Skocz do zawartości

Hubert

Forumowicze
  • Postów

    802
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Hubert

  1. Zaręczam Ci, żę B12 różni się znacznie od B6, czy nawet B65 :icon_mrgreen: Ponad 110 km dużeg Bandita (bo realnie to chyba tyle ma, albo i trochę więcej, jak wynika z publikowanych wykresów) to nie 77 małego chuligana, podobnie jak 100 Nm to nie 60 Nm. B12 idzie na koło wyłącznie z gazu na II biegu. Poza tym jest cięższy.To jest prawdziwa ciężka kawaleria, a nie lekka jazda tatarska. Tak naprawdę, to oba motocykle łączy tylko nazwa i ogólny wygląd. Stałem rok temu przed podobnym wyborem, ale wystarczyło przysiąść się do obu maszyn i bandzior wygrał w przedbiegach. Róznicy w mocy i momencie obrotowym to podejrzewam, że w normalnej eksploatacji nie będziesz dostrzagał na tyle, aby Ci przeszkadzała. B12 to świetnie wyważony motocykl uniwersalny. GSX 1400 zdaje się krzyczeć - patrz, jaki jestem piękny, jaki wspaniały, tylko kto mi tę trąbę jerychońską zamiast tłumika przystawił??!!!! Ale do turystyki to raczej Bandit S - akcesoryjna półowiewka do GSX 1400 wygląda strasznie :icon_mrgreen:
  2. Mój jest podkalibrowy, ale nie strzela plastikiem, więc zdecydowanie na trzeźwo :icon_mrgreen:
  3. To i ja może wezmę mojego Walthera :icon_mrgreen: Ale strzelamy tylko na trzeźwo :icon_mrgreen:
  4. Weź tommiguna i kilka granatów, to szybko nie tylko autobus zorganizujemy :cool: ;)
  5. Jeśli chodzi o prognozy pogody, to są takie: A) będzie padać (www.wp.pl) B) będzie padać raczej symbolicznie (www.onet.pl) Wniosek Nikt nic nie wie, może być różnie...
  6. Organizacyjnie poranna grupa warszawska - wyjazd w piątek, 11 sierpnia, o 10.00 spod stacji BP (tudzież stacji Carmana) przy Malowniczej. W Urzucie na stacji JET doąłcza do nas Hun. Aker z Agą ruszają ok. 16.00. Prosiłbym o informację, kto się z kim zabiera ( Macku wiem :crossy: - spotkanie relanie możliwe w Brzegu lub Strzelinie. Do zobacznia, Hubert
  7. No to następnym razem, Greg... Oto adres naszej stanicy JÓZEFA I JERZY RODAK MICHAŁKOWA ul. Wiejska 6 58 - 321 JUGOWICE tel. (074) 845 32 62 www.gory.info.pl/rodak Pewną pomocą może być mapka na tej stronie: http://www.sudety.it/index/miejscowosci/ID,305 Sly - odezwij się w sprawie potwierdzenia wyjazdu i ustalenia szczegółów dojazdu - dzwonię, nie odbierasz, SMS wysyłam, nie odpowiadasz. Ładnie to tak? :icon_rolleyes:
  8. Jak ja lubię sam sobie odpowiadać :icon_rolleyes: Tym razem wowy post, a nie edycja, gdyż rzecz istotna. Nastąpiły pewne zmiany w składzie. Wypadły kolejne dwie osoby (Prot i Kaśka), więc pojawiły się wolne miejsca. Jakby ktoś z MGH lub kręgów zbliżonych chciał się z nami zabrać, to proszę o sygnał. Wyjazd z Warszawy w piątek, 11 sierpnia, o 10.00. Hubert
