-
Postów
802 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Treść opublikowana przez Hubert
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 18
-
BANDIT 1200 S
Hubert odpowiedział(a) na Hydzio temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Dokładnie tak. Sportowe 600-tki dysponują na ogół wyższą mocą i w warunkach idealnych są szybsze. Jednak na drodze takich warunków nie ma. Bandit dysponuje dużym momentem obrotowym od samego dołu, więc lepiej wyjdzie z zakrętu w przypadku niedopasowania biegu na wejściu. Na torze dostałby najpewniej baty, na szosie poprosiłby jednak o dokładkę :icon_biggrin: B12 do 8 tysięcy obrotów dysponuje większą mocą i wyższym momentem obrotowym od nowego Fazera 1000, który ma przecież 150 koni, a nie 98 (jak oficjalnie B12), czy nawet 112 - 118 (jak pokazuje hamowania). Powyżej 8 tysięcy jest już inaczej, ale przyznam, że w codziennej jeździe rzadko przekraczam 6 tys. obrotów (chyba, że chcę ostro pociągnąć). A zresztą, czy to ważne? Ważne jest tylko to, że się nim bardzo dobrze jeździ. A że są szybsze maszyny - są; że mocniejsze - są; że wygodniejsze - są. Ale dla mnie B12 jest po prostu dobrze wyważonym motocyklem, dającym dużo przyjemności podczas jazdy. -
Kupisz czarny ciągnik. Pojemność dwa czterysta :) Gratulacje. Nie powinniśmy tego, oczywiście, mówić przy Bernie, ale bandziory są git :icon_mrgreen: :D
-
BANDIT 1200 S
Hubert odpowiedział(a) na Hydzio temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Bandit jest dużym, ciężkim motocyklem, o dużej mocy. Na koło może pójść sam z siebie (przerabiałem to dwukrotnie - zbyt gwałtowne odkręcenie manetki i reflektor poszukiwał satelitów :icon_mrgreen:) Biorąc to pod uwagę zdecydowanie nie polecałbym go na drugą maszynę - choć przyznaję, że jest w tym pewien element schizofrenii - B12 jest moim drugim motocyklem po CB 750 :biggrin:. W całym gąszczu wad B12 jako motocykla dla "początkujących" (przede wszystkim waga, duży moment obrotowy i moc) ma on jedną zaletę - moc oddaje bardzo przewidywalnie. Ale w jego przypadku oznacza to tylko, że zawsze oddaje jej dużo - nie zaskoczy jednak zachowaniem pod tytułem - Nic się nie dzieje... Nic się nie dzieje... Mamo! Ratuj! :icon_mrgreen: To jest banał, ale wszystko zależy od rozsądku użytkownika. Bandit może być najlepszym przyjacielem, ale jeżeli nie okażesz mu szacunku lub zbyt szybko poczujesz, że już wszystko potrafisz, ukarze Cię bez żadnych skrupułów - oby skończyło się wtedy tylko na połamanych kończynach. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, czy zawsze zapanujesz nad swoją fantazją - absolutnie nie bierz B12. Jeśli jednak go kupisz, pamiętaj, co zakładałeś kupując go. Swoim B12 K5 jestem zachwycony - jest dla mnie dokładnie takim motocyklem, jakie lubię - niby niepozornym, ale pożerającym pseudosportowe 600-tki żywcem i to bez musztardy. Bardzo zrównoważonym, spokojnym olbrzymem, który jednak, jak zechce, rozwala każda imprezę w remizie. Tylko od użytkownika zależy, my będzie przedstawiał się jako dr. Jackyll, czy jako Mr Hide :notworthy: -
Przyspawanie mnie do kompa na stałe? Marne szanse :biggrin: Nad przyszłym rokiem prace już trwają...
-
A jednak mam robotę. Panowie: Pax Vobiscum! Działania podjąłem. Poczekajmy na ich efekty. A miało być tak pięknie.... Wywiady miały być... :)
-
Wiesz rambo54, nie z każdego jest Rambo lub Predator. Obawa przed nieznanym jest naturalna i świadczy tylko o dobrze rozwiniętym instynkcie samozachowawczym, a nie o tchórzostwie. Poza tym w Polsce jest sporo nieodkrytych miejsc, które warto obejrzeć, więc nie widzę powodu do (Uwaga! Trudne słowo!)deprecjonowania turystyki krajowej.
