Skocz do zawartości

aker

M.G.H.
  • Postów

    1490
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aker

  1. I tutaj się zgadzam z Pawłem w całej rozciągłości : jak sobie ktoś tnie diaksem łańcuch nad otwartym silnikiem i potem klepie młotem po łańcuchu rozrządu to może go spotkać srogi zawód. Wiadomo, że gdzieś i kiedyś trzeba zdobyć doświadczenie, jednak trzeba też jasno powiedzieć, że (mówiąc eufemistycznie) chyba każdy zdobywając wspomniane doświadczenie zapłacił za to mniejszą lub większą wtopą :D . Mało tego, nawet mając doświadczenie różne dziwne rzeczy można wykręcić. Stąd prosty wybór: 1. robisz sam i jak spier*olisz to masz żal tylko i wyłącznie do siebie a potem szukasz używanego silnika 2. dajesz robić komuś innemu i płacisz za: robociznę i procent od ryzyka, a nie po kosztach części, bo jak już od dawna wiadomo : tanio = chu*owo !!!
  2. No to napiszę, jak ja wymieniałem : 1. zdjąć pokrywę rozrządu 2. ustawić rozrząd w pozycji "zerowej" czyli w zależności od moto : znacznik Górnego Punktu Tłoka na kole wale korbowym i znaczniki na górnym kółku zębatym równolegle do poziomu głowicy (dla Hondy) 3. zdjąć lub poluzować napinacze łańcucha rozrządu 4. napchać szmat na głowicę (ochrona przed syfem) opcja nr 1: 5. kątówką albo pilnikiem spiłować 2 trzpienie łańcucha (1 ogniwo) - nie żałować łańcucha i podpiłować również blaszkę, żeby łatwo było rozdzielić 6. złączyć łańcuch drutem na sąsiadujących ogniwach lub przymocować do kółka zębatego 7. wybić przygotowane ogniwo 8. w miejsce wybitego ogniwa przyczepić drutem nowy łańcuch (1 koniec) 9. kręcąc wałem korbowym (powoli) i trzymając - dociskając łańcuch do kółka zębatego przewinąć tak, żeby stary łańcuch wyszedł a nowy się nawinął 10. włożyć zapinkę i zakuć ( z jednej strony ciężki młotek, z drugiej pukać małym po krawędziach trzpienia - chodzi o to , żeby trochę rozklepać końcówkę, tak aby się nie wysunęła, ale nie za mocno, żeby nie zablokować ogniwa) Jak łańcuch przy zakłądaniu nie przeskoczy to jest git, jak przeskoczy to najlepiej odkręcić koło rozrządu i ustawiać rozrząd po zaklepaniu łańcucha opcja nr 2: robić to wszystko z odkręconym górnym kołem rozrządu Za każdym razem po założeniu łańcucha trzeba się UPEWNIĆ, że rozrząd jest prawidłowo ustawiony (znaczniki na wale korbowym i górnym kole zębatym rozrządu), bo inaczej można zrobić duże kuku
  3. Ciśnienie mierz przy całkowicie otwartej przepustnicy i zrób próbę olejową
  4. D218 to sportowa opona więc ten mały przebieg do zużycia jest całkowicie normalny
  5. A co znaczy w tym poście : fizyki nie oszukasz ? Pytam, ponieważ z racji jednego śladu motocykl może np. każdy zakręt brać szerszym łukiem niż samochód, ma lepsze przyspieszenie niż samochód, więc gdzie tutaj jest oszukiwanie fizyki ?
  6. Hmmm ... Ciekawe czy autobusy na polskich blachach też rekwirują :icon_twisted: Gratuluję źródła informacj...
  7. Gredo : ja też czułem tą poczekalnie metra ;) a miejscówka jest gites - przynajmniej nie trzeba drewna wozić z drugiego końca miasta. Szacun dla Aśki, bo gdyby nie ona, to nikomu by się nie chciało zwoływać ludzi ;) widać ma dar od najwyższego - kimkolwiek on jest :crossy:
  8. rachunek jest prosty : shadow = skóra :icon_mrgreen:
  9. Z tą maszyną nie ma żartów. Jeżeli chcesz tym jeździć, to musisz rozebrać motocykl, sprawdzić wszystkie spawy i stan ramy (pęknięcia, wgniecenia) oraz jej geometrię.
