Skocz do zawartości

Hubert

Forumowicze
  • Postów

    802
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Hubert

  1. Witam, Zgodnie z obietnicą zaczynam serię moich pytań odnośnie restauracji. Spędziłem dwa tygodnie w garażu i praktycznie już rozmontowałem Pannonię. Prawie wszystko posegregowane, odrdzewione, opisane, co bym przy montażu nie obudził się z ręką tam, gdzie nie trzeba. Czas na odnowienie chromów i lakierowanie. Co do chromów, sprawa jest prosta - zedrzeć wszelkie lakiery, zawieźć na Burakowską, a po kilku dniach zapłacić i cieszyć się ich świeżym połyskiem, wspominając tęsknie plik banknotów, które tam zostawię. Mam jednak wątpliwość odnosnie lakierowania. Przejrzałem forum i wyszło mi, że dobrym pomysłem jest lakierowanie proszkowe. Jednak w jednym z postów znalazłem informację, że lakierowanie proszkowe daje grubą warstwę farby. Mógłbym się tym specjalnie nie przejmować, gdyby nie to, że na baku wystepuje jednocześnie chrom i lakier. Boję się, że na styku tych powłok powstanie wyraźny garb, psujący efekt. A jeszcze w tym miejscu dochodzą szparunki. Mam zatem następujące pytania: 1. Czy moje obawy są słuszne? 2. Jeśli te obawy są słuszne, to może pociągnąć całą maszynę lakierem samochodowym? 3. A może położyć proszek na ramę, jako najbardziej narażoną na uszkodzenia, a resztę machnąć lakierem samochodowym? Ewentualna różnica w odcieniu nie ma specjalnego znaczenia (rama może być nieco inna)? Tak sobie siedzę i kombinuję. Lakiernik pewnie mi powie: "Panie, nie takie rzeczy żeśmy ze szwagrem po pijaku robili. O 500 lat moja rodzina tymi proszkami maluje. Będzie nówka sztuka, lepiej niż z fabryki. Widział Pan tę ciężarówkę na "Krzyżakach" - to mój pra, pra, pra, ..., pra dziadek ją malował.", więc wolę podzielić się z Wami moimi wątpliwościami. Pozdrawiam Hubert
  2. Jeśli pamięć mnie nie myli, to rejestrowany zabytek musi on spełniac warunki obowiązujące w okresie, z którego pochodzi. Zatem formalnie, nawet z koszem, nie będziesz musiał raczej montować kierunkowskazów. A jak z tym jeżdzi? To kwestia treningu. Przy czym należy pamiętać, że w nocy to se można machać do bólu - i tak nikt tego nie zauważy. Zatem taka jazda tylko przy dobrej widoczności. Nasza Pannonia z 1961 r. nie miała fabrycznie montowanych kierunkowskazów (kosz też nie). Zostały dołożone przez mojego ojca gdzieś w połowie lat 70-tych. Była to dość częsta przeróbka. Zatem dostawiając kierunkowskazy obecnie zawsze można się bronić, że taka przeróbka jest zgodna z epoką. To kwestia wygody, ale i bezpieczeństwa. Pamiętam ojca - wiatrakowca, jeżdżącego bez kierunków. Jeździł tak i solówką i z koszem. Ale jak założył kierunkowskazy, ręce przestały go boleć. ;) Po montażu kosza zdejmował prawe kierunkowskazy z motocykla. Inaczej, wsiadając do wózka, łatwo było je złamać. Jeśli chcesz, to postaram się odszukać u rodziców zdjęcia naszej starej Pannoni z kierunkowskazami i podeślę Ci, żebyś miał argumenty w rozmowie z jakimś zbyt upierdliwym rzeczoznawcą. Pozdrawiam Hubert
  3. Dzięki za informacje o świecy. Jakoś mi to umknęło podczas przeglądania instrukcji. Jeśli chodzi o lusterko, to z tego, co ja pamiętam, fabrycznie chyba go nie miały. Mój ojciec też sobie zamontował takie ustrojstwo wpuszczane do kierownicy, ale to była jego inicjatywa. Pamiętam bowiem sprzęt bez tego lusterka i bez śladu mocowania. W moim egzemplarzu też jest rozcięta rączka w tym miejscu, zatem, wnioskuję, ze cosik takiego też było zamontowane. Gumy na zbiornik mam, tylko były szorowane. Teraz wygladają jak "funkiel nówka sztuka, nie bita, Panie, od pierwszego własciciela", jeśli nie liczyć spękań, oczywiście. Udało mi sie też dołożyć dwa nowe zdjęcia do poprzedniego postu - coś mi wczoraj komputer odmawiał współpracy i nawet jestem trochę zdziwiony, że udało mi się go zamieścić - wysyłałem kilkakrotnie, ale w tym czasie wywracała mi się przeglądarka. Pozdrawiam Hubert
