Skocz do zawartości

MGH - wypad mazurski 30.04 - 3.05


Hubert
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

pozdr dla całej Ekipy i udanego wyjazdy. Osobiście kieruje się na płd na 4 dni do znajomych w góry. no i troche mi szkoda że nie jadę z Wami (chyba zapowiada się niezła impreza) ale nie można być wszędzie, a łikend jest ZA KRÓTKI :buttrock:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

siemka!

właśnie niestety wróciłem z mazurskiego wypadu :cry: ;)

wypad poprostu bajka, nie znam słów które mogłyby przekazać to co widzieliśmy no i te traski mazurskie kręte, wolne od zbędnych puszek, można się powykładać :D

aaauuuuuuuuuuuuu ja chce jeszcze raz!!!!!

żałujcie ze nie pojechaliście, a ja żałuję ze tak szybko musiałem wrócić :)

bajka poprostu bajka

czekajcie na zdjęcia

pozdrowiena niestety z przed kompa

nara

 

ps. wolałbym teraz wpieprzac kiełbaskę z kominka i popijać leszkiem, Vlaad dzieki za udostępnienie chałupki :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja dzis mam tez nadzieje powpieprzac kielbaski, szkoda troche ze nie w Waszym szanownym towarzystwie, ale jak sie nie ma co sie lubi to sie lubi co sie ma. wyjazd do "rodziny", ciag dalszy.

lwow ma nadzieja. pozdro.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie dojechałem do domu.

Było super. Dokładniejsza relacja, jak dojdę do siebie.

Łacznie wyszło mi tego ok. 1400 km.

Banzai!!!

Vlaad, jeszcze raz wielkie dzięki za zorganizowanie tego wypadu. ;) :) :) ;) :D :D

oraz, specjanie dla Ciebie - :puchar: :D

Pozdrawiam,

Hubert

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

:oops: :oops: trochę mnie idealizujecie chłopaki. Najważniejsza była wspaniała kompania do jazdy, piffka i kiełbachy.

Wypad był odjazdowy, wylatałem się jak głupi, a banan z twarzy mi nie schodzi. Natłukliśmny mnóstwo kilometrów, zobaczyliśmy wspaniałe miejsca. Teraz to ja poleję wazelinę ;) :P : dzięki Hubert za pomysł zorganizowania grupy. To były zyski. Straty to para bamboszy Yogiego, prawy but (też Yogiego :P - na minie przeciwpiechotnej), i kierunkowskaz (zobaczymy za ile pójdzie na Allegro :P :P :D ).

 

Pozdro wszystkim!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ech, było po prostu zaje..ście ;) baza wypadowa, traski i Wy, kumple motonici :P wróciłam naprawdę szczęśliwa :P :P :D

Vlaad, dzięki Twojej inwencji mieliśmy super miejsce do kimania i na nocne rozmowy :lol: Hubert miał w dechę pomysł na traski, a oprócz Was dwóch jeszcze Aker miał udział w panowaniu nad 'technicznym stanem sprzętu' czyli moją Suzi 8) dzięki czemu mogłam bez zbędnych przerw i stresów uczestniczyć w tej wyprawie

dzięki wszystkim współudziałowcom i do następnego razu, oby jak najszybciej,

pozdr,

Ola

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No więc było to tak.

Piątek, 7.00. Wstaję ochoczo, wsuwam śniadanie i zaczynam już nóżkami przebierać. Wreszcie wybiła 9.00. Wytaczam sprzęta z garażu, montuję kufry i chwila refleksji: no tak, ponad metr z tyłu – o przeciskaniu się w korkach to raczej mogę sobie pomarzyć…

Nie wytrzymuję i wyjeżdżam z domu wcześniej, niż powinienem. Na punkcie zbornym jestem pół godziny przed czasem. Druga kawa.

Za jakiś czas nadlatuje na swej miotle Babajaga i dojeżdża Malluttki. Czekamy na Vlaada.

Po kwadransie jesteśmy w komplecie. Wyjazd.

Po drodze zatrzymujemy się w Mławie – oglądamy wysadzony polski schron bojowy z 1939 roku. Kawałek dalej Waplewo – niemiecki, przedwojenny schron bojowy broniący szosy gdańskiej – niezły stan, zachowana płyta pancerna i trochę napisów. A, że na pobliskiej stacji benzynowej stał jeszcze T-34, mogliśmy poczuć się przez chwilę jak 3 pancerni i Ogoniok :P .