  10. Wczoraj wróciłem ze Lwowa i chcę uroczyście przekazać, że żadnego przewrotu nie ma, nikt o niczym nie wie, więc życie płynie po staremu, no może jest jedna różnica - asfalt się topi od upału.
  11. Ja to widziałem tak : Dojazd do Lwowa był lajtowy. We Lwowie obiadek, kaffka i lekkie lenistwo. Nic nie zapowiadało tego, co będzie później. Gdy ruszyliśmy do zamku, w którym maił być zlot, machina ruszyła. Na początku była wielka burza. Wiatr, ulewa i gradobicie. Łomot przy tym był taki, że trudno było się ze sobą porozumieć. Porozumienie było ważne, gdyż w następnych dniach notowaliśmy coraz mniej slotów czasowych, w których dochodziło do tego magicznego zdarzenia, w którym jedna osoba wypowiada jasną myśl, a druga w lot łapie intencję i w błyskotliwy sposób nawiązuje dyskusję o rzeczach ważnych. Później pozostały już tylko rzeczy ważne, a dyskusje koncentrowały się na niezmiernie istotnym temacie: na życiu. Ale nie odbiegając od tematu opiszę, co działo się później. Burzę przeczekaliśmy, deszcz osłabł, więc postanowiliśmy jechać dalej. Natura jest jednak przewrotna, żeby nie powiedzieć złośliwa. Ledwie ruszyliśmy, ledwie włączyliśmy drugi bieg, a tu znowu zaczęło lać. Woda zaczęła się wdzierać pod ubranie. Dla niewtajemniczonych muszę dodać, że przed wyjazdem ustaliliśmy, że nie będzie padać, więc nie wzięliśmy nic przeciwdeszczowego. Gdy poczułem charakterystyczną falę zimna opływającą miejsce mojego kontaktu z kanapą, było mi wszystko jedno. Maćkowi także. Jechaliśmy więc w strugach deszczu niewiele widząc, ze świadomością, że musimy znaleźć jakiś zamek. Opatrzność nad nami czuwała, potwierdzając dobrą karmę. Przy jednym ze zjazdów z drogi stała Łada, której kierowca wyraźnie na nas czekał, żeby zaprowadzić nas na miejsce. Nie przypominam sobie, żebym zamawiał szofera, widać najwyższy tak rozkazał. Jedno jest pewne: gdyby nie ten bezimienny kierowca to nigdy, przenigdy byśmy nie znaleźli rzeczonego zamku. Po przejechaniu kilku kilometrów po bezdrożach dotarliśmy do cudownego miejsca: gdzieś tam stoją jakieś namioty, gdzieś tam jakieś maszyny, deszcz siąpi a ruch ludzi przypominał nieodmiennie tzw. ruchy Browna. Szybkie rozpakowanie, pomoc ze strony forumowego jeźdźca-afrykanera oraz jego dziewczyny i do dzieła. Trzeba coś zjeść - idziemy do wiejskiej knajpy, w której tubylcy są już gotowi, a motonici przy zestawionych stolikach prowadzą dyskusje o tzw. życiu. Dynamika rozmowy nie była porywająca, co skonstatowałem po toaście, który był wznoszony chyba przez pół godziny - Rafael, największy przyjaciel Maćka nie mógł się skupić, a co się skupił to mu przerywano. W końcu się udało: na zdrowie - powiedział Rafael i podniósł kieliszek pod niebiosa. Zapomniał jednak, co mu mówił Allach i następnego dnia widać było, że niebiosa srodze się na nim zemściły. W tym momencie muszę zasygnalizować, że przekaz robi się niekompletny. Tak, jak przekaz robota w "Gwiezdnych wojnach", w którego zakurzonej pamięci pozostały ślady minionych walk między galaktykami, tak i w naszej ułomnej - bo ludzkiej - pewne wątki pozostały, inne się zamazały. Nie znaczy to jednak, że nasze sprawy choć trochę ustępowały wagą tym z filmu. Z tego wieczora pamiętam jeszcze, jak na mnie patrzył niejaki Tarzan, któremu postawiłem koniak. Tak, moi mili. Miejscowy proletariat, na zakończenia udanego wieczoru spożywał w lokalu koniak. Tarzan miał twarz, przy