jurbassteck Opublikowano 15 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 15 Sierpnia 2010 (edytowane) Rok - 1994 Pora roku - wakacje Motocykl - WSK 125 Ilość godzin - 10 Miejsce - LOK Jelenia Góra Nie powiem, WSK była w przednim stanie, instruktor był jednocześnie mechanikiem LOKu i dbał o sprzęt jak nikt. WSK po prostu była jak nowa. Szkoda tylko, że nie dbał o kursanta, któremu powiedział "Jedynka do dołu, dwójka w górę, wystawiaj rękę jak skręcasz, nie pochylaj się za bardzo na zakręcie". Niestety spędziłem całe 10h na placu tłukąc ósemki (przy każdym skręcie musiałem wystawiać rękę) i krótkie proste (ok 50m) z nawrotem. Na mieście byłem pierwszy raz podczas egzaminu. No właśnie - egzamin.. Pojawiłem się w WORDzie, zdałem testy (za którymś tam razem) i zostałem poproszony o wybór motocykla. Miałem dwie możliwości, albo znaną mi WSK, albo super nowoczesną i super silną ETZ151. Wybór oczywisty - WSK :) Placyk zdany bez problemów, natomiast miasto masakra!! Nie wiedziałem jak się poruszać, na co zwracać uwagę, jak zmieniać biegi powyżej dwójki, byłem zestresowany i przerażony jednocześnie i oczywiście oblałem. Następny egzamin również oblałem na mieście, ale postanowiłem wziąć sobie ETkę, inna kultura pracy, lepsze prowadzenie i wygodniejszy moto dla mojego wzrostu, ale ten nieszczęsny autobus, który się pojawił zaraz za znakiem stop.. W końcu za trzecim razem (również na ETZ, choć już pojawiła się nowa maszyna - jakieś enduro, niestety nie pamiętam co to było) przejechałem całą trasę bez najmniejszych problemów i doczekałem się upragnionego papierka (wtedy prawko było jeszcze w formie książeczki). Edytowane 15 Sierpnia 2010 przez jurbassteck Cytuj www.jerzysowajr.weebly.com Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
tmi Opublikowano 15 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 15 Sierpnia 2010 Poszedłem do szkoły w której kilka lat temu robiłem kurs na B. Koleś mnie pamiętał więc pierwsze co to uzgodniłem cene i jak to ma wyglądać (oraz hurtowo podpisałem liste). Przypomniałem sobie te durne krzyżówki i poszedłem to zdać na kompie (egz. wewn.), potem na placu pojeździłem godzinke, innego dnia kolejną godzinke, potem z innym kursantem pojechaliśmy na trase egzaminacyjną. Przejechaliśmy ją po jednym razie. Podsumowując - 0 godzin teorii, 3 godziny praktyki - 2h plac, 1h trasa egz. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
marcin700 Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Moja historia jest w blogu moim :) http://www.blogmotocyklowy.pl/ Późno zacząłem, bo w wieku ok. 30 lat, a nie od dziecka jak wielu na tym forum. Cytuj Wszędzie dobrze, ale najlepiej w siodle :-) Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Dream Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 16 Sierpnia 2010 (edytowane) Kurs na PJ kat. A odbywałem w Inowrocławiu w PZMocie w 1999 roku. Jak to bywa w PZMotach sprzęt to zdezelowany Mińsk 125 sztuk 2, kask wielkości dzbana z przed wojny secesyjnej i zero przygotowania kursanta do jazdy - tu biegi tam hamulec, nie za szybko, nie hamować przodem itp. Sprzęt jak odpalił tak jeździł jak nie odpalił to nie jeździł- Jak to w PZMocie bywa. Jazdy odbywałem z kolegą, który robił przy okazji kat. B, Ja jej nie robiłem z braku funduszy :icon_evil: . Wykłady z przepisów-jak dobrze pamiętam 3 czy 4h i zaś jazda. Podczas jazd instruktor oddalał