Skocz do zawartości

z pamiętnika Lady Shadow...


Rekomendowane odpowiedzi

Z pamiętnika… lekcja 10, czyli Himalaje okielznane i... noga.

 

Z powodu przedwczorajszej gorki zdecydowanie mialam dolek ;-). Bylam zdegustowana i zla na sama siebie. No bo jak mozna nie umiec ruszyc porzadnie pod gorke? No jak? Poniewaz juz jestem TWARDA, ostatnie dwie noce obmyslalam strategie jak by tu wjechac na te Himalaje. Teoretycznie rozwazalam mowy tronowe Ulubionego Instruktora (no puuuusc ten hamulec, pusc babo, jak dodajesz gazu to po co go trzymasz!!! Mysl, co robisz!!!) i warianty jak by tu w koncu puscic ten hamulec, dodac gazu i nie stoczyc sie w otchlan… W dniu dzisiejszym miałam mozliwosc przetestowania moich rozwazan teoretycznych, ale o tym za chwilke.

 

Najpierw szybka rozgrzewka na Suzi na placyku. Biegi w gore i w dol, maly slalomik, zatrzymywanie się bez kopyt z hamowaniem recznym i drugi wariant z noznym (uuuuu, musiałam troche pocwiczyc, żeby wyszlo), a na deser, jak Ulubiony teoretycznie nie patrzyl (hi, hi, hi, znaczy jak moglo mi się wydawalo, ze nie patrzy - bo on, niestety, ma cos takiego, ze jak nie patrzy to i tak patrzy…;-)) to przemycilam dwa loty a` la Titanic… No nie mogłam się oprzec… :oops: Wybacz, Tomku, ale widac trzeba było nie uczyc mnie tego, bo teraz masz przemytnictwo… ;-)

 

Potem nastąpiła moja chwila prawdy. Pojechalismy uliczkami Bemowa na slawetna gorke. Ulubiony stanął sobie obok:- pamietaj, gazuuuu, sprzegielko delikatnie i jak moto ozywa, to lapa puszcza hamulec, PUSZCZA, nie trzyma! Ale i tak nie uuuuda ci sie… ;-) -Ha, mi się nie uda! UDA! No i jakos za pierwszym razem wjechałam na te Himalaje. Az z wrazenia o malo nie spadlam z Suzi ;-) Ulubiony tez był mile zaskoczony ;-). Potem było jeszcze kilka prob, na pewno lepszych niż to co było przedwczoraj… Cos takiego, widac teoretyczne rozwazania poskutkowaly. Ida żyrafy przez pustynie…? Chyba taaak. ;-) Ale teraz przyszla pora na hamulec nozny. No i Suzi zgasla. Uuuuu, dopiero po kilku podejściach udalo mi się jakos to przeprowadzic…

 

- Babonie wstrętny, nie trzymaj teraz noznego, jak dodajesz gazu!!!!

– Ale ja troche nie trzymam!!!

- TROCHE? A mozna byc troche w ciazy??? To tak samo nie można troche trzymac hamulacaaaa!!!

- No nie można. Prawda… Ale się przytrzymal…

- Gazuuu, wiecej gazu!

- Ale wyje…

- Co z tego ze moto wyje, ale jak wyje to znaczy, ze zdasz!!!! Nieee no, kto ci kazal stawiac Suzi na gumie!!!!

– Nie postawilam, to był dynamiczny wjazd…

- Eeee, tam, dynamiczny, 3 cm cie poderwalo!!!

 

I w takiej atmosferze, drogi Czytelniku toczyla się moja wysokogorska wyprawa na Himalaje. Ale opłacało się. Dzieki Ulubiony Instruktorze za cierpliwość! :mrgreen: Juz bede mogla spac spokojniej!

 

Po Gorce powrot na placyk. Przy skrecie w lewo z drogi o nawierzchni bitumicznej (hi, hi, w koncu mam niedługo egzamin i naumialam się teorii) na droge enduro, nieopatrznie podparlam się kopytem o ziemie, a motorek wtedy jechal… No i dostalo mi się od Ulubionego. Sorrry, Tomku. :D Teraz już wiem, ze takie glupie zachowanie grozi kalectwem, urwaniem kolanka, kostki i innych mechanizmow w kopycie… Juz nigdy nie będę tego robic! Nigdy! I Wy tego tez nie robcie, bo szkoda nozki.

 

I tak sie zakonczyl dzien 10. Poniewaz jeszcze musze wielu rzeczy się nauczyc, spotkamy się niedlugo, drogi Czytelniku na jazdach extra dodatkowych.

 

Do zobaczenia,

Wasza Lady Shadow – slynna himalaistka :mrgreen:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamietnika…, dzien 11, czyli powrot z miasta na tarczy, nie z tarcza…

 

Wlasciwie dzisiejsza jazde na miescie moge przyrownac do pobytu na wojnie. Dalam ciala i tylko dzieki pomocy Ulubionego Instruktora przezylam boj, ale co to za przezycie, skoro zostal wstyd. Wrocilam na tarczy… Wstyd i sromota… Strasznie mi glupio. Nawet nie wiem od czego zaczac. Przeprosic nie mogę, bo wylece z kursu, moge tylko bic sie w piersi i obiecywac poprawe… Mea culpa, mea maxima culpa…

 

Bylismy umowieni na Placu Bankowym, skad punkt 19 wyruszylismy na Marszalkowska. I tu sie zaczelo. Ad rem, zacznijmy od poczatku. Ulubiony zaniechal już gruntownych podpowiedzi biegowych, bo z biegami nie było tez wiekszego problemu.

Gorzej z redukcja (plynna) i stosowaniem delikatnego przegazowania – sprzeglo, redukcja biegu i przegazowanie… W moim przypadku, mimo szczytnych zalozen Ulubionego, popartych nawet wykladem teoretycznym na ten temat, nie dalo się takiej redukcji zrealizwoac, gdyz nie panuje nad gazem…

 

Tak, tak, drogi Czytelniku. Gaz to zywiol, ktory mnie przerasta, a jednoczesnie fascynuje. Przerasta, poniewaz prawie przy kazdym hamowaniu, jednoczesnie z naciskaniem hamulca, dodawalam gazu. Lapa nie panowala nad caloscia, zyla wlasnym zyciem, no i hamowanie było nie kontrolowane, gaz tez. Do tego doszly pajaki nogami, kladzenie nog na ziemie, przy motorze w ruchu, co grozi kalectwem (patrz lekcja 10 i stosowne reprymendy). O niestabilnosci moto nie wspomne. Wstyd. Ulubiony zdzieral gardlo do cna, ja kiwalam glowa ze zrozumieniem, ale niestety robilam swoje… Jest mi glupio, bo wcale nie chcialam, zeby tak wyszlo. Naprawde.

