Skocz do zawartości

z pamiętnika Lady Shadow...


Rekomendowane odpowiedzi

Należało Ci się juz za pierwszym razem to prawko Lady.

 

A ja powiem tak - chociaz moze w domu dostane walkiem po glowie :)

 

Dobrze sie stalo ze to nie za pierwszym razem - choc uwazam ze nie zrobila bledu za pierwszym razem i powinna byc dopuszcona do jazdy na miescie.

Dlaczego dobrze ? - teraz wie ze egzamin to nie tylko umiejetnosci a tez lut szczescia w doborze egzaminatorow itd. To byla dobra lekcja pokory teraz nie bedzie sie dziwila ze ktos jezdzi np dobrze a nie zdaje po 3-4 razy bo ma po prostu pecha albo jezdzi zle a zdaje egzamin bo wczesniej oplacil aby zdac.

Ale teraz moze byc dumna, ze wytezona praca bez zadnych srodkow pomocniczych zaliczyla egzamin :) a zarazem realnie bedzie patrzec na egzaminy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratulacje Lady Shadow.

Ja swoj drugi egzamin na A mam jutro. Troche sie stresuje, bo Suzuki GN 250 to jechalem tylko raz w zyciu, na poprzednim egzaminie. Moto bylo jakos wyjatkowo wyczulone na gaz, rwalo do przodu przy malym dodaniu... Ogolnie sie bardzo zle jechalo. No, ale oblalem, bo podobno najechalem na linie. Nie wydaje mi sie, ale co tam. Mam nadzieje ze jutro mi sie bedzie lepiej jezdzic. Szkoda tylko ze wszedzie w okolicy w OSK maja same MZ. Mam nadzieje ze dam rade! Trzymajcie kciuki i klamki jutro po 8 :) :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lady, gratulacje, gratulacje, gratulacje :evil: :D :(

bardzo się cieszę że zdałaś, jeszcze chwila i będziemy się mogły spotkać na sprzętach :D

zuch dziewczyna :!:

a btw, mogłabyś opublikować swój pamiętnik w odcinkach w, np. Faktach, żeby zamiast głupot, zwykli ludzie mogli poczytać fajne kawałki o motonitach :buttrock: ( i jeszcze byś zarobiła kaskę na moto :D )

pozdrawiam i czekam na kolejne odcinki :?:

Ola

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratulacje oczywiście także ode mnie. Ja swoją próbę, kurs i egzamin zaczynam już z początku przyszłego sezonu. Po przeczytaniu Twojego pamiętnika także chyba wybiorę się do Tomka Kulika. A tak z ciekawości ile kosztował Cię kurs?

 

Nowe ceny sa tutaj www.pro-motor.pl a Lady robila jeszcze kiedy bylo 10 godzin jazd - oczywiscie dobierala tez dodatkowe. Ale przez 20 tak jak jest teraz to mozna sie naprawde sporo nauczyc bo 10 tak jak kiedys to bylo dla osoby np zielonej bardzo malo.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sledzilem pamietnik od pocztaku, to jedna z wspanialszych i najciekawszych rzeczy na forum. Mam nadzieje ze pamietnik nie zaginie i bedziesz prowadzic go nadal. Bardzo sie ciesze z Twojego sukcesu Lady Shadow, ja tak samo jak Ty cieszylem sie niecaly miesiac temu. SWIETNE UCZUCIE!

 

Pozdrawiam

Zycze szerokiej drogiiii :!:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… dzień 21 (23 godzina jazd), Górka Abrahama, czyli… lęki przestrzenne.

Czwartek, 26 sierpnia

 

Ubrałam się tekstylnie – ochraniacze na kolana i łokcie, stare dżinsy i takowa kurteczka… Taaaa, wieeeeedziaaaałam, że to przebranko przyda się. Przecież Lady Shadow dosiadała dzisiaj moto terenowe, czyli Kuzyna Chudego (w skrócie Chudego). Wszystko odbywało się na placyku terenowym pod okiem Ulubionego Instruktora, a zarazem pomysłodawcy elementów treningowych enduro ;-) Węże boa niech się schowają!