się gdzieś na kawę czy cuś w bliżej nie określonym kierunku :notworthy: . Na placu kręciliśmy cały czas ósemki i slalom. Czas pomiędzy kręceniem ósemek i slalomowaniem z wyciąganiem przeszczepów(migacze służą przecież do wiszenia na mocowaniach nie do sygnalizowania zamiaru skrętu itp... ) umilaliśmy sobie jazdą na jednym kole, nawrotami, ślizgami bokiem, awaryjne hamowania itp.... Ot nasza radosna twórczość. Jazdy motocyklem na miasto nie przewidziano. Jazdy zajęły nam 4 czy 5h- nauka a raczej zajechanie biednego Mińska. Mińsk jak to Mińsk mimo dźwięków wydobywających się z jego serca rozpędzał się do licznikowych 80-90km/h, co z tego jak podczas którejś z jazd na kole nie wytrzymały mocowania sinika i po prostu pękły. No cóż Ruskie spawy czasami nie dają rady :icon_mrgreen: . Przed samym egzaminem instruktor wziął kolegę na kolejną jazdę samochodem do Bydgoszczy, Mnie wzięli przy okazji coby pokazać trasę egzaminacyjną na kat A oraz T... Sam egzamin to: - teoria za pierwszym - jazda za drugim- nikt mnie nie uświadomił co potrafi GN250 z otwartym gazem na ósemce.. Podczas drugiego egzaminu nie wyjechałem na miasto był to 22 czy 23 grudnia, mróz z -5 i padający śnieg. Dostałem prezent od egzaminatora, który stwierdził, że daję radę w takich warunkach i nadam się na 200 :icon_razz: . Edytowane 16 Sierpnia 2010 przez Dream Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Administrator Dominik Szymański Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Administrator Udostępnij Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Zdawałem na prawo jazdy w 1991 roku, a więc w czasach już mocno zamierzchłych. Po egzaminie samochodowym przyszedł motocyklowy. Był to duży parking, na środku dwa słupki robiące za ósemkę. Z oddali podjechał do mnie egzaminator na swojej czarnej wuesce. Zsiadł zgrabnie, przekazał mi motocykl. Byłem wniebowzięty. Kazał zająć pozycję za sterem i ruszać wykonać ósemkę. To znaczy powiedział coś w stylu - a teraz proszę pokazać jak się wykonuje ósemki. Oczywiście byłem przygotowany, więc ochoczo wziąłem się za pierwszą ósemkę. Gdy nawracałem zauważyłem, że egzaminator oddala się do pobliskiego budynku. Pomyślałem, że pewnie idzie schować się za firankę i będzie chciał mnie wziąć z zaskoczenie. Rozpocząłem więc kolejną ósemkę. .... .... .... .... Gdzieś koło osiemdziesiątej ósemki poczułem, że to jednak nie jest takie fajne, jak sobie wyobrażałem. Troszę niedobrze się zrobiło. Poza tym nudno. Zacisąłem zęby mówiąc sobie, że pewnie jestem inwigilowany. .... .... .... .... Po około godzinie kręcenia ósemek na czarnej WSK125 w końcu pojawił się egzaminator. Nie można powiedzieć, zachwycony to on nie był. Dość powiedzieć, że przywitał mnie tracycyjnie po polsku: "co tu się ku*wa dzieje?!". Odpowiedziałem lekko zamroczony ósemkami, że kręcę ósemki, jak mi pan kazał. W odpowiedzi usłyszałem: "czyś ty ku*wa och*jał?? Kazałem zrobić jedną ósemkę i egzamin był zaliczony! Czy ty ku*wa wiesz ile mi paliwa wyjeździłeś i ile to kosztuje??". Cóź, egzamin zaliczył, ale na koniec kazał "wypieradalać". Młody byłem, nie stawiałem się, więc grzecznie wykonałem polecenie. pzdr Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Katsumoto Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 16 Sierpnia 2010 chciałbym tak mieć jutro... ale z naczepa ósemki nie zrobię :D Cytuj Mika Ahola1974 - 2012 Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