 

Fascynacja gazem objawiala się, natomiast przy ruszaniu spod swiatel. Odkrywam przyspieszenia, to, ze mozna szybko ruszyc, polozyc kopyta na podnozki w momencie ruszania i od razu zmieniac biegi na wyzej. Gazuuu, bieg, gazuuuu, i kolejny bieg… Alez to frajda! Odkrywalam rownize rollgaz przy zmianie pasa, już dzis nie było slimakow (patrz lekcja 4), tylko ucieczka sprzed nosa samochodu… Nie wiem dlaczego dostapilam w tej materii drobnego oswiecenia? Mysle, ze to wszystko było ze strachu przed moim Ulubionym Instruktorem… Czego się nie robi, zeby nie krzyczal i nie zabil mnie na tym motorze za slimaczenie sie… Taaa, to ze strachu.

 

W dzisiejszym dniu mialam dwie mile sytuacje. Jedna to jazda po slimakach (estakadach) przy moscie Poniatowskiego i kladzenie się w zakretach. Oczywiście ja do zakretow podchodze, niestety, zachowawczo. Skoro jest, to skladam się minimalnie, aby tylko… A gdzie prawdziwe „szlifownaie” podnozkow? Nie ma, bo sztywnosc ciala nie pozwala. Ulubiony pokazal mi, ze moze byc inaczej. W zyciu nie mialam takiej frajdy przy skladaniu sie w winklach! Zastanawia mnie fakt, jak to jest, jak plecakuje u kogos, zaden zakret mi nie straszny. Skladam się pieknie razem z nim i ciesze „szlifowaniem”. Gorzej jak ja mam zrobic cos takiego. Chyba po prostu brakuje mi odwagi, ale tez nie wiem na ile moge sobie pozwolic z polozeniem moto, zeby było stabilne i nie wylecialo z trajektorii lotu ;-)

 

Drugi mily moment zastal mnie na stacji benzynowej. A mianowicie, zajechalismy tam, bo Ulubiony Instruktor juz nie wytrzymywal nerwowo i musial ochlonac po moich wyczynach (to wcale nie było takie mile). Ze spuszczona glowa wysluchalam wszystkiego na temat mojego hamowania. Uff, Tomek zniknal na chwilke (uspokajac sie ;-)), a ja postanowilam wykorzystac moje doswiadczenia spod kompresora (lekcja 9) i wbic luz w moto, bez odpalania go. Zabujalam SR-ka, nie dotknelam sprzegla, bo w pamieci mialam reprymendy, ze jak silnik nie dziala, to wara od sprzegla, i luz się znalazl… Już na luzie wykrecilam moto i bylam gotowa do dalszej jazdy… To znalezienie luzu było takim promyczkiem na tej dzisiejszej wojnie.

 

Pozwol, Czytelniku, ze podsumuje dzisiejszy dzien. Zywiol i jeszcze raz zywiol w moim przypadku. I walka o zycie... Dlatego tez ufam, ze wypunktowanie to przyczyni się do lepszego zrozumienia materii motocyklowej (przeze mnie), a kto wie, może komus dopomoze w jego zmaganiach. Przeciez zawsze lepiej uczyc się na cudzuch bledach, niz na swoich.

 

Tak wiec:

 

1. przy hamowaniu recznym hamulcem niech reka Boska broni przed gazem. Hamowanie to nie gazowanie! Dwa paluszki na hamulcu, pozostale na manetce gazowej, trzymaja ja stabilnie i nie pozwalaja na ruchy gazowe. Latwo to napisac w moim przypadku, trudniej wykonac…

 

2. przy zatrzymywaniu się pod swiatlami (i gdziekolwiek indziej) nie klasc kopyt na ziemie, jak motor jest w ruchu, bo polamia sie kulasy! Motor stoi, wtedy nogi na ziemi. (Ja wiem, ze to jest bardzo oczywiste, ale co z tego, skoro nie zawsze umiem zastosowac…)

 

3. przy hamowaniu nie trzymac sie kurczowo kierownicy, bo nadejdzie z pewnoscia taki moment, ze ciezar ciala wsparty na kierownicy zabuja nia i calym motorem przy okazji. No i wyjdzie na to, ze to moto wyprowadza nas na spacer, a nie my jego.

 

4. przy redukcji biegow za kazda zmiana biegu w dol, wciskac sprzeglo. Nie robic na jednym wcisnieciu sprzegla redukcji naraz wszystkich biegow w dol. Taka „szybkosc” moze być kosztowna, bo rozwali skrzynie biegow…

 

5. przy zmianie pasa uzywamy lusterek, glowy, rozsadku i wszystkich zmyslow. Jak cos jedzie w miare rowno, to dynamiczna zmiana i gazuuuuuu. Hodu, żeby nikt w nas nie wjechal!

 

6. przy ruszaniu spod swiatel na skrzyzowaniu nie slimaczyc sie, szybki start, bieg wyzej, 6 tys. (?) obrotow, nastepny bieg i gazuuuu!

 

7. po uzyciu kierunkowskazu, wylaczamy go, nie czekamy, az Ulubiony Instruktor zacznie wolac: skleroza, skleroza!!! ;-)

 

I tym humorystycznym akcentem zakonczmy dzisiejszy niespecjalny dzien… Ehhh, dobrze, ze wrocilam z wojny - chociaz na tarczy…

 

Wasza Lady Shadow - zawstydzona

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Z pamiętnika… dzień 12, czyli…hymn pochwalny na czesc Ulubionego… i przegazowka.