Udział brała także Górka Abrahama, Rów Prosty i Grób Teściowej. Na Ósemkę, która to sama wykopała się w piachu, nie starczyło już czasu… Niestety… Może następnym razem.

 

Najpierw rozgrzewka na CHUDYM moto. Kilka kółek po placu betonowym, redukcja biegów, przegazówka, ósemki i slalom. Potem Ocean Spokojny zadał mi do zrobienia najazd wzdłuż na 2 metrową dechę położona na betonie. -Tylko Lady, ostrożnie i równo najeżdżaj, bo koło zsunie się i moto fiknie ;-) A ty z nim ;-) Faaaaajnie było. Nie fiknęliśmy. Kilka razy udało mi się przejechać po „równoważni”. To było tylko przygrywką do tego co mnie miało czekać za chwilę w terenie.

 

Najpierw kilka rundek naokoło placu terenowego. Zakres biegów od 1 do 3. W międzyczasie najazd na wystające zakopane oponki (taka mini górka oponkowa). Już sam najazd na tę przeszkodę wydawał mi się rzeczą nie do zrobienia, ale okazało się, ze był to jeden z najłatwiejszych elementów mojej dzisiejszej jazdy… Nie wiem, czy słusznie, ale na oponki wjeżdżałam na 2-ce, przed samym wjazdem mocniej gazując, żeby Chudy miał siłę wgramolić się na przeszkodę i ładnie przez nią przebrnął. Chyba to posunięcie było polityczne, bo na tym elemencie ani razu nie wyłożyłam się… Nie było źle. :P

 

No i zaczęły się prawdziwe schody. Przede mną Górka Abrahama. Szanowny Czytelniku, pozwolę sobie pokrótce scharakteryzować ową górkę, bo górka górce nie równa. Ta miała przed „górką” wykopany nieckowaty „dołek”, który wcale nie był łagodnym zjazdem… W dole tym mieścił się spokojnie na długość Chudy (wypraktykowałam, jak kilka razy utknęłam tam, przed najazdem na same Himalaje…). Oczywiście, zarówno dół, jak i sama górka, były piaszczyste i kopne, co tylko pogłębiało dramatyzm moich działań. :D

 

Tomek zaprezentował czego ode mnie oczekuje. Taaa, ładnie mu to wszystko wyszło. Perfekcja i Absolut. Wzór niedościgły. Amen. :banghead:

 

Teraz ja. Stajemy na wprost górki, kilka metrów przed najazdem na nią (czyli, de facto, przed dołkiem). Przy ruszaniu kopyta wędrują od razu na podnóżki. Żadnych pająków nogami! Gazuuu, nie można za wolno, bo zjazd z trawy w piach dołka, może wyjść niestabilnie i gleba gotowa! Gazuuuuuu, bo Chudy zakopie się! Jak moto zjeżdża w dół, nasza pupa wędruje w kierunku tylnego koła, żebyśmy nie dali dubla przez kierownicę

;-) , jak wjeżdżamy pod górkę, biodra wędrują bliżej kierownicy, żebyśmy nie spadli na plecki i żeby moto nas nie nakryło ;-) Do momentu wjazdu na czubek górki czadujemy, gdy przednie koło już leci w przepaść, pozwalamy mu na zjazd, gaz zakręcić, lub zredukować i kontrolować kierunek „lotu”. Przy wjeździe na górkę nie wolno się rozmyślić. Nie wolno zwolnić, odjąć gaz, czy zagapić się. Bo wywrotka gotowa. Oczywiście Lady Shadow kilka razy wjeżdżała „bez przekonania”, co się skończyło własnoręcznym wykopywaniem moto z piaseczku… Raz na odmianę zaczadowałam sobie solidnie i, jak relacjonował Ulubiony, wyleciałam nieco w powietrze… No proszę, kto by się spodziewał… :mrgreen:

Po jednym zjeździe z górki, ze szczęścia, że nie wywaliłam się, poniósł mnie rumak nieujeżdżony… :eek2: No zaczadowałam nadmiernie… Dodam tylko, ze całą operację robiłam na 1-ce.