  4. Odebrałem właśnie z wywołania, więc się chwalę ;) Pozdrawiam Hubert
  5. Mam właśnie wątpliwość, czy przypadkiem nie była tam włożona świeca samochodowa. Coś mi sie wydaje za długa. Muszę się upewnić, żeby tu nie narozrabiać. Pozdrawiam Hubert
  6. Dzięki za wszelkie wskazówki. Już przystąpiłem do działania. Jeśłi chodzi o te lampę, to rzeczywiście można się w niej doszukać podobieństw do linii samolotów. Zresztą kosz wyraźnie do nich nawiązuje. Lata 50-te we wzornictwie często nawiązywały do awiacji - w cadillacach już nawet przeszło to we własną karykaturę (choć to mocno ocenne). Obiecałem sobie, że na poważnie wezmę się za nią na wiosnę (jak napisze tę *)&!#$ pracę dyplomową), ale nie wytrzymałem i zacząłem sie bawić już teraz. Ale po kolei. W niedzielę podjechałem do rodziców i poinformowałem ojca, że nowa maszyna stanęła w garażu. Po chwilowym zamieszaniu pt. a jaka, w jakim stanie, co trzeba zrobić, czy wiesz, w co się pakujesz, zeszliśmy do piwnicy i dostałem pozostałość po jego maszynie: fabrycznie nową cewkę (jeszcze zafoliowaną), oryginalną towotnicę z zestawu narzędziowego oraz legendarny (co prawda tylko w naszej rodzinie), składany klucz do świec. Rewelacja! Wróciłem do domu z zacząłem kombinować, z czym to ja właściwie mam do czynienia. Wykręciłem świecę, wetknąłem ją w fajkę, przyłożyłem do cylindra i kopnąłem w rozrusznik. Jest iskra!!!! Zatem zapłon z iskrownika, który na dokładkę jest sprawny. Dla mnie bomba, bo tego bałem się najbardziej. A tak przy okazji. Czy ktoś może wie, jakiej długości gwint powinna mieć świeca do Pannonii? Wykręciłem jakiegoś championa o dość długim gwincie, a wydaje mi się, że powinna byc tam swieca o długości gwintu 14 mm. Nigdzie nie znalazłem żadnej informacji - ani w instrukcji, ani na stronach, które żeście podrzucili. Następnie zacząłem ją powoli przetaczać. Szło to dość opornie, jakby były duże opory na łożysku tylnego koła, albo zębatka zdawcza ciężko chodziła, albo łańcuch był sztywny, na co zresztą wygląda - dobrze naciągnięty, ale widac na nim rdzę (jeszcze do końca nie wiem, co tak naprawdę jest nie tak). Wbiłem pierwszy bieg i koło się zblokowało. Czyli najprawdopodobniej ze sprzęgłem wszystko OK. Nie powiem, żeby to mnie specjalnie zmartwiło :P Chciałem też otworzyć skrzynkę narzędziową. Niestety, kluczyk wziął się i zaginął. Od czego jednak ma się Dremelka? 3 minuty szlifowania i nity trzymające zamek puściły. Będą w środku narzędzia, czy też nie? Skrzynka była jednak pusta. Cóż za rozczarowanie... W zakładzie dorabiającym klucze dopasowali mi mały kluczyk do tego zamka, więc będzie można zamontować go powtórnie. Co oryginał, to oryginał, a poza tym, skąd wziąć teraz takie małe ustrojstwo? W sobotę biorę się za rozmontowanie pozostałości wraka (bo nawet wrakiem ciężko to nazwać), który robi za dawcę. Następny raport z pola walki wkrótce. Obiecane zdjęcia zamieszczę dopiero w przyszłym tygodniu - dopiero jutro odbieram odbitki. Pozdrawiam Hubert
  7. W przyszłym tygodniu podrzucę klika fotek, prezentujących więcej szczegółów. Tylna lampa jest raczej oryginalna. Widziałem ją na kilku egzemplarzach modelu T5. Poza tym jej zamocowanie jest zbyt dobrze zrobione, jak na "somodziełkę". Mam też klosz tej charakterystycznej lampy typu "ogórek z naroślą" i, jeśli tylko stwierdzę, że w tym modelu zdarzały się również lampy tego typu, to ją zamontuję - zdecydowanie bardziej mi się podoba, ale nie chcę robić choinki. Miłego Hubert