 

Po mojej dłuższej nieobecności na lamach „Pamiętnika…”, pragne rozwiac Twoje watpliwosci, drogi Czytelniku, i powiedziec Ci, ze nie zniechęciłam się w moich zmaganiach motocyklowych, nie rzuciłam tej aktywności w diabły, i nadal kontynuuje moje zdobywanie wiedzy. Przestoj był li tylko spowodowany dlugim oczekiwaniem na wolne terminy jazdy w kajeciku Mojego Ulubionego Instruktora. ;-)

 

W tym momencie nadeszla wlasciwa pora aby rozpisac się na temat Ulubionego Instruktora…, tym bardziej, ze jeszcze nigdy tego tak szeroko nie czyniłam. Tak, tak, szanowny Czytelniku. Dobrze zrozumiales mnie, czekaja Cie teraz peany pochwalne na czesc Tomka. Czuje imperatyw wewnetrzyny, aby to uczynic, gdyz doszly mnie sluchy, ze moje określenie „ulubiony” może być odczytywane jako złośliwe, sarkastyczne i nieprzyjemne. A tak nie jest. Pragne publicznei zdementowac te ploty i pomowienia ;-) !

 

Ulubiony Instruktor jest rzeczywiście Moim Ulubionym Instruktorem, i juz. Cenie go bardzo za całokształt, za wiedze, za to, ze sam praktykuje jazde na moto, a nie jest „wszystkowiedzacym” teoretykiem, za to, ze uczy, a nie stoi gdzies „pod daszkiem”, bo pada deszcz (patrz – lekcja 1 ;-) ), ze nie mowi wszystkiego, tylko musze „przemyśliwać” co zrobiłam zle, ze jest odważny (moja mama miala racje, patrz lekcja 4) i ze wymaga ode mnie takich rzeczy, których ja sobie sama w najśmielszych oczekiwaniach nigdy nie wyobrażałam ;-). Tak wiec z cala moca potwierdzam (publicznie), ze mam fajnego i kompetentnego instruktora. A to, ze troche krzyczy, no coz, rozumiem go i jednoczesnie podziwiam, bo ja na jego miejscu już po 5 minutach pewnie bym eksplodowala z wściekłości, patrzac jakie głupoty wyrabia ciemny kursant…, a on wytrzymuje znacznie dłużej… Zreszta ostatnio jakos złagodniał… :mrgreen: Tak wiec, Tomku, chyle przed Toba czolo, :buttrock: jednoczesnie dziekujac za uczenie mnie motocyklowej wiedzy i ciagle podwyższanie mi poprzeczkę.

 

Drogi Czytelniku, tylko ciiiiiiiii….. o tym hymnie pochwalnym, żeby Ulubiony nie dowiedział się o nim za szybko, bo mi się jeszcze rozpaskudzi… ;-)

 

W dniu dzisiejszym miala miejsce lekcja 12 i 13 w jednym, czyli dwie godzinki. Z perspektywy czasu (hi. hi, kilku godzin wstecz!) oceniam, ze dla mnie to troche za duzo. Moje krotkie paluszki bardzo mi się zmeczyly przy sprzeglowaniu, cale lapki tez, co nie poprawialo efektow jazdy podczas tej nieszczesnej drugiej godziny… Wrecz przeciwnie. Wystartowaliśmy wieczorowa pora (20,30), już tradycyjnie, z Placu Bankowego. Po mojej dłuższej nieobecności na Suzi, a za to czestrzej bytności na domowej Hondzi, musiała minac chwilka zanim przyzwyczaiłam się do bardziej „sportowej”, a nie „chopperkowej” pozycji. Taaaaa, nie nogami do przodu, a pupą do gory…

 

Pomknęliśmy w kierunku Mokotowa, no i po drodze przy Chałubińskiego, jak sobie dziarsko pomykałam, przy redukcji biegu, nagle stracilam obroty. Ki czort? Co zrobiłam zle? Z pewnością rozwaliłam skrzynie biegow!!! – pomyślałam w panice. Może nieeee, nic nie zgrzytalo – pocieszałam sie ;-) . Eeeee, to tylko skończyło się paliwo. I w tym momencie Mój Ulubiony Instruktor opowiedział mi co zrobic z tym fantem. Wiadomo, jechac na stacje benzynowa! Ale jak, skoro moto stoi uspione? Oto wyklad Tomka:

"Trzeba przelaczyc na PRI, odpalic moto i wtedy przelaczyc na RES, czyli rezerwe. Tak naprawde, to na rezerwe warto przelaczyc jak moto zaczyna krztusic sie i przerywac, a nie dopiero wtedy, gdy zdechnie. Lecielismy jednak tak szybko (90 km), że przerywanie trwalo moze 3 sekundy i nie zdazylismy namacac i przestawic kranika. " No i po powyzszych operacjach pojechaliśmy zatankowac Suzi. :mrgreen:

 

Generalnie podczas mojego rodeo po miescie pod okiem Ulubionego, caly czas próbowałam robic redukcje biegow z przegazowka. Metoda jest prosta – sprzegielko, gaz wiekszy o jakies 1000 obrotow i bieg w dol, po dodaniu tego gazu. Wtedy skrzynia biegow nie rozwala się, biegi miekko wchodza i jest elegancko. Nie wolno stosowac "techniki biegu lupanego"! NIE i juz! Podczas pierwszej godziny jakos radziłam sobie z przegazowka, natomiast podczas drugiej – to był już żywioł…Widac nie tylko lapki mie się zmęczyły, ale i rozumek tez ;-)

 

Przy sławetnej przegazowce przy zrzucaniu biegow, niestety, nie szlo mi hamowanie i jednoczesne stosowanie przegazowki. A jak jest niewielka odległość i mamy zatrzymac się pod światłami za poprzedzającym autem, nie robiąc mu krzywdy, to trzeba hamowac i redukowac biegi z elegancka przegazowka jednoczesnie. Oczywiste, ale widac dla mnie nie do konca jasne. Jakos swiatla stopu poprzednika, nie robily na mnie większego wrazenia… :eek2:

 

Aaaa, jeszcze a`propos hamowania. Dobrze by było, żeby hamowac tylko wtedy, gdy jest taka konieczność, a nie gdy wolny pas ruchu, cos tam w oddali majaczy, a my dajemy po hamulcach, bo gdzies tam kilometry do przodu JEDZIE AUTO! Niestety, tez mi się to zdarzylo… :oops:

 

Kolejnym moim spostrzeżeniem, a raczej Ulubionego, a mi tylko podsuniętym do przemyśleń, jest sprawa nadziei u motocyklisty. A mianowicie, motocyklista NIE MOŻE MIEĆ NADZIEI, ze cos tam mu wyjdzie. On musi być pewny tego co zamierza zrobic. Musi wiedziec, co w danej chwili robi moto i panowac nad nim w 100%. Nie może być, ze wejde w zakret – jak Bog da, ze zahamuje, albo i nie! Kazda decyzja musi być przemyslana i absolutnie swiadoma, a nie ze może się cos tam uda. Bo jak się nie uda, to już skutecznie. Tak wiec cytuje slowa Ulubionego – „nadzieja u motocyklisty, ze cos tam mu się uda jest pierwszym gwoździem do trumny”. Brutalne, ale prawdziwe. Nie mozna miec nadziei, ze cos sie nam uda, trzeba byc pewnym tego co sie robi.