 

Górka Abrahama okazała się dla mnie najstraszniejszym elementem dzisiejszej jazdy. Drogi Czytelniku, przyznam Ci się (a niech tam) - bałam się. Miałam cykora jak nie wiem co. :eek2: Zjazd do dołu jeszcze nie był taki straszny. Najchętniej bym została w tym okopie, wjazd pod górę przerastał mnie… Najgorzej było na jej czubku. Mam, dobrze ukrywany przed samą sobą, lęk przestrzeni. Żyje mi się z nim nawet dobrze, bo jest oswojony, dlatego wlezę na każdą górę, na każdy Giewont, na każdą drabinę, ale serce bije mi mocniej… Tak też było w przypadku Górki Abrahama. Ale co tam, twarda jestem, nie miętka!

 

Drugim ćwiczeniem był wjazd do Rowu Prostego. Noooo, to już było miłe ćwiczenie. Pierwszym etapem był zjazd, zatrzymanie się w ziemnej jamie i ruszenie pod górkę. Potem ćwiczenie wykonywałam za jednym zamachem, a kolejnym etapem miał być przejazd na stojąco (pupa do tyłu przy zjeździe w dół i do przodu, przy wynurzaniu się z otchłani). Jakoś poszło. W każdym razie, nie było tak strasznie, jak na Górce Abrahama. Aaaaa, jak moto ściąga nam w prawo, to całym ciałem przechylamy się (ewentualnie – wisimy) w lewo, bo inaczej nici z przejazdu, i wywalimy się. Jak ściaga w lewo, to zabawa odwrotna ;-)

 

Trzecim ćwiczeniem był Grób Teściowej. Jest to taki głęboki rów w kształcie litery S. Zjazd dość stromy, esy – floresy w środku i stromy podjazd. Po Gorce Abrahama, to każde ćwiczenie może już być tylko lepsze… :mrgreen: Tym bardziej, że Lady Shadow doskonale czuje się w okopach… ;-) Do Grobu zjeżdżamy na jedynce, bez sprzęgła, żeby motor hamował silnikiem. Jak już jesteśmy w dole, to gazu, żeby się nie zakopać. Nie wolno liczyć na to, że Chudy pociągnie nas sam, musimy mu poczadować, jak będzie za mało gazu, to moto zdechnie. Ponieważ MIAŁAM NADZIEJĘ, że nie zdechnie, i LICZYŁAM na to, że wyjadę na mniejszym gazie, to się przeliczyłam… Pamiętasz Czytelniku rozdział o nadziei u motocyklisty? Nadzieja, że cos tam się uda, to gwóźdź do trumny… Chudy zdechł. Ponieważ, mimo reprymend Ulubionego, powtórzyłam ten wyczyn kilkakrotnie, Tomek zabronił mi używać elektrycznego rozrusznika. No i odpalałam Chudego nogą. Wielokrotność powtórzeń sprawiła, że po jakimś czasie, silnik zapalał już za pierwszym razem… Dobre i to.

 

Przy „kopanych” rozrusznikach wcale nie kopiemy w dźwignię. Nazwa jest myląca. Ponieważ Chudy jest czterosuwem, musimy w pierwszym etapie „kopania” nacisnąć do oporu wajchę. Jak już mamy znaleziony ten opór, to dopiero hop na nią całym ciężarem ciała… Taką Amerykę odkryłam w okopach ;-) . Ponieważ podczas dzisiejszej godzinki leżałam co najmniej ze 20 razy (zresztą któż to wie dokładnie ile?), do perfekcji opanowałam samodzielne podnoszenie moto z piaseczku… Nooo, kilka razy pomógł mi Ulubiony, ale tylko wtedy, gdy były ekstremalne położenia Chudego! Generalnie do leżącego moto podchodzimy od jego grzbietu, tam gdzie kierownica ;-) Pomagamy sobie pupa, bioderkiem, łapkami i czym tam się da. Najmniej pożądane jest klęczenie przed maszyna i zastanawianie się, jak by tu go podźwignąć… , bo benzynka leci... ;-) Oczywiście, jak łapiemy glebę, natychmiast wyłączamy moto awaryjnym pstryczkiem…