-
Dobra, to jak tu się daje ostrzeżenia? Bo do tego, jak się kasuje posty, to już doszedłem :D Tyle spamu w jednym wątku! To nie do pomyślenia! :flesje: A na poważnie - dzięki za wyróżnienie. A żem leniwy z natury, to podjąłem się tego zadania, licząc w duchu, że zbyt dużo roboty to tu nie będzie. Głowy tu zaglądające nieco spokojniejsze i dojrzalsze, a i z ortografią w szkole miały coś wspólnego.... Nic, tylko jeździć, zwiedzać, a nie pilnować :biggrin:
-
BANDIT 1200 S
Hubert odpowiedział(a) na Hydzio temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Chłopaki, Dajcie Samolotowi spokój. On wie swoje, a my znamy prawdę :icon_razz: -
BANDIT 1200 S
Hubert odpowiedział(a) na Hydzio temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Kufry do bandziora akcesoryjne. Osobiście używam Hepco Becker Junior 2 (2x40 l + 1x45l). Jedyne problemy: wrażenie, że uchwyt pod topcase chce się urwać - trzeba albo usztywnić konstrukcję mocowania (właśnie nad nią kombinuję) lub nie przeciążąc topcase'u (co uskuteczniam) ;) Śladów uszkodzeń mocowań jednak nie stwierdzono. boczne Junior 2 są dość głębokie i maszyna robi się strasznie szeroka. Po doświadczeniach raczej szukałbym kufrów szerszych, a nie tak głębokich. Poza tym bandzior podpiętych kufrów nie zauważa :D Co do porównania elastyczności Bandziora i SV 650 to niema ono sensu. Są to zupełnie inne maszyny. Zwracam uwagę, że do 8 tys. obrotów B12 ma wyższą moc i wyższy moment obrotowy od Fazera 1000 (co ma podobno ok. 150 koni - porownanie w kilku ostatnich numerach Motocykla), więc taki SV 650 to se może co najwyżej po piwo skoczyć :D . Na kiepskie soczewki (oświetlaja drogę nienajgorzej, natomiast w dzień są słabo widzialne) pewną receptą jest zastosowanie żarówek Philips Blue Vision. Drogie jak diabli, żywotność też nienajlepsza, ale poprawa pewna jest. Fabryczne opony Macadam - zdania podzielone. Marlew na nie psioczy, ja nawet chwalę :D Mają one, według mnie, przyzwoity zapas przyczepności, natomiast ich wadą jest praca w systemie 0-1. Albo trzymają, albo nie. Potrafi to niemiło zaskoczyć. Dla mojego sposobu użytkowania ma to mniejsze znaczenie, gdyż nie mam zwyczaju ostro pałować i do granicznego zakresu mam jeszcze spory margines bezpieczeństwa. Innymi słowy do turystyki są OK, to ostrej jazdy nie. Zaletą przyzwoita żywotność. Mój komplet ma 11 tys. i jeszcze z 6 tys. powinien wytrzymać. Wadą jest kanapa - po dwóch godzinach jazdy miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, zaczyna o sobie wyraźnie przypominać. Inną - wibracje odczywane przy ok. 4 tys. obrotów (co przekłada się na licznikowe 120 km/h). Owiewka bardzo OK. Przeciskanie się w korkach nie stanowi problemu - maszyna zwrotna. Ukułem sobie kiedyś takie powiedzenie, że B12 jest jak niedżwiedź - tylko od użytkownika zależy, czy będzie sie zachowywał jak głodny dziki Grizzly, czy jak Koralgol - największa ciapa wśród wszystkich niedźwiedzi. Generalnie świetny kumpel dla doświadczonego lub przynajmniej opanowanego jeźdźca. Niedoświadczonego narwańca może szybko pożreć. -
Nowa XJR-a 1300!!!
Hubert odpowiedział(a) na YARECK temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Miałem dokładnie takie samo skojarzenie. YBR 125 na sterydach... Szkoda ... -
Z tego, co widzę, to jest to jakaś multiagencja ubezpieczeniowa, a nie zakład ubezpieczeń. Oferują ubezpieczenia wielu firm. Może są dużymi dystrybutorami i mają trochę lepsze warunki wytargowane z zakładów. Stawka AC (OC zresztą też) zależy od bardzo wielu czynników, więc ciężko się wypowiadać co do wyliczenia stawki. Dla przykładu mój roczny bandit 1200 S w wariancie OC, AC, NW i co tam jeszcze dołożyli w Allianzu wyszedł 1200 zł (przy wartości ok. 24 tys. zł). Przy czym mam duże zniżki za bezszkodowość i wiek już spoza grupy największego ryzyka :icon_biggrin:
-
Turystyk dla ciężkiego faceta
Hubert odpowiedział(a) na mario33 temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Jedno pod rozwagę. Jeśli pamięć mnie nie myli (do sprawdzenia w salonie Suzuki) DL 650 K6 jest trochę słabszy od K5. Na wszelki wypadek zweryfikuj to, jeśli oczywiście, ma to dla Ciebie znacznie. Normy czystości spalin... -
Turystyk dla ciężkiego faceta
