-
Postów
802 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Treść opublikowana przez Hubert
-
Muszę trochę w domu pomieszkać, bo inaczej będę się musiał chyba w kufry na amen spakować. Poza tym jakieś chore temperatury mają być w ten weekend. Raczej więc odpadam .
-
Kraków to bym zrobił przynajmniej dwudniowy, żeby jeszcze trochę po okolicy polatać. Grunwald w przyszłą sobotę z mojej strony dość prawdopodobny. Rękawica podjęta :biggrin:
-
No! Sierpowym! :icon_mrgreen: :icon_mrgreen: Proszę o ewentualne uwagi do planu "obligatoryjnego". Nad fakultatywnym (czytaj: mocno popołudniowym, w drodze powrotnej z odwiedzanych miejsc) jeszcze pokombinujemy i pewnie wybierzemy coś z tego, o czym pisał Kulka. Kletno nam chyba nie będzie bardzo po drodze, ale jeszcze sprawdzę.
-
Po konsultacjach z Kaśką minimalnie zmodyfikowałem plany nasze. Wychodzi mi, że jest szansa na jakieś traski widokowe w drodze powrotnej z miejsc "żelaznych". Oto nowy plan: 11 sierpnia, piątek - przyjazd 12 sierpnia 2006 r. - sobota 9.30 – wyjazd 10.00 –11.00 - Walim, Muzeum Sztolni Walimskich 12.15 – 14.15 Głuszyca – podziemne miasto Osówka 14.30 – 15.30 – obiad 16.30 – przyjazd do Srebrnej Góry, zwiedzanie 18.30 – koniec zwiedzania, powrót do ośrodka 19.30 - powrót do ośrodka, kolacja 13 sierpnia 2006 r. -niedziela 9.30 - wyjazd 10.00 – 12.00 - zwiedzanie kompleksu Włodarz w Ludwikowicach Kłodzkich 12.00 – koniec zwiedzania, wyjazd do Książa 13.00 – obiad 14.00 – 16.00 zwiedzanie zamku w Książu 16.00 – koniec zwiedzania Ewentualny powrót przez Antonówkę – resztki fabryki amunicji lub jakąś trasą widokową lub coś innego :icon_mrgreen: 14 sierpnia 2006 r. - poniedziałek 9.30 - wyjazd 11.00 – przyjazd do Kłodzka 13.00 – koniec zwiedzania, wyjazd do kopalni Złoty Stok 13.30 – obiad (gdzieś po drodze) 15.00 – początek kopalni Złoty Stok 16.30 – koniec zwiedzania kopalni Złoty Stok, chętni jadą do Nysy, reszta powrót jakąś trasą widokową. 17.30 – 19.00 twierdza Nysa 20.30 – powrót do ośrodka, kolacja 15 sierpnia 2006 r. - wtorek 9.30 - wyjazd 11.00 – początek zwiedzania zamku w Bolkowie 12.30 - Wyjazd do zamku Czocha, po drodze obiad 14.30 – zamek Czocha 16.30 – powrót jakąś trasą widokową lub cos jeszcze 16 sierpnia 2006 r. - środa - powrót
-
Namierzyłeś godziny samej imprezy? Ja raczej nie dam rady z noclegiem, ale może uda mi się podjechać na samą bitwę..
-
Muzeum fajne. Warto było zobaczyć! Zwłaszcza Stuga i coś, co chyba było kiedyś PzKpw III. Ale i reszta eksponatów ciekawa.
-
Nic nie widzę. Nic nie słyszę. Nic nie mówię. :lapad:
-
Może się przyda taka informacja, żeby gościa namierzyć. Kampanie reklamowe na Smartach organizuje agencja reklamowa A2 ("a kwadrat", tel. 022 498 41 00 do 10). Ponieważ pojazd był zbrandowany Martini, istnieje duże prawdopodobieństwo, że to właśnie maszyna z ich floty reklamowej, "wykupina" przez dystrybutora Martini. Zadzwoń do nich i poproś o informację, czy pracują dla Martini i dokładne sprawdzenie, czy któryś z samochodów nie ma uszkodzonego zderzaka lub błotnika. Wcześniej możesz zgłosic na Policję, podając im jednocześnie, gdzie go prawdopodobnie mogą szukać. Jeśli nie będą Ci chcieli powiedzieć, skontaktuj się z działem marketingu dystrybutora Martini - oni chętnie się tym zajmą, bo będą w stanie obniżyć koszty kampanii, a poza tym źle to wpływa na wizerunek. :icon_mrgreen: Możesz też uderzyć najpierw do Martini. Pamiętaj jednak, że na 90% to nie był ich samochód, ale wynajętej agencji reklamowej, więc nie traktuj ich od razu jako wrogów :buttrock:
-
Rozumiem, Maciek, że masz dość zawracania na 10 razy pod Ostrowią :icon_mrgreen: Teraz będą szybkie winkle na żwirku "na nożnym" :buttrock: A tak poważnie, to gratulacje!
