-
Postów
802 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Treść opublikowana przez Hubert
-
Chyba coś obiecałem ;) Niedziela, 30 kwietnia 2006 r. Wstajemy rano w nieco lepszej kondycji, niż dzień wcześnie – cóż, trening podobno czyni tego, no jak mu tam…. Mistrza. No dobra, niech będzie, że mówię tylko o sobie. Leniwe spojrzenie za okno i kinder niespodzianka (jak śpiewa jeż w fabryce prezerwatyw) – nie pada. Zwleczenie się z łóżka, poranna toaleta i wyjście z domku. Nie jest tak źle. Żeby zatrzymać nienajgorszą pogodę decydujemy się z Hunem zdjąć blokady z maszyn i przetrzeć kanapy – po śniadaniu wystartujemy o te kilka sekund szybciej. Jednak zimny prysznic szybko przywrócił nas do rzeczywistości – tylko zdążyliśmy zjeść, co nasze, a tu z nieba stara, niedobra znajoma chlusnęła na nas kolejnym wiadrem wody. Przez chwilę łudziliśmy się, że to tylko chwilowy, że zaraz przejdzie, ale nic z tego. Pogoda wyraźnie ustabilizowała się. Krótka narada, co czynić. Moknąć nam się nie chce, więc postanawiamy zachować się, jak na prawdziwych motocyklowych twardzieli przystało – zamówić autobus. Greg wykonuje telefon do przyjaciela u umawia busika. Ruszyliśmy po godzinie. Zdążyliśmy przejechać zaledwie kilka kilometrów i oczom naszym ujawnił się dawno niewidziany obiekt niebieski - słońce. Carramba! A my w puszce! Mając nadzieję, że poprawa pogody utrzyma się do końca dnia podjąłem męską decyzję – cały wyjazd do Trójmiasta spędzam o coli i wodzie mineralnej – żadnego piwa, aby bez obawy można było wieczorem się gdzieś jeszcze przejechać. Jak się później okazało, me poświęcenie zdało się psu na budę. Ale nie uprzedzajmy faktów. Na pierwszy ogień poszło Westerplatte. Wstyd się przyznać, ale byłem tam po raz pierwszy (jeśli nie liczyć przelotnej wizyty przy okazji Operacji Żagiel w 1997 r.). Jakoś tak wyszło, że zostałem wybrany, aby co nieco opowiedzieć o tym miejscu. Z pomocą Huna i Vlaada odkurzałem dawno zatartą w pamięci wiedzę, starając się nie parsknąć śmiechem, słuchając zaangażowanej przemowy jednego z miejscowych przewodników, który, jak sam twierdził, był kuzynem Jerzego Owsiaka. I niby nam miało to zaimponować? Jako, że o majorze Sucharskim to nawet małe dziecko w podstawówce, to strzeliłem wykład o roli kapitana Dąbrowskiego w sprawie. Następnie poszliśmy zwiedzać. Niesamowite wrażenie robiło zestawienie pocisków dział 280 mm (kaliber główny predrednota Schleswik-Holstein) i grobów naszych poległych żołnierzy. Przecież powinno być ich o wielu więcej! Kilkukrotne ataki piechoty morskiej, potem Werhmachtu, ciągły ostrzał, a ich zginęło kilkunastu. Wystawia dobre świadectwo dowódcom, którzy nie szafowali krwią żołnierzy. Bardzo dobrze też świadczy o wyszkoleniu, morale tych chłopców oraz ich przygotowaniu do obrony tej placówki. Chłopców, bo przecież większość z nich była dużo młodsza, niż my teraz, a przyszło im zmagać się z najdoskonalszą machiną wojenną, jaką widział ówczesny świat… Poszliśmy kawałek dalej – T34/76 na pomniku oraz rzecz dużo ciekawsza, aczkolwiek rzadko wspominana – stanowisko armaty morskiej z przełomu XIX i XX wieku. Następnym punktem były wartownie i koszary z wzmocnionymi piwnicami, służącymi za schrony bojowe – gniazda karabinów maszynowych. Jeśli wyobrazić sobie, że wszystkie drzewa na Westerplatte mają mniej niż 50 lat, to tajemnica