której Jean Gabin to mim, wiec jego spojrzenie było tak pokerowe, że pozostanie na długo w mej pamięci. Z lokalu wyszliśmy w szampańskich nastrojach, ktoś tam dostał w mordę, ktoś się wytoczył i upadł, nie mniej jednak początek wieczoru był obiecujący. Już nam nie przeszkadzały przesiąknięte wodą skóry, ponieważ myśleliśmy o tym, co jeszcze nas czeka tego wieczoru. A czekało nas wiele. Nie zbyt dokładnie pamiętam, co się później działo, ale było przesympatycznie, gdyż obudziłem się następnego dnia w podeschniętych już skórach, z obutymi nogami i poważnymi mdłościami. Spanie w tym stanie rozpoczęło budowę wyrafinowanych kolonii drobnoustrojów zarówno na ciele jak i w odzieży - takie SimmCity można by rzec biologiczne. Ustaliliśmy z Maćkiem, że to nasza tarcza ochronna i więcej się tym zagadnieniem nie zajmowaliśmy, zwłaszcza, że i tak nie było się gdzie umyć. Pierwsza połowa dnia upłynęła pod znakiem filozofii. Chodziło o to, żeby posłuchać, co mówi organizm po ponownym uruchomieniu, wgrać, co się da z backupów do pamięci głównej i odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania, które stawiają sobie całe pokolenia wielkich myślicieli:, kim jestem, skąd przychodzę i dokąd zmierzam. Pomny poprzedniego wieczoru omijałem dużym łukiem kolegów z Białorusi, bo wystarczyło pojawić się w ich strefie rażenia, a już, nie wiadomo kiedy i jak człowiek miał w sobie "piatdiesat vodku". Taką samą cechą charakteryzowało się wiele grup, stacjonujących na zlocie, trzeba więc było się mieć na baczności. Sytuację pogarszały meteory, które samotnie poruszały się w obrębie murów zamczyska, upatrywały ofiarę i zmuszały do spożycia przy pomocy wytrycha słownego: „ty mene ne poważaju". Po południu w szampańskich nastrojach pojechaliśmy na paradę do Lwowa, większość oczywiście bez obowiązkowych kasków. Postaliśmy na głównym placu, chłopcy i dziewczęta pokrzepiali się w tym czasie browcem, pod czujnym okiem dzielnych milicjantów. Po kilku godzinach, małym zwiedzaniu i obiedzie wróciliśmy do zamku. We Lwowie widzieliśmy na ratuszu flagę ze swastyką. Nie był to efekt poprzedniej nocy, lecz kręcenie jakiegoś filmu. Maciek zrobił mi pamiątkowe zdjęcie przy tzw. saturatorze, który i u nas w dawnych czasach był znanym i cenionym przez smakoszy sposobem dystrybucji płynów - zarówno ustrojowych jak i orzeźwiających zwanych potocznie "gróźliczanką". Miejsce zlotu po powrocie wyglądało jakby lepiej, choć może to był tylko efekt mile spędzonego popołudnia. Cóż można było zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Tylko jedno - zakupić piwko i suszone rybki, tudzież orzeszki pistacjowe i położyć się w cieniu przy bramie wjazdowej, obserwując sznur ludzi wchodzących i wychodzących. Nasz wzrok wyłapywał, co ciekawsze jednostki, zwłaszcza kolegę, roboczo nazwanego ADHD, który cały czas był w ruchu i na coraz to innych motocyklach wjeżdżał, wyjeżdżał i krążył po terenie. Jego pięciominutowa absencja wywoływała u nas lekki niepokój, który spokojnie gasiliśmy łykiem perłowego nektaru. Potem były koncerty, potem były streapteasy, na początku profesjonalne, a potem amatorskie. O ile na początku tej niemoralnej z założenia zabawy organizatorzy mieli pewne kłopoty z namówieniem kwiatu piękniejszej części tego dorodnego społeczeństwa na pokazanie czegoś w ogóle, o tyle po występie pewnej bardzo urodziwej Lwowianki taki duch w narodzie się zrodził, że