-
Obawiam się, że tak wczesna godzina wyjazdu z Warszawy w niedzielę jest mało realna dla nas :biggrin: Z tego, co wiem, w przypadku niektórych z nas, faza nawiązywania porannego kontaktu z rzeczywistością może zająć trochę czasu :icon_mrgreen: Może innym razem
-
Pewnie jakoś koło południa...
-
A z niedzieli nauka jeszcze jedna - bez latarki w schronach ani rusz, bo może być małe kuku :icon_mrgreen: Wymyśliłem traskę na niedzielę: krakowską do Grójca, potem bocznymi przez Mogielnicę, Drzewicę do Końskiego, skręt do Skarżyska. Tam oglądamy muzeum, następnie jedziemy do Szydłowca (zamek), a potem przez Skaryszew, Zwoleń, Kozienice, Magnuszew, wjeżdżamy do Warszawy od Góry Kalwarii. Czas i miejsce spotkania - stacja benzynowa BP przy skrzyżowaniu Alei Krakowskiej z Malowniczą (to tam, gdzie Carman, Seat i Hondaplaza), przy pętli tramwajowej. Ruszamy o 10.00. Jak na razie możemy liczyć na: Huna, Agę, Akera, Vlaada, Maćka z Dorką (ale dopiero w Skarżysku). Inni chętni też mile widziani :icon_mrgreen: Do zobaczyska Hubert
-
Inscenizacje były fajne, kogo nie było, niech żałuje :D W niedzielę z Maćkiem i Dorką (później dołączyli Aker i Aga) pojechaliśmy pod Ostrów Mazowiecką, przy okazji wpadajac na fragment linii Mołotowa (choć według planów wypad miał się ograniczyć do kąpieli w Bugu). Było co oglądać. Trochę zachowanych pancerzy. Jeśli chodzi o wyjazd do Skarżyska - umówmy się tradycyjnie na 10.00. Miejsce podam później - kombinuję nad jakąś traską. Hubert
-
2 maja 2006, wtorek Poranek był piękny – nie tylko nie padało, a wręcz chwilami pokazywało się słońce. Prognozy też były dość zachęcające. Po śniadaniu zapadła decyzja – jedziemy do Bornego Sulinowa – poniemieckiego miasteczka garnizonowego, położonego w pobliżu Szczecinka, zwróconego Rzeczypospolitej dopiero po pożegnaniu się z Północną Grupą Armii Czerwonej. Grupa wolniejsza ruszyła parę minut wcześniej, decydując się jechać krótszą drogą, która jednak nie umożliwiała rozwijania większych prędkości (co nie miało dla nas specjalnego znaczenia). Wbrew zapowiedziom Grega nasza trasa wcale specjalnie wolniejsza nie była. Asfalt nienajgorszy, choć dość wąski, malowniczo wijący się wśród lasów. Miejscami widać było działalność drogowców, którym zapału starczyło tylko na wyremontowania jednego pasa ruchu. Biorąc jednak pod uwagę, że przez cały kilkukilometrowy odcinek zwężonej jezdni, który zresztą pokonaliśmy również w drodze powrotnej, nie napotkaliśmy żadnego pojazdu jadącego z przeciwka, nie odgrywało to specjalnej roli – jazda była bardzo przyjemna. Po lewej jezioro, po prawej las, zakręt, jakieś pole, znowu las i jezioro – można było czerpać czystą radość z kontemplacyjnej jazdy. Po drodze chwycił nas mały deszczyk, który sprowokował nas do uprzedzającego zjechania na stację benzynową w celu wskoczenia w przeciwdeszczówki. Jednakże tym razem zjednoczone siły natury wystraszyły się naszej gotowości stawienia im czoła, gdyż po chwili było już sucho – i tak już zostało praktycznie do końca dnia, a właściwie do końca naszej wyprawy na Pomorze. Szczecinek, wyjazd z miasta i skręt w drogę, której jeszcze kilkanaście lat temu nie było nawet na mapie. Jeden zakręt, drugi zakręt, resztki szlabanu, schron wartownika i wjeżdżamy do Bornego Sulinowa. Gross Born, jako, że tak zwało się „za Niemca” to miasto powstałe na potrzeby obsługi jednostek wojskowych ćwiczących na pobliskim poligonie. Było zaplanowane i wybudowane od razu, a nie rozwijało się spontanicznie. I