Skocz do zawartości

CosmoSquig

Forumowicze
  • Postów

    1541
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez CosmoSquig

  1. Dziś ok. 18stej oglądałem sobie nowego B12SA w krakowskim Riderze. Wystawiony egzemplarz jest w rewelacyjnym kolorze wiśniowy metalik. Dla porównania obok stał Vstrom i kurczę zdziwiłem się porównaniem gabarytów tych motocykli: - generalnie wymiary takie jak długość/szerokość/rozstaw osi prawie identyczne na oko. Zawsze myślałem, że DL jest sporo większy - siedzenie na prawie tej samej wysokości - D12 ma również duże, turystyczne podnóżki - kanapa prawie tej samej szerokości! W DLu miejsce dla pasażera jest o jakieś 2-3 cm szersze, za to w B12 jest mocniej zaznaczony podział miejsca kierowcy i pasażera (na transalpie moja kobita po każdym hamowaniu mnie wgniata w bak) - bardzo podobny prześwit - zbliżone skoki przedniego zawieszenia (na oko). Wniosek prosty - DL to szosówka, która udaje turystyczne enduro. Nie posiada zalet enduro (teren), za to posiada jego wady (niższy Vmax, gorsza trakcja w zakrętach, gorsza aerodynamika). Wobec moich planów DL'owych B12SA wydaje się być bardziej odpowiednią opcją ;) No i skoro mówicie, że ta "niższość" bandytów to mżonki, to tym bardziej się przekonuję... Ech, trza fundusze dozbierać jeszcze. ps. Stał też nowy GSXR750, też wiśnia+czarny metalik. Arcydzieło!!! Wstawić do muzeum sztuki nowoczesnej i nie dotykać!!! Piękne!! pps. Do kompletu nie zabrakło GSR600. Tu wrażenia znacznie gorsze niż w B12 i GSXR. Najgorsza jest konsola, która sprawia wrażenie mniej solidnej od ruskiej podróby gry nintendo. Generalnie wygląda tak-sobie na mój gust. Na zdjęciach znacznie lepiej.
  2. No właśnie mnie Bandyta też się podoba, a rozglądam się za motocyklem turystycznym przede wszystkim. Są jednak takie niewymierne aspekty jakości jednośladu, jak np. prowadzenie, komfort jazdy, wrażenie wysokiej jakości, dopieszczenie detali, ergonomia... Myślałem więc, że być może krytycy Bandita upatrują się jego słabości właśnie w tych niewymiernych aspektach. Waga nowej wersji 1200SA (219kg) mnie nie przeraża, bo mój tramp z aktualnym wyposażeniem waży z płynami jakieś 240-250kg, no i ma wyżej środek ciężkości, przez co trudniej go podnieść. Na szczęście w nieszczęściu, kilka razy już mi się go udało dźwignąć :P Nowy model 1200SA z ABSem kosztuje ok. 33500 zł. Za duży, mocny, wygodny motocykl to jest rewelacyjna cena.
  3. Ano tak, chodzi o Suzi Bandytę, głównie model 650, ale także stare i nowe 1200, czy poprzednie 600. Bardzo często spotykam się z niepochlebnymi opiniami na temat tych motocykli. Nawet użytkownicy Bandytów nieraz skarżyli mi się, że to moto to "szajs", "najgorszy sprzęt w klasie", itp. Czy ktoś może mi wytłumaczyć, skąd biorą się takie opinie i pod jakimi konkretnie względami Bandit jest gorszy od innych nakedów (jeśli jest)? Ja wiem, że nowa 650 w dniu premiery wyglądała przestarzale. Rozumiem, że rama jest brzydka i stalowa, a całość waży ze 20kg więcej od konkurencji. Zdaje sobie sprawę z faktu, że silnik jest antyczny, zasilany gaźnikiem... Jednak parametry tego motocykla i wyniki testów porównawczych w prasie mówią, że efekt końcowy pomimo zastosowania prostych rozwiazań jest satysfakcjonujący, a moto jest ok. 3-5 tys. tańsze od konkurentów. Jak to więc z tym Bandytą jest?
  4. Nie tak mało ;) Jak tylko sprzedałem DRZ, to ze 2 tygodnie później spotkałem nowego właściciela wraz z moją suzi ... w Dubrovniku :) My już wtedy na transalpie lecieliśmy, a gość na DRZ podobno całą Czarnogórę zjeździł...