  8. Maszyna została odkupiona w tym roku, w maju od pierwszego właściciela (jest dowód z 1967 roku), z myślą o renowacji, która nigdy nie nastąpiła. Maszyna wygląda, jakby 20 lat temu ktoś nią podjechał do domu, zaparkował w stodole, a następnie o niej zapomniał, a szczury zeżarły liknki. Wczoraj otworzyłem reflektor, który w środku wygląda jak nowy, łącznie z nienaruszoną papierową naklejką ze schematem elektrycznym. Odkupiłem ją za 600 złotych. Były tańsze oferty, ale ta miała papiery "bez załamań", a mi nie uśmiecha się podpisywanie umowy, podpisanej wcześniej in blanco przez własciciela i gadanie z pośrednikiem, który nie ma żadnych oficjalnych pełnomocnictw - zbyt duże ryzyko jak na 100 - 200 złotych różnicy w cenie. Poza tym to chyba jakaś wersja sportowa - licznik ma wyskalowany do 140 km/h, podczas, gdy znane mi egzemplarze kończyły się na 120 (zresztą i tak do osiągnięcia tylko z górki i z żaglem). :buttrock: Lakier istotnie jest oryginalny, ale bardzo zniszczony, z dużymi ubytkami i rdzą, a chromy całkowicie złuszczone. Chyba więc jednak ją pomaluję w całości - dziwnie by wyglądała przeżarta rdzą z nowymi chromami, choć zgadzam się, że bardziej wartościowe jest malowanie oryginalne. Oczywiście, jeśli się na to zdecyduję, przywrócę malowanie fabryczne. Myślę też o zachowaniu na błotniku starego numeru rejestracyjnego, napisanego nieużywaną już od lat czczionką dwuelementową. Całe szczęście udało mi się kupić dwa tygodnie temu wrak Pannoni na części za dość symboliczną kwotę, więc mam dawcę (nóżka, dżwignie do amortyzatorów, etc.), choć kilku drobiazgów brakuje (emblematy:)) Pozdrawiam Hubert
  9. Łamałem się, łamałem, no i się złamałem . Wczoraj stanęła w moim garażu Pannonia. W miarę kompletna (jeśli nie liczyć emblematów na bak, blokady kierownicy i kluczyjka do skrzynki narzędziowej), wymagająca malowania i regenaracji chromów, a co do silnika, to jeszcze nie wiem, ale nie wygląda to na razie tragicznie. Niedługo rozpocznę mozolne prace nad renowacją maszyny. Samo postawienie sprzętu w garażu było nieco mistycznym przeżyciem - mój ojciec miał podobną (TLF z 1961) i pamiętałem ją jako wielką, ciężką maszynę. Teraz stanęła obok Hondy CB Seven Fifty i wydała mi się taka mała i delikatna. No, ale i mnie jest dobre 4o kilogramów więcej :buttrock: A że to, że kupiłem weterana, to właściwie trochę przez Was, więc nie liczcie, że dam Wam teraz spokój. Pytań będę miał mnóstwo - nigdy wcześniej się w to nie bawiłem i na technice za bardzo się nie znam, więc miejcie wyrozumiałość. Pozdrawiam Hubert
  10. Melduję się na rozkaz. Mam, stoi w garażu i tęsknie na mnie patrzy, gdy się puszczam z jej czterokołową siostrą (przynajmniej wszystko zostaje w rodzinie :buttrock: ) Pierwszy sezon u mnie, i to niepełny. Jeżdzi się rzeczywiście super i można nawet trochę poszaleć podczas wycieczek. tylko kanapa mogłaby być odrobinę bardziej wygodna, ale to już się czepiam. Pozdrawiam Hubert
  11. No i się, kruca bomba, złamałem :banghead: Zaczynam szukać Pannoni. W sobotę udało mi się kupić trochę części zamiennych (akurat była okazja wzięcia za groszę sporej ilości gratów). Teraz tylko znaleźć jakiś fajny sprzęt do renowacji, a niekoniecznie pełnej odbudowy, i zaczynam zabawę. Porządek w garażu już zrobiony, żona przekonana :twisted: Pozdrawiam Hubert
  12. Przypomniałem sobie jeszcze trzy fajne patenty w Pannonii: Możliwość wstępnego regulowania napięcia sprężyn z tyłu bez użycia żadnego klucza - przy amorkach były takie fajne, chromoowane, dźwigienki. Wystarczyło je obrócić i już. Możliwość wyjęcia kluczyka ze stacyjki i zostawienia zapalonych świateł - mało przydatne, ale fajne. Możliwość uruchomienia i jazdy bez akumulatora (ale to tylko w wersji z iskrownikiem). No i bym zapomniał o czwartym (choć dość częstym w tej epoce) - cierny amortyzator skrętu :) Ze też wzięło mnie na wspomnienia... Na starość chyba się robię sentymentalny, bo coraz poważniej myślę o zakupie :) Miłego Hubert