Hubert odpowiedział(a) na mario33 temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Bikez.com podaje, że duża Dywersja w wersji S to 239 kg. FJR model 2004 ponad 240 kg. Wersja z ABS z rocznika 2006 to 269 kg. Ale nie będę się kłócił, po pewnie to zależy od rocznika, a poza tym róznica względem wersji bez ABS) nie jest duża. Moim skromnym zdaniem, to w turystyce "nowatorstwo" konstrukcji niekoniecznie oznacza przewagę. Bo po pierwsze maszyny nowsze są na ogół bardziej skomplikowane, a zatem więcej elementów może się potencjalnie wykrzaczyć, po drugie elementy dopiero wprowadzane do produkcji na ogół cierpią na dolegliwości wieku dziecięcego, po trzecie łatwiej jest coś starszego naprawić. Ale ze mnie trochę taki wielbiciel staroci. Awarię gaźników łatwiej naprawić gdzieś po dordze, niż awarię wtrysku, ale z drugiej strony jeszcze nie widziałem na drodze motocykla unieruchomionego z powodu wtrysku... XJ 900 istotnie wygląda, delikatnie mówiąc, staromodnie. Wiem, odrzucałeś ten motocykl, a poza tym mogę uchodzić za stronniczego, ale rzuć okiem na Bandita 1200 S K6 (K7 będzie miał nowy silnik chłodzony cieczą). Mocniejszy od XJ, pali jak na tę pojemność umiarkowanie (mi łapie się pomiędzy 5,5 i 6,5 litra), pozycja podobna do tej na XJ i też wygodna, kanapę można obniżyć, nie ma tylko wału. światła lepsze, niż w poprzednich wersjach. Mój K5 w turystyce i jeździe po mieście sprawdza się bardzo dobrze. -
Turystyk dla ciężkiego faceta
Hubert odpowiedział(a) na mario33 temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
No to po kolei: FJR - same zalety oprócz jednej - masy. Gorsza nawierzchnia niekoniecznie (chyba, że pod tym hasłem rozumeisz gorszy asfalt, wtedy OK). Jako minus cena i dużo plastików do klejenia nawet przy glebie parkingowej. VFR - dużo zalet, ale zapytaj Vlaada, jak mu się wykręcało wewnątrz schronu kolejowego w Jeleniu :D Europa - to samo, co FJR XJ 900 - większość zalet FJR przy niższej masie. Z obserwacji wynikało, że spisuje się lepiej na gorszych, szutrowo - piaszczystych, nawierzchniach. Nie jest to taki autostradowiec, ma w sobie więcej UJM. Popytaj Maluttkkiego. Jeździł na XJ 900, teraz na FJR. Duży V-strom. Z nim jest jeden problem - na trasie jest niezły, po lekkim terenie już niekoniecznie. Masa robi swoje. Pogadaj ze Sly11 - jeździł i małym i dużym V-stromem. BMW - miałem okazje jeździć R 1150 S (jeśli się nie mylę, te ich symbole są lekko wnerwiajace i strasznie mi się mieszają) i w moim odczuciu było to nieporozumienie. Na gaz reagował dość nerwowo, szarpiąc, dodanie gazu w zakręcie powodowało albo mocniejsze złożenie, alebo chęć wyprostowania się. Dla mnie bokser w motocyklu jest świetnym rozwiązaniem, jak na pocżątek XX wieku. Obecnie jesteśmy krok dalej. Mam nadzieję, ze pomogłem :biggrin: -
Turystyk dla ciężkiego faceta
Hubert odpowiedział(a) na mario33 temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Powiem tak. Mam 180 cm długości i ok. 110 kg żywej wagi, co generalnie przekłada sie na to, że o swoje wymiary określam raczej w jednostkach zwanych tonami rejestrowymi brutto :biggrin: Zatem do wagi lekkiej raczej też się nie zaliczam. Jeśli chodzi o pozycję na dużym zakapiorze to złego słowa powiedzieć o niej nie mogę. Jest to bardzo wygodny motocykl. Jedyne, na co mogę się skarżyć to siodło, które po 1,5 godziny jazdy przypomina, że nie jest fotelem przy kominku. Poza tym drgania przy ok. 4 tys. obrotów (co daje prędkość ok. 120 km/h na V biegu). A jeśli chodzi o przydatność do turystyki, to Deauville wygrywa tylko wałem napędowym. Porównajcie chociażby ładowność - o ok. 20 kilo większa. Przy Twoich parametrach, to Deauville nie gwarantuje Ci nadmiaru mocy. Jeżdziłem CB 750, czyli maszyną o zbliżonym "koniarzu". W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że do sprawnego poruszania się po drogach przydałoby się nieco więcej kucyków. Przy szybkościach podóżnych trzeba było zdecydowanie bardziej kombinować z biegami. Na dwupasmówce nie było problemu, ale z 3 kuframi i mną na pokładzie wyprzedzanie długiego tira nie było czynnością przychodzącą ot, tak. Za 30 tys. można spokojnie trafić używaną FJR, Europę, nowego Bandita. Przy takich założeniach, jakie czytałem, pakowanie się w Deauville'kę wydaje mi się pomysłem dość ekstrawaganckim :D Natomiast pomysł z XJ 900 wart jest poważnego rozważenia. -
Wiesz Greg.... Chyba Cię nie lubię ... :D :) :) :P :biggrin:
-
Rocket III w rekach sprawnego pilota
Hubert odpowiedział(a) na Cender temat w Szkoła jazdy, stunt, wypadki
Nie jestem fachowcem w zakresie jazdy na jednym kole (skoro konstruktorzy wyposażylli motocykl we dwa, to należy ich używać :buttrock:), ale przypominam, że swego czasu w Świecie Motocykli było zdjęcie Rocketa na kole z Dziawerem za sterami. Ta maszyna ma moment obrotowy niczym lokomotywa, więc, mimo jej długości, z postawieniem na koło nie powinno być specjalnego problemu. -
Tak się starałem,w poczuciu obywatelskiego obowiązku, prowadzić akcję edukacyjno - perswazyjną wśród puszkarzy, a Ty mi całą robotę psujesz :banghead: Jak to ktoś kiedyś powiedział, "Fear is the key to control the nations" :flesje: A ta na marginesie, to według pewnych plotek, warszawska Policja dysponuje dwoma czarnymi Banditami 1200S, więc, kto wie, może to ktoryś z nich...
