Skocz do zawartości

Tokaj, bociany i deszcz


J.Pastor
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Noc pierwsza - wyjechałem o 3 nad ranem prosto z urodzin kumpla. Impreza skończona, klub zamknięty, zostałe sam. Akurat zaczęło padać. Wziąłem kierunek na Tychy - festiwal w Paprocanach. Z Wrocławia wyjechałem lokalną drogą nr 455 na Oławę. Deszcz odświeżył trochę powietrze po miesięcznych upałach. Droga była pusta, więc dojechałem do Opola. Na stacji benzynowej sprawdzam mapę jak przejechać Śląsk. Podjechał jakiś gość rowerem - ranny ptaszek wybierał się na ryby. Pogadaliśmy o drodze, o festiwalu, o muzie. Okazało się że to miejscowy muzyk blusowy. Wymieniliśmy się numerami telefonów, umówiliśmy na jakiś koncert i dalej w drogę. Zaraz za Opolem skręciłem na Kamień Śląski, ciekawe miejsce. Znajduje się tu m.in. sanktuarium św. Jacka, mojego imiennika, więc musiałem się zatrzymać. Wschodziło akurat słońce, wyjąłem aparat i zrobiłem kilka zdjęć. Dalej łatwo dojechałem do Gliwic. Kilka tygodni wcześniej jechałem tą trasą na koncert Buddy Guya, więc poszło gładko. Przed Tychami widzę otwarty sklep spożywczy. Obżeram się świeżymi bułkami z makiem i popijam sokiem. Jeszcze tak pysznych bułek nie jadłem: dużo masy makowej jak w torcie i to wszystko w cenie zwykłych drożdżówek! Odpalam Drania i za chwilę jestem w Tychach. Tychy to miasto rond, pełno ich tutaj. Dojeżdżam na kemping i ładuję się do środka. Szukam znajomych, ale większość ludzi jeszcze śpi w namiotach zmęczona. Jest tak ciasno, że nie ma gdzie się rozbić. Rozpoznaję wreszcie kogoś z wrocławskiego Apanonaru, pokazuje mi namioty. Z trudem wciskam się pomiędzy nie, parkuję i kładę się obok motocykla. Zaczyna kropić, ktoś przykrywa mnie folią i udaje mi się zdrzemnąć. Dzień pierwszy - Wstaję i widzę sporo znajomych twarzy. Chwilę trwają przywitania i rozmowy. Jemy bardzo późne śniadanie. Rozglądam się po ośrodku, jest trochę motocykli. Podoba mi się scena ustawiona amfiteatralnie, do tego fajny duży diodowy ekran z boku. Idę do baru napić się kawy, nagle z nieba spada ulewa. Miałem może z 50 metrów ale gdy dobiegłem byłem już cały mokry. Cholera gdzie te upały?! Gdzie ta susza?! W przeciągu 15 godzin jestem już trzeci raz mokry! Ale niektórym ulewa nie przeszkadza, kilku małolatów tańczy w deszczu - klimaty woodstokowe. Wieczorem koncerty. Gra Tymon z Tranzystorami, stary dobry Perfect i Taj Mahal. Przyjechałem specjalnie żeby zobaczyć go w akcji. To jeden z ostatnich żyjących czarnych prawdziwków. Szkoda, że przyjechał tylko z sekcją. Trio to poważny skład ale ciut mały. Pod koniec koncertu dołanczają do Taj Mahala Otręba i Styczyński z Dżemu. Dla mnie extra. Po koncercie idę w kimono. Dzień drugi - Rano zwijam się i biorę kierunek na Czechy. Nadkładam nieco drogi, żeby odwiedzić kumpla w Jastrzębiu Zdrój ale nie ma go w domu więc jadę dalej. Granicę przekraczam w Cieszynie. Dowód osobisty, uśmiech, kilka uwag o motorach i jestem w innym świecie: jakość dróg i kultura jazdy kierowców - kiedy tak będzie u nas? Czechy biorę tranzytem. Na Słowackiej granicy powtórka: dowód osobisty, uśmiech, gadka o motorach i dodatkowo o dupach. Jadę lokalną drogą na Zborov i Novą Bystrzycę. Dobra nawierzchnia, cisza, spokój. Dojeżdżam nad jezioro. Super widok, odpoczywam chwilę ale za wcześnie na biwak, jadę dalej. Jadę przez Lutiska i Bela do Żiliny. W okolicy zwiedzam ruiny zamku na wzgórzu koło Lietavska Svinna. Miejscowy bajker pokazał mi łatwiejszą drogę. Próbuję wjechać na sam szczyt. Ścieżka jest wąska i stroma. W porę odpuszczam sobie i z trudem zawracam. To nie jest sprzęt typu hillclimbing. Robię pamiątkowe zdjęcia i jadę na południe do Prievidza. W mieście dogania mnie dwóch leszczy w Garbusie. Trąbią. gestykulują, śmieją się. Podoba im się chyba mój sprzęt. Oceniam Garba i widzę że to nie jest odpicowana dziwka ale konkretny tuning. Mają się czym lansować po mieście chłopaki. Pokazują mi drogę na zamek Bojnice. To wielki obiekt i dobrze utrzymany, na pewno wart zwiedzenia. Jadę dalej i objeżdżam Słowację: Partizanske, Nitra. Robi się ciemno, nie widzę już dokładnie krajobrazu ale mam wrażenie że niziny nie są tak ciekawe jak góry. Budynki takie sobie, przypominają swym widokiem marność mininej epoki realnego socjalizmu. Znowu pada. Podejmuję decyzję, że lecę na Miszkolc. Droga jest pusta, jadę sam. Leje coraz mocniej, do tego unosi się mgła. Widok jak z filmu. O 4 rano jestem na granicy węgierskiej. Z budki wychodzi trochę zaspany i zaskoczony chłopak. Gadamy o motorach. Trudno to nazwać rozmową bo węgierski jest mało zrozumiały a koleś nie trybi w żadnym innym języku. Mimo to wszystko łapiemy. Wypytuje mnie o szczegóły a ja na palcach odpowiadam jaka pojemność, ile koni, że sam robiłem itp. No i że jadę do Tokaju napić się wina, z tym to akurat nie było żadnego problemu. Żegnamy się i jadę dalej. O 6 rano jestem na kempingu w Mezozombor koło Tokaju. Jest już gościu, kasuje mnie, robi kawę i gadamy o motorach :flesje: znowu na migi ale widzę, że facet zna się na rzeczy. Rozbijam namiot i padam spać. Dzień trzeci - Chyba nie spałem zbyt długo bo budzi mnie dziwny hałas -