  5. Takie małe mapki: www.cosmosquig.republika.pl/trasy1.jpg www.cosmosquig.republika.pl/trasy2.jpg Wiem, że słaba jakość, ale jak weźmiesz normalną mapę tamtej okolicy, to po nazwach miejscowości elegancko się zorientujesz. Warto zatrzymać się np. w Hermagor, co by być blisko tych wszystkich tras. Świetne trasy są też w promieniu ok 100km od Bad Gestein. Więc to też może być niezła baza na te kilka dni. Włochy są bardzo atrakcyjne pod względem krajobrazów, ale drogi moim zdaniem są znacznie gorsze niż w Austrii - w górach zwykle są wąskie, a zakręty bardzo ostre i ciasne. Generalnie we Włoszech raczej prędkości wychodziły mi dużo niższe (tj. na tych najciekawszych, bocznych drogach). Na szybszą jazdę zdecydowanie Austria i Szwajcaria (choć to daleko akurat). Z przełęczy jednak chyba najfajniejsze są te pomiędzy Włochami i Austrią, no i same Włochy, ale raczej dalej na południe (niestety też daleko). Co do kwater, to mam całe pudło z różnymi katalogami, folderami i ulotkami (w Austrii w Alpach byłem już ze 20 razy, jeśli wliczać wypady na narty), ale w maju nie będziesz miał żadnego problemu ze znalezieniem spania. W prywatnej kwaterze pokój 2-os z łazienką i śniadaniem to cena 15-20 EUR od osoby. Pensjonaty i Gasthofy raczej są droższe. Prywatnych kwater warto szukać w mniejszych miejscowościach - będąc w docelowej okolicy zjechać z głównej drogi i przejechać się w stronę wiosek. Jest taniej, widoki z okna ładniejsze. Upewnij się tylko, czy jest knajpa w okolicy, bo browar tam dobry mają i szkoda by było jechać na moto na kolację ;) W większych miejscowościach nie ma co samemu szukać, tylko od razu po znakach jechać do tourist info. Tam podajesz kryteria (cena, ilość miejsc, takie bajery jak sauna czy wanna) i panna sama poszuka i zadzwoni do odpowiednich miejsc, potem wydrukuje mapkę i objaśni jak dojechać. Trwa to zwykle kilka minut i jest zwykle bardzo skuteczne. Te informacje turystyczne obejmują też okoliczne wioski, więc jeśli będzie się Wam spieszyć, to walcie od razu w takie właśnie miejsce. [ Dopisane: 13-03-2006, 23:18 ] No i jeszcze: http://www.forum.motocyklistow.pl/viewtopi...er=asc&start=25 Mój wypadzik zeszłoroczny :)
  6. No zostaje 1 dzień latania na miejscu. Z Wiednia masz jakieś 350-400km do najbliższych przełęczy, a już na przełęczach to kilometry powoli uciekają... Jeśli 1 dzień dobrej jazdy Cię urządza, to warto. Sprawdź sobie tylko dokładnie pogodę. Często jest tak, że po jednej stronie pasma gór jest słoneczko i ciepło, a po drugiej 10 stopni zimniej i upierdliwe opady. Mnie tam po mokrym się kiepsko pokonywało te traski (tj. po suchym dużo fajniej). Po Alpach latałem w ten sposób, że robiliśmy sobie bazy wypadowe na 2-3 dni w jednym miejscu i z tej bazy wyjeżdżaliśmy na całodniowe traski. Jak daną okolicę zjeździliśmy dość dokładnie, to zmienialiśmy bazę. I tak przez 2 tygodnie. Tak więc propozycji na takie 1-dniowe wypady trochę mam, podobnie jak namiary na dobre i tanie kwatery, itd. Jeśli więc się zdecydujesz, to daj cynk, zapodam tu trochę map z zaznaczonymi trasami. Kiedy chcesz jechać?
  7. Gratulacje ;) Wnoszę po avatarze, że kuferki w komplecie :P
  8. Może Bandit 1200 (z tych tańszych?). W Zachodniej Europie sporo tego lata z kompletem kufrów.
  9. Ze Słowacją jest ten problem, że w górach wiosną na drogach leżą jeszcze kamerdolce, którymi posypuje się ośnieżone zimą drogi. Dlatego na górskich odcinkach tak do lipca winklowanie wymaga dobrego opanowania poślizgów obu kół :clap: Stan dróg w Polsce to generalnie dramat. W kwestii sytuacji w Krakowie - koleiny na obwodnicy są jeszcze głębsze niż rok temu...