  9. Co tu opisywać :clap: Ruszyliśmy rano, powalczyliśmy z ruchem wahadłowym na trasie do Łomży. W Różanie obejrzeliśmy jeden fort nieźle całkiem zachowany (+ schrony z 1939 roku), choć ze sladami walki w 1939 roku. Potem podjechaliśmy do drugiego, gdzie mieściła się masa firm i właściwie nie było co oglądać, w trzecim, najlepiej zachowanym, mogielnik odpadów radioaktywnych, więc też nie za wiele. Potem do Łomży - trochę krążenia i trafienie. Małolaty to już chyba świata poza komputerami nie widza - pytlaiśmy takich jednych, czy są jeszcze jakieś obiekty na terernie fortu, gdzie sie bawili, a oni stwierdzili, ze nie. tymczasem były ;) Wleźliśmy do takiej poterny, która okazała się podziemnym przejściem ze skarpy do przeciwskarpy - wszędzie czysto i nawet złomiarze nie zdążyli wszystkiego ukraść. Połaziliśmy, popatrzyliśmy na ślady po użyciu artylerii, matetriałów wybuchowych i broni automatycznej i pojechaliśmy na trzeci fort. Tam już wszystko pozamykane, bo ktoś to kupił i próbuje coś z tym zrobić. Najwięcej emocji dostarczyła droga do tego fortu - aż strach się bać - same piachy i koleiny wyżlobione w glinie. Aż zrobiliśmy zdjęcia z cyklu "Luftwaffe na lotniskach polowych" :( Potem przez Ostrów do domu, przy czym ja odbiłem na Brok, żeby nie tłuc się przez nielubianą przeze mnie trasę białostocką. Około 16.00 byłem w domu.
  10. Jakbyś nigdzie nie wyjechał i nie musiał być w robocie, to serdecznie zapraszamy :clap: Oto, jak przedstawia się skład na nasz wypad: 1. mar-95 2. Dorka 3. Aker 4. Aga 5. Hun996 6. Hubert 7. Miro_N 8. Prot 9. Kaśka 10. Sly11 11. Zbycho To sa osoby, od których wpłynęły zaliczki i nie odwoływały swego udziału w wyjeździe. Malutkkii, niestety, musiał zrezygnować :( Vlaad siedzi w obozie pracy, dla niepoznaki zwanej robotą, a Greg, który kiedyś marudził, że termin zbyt odległy, nie odezwał się (ale jesze ma szansę ;)) No to na razie H ps. Ogladałem dziś szesnastodniową prognozę pogody. Wychodzi, że deszcze uspokoją się tuż przed naszym przybyciem i jest zagrożenie jakiś opadów tylko jednego dnia. Zatem nie jest źle. W tym czasie bardziej mokro ma być w centrum i na północy.
  11. Pokombinowałem, podzwoniłem i się udało. Jest nowy plan - wymienione sa tylko moduły dniowe, gdyż wewnątrz dni niczego się ruszyć nie da. Przedstawia się on teraz następująco: 11 sierpnia, piątek - przyjazd 12 sierpnia 2006 r. - sobota 9.30 – wyjazd 10.00 –11.00 - Walim, Muzeum Sztolni Walimskich - kompleks Rzeczka 12.15 – 14.15 Głuszyca – podziemne miasto Osówka 14.30 – 15.30 – obiad 16.30 – przyjazd do Srebrnej Góry, zwiedzanie 18.30 – koniec zwiedzania, powrót do ośrodka 19.30 - powrót do ośrodka, kolacja 13 sierpnia 2006 r. -niedziela 9.30 - wyjazd 11.00 – początek zwiedzania zamku w Bolkowie 12.30 - Wyjazd do zamku Czocha, po drodze obiad 14.30 – zamek Czocha 16.30 – powrót jakąś trasą widokową lub coś jeszcze 14 sierpnia 2006 r. - poniedziałek 9.30 - wyjazd 10.00 – 12.00 - zwiedzanie kompleksu Włodarz w Ludwikowicach Kłodzkich 12.00 – koniec zwiedzania, wyjazd do Książa 13.00 – obiad 14.00 – 16.00 zwiedzanie zamku w Książu 120 minut 16.00 – koniec zwiedzania Ewentualny powrót przez Antonówkę – resztki fabryki amunicji lub jakąś trasą widokową lub coś innego ;) 15 sierpnia 2006 r. - wtorek 9.30 - wyjazd 11.00 – przyjazd do Kłodzka 13.00 – koniec zwiedzania, wyjazd do Kletna 13.30 – obiad w Kletnie u Łysego 15.00 – jaskinia niedźwiedzia 16.00 – chętni jadą do Nysy, reszta powrót jakąś trasą widokową. 17.30 – 19.00 twierdza Nysa 20.30 – powrót do ośrodka, kolacja 16 sierpnia 2006 r. - środa - powrót Wszystko poumawiane, zaklepane. Więcej korekt nie przewiduję Dzięki, Łysy, za sygnał o jaskini.