to widać. Piękniejszego miasta chyba jeszcze w życiu nie widziałem. Jeśli można je porównać do czegoś nam bliższego, do chyba tylko do Otwocka i Józefowa, ale zanim zostały zeszpecone powojenną architekturą. Miasto położone praktycznie w lesie, nad jeziorem, do którego prowadzi promenada. Idąc ulicami idzie się praktycznie przez las, w którym stoją budynki koszarowe i wille oficerskie. Ale o tym później. Zatrzymaliśmy się w centrum miasteczka, rozglądając się za „brygada pościgową”. Hmm… miasteczko nie jest za duże, więc chyba się nie minęliśmy… Telefon do Grega i sprawa wyjaśniona – bombowce osiągnęły cel zdecydowanie uprzedzając przybycie osłony myśliwców . No dobra – czas coś wszamać. Odnaleźliśmy czynny punkt gastronomiczny (co było pewnym osiągnięciem, jako że „wie Pan, jest przed sezonem, turystów nie ma, miejscowi raczej nie korzystają…” i rozsiedliśmy się wygodnie pod parasolami. Chyba rzeczywiści gospodarze nie byli przygotowani na przyjęcie tak dużej grupy, gdyż, jak się okazało, nasi spóźnieni koledzy mieli zdecydowanie mniejszy wybór w menu – wyżarliśmy im najlepsze kąski . Po zjedzeniu kotleta z frytkami poszliśmy z Vlaadem obejrzeć stojące obok koszary. W niektórych, już wyremontowanych, mieszkali ludzie, niektóre wyraźnie oczekiwały na budowlańców. Placyki apelowe pomiędzy koszarami wyraźnie podkreślały przemyślność miasta. Po kilkunastu minutach (może kilkudziesięciu) byliśmy już w komplecie. Krótka narada, co dalej i decyzja. Zainteresowani zostają w Bornym, aby sobie trochę jeszcze połazić, mniej zainteresowani historią jadą lansować się do Słupska. Jakoś dziwnie podział ten pokrył się w 100% z podziałem na „bombowce” i myśliwce”. :buttrock: Zostawiliśmy motocykle pod „punktem żywieniowym” i poszliśmy pozwiedzać. Po drodze natknęliśmy się na Akera, który zjadłszy wcześniej postanowił polansować się trochę na swoim enduraku po okolicy. Dzięki niemu oraz wcześniejszemu wzięciu języka, szybko ustaliliśmy, jak dotrzeć do jednego z najciekawszych obiektów Bornego – kasyna oficerskiego. Takiego kasyna może Bornemu pozazdrościć chyba każdy garnizon w Polsce. Piękny budynek na bazie rotundy, z portalami zdobionym płaskorzeźbami. Przez okna zobaczyliśmy imponujących rozmiarów szatnię, która pomieściłaby chyba płaszcze całego sztabu Wehrmachtu i kadry oficerskiej jednego korpusu armijnego. W końcu nic dziwnego – to właśnie tu zgrywano jednostki Afryka Korps przed ich przerzuceniem do Afryki. Kadra musiała mieć miejsce, aby rozerwać się po trudach poligonu, więc kasyno musiało być porządne. Prosto z niego można było się udać promenadą do jeziora. Niestety taras kasyna został zepsuty fatalną „metaloplastyką”, o wyraźnym socrealistycznym rycie, która miała chyba robić za coś, co obecnie nazwalibyśmy ogródkiem piwnym, a za czasów sowietów robiło chyba za wódczaną „zachlewnię”. Jednak kilku chłopaków z diaksami rozwiązałoby ten problem dość sprawnie. Swoją drogą ciekawe, jak to jest, ze złomiarze potrafią wyciąć kopułę pancerną w Cybulicach, a tym okropieństwem nie potrafili się zaopiekować. Przynajmniej raz mogliby być użyteczni… Obok kasyna jakieś pozostałości willi Ewy Braun, kawałek dalej coś, co kiedyś było willą Guderiana, a co obecnie przypomina raczej zamek Gargamela. Dajcie mi Tygrysa, trochę pocisków burzących, a sprawę załatwię. Za budowanie takich potworków powinno się rozstrzeliwywać na miejscu i bez sądu. Naprawdę nie rozumiem, po co płacimy podatki na utrzymanie nadzoru