  10. Wspólny topic chętnie, ale może raczej w 'podróże' niż 'mechanika' ;) Sorki, ale przejechałem na tym sprzęcie jakieś 16-18 tys km (nie pamiętam dokładnego stanu licznika na dzień dzisiejszy) i nie mam na temat mechaniki nic do powiedzenia :clap: No dobra, moje porady z zakresu mechaniki XLV650: 1) co 300km dolewać paliwo do pełna. Można spokojnie lać po korek, dużo tego paliwka tam się jeszcze da upchnąć 2) co 6-10 kkm wypada zrobic przegląd, tj. wymienić olej, poczyścić filtry, podregulować zawory 3) co ok. 8-10kkm zmienić opony (to nie żart - widziałem w ostatnim sezonie gościa, który jeździł na trampie z pasażerką, a tylna guma była kompletnym slickiem... Ktoś lubi mocne wrażenia... Bądź co bądź, w Polsce dość często pada) 4) przed wyjazdem w wysokie góry sprawdzić stan filtra powietrza (w trakcie też można). Mnie po przekroczeniu 2500m npm moto zaczęło zdychać. Winę ponosił filtr eksploatowany wcześniej przez ponad 4kkm w Chorwacji. 5) Migacze mogą odpadać podczas skoków w terenie :D Na szczęście nowe zakłada się w 5 minut. 6) jeździć, jeździć, jeździć! Im dalej tym lepiej! :)
  11. Na trwałość też nie narzekam. Pojęcie usterki jest mi jak dotąd nieznane w tym motocyklu :) Z pozycją za kierownicą jednak w moim odczuciu nie jest aż tak różowo (przynajmniej przy mojej fizjonomii). Na F650 jeździło mi się dużo wygodniej... A na R1150 to już zupełnie ;) Transalp ma też koszmarną ochronę przed deszczem. Poza tym większych wad nie stwierdzono ;) Drobniejszych niedociągnięć jeszcze trochę by się znalazło.
  12. No Kawasaki KLE to raczej bida w tej klasie. Dużym atutem jest jednak cena.
  13. PGR - dzięki :P Astarte - powinni nas przyjąć do Steel Asses MC za ten wypad :P Kanapa DRZ ma tylko kilka cm szerokości (w najszerszym miejscu jakieś 10-12), do tego pod tapicerką jest ok. 1cm gąbki i pod tym twardy plastik. Do tego moto jest krótki, więc po zainstalowaniu bagażu nie było bata żeby w czasie jazdy zmienić pozycję. Stąd postoje co 100km zabierały sporo czasu... Co do cen kwater, to mam notatki :P W Egerze prywatna kwatera przy samym centrum, pokoik z łazienką 5500 HUF za 2 osoby bez śniadania (40 zeta na łeba). W Szeged nie mieliśmy dużo czasu na szukanie spania, więc zostaliśmy w dość dobrym pensjonacie na zasadzie 'pierwszy lepszy'. Wyszło 9000 HUF za 2 łebki z super śniadaniem (no i duży, wypaśny pokoik z elegancką łazienką i jakże cenną po długiej trasie wanną). W Tihany 12 EURo za łepek bez śniadania, ale za to z flaszką wina domowej roboty. Ładny pokój z łazienką. Szczególnych problemów ze znalezieniem kwatery nie mieliśmy. Tj. zwykle jest tak, że jak się wpada do nieznanego miasta, to chwilę trzeba pokrążyć zanim znajdzie się coś przyzwoitego w niskiej cenie, ale miejsca wszędzie były - z niektórych miejsc odjeżdżaliśmy tylko z powodu zbyt wysokich cen. Koszt w sumie - nie pamiętam, ale łatwo wyliczyć. 1600km * 5l / 100 * 4,3 = 344 pln paliwo 5500 HUF + 9000 HUF + 24 EUR = 320 pln spanie Poniżej 200 pln jedzenie+picie. Generalnie ceny w knajpach zbliżone do Polskich. Fakt, że nie balowaliśmy wieczorami zbyt intensywnie :P Czyli na 2 łepki zmieścilismy się w ok. 850 pln.