 

Po dzisiejszych męczących zajęciach w bruzdach, byłam szczęśliwa i jednocześnie wykończona (no cóż, prawie kamieniołomy). Szczęśliwa, bo kilka razy udalo mi się wjechać na Górkę Abrahama i pokonałam strachy. Teren nie jest taki straszny, a upadanie w piaseczek nie boli… A wykończona, bo pobilam rekord w podnoszeniu Chudego z ziemi i w odpalaniu go nożnie... :mrgreen:

 

Tomku, dziekuję za atrakcje!!! :D Weźmiesz mnie jeszcze w bruzdy…? Pliś... :roll:

 

 

Wasza Lady Shadow (w okopach)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Johnus_Pain

Po przeczytaniu paru postów z rzeczonego pamiętniczka czuję się ogromnie podniesiony na duchu. Moja miłość do jednośladów jest równie gorąca co krótka, a moja ignorancja równie widoczna co ogromna. Po przeczytaniu paru postów o glebach i problemach z mechaniką miałem okres zwątpienia, czy dam sobie radę z jakimkolwiek motocyklem. Teraz juz wiem, że nie tylko ja miałem takie wątpliwości i że chęć do jazdy jest najważniejsza w motocykliźmie (sic! jest takie słowo :?: ) i z większą odwagę myślę o prawku A. Do przodu! :P :D :D :banghead:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika... mam papier, czyli związek zalegalizowany.

Poniedziałek, 30 sierpnia.

 

Już jestem legalna!!! Odebrałam upragnione prawo jazdy kat. A. Ale się cieszę! Jak wiesz, drogi Czytelniku, egzamin zdałam 17 sierpnia (wtorek). Od tego dnia, najdłużej z całego oczekiwania na wyrobienie dokumentu, bo aż 9 dni - do 26 sierpnia (czwartek), trwało przekazanie papierów z Odlewniczej do Wydziału Komunikacji ;-) . W Wydziale Komunikacji musiałam się dowiadywać, czy już przyszły moje papiery. Jak już tam się one znalazły, panie urzędniczki wyliczyły na podstawie ilości załączników, ile mam zapłacić za papier ;-) Opłata podstawowa to 70 PLN + 1 PLN za potwierdzenie opłaty do akt ;-) + 8 PLN za załączniki, w sumie 79 PLN. Opłatę wnosi się przed drukowaniem prawka i przed jego odbiorem (chyba urząd zabezpiecza się, żebym nie rozmyśliła się ;-) ). Po opłaceniu w czwartek, panie urzędniczki w Wydziale Komunikacji (wszystkie miłe, żadne tam zołzy), na moją prośbę, bo już nie mogłam się doczekać odbioru papieru, przyspieszyły przekazanie całości do druku i już w poniedziałek wieczorkiem cieszyłam się odebranym ślicznym, nowiutkim plasticzkiem. Prawko jest nieco inne niż kartoniki wydawane przed 1 maja. Ma dwa zeskanowane zdjęcia (jedno kolorowe, drugie malutkie czarno – białe), znak PL jest w unijnych gwiazdkach… Tło kartonika jest w kolorze majteczkowego różu, ma dużo hologramowych zabezpieczeń…

No, no, z TAKIM dokumentem Lady Shadow jest prawdziwą Europejką… :mrgreen:

 

Teraz tylko wypada odbyć pierwszą samodzielna jazdę. Oczywiście celem podróży będzie placyk manewrowy Tomka i Piotrusia. Opis i rzeczona jazda – wkrótce, jak mąż oswoi się z myślą, że już jestem legalna i da mi naszą hondzię ;-) .

 

To do zobaczenia na mieście!

 

Wasza Lady Shadow (w Europie)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… pierwszy dzień wolności, czyli… nadszarpnięta duma.