architektonicznego, skoro dopuszcza on powstawanie czegoś, co nie tylko nie pasuje do zabudowy okolicznej, ale wręcz wyraźnie szpeci okolicę. Na co idą moje podatki????????????!!!!!!!!!!!! Po prostu styropianowy syf z wieżyczkami rodem z kreskówek pijanego rysownika. Miejmy nadzieję, że przyjdzie walec i wyrówna… Kawałek dalej budynek koszarowy, do którego można było wejść. Przed wejściem adres „Pobiedy” ileś tam, przy drugich drzwiach napis „starszina”. Jakby czas zatrzymał się w miejscu, jakby od wyjścia sowietów nie minęła już dekada. W środku dobrze zachowana klatka schodowa, kafelki w łazienkach, wyrwane instalacje. Szalenie miły człowiek prowadzący remonty tych budynków, poopowiadał nam trochę historii tych miejsc. Okazało się, że oglądane wcześniej kasyno jest już prywatne, ale inwestor zbankrutował po odnowieniu dachu, który kosztował go jakieś chore pieniądze idące w milionach złotych. Faktem jest, że dach wyglądał wspaniale. Dewastacja nie była efektem prac czerwonoarmiejców, lecz raczej grup wandali, którzy najechali później to miasto. Powoli wracamy do motocykli. Po drodze mijamy budynek garnizonowego karceru. Przed wyjazdem z miasta decydujemy się jeszcze zobaczyć dziwne betonowe konstrukcje, które wcześniej namierzył Aker. Okazały się one być powojennymi halami – garażami dla czołgów, o czym świadczy zachowane resztki rampy kolejowej z wyraźnymi śladami gąsienic tanków, które przez nią opuszczały wagony kolejowe. W oddali widać było duży budynek w wybitymi oknami – obrazek nasuwający skojarzenie z Czarnobylem, czy też innym miejscem katastrofy. Pokręciliśmy się chwilę i obraliśmy kurs powrotny, zatrzymując się jeszcze na cmentarzu wojskowym, na którym obok siebie spoczywali żołnierze niemieccy, sowieccy oraz polscy. Co ciekawe, pochówki żołnierzy polskich były datowane na wrzesień 1939 roku, co świadczyłoby o tym że byli to jeńcy wojenni, osadzeni już wtedy w oflagu w Gross Born. Wracamy do ośrodka. Droga już znana, prędkość relaksacyjna. Po drodze zastanawiam się, czy „myśliwce” już na nas czekają, przeklinając pomysł, abyśmy to my dzierżyli klucze. Nic to, mogli zostać z nami. Jednak niespodzianka. Po przyjeździe okazuje się, że byliśmy pierwsi (jak to było z tym żółwiem i zajączkiem?). Szybko z Akrem i Hunem zbieramy się, aby jeszcze zdążyć zrobić jakieś zakupy na kolację, jako, że godzina zrobiła się dość późna. Przed wypadem do Kościerzyny ratuje nas sklepik w pobliskiej miejscowości, do którego zdążyliśmy dosłownie w ostatniej chwili, kiedy już praktycznie zamykano drzwi. Jednak zdecydowany atak grupy szturmowej wybił obsłudze tak niestosowne pomysły i pozwolił nam na nabycie odpowiedniej ilości jedzenia i elektrolitów :D Powrót do ośrodka – reszty jeszcze nie ma. Zaczynamy się trochę niepokoić, ale sprawa wyjaśniła się dość szybko – niespodziewane zasłabnięcie jedne maszyny zmusiło całą grupę do poszukiwania mechaników w Gdańsku (w dzień wolny od pracy). Tutaj pomocą okazał się Tomek Kędzior z Poland Position,, który dał telefon do swojego kolegi – wielkie podziękowania zarówno dla Ciebie, jak i Twojego gdańskiego znajomego (niestety, nie pamiętam jego imienia, więc proszę o uzupełnienie, gdyż należą mu się publicznie wielkie słowa uznania), który reanimował Suzi i zrobił to bardzo sprawnie i dobrze. Jeszcze raz wielkie dzięki! Myśliwce wylądowały przed północą. Na pocieszenie załogi dostały porcję kiełbasek i piwa, dzięki czemu impreza toczyła się przy ognisku przez następnych kilka godzin.