  14. Mówisz masz :P http://www.forum.motocyklistow.pl/viewtopi...p=531288#531288
  15. Majówka się zbliża, plany wyjazdowe można już coraz dokładniej kreślić.. Dlatego też zamieszczam relację z wypadu na Węgry rok temu. Relacja z wypadu majówkowego – Węgry 2005 (30.04.2005 – 03.05.2005) Sprzęt: Suzuki DRZ400S, rocznik 2003, przebieg na starcie 9700 km. W przeddzień wyjazdu założyliśmy nowe gumy Bridgestone (poprzednie przypominały slicki :P ). Poza tym wszystkie części nie wymieniane od zakupu motocykla. Z akcesoriów należy wymienić handbary Acerbis oraz stelaż na bagaże Suzuki. Jako przestrzeń bagażową wykorzystaliśmy ‘rolkę’ 30-litrową Hein-Gericke (kupiona w Austrii rok wcześniej za 2,99 EUR) oraz tankbag magnetyczny 10-litrowy z mapnikiem, również Hein-Gericke (koszt: 9,99 EUR). Najdroższy z akcesoriów był stelaż Suzuki (440 PLN), niemniej jakość jego wykonania oraz funkcjonalność dowodzą, że jest on wart tych pieniędzy. Dzień 1 – 30.04.2005 Wyruszamy z Krakowa późno (koło południa), bo konieczna okazała się drzemka ‘pośniadaniowa’. W końcu mamy wakacje, więc nam wolno. Spakowawszy niezbędne rzeczy do sakw wyjeżdżamy z miasta. Zakopianka jest tradycyjnie zakorkowana, więc wybieramy boczną drogę do Dobczyc. Kilometry co prawda uciekają powoli, ale droga jest znacznie przyjemniejsza, niż przeciskanie się przez sznur zawistnych katamaranów. Trasa z Dobczyc do Mszany Dolnej jest jedną z bardziej malowniczych w okolicy. Zabudowań jest tu mniej niż przy Zakopiance, jest też kręty odcinek przez las, wzdłuż strumienia (można się nieco poskładać). Za Mszaną na stacji spotykamy grupę motocyklistów (Forumowicze :P ) zmierzających w Bieszczady). Ale mają komforcik – nie dość, że motocykle mają niemałe (DR800 na przykład), to jeszcze na sprzęta przypada tylko 1 osoba. Nam w dwójkę z bagażem na DRZ trochę ciasno, ale nie narzekamy. Po zatankowaniu niespodzianka – okazało się, że sakwa HG na dziurach lekko ‘przysiadła’ i jej krawędź dotyka rury wydechowej. Fragment sakwy jest stopiony (dziura średnicy ok. 8cm), do tego spaliła się część mojej bielizny, a konkretniej 2 pary „gaci”!!! Sakwę trzeba jakoś usztywnić, żeby jej boki nie opadały. Po chwili kombinowania (i podejrzliwych spojrzeniach pracowników stacji) Ania znajduje elegancką deseczkę, którą butami „przycinamy” do właściwych rozmiarów. Od pracowników stacji dostajemy sznurek i tak na naszym bagażniku montujemy dodatkowy stelaż wspierający torbę. Choć z początku obawialiśmy się skuteczności tego rozwiązania, to nasz patencik bez protestów przetrwał całą podróż, by po powrocie skończyć w koszu na śmieci. Jedziemy dalej – przez Krościenko do Niedzicy – odcinki górskich serpentyn są bardzo przyjemne, ale niestety krótkie. Na granicy ze Słowacją zamierzamy kupić Forinty. Niestety w kantorach brakuje tejże waluty, ale panowie uspokajają nas, że na granicy Słowacko-Węgierskiej będziemy mogli wymienić Złotówki. Ok, ruszamy więc. Droga do Popradu przez Spiską Novą Ves należy do moich ulubionych. Choć wielu winkli nie da się o tej porze roku szybko pokonać (na asfalcie zalega pozimowy żwir), to widoki są nieprawdopodobne. Za Popradem wcale nie jest gorzej – Slovensky Raj również obfituje w serpentyny, tym razem gładkie i czyste, więc można szlifować buty (do podnóżków w DRZ bardzo daleko – nawet w wersji supermoto są problemy z ich przeszlifowaniem). W okolicy miejscowości Dedinky dajemy się zwieść szutrowej drodze w głąb lasu – trzeba w końcu wykorzystać fakt posiadania enduro. Rezultatem kilkunastu minut wspinaczki są widoki dostępne dla zwykłych