adwent Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 16 Sierpnia 2010 (edytowane) Zrobiłem prawko A,B w roku 1991. Mój ojciec był wówczas lekarzem w wojsku. Dzieciaki wojskowych jeździły na różne kolonie, obozy. Kurs PJ B robiłem właśnie na takim wakacyjnym wojskowym obozie. Było fajnie. Obóz oczywiście koedukacyjny :bigrazz: . Rok wcześniej na takim obozie, córka jakiegoś generała czy pułkownika, zaszła w ciążę. No i przed naszym komendantem – taki spoko chorąży- stanęło trudne zadanie :wink: - nie dopuścić do powtórki. Obiecał nam, że jeśli nie zostaniemy przyłapani w pokojach dziewczyn – dostaniemy w gratisie PJ A. My oczywiście nie zostaliśmy złapani :wink: :biggrin: a on słowa dotrzymał. Znaczy: teorii musieliśmy się nauczyć (ale mieliśmy „bazę danych” pytań i odpowiedzi (koło 300), z których były konstruowane testy – wystarczyło obkuć. A praktyczny wyglądał tak, że pan Mietek wytaszczył z garażu starego komara, który po wbiciu 1ki (klamki sprzęgła w ogóle nie trzeba było dotykać) ruszał sam delikatnie (jak dzisiejsze automaty-samochody). Każdy, kto zrobił ósemkę i się przy tym nie wywrócił- zdał. Ale to był tak naprawdę szczyt nieodpowiedzialności komendanta obozu i dogadanego egzaminatora, który mógł mnie kosztować życie. Moich uprawnień PJ A nie używałem przez lata. Ot, było sobie zaznaczone w druczku PJ. Moi rodzice 3 lata temu uparli się by z synami i ich rodzinami (znaczy brata- bo ja nie posiadam) pojechać wspólnie na wakacje na Rodos. Dla mnie kompletna nuda- nie leżę na plaży, na wyspie nie ma wiele do zobaczenia a przez 3 tygodnie trzeba coś robić. W każdym razie poszedłem przed wyjazdem na 5 godzin jazd do Promotora z myślą, że na Rodos wypożyczę skuter. No i na jazdach tak mi się spodobało, że przed wyjazdem już miałem zamówiony GS 500F. Trochę przydługo ale zmierzam do finału. Ludzie- naprawdę nie jeździjcie bez prawka, bez porządnego kursu. Ja na Rodos po tych 5ciu godzinach jazd i tak miałem 2-3 sytuacje, że chciałem skręcić ale moto jechało prosto. I Gdyby z przeciwnej strony jechał samochód – może już bym nie pisał dziś tych słów. A było to możliwe, bo dostałem kategorię A „w gratisie” zamiast nauczyć się choć podstaw jazdy na kursie. Edytowane 16 Sierpnia 2010 przez adwent Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Vatzeque Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 16 Sierpnia 2010 (edytowane) Kazałem zrobić jedną ósemkę i egzamin był zaliczony! Czy ty ku*wa wiesz ile mi paliwa wyjeździłeś i ile to kosztuje??". Cóź, egzamin zaliczył, ale na koniec kazał "wypieradalać". Młody byłem, nie stawiałem się, więc grzecznie wykonałem polecenie. pzdr To zajebiście podobne do mojego egzaminu na instruktora jazdy. Podstarzały egzaminator kazał robić "ósemki", po wykonaniu dwóch i pół rzucił: "Dobra, zrób pan slalom jeszcze". :icon_mrgreen: P.S. Ludzie- naprawdę nie jeździjcie bez prawka, bez porządnego kursu. Ja na Rodos po tych 5ciu godzinach jazd i tak miałem 2-3 sytuacje, że chciałem skręcić ale moto jechało prosto. I Gdyby z przeciwnej strony jechał samochód – może już bym nie pisał dziś tych słów. A było to możliwe, bo dostałem kategorię A „w gratisie” zamiast nauczyć się choć podstaw jazdy na kursie. Już jasne czemuś w temacie o wypadku dziewczyny na sportowym motocyklu tak się upierał przy tym jak to możliwe jest złożyć motocykl, żeby się zwalił do wewnętrznej (dziewczę dokonało Highside-u). :bigrazz: Edytowane 16 Sierpnia 2010 przez Vatzeque Cytuj Szkolenia motocyklowe, Żory Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