  13. Pannonia to była bardzo wdzięczna maszyna. Mój ojciec jeździł nią w przez dobrych kilkanaście lat, a ja sam stawiałem na niej pierwsze kroki. Przy czym, oczywiście, nie była pozbawiona wad. Podstawową był gaźnik, który powodował, że, delikatnie mówiąc, maszyna do najoszczędniejszych nie należała. Potrafiła "wybąblować" nawet 7 l/100 km, a z koszem dochodziła do 10l. Problem ten został rozwiązany przez zmianę gaźnika na polski, o nazwie Pegaz (jeśli się nie mylę, chyba pochodził od Junaka - ale było to tak dawno, że mogę kłamczuszyć - na nim schodziła poniżej 5 l. przy jeździe solo, choć pojawiła się wtedy tendencja do zalewania się silnika - wymagało to wprawy). Nasz egzemplarz miał ponadto problem z drugim biegiem - cięzko wchodził i potrafił wyskakiwać, przy czym mogło to być wynikiem bardzo ciężkich warunków eksploatacji - częsta jazda z koszem obładowanym do nieprzytomności całą rodziną i wakacyjnym ekwipunkiem. Ssam układ skrzyni był inny - jedynkę też wpinało się do góry - podobno późniejsze egzemplarze miały już układ z jedynką w dół, ale ja tego nie widziałem. Hamulce, mimo, że bębnowe, miały bardzo przyzwoitą skuteczność - bębny były po prostu olbrzymie - pamiętam, że pasowały do niej szczęki od jakiegoś Ursusa :). Ciekawostką była łatwość zamiany przedniego i tylnego koła - były identyczne, 19 cali. Silnik był dość trwały - tylko raz robiony był w niej szlif, mimo dość intensywnej eksploatacji. Była też bardzo wrażliwa na świece - nienawidziła Boscha, świetnie chodziła na Iskrach (oczywiście przy uwzględnieniu tej samej ciepłoty). Z częściami do niej był duży problem już w latach 70-tych. Mało tych maszyn sprowadzono do Polski. Teraz to już własciwie tylko metoda 2(4) w 1 + bazary. Przyznam szczerze, że sam poważnie rozważam zakup tego motocykla i jego odrestaurowanie (z przyczyn sentymentalnych), ale właśnie dostępność części zamiennych mnie trochę odstrasza. Ale chyba się jednak przełamię i zaparkuję tego weterana w garażu. Powodzenia w restaurowaniu tego zabytku. Hubert
  14. Wybacz Pooh, Ubzdurałem sobie, że kupujesz pierwsze moto :oops: CB 450 ma tylko centralną podstawkę? Ale nawet jeśli, to jeżeli ma taki patent w postaci dźwigni, jak moja CB 750 to stawianiena niej to czysta poezja. Wchodzi bez żadnego wysiłku. Swoją mogę na niej ustawić bez użycia rąk - używając tylko swojej masy (nienajmniejszej, co z pokorą przyznaję ;)) Miałem na swojej maszynie lekką glebę (przy 5 km/h na piachu, aż wstyd się przyznać) i postawienie jej z powrotem na koła nie stanowiło specjalnego problemu. Bez oporu uznała wyższość moich, skręcających się równo ze śmiechu, 108 kg argumentów ;) Najlepszego Hubert
  15. Wiesz co, Pooh, 450 to chyba dobry pomysł. Jak robiłaś prawko w Warszawie, to zapewne miałaś Yamahę SR 250, więc z CB450 raczej sobie spokojnie poradzisz. To nie jest plastikowy ścigant. Mocy sporo, ale mając odpowiednio dużo doświadczenia życiowego (niekoniecznie nawet na moto) i pokory wobec maszyny, to powinnaś ją spokojnie ujarzmić. Problemem może być tylko masa motocykla - nieco większa niż w przypadku 250. Ja po kursie z dużą obawą usiadłem na CB 750, ale po kilku godzinach jazdy już jest w miarę OK. Na początku byłem oszołomiony mocą i masą. Do masy się przyzwyczaiłem, ale do manetki gazu dalej podchodzę jak pies do jeża :( I to jest chyba w dużej mierze warunek przeżycia. Umiejętności i rozsądek uzupełniają się. Jak zabraknie jednego, to drugie może ratować. Jak zabraknie obu, to problem... Także pytanie: 250 czy 450, tak naprawdę dotyczy zaufania do własnego zdrowego rozsądku. Takie odnoszę wrażenie, choć przyznaję, że doświadczonym motocyklisą nie jestem. Pozdrawiam Hubert