strat niemieckich stała się jasna – Helmuty szli niczym kaczki na rzeź, prosto na świetnie umiejscowione i zamaskowane karabiny maszynowe, które błyskawicznie zamieniły ich w porcję mięsa mielonego. Kto tam wszedł, nie wychodził żywy. Nasi chłopcy musieli tylko szybko podpinać kolejne taśmy amunicyjne i chłodzić lufy, bo się cholery grzały. Ale w końcu, po co pchali się nieproszeni? Nikt ich przecież nie zapraszał… Pomnik Westerplatte jak pomnik – duży kawał kamienia w stylistyce, której nigdy specjalnie nie poważałem. Hasło „nigdy więcej wojny” patetyczne, puste i plastikowe niczym „walczymy o pokój (do ostatniego naboju)”. Jakoś tak mi to nie grało z ponurą wymową ruin koszar i trąciło minionym okresem. Ale może ja jestem taki zboczeniec, który zawsze musi uważać inaczej... Koniec zwiedzania – zbiórka w autokarze. Ruszamy, aby zatrzymać się przy niedalekiej twierdzy Wisłoujście. Ciekawa budowla otoczona ze wszystkich stron wodą. Niestety, okazało się, że zamknięta z powodu jakiegoś remontu. Internet bywa mocno mylący – przed wyjazdem upewnialiśmy się, że jest otwarta dla zwiedzających, a ty niespodzianka. Po nieudanych negocjacjach z dozorcą wyposażonym w dwa wściekle ujadające psy i zrobieniu kilku zdjęć z zewnątrz, ruszyliśmy dalej. A szkoda, bo obiekt był bardzo ciekawy – kontrolował podejście do Gdańska uniemożliwiając wizytę niechcianych gości. Jedziemy dalej. Z okien busika oglądamy kościół św. Brygidy oraz fragment murów miejskich Gdańska. Zatrzymaliśmy się przy bramie Stoczni Gdańskiej i Pomniku Poległych Stoczniowców. Miejsce niesamowite, gdzie wykuwała się nasza wolność, teraz puste i trochę zapomniane, ożywiane tylko przy okazji oficjałek, podczas których kolejny nawiedzony chce zdobyć kilka punktów procentowych społecznego poparcia. Ponieważ zaczęło robić się późno, poczuliśmy lekki niepokój w żołądkach. Zajechaliśmy do knajpki wskazanej przez Grega. Greg! Jedno u mnie masz obiecane. Jeśli znajdę się w jakimś dziwnym miejscu i będę szukał dobrego posiłku, telefon do Ciebie będzie pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślę. Sorry, ale masz przechlapane. Masz niesamowity talent do wynajdywania knajpek podających świetne żarcie za nieduże pieniądze. Obżarłem się jak mały (wybaczcie mi ten eufemizm) bączek. Rozsądek mówił: „basta”, a dusza chciała jeszcze. Po prostu obiadek prima sort na wtrysku Dosyć chwalenia naszego organizatora, bo jeszcze nie będzie mógł z tej dumy zasnąć. ;) Po obiedzie ruszyliśmy na Gradową Górę. Miejsce bardzo ciekawe. Położona w samym centrum Gdańska góra została wykorzystana w XIX przez Prusaków (ok. Niemców) do budowy fortu panującego nad całym miastem. W założeniach miała spełniać tę samą rolę, co warszawska Cytadela. Umocnienia zachowały się bardzo dobrze. Obecnie cały fort pełni funkcje rekreacyjne. Z miejscem tym wiąże się jednak drugowojenna tajemnica Alberta Forstera (gauleitera Gdańska). To właśnie na Gradowej Górze był więziony po wojnie i być może w jej podziemnych korytarzach spoczywa jego archiwum, za które chciał sobie kupić wolność. Korytarze te, dawno zasypane i zapomniane, zostały ostatnio prawdopodobnie zlokalizowane. Być może kolejna tajemnica II wojny światowej zostanie niedługo wyjaśniona…. Zaczęło padać. Z Gradowej Góry udaliśmy się do kompleksu Multikina, aby w podziemiach poszaleć trochę