musieli powstrzymywać miłe panie przed pokazaniem wszystkiego, co się da. Ta faza występów została brutalnie zakończone przez pewnego młodziana, który ściągnął majtki do kolan i nie wiedział, co dalej robić. Czar prysnął jak mydlana bańka. Impreza trwała do białego rana, a strzelające przez całą noc dnieprowskie wydechy pewnie będą wracały w koszmarach nocnych, przez następne pół roku. Rano pobudka, pożegnanie, śniadanie w przydrożnej knajpie i powrót - trochę w deszczu, a trochę w słońcu. Na granicy pan Wopista zalał mnie serią trudnych pytań: „Czy ja podniosłem rękę w celu umożliwienia przejazdu?” - Zapytał. Na to pytanie odpowiedziałem bez wahania: „Nie". Myślałem, że za prawidłową odpowiedź dostanę cukierka. Pan jednak zadał następne, tym razem podstępne pytanie: „ To, dlaczego pan przejechał?”. Skupiłem się, bo wiedziałem, że od tej odpowiedzi zależy moje życie. Przypomniałem sobie edukację w szkole podstawowej, technikum, którego trudne pięć lat uwieńczone zostało maturą, potem studia i wreszcie bagaż wiedzy zdobywany mozolnie w kolejnych zakładach pracy. Kwintesencją mojego skupienia była absolutnie genialna synteza słowna, która uratowała mi życie: „ yyyy, bo tam było wolne miejsce". Odpowiedź po raz kolejny była dobra. Miażdżący ładunek intelektualny skupiony w tych zdawałoby się prostych słowach nakazał panu się poddać. W Lublinie pożegnaliśmy przesympatyczną parę na Afryce i pognaliśmy do domu. Po drodze zahaczyliśmy o Kazimierz. Chcieliśmy sprawdzić, czy nasz ujmujący zapach działa. Nie zawiedliśmy się - działał. Ekipa bikerów na ukrainie jak zwykle była w świetnej formie, pozdrowienia przekazane, są również pozdrowienia od nich.
  12. Śledzę forum ukraińskie i na razie nie wiadomo, czy będzie ten zlot czy nie. Ludzie się dopytują, ale organizatorzy milczą jak grób. Jak tylko coś się pojawi to dam znać. Zlot jest w zamku 10 km od Lwowa (na Birke, Iwano-Frankowsk) - Stare Sieło http://kb.lv.ukrtel.net/foto/albums/userpi...21-2117_IMG.jpg mapka http://foto.mail.ru/mail/andriy-moskvyak/1/6.html
  13. Jeżeli jest podejrzenie, że wypadek był spowodowany przez ukryte usterki maszyny, to rodzina powinna to zgłosić na policję. Nie może się zgadzać na umorzenie śledztwa do momentu, aż biegły nie stwierdzi jednoznacznie że tak nie było. Może (i powinna) wystąpić w tej sprawie w charakterze oskarżyciela posiłkowego. Nie przywróci to życia temu chłopakowi, ale jeżeli tak się zdarzy, że to byłaby prawda i sąd zasądzi karę na rzecz handlarza, to sprawa będzie wielką przestrogą dla innych nieuczciwych handlarzy. * [ ]
  14. Wychodzi na to, że pojedzie mar95, Miro_n, może Piocho, ja. Jeszcze nie wiemy kiedy ruszymy, ale na pewno spotkamy się na miejscu. Zlot będzie w motelu katerina na obwodnicy Lwowa ( powiedzmy południowy zachód od miasta) albo w Winnikach albo w Bruchowiczach :icon_biggrin: pełan luuuz oto link : http://www.motocykl.net/forum/index.php?ac...ent&event_id=19 Myślę, że w przyszłym tygodniu będzie wiadomo
  15. Wałek jest do wymiany. Wymiana wałka jest związana z rozbiórką silnika, więc uszczelnienia i tak powinno się przy okazji wymienić. Nie znam dokładnie tego silnika, ale z reguły na wałku sprzęgłowym jest simmering. 9 tys. na łańcuchu to mało, ale o jego zużyciu decyduje regularne smarowanie , mogło mieć wpływ zużycie wałłka zdawczego, bo podejrzewam że zębatka zdawcza latała na nim wzdłuż i w poprzek.