  12. No dobra. Reasumując: wyjazd jutro 8.00, sobota, Boldor. Skład: Hun ja Vlaad może Wiedźma (ups, Babajaga) może Zibiano. Latarki i woda wyposażeniem obowiązkowym. Uprasza się o punktualne przybycie ;)
  13. Na 18.00 powinienneś wyrobić bez probelmu. Prawde powiedziawszy, to dobrze, że napisałeś, bo zaczynałem już sprawdzać prognoze pogody i kombinować, czy nie uda się jednak przesunąć na niedzielę wyjazdu. A to wszystko dla Ciebie, Vlaad :icon_rolleyes: Zatem sobota juz na amen. Ola - jeśli chodzi o drogi, to zasadniczo będą asfalty :icon_mrgreen: Do fortów prowadziły zawsze bite drogi, więc generalnie nie powinno być problemu. Z Nowogrodem to się raczej nie wyrobimy - tam mogłoby być różnie, gdyż schrony bojowe generalnie były ukrywane, więc i z dojazdem sa problemy.
  14. Łysy dzwonił i przekazał informację o zamkniętej jaskini w poniedziałek. Muszę pokombinować, czy uda się zamienić dni, co też może być utrudnione - praktycznie wchodzi w rachubę tylko niedziela :icon_rolleyes:
  15. Ponieważ plan trochę zmodyfikowałem, zamieszczam ostatnią wersję. potrzeba umówienia oto zmodyfikowany plan: 11 sierpnia, piątek - przyjazd 12 sierpnia 2006 r. - sobota 9.30 – wyjazd 10.00 –11.00 - Walim, Muzeum Sztolni Walimskich - kompleks Rzeczka - jesteśmy umówieni 12.15 – 14.15 Głuszyca – podziemne miasto Osówka- jesteśmy umówieni 14.30 – 15.30 – obiad 16.30 – przyjazd do Srebrnej Góry, zwiedzanie 18.30 – koniec zwiedzania, powrót do ośrodka 19.30 - powrót do ośrodka, kolacja 13 sierpnia 2006 r. -niedziela 9.30 - wyjazd 10.00 – 12.00 - zwiedzanie kompleksu Włodarz w Ludwikowicach Kłodzkich- jesteśmy umówieni 12.00 – koniec zwiedzania, wyjazd do Książa 13.00 – obiad 14.00 – 16.00 zwiedzanie zamku w Książu 120 minut - jesteśmy umówieni 16.00 – koniec zwiedzania Ewentualny powrót przez Antonówkę – resztki fabryki amunicji lub jakąś trasą widokową lub coś innego :icon_rolleyes: 14 sierpnia 2006 r. - poniedziałek 9.30 - wyjazd 11.00 – przyjazd do Kłodzka - twierdza- jesteśmy umówieni 13.00 – koniec zwiedzania, wyjazd do Kletna 13.30 – obiad w Kletnie u Łysego 15.00 – jaskinia niedźwiedzia 16.00 – chętni jadą do Nysy, reszta powrót jakąś trasą widokową. 17.30 – 19.00 twierdza Nysa 20.30 – powrót do ośrodka, kolacja 15 sierpnia 2006 r. - wtorek 9.30 - wyjazd 11.00 – początek zwiedzania zamku w Bolkowie 12.30 - Wyjazd do zamku Czocha, po drodze obiad 14.30 – zamek Czocha - jesteśmy umówieni 16.30 – powrót jakąś trasą widokową lub coś jeszcze 16 sierpnia 2006 r. - środa - powrót Jak widzicie odpuściłem kopalnię złota, abyśmy mieli więcej czasu na polatanie. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć o to do mnie pretensji. Prosiłbym Kaskę, jako najlepiej znającą te okolice, aby pomyślała, gdzie można coś sensownego za sensowne pieniądze zjeść na obiad. H