-
No i co Misiowie Puszyści? Myśleliście, że już o wszystkim zapomniałem i dalszej części nie będzie? Niespodzianka! (jak mawiał jeż w fabryce prezerwatyw :icon_mrgreen: ). W Portugalii zainwestowałem w przednie porto, więc mam nadzieję, że dalsza opowieść o naszych peregrynacjach popłynie bardziej wartkim strumieniem. Ale do rzeczy. 12 sierpnia 2006 – schodzimy pod ziemię Poranek był ciężki. Nie to, żebym jakoś przesadził w napojami wyskokowymi (choć może i one się przysłużyły), ale żołądek nie dawał o sobie zapomnieć. Śniadanie rośnie w pysku – herbatka musi wystarczyć. Powrót na górę, do pokoju – może godzinna drzemka przyniesie ulgę. Ulgę jednak przyniósł dopiero hołd złożony Neptunowi. Potem jeszcze chwilka drzemki i o 9.20 jestem gotowy. Wyjazd planowaliśmy na 9.30. Swoim pojawieniem się przy motocyklach wywołuję pewną konsternacją. Bractwo, widząc mój stan, założyło chyba, że w tym dniu pośpiech jest nadzwyczaj złym doradcą i dało się zaskoczyć niczym 700 osobowa załoga belgijskiego fortu Emael przez kompanię niemieckich spadochroniarzy. Innymi byli przygotowani do wyjazdu, ale nie wcześniej niż za pół godziny. A nie słyszeli, że gwardia umiera, ale się nie poddaje? Plan rzecz święta! Twardym trzeba być! A nie miękką fają… Wyjeżdżamy z opóźnieniem 20 minut. Na nadrobienie po drodze nie mamy co liczyć, gdyż odległość jest nie za duża. Poza tym ostatnich kilkaset metrów to droga zapomniana przez wszystkich – nawet diabeł nie pofatygowałby się tam, żeby powiedzieć „dobranoc”. Luźne ostre kamienie katują opony, przestrzegając jednocześnie przed zbyt bliskim kontaktem. Ostry zakręt o 180 stopni w tym kamieniołomie przy szybkości ok. 5 km/h przynosi pierwsze ofiary. Aga stwierdza, że generalnie jej klamka hamulca wygląda na zbyt nową i warto ją odrobinę stunningować na tej warstwie pięściaków. Zanim podnieśliśmy maszynę i pozbieraliśmy Agę, upłynęło kilka drogocennych minut. Hun, który tradycyjnie otwierał kolumnę, nawet się nie zorientował, że mamy małą przygodę i pomknął na swym Varadero dalej. Całe szczęście po kilkunastu metrach poczekał. Dalsza wspinaczka po tej drodze nie należała do najmilszych. Tylko Aker był w swoim żywiole, pokazując, na co stać pełnoletniego XLV’a. Poczekaj na lepsze drogi, cwaniaczku :buttrock:. Dojeżdżamy w końcu do Włodarza i pakujemy się na parking. Informacja, że jest płatny, powoduje u nas sięgnięcie do portfeli. Pilnujący chłopak jednak informuje nas, że motocykle nie są uwzględnione w cenniku, więc parkujemy za darmo. Czyżby to znaczyło, że nikt nie wierzył, że ktoś tu na dwóch kołach wiedzie? Czyżbyśmy byli pierwsi? Nie chce mi się w to wierzyć, ale w sumie co to za różnica? 2 złote pozostają w kieszeni (jakby miało to jakiekolwiek znaczenie :clap:). Idziemy do kasy i tłumaczymy się ze spóźnienia. Nasza grupa już jednak weszła. Całe szczęście są bilety na następne wejście, więc nie jest tak źle. Kupujemy bilety i staramy się ustalić, czy jakoś zdążymy na następne zejście. Dziewczyna z obsługi tłumaczy nam jakiś skrót i obiecuje poprosić przewodnika, żeby uwinął się nieco szybciej. Jakoś tak nie do końca jestem przekonany co do szans tego planu na końcowy sukces, ale co tam. Do godziny wejścia do podziemi kolejnej grupy mamy kilkadziesiąt minut. Kawa, oglądanie eksponatów (zdecydowanie późniejszych) i oczekiwanie. Nie wiem, jak to jest, ale armaty, zwłaszcza