-
Niezatrzymanie sie do kontroli
Hubert odpowiedział(a) na AdamWo temat w Przepisy, ubezpieczenia, kredyty
Jest, ponieważ: A) wie co robi; B) bierze odpowiedzialnosć za swe czyny; C) potrafi wyrazić swoje myśli w sposób zrozumiały dla otoczenia, używając przy tej okazji znaków (UWAGA! TRUDNE SŁOWO) interpunkcyjnych, okazując tym samym szacunek innym; D) przy okazji jeździ motocyklem. -
Niezatrzymanie sie do kontroli
Hubert odpowiedział(a) na AdamWo temat w Przepisy, ubezpieczenia, kredyty
Czy mógłbyś sobie darować takie komentarze? Zastanów się przez chwilę, do czego one prowadzą i jakie mogą być konsekwencje takich działań. Bo w ich efekcie może dojść do sytuacji takiej, jak w zeszłym roku - dobry motocyklista zabity przez złych policjantów - to chyba takie teksty chodziły na tym forum? Pamiętacie to jeszcze? Czy zatem bierzesz, szanowny Samobieżny Niszczycielu Czołgów, na siebie odpowiedzialność za ewentualną smierć jakiegoś dzieciaka, który chciał być prawdziwym motocyklistą i zaczął uciekać przec Policją? Bo przecież tak wypada, czyż nie? A za potencjalną śmierć jakiś pieszych, w którch uciekający może wpaść? A przecież uciec najłatwiej w mieście - zawsze można schować się za grupką dzieci albo potrącić kogoś przechodzącego przez ulicę - wtedy Policja zajmie się ratowaniem życia poszkodowanego, a prawdziwy motocyklista będzie mógł w spokoju wrócić do domu. I zabawy ciag dalszy! Zasada jest jedna - jak Policja daje znać do zatrzymania, to się zatrzymać i koniec. Najwyżej dostanie się mandat. Dorosłych od dzieci odróżnia nie tylko wzrost, waga ciała i metryka, ale przede wszystkim zdolność przywidywania konsekwencji działań swoich i innych osób, a także gotowość do ponoszenia odpowiedzialności za własne uczynki. -
Co to za motocykl?
Hubert odpowiedział(a) na LYsY temat w Sport/Naked/Turystyk/Turystyczne Enduro/Maxi Skutery
Może Suzuki GSX 1400 od rocznika 2004 w górę. Malowanie się zgadza (biało - niebieskie), wydech 4 w 1. Tylko ten jeden tłumik to jak trąba jerychońska wygląda :) Ale z tego opisu to może być wszystko, co nie ma owiewek :) -
Ponieważ mnie żona rano zagospodarowała, podejrzewam, że przyjadę ok. 14 - 15. Nie mogę pozwolić, aby Maciek umierał samotnie. Taka okazja może się szybko nie powtórzyć :icon_mrgreen: Vlaad, a właściwie, to czemu mamy Maćka nie pomścić? Zrobimy małą szarżę ciężkiej jazdy polskiej :icon_mrgreen: jak pod Grunwaldem, czy inym Wiedniem. Ja wezmę łańcuch do moto - raz juz się przydał, więc na Germańca też jak znalazł :wink:
-
Poniedziałek, 1 maja 2006. Wsiewo charosziewo s prazdnikom pierwowo maja! Jak o czołowi przedstawiciele ludu pracującego miast i wsi liczyliśmy po cichu na jakiś prezent. I doczekaliśmy się! Nie padało! Żeby jednak nie było zbyt różowo, na niebie plątały się jakieś chmurki, które postanowiliśmy z cała konsekwencją zignorować. Niechaj sczezną tam na górze! Śniadanie i trzy minuty narady, gdzie ruszać. Postanowiliśmy myknąć na Hel drogą przez Żarnowiec – niezbyt daleko, a po za tym wywiad radiotelefoniczny doniósł, że pogoda była tam niezła i nad Gdańskiem też raczej bez opadów. Silniki zagadały dźwiękiem niesłyszanym od kilku dni, odstawiając koncert niczym Rammnstein w katowickim Spodku. Sopran XJ-yek szybko został zagłuszony basem maćkowego Intrudera, wspomaganego przez kocioł Akera. Jest dobrze. Ruszamy powoli w kierunku jeziora Żarnowieckiego. Po kilku kilometrach zatrzymujemy się na stacji benzynowej, by po uzupełnieniu paliwa, podzielić się na grupę szybsza i wolniejszą. Ja tradycyjnie wolę wolno latające bombowce :wink: Powolutku pomykamy dalej. Drogi malownicze, choć pod względem stanu niewyróżniające się na