  16. No nareszcie! Moje najserdeczniejsze gratulacje! Moja seven fifty musiała wcześniej bardzo mocno ściskac klamki, bo jak ją wczoraj wieczorem dosiadłem, to była nie do poznania - jakoś się tak jej bardzo lekko jechało. Musiało się, biedaczysko, strasznie stresować Twoim egzaminem :) Ale skąd juz wiedziała, że zdałaś, to nie wiem :) Moje prawko było po dwóch tygodniach, znajomy dostał po tygodniu, więc nie zaszkodzi zadzwonić w przyszłym tygodniu do Wydziału Komunikacji i się dowiedzieć. Może szczęście dopisze. Do zobaczenia na drodze Hubert ps. Tylko co my teraz będziemy czytać z wypiekami na buziakach :)
  17. BUUUU!!!! A miałem taką nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze :P Trzymaj się i nie pozwól, by jakiś .......... (to wstawić odpowiednie słowo) egzaminator o niespełnionych ambicjach stanął Ci na drodze. Pamiętaj, "Gwardia umiera, ale się nie poddaje." Pozdrawiam Hubert
  18. Nie strasz mnie, że na praktyczny na Olewniczej czeka się kolejny miesiąc? W poniedziałek mam teorię, na którą czekam już 3 tygodnie. Miałem nadzieję, że potem to już pójdzie szybko. Chciałem się zapisać od razu na praktyczny, ale panienka (przepraszam, stara wiedźma :clap:) w okienku odmówiła, twierdząc, że w przypadku prawa jazdy na moto egzamin jest obowiązkowo dzielony. To by oznaczało, że na mojej Hondzi pojeżdżę najwcześniej w połowie sierpnia :crossy: :crossy: Pozdrawiam Hubert
  19. Na zdjęciu musiał być inny egzemplarz. Były tam sztuki (w tym jeden szary) z japońskiej szkoły jazdy, czyli najuboższa wersja - czarne tłumiki, gmole jak stąd do Katmandu etc. Podejrzewam, że właśnie ten mógł być na zdjęciach (choć raczej po zdjęciu gmoli). Jako sprzęt ze szkoły jazdy mógł nie mieć tylnej rączki. Jeśli, oczywiście, mówimy o tym samym oferencie. Moja jest niebieska, ma chromy, rączkę i wszystko, co trzeba :) Na razie czeka sobie spokojnie w garażu, aż zdam ten c(*^!# egzamin na prawko. Przejechałem się tylko wokół domu i maszynka od razu podbiła moje serce. Jeszcze tylko jakieś półtora miesiąca i będę mógł wyjechać na ulice. Pozdrawiam
  20. 1998 rok, 12 tys. z kosztami rejestracji. Resztę szczegółów wysyłam Ci na priva. Pozdrawiam H
  21. Ja właśnie kupiłem taką CB 750 sprowadzoną z Japonii i nic dziwnego w niej nie widzę. Widziałem, w jakim stanie przyszła i widzę, jak teraz chodzi. Nie za bardzo mam się do czego przyczepić. Silnik gada od dotknięcia, nie zostawia za sobą żadnego dymu, skrzynia chodzi jak zegarek, skręca tak samo w jedną i drugą stronę, nie widać żadnych śladów prostowania, są naklejki z jakimiś japońskimi robaczkami, więc zakładam, że są to oryginalne naklejki z danymi eksploatacyjnymi. Ma tylko nieco odrapany miejscami lakier (ale bez wgnieceń) i pochodzące z innego egzemplarza przednie koło, co sugeruje jakąś drobną przygodę . Na maszynkę nie narzekam (przynajmniej na razie). Nie wiem, czy to jest ten sam oferent, co mi sprzedawał. Ja kupiłem swoją w Sulejówku i była to ostatnia maszyna z dostawy z początku maja. Sprzedający (pan Tomasz) sam wskazał na nieoryginalne (w znaczeniu: nie od tego egzemplarza) części i raczej nie wciskał mi kitu (a przynajmniej ja tego nie zauważyłem). Na tyle spodobało mi się jego podejście do sprawy, że planuję maszynę u niego serwisować. To, oczywiście, nie zwalnia z obowiązku zachowania rewolucyjnej czujności. :) Pozdrawiam H
×
×
  • Dodaj nową pozycję...