długolufowe, zawsze wywołują u płci podobno (podkreślam: podobno) brzydszej, określone zachowania. Kilka zdjęć w nimi w tle (no dobra, na pierwszym planie), które, gdyby trafiły w ręce archeologów za kilkaset lat, wskazywałyby, według nich, na panoszący się w naszej społeczności rozwinięty kult falliczny. Wybiła jednak godzina naszego wejścia. Kaski na głowę (przy czym Aker stwierdził, że lepiej mu będzie w motocyklowym, niż w budowlanym i wchodzimy do podziemia. Sztolnie niewykończone, więc czujemy się niczym w kopalni. Niedokończone pomieszczenie wartowni daje nam wyobrażenie o konstrukcjach, jakie miały być ulokowane w tej górze. Ale czemu miały służyć, ni wiadomo. Legendy o kwaterze Hitlera, tudzież o magazynie dla dzieł sztuki należy włożyć między legendy niczym opowieść o Lessie. Jakie dzieła sztuki nie rozpadłyby się przy wilgotności sięgającej 100%? Chyba tylko złoto, bo o obrazach, czy książkach lub rzeźbach można byłoby bardzo szybko zapomnieć. Na przebywanie sztabu też średnia lokalizacja – reumatyzm murowany, choć na jako schron na krótki czas nie byłby to do końća zły pomysł. Cienki strop z pustą przestrzenią do litej skały w wartowni też nie sugeruje nadmiernie bojowego wykorzystania. Zostawmy jednak przewodnikom możliwość bajerowania wczasowiczek i idźmy dalej. Komory były tworzone metodą wysadzania przepierzenia między górnym (większym) i dolnym (mniejszym korytarzem), które w przekroju wyglądały jak nieprzymierzajac grzybek. Kilkaset metrów korytarzy daje wyobrażenie o rozmachu robót. Dochodzimy do korytarzy zalanych wodą. Popełniamy błąd szeryfa przy ładowaniu łodzi. My jesteśmy raczej więksi, niż mniejsi, a reszta grupy niekoniecznie. Tymczasem wpakowaliśmy się w większości na jedną łódź, która, dzięki temu, miała okazję sprawdzić swą maksymalną wyporność. Od lustra wody dzieliło nas jakieś 5 centymetrów. Nie można powiedzieć, żeby oznaczało to specjalnie duży margines bezpieczeństwa… Według słów przewodnika poziom wody stale się podnosi. Z czasem wypełni ona całość korytarzy i nie będzie już możliwości pływania łodzią wewnątrz góry. A jest to przeżycie niezapomniane. Kręcimy się jeszcze trochę po sztolniach, mając świadomość, że było to miejsce kaźni wielu tysięcy więźniów pobliskiej filii obozu Gross Rosen. Wrażenie mocno przygnębiające, zwłaszcza, że w związku z tym, że przeznaczenie całego kompleksu Riese nie jest do końca znane, nie mnożna się doszukać w tym wszystkim celu. Jakoś tak łatwiej pogodzić się z wieloma ofiarami, jeśli wiemy, że czemuś to wszystko służyło. Z celem tym można się nie zgadzać, ale nie można mu zaprzeczać. A tu nic z tego. Wiele tysięcy ludzi zginęło krusząc litą skałę, a my nawet nie wiemy, czemu to wszystko miało służyć. A może to tylko złudzenia wykształciucha? Wychodzimy na powierzchnię. Moje obawy zmaterializowały się – nie zdążymy już do kolejnego kompleksu na umówioną godzinę, więc idziemy na spacer po okolicy. W pobliżu znajdujemy coś, co robi wrażenie resztek (lub niedokończonej) stacji kolejki wąskotorowej, dowożące materiały budowlane. Obok niej ciągną się sznury ułożonych worków ze skamieniałym cementem, nieruszane od sześćdziesięciu lat. Czas jednak biegnie nieubłaganie. Musimy ruszać do Ossówki. Schodzimy do maszyn i odpalamy silniki. Jedziemy kierując się objaśnieniami miłej pani w biurze obsługi, ale jakoś nie do końca nam to