dzisiaj gazet nikt nie czyta 😉
Nie wiem czy w kategoriach prawnych dzisiaj w ogóle funkcjonuje taki termin jak zatrudnienie 12-latka... O ile kojarzę to dopiero 14-czy 15 lat ukończone uprawnia do zawierania umów cywilno-prawnych. także ten...
Ale pracowało się, pracowało. Po rolnikach, do sadów jeździliśmy zbierać spady (te małe gzuby jak my) bo starsi już do rwania - oni mieli lepiej płacone. Dzisiaj ? Dzisiaj nie ma sadów w okolicy.
Ale dalej szukają a to do borówki - tutaj żadna filozofia bo ani praca ciężka ani niebezpieczna. Ot mozolna. Do zbierania kamieni z pola - ta to i dobrze płatna jeszcze bo 20zł na godzinę płacą za połażenie po polu za traktorem z zapiętą taką niską skrzynią. Jak ktoś bystry to i nachylać się nie musi - bo widły takie specjalne gęste dają że można podnieść i rzucić do skrzynki. Kamienie największe wielkości bochenka chleba - z kilka się trafi. Reszta jak pięść takiego 12-latka. 4ha pola to z 5h łażenia jest - ale stówka wpadnie. A tak jak teraz to roboty (jakby chciał) od świtu do zmierzchu bo wszystko pokopane, wycięte i kamloty na wierzchu leżą.
Myśmy po osiedlu dorabiali od wiosny do jesieni u jakichś dziadków itp - a to przy rwaniu owoców bo na czubek drzewa tylko dziecko wleźć mogło, a to jakiś węgiel wiadrami do piwnicy się nosiło, a to jakiś płot czy bramę pomalowało. Gałęzie nosiło, skrzynki z warzywami czy wekami jakimi po budynkach i innych spiżarniach. Tam nikt nie cierpiał na brak zajęcia. Najlepsza robota zawsze była u "babci" Heli (taka osiedlowa babcia wszystkich) która miała dwie córki w Niemczech i u niej zawsze po robocie była dobra czekolada albo inne "luksusowe" słodycze 🙂 🙂 🙂 Kto tam w jakim `87 widział u nas czekoladę z całymi orzechami laskowymi... mleczną !! albo te ich ciastka (a`la dzisiejsze HIT`y) Rok człowiek czekał za jakimiś paczkami z zakładów jak ojcy przynieśli gdzie Delicje były - to matka reglamentowała żeby do Wielkanocy starczyło 🙂
W domach każdy miał to samo bo jak dzisiaj trawniki tak wtedy warzywniki i sady od ściany domu po płot. Też stale jak nie porzeczki rwać, to inne wiśnie albo gdzieś tam przepielić jaką grządkę. I tak do późnej jesieni. Ziemniaki, w ogródku mieliśmy zawsze kilka redlin ziemniaków !! Dzisiaj ojcy tam mają kosteczkę i wiatę na auta a całe moje dzieciństwo to był codzienny rytuał zbierania stonki. A najlepsze było radlenie... Radło takie pojedyńcze ciągane do którego zaprzęgnięty był ojciec a matki zadaniem było podnoszenie tego żeby się za głęboko w ziemię nie wcinało. Komedia 🙂 Ale za to cała jesień co sobotę były frytki - póki nie skończyły się te największe ziemniaki. Ręcznie ciachane, a nie tam to coś z maka czy innych. Chcesz frytki to se zrób.
Jedno czego wtedy nie było to nuda, tego nigdy nie było, nigdy się nie słyszało takich słów że ktoś się nudził. Jak nie było roboty to chodziliśmy "na kolejkę" (nieuzywany nasyp kolei wąskotorowej) chociaż wtedy jeszcze był używany bo buraki cukrowe tym transportowali do okolicznych cukrowni. Obok były pola PGR`u na których zawsze były ziemniaki to się parę wygrzebało, ognisko i pieczenie. W rowach tych nasypów zawsze rosły grusze, tam każdy z osiedla wiedział kiedy i gdzie dane dojrzewało. Gruszki czy jabłka tak dobre że zapach od drzewa na kilka metrów się niósł.
No i pomysły w stylu: ktoś tam wyniósł ojcu z garażu z litr benzyny. Ty, choć wlejemy do ogniska zobaczymy co się stanie ... No ... i stało się, w niedzielę do kościoła cała 5tka szła z opalonymi brwiami, rzęsami wymieniając "doświadczeniami" kto ile i czym wpierdziel w domu dostał i od kogo za wypalone spodnie czy kurtkę (po kuzynie a on miał po swoim) ale co tam - nowa była. 🙂