i kill you boom boom i shot you no i got you i tak w kółko. Wychylam się z namiotu a tu koło mnie rodzinka, małżeństwo z dzieckiem 6-8 letnim z Łotwy. Nówka Citroen, pewnie jacyś pracocholicy na urlopie. Starzy zagonieni a dzieciak wychowany na grach komputerowych. Cóż widać na Łotwie mają te same problemy jak w innych krajach. Robię przegląd motocykla, sprawdzam wszystkie szprychy i śrubki, przy okazji czyszczę go znalezioną szmatą z syfu. Po południu zwijam się, robię pamiątkowe zdjęcie z dziewczyną w recepcji i jadę do Tokaju. Kupuję tu kilka butelek słynnego w świecie specyfiku i zwiedzam okolicę. Miasto jest nieduże, czyste, nastawione głownie na turystów. Ze zdziwieniem widzę że w centrum jest kilka zamieszkałych bocianich gniazd. Robię kilka zdjęć. Obok mnie przejeżdża miejscowy gangster w BMW i pozdrawia mnie przez okno ręką z zaciśniętą pięścią. Odpowiadam tak samo. Następnie biorę kierunek na wschodnią Słowację. Znowu leje. Na stacji benzynowej wydaję ostatnie forinty i wylewam wodę z butów. Po słowackiej stronie ze względu na mniejszość węgierską każda wioska, rzeka, most opisana jest w dwóch językach: po węgiersku i po słowacku. Podobna sytuacja jest przy granicy ukraińskiej, tu też w każdej miejscowości po dwie tabliczki. Granice wytyczali w Moskwie zapewne i nikt tu ludzi nie pytał gdzie chcą mieszkać i w jakim języku mówić. Np. Słowacy też robią wina Tokaj. Granica węgiersko-słowacka dzieli wzgórza Żemplińskie na dwie części ale tradycja winiarska jest jedna. Tak jak jedna jest specyficzna lessowa gleba zatrzymująca ciepło. Wino jest pyszna ale mocne i zdradliwe....We wschodniej Słowacji jest bardzo dużo bocianów, w każdej wiosce jest gniazdo. Niektóre spacerują dostojnie po łące szukając smacznego obiadu i nie płoszył ich nawet głośny warkot mojego silnika. Miejscowość Humenne zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Nie dość że okropne bloki w centrum to na skrzyżowaniach i głównych ulicach pełno Cyganów sprzątających syf, pewnie jakieś robótki z pośredniaka. Za miastem urwało się mocowanie tłumika. Stanąłem przy chałupie i podwiązałem kawałkiem drutu, który dał mi sympatyczny Słowak. Pogadaliśmy trochę i dalej w drogę ;) W Krasnym Brodzie są ruiny starego Monastyru. Niesamowite miejsce. Czuje się tam wyraźnie jakieś wibracje, ciarki chodzą po plecach. Zrobiłem kilka fotek na pamiątkę, wróce tam jeszcze kiedyś bo intryuguje mnie to miejsce. Niechętnie ale wsiadam na motocykl i jedziemy do Żemplińskiej Siravy nad zalew. Odbywa się tu co roku duży zlot motocyklowy. Jednak celowo wybrałem taki termin, żeby ominąć tę imprezę. Nie po to jadę kawał drogi pod ukraińską granicę, żeby trafić w sam środek zgiełku tysiąca motocykli i straganów z hot dogami. Cel był inny: zwiedzić wschodnie rejony Słowacji, Bieszczady i .....przywieźć do domu butelkę Tokaja :cool: Przenocowałem na jednym z kempingów nad zalewem. Nie ma tu metra kwadratowego wolnej ziemi. Same kempingi, hotele, pensjonaty, wszystko jest ogrodzone i prywatne. Dwóch narąbanych Słowaków wyciągalo mnie na chlanie ale odmówiłem, trochę byli zdziwieni ale ja miałem inny plan: wejść do śpiwora, opróżnić jedną buteleczkę Tokaja w samotności i pomyśleć nad następnym dniem. Zdążyłem tylko zapiąć zamek w śpiworze i zasnąłem. Dzień czwarty - Ruszam rano. Po drodze mijam ślady bitwy pancernej z 1945 roku. Stoi kilka wraków czołgów, jest też cmentarz żołnierzy niemieckich. Robię kilka zdjęć. Zwiedzam jeszcze cerkiew i tu spotykam parę z Lublina, chłopak z dziewczyną. Rozmawiamy dłuższą chwilę. Dają mi namiar na fajny, czysty kemping po polskiej stronie. Chłopak jest kumaty i sam oferuje że zrobi mi zdjęcie, wiadomo fotografa nigdy nie ma na zdjęciach. W Wysokim Komarniku