korzyść od średniej krajowej. Lasy, winkle, przecinki, znowu lasy, trochę prostej, ale nie za dużo, aby się nie znudziło. Po drodze na postoju, przyłącza się do nas miejscowy jeździec na enduraku, który podjął się podprowadzić nas pod Żarnowiec. Podjeżdżamy pod niedoszłą elektrownię, a właściwie wielką dziurę w ziemi. Ciekawe oznaczenie – z jednej strony zakaz fotografowania i uwaga, by wchodzić na wał ostrożnie z uwagi na samochody nim jeżdżące, z drugiej jakaś plastikowa tama, która ma powstrzymywać od wejścia. O w końcu wolno, czy nie wolno tymi schodkami na górę? Niech żyje konsekwencja oznakowań! Ustaliliśmy, że skoro na jakiś schodkach taśmy nie ma, to znaczy, że wchodzić można. Widok z góry nie należał do kategorii wzbudzających pozytywne odczucia estetyczne – wielkie bajoro z masą błota. Ale jego wielkość robiła wrażenie. Nie było jednak zbyt dużo do roboty, więc zwinęliśmy się stamtąd dość sprawnie. Objechaliśmy bajoro, podziwiając olbrzymie rury, którymi przepływała woda do elektrowni wodnej. I tak oto dojechaliśmy do mierzei helskiej. Zatrzymaliśmy się w Jastarni, gdzie znajdował się pierwszy, żelazny punkt programu – polskie schrony bojowe z 1939 r. Stało ich tam kilka – część nawet odnowiona i przygotowana do zwiedzania. Niestety, z uwagi na to, ze byliśmy przed sezonem, pocałowaliśmy klamkę, a właściwie kłódkę na kracie zamykającej wejście – nieczynne do sezonu :icon_mrgreen: Rozumiem, że te tłumy, które przybyły na Pomorze w długi majowy weekend to za mało, aby udostępnić za pieniądze turystom to, co jeszcze kilka lat temu było za darmo... Nic to. Schrony obejrzane z wierzchu, do Sępa stojącego na plaży nawet udało się wpełznąć (bo zasypany piachem). Hun z Vlaadem robili chyba za nożny wykrywacz min, bo przytargali skorodowane resztki łuski po pocisku artyleryjskim słusznego kalibru oraz trochę innego żelastwa. Jedziemy dalej, wypatrując knajpki, jako, że godzina zrobiła się słuszna i bunia zaczynały dopominać się o swoje prawa. Grupa szybka pomknęła szybciej (czyżby stąd pochodziła jej nazwa?), a my, w starym składzie, lekko się ociągając, ruszyliśmy z pewnym opóźnieniem. Chwila refleksji nadeszła, gdy mijaliśmy baterię Schleswig-Holstein, ale postanowiliśmy zostawić ją sobie na drogę powrotną. Dojazd do Helu i chwilowa konsternacja – gdzie wylądowała reszta? Na rozpoznanie bojem udał się Aker. Po chwili wrócił informując, że pierwsza grupa już okupuje stoliki w miejscowej knajpce. Odstawiliśmy więc lanserkę na głównym deptaku, by postawić umęczone maszyny tuż przy kawiarnianym ogródku. Obiad zamówiony, czekamy, umilając sobie czas rozmową. Nagle podchodzi do nas gość i pyta, czy nasze kamizelki, to już obowiązek, czy tez nie. W pierwszej chwili, pomyślałem, że może żarty sobie stroi, ale szybko wyjaśnił, że zobaczył, że prawie wszyscy z nas grzecznie świecą na żółto niczym pracownicy służb drogowych i pomyślał, że może coś mu uciekło. Facet okazał się motocyklistą i właścicielem knajpki. Zrobiło się od razu jakoś tak przyjemniej. Obiad zjedzony, lanserki przyszedł ciąg dalszy. Dwie małolaty koniecznie chciały zrobić sobie zdjęcia siedząc na motocyklach. Patrząc na ich dość zabiedzone kształty (biedne chudzinki...) ujrzałem przed oczami nasze maszyny kładące się kolejno na ziemi – przecież one nie miały prawa ich utrzymać!!! Jeden z nas okazał się jednak człowiekiem głębokiej wiary (tudzież miękkiego, wrażliwego serca) i pozwolił dziewczynkom dosiąść swej maszyny :icon_mrgreen:. Nie powiem, który to był, bo żony też czytają forum :icon_mrgreen: Nasz gospodarz był tak miły, że powiedział nam o małym skansenie mieszczącym się na tyłach dawnego kasyna i nawet pokazał