  16. Możesz jeszcze sprawdzić, czy przewód łączący obudowę silnika z ramą (masowy) nie jest obluzowany.
  17. Za to jak skóra nasiąknie, to 2 dni musisz ją suszyć :buttrock:
  18. Rozwieję Wasze wątpliwości. Rzecz jest w zupełnie czymś innym. Podczas przelotu powietrza przez gażnik są 2 czynniki obniżające jego temperaturę : odparowywanie paliwa oraz skokowe obniżenie ciśnienia. W niesprzyjających warunkach, czyli niska temperatura, wysoka wilgotność powietrza oraz ciągła praca silnika przy jednostajnym obciążeniu może doprowadzić do sytuacji, w której temperatura gaźnika spadnie poniżej zera. W tym stanie wilgoć zawarta w powietrzu zaczyna się odkładać na ściankach gażnika w postaci szronu. Spadek ciśnienia robi się coraz większy, silnik dostaje coraz bogatsze paliwo, w skrajnym przypadku może nawet zdechnąć. W takiej sytuacji wystarczy chwilę postać z wyłączonym silnikiem, żeby gaźnik się rozgrzał od cylindra. Taka sytuacja przydarzyła mi się kilka razy (raz nawet w samochodzie) i muszę Wam powiedzieć, że bardzo byłem zdziwiony, gdy w lato wydłubywałem lód z gażnika :buttrock: . Myślę że jest to jedyny cel, dla którego stosuje się takie rozwiązanie.
  19. Z tymi dorabianymi trzeba uważać. Ja też mam dorabiany tłumik z kwasówki. Jest piękny i niezniszczalny, ale ma jedną wadę : waży chyba z 10 kg :bigrazz:
  20. Jeżdżę ST 1100 rocznik 92 i wydaje mi się, że za taką kasę nic lepszego do dalekiej turystyki nie znajdziesz. Tak jak inni pisali maszyna jest super wygodna (również dla pasażera) i nie do zarżnięcia. W mojej po przebiegu 80 tys, rozrząd i sprężanie jest w stanie fabrycznym. Jedyna wada, jaką dostrzegam to masa i dosyć wysoki środek ciężkości ( to jednak jest zaleta jak się chce trochę poszaleć), no może jeszcze ceny owiewek.
  21. Ty się nie pytaj, tylko musisz wszystko sprawdzić. W zeszłym roku byłem w temacie i muszę powiedzieć, że trudno w Polsce znaleźć VFR, która miałaby dobry silnik i była bezwypadkowa - na to szczególnie zwróć uwagę.
  22. Olej nie załatwia wszystkiego. Można też wymienić sprężyny na progresywne.
  23. Pojechałeś po całości. Wiązanie ambicji z jeżdżeniem autobusem to lekkie przegięcie. Nieprawdaż ?
  24. No to w końcu naprawisz sobie ten tył ;) A może to był cwaniak i matkę wozi ze sobą :biggrin:
  25. Jest jeszcze jeden sposób, ale nie wszędzie da się zastosować : tego typu kleje tracą swoje właściwości w temperaturach powyżej +/- 160 stopni
×
×
  • Dodaj nową pozycję...