na gokartach. Zabawa świetna. Zanim się dobrze rozkręciliśmy, obsługa już chciała nas wyrzucić. Gdyby tylko dali nam jakieś supermoto, to dopiero skoczyłoby im ciśnienie Niestety, z moim ponad kwintalem żywej wagi stanowiłem spory problem dla silnika tego ustrojstwa, który swój rodowód miał w jakiejś kosiarce do trawy, aby wykręcić dobry czas. Pocieszam się tylko, że nie zająłem ostatniego miejsca, choć mogło być zdecydowanie lepiej (aczkolwiek nie było źle) . Niestety, sposób zabezpieczenia tory pozostawiał wiele do życzenia, czego doświadczył Lucek, przelatując na wirażu pod bandą z opon i tracąc przy okazji kask. Dziewczyna zachowała jednak przytomność umysłu i postąpiła niezgodnie z wszelkimi zasadami zachowania na torze kartingowym, co w tej sytuacji było jedynym wyjściem ratującym jej zdrowie w obliczu wychodzącego na pełnej prędkości z winkla Zbycha – wyskoczyła z pojazdu i przeskoczyła na pobocze. Trzeba jednak zaznaczyć, że Zbycho był tu całkowicie bez winy. Zawiniło wyłącznie zabezpieczenie toru. W dobrych humorach, zakłóconych trochę troską o Lucka, która ucierpiała wyraźnie w wypadku na gokarcie, pojechaliśmy do Gdyni na Skwer Kościuszki. Mieliśmy nie tak częstą sposobność podziwiać obok siebie „Dar Młodzieży” i „Dar Pomorza”. Oczywiście jako czołowy marynista w grupie musiałem wygłosić wykład o Darze Pomorza. Całe szczęście, że „Znaczy Kapitana” Karola Borchardta czytałem w młodości wielokrotnie. Przy ORP Błyskawica musiałem się pilnować, by nie zanudzić słuchaczy. Cóż, ilekroć jestem w Gdyni, muszę przynajmniej podejść do Błyskawicy, która jest dla mnie jednym z najpiękniejszych (a wręcz najpiękniejszym) okrętów, jakie kiedykolwiek pływały po morzach i oceanach. Przepiękne proporcje i konstrukcja która wręcz zdaje się krzyczeć, że jest doskonała do tego, do czego została zaprojektowana – do szybkich wypadów pod porty wroga, pojedynków artyleryjskich i niszczenia przeciwnika tam, gdzie się najmniej spodziewa, a potem szybkiego, a zatem bezpiecznego, powrotu do domu. Niestety, przyszło jej służyć w zupełnie innej roli, gdzie nie mogła ujawnić swych walorów. Włączenie jej przez Angoli do eskorty konwojów było całkowitym nieporozumieniem. Chart oceanów nigdy nie sprawdzi się w roli owczarka. Ale mniejsza o to. I tak jest piękna i podejrzewam, dowódca U-boota, który zobaczyłby jej dziób w peryskopie, musiałby szybko zmieniać bieliznę. Brutalne piękno, niebiorące jeńców, częstujące wrogów czarną polewką w postaci bomb głębinowych i pocisków kalibru 120 mm. Morska poezja! No dobra, chyba się rozpędziłem w swoim uwielbieniu dla ORP Błyskawica i wszystkich kontrtorpedowców II wojny światowej. Czas wraca na ziemię. Po wizycie na Skwerze Kościuszki pojechaliśmy na gdyńskie wzgórza, obejrzeć panoramę miasta. Piękny widok, zwłaszcza po zmroku, kiedy wszystko było rozświetlone. Będzie co wspominać. Powrót do ośrodka wybił mi z głowy wszelkie pomysły na nocne wypady. Deszcz, ciemno, m miejscami mgła. Nic sympatycznego. Rad, nie rad, złamałem się i rozpocząłem integrację za pomocą specjałów oferowanych przez polski przemysł spirytusowy, odkładając plany odnośnie ujeżdżania bandziora na dzień następny.
-
Bo z nas takie szczury tunelowe, co z rozpędu Vietconga pod Wałbrzychem już szukają :wink: A poważnie to jesteśmy bardziej nastawieni na historię wojskowości.