  16. Czwartek, 4 maja 2006 – powrót do Warszawy (przez Hel) Jako, że położyliśmy się relatywnie wcześnie, jakoś tak wyszło, że dość sprawnie udało się rano wstać i praktycznie jeszcze przed śniadaniem byłem już spakowany. Pogoda zrobiła się piękna. Stwierdziliśmy z Hunem, że trzeba ją wykorzystać i skoczyć po drodze na Hel zobaczyć to, czego nie udało się zwiedzić 3 dni wcześniej – baterię Schleswig Holstein. Zbyt wielu chętnych do towarzyszenia nam nie było, tzn. nikogo nie było, gdyż dalsze plany wymuszały na pozostałych szybki powrót do domów, więc zwinęliśmy się z Hunem po śniadaniu dość sprawnie i pożegnawszy się ze wszystkimi, ruszyliśmy znowu na Hel. Droga na Hel upłynęła nam bez przygód. Co prawda okazało się, że drogowcy natychmiast po długim weekendzie rozpoczęli prace remontowe i miejscami pojawił się ruch wahadłowy, ale za bardzo to nas to nie spowolniło – w końcu od czego są pobocza :icon_rolleyes: Przed Helem powygłupialiśmy się trochę na winklach i od razu zrobiło się sympatyczniej. Parkujemy motocykle przy baterii i idziemy obejrzeć wieżę dalmierza, stojącą od strony zatoki. Widok imponujący! Widać, że ktoś się za to porządnie wziął, gdyż teren został uprzątnięty, fasada wieży odnowiona, a w oknach pojawiły się nawet zrekonstruowane okiennice pancerne. W środku też wszystko odmalowane. Widać, że prace jeszcze trwają, gdyż np. nie wszystkie plany i zdjęcia były powieszone, tylko stały, oprawione w ramy na podłodze, wspierając się o ściany. Ale widać, że cos się dzieje, że powstaje obiekt zupełnie inny od dotychczasowej wersji polskiego muzealnictwa (kapcie i stały tekst: „proszę nie dotykać eksponatów”). Coś się zaczyna wreszcie zmieniać. I bardzo dobrze! Łazimy po wieży, zaczynając od podziemi. W piwnicy mam okazję sprawdzić szczelność moich woderów – jest ok.! Wspinamy się coraz wyżej – tu jedna izba żołnierska, tu druga, podobna, odremontowane częściowo łazienki, pomieszczenie podoficerów, pomieszczenie oficerskie i punkt dowodzenia na szczycie. W miejscu, gdzie miał być zamontowany dalmierz optyczny o kilkumetrowym rozstawie okularów, zamontowano małą kopułę obserwacyjną z plexi. A że słońce prażyło niemiłosiernie, nie było czym oddychać. Kilka fotek i ratujemy się przed uduszeniem szybką ucieczką na niższe poziomy wieży. Opuszczamy wieżę i udajemy się na udostępnione stanowisko dział 406 mm (drugie w dalszym ciągu znajduje się na terenie wojskowym i, przynajmniej teoretycznie, wstęp na nie jest zabroniony). Podchodzimy do stanowiska wieży – robi olbrzymie wrażenie już samym swoim ogromem. Obchodzimy najpierw dookoła. Widać, że po wojnie służyło za strzelnicę dla stacjonującej tu jednostki WP – wyraźne ślady po kulach, można nawet spokojnie określić, gdzie stały tarcze. Wchodzimy do środka – mały sklepik z pamiątkami, który skutecznie ignorujemy. W środku zrekonstruowano kilka pomieszczeń – jakieś generatory, jakieś wentylatory, przechodzimy przez coś imitującego pomieszczenie łączności z maszyną do pisania Łucznik na biurku, dalej druga zrekonstruowana radiostacja, odpowiadająca (zresztą zgodnie z opisem) raczej standardowi układu warszawskiego z lat 60-tych, mała