nam drogę, wyprowadzając przy okazji na spacer swoje BMW. Skansen – rewelacja. Jak tylko ochroniarz zorientował się, że nie przyjechała banda złomiarzy, którzy koniecznie chcą wszystko ukraść, mogliśmy robić praktycznie wszystko. A eksponatów było sporo – wieża działowa w ORP Wicher II, sowiecka armata brzegowa 130 mm ze stanowiska baterii Laskowskiego, miny morskie (w tym jakiegoś nieznanego mi wcześniej typu), działko przeciwlotnicze, dziwnie przypominające Boforsa, torpeda robiąca wrażenie niemieckiej drugowojennej. Wszystkiego można było dotknąć i nikt nie wrzeszczał, by nie dotykać eksponatów. Słowem raj! Po spędzeniu ładnego czasu w tym skansenie, zrobiło sie już późno. Postanowiliśmy, że część będzie już wracać na kwaterę, a najwytrwalsi z nas (czytaj Vlaad, Hun i moja nieskromna osoba), pozostaną na Helu i polatają jeszcze po obiektach. Rozdzieliliśmy się. Nasza trójka pojechała na cypel, aby obejrzeć baterię Laskowskiego. Parkujemy przy bramie dawnej jednostki i dalej ruszamy już per pedes. Najpierw w prawo – jest jedno stanowisko – mocno zdewastowane. Szybkie rzucenie okiem i idziemy dalej. Kurtki motocyklowe wyraźnie nam nie służą – zaczyna spływać z nas pot. Jest drugie, potem trzecie i czwarte stanowisko. Oglądamy sobie sowieckie działo 130 mm oraz zachowane podajniki amunicji – w jednym przypadku robiące wrażenie prawie gotowych do użycia. Wewnątrz stanowiska resztki instalacji, których nie zdążyli jeszcze ukraść. W drodze powrotnej wchodzimy na przedwojenne stanowisko dalmierza – zaszczane, że aż się rzygać chce. Swoją drogą decyzja o likwidacji nadbrzeżnych baterii artyleryjskich wydaje mi się trochę dziwna. Broń rakietowa jest fajna, tylko po cholerę walić z drogiej rakiety do małego kutra torpedowego, jeśli po jednym trafieniu tanim pociskiem 130 mm rozleciałby się w oka mgnieniu? Poza tym rakietę można zestrzelić lub zmylić – wystrzelony pocisk artyleryjski jest praktycznie nie do zniszczenia i zawsze trafia tam, gdzie został wycelowany... Wracamy do maszyn i decydujemy się wpaść po drodze na niedokończoną baterię dział 406 mm Schleswig-Holstein. Niestety, nasze plany pokrzyżowało dwóch pijanych małolatów w maluchu. Najpierw chcieli koniecznie nas rozjechać, a potem straciliśmy długie minuty czekając na wezwaną Policję, która, według słów dyżurnego, obsługiwała w tym czasie wypadek w Jastarni, tłumacząc winowajcom, jak nieładnie postąpili. Po drugiej rozmowie z oficerem dyżurnym, upewniwszy się, że smarkacze dalej tym maluchem nie pojadą, ruszyliśmy w drogę powrotną, poganiani nadciągającym deszczem. Stanowisko 406 zostawiliśmy sobie na inną okazję. Zaraz za Helem widzieliśmy dwa radiowozy gnające z Jastarni – może jednak gówniarzy czegoś nauczą. Miejmy nadzieję... Droga powrotna na długo pozostanie w pamięci. Tankowanie we Władysławowie i rzut oka na niebo – może nie będzie tak źle? Złudzenia, złudzenia, moi drodzy. Ledwo dojechaliśmy do Gdańska, zaczęło lać. Szybkie wskoczenie w kondomy i powolna jazda dalej. Tego powrotu chyba nigdy nie zapomnę. Po raz pierwszy jechałem w nocy, kiedy niebo pokrywała gruba warstwa chmur, woda lała się niczym z prysznica, a o dodatkowe rozrywki dbała jeszcze mgła. Istny koszmar! Dało się jechać, dopóki z naprzeciwka nic nie jechało. Jednak każde światła oślepiały nas. Zakręty po prostu znikały – przed sekunda go widziałem, teraz już nie – składam się na pamięć. Samochód przejechał – widzę krzywiznę - jestem jeszcze na jezdni. Horror! Jakoś doturlaliśmy się powoli do ośrodka. Z maszyny zszedłem z wyraźną ulgą, że to już na dziś koniec, że więcej nie muszę. Przy ognisku piwo i kiełbaski na kolację. Smakowały, jak nigdy.