 

Kolejna rzecz to zatrzynywanie sie pod swiatlami. Na jezdni jak wol wymalowana jest linia zatrzymania, tak wiec TUZ PRZED nia nalezy sie ustawic, a nie zostawiac 10 metrow odstepui od niej... Niestety, zatrzymywalam sie - jak Bog da... Wstyd...

 

I tym sposobem, podsumowania dzisiejszego dnia ulozyly sie same w pewna całość ;-) Właściwie do dodania mi pozostalo tylko stwierdzenie, ze bardzo lubie lekcje z Tomkiem. Czekam sobie na nie cierpliwie (a raczej niecierpliwie, bo z reguly nie moge sie ich doczekac...), w międzyczasie doskonaląc się na naszej domowej Hondzi (na zamkniętym placyku, z dala od innych użytkowników drog publicznych ;-)). A doskonale się, bo wiem, ze jak ktos ode mnie wymaga, to należy sprostac tym wymaganiom. No i głupio by było przynieść wstyd, tak miłemu (czytaj: ulubionemu) Instruktorowi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… dzień 13, czyli…bezmyślność, popisy i poszukiwania gwoździa…

 

W dniu dzisiejszym, na mojej 14 godzinie jazdy dosiadałam Suzi. Lubimy się bardzo, tak wiec lekcja była czysta przyjemnością. Po krótkiej rozgrzewce wywiozlam Mojego Ulubionego Instruktora na miasto. Pierwsza reprymende uzyskałam (w trybie natychmiastowym) na drodze dojazdowej enduro do ulicy :-( . Za szybko, BARDZO za SZYBKOOOO! Prawda, ze strachu przed wezami boa, czającymi się na mnie w sypkim piaseczku, a moze troche, zeby pokazac jaki ze mnie rajders, dalam gazu i na dwojce mknęłam przez pustynie. Ile było na liczniku, nie wiem, bo nie patrze, ale nie było to tempo slimacze i rozważne. :? Ale skoro panowałam nad motorem, weze były w ukryciu, to może tak można…? W każdym razie, jak przednie kolo moto wpada w sypki piach, i już czujemy „zawirowanie” (waz boa atakuje), to Ulubiony mnie uczyl, ze po pierwsze nie należy panikowac, po drugie nie należy napinac rak, a rozluźnić je i delikatnie trzymac kierownice, lekko odjac i po krótkiej chwileczce dodac ponownie gazu. No i to dodanie gazu wyprowadzi moto z uscisku weza boa. Nie wiem, czy dobrze kombinuje, ale ja w ten sposób już kilka razy ratowałam się na tym enduro.

 

Po szybkim (sic!) pokonaniu pustyni enduro, pomknęliśmy przez Bemowo w strone gorki smieciowej. Mala uliczka (droga) z super winklami i dwoma przejazdami z torami kolejowymi. Ćwiczyliśmy redukcje biegow z przegazowka (nawet jakos szlo!), winklowanie (lubie, lubie, nie powiem, i proszę o jeszcze :mrgreen: ) i zatrzymywanie się pod światłami ze zredukowanym do jedynki biegiem (sławetne hamowanie z jednoczesna przegazowka i redukcja biegow, które to wczoraj było dalekie od idealu). Te elementy naszej wycieczki nawet jakos szly. O tym co nie szlo, opowiem zaraz.

 

Bije się w piersi, i przyznaje, drogi Czytelniku, ze na naszej wycieczce, przez moja głupotę i bezmyslnosc, rozpoczelam poszukiwania gwoździa do trumny (patrz dzien 12 i akapit o nadziei). Na szczescie go nie znalazłam…

Zastrzezenia, i to wielkie, mojego Ulubionego Instruktora dotycza moich następujących wyczynow:

 

Przy dojeżdżaniu do przejazdu (czy to pociąg,, czy cokolwiek innego), gdzie jak wół stoi znak stop, należy się ZATRZYMAC. A zatrzymanie polega na tym, ze kola się NIE TOCZA. A skoro się nie tocza, to kopyta wędrują na ziemie, glowa rozglada się na lewo prawo i gazuuu, jak droga wolna. Tak robia normalni kursanci. A narwani, którzy chcieliby się popisac, ale im nie wyszlo, nie klada kopyt na ziemie (jest to nawet chwalebne, jak wyjdzie). Moto powinno w praktyce postac sobie z nogami na podnozkach, w tym czasie obserwacja co się dzieje, i ruszenie bez nog na ziemi. Tak by było ladnie i elegancko. A co zrobila Lady Shadow? Ano w zapędach szpanerskich nie zatrzymala moto na amen, nieeeee, tylko wolniutko toczyla się do przejazdu, no i gazuuuuuu! Tak wiec ZATRZYMANIA moto nie było…

 

Kolejna sprawa zwiazana z ruszaniem i zatrzymywaniem się. Gdy jest czerwone światło i zielona strzalka, należy zatrzymac się (na chwile), a nie uparcie stac dluzsza chwile i przepuszczac nieistniejacych pieszych. Wlasnie w tym przypadku należy zastosowac technike zatrzymania się z nogami na podnozkach, i ladnego ruszenia bez podpierania sie. W dniu dzisiejszym może ze dwa razy udalo mi się wcielic ten ideal w zycie. Jeden raz gdy poprzedzal nas policyjny radiowoz;-) Widac musiałam popisac się przed panami policjantami…

 

Inna „atrakcja” mrozaca krew w zylach były pomarańczowe swiatla. Wydawalo mi się, ze zdaze i prułam na nich az się kurzylo… Podobniez raz pomarańczowe zmienilo się w czerwone… No i wstyd mi. Przyznacie mi racje, Lady Shadow uparcie szukala dzisiaj gwozdzi…

 

W tym momencie nastapi mala dygresja. Na miescie spotkaliśmy Jawe z awaria (po zaliczeniu rowu), i oczywistym było, ze należy się zatrzymac, i spytac co się dzieje, co tez uczyniliśmy. Bardzo lubie ten gest ze strony Tomka, bo w dzisiejszym swiecie, nie każdy tak potrafi i nie każdy ma odwage zaoferowac pomoc. To mi się podoba, tak trzymac! Ja tez tak chce postepowac w moim motocyklowym zyciu!