adwent Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 16 Sierpnia 2010 (edytowane) Już jasne czemuś w temacie o wypadku dziewczyny na sportowym motocyklu tak się upierał przy tym jak to możliwe jest złożyć motocykl, żeby się zwalił do wewnętrznej (dziewczę dokonało Highside-u). :bigrazz: szczerze powiem, że nadal nie rozumiem, czemu niemożliwe jest za mocne położenie motocykla, tak by uwalił się w zakręt. Ale nie przejmuję się tym. Bo nawet jeśli nie mam racji to i tak nie tacy jak ja czasem bzdury wypisują. Np. Śliwa czy Yuby, którym to opony bardziej się rozgrzewają od wężykowania, niż od przyspieszania i hamowania ;) No i zważ, że to było 3 lata temu. Przeżyłem i teraz już śmigam :bigrazz: edit: i jeszcze jedno - ja nie napisałem, że złapanie highsidu było bezpośrednią konsekwencją uwalenia się moto do wewnętrznej. Pisałem tam, że MIAŁEM TAKIE WRAŻENIE, że uwaliło jej się moto do wnętrza i żeby się nie położyć- dodała gazu - wtedy straciła przyczepność tyłu i w konsekwencji highside. Wtedy eksperci ;) napadli na mnie, jakby szukali okazji gdzieby tu odreagować sam nie wiem co. A ja tylko gdybałem sobie. Normalnie strach się bać. Edytowane 16 Sierpnia 2010 przez adwent Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Wiesuaf Opublikowano 16 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 16 Sierpnia 2010 . Np. Śliwa czy Yuby, którym to opony bardziej się rozgrzewają od wężykowania, niż od przyspieszania i hamowania ;) Ale przyspieszanie i hamowanie rozgrzewa tylko środek opony, a wężykowanie rozgrzewa jej boki a chyba właśnie o to chodzi. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
MaG_1975 Opublikowano 17 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 17 Sierpnia 2010 Kurs na PJ robiłem w 1992 roku w LOK Kozienice, jednocześnie A i B. W ramach kategorii A miałem bodajże 10h do wyjeżdżenia, ale wyjeździliśmy z tego może połowę, bo było nas z 8 osób do jednego Mińska 125. No chyba, że liczyć jako czas jazdy oglądanie kolegów na Mińsku...:) Instruktor był jeden i ten sam co od samochodu. Pierwszego dnia zapytał czy jeździliśmy na moto, my niespełna 17 lat (kurs za zgodą rodziców od 16 roku życia, egzamin przed 17 rokiem życia, prawko odbierałem dokładnie w swoje 17 urodziny, bo wcześniej nie mieli prawa mi wydać...) - wszyscy stwierdziliśmy, że tak oczywiście, śmigamy na co dzień na Jawach, Mz-ka i WSK-ach. Ech no "miszcze" jesteśmy jak nic!!! ;) No to instruktor wyprowadził Mińska, odpalił i kazał jeździć ósemki. Niestety z braku miejsca na placu ósemka była tak wymalowana, że jeden z zakrętów robiło się tuż przy ścianie budynku, gdzie były wykłady. Jechałem jako trzeci, jakoś nam do tej pory te ósemki wychodziły - czasem któryś wyjechał za linię, czasem się podparł, ale pierwsze koty za płoty... Jako czwarty wsiadł na Mińska Kamil, wbił jedynkę, gaz i... przypakował centralnie w ścianę budynku LOK, bo jak się potem okazało nie umiał skręcić, a jakoś wstydził się nas zapytać jak się tym cholerstwem hamuje. Obyło się bez strat, jakieś obtarcia tylko co było sporym fuksem, bo oczywiście kasku motocyklowego na kursie na oczy nie zobaczyłem. Sprzęt poszedł "na serwis"... Na