wystawka no i wreszcie wychodzimy na podstawę wieży działowej. W życiu nie widziałem większej podstawy działa i myślę, że już nie zobaczę. Kilka ładnych metrów średnicy samego łożyskowania. Po wykończeniu stanowiska miejsce, po którym chodziliśmy, nakryte byłoby wieżą, która podpierając się na łożyskowaniu i zewnętrznym pierścieniu miałaby możliwość chyba nawet pełnego obrotu. Robi wrażenie! Oglądamy, robimy zdjęcia. Już wychodząc trafiamy na resztki podwozia bombowca Boston z zachowanymi na oponie napisami Goodyear, który trafił do armii czerwonej w ramach pomocy amerykańskiej. Jeszcze trochę żelastwa, jakaś mina morska wz.. 08 i wychodzimy. Za kilka lat, kiedy to wszystko zostanie już urządzone ostatecznie, trzeba koniecznie wrócić na tę baterię, bo jest co oglądać! Odpalamy motocykle i kładziemy się na kurs powrotny. Przed zjazdem na obwodnicę pakujemy się w jakiś korek, przez który ciężko się przebić. Zaniepokojony patrzę na wskaźnik temperatury oleju – czerwone pole. Trudno, paluję się na resztki chodnika po prawej stronie i powoli przesuwam się dalej. Wreszcie obwodnica – przyśpieszamy i temperatura spada do normalnej. My też możemy odetchnąć od żaru lejącego się z nieba. Ufff, jak gorąco! Wykręcamy się z Trójmiasta i wpadamy na krajową siódemkę. Zrobiła się już 16.00, więc podejmujemy decyzję, aby gdzieś się zatrzymać i coś zjeść. Przydrożna knajpka przed Elblągiem nie jest szczególnie polecana przez przewodniki Michelina, ale trudno. Szybko coś wtranżalamy i jedziemy dalej. Przed Elblągiem lekki korek, który z gracją omijamy. O potem robi się bajecznie. Na liczniku cały czas te 110, co pozwala nam bez problemu wyprzedzać tiry, które skutecznie powstrzymują rajdowe zapędy kierowców puszek. Jakiś fotoradar pod Ostródą chyba nawet uwiecznił nasze uśmiechnięte twarze, co wywołało u mnie pewien entuzjazm :icon_razz: Następny przystanek stacja benzynowa w Waplewie (oczywiście ta przy przedwojennym niemieckim schronie bojowym z zachowaną płytą pancerną). Idę umyć kask i słyszę jakiś wściekły wrzask czterocylindrowca. Podnoszę wzrok i oczom moim ukazuje się pędzący swoim zielonym rumaku Piocho. Nie widział nas jednak o pomknął dalej. Ruszamy dalej. W okolicach Mławy tankowanie i wpięcie podpinki, bo wieczór zrobił się jakiś taki chłodny. Pod Zakroczymiem żegnam się z Hunem, który pomknął na Leszno – ja tradycyjnie, przez Wisłostradę i Trakt Brzeski do siebie. Dojeżdżam do domu i ze zdziwieniem stwierdzam, że licznik pokazał przejechane równo 2 tysiące kilometrów (no, z dokładnością do kilkuset metrów). Mam dość, odpinam kufry, biorę prysznic i kładę się spać. Do następnego razu. A teraz, na koniec, trochę statystyki: Przejechane 2 tysiące kilometrów, Termin wyjazdu - 28 kwietnia - 4 maja 2006 Udział wzięło 14 osób na 12 motocyklach (in alphabetical order): 1. Aga na Yamaha XJ 600 2. Aker na Honda XLV 750 3. Babajaga na Suzuki SV 1000 4. Greg z Luckiem na Yamaha FJR 1300 5. Hubert na Suzuki GSF 1200 S 6. Hun 996 na Honda Varadero 1000 7. Malutkkii na Yamaha FJR 1300 8. Mar 95 i Dorka na Suzuki Intruder 1500 9. Piocho na Yamaha XJ 600 10. Sly 11 na Suzuki DL 650 11. Vlaad na Honda VRF 750 12. Zbycho na Yamaha XJR 1300 oraz ekipa z Trójmiasta na gościnnych występach :icon_mrgreen: Szczególne podziękowania dla Grega i Lucka za sprawne zajęcie się sprawami organizacyjnymi. Duże buziaki (szczególnie dla Lucka ;)) Do zobaczenia na następnym wyjeździe Hubert