śmiertelników tylko w formie nagrody za ponad godzinny spacer. DRZ pomimo dużego obciążenia dobrze radzi sobie z terenem, spowalnia nas jedynie bagaż, którego mimo wszystko nie chcemy zgubić. Słoneczko chyli się ku zachodowi, więc kierujemy się już prosto na Węgry, a konkretnie przejście graniczne za miejscowością Tornala. Pomimo, iż góry zostawiamy za sobą, okolica nie traci uroku – zachód słońca nad rozległymi równinami, niemal zupełny brak zabudowań – śmiganie w takim otoczeniu to taka radocha, że uśmiechy ledwo mieszczą się nam w kaskach. Mniej przyjemnym widokiem są mijane raz na czas wioski zamieszkane przez Cyganów – ich bieda nie wydaje się dużym problemem wobec faktu, że panuje tu totalna separacja kulturowa – Cyganie mieszkają we własnych wioskach, w odosobnieniu od rdzennych Słowaków. Pomimo pomylonych znaków drogowych udaje nam się dotrzeć do granicy ( trafiliśmy na znak, który wskazywał kierunki odwrotnie, niż powinien. Przeanalizowaliśmy przyczyny takiego stanu rzeczy i doszliśmy do wniosku, że mogło to nastąpić wyłącznie w wyniku pomyłki służb drogowych). Na granicy niespodzianka – jest tylko jeden nieczynny kantor. Robi się późno, a my nie mamy waluty (trzeba było w Krakowie kupić…). Dodatkowy problem tkwi w małym zasięgu naszego moto (ok. 180-190km na całym baku, rezerwę trzeba odkręcać już po 135km). Bez waluty możemy mieć problem z zatankowaniem na mniejszych stacjach, a większych po drodze się nie spodziewamy. Przejeżdżamy przez miasto Ozd (wciąż nie znaleźliśmy kantoru), powoli robi się ciemno. Za Ozd droga prowadzi przez piękny las – ostre, idealnie gładkie winkle pozwalają zapomnieć o problemach z walutą i paliwem i poskładać się nieco. Dzięki pagórkowatej rzeźbie terenu, widoki są rewelacyjne – totalna dzicz, brak śladów cywilizacji, co kawałek natomiast spotykamy dzikie zwierzęta. Cichy wydech DRZ w wersji szosowej ma swoje zalety! Po ok. 30km (!!!) winkielków docieramy na oparach paliwa do Egeru. Krótka rundka przez miasto (miło obejrzeć centrum), po czym znajdujemy niedrogie spanko w prywatnej kwaterze. Właścicielka sugeruje płatność z góry – dajemy jej więc paszport i zobowiązujemy się do rana zdobyć Forinty. Przebieramy się i szybkim krokiem udajemy się do centrum (mamy jakieś 200m, więc nogi jeszcze dają radę) – w końcu przez cały dzień nie zjedliśmy obiadu! Na tych pięknych zakrętach można zapomnieć o takim detalu, jak jedzenie. O 21.30 rozsiadamy się w knajpie i zaraz później delektujemy się lokalnymi przysmakami. Stać nas na to, bo chwilę wcześniej znaleźliśmy bankomat, w którym wypłaciliśmy sobie gotówkę (jeden kłopot z głowy). Jeszcze rundka po knajpach i lądujemy w wyrkach – jazda na DRZ choć bardzo przyjemna, to potrafi wymęczyć. Brak owiewki i mała twarda kanapa w połączeniu z wysoko umieszczonymi podnóżkami i generalną ciasnotą… To wszystko czuje się już po kilku godzinach jazdy. Są też jednak plusy tego rozwiązania – pierwszy odczuliśmy wjeżdżając w teren w Dedinkach. Kolejny, to zużycie paliwa, które przy jeździe z pasażerem i bagażem wynosi równo 5l/100km (benzyna 95) przy prędkości przelotowej 120km/h. Wyprostowana pozycja w podróży to gratka dla miłośnika owadów – kierowca ma ich na kurtce i kasku bardzo bogatą kolekcję. Przebieg: 400km Dzień 2 – 01.05.2005 Dzień rozpoczynamy od zwiedzania Egeru, mamy przy tym cel odnalezienia czynnego kantoru. Cel nie zostaje osiągnięty (dotarliśmy tylko do kilku kantorów zamkniętych), więc wypłacamy znów gotówkę z bankomatów. Spacerujemy chwilę po centrum Egeru, wtryniamy śniadanko w knajpce na rynku, po czym wyruszamy w