 

Po moich ekscesach miejskich, podczas których, niestety, nawet mi się podobalo, pojechaliśmy na placyk. I tu miałam niespodzianke - titanicowalam na Suzi, próbowałam latac a`la Titanic po luku. Z roznym skutkiem, ale frajda była nieziemska… Uuuuuu, ale to lubie… :evil: Potem było zawracanie na waskim odcinku z moto ustawionym prostopadle, i trudniejsza wersja – z moto rownolegle, ze skrecona kierownica. Dostąpiłam oświecenia i okazalo się, ze to nie jest trudne! Oczywiście przypominam (sobie przede wszystkim ;-) ), ze jak ruszamy po luku, to na ziemi jest noga od strony wnętrza luku, a na podnóżku noga zewnetrzna. To niby oczywista rzecz, ale musialam przemyśleć która noga jest która… ;-)

 

Na koniec mialam jeszcze nauke stawiania Suzi na centralnej podstawce. Niby proste, ale. No wlasnie. Przy stawianiu Suzi, nalezy nadepnac na centralna podstawke prawa noga, oprzec moto na centralnej podstawce, skrecic kierownice w lewo, i caly czas ja trzymac lewa lapka, a prawa lapka chwycic od spodu kanape - tak blizej konca, ale bez przesady. Teraz lapki prostujemy, ale to nie silownia, caly dowcip polega na tym nadepnieciu podnozka i pchaniu go w dol noga. Rece asekuruja i pomagaja. Suzi sama wskakuje na podstawke... Zyby ja zdjac z centralnej podstawki, nalezy usiasc na moto, wyprostowac kierownice, POLOZYC bez naciskania paluszki (dwa, lub jeden) na hamulcu, bujnac moto do tylu i siuuup do przodu. No i Suzi prawie sama zlecie z centralnej podstawki. Gdy zrobi to zbyt dynamicznie, nalezy przyhamowac, zeby moto nie stracilo rownowagi... I tyle...

 

No i tym milym akcentem zakończyła się moja lekcja z Ulubionym.

 

Teraz nastapi wakacyjna przerwa w Pamiętniku. Tomek niedługo urlopuje (i słusznie) i dlatego moje kolejne lekcje przypadna po polowie lipca. Tak wiec do zobaczenia w lipcu! Ale nie mysl drogo Czytelniku, ze spoczne na laurach, będę ujeżdżała domowa Hondzie (znaczy, taka mam nadzieje, ze maz mnie dopuści) - oczywiscie prywatne rodeo bedzie tylko na zamkniętym placyku ;-)

 

ciag dalszy nastapi,

 

Wasza Lady Shadow

 

 

PS. Drogi Czytelniku,

 

Ponieważ lubie winkle, a nie bardzo wiem jak się do nich prawidlowo zabrac, Mój Ulubiony Instruktor przyszedł mi z pomoca, i wystosowal krotki poradnik na temat skladania się w zakrety. Pozwole sobie w całości przytoczyc Tomkowe nauki na lamach Pamiętnika.

Autorem poniższego fragmentu jest Mój Ulubiony Instruktor:

 

„O skrecaniu.

Istnieje zależność miedzy pochyleniem moto, prędkością jazdy i ciasnoscia zakretu. Pochylenie jest tym wieksze, im szybciej jedziemy, oraz im ciaśniejszy jest zakret. Pamiętajmy, ze w jezdzie rekreacyjnej, (czyli bez wykorzystywania zjawiska zwanego „przeciwskretem”, z ang. counter steering) najpierw wystepuje pochylenie, z którego dopiero wynika skret kierownicy. NIE ODWROTNIE!

Te trzy wspomniane rzeczy możemy nazwac składnikami iloczynu, który nie może być wiekszy niż przyczepność w danym miejscu i sytuacji.

Np. możemy przyspieszac proporcjonalnie do prostowania na wyjsciu z zakretu, bo jeżeli jeden składnik iloczynu maleje, to drugi może rosnac proporcjonalnie, tak, aby iloczyn się nie zmienial. Jeżeli iloczyn przekroczymy, to lezymy., bo przekroczyliśmy granice przyczepności.

Inny przykład: Zacieśniając zakret musimy zwolnic, jeżeli nie mamy możliwości większego pochylenia maszyny.„

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Z pamiętnika… czyli tesknota i egzamin teoretyczny,

 

Drogi Czytelniku, nie wytrzymałam! Miałam dopiero wrócić do Pamiętnika po powrocie z urlopu Mojego Ulubionego Instruktora i wznowieniu pod jego okiem jazd doszkalajacych, ale stęskniłam sie – za jazdami, za spisywaniem wrażeń, za Waszymi uwagami… Pisanie Pamiętnika rownie wciąga, jak jego czytanie, powiem nieskromnie… Drugim powodem jest mój zdany w dniu dzisiejszym egzamin teoretyczny, o którym będzie mowa w dalszej czesci.