kolejnych jazdach jeździliśmy trochę po placu, nie tylko ósemki i sami się nawzajem uczyliśmy - jeden z kolegów jeździł na co dzień Simsonem więc robił za instruktora. Od niego się dowiedziałem kilku sztuczek pomagających w przeżyciu na 2oo. Na miasto nie wyjechaliśmy ani razu... Egzamin poszedł jak z płatka - w Radomskim WORD była wtedy WSK chyba 175, nawet ładnie jeździła (lepiej od naszego Mińska) i z naszej ósemki nie zdała tylko kumpela która rękami machała odwrotnie (czyli wystawiała prawą przed skrętem w lewo i odwrotnie). Egzamin to była ósemka, ruszanie pod górkę i coś na kształt slalomu. Jazdy po mieście wtedy nie było. Po kilkunastu latach zanim kupiłem moto przejechałem się kumpeli GS500 i w ciągu kilkunastu minut 2 razy się mało nie zabiłem. Po tej przygodzie poszedłem na jazdy doszkalające do Promotora i sądzę, że dzięki nim do dzisiaj żyję, choć jakichś tam szlifów i gleb w terenie nie uniknąłem. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Digidy Opublikowano 17 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 17 Sierpnia 2010 dziwię się, że 10-15 lat temu prawko dawali za masło, teraz malutki błąd i można nie zaliczyć, na kursach dbają o swoich klientów, ja np nie lubiłem jeździć po placu, wiec często jeździłem na miasto, bo coś się działo przynajmniej. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
nurider Opublikowano 17 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 17 Sierpnia 2010 a nie zabiorą mi prawka na motor? zdawałem mając chyba 17 lat w 1991. samochód robiliśmy na maluchu - były jazdy w terenie, dosyć sporo. kto chciał to mógł się dopisać też na motocykl. jazd nie mieliśmy bo każdy umiał to instruktor zaoszczędził na paliwie, ale egzamin był. kilka "8" na parkingu przed szkołą - dojazd do bramy, zasygnalizowanie zawrócenia wyciągnięciem ręki i powrót. wszyscy zdali. jeździliśmy na WSK 125 :)) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Gravis Opublikowano 17 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 17 Sierpnia 2010 (...) .... Gdzieś koło osiemdziesiątej ósemki poczułem, że to jednak nie jest takie fajne, jak sobie wyobrażałem. Troszę niedobrze się zrobiło. Poza tym nudno. Zacisąłem zęby mówiąc sobie, że pewnie jestem inwigilowany. .... .... .... .... Po około godzinie kręcenia ósemek na czarnej WSK125 w końcu pojawił się egzaminator. Nie można powiedzieć, zachwycony to on nie był. Dość powiedzieć, że przywitał mnie tracycyjnie po polsku: "co tu się ku*wa dzieje?!". Odpowiedziałem lekko zamroczony ósemkami, że kręcę ósemki, jak mi pan kazał. W odpowiedzi usłyszałem: "czyś ty ku*wa och*jał?? Kazałem zrobić jedną ósemkę i egzamin był zaliczony! Czy ty ku*wa wiesz ile mi paliwa wyjeździłeś i ile to kosztuje??". Cóź, egzamin zaliczył, ale na koniec kazał "wypieradalać". Młody byłem, nie stawiałem się, więc grzecznie wykonałem polecenie. pzdr :biggrin: :biggrin: :biggrin: nieźle się uśmiałem czytając Twoja historię :lalag: Ale z tego co widzę to w większości przypadków instruktor olewał sprawę i szedł sobie gdzieś zostawiając kursantów na placu. W moim przypadku tez tak było, z tym ze trasę po mieście znałem na pamięć bo było kila wyjazdów poza plac. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