dalszą drogę. Nasz kolejny cel to jezioro Tisza-To. W jego kierunku wiedzie droga, o jakiej marzy niejeden motocyklista – idealnie gładka, szeroka, mało ruchliwa, z pięknymi widokami na okolice. Ma też jedną wadę – na odcinku ok. 30km nie ma ani jednego zakrętu. Nie dziwi nas więc, że co chwilę wyprzedzają nas mocniejsze jednoślady, rozwijające na tym odcinku prędkości znacznie (np. dwukrotnie :P )przewyższające nasze przelotowe 110-120km/h. Docieramy nad Tisza-To i dochodzimy do wniosku, że zbyt atrakcyjne miejsce to nie jest. Jezioro mało malownicze, otoczone bagnami, sporadycznie wzdłuż wybrzeża znajdują się lokalne centra turystyczne, które kojarzą się nam jednoznacznie z ciężką komuną. Nic więc dziwnego, że turystów jak na lekarstwo. Jeziorko czasy swojej turystycznej świetności ma już ewidentnie za sobą. Po krótkiej przerwie wsiadamy znów na moto i kierujemy się wzdłuż rzeki Tisza na południe – do Szeged. Mapa nieco nas zawodzi na bocznych drogach (wirtualne skrzyżowania), ale czym jest taki problem wobec otaczającego nas bezkresu równin? Próbujemy znaleźć knajpkę w którejś z napotkanych wiosek – lokale są jednak odrażające. Spotkana podczas jednego z postojów grupa Cyganów ma specyficzną zdolność – potrafi rozrzucać swe powonienie w promieniu kilkunastu metrów, nawet pod wiatr! Panowie chyba uznają tę przypadłość za kłopotliwą, bo w centrum wioseczki obficie psikają całe swe ciała tanimi dezodorantami, co w rezultacie daje smród porażający. Przydrożne wioski raczej do ciekawych nie należą. Ich mieszkańcy jakby zdając sobie z tego faktu sprawę, organizują liczne festyny, pokazy sprzętu rolniczego, itp. Do Szeged docieramy wczesnym wieczorem. Logujemy się w pensjonacie blisko centrum, w którym parkujemy DRZetkę w towarzystwie ładnego czarnego Ducati Monster z Niemiec. Duka nie ma kuferków, ani nawet stelaży, jej właściciel widać wyznaje niegłupią zasadę, że najlepszym i wystarczającym bagażem na motocyklowe wojaże jest złota karta kredytowa. Już po zmroku wyruszamy na zwiedzanie Szeged. Baaardzo głodni prędko lądujemy w knajpce, która serwuje nam regionalne specjały w rewelacyjnym wykonaniu. Mój gulasz podany w drewnianej misce jest wprost rewelacyjny! Po opuszczeniu jakże przyjemnego lokalu, oglądamy jeszcze perełki architektury miejskiej, które wydają nam się bardzo oryginalne i nietypowe. Obiecujemy sobie zgłębić zagadnienie po powrocie do Polski. Odwiedzamy jeszcze lokalny ‘lanczbar’ (na lansik nigdy nie jest za późno), po czym lądujemy w przyjemnym hotelowym wyrku. Przebieg: 300km Dzień 3 – 02.05.2005 Nawet po wielogodzinnym śnie ciężko jest wstać, gdy tak wiele godzin dziennie spędza się na kanapie DRZetki. Pewnie zebralibyśmy się prędzej, gdybyśmy wiedzieli, jak wyśmienite śniadanie nas czeka w jadalni pensjonatu. Jajecznica po Węgiersku to nie lada smakołyk – zgodnie z lokalnym zwyczajem, oprócz jajek zawiera wszystko to, co akurat było w lodówce, w tym sporo papryki. Pakujemy się, żegnamy z czarną Duką, po czym ruszamy w kierunku miasta Baja. Widoki po drodze bardzo przyjemne. W Baja delektujemy się śródziemnomorską atmosferą miasta, sącząc colę i wtryniając kolejne gałki lodów. Po wyjeździe z miasta przekraczamy Dunaj – szerokość rzeki w tym miejscu jest imponująca. Dalsza droga wiedzie przez bagna – gdyby nie słoneczna pogoda, nasuwałyby się pewnie konkretne skojarzenia z rozmaitymi horrorami. Oczywiście trzymamy się asfaltu – bez świetnej gumy offroad nie byłby tu możliwy. Po ok. 20km mokradła ustępują miejsca ogromnym łąkom. Imponujące, że można pokonać dziesiątki kilometrów