Kolejny postrój to Gryźliny – lotnisko Luftwaffe z zachowanym w sporej części pasem startowym, służącym obecnie za plac manewrowy dla szkół jazdy.

Dojeżdżamy do Olsztyna. Korki jak w popołudniowy piątek w Warszawie. Bierzemy klucze do domku rodziców Vlaada i spadamy. *(@$^ stoimy! Krótka ocena, czy zmieszczę się pomiędzy samochodami i próbujemy się przeciskać. Jakoś poszło.

Dojeżdżamy do działki. Ostatnie 200 metrów to kopny piach. Oceniam swoje szanse i zaczynam być pesymistą. Patrzę na Olę, która wydaje się mieć podobne obiekcje. Ale co tam, Vlaad przejechał, Malluttki też, to ja nie przejadę??? Wpieriod za Stalinu!!! Ruszam, jakoś idzie. Po chwili słyszę za sobą rozkręconą V2 miotły Babajagi, a potem nagła cisza. Odwracam się i widzę … (przepraszam, obiecałem, że nie napiszę, co zobaczyłem :P ). Krótka akcja, Vlaad przeprowadza miotłę przez piach). Myślę sobie, ze może zadzwonić do Akera, żeby Europę zostawił w domu. Patrzę na zegarek – za późno, już wyjechał….

Krótkie odświeżenie po jeździe, spinamy sprzęty i idziemy do Gietrzwałdu do knajpki na kolację. Rewelacja – dużo i nie tak drogo. Walczę z fantastyczną świeżonką, Vlaad szykuje się na podbój golonki. Niestety, zdradziecka golonka przepuściła kontratak niczym Wehrmacht w Ardenach i nie dała się pokonać. Vlaad oddał pole :P .

Zakupy, powrót do domku. Rozpoczynamy systematyczną integrację wspierającą wielkopolski przemysł przetwórstwa spożywczego oraz szkockich farmaceutów ;)

Po dwudziestej telefon – Aker z Yogim dojechali już do Gietrzwałdu. Krótki instruktaż odnośnie dalszej trasy i Vlaad z Malluttkim idą im na spotkanie. Po chwili słychać silniki. Aker chyba czytał w moich myślach i podjechał shadowką. Kontynuujemy wysiłki mające na celu zadzierzgnięcie tradycyjnych więzów przyjaźni.

Sobota. Rano wstajemy, śniadanko i przed 11 ruszamy nach Wolfschanze. Babajaga, wiedząc, co ją czeka, wynegocjowała dla siebie możliwość przejazdu drogą przez teren pobliskiego ośrodka. My byliśmy twardzi! Dojechaliśmy do Gierłoży, zaparkowaliśmy sprzęty przy bramie wjazdowej i ruszamy na te ruiny. Oczywiście, właziliśmy głównie tam, gdzie były napisy o zakazie wstępu. Jakoś tak mamy…

Obiad w czymś na kształt stołówki pracowniczej i decyzja o kontynuowaniu jazdy do Mamerek (OKH Anna), gdzie schrony nie zostały wysadzone, a jest ich ok. 30. Odpalamy sprzęty, ale miotła odmawia współpracy. Kombinujemy, konsultujemy się telefonicznie z Pawłem, a także osobą, która była zamieszana w sprawę immobilisera. Istny sąd nad miotłą. Bak poszedł w górę. Aker coś zamieszał i zastosował „dotyk, który leczy”. Po chwili usłyszeliśmy porządne dum dum z pustych wydechów. A więc sukces!

Zrobiło się już jednak późno i postanowiliśmy przełożyć wypad do Mamerek na następny raz. Miejscowy przewodnik podpowiedział nam, żeby pojechać kawałeczek dalej, gdzie stoi schron zbliżony konstrukcyjnie do tych z Mamerek, co, oczywiście, uczyniliśmy.