  17. Chyba trzeba byłoby się gdzies przejechać :icon_rolleyes: W sobotę ruszamy z Hunem na trasę: Różan - dawne przedmoście, 3 forty ceglano-ziemne, Piątnica - tzw twierdza Łomża, 3 forty betonowo-ziemne, w 1 mogilnik Nowogród - punkt oporu z 1939, kilka schronów ciężkich ( jak w Jastarni ) Wyjazd w sobotę o 8.00 spod Boldoru. W sobotę, bo w niedzielę straszą jakimś deszczem (wreszcie!), o 8.00, żeby zdążyć pojechać przynajmniej w jedną stronę przed upałami, które nie odpuszczają. Wyjazd typy: dojazd, latarki w łapy, łażenie, jazda kawałek dalej, łażenie. Łącznie padnie jednak około 400 km. Jacyś chętni? Pozdrawiam Hubert
  18. Hubert

    Norwegia 2006

    Czyżbym wyczuwał u siebie delikatne uczucie zazdrości? Hmmm - to chyba nieładnie z mojej strony.... Ale co tam, piep&%%&!_#$ konwenanse! Zazdroszczę Wam tej wyprawy i gratuluje opisu, który czyta sie z wypiekami na pucołkach :banghead: Chyba za rok muszę coś poważniejszego wykombinować!
  19. Mała informacja dla wszystkich uczestników - generalnie jesteśmy już wszędzie poumawiani. Lekko jeszcze zmodyfikowałem plan, abyśmy złapali choć trochę słońca :banghead: Miłego dnia H
  20. Ja, niestety, nie mogłem ruszyć się w sobotę, za to w niedzielę skoczyliśmy sobie z Zibiano na forty pierścienia twierdzy Dęblin - jeden w nienajgorszym stanie, dwa w takim, że nawet ciężko nazwać je ruiną :icon_razz:
  21. Obawiam się, że jednak pod Grunwald nie dotrę. Dajcie znać, gdyby Krzyżacy pokonali naszych zorganizuję jakąś obronę okrężną w oparciu o twierdzę Modlin :icon_mrgreen:
  22. Jeśli chodzi o Ludwikowice, to małe nieporozumienie z mojej strony. Chodzi o kompleks Włodarz, a w Ludwikowicach jest firma, która organizuje zwiedzanie. Jakoś automatycznie wpisałem Ludwikowice jako punkt docelowy. Luką czasową się nie martwię. Najwyżej sobie gdzies pojeździmy albo wcześniej zaczniemy imprezę na kwaterach :)
  23. Grupa Galara rusza w sobotę o 8.45 spod znanego nam McDonalda na Pułkowej. Proponuję, aby ci, co chcą jechać w sobotę, pojawili się na tym spotkaniu. Zobaczymy, ilu nas będzie, a grupa się jakaś zawsze stworzy. Postaram się być. Gdzieś około 11.00 wylądowalibyśmy pod Grunwaldem. WIeczorem moglibyśmy się ewentualnie zintegrować z ramolami (przepraszam, geriatrykami) nad kanałkiem :)
  24. Raczej w sobotę - inscenizacja. Ja nie jestem do końca przekonany, czy uda mi się pojechać, więc może kto inny ustali ewentualne miejsce spotkania. Jest przynajmniej dwóch chętnych na jednodniowy wyjazd - Vlaad i Zbycho. Inni kombinowali coś z noclegiem.