jem smaczny i tani obiad i przekraczam granicę. I tu niespodzianka: Polak życzy sobie dokumenty, nawet dowód rejestracyjny. Po polskiej stronie w Tylawie skręcam w prawo. Kręcę się trochę po okolicy. Beskid Niski jest śliczny. Rozbijam namiot na darmowym kempingu, bo znowu zaczęło padać. Mało ludzi, jest ekipa 5 osób - turystyka górska - cały bagaż na plecach, nawet woda pitna plus gitara, jest wesoło ale krótko. Pewnie czują w nogach kilometry. Dzień piąty - Rano kierunek Bieszczady. Robię po drodze zdjęcia cerkwi, a jest ich sporo tutaj. W Cisnej pełna cepelia. Lepsze auta z większych miast. W rowach pełno śmieci po słodyczach itp. Zatrzymuję się w Wetlinie i robię drobne zakupy w sklepiku. Spotykam ekipę młodych ludzi, siadamy razem, jemy coś i rozmawiamy. Piwko pełen relaks. Jeden chłopak opowiada jak wracał ze zlotu w Czechach i przy prędkości około 100km/h wpadł na sfrezowany odcinek asfaltu i nie opanował motocykla. Rozbił się kompletnie i on i maszyna. Dziwię się że facet nawet nieźle wygląda jak na taką przygodę. Kończymy sjestę bo zbliża się ciemna chmura. Żegnam się i szybko odjeżdżam. Robię dużą pętlę bieszczadzką, chcę jechać dalej na Rzeszów i Mielec ale normalnie się nie da. Ściana wody spada z nieba. Nie widzę ani drogi ani pobocza. Zwalniam do 20 km/h i rozglądam się za miejscem na biwak. Wreszcie rozbijam namiot w jakiejś dziurze w lesie. Dzień szósty - Robię małą pętlę. Super winkle i widoki. Mijam kilka motocykli, pozdrawiamy się choć ja wolę mocno trzymać kierę. Jadę przez Rzeszów do Mielca. Chcę zajrzeć do chłopaków, których poznałem w Tychach. Składają motory, chcę zobaczyć jak się bawią i dorobić wsporniki do tłumików /poszedł już drugi/. Cholera po tygodniu wysiadła bateria w telefonie, powinienem ją oszczędzać. Na szczęście gość na stacji benzynowej ma akurat ładowarkę do Nokii a na dodatek plan miasta. Tankuję, dzwonię do chłopaków i za chwilę jestem u nich. Przyjeżdżam akurat jak robią szparunki na R-35. Prawdziwe, malowane. No, nieźle. Pijemy piwo i zostaję na noc. Dzień siódmy - Odwiedzam kuzynkę, obżeram się u niej i biorę azymut na Wrocław. Znowu leje i na dodatek robi się chłodno. Ogrzewam ręce na silniku i czuję, że jeden garnek jest cieplejszy. Na najbliższej stacji podnoszę poziom pływaka na czuja bo myślę że miał za ubogo. Przygląda mi się kierowca Tira, rozmawiamy chwilę o motocyklach. Bardzo sympatyczny gość. Silnik idzie teraz równiej i jest chyba mocniejszy. Kraków biorę przez Nową Hutę, leje coraz mocniej. Widoczność spada, muszę zwolnić a to tylko wydłuża powrót. Przebijam się przez Śląsk - Jaworzno, Czeladź aż do drogi nr 94. Ostatnie kilometry wloką się jakby bardziej. Znowu tankuję i piję gorącą kawę na stacji. Przez Strzelce dojeżdżam do Opola, w centrum jakieś auto oblewa mnie fontanną wody ale nie mam już czego chronić, wszystko jest mokre jakbym pływał w basenie. Najgorszy jest ostatni odcinek Brzeg, Oława, chyba zwiera mi przełącznik świateł od tego deszczu bo mam tylko długie, więc przysłaniam jedną ręką lampę jak jedzie coś z naprzeciwka. Deszcz zacina jak cholera ale wizja ciepłego łożka pomaga zwyciężyć. Dojeżdżam około 3 rano do Wrocławia. Na całej trasie tego dnia ok. 500 km. spotkałem tylko jednego bajkera! Widać pogoda nie zachęcała do jazdy. Zaspany cieć otwiera mi parking i przygląda się jak zjawie. Odpinam torbę i śpiwór i idę do domu. W tydzień zrobiłem ponad 2 tysiące km, Drań nie zawiódł mnie ani razu. Odwiedziłem miejsca, w których nie byłem no i przywiozłem Aśce butelkę Tokaja bo mnie prosiła :) Buty i kurtka schły 3 dni i wtedy zadzwonił kolega Czoper, że jedziemy nad morze, ale to już inna historia. Podsumowując: jeżdżąc motocyklem ma się motocyklowe przygody ;) Pastor