-
Nie op)^@$, tylko zwykłe zmotywowanie, tudzież pogonienie kota :cool: Kaśka! Jestem przerażony..... Wczoraj wieczorem dopiero pojawiły sie zmodyfikowane plany, a Ty już dzisiaj znasz większość odpowiedzi. Z taką organizacją, to my nawet z Niemcami na mundialu wygramy (i nie tylko na mundialu) :biggrin: Czapki z głów! :clap: Jakbyś mogła wskazać, gdzie potencjalnie mamy problemy czasowe. Ja ślęczałem wczoraj nad mapą z cyrklem i wychodziło mi, że jest szansa, że się wyrabiamy (przyjąłem średnią prędkość na poziomie 40 km/h - ale to może nadmierny optymizm). Pozdrawiam Hubert (pełen podziwu)
-
No dobra, Panie i Panowie szlachta, W przebłysku geniuszu stwierdziłem, że gdyby zrealizować pierwotny plan działań, to najpewniej skończyłbym niczym ten duch - strażnik kompleksu Riese - pochowany na wieki przez tych, którym się łazić znudziło. Ponieważ jednak życie jest mi miłe, a Wasze towarzystwo nawet bardziej, zmodyfikowałem plany naszych objazdów w ten sposób, aby było trochę więcej jeżdżenia i aby był czas dojechać do zamku Czocha. Jest on napięty i będzie wymagał dużej dyscypliny (o, co jak wiem, jest czasami dosć trudno...), ale może się uda. Po konsultacjach z Kaśką (wyślę Ci jutro PW z kilkoma dodatkowymi pytaniami), która zdecydowanie lepiej zna trasy, jakimi się będziemy przemieszczać, oraz po ustaleniu czasów zwiedzania, pewnie go zmodyfikujemy. Ale i tak część z Was mnie znienawidzi... oto zmodyfikowany plan: 11 sierpnia, piątek - przyjazd 12 sierpnia 2006 r. - sobota 9.30 – wyjazd 10.00 – Walim, Muzeum Sztolni Walimskich 11.30 – Głuszyca – podziemne miasto 13.00 – obiad 15.00 – przyjazd do Srebrnej Góry, zwiedzanie 18.00 – koniec zwiedzania, powrót do ośrodka 13 sierpnia 2006 r. -niedziela 9.30 - wyjazd 10.00 – przyjazd do Ludwikowic Śląskich 12.00 – koniec zwiedzania, wyjazd do Książa 13.00 - obiad 14.00 – zwiedzanie zamku w Książu 17.00 – koniec zwiedzania Ewentualny powrót przez Antonówkę – resztki fabryki amunicji 14 sierpnia 2006 r. - poniedziałek 9.30 - wyjazd 11.00 – przyjazd do Nysy 12.30 – koniec zwiedzania, obiad 14.00 – wyjazd do Kłodzka 15.00 – początek zwiedzania Kłodzka 17.00 – koniec zwiedzania, powrót Ewentualna kopalnia w Złotym Stoku 15 sierpnia 2006 r. - wtorek 9.30 - wyjazd 11.00 – początek zwiedzania zamku w Bolkowie 12.30 - Wyjazd do zamku Czocha, po drodze obiad 14.30 – zamek Czocha 16.30 - powrót 16 sierpnia 2006 r. 16 sierpnia 2006 r. - środa - powrót Zaczynamy powoli sprawdzać, czy wszystko jest otwarte wtedy, kiedy chcemy i czy jest szansa na 102% normy :clap: Za co zresztą :biggrin: No to miłego Hubert
-
Na przebitą dętkę klnę się, że żadna zdrada!!! Miałem zweitakta na doczepkę :) ;) :notworthy: :) A swoją drogą z dziką radością wsiadłem w sobotę na sprzęta ....
-
Spokojnie, władza czuwa! Właśnie dziś, po odespaniu zaległości z ostatniego tygodnia, siadam do papierów i zaczynam planować działania. W poniedziałek będzie coś konkretnego.