  25. Środa, 3 maja 2006 r. Obóz Stuthoff Ostatni poranek w pełnym składzie. Część z nas, zmuszona obowiązkami musiała już wracać do miejsc stałego stacjonowania. Pozostali (czytaj: najtwardsi i najwytrwalsi, a nie żadne tam miękkie faje) podzielili się tradycyjnie na dwie grupy: lanscommando, które wyruszyło do Trójmiasta oraz grupę bombową, która postanowiła odwiedzić Mierzeję Wiślaną. Ruszyliśmy więc z Agą, Babajagą, Akerem i Hunem zobaczyć wodę po obu stronach drogi. Droga do upłynęła nam bez przygód. Niestety, w miejscu, gdzie spodziewaliśmy się przeprawić przez Wisłę promem, zastaliśmy tylko betonową rampę – sorry, przed sezonem... Jakaś mantra, czy co?????????? Zawróciliśmy więc z powrotem do szosy gdańskiej, aby nią przejechać na drugi brzeg. Po przejechaniu dużego U wylądowaliśmy kilkaset metrów od miejsca, gdzie zwykł kursować prom. Jedziemy dalej. Pierwszy przystanek – Sztutowo – obóz koncentracyjny. Do tej pory oglądaliśmy zawsze pozostałości po walkach regularnych armii. Walkach pełnych aktów odwagi, ale też okrucieństwa, honoru i strachu. Ale zawsze naprzeciwko siebie stali uzbrojenie (lepiej, czy gorzej, ale jednak uzbrojeni), żołnierze. Tutaj, po raz pierwszy w ramach naszych wyjazdów, poznawaliśmy inne oblicze wojny – oblicze bestialstwa grupy ludzi, którzy uwierzyli, że są inni i lepsi od innych i w imię tej swojej chorej idei skazywali tych, których za równych sobie nie uznali na powolną śmierć w obozie, w warunkach urągających wszelkim zasadom. A gdzieś w podświadomości ciągle brzmiało: to nie był obóz zagłady, to obóz koncentracyjny, ale pracy. Nie zagłady. Skoro tu jest tak, to....” Chodziliśmy po obozie przeszło godzinę. W ciszy, porozumiewając się szeptem, świadomi tragedii, która rozgrywała się na deskach, po których kroczyliśmy. Obecna pustka obozu kontrastowała ze zdjęciami tych kilkudziesięciu tysięcy ludzi, którzy tłoczyli się tam w czasach szczekającego do mikrofonu zakompleksionego pokurcza z wąsikiem. My po godzinie mieliśmy dość żaru lejącego się z nieba, oni przebywali tu miesiącami w mrozy i upały. My mogliśmy w każdej chwili wyjąć z plecaka wodę i coś do zjedzenia, ich racje żywnościowe nie wystarczały do zachowania zdrowia. Po tym doświadczeniu jakoś tak straciłem resztki współczucia dla tysięcy Niemców, którzy spoczęli na dnie Zalewu Wiślanego uciekając przed Rosjanami, czy też we wraku Gustloffa, posłani tam przez kapitana Marinesko. Jak jeszcze raz usłyszę polską dziennikarkę, która będzie próbowała wmówić widzom TVP, że była to zbrodnia wojenna, to chyba zabiję ją osobiście. Śmiechem! Nasze odczucia najlepiej chyba podsumował Aker, który wychodząc z terenu obozu