wychodzi. Pocieszające jest jednak to, że kamienisty odcinek był dużo krótszy, co pozwoliło oponom ocalić trochę bieżnika. Dojeżdżamy do Ossówki. Po chwili przekomarzania z obsługą udaje się nam załatwić wejście. Mamy jednak trochę czasu, który postanawiamy przeznaczyć na posiłek. Kiełbaski w pobliskim bufecie rewelacyjne może nie są, ale nie była to pora na narzekania. Kiedy jednak doczekamy się w kraju porządnej bazy turystycznej, pozostaje pytaniem otwartym. Zatem znowu schodzimy pod ziemię. Prace w Ossówce były najbardziej zaawansowane, więc kompleks ten daje najlepsze wyobrażenie o docelowym kształcie całego Riese. Przy wejściu szczerzy się strzelnica karabinu maszynowego. Prawie wykończone pomieszczenie jest obecnie wykorzystywane jako sala wystawowa. Krótkie wprowadzenie przewodnika (miejscami podobne do tego z Włodarza) i idziemy dalej. Korytarze większe, świadczące o większym zaawansowaniu robót. Znowu krótka przeprawa łodzią, jakaś zabawa dla znudzonych turystek pod tytułem „duch sztolni” i dochodzimy do częściowo wybetonowanych sal. Na suficie świetnie zachowany drewniany szalunek – musiał być doskonale zabezpieczony skoro przetrwał tyle lat w niesprzyjającychm otoczeniu. Wielkość hal zdaje się jednak przeczyć teoriom o planach ulokowania w Riese sztabu Wehrmachtu. Oni by tak dużych pomieszczeń nie potrzebowali. Pozostaje zatem teoria o podziemnych fabrykach wunderwaffe… Wychodzimy na powierzchnię. Przewodnik, ogłaszając koniec wycieczki, mówi nam, jak dojść do części naziemnych budowli kompleksu Ossówka. Trzeba trochę podrałować pod górę, co zdecydowanie nie wywołuje entuzjazmu u Zbycha. Wołodyjowski też nie być za duży, ale dawał radę – Zbychu, trzeba trenować. :offtopic: Nie zważając na jego marudzenie pakujemy się pod górę. Najpierw trafiamy na wielką dziurę w ziemi – głęboka na kilkadziesiąt metrów. Staram się zrobić zdjęcia, a przy okazji nie wpakować się w jej otchłań. Całe szczęście nie mam zadatków na bohatera, więc udaje mi się z tego zadania wyjść bez szwanku. Idziemy dalej i odnajdujemy jakiś budynek. Robi wrażenie kuchni oraz prawdopodobnie kotłowni (resztki rur grzewczych oraz przewodów kominowych zdają się o tym świadczyć). Obchodzimy wszystko, co się da, a następnie rozpoczynamy zejście (Zbycho dalej marudzi). Przy okazji trafiamy na fundamenty kolejnej konstrukcji, która mogła być ufortyfikowanymi koszarami (przy czym jednak się nie upieram). Korzystając z uprzejmości grupki młodych ludzi, którzy się do nas dołączyli, robimy sobie pamiątkowe zdjęcie w pełnym składzie. Odwdzięczamy się im tym samym i ruszamy dalej drogą w dół. Dochodzimy do głównego szlaku i skręcamy w prawo. Po kwadransie dochodzimy do wniosku, że nie była to chyba jednak najszczęśliwsza koncepcja (przewodnik twierdził, że wyjdziemy 200 metrów od parkingu) i robimy w tył zwrot. Dochodzimy do rozstajów dróg i chwila konsternacji . Rozpoznanie bojem („ta droga nie może dalej nigdzie prowadzić …”) wprowadza ład w naszych szeregach. I rzeczywiście po kilku minutach jesteśmy na parkingu. Robi się późno, decydujemy się więc wracać na kwaterę. Dojeżdżamy przed zmrokiem. Fantastyczna kolacja przywraca nam chęć do życia, więc wieczór się trochę przedłuża. Nie mamy się jednak co sobie żałować – prognozy pogody wskazują, że następny dzień może być dość mokry, więc przy pozycji „plany” pojawia się mały znak zapytania….