Obraliśmy kurs powrotny. Po drodze chcieliśmy wpaść do sanktuarium w św. Lipce, ale chyba akurat był tam jakiś ślub, więc nie było sensu włazić. Zakupy w Olsztynie i powrót. Ciąg dalszy integracji przy kiełbaskach pieczonych w kominku. Rewelacja :P

Niedziela. Ruszamy do Pasymia. Po wykręceniu się z Olsztyna wpadamy na krętą, ale wyremontowaną drogę z cudownymi winklami. Miodzio! W Pasymiu zatrzymujemy się przy schronie przy stacji kolejowej, który, choć wysadzony, był dość ciekawym obiektem. Zachowały się nawet resztki półek drewnianych. Postanowiliśmy poszukać kolejnego schronu w lesie koło Pasymia, który, według opisu, powinien być w bardzo dobrym stanie. Jednak albo ktoś se z nas jaja zrobił, albo powinni nas wszystkich błyskawicznie odesłać do okulisty. Łaziliśmy w „podejrzanym” terenie przez półtorej godziny i nic nie znaleźliśmy, oprócz fundamentów jakiś zabudowań gospodarczych ;)

Z powrotem na sprzęty i grzejemy do Rucianego. Po drodze zatrzymaliśmy się przy przydrożnym umocnionym stanowisku ckm o konstrukcji wewnętrznej w połowy rury z blachy falistej (którą następnie oszalowano i zalano betonem). Blacha zachowała się niesamowicie – jakby wylewkę robili dopiero co wczoraj. W Rucianym poszliśmy do knajpy, a tu zaczyna padać. Po obiedzie ja i Vlaad poszliśmy obejrzeć stojące niedaleko dwa tradytory kolejowe. Oczywiście, osrane. Do jednego z nich można było nawet wejść. Wyszliśmy, obchodzimy go z zewnątrz, Vlaad mówi: „Patrz- tu jest jeszcze niższa linia otworów strzelniczych – tam mysi być jeszcze jeden poziom”. „Nie widziałeś zejścia w środku?” pytam. „Nie, a był?”. „Wiesz, jak byliśmy w środku stałeś 20 cm od otworu o wymiarach metr na metr i dwa metry w dół”. Nie wiem, dlaczego od razu chwycił za papierosa ;) . Tuż obok zachował się jeszcze jeden schron dla pojedynczego żołnierza (wyglądał jak obramowanie studni zwężające się ku górze).

Przestaje padać. Żegna się z nami Malluttki, który musi wracać do Warszawy. My rezygnujemy z Pisza popalamy tą samą drogą z powrotem. Olsztyn, zakupy, kolacja z kiełbaską z kominka w roli głównej.

Poniedziałek. Ruszamy na zagubioną autostradę. Przejeżdżamy przez Ornetę z piękną, gotycką katedrą. Wreszcie jest autostrada. Zatrzymujemy się przy wiadukcie, aby mieć lepszą perspektywę. Przy nasypie wiaduktu resztki stanowiska działka przeciwlotniczego.

Wjeżdżamy na autostradę. Rewelacja! Nikogo, nawierzchnia w stanie takim, jak Marszałkowska tuż po remoncie. Widać przyczółki wiaduktów, które nigdy nie zostały zbudowane, miejsca pod pas drogi, który nigdy nie powstał… Jakoś tak w uszach brzmiał mi kawałek Rammsteina z filmu Lyncha „Lost Highway”. Dziwne uczucie...

Wyjazd. Lecimy do Fromborka. Zatrzymujemy się gdzieś w centrum i idziemy na obiad. W porównaniu z Rucianym:

1. Porcje dużo większe

2. Ceny dużo niższe

3. Obsługa dużo sprawniejsza

Niestety, zaczęło kropić, więc zrezygnowaliśmy ze zwiedzania katedry oraz wycieczki nad brzeg zalewu i ruszyliśmy do Elbląga. Po drodze przyłączył się na chwilę do nas miejscowy jeździec na Bandycie 600, który jednak pożegnał się z nami, kiedy stanęliśmy na stacji benzynowej – żona pojechała puszką przodem, a on miał klucze do domu :D .

No właśnie, stacja benzynowa. Podjeżdżamy, stawiamy maszyny, a nagle, jak coś huknie. Odwracam się – miotła wykonała niekontrolowany pad na bok, próbując podeprzeć się kierunkowskazem, co nie do końca jej wyszło. Rozpoczęła się akcja reanimacyjna. Za pomocą pomarańczowej, przeźroczystej taśmy klejącej oraz multitoola, Vlaad poskładał całość do kupy i można było jechać dalej.