-
Nie demencja, tylko brak obecności przez tydzień w Warszawie. Śniardwy przy 5-6 stopniach wygrały z komputerem. W przyszłym tygodnii postaram się coś nadrobić :buttrock:
-
Skład nam się powiększył. Na sobotnim bajzlu namówiłem jeszcze Berna, więc jedziemy we trzech. H
-
Jeszcze jeden drobiazg. Pokrowce przeciwdeszczowe są zwykle gumowane lub robione z jakiegoś tworzywa. Zatem przykrycie takim pokrowcem motocykla tuż po zakończeniu jazdy jest zdecydoanie złym pomysłem z uwagi na to, że tłumik i silnik są gorące. Potem miałbyś dużo czyszczenia (jeśli w ogóle dałoby się to oczyścić), a poprzepalany pokrowiec wylądowałby na śmietniku. Na dojazdy do pracy zdecydowanie bez pokrowca. Deszcz maszynie nie szkodzi. W garażu, kiedy maszyna ma stać dłużej i zdążyła już ostygnąć - pokrowiec jak najbardziej. Po co ma się kurzyć.
-
Ja przeprowadzam teściów. Że też im się zechciało chałupe zmieniac na emeryturze :bigrazz:
-
Dokładnie.
-
Jest pomysł (już w stadium realizacji) wyjazdu dwudniowego na polską linię obrony na południu koło Bielska. Niby kilometrów dużo (bo wyjdzie z 1000 w dwa dni, ale sporo łażenia i trafi sie trochę szutrów. Liczba uczestników ograniczona do 4 - 5, więc decyduje kolejność zgłoszeń. A oto plan Wyjazd w sobotę, 17 czerwca ok. 5.00 rano. Dojazd do Węgierskiej Górki ok. 10.00. Obiektów w okolicach W.G. jest 5 (praktycznie 4, bo na 1 stoi dom), w 1 jest muzeum. Potem trzeba sie przeturlać do Krzyżowej (3 obiekty) i Przyborowa (2 obiekty). O ile pierwsze są nawet zaznaczone na mapie turystycznej, to odcinek Krzyżowa-Przyborów trzeba odnaleźć wg schematu jaki ma Hun. Po południu przejazd na nocleg do Krzyżowej, browar, grill, lulu. Rano obiekty Krzyżowej, potem krótki przejazd do Przyborowa i reszta obiektow. Powrót 18 czerwca (niedziela) w godzinach wieczornych (niestety trochę w korkach z uwagi na powroty z długiego weekendu, choć bardziej grożą od północnej strony Warszawy). Z Janek (miejsce spotkania: zjazd na Komorów przed Jankami) do W.G. jest 360 km. Cały czas dwupasmówka, więc trzymając 120 na liczniku i tankując raz za Częstochową (po 220 km, stacja Auchan, najtańsza benzyna) powinniśmy sie zmieścić w 4 godz. Ktoś chętny na wyjazd dla 'twardzieli"? :icon_twisted: Hubert
-
Na razie pozbierałem trochę części - siodło, manetki, lampy, regulator napięcia. Powoli oglądam, co mam i poszukuję rysunków, aby niczego nie sp*(&^, bo o to łatwo. Ale maszyna coraz bardziej mi sie podoba :buttrock:
-
Maszyna ma raczej mały przebieg - licznik pokazuje niecałe 10 tys. km. Ogólny stan potwierdzał wskazania licznika. Nie jestem nadmiernym tytanem pracy i wolałem najpierw stwierdzić, czy remont jest naprawdę konieczny, aby bez potrzeby silnika nie ruszać. Teraz już wiem, że jednak czeka mne robota.
-
Jak opanuję trudną sztukę korzystania z dziwnych serwerów, to może mi się uda wrzucic jakieś fotki. :biggrin: Niestety wczoraj, mimo kilkugodzinnych negocjacji prowadzonych z Pannonią przeze mnie i Pana Doktora Akera udało się ja namówić tylko do krótkiej rozmowy wspomaganej napędem pchającym pojazdem animalistycznym na biopaliwo (innymi słowy zapaliła tylko na pych). Nie chciała jednak dalej gadać. Okazało się, że mimo moich nadziei czeka mnie wymiana łożysk i simmeringów. A już myslałem, że mi się upiecze.... Hubert
-
Czy dobrze stoję na światłach- podpieranie nogami.