nie napotykając ani jednego zabudowania. Droga do Siofok na Balatonem (bo taki jest nasz następny cel) jest po prostu przepiękna. Samo Siofok natomiast, to niezła kiszka, maksymalnie turystyczna tandeta. Dodatkowo wszystkie znaki w okolicy kierują nas na płatną autostradę, na którą wjeżdżać nie mamy zamiaru. Przy wyjazdach z autostrady czai się kontrola winietek, dobrze więc, że nie skróciliśmy sobie drogi autobanem. Śmieszną drogą (w zasadzie miejscami jest to alejka rowerowa) wzdłuż jeziora docieramy do Tihany, gdzie zamierzamy nocować. Miasteczko to w tym momencie jest przeciwieństwem masówki rozlokowanej wzdłuż plaż. Jest ciche i sielskie (ten stan rzeczy ulega zmianie w szczycie sezonu...). Bez kłopotu odnajdujemy przemiłą kwaterę prywatną, w której gospodarze częstują nas winem własnej produkcji. Widok z okna pozwala się rozmarzyć. Knajpka, do której docieramy (już pieszo), to maksymalny przerost formy nad treścią. Zachęca przyjemny taras widokowy, ale już po zajęciu na nim miejsc robi się nieprzyjemnie. Kelner to stary ciul, jedzenie byle jakie, ceny wysokie, do tego komary zjadają nas żywcem. Szybko kończymy posiłek i idziemy kimać – następnego dnia czeka nas niemała wyrypa. Przebieg: 350km Dzień 4 – 03.05.2005 Pobudka o 7:00! Wstajemy o 7:30  . Piękny zapach powietrza i koszonej od świtu trawy. Lokalne zwierzaczki już dawno się pasą na widocznej z okna łące. Po drobnych problemach z wydostaniem się z kwatery (czy ktoś widział gospodarzy?) wyruszamy w drogę. Śniadanie wtryniamy na stacji benzynowej. Granicę zamierzamy przekroczyć w Komarnie. Droga jest piękna, kręta, górzysta. Mijamy ciekawe zameczki, do których jednak nie mamy czasu wstąpić. Nic nie szkodzi – jeszcze tu wrócimy. Sprawnie docieramy na Słowację, gdzie trafiamy na doskonałą drogę – szybką, pustą i krętą. Winklowanie idzie naprawdę nieźle! Dokładną trasę przejazdu widać na mapce – droga godna polecenia w każdym kilometrze, nie licząc może niefortunnego odcinka, w którym dopiero co wybudowano drogę ekspresową, ale zapomniano i zainstalowaniu znaków. Chwilę błądzimy. Za Martinem łapie nas lekki deszcz, który towarzyszy nam do Myślenic, by tam rozlać się już totalnie. Od Rabki jest duży korek, który omijamy wykorzystując małe gabaryty DRZety. Wyprzedzamy też 2 grzecznie jadące w sznurze aut GoldWingi z przyczepkami, na fińskich numerach. Tak duży motocykl turystyczny to jednak nie jest to, gdy ruch się nasila. Co prawda chwilę później to Hondy nas wyprzedzają, podczas gdy realizujemy postój wymuszony kiepskim stanem pośladków, ale niedługo potem znów jesteśmy przed nimi. Potężny korek przed Krakowem wymijamy poboczem, machając do relacjonujących zdarzenie kamer TV. Ok. 19:00 jesteśmy w domu. Przemoczeni, zmarznięci, wymęczeni – ale z bananami na twarzach. Przebieg: 550km Mapka Słowackie górki (Slovensky Raj) Dedinky Południowa Słowacja Eger Tisza Most w Szeged Południowe Węgry Balaton Tihany Zachód słońca w Tihany Wschód drugiego słońca :P Powrót przez Slovensko
  16. Akurat jeśli porównasz singla BMW do twina Hondy, to jeśli serwis miałby być ASO, to na pewno BMW będzie droższe :P Jeśli to nie będzie stary motocykl, to różnice w cenach przeglądów singiel/twin są nieduże (w obrębie tego samego serwisu). Miałem kilka singli i za przeglądy w krakowskim salonie Suzuki płaciłem po 350-400 pln, teraz za przegląd V2 płacę praktycznie tyle samo (koszt przeglądu taki sam, tyle że moto ma już swoje km nawinięte i trochę więcej płacę za części niż wcześniej - w każdym razie zawsze mieszczę się w 500 pln, w tym olej syntetyczny (drogi)).