Środa, 1 września 2004

 

 

Od kilku dni, jak wiesz, drogi Czytelniku, jestem dumną posiadaczką prawka jazdy. Jakie to cudowne uczucie wsiąść na moto i rozwinąć skrzydła… (do niedawna tak myślała Lady Shadow). W teorii, oczywiście, bo do praktyki jest mi jeszcze baaaaardzo daleko. Chociaż, jeżeli chodzi o to rozwijanie skrzydeł…., może jestem nawet bliżej niż sądzę, bo lot już był… Taaaaa, lotem bliżej ;-) . Chyba do nieba. Ale opowiem wszystko od początku. Taaaaaki wstyd. :oops:

 

Świętowałam dzisiaj z mężem kolejną rocznicę ślubu. :D Postanowiłam własnoręcznie zawieźć mojego męża na placyk startowy do Tomka i Piotrusia. Papier mam, hondzia mruczy z zadowolenia, bo pomysł dobry, żyć, nie umierać… Jedynie mąż miał wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, żebym to JA go wiozła, a nie odwrotnie, ale ponieważ Samuraje są odważni, to jakoś pogodził się z tą myślą. Nie miał zresztą innego wyjścia. Wyprowadziłam moto z parkingu, mąż rozmościł się na moim DAWNYM miejscu i… z całej siły wczepił się we mnie kolankami. Prawie nie mogłam oddychać!!! Poza tym jak tu ruszyć ze sztywnym workiem cementu na plecach? Nijak. Po moich protestach, rozsiadł się już normalnie. Taaaaa, grunt to zaufanie do kierowcy, hi, hi, hi…

Droga na placyk minęła spokojnie. Nikomu nie zajechałam drogi, nikt na mnie nie trąbił, nie ślimaczyłam się, nie jechałam na czerwonym lub pomarańczowym świetle, nie zapominałam odwtyczać kierunkowskazów, robiłam przegazówkę przy redukcji biegów… Było ślicznie. Mam wrażenie, że nawet Ulubiony Instruktor nie miał by za wiele reklamacji… Droga enduro – też oki, bo węże boa spały. Na placyku nie posiadałam się ze szczęścia, że odbyłam PIERWSZĄ samodzielną w życiu jazdę, i to z pasażerem! Jedynie mąż, z 15 minut jakoś siedział markotny na kanapie hondzi, i dochodził do siebie… Ciekawe po czym? Fajnie być prawdziwą motocyklistką!

 

Pełna optymizmu zaproponowałam mężowi krótki wypad do „2 kółek”. Niestety, mąż nie dał się przekonać, że to ja go zawiozę. No niech mu będzie, może rzeczywiści doświadczył za dużo emocji na dzisiaj. Pojechałam na moim DAWNYM miejscu. Też miło. Posiedzieliśmy sobie w pubie. Przy ulicy stało kilka maszyn, byli bywalcy – motocykliści… Miło się popija Tymbark, ale czas wracać do domku. –Mężuuuu, daj mi wystawić hondzię na jezdnię i zawieźć ciebie do końca Prądzyńskiego, potem się zamienimy… -No dobra. Ale uważaj na piach i nierówne trylinki przy krawężniku! –Pewnie, umiem wystawiać moto z parkingu! Brummm, brummmm i…bum! Leżę. Lot był krótki. Ja na prawym boczku, hondzia na prawym boczku, moja zdeptana i nadszarpnięta duma – też na prawym boczku. A koledzy motocykliści – ze śmiechu, chyba też na prawym boczku… Boże, TAAAAKI WSTYD! Już nigdy w życiu nie będę mogła pójść do „2oo”. Cała motocyklowa Warszawka będzie z pewnością huczeć o mojej glebie… Poza tym, jak Ulubiony dowie się o moim wyczynie, to ze wstydu nie będę mogła też spojrzeć mu w oczka. Trudno. Muszę wyprowadzić się w Bieszczady…

 

Pozbierałam się szybciutko, jeszcze w locie awaryjnie odcięłam zapłon (wprawa po enduro) i natychmiast zabrałam się do ratowanie hondzi, bo benzynka leciała strumyczkiem (producent najwyraźniej nie przewidział w repertuarze maszyny pełnego kładzenia jej na boczku ;-) ). Jakoś ją podniosłam (mam wprawę po enduro!), oceniłam straty (lekko obtarte prawe lusterko i podnóżek - trudno, zarysowane spodnie – zapastuje się, i kilka dziur w prawej łapce – zagoi się, bo nie używam rękawic, bo wszystkie dostępne są na mnie za duże (mam 2 pary) i nie czuję w nich gazu, bo palce mi się majtają. Chyba wreszcie pójdę do rękawicznika, żeby mi uszył wzmocnione ołowiem na wymiar.).