PASTOR GARAGE

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świetna relacja (cholera, miałem nie czytać w robocie, tylko pracować, ale przeczytałem od deski do deski :biggrin: ), no i gratuluję zrobionej trasy. :buttrock:

 

Zaintrygowałeś mnie, na jakim sprzęcie jeździsz :biggrin: - jeśli możesz, wrzuć fotkę (ewentualnie na PW)

 

Szkoda, że Cisna to już takie zadptane miejsce - jeszcze kilkanaście lat temu to było moje ulubione miejsce w Bieszczadach, wtedy dzikie i prawie puste :biggrin:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za komentarze, chętnie poczytam też relacje z innych wypraw. Próbowałem wrzucić tu fotki bo mam ale coś nie trybi, może cookies? Czym jeżdżę? Raczej czym jeździłem bo rozwaliłem się niedawno, leżę w gipsie i wspominam dobre dni :biggrin: Udało mi się walnąć posta / z nudów /, może nauczę się wklejać zdjęcia kiedyś. Drań stoi rozbity gdzieś na parkingu, jeszcze go nie oglądałem.... :biggrin: wyślę coś na PW.

PASTOR GARAGE

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zawsze. Lubię jeździć sam, to fakt, ale w grupie też jadę. Jest to już inna jazda, mniej spontaniczna. Dochodzą do tego różnice sprzętowe i w umiejętnościach, sa częstsze postoje na sikanie i papierosy. Niech się do tego trafi ktoś z bakiem od Sportstera to tankowanie na co drugiej stacji.... Jeśli w grupie jest dziewczyna to wiadomo - byle gdzie nie można kimać i musi być ciepła woda. Czasem trafi się wegetarianin. Ocipieć można. Optymalny skład to 3-4 motocykle moim zdaniem, najlepiej bez pasażerów. Na pewno w grupie jest bezpieczniej niż samemu. Łatwiej np. zorganizować pomoc w razie awarii. W każdym razie lubię jeździć :biggrin:

PASTOR GARAGE

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...