 

Ostatnie dni czerwca br. spedzalam na zamkniętym placyku w towarzystwie domowej hondzi i meza. Pewnie, w tak doborowym towarzystwie – zawsze milo! Tym bardziej, ze postanowiłam doskonalic moje umiejętności pod nieobecnosc Ulubionego. Zarówno Tomek, jak i mój maz, zwrócili mi uwage, ze nie za dobrze trzymam lewa – sprzeglowa łapkę na manetce, a co za tym idzie na sprzęgle. A mianowicie, sprzęgło naciskałam dwoma paluszkami, „przyklapiajac” sobie reszte palcy klamka. No i bolały stawy…, oj bolały. Postanowiłam zmienic paskudny nawyk! Ostatnie kilka godzin na hondzi przestawiałam krnabrna łapkę na trzymanie sprzęgła cala dłonią. Taki uchwyt pozwala na dokładne (i do konca) docisniecie sprzęgla. Po kilku takich dniach z nowym uchwytem przycięte stawy odżyły… Widac madra baba po szkodzie ;-) . Tak wiec przypominam (sobie przede wszystkim), ze jedynie dwoma paluszkami naciskamy klamke hamulca, a cala lapka klamke sprzeglowa. Wtedy będzie zgodnie ze sztuka.

 

Moja druga aktywnością „placykowa”, poza pilnowaniem lapki sprzęgłowej, jest osemka – na wolnych obrotach i gazowa z „zamykaniem oponek”. Spedza mi ona sen z powiek! Hondzia jest soft chopperkiem z pieknym skretem. Jak się ladnie przyloze, to nawet (co jakis czas) udaje mi się zrobic pod rzad 5 osemek. Ale niestety, parafrazując studencki kawal o profesorze i egzaminowanym – na piątkę umie Pan Bog, na czwórkę profesor (czyli Ulubiony, nic nie ujmując jego wiedzy i umiejetnosciom ;-)), a na trojke Lady Shadow…;-) . Marność i tylko marność… tym bardziej, ze miałam dzisiaj okazje przypatrywac się egzaminowi praktycznemu na moto na Odlewniczej. Egzaminator, o zgrozo, zażyczył sobie 8 z kierunkowskazami! Ale jakos nie oblal osoby, która nie machala glowa, tak wiec, doszlam do wniosku, ze egzamin praktyczny to rosyjska ruletka… Albo tak, albo siak!

A`propos osemki. Ostatnio nasza hondzia dostala od nas nowe oponki. Ryzy Kon, u którego była w warsztacie, popatrzyl na stare ogumienie i powiedział do mojego meza:- Ooooo, widze, ze mocno kładziesz się w zakrety! Widac po starciach. Na co mój maz odpowiedział:- Eeeeee, nieeeee, to nie ja, to zona cwiczy osemki i slalom! ;-)

 

I tym to sposobem doszliśmy do mojej trzeciej aktywności placykowej – slalomu. Naogladalam się w „Jednośladzie”, jak to policjanci na otwarcie sezonu ćwiczą slalom i sama zapragnęłam składać się jak oni „do ziemi” na każdym zakrecie slalomu… Probuje, probuje i ganiam tylko po placyku, ustawiając najdogodniejsza odległość pachołków….;-) A efekt jest daleki od podpatrzonych panow policjantow. Ale nic to, cwiczenie czyni mistrza!

 

To stwierdzenie ma przełożenie na egzamin teoretyczny. Dzisiaj wlasnie go zdalam. Inny by się chwalil, ja tylko wspomne, ze nie zrobiłam ani jednego bledu! Caly dzien chodziłam lekko podenerwowana, bo niby wszystkie testy przerobiłam sto razy, ale zawsze jest jakies ale… no i icho nie spi! Najwazniejsza sprawa – na egzamin teoretyczny nie wolno się spóźnić! Egzaminator wpuszcza na sale za okazaniem dowodu, wyczytujac osoby zapisane na lisci. Jak już system komputerowy zostanie odpalony, nic nie pomoze, i spóźnialski nie zostanie wpuszczony na sale. No i egzem przepada. Największy klopot sprawila mi koszmarna pseudo klawiatura do dawania odpowiedzi na pytania. Niby działała, ale trzeba było dokladnie dociskac przyciski. Poza tym, ja zetknęłam się z nia po raz pierwszy. Jest zdecydowanie inna niż poczciwa klawiatura komputerowa i myszka… Na szczescie przed właściwym testem, było kilka minut na probe generalna i zapoznaie się z guziczkami ;-) . Oj, potrzebowałam tego bardzo, mimo, ze biegle posluguje się kompem…

Podczas rozwiązywania zasadniczego testu jest wystarczająco duzo czasu, żeby dokladnie i wolno przeczytac pytanie i odpowiedzi. A czytac wszystko należy za koleja, a nie robic „na pamiec”. W tym momencie musze pochwalic pana egzaminatora. Był mily. Każdemu życzył powodzenia i przy zakończeniu testu podawal wynik i gratulowal zdanego egzaminu. Tak wiec teorie mam już za soba. Tralala!

Praktyczna czesc nastapi 20 lipca w samo południe! Oj, będę musiała wziac urlop…

 

Drogi Czytelniku, ponieważ mój Ulubiony Instruktor urlopuje, postanowiłam pojsc w jego slady. A co tam, ja przez kilka dni tez pourlopuje – niestety, niestety z dala od placyku i hondzi :-( Ale może w tym czasie moja wiedza jakos ulozy się w rozumku, i wroce do 8 z nowymi przemyśleniami! Tak wiec zegnam się z Wami na krotka chwile! No i bede tesknic!

 

Wasza Lady Shadow – dyplomowany teoretyk ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Z pamiętnika… dzien 14 (15 godzina), czyli Urzadzenie Egzaminacyjne, osemka i wolna amerykanka.

 

Po kilku dniach urlopu (ale się wymarzlam nad jeziorem, brrrr!) powróciłam steskniona na placyk za Piotrusiem, Ulubionym (nadal urlopuje) i za motorkami.

 

Dzisiaj miałam extra doszkalajaca jazde na SR-ce, czyli Urzadzeniu Egzaminacyjnym u Piotrusia – Oceanu Spokojnego. Ponieważ termin egzaminu zbliza się nieubłaganie, postanowiłam przypomniec sobie jak to jezdzi się na SR-ce. No i mój powrot na SR-ke wypadl, niestety, kiepsko… :-) Zupełnie zapomniałam jak się na niej siedzi, jak się nia kieruje i jak hamuje Urzadzenie Egzaminacyjne… No bryndza!