 

Mąż załadował mnie na plecy, popukał się w czoło (znaczyło to chyba „oj, Lady, Lady, dobrze, że to była mała prędkość…”) i przedefilowaliśmy (mimo moich protestów, żebyśmy jakoś przeczekali w krzakach ten wstyd i dopiero wyjechali spod „2oo” pod osłoną nocy) przed rozbawionym towarzystwem pod pubem. Muszę przemalować kask… Aaaa, na szczęście mam taką brązową szybkę do nolinki, to ukryję się za nią, jak struś w piasku ;-) . :mrgreen:

 

W tym momencie nadeszła pora na odszukanie mojego błędu. Co takiego dzisiaj zrobiłam, że wyglebilam się? Na placu leżałam tylko dwa razy – na hondzi. Kursowe maszyny były oszczędzone (nie mowię o enduro, bo to inna para kaloszy). Raz miałam za głęboki skręt na 8 i za małą prędkość, a drugi raz moto mnie przeważyło (też skręt) i nie utrzymałam jego na nodze. W tym dzisiejszym wstydzie wydaje mi się, że po pierwsze, przy wytaszczaniu moto z parkingu, po piachu, trafiłam na obniżenie terenu, potem był krawężnik, a właściwe lekko wystająca listwa betonowa i skręcając w prawo nie zdążyłam stabilnie podeprzeć się nogą (jak już szykował się lot), jak kierownica trafiła na ten wystający beton, uprzednio będąc w dziurze. Błąd był w nodze wewnętrznej. Nie chciałam robić pająków i ciągnąć kopyt po ziemi. Może za szybko postawiłam ją na podnóżek? A może pomyliła mi się noga wewnętrzna z zewnętrzną? :eek2: Też możliwe. Taaaa, jak się zabić, to z elegancją – z kopytami na podnóżkach ;-) . I znowu przypomina mi się opowieść Ulubionego o szukaniu gwoździ i o nadziei u motocyklisty… Ale wstyd!

 

No i, drogi Czytelniku, czuję się okropnie, moja poobijana duma zapowiedziała mi już, że drugi raz nie zniesie takiego obciachu na oczach kolegów motocyklistów… Jak tak, to ona wysiada i przesiada się do katamaranu! Przynajmniej tam nie spadnie na glebę! No i ja ją rozumiem, bo po tym pokazie już nigdy w życiu nie nawiedzę „2 kółek”… Zostają tylko bezdroża w Bieszczadach.

 

Pocieszcie mnie, proszę…

 

Wasza Lady Shadow (z dumą w kieszeni i obtartą łąpką) :oops:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lady, trzy czwarte z tych chichoczących twardzieli zaliczyło równie spektakularne gleby, ale boja się do tego przyznać - łatwiej im nabijać się z innych niż przyznać się do błędu. Jeżeli twoja duma przesiądzie się do katamarana, to ma problem - niech się dusi w puszce psia jucha :mrgreen: , a ty śmigaj sobie dalej na hondzi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lady, luzzzz :D :D

 

ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwi motocykliści dzielą sie na tych co już leżeli, oraz na tych co będą leżeć ... :mrgreen: :mrgreen:

 

...grunt, aby wyciągnąć wnioski na przyszłość... :roll: :roll:

 

...bo jak moto ma tylko 2 koła ( tzn. nie ma tych małych bocznych kółek, jak rowerek), to chyba trochę niestabilne być musi, nie :mrgreen: :mrgreen:

 

pozdro :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...