-
11 sierpnia, przyjazd No cóż. Mieliśmy z Hunem wyruszyć o 10.00, ale jakoś znowu nam nie wyszło:) Słońce zbudziło mnie po szóstej rano, potem prysznic, śniadanie, objuczenie motocykla i o w pół do ósmej byłem już gotowy. Co robić? SMS do Huna z pytaniem, czy ewentualnie nie rozważyłby wcześniejszego wyjazdu. Oddzwonił błyskawicznie - 9.00 na stacji w Urzucie na trasie katowickiej. A więc do zobaczenia, żono! Baw się dobrze, bo ja będę na pewno! Przejazd przez całą Warszawę w godzinie porannego korka nie należy do najmilszych. Trochę to zajęło, ale przed 9.00 dotarłem na umówione miejsce. Po chwili jest Hun i jedziemy dalej. Nuda na katowickiej poraża. Jak w końcu zjechaliśmy na jednopasmówkę, odetchnąłem – przynajmniej coś się działo i przestałem być senny. Tankowanie, krótki odpoczynek i dalej w drogę. Przed nami zaczęły zbierać się czarne chmury. Całe szczęście bardziej po prawej stronie drogi, a my stopniowo skręcaliśmy w lewo – uda się, czy zmokniemy? W okolicach Dzierżoniowa dotankowaliśmy i zjedliśmy obiad. Miejscowy kundel w knajpie najpierw nas oszczekał, a potem chciał koniecznie dostać bakszysz. Wybacz, czterołapy przyjacielu, ale trzeba było tak nie jazgotać :) Jedziemy dalej – mija nas jakieś duże Suzuki – dopiero po kilku minutach refleksja, czy to przypadkiem nie Kulka? Bo to chyba Inazuma, a zbyt wiele takich w tej okolicy to nie ma... Dojeżdżamy do przełęczy walimskiej – droga zakręca miejscami o blisko 180 stopni – składam się w zakręt, a pośrodku niespodzianka – ktoś ukradł asfalt i niebezpiecznie przechylony zbliżam się do kostki bazaltowej, na dokładkę zmoczonej strumieniem spływającym z gór. Wyprostowanie, ostre hamowanie i powtórne, tym razem dużo łagodniejsze złożenie w zakręt – ok, jeszcze nie tym razem, jeszcze przez jakiś czas lakier Bandita będzie lśnił nowością. Chmurzy się jednak coraz bardziej, więc postanawiamy jechać jak najszybszą drogą. Trzeba jednak bardzo uważać – lokalne drogi maja szerokość jednego dostawczaka, a poza tym, jakby to ładnie powiedzieć, w prównaniu z nimi ulice warszawskie mogą uchodzić za wzór gładkości. A szkoda, bo byłoby wręcz cudowanie. Konsultacje z mapą i w końcu trafiamy do gospodarstwa agroturystycznego, które ma być naszą bazą. Hm... Mirek odgrażał się, że chce nas powitać w progach, a tymczasem nikogo na podwórzu nie widać. Ostatnie 50 metrów podjazdu i w tym momencie rozpadało się – no i nie możemy powiedzieć, że droga uszła nam na sucho :clap: Parkujemy i idziemy na piwo. Po pół godzinie po deszczu ani śladu, za to pojawia się Mirek. Drugie, trzecie piwo i robi się coraz weselej. Postanawiam zameldować się żonie i ruszam na poszukiwanie zasięgu GSM-a Chodzę, chodzę, w końcu jest jedna kreska – zaznaczam sobie miejsce i dzwonię. Meldunek zdany, zgłasza się poczta głosowa. Trzecia wiadomość brzmi tak: „Cześć, tu Zbycho. Oddzwoń jak najszybciej, sprawa bardzo pilna!”. Wykręcam numer do Zbycha, a tu wyskakuje Mirek oznajmiając dość dobitnie, że Zbycho wylądował gdzieś niedaleko w rowie i nie może się wydostać. Jedziemy go szukać z naszym gospodarzem jego samochodem. Po drodze próbujemy ustalić, gdzie może być Zbycho. Gospodarz twierdzi, że się domyśla, ale podjedziemy w takie miejsce, gdzie jest zasięg komórek i spróbujemy zadzwonić do niego. Zatrzymujemy się, Mirek dzwoni i słyszę taki, mniej więcej dialog: M: Cześć, tu Mirek. Gdzie jesteś? Z………… M To znaczy gdzie? Z………… M: Wiesz co, dam do telefonu gospodarza, może jakoś się dogadacie. G: Witam, Gdzie Pan jest? Z…………… G. Ale tu nie ma takiego miejsca.. Z…………… (zaczynam się dusić ze śmiechu) G: Od początku, którędy Pan jechał? Z:………………… G. Dobrze, już wiem, którędy. Gdzie Pan skręcił? Z:……………… G: Ale tu nie ma takiego miejsca. Może inaczej. Co Pan widział, jak Pan tam skręcił? Z: ………………… G. Płot z trzema owczarkami...? M: SĄ TRZY OWCZARKI PO PRAWEJ! G. Ok. to już wiemy, jedziemy do Pana. M: No to wedle tych trzech owczarków! I pomyśleć, że Czereśniak prowadził załogę Rudego wedle trzech brzózek :clap: Skręcamy w polną drogę, zastanawiając się, co skłoniło Zbycha, aby się w nią zapuścić, bo wyglądała tak, jakby mogły się nią poruszać co najwyżej samochody terenowe i osobowe tubylców :( Po chwili