kompan Opublikowano 17 Sierpnia 2010 Udostępnij Opublikowano 17 Sierpnia 2010 Kurs wspominam bardzo fajnie, a zaczęło się to tak: Pomyślałem sobie pewnej wiosny, że warto byłoby przerwać codzienną rutynę i zrobić coś ciekawego, np. nauczyć się jazdy na moturze. Miałem odłożone trochę funduszy, przejrzane rozmaite grupy, portale i fora motocyklowe (oraz niezliczone filmy na Youtube), pozostało tylko się zdecydować. Wybór szkoły był szybki, bo parę razy na mieście zwróciły moją uwagę L-ki wymalowane w "hot-rodowe" płomienie i pomyślałem sobie, że ci ludzie są raczej pasjonatami motoryzacji, a nie odklepywaczami godzin lekcyjnych. Oczywiście rzecz przemyślałem, poczytałem też opinie, zasięgnąłem języka co to za firma, ale zdecydowany byłem już od początku. Po zgłoszeniu się i wyskoczeniu z funduszy dostałem w komplecie m.in zniżkę na lekarzy badających kierowców, książeczkę z przykładowymi testami teoretycznymi i "Strategie uliczne" do poczytania w trakcie nauki. Część teoretyczna prowadzona była głównie pod kątem obsługi motocykla, jako że chyba wszyscy kursanci mieli kategorię B i różnic między światłem zielonym a czerwonym nie trzeba było tłumaczyć. A zatem była omówiona pozycja kierującego, zachowanie równowagi, tor pokonywania zakrętu, rola ogumienia i zawieszenia, oraz wszystkie te drobne rzeczy, które teraz są tak oczywiste, że nawet o nich nie pamiętam. Były prezentacje, schematy, zdjęcia i filmy. Był też opisany przebieg samego egzaminu państwowego, było udzielanie pierwszej pomocy prowadzone przez ratownika z użyciem manekinów, symulacjami różnych sytuacji zagrożenia życia, a także np. zdejmowanie kasku osobie nieprzytomnej. Mimo że autem poruszam się już kilkanaście lat bez strat w ludziach i sprzęcie, przypomnienie sobie teorii drogowej zdecydowanie wyszło mi na dobre. Po zakupie i uważnym studiowaniu kodeksu drogowego okazało się, że kilka paragrafów kryje w sobie niespodzianki, za to testy teoretyczne rozwiązywane ze zrozumieniem PoRD wychodziły zdecydowanie lepiej, niż na "chybił-trafił". Najlepsza część szkolenia czyli praktyka, odbywała się na asfaltowym placyku na obrzeżach miasta. Do dyspozycji kursantów było kilka różnych maszyn, małe 125, egzaminacyjne 250, duża 500 oraz chyba 150 w postaci czoperka. A także dwie ósemki, slalom z tyczkami, ruszanie pod górkę i kawałek prostej, gdzie można było odkręcić a potem hamować awaryjnie, bo dalej był płot. Motocykle były opancerzone gmolami, a dla kursantów wymagany był kask, rękawice i buty z usztywnieniem kostki. Oczywiście początki były śmieszne. Należało omówić czynności obsługowe motocykla, przetoczyć parę metrów i postawić na centralkę. A więc łaps za kierownicę, bo ta 125 wygląda jak większy rower więc zaczynam pchać, moto się nieco gibnęło na zewnątrz i gdyby nie instruktor z drugiej strony, pewnie poleciałbym na glebę razem ze sprzętem. Wtedy też się dowiedziałem, że lepiej opierać moto o biodro bo mimo wszystko trochę waży, natomiast podnosząc na centralkę należy stawać ciężarem ciała na stopce zamiast wściekle targać motocykl za kierownicę. Mała rzecz, a ile radości gdy się potem udało. Pierwsza o-mało-co-gleba miała miejsce chyba na drugich zajęciach, gdy turlałem się na drugim końcu placu z zamiarem zawrócenia. Nawierzchnia z betonowych płyt była nierówna, przy skręcie ręka odwinęła się na manetce a kierownicą akurat szarpnęło, 125 rączo wyrwała w kierunku krawężnika więc gwałtownie zahamowałem przodem na skręconej kierownicy lecąc w bok i wreszcie zatrzymałem się