  17. Edit: nie wiem czemu 2 razy się wysłało. Edit2: skoro już ten post tu się wbił, to wklejam mapkę z naszą trasą
  18. Raczej z Wami nie pojadę, bo na Węgrzech spędziłem majówkę 2005, mam jednak małą wskazówkę - genialna jest nstępująca trasa przez Słowację: przekroczenie granicy w Niedzicy, następnie kierunek na Poprad, potem przez Slovensky Raj, i dalej do Egeru. Jeśli traska jest niejasna, mogę zarzucić jpg z mapką. Nie jest to na pewno najszybsza, ani najkrótsza trasa, ale wierzcie mi - warto ;). Z Niedzicy do Popradu wiodą przyjemne górskie winkielki, podobnie w Slovenskim Raju. Widoki przez całą drogę rewelacyjne. No i cała traska przebiega przez region o bardzo małym natężeniu ruchu. Jeśli chcecie, mogę zapodać foty z tego odcinka, jak z całego zesłorocznego wypadu do Węgier :P
  19. BMW deklasuje wymienionych konkurentów. Zupełnie inna liga. Nie wiem jak stary model, ale nowy 1) wiele używanych egzemplarzy ma ABS i grzane manetki 2) Świetne zawiechy umożliwiają naprawdę konkretne pokonywanie winkli. 3) nawet bez ABSu hamulce są bdb 4) rekordowo niskie zużycie paliwa - ok. 3-3.5 l na setkę 5) komfort jazdy niespotykany w tej klasie motocykli - doskonała ergonomia Aprilia niby ma ten sam silnik, ale inne podzespoły raczej nie dorównują jakością beeemce. Nie wiem jak nowy model Strada - wygląda fajnie, jak dotąd na niej nie jeździłem. Freewind to dziwna historia. Nie jeździłem na tym, ale gdyby to był świetny motocykl, to produkowali by go dłużej niż 2 lata... Poza tym BMW są bardzo niezawodne i nie tracą dużo na wartości przy odsprzedaży. ps. Wychodząc poza single... Kiedyś miałem BMW, teraz mam Transalpa. Gdybym mógł się zamienić Trampem na Beemkę, to chetnie bym to zrobił. Niby tramp ma mocniejszy i bardziej elastyczny silnik (V2) i to czuć w czasie jazdy bardzo, ale jednak komfort i wrażenia z jazdy na F650 są znacznie bardziej satysfakcjonujące. Vstroma zamierzam potestować jak tylko śnieg stopnieje ;) Tyle że ten sprzęt jest znacznie większy od F650, co wpływa na jego użyteczność w ruchu miejskim.
  20. W oczekiwaniu na lepsze czasy (tj. lepszą pogodę) przeglądam sobie stronki producentów motocykli... Co znalazłem ciekawego: 1) www.kawasaki.pl - nowa, znacznie lepsza od poprzedniej strona, opisy modeli, cenniki itp 2) www.kawasaki.de , www.kawasaki.co.uk - stronki podobne, ale więcej multimediów. Fajne są NAGRANIA DŹWIĘKU SILNIKÓW, np. dla modelu Z750. 3) www.honda.de - stronka znacznie bogatsza od Polskiej. Z ciekawostek pojawiły się filmiki promocyjne dla nowego Deauville'a i CBF1000. Historyjki tandetne, ale jak widzę te gładkie winkle, to piękne słońce i te wszystkie sprzęty składające się z jednego boku na drugi, to aż się wzruszam ;) Miłego surfowania :P
  21. Jeśli szukasz mocnego dołu i dużej elastyczności, to raczej coś z silnikiem V2 (a jak mniejsze, to singiel). V2 w porównaniu do rzędowej czwórki to coś jak TDi do silnika benzynowego w puszkach :)
  22. Dzięki Wam wielkie za wpisy :banghead: W weekend będę miał wreszcie chwilę, żeby posiedzieć nad mapą, to dam znać jak zmodyfikowałem plany :)
  23. Astarte - jak nie zapłacisz, to siłą wcielą Cię dożywotnio do zakonu pod opiekę starego zboczonego zakonnika :) Tak ja bym to interpretował :P
×
×
  • Dodaj nową pozycję...