 

Ostatnio z lubością oddawałam się ujeżdżaniu naszej domowej hondzi, i nie powiem, mimo mojej miłości do Suzi, coraz bardziej lubie nasza dostojna i dojrzala w latach Shadow… Nawet zlapalam się na tym, ze już mi coraz mniej przeszkadza kierownica chopperkowa z rozłożonymi lapkami jak przy prowadzeniu taczek… Już nawet za normalne uwazam jezdzenie nogami do przodu, nie przeszkadza mi tez sciskanie kolankami rozłożystego baku… Ulubiony Instruktor w tym miejscu z pewnością by nie omieszkal dodac, ze kolanka na baku maja być zlaczone jak na pierwszej randce ;-) . Takie tez sa. :lol:

 

Tak wiec przesiadlam się z 50 konnej maszyny na Urzadzenie Egzaminacyjne. Ponieważ Ocean Spokojny zarządził dzien wolnej amerykanki, mogłam szlifowac wszystko to na co miałam ochote. Zdecydowałam się na całogodzinne krecenie osemek – do bolu. Oczywiście najpierw nie mogłam trafic w nawiasy osemki. Wstyd! SR-ka wozila mnie tak, jak tylko ona chciala… Potem było nieco lepiej, ale tylko nieco i tylko przez chwilke, bo Ocean Spokojny zaniżył mi obroty, tak, ze moto nie gaslo, ale trzeba było pracowac sprzęgłem i gazem. No i znowu zaczęło się… Ooooooj diamencik wymaga oszlifowania, a raczej nie diamencik, a cyrkonia, bo wyprawia cyrki na placyku ;-) .

 

Drogi Czytelniku, pewnie już nie jeden raz pomyslales sobie, ze z tej Lady Shadow to niezły osiolek musi być, skoro na 15 godzinie, mimo ćwiczeń wlasnych, nie miesci się w osemce… Pragne powiedziec na swoja obrone, zaklinając się po trzykroc, ze na domowej hondzi jakos osemka mi wychodzi… Z gazem i bez gazu.

 

Nadszedł odpowiedni moment na pochwalenie Oceanu Spokojnego :buttrock: . A mianowicie jestem pod wielkim wrazeniem jego cierpliwości i spokoju, a także sposobu jak (cierpliwie) tłumaczy rozne zawiłości sztuki ujeżdżania moto. Straszliwie podoba mi się jak wklada do glowy podstawy techniki, aby delikwent zrozumial teorie, przewozi go na moto, pokazując jak ma wyglądać dany element ćwiczeń., jednym słowem – jestem pelna podziwu dla jego sposobu uczenia.

 

Mi tez dzisiaj skapnęło co nieco z wiedzy Oceanu Spokojnego!

 

A mianowicie Piotruś opisal mi co i jak należy robic na osemce. Wiadomo – jechac. Najpierw slalom miedzy trzema pachołkami, potem wjazd na ósemkę, piec okrążeń, wyjazd i koniec piesni. Tak wyglada to z grubsza. Ale w szczegółach rzecz ma się zupełnie inaczej! Dlatego tez pozwole sobie ponizej opisac zapamietana lekcje teoretyczna przedstawiona mi przez Piotrka, dotyczaca osemki, gdyz jest to wiedza bezcenna i trudno wynaleźć opisy jak należy ja pokonywac.

 

Na egzaminie podchodzimy do stojacego moto i zestawiamy je z podstawki. Potem przeprowadzamy (opierając lekko na prawym udzie) na odległość 3 m. Stawiamy ponownie na podstawce i stajemy obok. Jak egzaminator pozwoli, to wsiadamy, odpalamy, ustawiamy lusterka, sprawdzamy swiatla i z linii ruszamy do slalomu. Pierwszy pacholek mamy po lewej rece. Wlaczamy lewy kierunek, w lewo machamy glowa i slalomujemy. Drugi pacholek mamy po prawej rece, wlaczamy prawy kierunek i w prawo machamy glowa. Potem trzeci pacholek mamy po lewej rece – wlaczamy lewy kierunek, w lewo machamy glowa i kierujemy się do osemki. Przy wjezdzi na ósemkę nadal obowiazuje lewy kierunek, gdyz w lewo jedziemy, natomiast glowa machamy W PRAWO, gdyz ten wjazd to jest skrzyżowanie równorzędne w kształcie litery T i upewniamy się, czy cos nam nie wyjedzie z prawej strony, a to cos z prawej mialoby pierwszeństwo. Tak wiec po tym wyjatku, wjeżdżamy na pierwsze okrazenie osemki. Na kokardce 8 – czyli skrzyżowaniu drog jednokierunkowych (!) wlaczmy kierunek lewy i machamy glowa w lewo. Kierunek jest lewy i glowa lewa, bo wypatrujemy z lewej strony kogos, kto moglby nam teoretycznie wyjechac…, ale i tak my jesteśmy z prawej i mamy pierwszeństwo! Jesteśmy na gorce brzuszka osemki, jedziemy znowu do kokardki, wlaczamy kierunek prawy i machamy glowa w prawo. To nadal jest skrzyżowanie drog równorzędnych jednokierunkowych. Tym razem, to my powinniśmy przepuścić kogos z naszej prawej … ;-) I taka to metoda pokonujemy 5 okrazen. Żeby nam się osemki nie pomylily, znajdujemy sobie punkt odniesienia, gdzie zawsze liczymy początek kolejnej osemki. A teraz po tym balecie pora na wyjaz z osemki. I przy wyjezdzie mamy drugi wyjatek! Wlaczamy lewy kierunek i NIE MACHAMY GLOWA – glowa zostaje prosto, bo wyjeżdżamy ze skrzyżowania w kształcie litery T drogi jednokierunkowej i tu nic nam już nie wyjedzie. Na wysokości pierwszego mijanego pachołka (z lewej strony) nadal swieci lewy kierunek, i glowa wedruje w lewo, potem drugi pacholek – kierunek w prawo i glowa w prawo, potem lewy pacholek, kierunek lewy i glowa w lewo, a potem stajemy na linii, wylaczamy moto, stawiamy na podnóżku, dziewczynki wykonuja zgrabne dygniecie, a chłopcy gleboki uklon w strone widowni i Pana Egzaminatora :mrgreen: .

 

Zycze sobie i Wam, oby wszystkie osemki były proste!

 

Wasza zakrecona Lady Shadow

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… dzień 15 (16 godzina), czyli… po-woli na Woli.