-
Oto plan imprezy w sobotę na Powsińskiej: Program: 11.00 – Otwarcie bramy dla publiczności. 11.15 – Oficjalne rozpoczęcie pikniku. 11.30 – Prezentacja wydawnictw „Bellona”, konkursy dla dzieci. 13.00 – I rekonstrukcja potyczki historycznej. Próba zdobycia Fortu bronionego przez oddziały polskie, Warszawa – 1939 r. Pole walki. 13.40 – Występ Formacji Tanecznej M6. 14.30 – II rekonstrukcja potyczki historycznej. D-Day + 4 – 1944 natarcie Brytyjska-Amerykańskie na umocnioną pozycję niemiecką. (Największa rekonstrukcja). 15.30 – Występ Formacji Tanecznej M6, „Lata 40-ste, Londyn 1943”. 17.00 – III rekonstrukcja potyczki historycznej, Studzienki 1944 – natarcie polskie z użyciem czołgu T-34 na pozycje niemieckie. 17.30 – Występ Formacji Tanecznej M6, „Can Can – Paryż dla aliantów 1944”. 17.35 – Spotkanie z kombatantami w kazamacie nr 15. 17.40-21.00 – Przejażdżki samochodami zabytkowymi dla publiczności. 20.30 – Rozstrzygnięcie konkursu dla Grup Rekonstrukcyjnych; 21.00 – Spotkanie grup rekonstrukcyjnych pod kazamatą 15 i podziękowania za pokazy: 22.00 – Zakończenie Pikniku Historyczno – Edukacyjnego. Podczas Pikniku zobaczymy: - prezentację pojazdów militarnych; - wystawy Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej od godziny 10.00 do 20.30; - wystawę Muzeum Katyńskiego od godziny 10.00 do 20.30; - pokazy, obrazy i dioramy sytuacyjne zorganizowane przez Grupy Rekonstrukcji Historycznej; - pokaz ratownictwa Ochotniczej Grupy Ratowniczej. Degustacja „wojskowej strawa” pod parasolami; Myślę, że trzaba byłoby podskoczyć koło południa, aby można było zobaczyć pierwszą rekonstrukcję i dodatkowo podnieść na duchu Maćka, który będzie oddawał swe życie, jak podejrzewam, o 14.30 :buttrock: A więc do zobaczenia na miejscu.
-
Może w końcu się uda ;) Planowaliśmyw zeszłym roku i nie wyszło, w tym roku też raz nie wypaliło, to może za trzecim razem się uda :lapad: Tradycyjnie - chetni na listę :P Poza tym w tę sobotę (24 czerwca) w Muzeum Wojska Polskiego w Forcie Czerniakowskim odbędzie się piknik połączony z rekonstrukcjami, podczas których nasz Maciek będzie dzielnie Szwabów ganiał, więc chyba trzeba byłoby mu trochę pokibicować :P Moze się spotkamy na miejscu?
-
Moje 4 litery wymagały po powrocie ostrego masażu, a i tak musiałem spać na boku :lapad: Figury rzeczywiście ćwiczyliśmy przednie! Chciałbym widzieć miny gości w puszkach, przed którymi kręciliśmy tyłkami ;) Ale było warto! Każdy schron inny, doskonale wpasowany w teren. Nietypowe, duze, dobrze zachowane, niezaśmiecone. Obecnie część zarośnięta, tak, że przechodziliśmy zaledwie kilka metrów od tych skubańców i nie zauważylismy ich. System łączności optycznej pomiędzy poszczególnymi schronami po prostu rewelacyjny!
-
Też z pełnym przekonaniem polecam to szkolenie. Byłem, sprawdziłem, wiele się nauczyłem. W praktyce parę rzeczy już sie przydało - zwłaszcza hamowanie awaryjne i owe omijanie przeszkody. Marek (instruktor) jest naprawdę dobrym fachowcem i przemiłym człowiekiem, więc nabywanie (skuteczne!) wiedzy odbywa się w dobrej atmosferze. Ta szkoła to naprawdę świetny pomysł z zakresu PR, który służy ludziom.
-
Problem z kaskiem ...
Hubert odpowiedział(a) na gossy temat w Co, jak i gdzie kupić - dla motocyklisty
Mi się to przydarzyło po zbyt dokładnym umyciu uszczelki :icon_razz: Odrobina smaru silikonowego rozwiązała problem. -
Jaki olej do Hondy cb750 Sevenfifty
Hubert odpowiedział(a) na Darekcb500 temat w Co, jak i gdzie kupić - dla motocykla
Motul 5100, 10w40 półsyntetyk. Używałem w swojej sevence - bez zarzutu. Cena też jeszcze nie przegięta. Sevenka jest dość czuła na olej - lepiej byle czego nie wlewać. Wlewasz tyle, żeby na bagnecie podchodziło pod maks. - jeśli się nie mylę i tak wyjdzie tam sporo ponad 3 litry. Pamiętaj tylko, że poziom oleju mierzy się na WYKRĘCONYM bagnecie. Zatem wykręcasz, czyścisz, przytykasz, a następnie odczytujesz poziom.