widzimy coś na poboczu drogi (które jednocześnie było stokiem wzgórza). To Zbycho stoi obok swojego nowego Kawasaki wciskając hamulec, a tymczasem motocykl, stojąc na kołach, patrzy przednim reflektorem w dół góry. Że też nie miałem ze sobą aparatu :clap: Wypadamy z samochodu zanosząc się śmiechem, jako, że obrazek był zaiste komiczny, a nam poza tym i tak już było wesoło :P To, co żeśmy usłyszeli od Zbycha, zdradzało jego pogłębione studia nad łaciną. Nic to. Trzeba go jakoś wypchnąć. We czterech jakoś żeśmy wypchnęli tego ZRX z powrotem na drogę, choć łatwo nie poszło. Zbycho się tłumaczył, że ktoś go wprowadził w błąd, gdy się pytał o drogę i jakoś tak wyszło, że jadąc powoli, złapał poślizg na błotnej muldzie i wylądował tam, gdzie wyładował, a przed zjazdem ze wzgórza uratowały go tylko krzaki. Inaczej szukalibyśmy go jakieś 500 metrów dalej :P Wracamy i browarzymy dalej. Z czasem wzmacniamy katalizatory dobrego nastroju i robi się coraz weselej. Około 23.00 dojeżdża Maciek z Dorkę, pomstując na drogę, ile wlezie. Po drodze tez miał jakieś przygody z tubylcami, którzy koniecznie chcieli się przejechać na Intruderze. Ale grunt to spokój. Wyciągnięta buteleczka poprawia mu wyraźnie humor. Po kilku minutach pojawiają się Aga z Akerem – jesteśmy już w komplecie. Rozładowanie motocykli i impreza przenosi się do filii knajpy „U Akera”. Ja po chwili mam już dość wrażeń i odpływam w niebyt, więc o której się skończyła, nie pytajcie.
-
bandit - który wybrać?
Hubert odpowiedział(a) na kalosh temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
W najnowszym Motocyklu masz porównanie tych sprzętów (+ CB 1300). Generalnie wychodzi, że w codziennej eksploatacji Bandit góruje nad Fazerem - dysponuje większą mocą i momentem w zakresie do 7 tys. obrotów, oferuje wygodniejszą pozycję. Powyżej 7 tys. Fazer go deklasuje, co jednak w turystyce jest mniej przydatne. Przy 5 tys, obrotów na 5 biegu licznik Bandita pokazuje 140 km/h. -
Dobra, Pożary w robocie ugaszone, można zająć się powoli rzeczami przyjemniejszymi. Krótkie resume: przejechaliśmy około 1700 kilometrów Strat w ludziach nie stwierdzono Straty w sprzęcie - klamka sprzęgła i lusterko. Posród korzyści należy odnotować: Wzrost umiejętności jazdy po wertepach, co szczególnie dotyczy Maćka i jego Intrudera (wersja cross) :icon_question: Miłe towarzystwo Fantastyczne widoki Świetną kuchnię naszj gospodyni. Szczególne podziękowania dla Mirka, który uratował nas przed niewątpliwą pomyłką, jaką byłoby nocowanie w ośrodku, gdzie początkowo planowaliśmy bazować. A w ogóle to dla wszystkich za wszystko :icon_exclaim: Relacja, jak dojdę do siebie ... Hubert ps. Kombinujcie, co w przyszłym roku. W tym pewnie jeszcze gdzieś na jednodniowe wypady wyskoczymy.
-
rejestreacja, a nie posiadanie prawa jazdy
Hubert odpowiedział(a) na bodman temat w Przepisy, ubezpieczenia, kredyty
To masz szczęście, że przez przypadek nie namierzyli Cię w bazie danych ubezpieczonych. Dziękuj niesprawnemu systemowi informatycznemu ubezpieczyciela. Po za tym, wbrew pozorom, Twój motocykl miał w tym czasie polisę OC - nie wypowiedziałeś umowy, czyli została przedłużona automatycznie. Agent, z którym zawierałeś umowę OC nie ma wglądu w bazę pojazdów ubezpieczonych, więc nikt nie merdał. Może się jednak, dzikm przypadkiem, zdarzyć, że ktoś kiedyś zrobi raport pt. luki w okresie ubezpieczenia i wezwie spóźnialskich do uzupełnienia składki :P Brak OC możliwy jest tylko w przypadku pojazdów niezarejestrowanych oraz zarejestrowanych na żółtych tablicach - w tym przypadku możliwa jest nieciągłość OC, przewidziana w ustawie. -
rejestreacja, a nie posiadanie prawa jazdy
Hubert odpowiedział(a) na bodman temat w Przepisy, ubezpieczenia, kredyty
Nieprawda. OC trzeba wykupić najpóźniej w dniu rejestracji. Chyba, że motocykl ma już polisę OC poprzedniego właściciela, wtedy pojawia się konieczność zaktualizowania danych i ewentualnej rekalkulacji składki. Każdy zarejestrowany pojazd musi mieć polisę OC. Taka kama :P -
Z niepokojem śledziłem prognozy pogody, ale sytuacja chyba się klaruje. Nie powinno być źle. Jest spora szansa, że specjalnie nie zmokniemy :P
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 18