rozpaczliwie podpierając niemal przewrócone moto. Potem nauczyłem się, że przy manewrach w lewo manetkę się odruchowo lekko otwiera, przy skręcie w prawo zamyka, a dwa palce trzymane na hamulcu to generalnie dobry pomysł :) Potem były slalomy, niekończące się ósemki podczas których należało oglądać się w kierunku jazdy a nie pod koło, i hamowania awaryjne gdzie już 40 km/h na niewielkim placyku zdawało się kosmiczną prędkością. Zależnie od liczby współkursantów na kolejnych zajęciach do dyspozycji były różne motocykle. Raz zdarzyło mi się mieć jazdy czoperkiem, który wyglądał ładnie i na wprost poruszał się całkiem przyzwoicie, ale podczas kręcenia ósemek uparcie walił się na boki, przy odjęciu gazu gasł, a przy dodaniu gazu nagle dostawał skrzydeł i wyjeżdżał za linię. Dla odmiany manewry największą 500 w czasie późniejszych lekcji były stosunkowo przyjemne: silnik spokojnie ciągnął nawet bez dodawania gazu, a bezwładność większej masy powodowała, że przechylał się łagodnie i bez niespodzianek. Na trzecich albo czwartych zajęciach, gdy poruszanie się motocyklem w ogólnie wytyczonym kierunku było już w zasięgu moich możliwości, instruktorzy zdecydowali że można wyjechać na drogi publiczne. Słuchawki pod kask, kamizelka na grzbiet, serce w gardle i można jechać. Na początek podmiejskie uliczki o małym ruchu i szerokich poboczach, a na dalszych zajęciach coraz bardziej w miasto. Była jazda na drodze szybkiego ruchu, były korki w centrum, była nocna jazda po nieoświetlonych drogach i oczywiście wielokrotne przypominanie sobie trasy egzaminacyjnej. Po powrocie na ogół omówienie różnych sytuacji z jazd przez instruktora, oraz obietnice poprawy ze strony kursanta. Podczas jazd miejskich było parę zabawnych sytuacji. Raz zdarzył się felerny zestaw słuchawkowy i zamiast komend instruktora było słychać przede wszystkim trzaski, a ja zamiast w lewo jechałem w prawo. W końcu wracałem do bazy za instruktorem zamiast przed nim, bo słuchawka wysiadła do końca i nie wiadomo było gdzie mam jechać. Kiedy indziej radośnie śmignąłem na późnym żółtym bojąc się zahamować w zakręcie, a w dodatku na pasie obok stał radiowóz. Wtedy słuchawka działała dobrze i pokornie wysłuchałem ochrzanu jaki zebrałem od instruktora. W czasie dalszych jazd parę razy dały znać stare przyzwyczajenia kierowcy i przemykałem na warunkowej strzałce bez obowiązkowego zatrzymania się przed skrzyżowaniem :D Na koniec zajęć był egzamin wewnętrzny teoretyczny i praktyczny, który przebiegł bez problemów. Termin egzaminu w WORDzie miałem 2-3 tygodnie od zgłoszenia się, parę dni przed egzaminem wykupiłem dodatkowe jazdy na egzaminacyjnej 250, żeby jeszcze poćwiczyć manewry. W efekcie egzamin państwowy minął mi jako sporo stresu, mało problemów i zaliczony za pierwszym razem. Niestety zdarzali się delikwenci tak przygotowani, że nie jeździli nigdy na motocyklu egzaminacyjnym, nie znali trasy egzaminacyjnej albo nie potrafili w ogóle wykonać hamowania awaryjnego. Podsumowując, jestem jak najbardziej zadowolony z wybranej szkoły i przebiegu szkolenia. Dostałem solidne podstawy, które pozwoliły mi zdać egzamin i przejeździć jak na razie prawie dwa sezony bez nieprzyjemności. A teraz mogę spokojnie doskonalić umiejętności na własnym sprzęcie i mieć radochę z każdego wyjazdu. Więc lepiej nie oszczędzać na instruktorach. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.