Hubert odpowiedział(a) na CiasnyBaniak temat w Szkoła jazdy, stunt, wypadki
To nie jest problem wyobraźni, tylko wrodzonego lenistwa i utrwalania prawidłowych odruchów. Skoro zawsze może być tak samo, to po kiego grzyba mam sobie głowę zawracać pamiętaniem, czy to, na czym akurat jadę, ma hamulec przedni z prawej, czy też lewej strony. Życie jest wystarczająco skomplikowane, żeby zawracaś sobie cztery litery idiotycznymi i nieuzasadnionymi różnicami -
29 kwietnia 2006 – sobota Pamiętacie ten dowcip o manewrach polsko – amerykańskich? Czułem się tak samo żałując, że nie umarłem dzień wcześniej. Próba podniesienia się z łóżka skończyła się dłuższym postojem w celu stabilizacji obrazu. Z niepokojem spojrzałem za okno – tym razem do padającego deszczu odniosłem się z pełnym zrozumieniem, zdając sobie sprawę, że wczorajszy rekord wcale do mnie nie należał, a poza tym i tak wcześniej odpadłem z peletonu, więc inni pewnie nie mają lepiej. Prysznic pozwolił mi nawiązać bliższy kontakt z rzeczywistością, który jednak uległ wyraźnej poprawie dopiero po krótkim spacerze i śniadaniu. Dalsza obserwacja nieba nie pozostawiła złudzeń – pogoda się ustabilizowała – jak lało, tak leje i będzie lać. Cóż było robić – nikt nawet nie pisnął, każdy wrócił do siebie, czapkę nacisnął, a następnie udał się do miejscowego sklepu w celu nabycia kolejnej partii materiałów niezbędnych do dalszego pogłębiania procesów integracyjnych zakończonych (Uwaga! Trudne słowo!) zadzierzgnięciem prawdziwie siostrzano – braterskich więzi, przypieczętowanych przez Akera stosującego swój słynny trik pt. „ręce, które leczą” wobec Suzi Babyjagi. W miarę postępu prac humory dopisywały nam coraz bardziej, nieco tylko niepokojone kolejnymi prognozami pogody (stabilnej jak mało co). Do obiadu jakoś dotrwaliśmy, a po nim stwierdziliśmy z Vlaadem, że trochę się przejaśnia i właściwie to można byłoby rozpoznać bojem ośrodek, w którym przebywaliśmy, zwłaszcza, że na jego terenie stała dość dziwna budowla. Otóż główny budynek ośrodka stał na czymś, co przypominało hangar – schron bierny na coś dużego (ciężarówki, wozy bojowe...). Pierwotne zastosowanie cywile tego obiektu dość szybko odrzuciliśmy, gdyż nie znamy przypadku, aby tego typu cywilne obiekty miały czerpnie powietrza chronione płytą pancerną. A i beton trochę zbyt solidnie wyglądał. Poszliśmy z Vlaadem na spacer i znaleźliśmy fragmenty ścieżki zdrowia oraz linii (energetycznej lub telegraficznej) z napisami wykonanymi najprawdopodobniej cyrylicą (trudnymi już jednak do odcyfrowania). Zatem wszystko wskazuje na to, że ośrodek mieścił się na terenia jakieś starej sowieckiej jednostki wojskowej. Spacer po lesie pozwolił nam też odkryć przepiękne miejsca, po których całe szczęście ludzie rzadko jeszcze się szlajają, a zatem nie było zbyt wielu walających się butelek tudzież pustych paczek po papierosach. Powrót do ośrodka, dalsza integracja przerwana tylko jednym krótkim epizodem w postaci kolacji. Wieczór zakończyliśmy silnym stanowczym postanowieniem, że następnego dnia jednak gdzieś się ruszymy...
-
Czy dobrze stoję na światłach- podpieranie nogami.