rzekł: „Dajcie mi jakiegoś Niemca...” Szybki powrót do rzeczywistości zafundował nam jakiś inteligentny małolat, którego mijaliśmy przy wejściu. Podsłuchany tekst: „A ten obóz, to na poważnie, czy też taki lajtowy był?” Nazwanie kogoś takiego idiotą byłoby obrazą dla prawdziwych idiotów. To się już po prostu w głowie nie mieści. Podchodzimy do motocykli, gdzie czekała na nas Babajaga. Ona miała już dość wcześniej. Jakaś cola, jakaś woda i w drogę do Krynicy, a potem dalej, do Piasek.. Do Krynicy jest fajnie – nienajgorszy asfalt, trochę zakrętów. Niestety, zaraz za nią jakość wijącego się malowniczo wśród drzew duktu staje się odwrotnie proporcjonalna do jego uroku. Dziura na dziurze dziura pogania. Istna katorga dla zawieszeń i naszych czterech liter. Nic to. Zwalniamy i dojeżdżamy do tych Piasek , a tam istny raj Obelixa – dzikie dziki biegają po ulicach. No, może nie takie dzikie, bo pobierały haracz na rogatkach, dopominając się o przysmaki, ale zawsze dziki :icon_mrgreen: Parkujemy pod knajpką i czekamy na obiad. Obsługa wyraźnie nie wyrabia się (czyżby było przed sezonem?). Nic to. Jesteśmy głodni, więc czekamy. Wykorzystując zwłokę robimy szybkie zakupu w sąsiednim sklepie, aby było co pożreć na kolację. Przy sąsiednim stolików rodzina byłych rybaków wprowadza się w stan upojenia alkoholowego. Jeden z nich rzucił łacińskim, choć o spolszczonej pisowni, słowem na k..., oznaczającym krzywą. W tym momencie odzywa się drugi, też już mocno wstawiony, jegomość: „nie klnij, tu są dzieci”. Kultura w narodzie jednak nie zaginęła :D Zjadamy obiad, robimy zdjęcia dzikom, a następnie kładziemy się na kurs powrotny. Ustalamy, że do końca mierzei jedziemy każdy w sowim tempie, aby można było poskładać się w zakrętach. Kiedy już wyskoczyliśmy na dobry asfalt i zaczęło się robić fajnie, utknęliśmy w sznureczku samochodów, które ciężko było wyprzedzić z uwagi na liczne zakręty i samochody z przeciwka. A taka była fajna okazja... Dojeżdżamy do trasy gdańskiej. Tankowanie i zjazd na Kościerzynę. Jeszcze tylko kawałek frezowanego asfaltu i powoli dojeżdżamy do ośrodka. Załatwiamy drewno na ognisko i czekamy na Lanscommando. Dzwoni Greg z informacją, że wpadną jego koledzy. Uprzedzam tylko, że zakupy zrobiliśmy uwzględniając mniejsza grupę, więc muszą dokupić trochę żarcia. Po godzinie już są. Greg ledwo zsiadł z pożyczonego VTR. Sądząc po jego minie, to o tej przejażdżce z Gdańska na szybko nie zapomni. Wyglądał na mocno zszokowanego ;) Wieczór, ognisko, kolacja. Mając na uwadze, że następnego dnia wracaliśmy do Warszawy, położyliśmy się spać o jeszcze przyzwoitej godzinie :biggrin:
×
×
  • Dodaj nową pozycję...