 

Termin egzaminu praktycznego zbliża się nieubłaganie. Z jednej strony bardzo się cieszę, że to już, z drugiej - mój strach (irracjonalny) potęguj się coraz bardziej. :eek2: Tak bardzo bym chciała zdać za pierwszym razem… Sama ze sobą umówiłam się, że zdam od razu, w końcu trzeba być twardym, nie miętkim (dobre podejście!, powiedział Ulubiony), ale gdyby mi się nie udało, to już teraz pocieszam się, że najważniejsze są umiejętności, a egzamin najwyżej zdam za drugim razem… Prawdaaaaa?

 

Ponieważ, jak się rzekło, najważniejsze są umiejętności, doskonaliłam je dzisiaj pod okiem Tomka – Mojego Ulubionego Instruktora (stęskniłam się za nim baaardzo!). Wybraliśmy się wieczorową porą o 19 na miasto – Wola i okolice. W roli głównej wystąpiło Urządzenie Egzaminacyjne, czyli SR-ka. Jak już wiesz, drogi Czytelniku, nie pałam do niej miłością, no ale cóż, na Urządzeniu zdaję egzamin i MUSIMY się polubić. Zupełnie jak w kawale: zapytany szeregowiec przez kaprala, czy mu się podobało gdzieś tam, za każdym razem odpowiadał - NIE MOŻNA było narzekać, NIE MOŻNA było… Hi, hi, jak NIE MOŻNA, to nie można. Tak więc dosiadłam Urządzenia. No i oczywiście, ku radości zgromadzonych na placyku, nie trafiłam nogami na podnóżki. Przecież wiesz drogi Czytelniku, że w mojej domowej hondzi podnóżki są z przodu, pod bakiem, no i w SR-ce nie trafiłam na nie - za bardzo wyciągnęłam kopyta do przodu… ;-) . Niech no tylko przytrafi mi się taka gafa na egzaminie… Obciach. :oops: Po cudownym odnalezieniu się podnóżków, zrobiłam kilka wprawek po placyku. Poredukowałam sobie biegi..., pozaprzyjaźniałam się z Urządzeniem i w całkiem dobrej komitywie wyjechaliśmy na miasto.

 

W tym momencie dodam, że cały czas miałam miłe towarzystwo – za mną jechało dwóch zaprzyjaźnionych kolegów motocyklistów (oczywiście byłych kursantów Tomka). Jak spacer to spacer, w grupce – zawsze fajnie. Na początku naszej wycieczki Ulubiony zapowiedział, że jak któryś z wycieczkowiczów zacznie się ścigać z Lady Shadow, albo wyprzedzać Lady, to inaczej z nimi pogada. Byli bardzo grzeczni, cały czas widziałam chłopaków w lusterkach ;-) . Dziękuję Wam za miłą jazdę razem!!!

 

Droga dojazdowa do ulicy, czyli enduro z wężami, przeszła bardzo gładko. Nauczona doświadczeniem z lekcji 13, kiedy to dałam czadu na enduro, tym razem jechałam spokojniej… Ale ręka i tak mnie świerzbiła, żeby pogazować ;-) No i nie wykorzystałam taaaakiej okazji… - bo Ulubiony czuwał i przeczuwał ;) moje zapędy i zduszał je od razu w zarodku :P

 

Potem była jazda po Woli (ale nie powoli ;-) ) i po Śródmieściu. Raz nie wytrzymałam, i troszkę „ścigałam się” z lanosem przy ruszeniu spod świateł… No nie mogłam nie wykorzystać możliwości przyspieszenia, jakimi dysponuje moto. Dobre to było, kierowca w lanim nie odpuszczał, ale nie miał szaaaans z nami… Jestem z siebie dumna, ale na egzaminie będę grzeczna. Żadnego rodeo! Żadnych „wyścigów”! Eeee, zresztą co to za wyścigi. To była tylko dynamiczna jazda.

 

Aaaaaa, raz dałam plamę – ruszyłam z 3 – ki. No bo baba weszła mi na pasy, trzeba było ją przepuścić i nie zdążyłam zredukować biegów (z elegancką przegazówką). Ulubiony Instruktor nie dowierzał, że tak gładko udało mi się ruszyć z 3-ki z pasażerem… Ooo, masz wyczucie sprzęgła – powiedział ;-) A ja dodam od siebie – i sklerozę, bo któż to rusza z 3-ki? Chyba tylko Lady Shadow! Trzeba było „najsampierw” przed tymi pasami zredukować się ;-) .

 

Wycieczka na miasto (po-Woli) była suuuuper! Brakowało mi tylko głębokiego winklowania, titanica i strzału z tłumika ;-) Ale mi się zrymowało! No ale na winklowanie nie było pogody, padało cos drobnego i zrobiło się ślisko! Nie omieszkam w tej sprawie zgłosić reklamacji do świętego Piotra! Zawsze jak jeżdżę z Ulubionym, to popaduje :-( .

 

Potem na placyku szlifowałam 8 na Urządzeniu Egzaminacyjnym. Okazało się, że robię błąd w kierunkowskazywaniu przy wjeździe na ósemkę. A mianowicie w moim opisie po lekcji z Piotrusiem (dzień 14), coś pozajączkowałam, i przy wjeździe na 8 zamiast lewym, powinno być – pomrygać PRAWYM kierunkiem, razem z prawą głową. Już nawet nie próbuję wnikać dlaczego tak jest… Pomyślę o tym później, jak to mawiała Scarlet… I miała rację, bo szkoda obciążać sobie głowy takimi pierdołami niedorzecznymi ;-) Ważnym za to jest sygnalizowanie zamiaru PRZED wykonaniem manewru, a nie w trakcie ;-)

 

Z innej parafii: Kilka dni temu ćwiczyłam „najazd” na przeszkodę. Rozpędzamy się na 2-ce, hamujemy przed pachołkiem, PUSZCZAMY hamulec, skręcamy moto dość ostro przy omijaniu przeszkody i dodajemy gazu. Przypominam sobie, że ważne jest to puszczenie hamulca przy skręcie. Ulubiony Instruktor wychwycił mój błąd (z tym hamulcem) no i wbijam sobie do rozumku poprawny wariant ;-)

 

Do zobaczenia w poniedziałek! Będziemy zapoznawać się z trasą egzaminacyjną na Odlewniczej.

 

Wasza Lady Shadow,

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...