Hubert odpowiedział(a) na CiasnyBaniak temat w Szkoła jazdy, stunt, wypadki
To zamień sobie linki w rowerze - ja tak zrobiłem i już nie mam problemów. :icon_razz: -
No i przyszedł piątek... Trzy prognozy sprawdzone i we wszystkich to samo - ma lać :icon_razz: Zatem nie ma sensu nigdzie się ruszać. Z częścią z Was zobaczę się pewnie na Kulikowisku. Za tydzień mnie nie będzie w Warszawie, więc najwcześniej zorganizujemy coś za dwa tygodnie. Do zobaczenia Z lekka wkurzony Hubert
-
Obawiam się, że mamy pecha.. Na weekend zapowiadają całkiem solidne opady deszczu, więc chyba nigdzie się nie wybierzemy... Hubert
-
No więc Pannonka już praktycznie gotowa. Wyszła, jak na moje oczekiwania względem własnej roboty, chyba nienajgorzej. Próbowaliśmy ją ostatnio z ojcem uruchomić, ale odmówiła współpracy. Mam wrażenie, że winny jest tu gaźnik - iskra jest, paliwo do gaźnika dochodzi, a mimo wielu kopnięć w starter maszyna milczy jak zaklęta. Będę musiał umówić się z Akerem, którego dotyk leczy... Hubert
-
28 kwietnia 2006, sobota. Dojeżdżam do McDonalda na Pułkowej – naszego tradycyjnego miejsca zbiórek przy wyprawach na północ. Jestem przed czasem, więc dla poprawienia humoru funduję sobie kawę – za te 5 złotych mogłaby być lepsza... Słońce praży, siadam więc na zewnątrz i czekam. Pierwsza zjawia się Babajaga, po chwili Mallutkii i Zbycho. Czekamy tylko na Vlaada, który uprzedził, że się spóźni. Po kilku minutach jest już z nami. Ruszamy do Zakroczymia, gdzie na stacji czeka już na nas Hun. Po kilkunastu minutach przejeżdżamy Wisłę i wjeżdżamy na Statoila. Tankowanie i decyzja o podziale grupy. Babajaga, Mallutkii i Zbycho ruszają z pierwsza prędkością kosmiczną, a ja z Vlaadem i Hunem tempem spacerowym. Ponadto muszę zajechać do Mikołajek Pomorskich, gdzie mają być spodnie w moim rozmiarze, jakoby nieosiągalne według warszawskich sklepów, a tam drogi nienajlepsze, więc nie było sensu tłuc się całą grupą. Następny postój w Mławie dla rozprostowania nóg. Ustalamy, że na obiad zatrzymamy się w rozpracowanej już w zeszłym roku knajpie w Gietrzwałdzie. Trochę nadłożymy, ale tamtejsza kuchnia wynagrodzi nam straty. Gietrzwałd. Parkujemy pod karczmą, zamawiamy papu i czekamy. Trochę to trwało, ale w końcu jest – warto było nadłożyć tych kilka kilometrów, zwłaszcza, że droga z Olsztynka do Biesala jest bardzo malownicza. Już wychodzimy, kiedy do karczmy wchodzi osoba, która wydaje mi się znajoma. Już wychodzimy, gdy Vlaad zwraca się do niej: „dzień dobry, panie Januszu” – no tak, przecież to Weiss. Zaczynamy rozmawiać, ja mu przypominam, ż mieliśmy okazję się już poznać w 1999 roku, kiedy występował w kampanii promocyjnej firmy, w której pracuję, a potem deliberujemy na temat pozostałości wojennych na Mazurach. Długo to jednak nie trwało, gdyż szmat drogi był jeszcze przed nami. Ostróda. Tankowanie i przejazd przez remontowane miasto. Niech to ~()@&*#% w pewnym momencie zaklinowałem się pomiędzy samochodami – było zbyt wąsko, by przebijać się z bocznymi kuframi. Jednak udało się przejechać. Wyjeżdżamy z miasta, a tu, początkowo nieśmiało, potem coraz mocniej krople deszczu zaczynają uderzać w nasze kaski. Do Mikołajek jednak niedaleko – może się uda. Porzućcie wszelką nadzieję, którzy przekraczacie te wrota – zanim dojechaliśmy do tych Mikołajek, po