W Elblągu ruszyliśmy gdańską do Pasłęka, zatrzymując się po drodze w Morągu, aby obejrzeć dwa działa z wojny prusko – francuskiej, stojące przed kościołem na rynku. Działa fajne, ale ludność miejscowa nie miała zielonego pojęcia, co to jest strefa bezpieczeństwa i zaczęliśmy się bać o stan naszych maszyn stojących na parkingu, a zwłaszcza bagaży. Odjeżdżaliśmy stamtąd z lekka zniesmaczeni.

Droga do Gietrzwałdu wyglądała, jakby dywizjon sztukasów ćwiczył na nich ostrzeliwanie kolumny poruszającej się po drogach utwardzonych. Dziura na dziurze + krowie łajno, piach i inne atrakcje. Prędkość przelotowa spadła gwałtownie.

Dojechaliśmy już bez przygód na działkę. Niestety, Prezes i Trzykawki nie dojechali do nas z przyczyn od organizatora wypadu niezależnych.

Wtorek. Rano dołączył do nas Obszarnik i pomknęliśmy przez Pasym (ach, ten uśmiech Babyjagi na wieść o zakrętach pasymskich), Szczytno do domu. W Pułtusku wszystko już się korkowało, więc odbiliśmy na Nasielsk, a potem na Dębe. Zaraz za tamą rowiązaliśmy grupę. Aker z Obszarnikiem pojechali przez Nowy Dwór, ja i Yogi przez Zielonkę do Wawra, gdzie się rozdzieliliśmy, a po drodze Vlaad odbił w Zegrzu na Legionowo, a Babajaga podkręciła miotłę i tyleśmy ją widzieli.

Na koniec opisu trochę statystyki:

Wyjazd z Warszawy – 29 kwietnia 2005 r., ok. 10.30

Przyjazd do Warszawy – 3 maja 2005, ok. 14.30

Liczba przejechanych kilometrów – ok. 1400

Uczestnicy:

1. Aker i Agnieszka na Hondzie Shadow 750

2. Babajaga na Suzuki SV 1000

3. Hubert na Hondzie CB 750

4. Malluttki na Yamasze XJ 900 (do niedzieli)

5. Obszarnik na Yamasze 550 (dołączył we wtorek na drogę powrotną)

6. Yogi i Kasia na Suzuki Bandit 1200

7. Vlaad na Hondzie VFR 750

A że relacja ma charakter oficjalny, więc jeszcze raz, tym razem oficjalnie ;)

Vlaad serdeczne dzięki za wszystko. A specjalnie ode mnie wielkie dzięki za możliwośc bycia Twoim skrzydłowym. Wiele się nauczyłem obserwując, jak ujeżdżasz maszynę, a zwłaszcza składasz się w zakrętach.

 

Pozdrawiam,

Hubert

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niestety, Prezes i Trzykawki nie dojechali do nas z przyczyn od organizatora wypadu niezależnych.

 

skoro prezes milczy to ja sobie pozwolę

 

mieliśmy zamiar ale nie uzyskaliśmy permition na oddalenie się dłużej niż kilka godzin, więc traska uległa skróceniu. śmigneliśmy do płocka i miało być oborot. niestety w płocku szczęście, do tego momentu pięknie się spisujące, opuściło prezesa... jednym słowem gleba. jak się patrzę teraz z perspektywy to stwierdzam, że w tym nieszczęściu jednak było dużo szczęścia, że tylko na złamanej kości śródstopia się skończyło. potwieerdzilo się kolejny raz to, że trzeba być ubranym w pełne motocyklowe ciuchy gdyby ich nie miał to...

 

sama gleba prozaiczna: zakręt, piasek, krawężnik i znak drogowy. do wyboru były jeszcze drzewa i betonowy śmietnik i tu właśnie myślę że zadziałało szczęście.

 

zniszcenia w bike-u: ślad po szlifie na lewej stronie, pęknięta obudowa światła przedniego (klosz i odbłyśnik cały), zniszczony obrotomierz - to chyba napoważniejsze więc jak by ktoś słyszał o obrotomierzu do kawasaki zephyr 550 1992 to do prezesa.

 

zniszczenia w prezesie: wspomniana kość śródstopia, pierwszo glebowy dołek psychiczny - tak więc proszę o trochę otuchy dla kolegi bo nam się gotów wykruszyć ze sportu. gipsik mu zdejmą za 4 tygodnie - nie właściwie już za 3

 

to by było na tyle

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...