suchym ubraniu pozostawało już tylko wspomnienie. Eureka! W sklepie rzeczywiście mieli spodnie idealnie na mnie pasujące, a Hun wyczaił nawet dla siebie przeciwdeszczówkę, z kolei Vlaad zainwestował w przeciwdeszczowe rękawiczki. Odbieram telefon od Grega – „ścigantów” jeszcze nie ma. Zaczynam się trochę niepokoić.. Ruszamy dalej. Deszcz ani myśli przestać padać, a tu przed nami kawałki drogi z kostki bazaltowej – włos się jeży pod kaskiem. Za Tczewem znudzona drogówka namierza nas radarem, ale tym razem jedziemy zdecydowanie zgodnie z przepisami – zrezygnowani złożyli suszarkę. Skręcamy z krajowej jedynki na lokalną szosę na Kościerzynę. W oddali widać przejaśniające się niebo, co wywołuje w nas entuzjazm niczym u Sthura w Seksmisji na widok bociana. Jesteśmy już blisko celu – deszcz przestaje padać. Zatrzymujemy się, by zadzwonić do Grega, który ma nam podać szczegóły ostatniego etapu podróży. Po chwili wiemy już wszystko i ruszamy dalej. Skręt z głównej drogi na jakąś boczną. Za chwilę przejeżdżamy dwa zakręty po 180 stopni każdy. Ale nawet nie mamy sił się nimi cieszyć, a poza tym nie dość, że mokro, to jeszcze piach. Jeszcze 100 metrów i widzimy roześmiane gęby Grega i Mallutkiiego, którzy wyszli nam na spotkanie. Bierzemy ich na kanapy i podjeżdżamy pod domki. Jesteśmy w ostatniej chwili, aby zdążyć na kolację – maszyny rozpakujemy później. Po kolacji szybkie rozpakowanie się i początek integracji. Tradycyjnie nie ma jeszcze Agi i Akera, z którymi podąża Piocho. Mar95 musi pozostać trzeźwym, gdyż musi jeszcze pojechać po Dorkę, która przyjeżdża pociągiem koło północy. Gdyby jego spojrzenia mogły zabijać, nie pisałbym już tej relacji :icon_rolleyes: Przed północą pojawiają się spóźniona trójka, artykułując za pomocą bąbelków dźwięki, które można było zrozumieć jako narzekanie na pi....... (ocenzurowano) deszcz i trudną sytuacje drogową, w efekcie których Aga postanowiła sprawdzić, jak to jest, kiedy tylne koło zaczyna wyprzedzać przednie. Całe szczęście straty nie były duże, jeśli nie liczyć cierpiącej dumy własnej :biggrin:. Po pewnym czasie pojawili się Mar95 z Dorką i impreza potoczyła się dalej w rytmie kolejnych przeczytanych książek, po których pozostały wyłącznie puste okładki. A ponieważ prognozy pogody wskazywały na całodzienną integrację nazajutrz, nikt się specjalnie nie oszczędzał. cdn
-
No i tak przelotowa nam wzrasta :clap: Gratulacje, Piocho. Sprzęt w avatarze zaiste ładnie i niespotykanie sie prezentuje. Oby Ci jak najlepij słuzył. Hubert
-
Zaczął palić? Przepraszam, nie mogłem sie powstrzymać. Mógłby jednak puścić farbę, bo ciekawość mnie z lekka zżera :icon_twisted:
-
Grunwald - pomysł dobry, czemu nie. Jeśli chodzi o bitwę wyrską, to warto tam pojechać chociażby dlatego, by udzielić moralnego wsparcia Maćkowi, aby go szkopy z korzystnych do obrony pozycji nie wykurzyli :icon_twisted: Poza tym będzie niezłe widowisko. Mnie nie będzie (jak już wspomniałem obowiązki rodzinne), ale wyjazd poprowadziłby Hun (gdyby byli chętni). Znalazłem stronę tego muzeum w Skarżysku: http://www.orzelbialy.dmkhosting.com Interesujące jest zwłaszcza to niemieckie działo samobieżne. Poza tym kuter torpedowy, co byłoby ciekawsze, polskiej konstrukcji. Zrobiono ich kiklka szuk, ale potem prace rozwojowe wstrzymano. Miłego dnia Hubert