Skocz do zawartości

wspomnienie wycinka minionych wakacji w sidle SHL i WSK....


Gość Vesparider
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Vesparider

Wspomnienia, one to dają nam siłę napędową na przyszłość... to było tak, z braku kasy jeździ się tym, czym się da, co się ma. To ja mam SHL m11 a Grzesiek WSK rok 59', na zlocie w Sokoła w Czersku, spotkaliśmy Piotrka z Sędziszowa (poznałem go na Otwarciu na Bemowie) a on zagaił, że przejechał by się na południe -Adriatyk tak to zabrzmiało. Dla mnie "no problem" moja SHL miała zjeżdżone mazury, góry i polskie morze wycinkami, krótka gadka z Grześkiem i ...? JEDZIEMY a co WSK nie uradzi?? to kto ?? kiedy jedziemy ?? za dwa tygodnie w środę rano ok. ? ok jesteśmy umówieni. Ja studiuje,wiec bez zobowiązań wszak wakacje, ale Grześ musi wolne wziąć. Wracamy do domu i decyzja że WSKę trzeba wzmocnić (rok 59' jeszcze WFMowski cylinderek a WSKowski ma półtorej razy więcej siły) więc w poniedziałek po zlocie wynajdujemy cylinderek WSK 125 (och czegóż my, wielbiciele weteranów w garażach nie mamy) do tego lekko chodzony tłok WFM (sworzeń 12mm) i garnek idzie do szlifu, wał ma już ponad 20tyś. km jest jak nowy -sami się dziwimy. W piątek mamy gotowy gar, składamy i ciemną nocą wyjeżdżamy na objazd wsi, ( och żeby tak łatwo wyremontować japanezza). Grześ ma nowy tłumik, nowy silnik no maszyna jak "ta lala" a do tego aż 4 dni do środy żeby maszynkę dotrzeć, czyli zrobić jakiś 1000km. A Grześ wciąż pracuje. Cóż to jest dla WSKi. W sobotę wieczorem jedziemy na zlot do Leska spotkać się z Piotrkiem, i się spotykamy. On jednak decyduje się "nie jechać". Nie to nie, my wiemy swoje. Środa rano, bardzo rano pustym motorkiem jadę po Kingę, wracamy do mnie do garażu, zapinamy bagaże. Grześ już z zagrzanym sprzętem czeka i ruszamy.

Granica w Mniszku, celnik z uśmiechem "gdzie jedziecie??" My, że ”nad morze”-a on z jeszcze głupszym uśmiechem, tłumaczy nam, że "to nie w tą stronę" jednak wiemy swoje. Ogień na tłoki i jedźiemy ( na tłoki ?? ha ha no przecież mamy dwa razem). Słowacja bez przeszkód, tylko SŁOWACKI RAJ daje w tyłek naprawdę pod górę i to ostro, a my razem we dwóch to nawet 20KM nie mamy. Ale dajemy rade. Maszyny ćwiczone w Tatrach nie raz. Granica z Węgrami. Celnicy coś z uśmiechem mruczą ( zrozumiałem tylko " welche baujachr ??" i BRUM BRUM) lecimy dalej. Chcemy wstąpić do Egeru, mają tam być nasi znajomi a przy okazji pracodawca Grześka ( ojciec naszego kumpla od niedawna jak to mówi inny kolega Nowego Brata Cyklisty). I faktycznie spotykamy ich, już ma się ku wieczorowi, udzielają nam gościny, więc zostajemy na postoju 2 dni, siedzimy w ciepłych basenikach, smakujemy wino itd.

Ale czas jechać. "Moja" Kinia decyduje, że zostanie i wróci z nimi do domku, a my jedziemy dalej. Wyjeżdżamy wieczorem z Egeru, w nocy śmigamy przez Budapeszt i po kilku próbach zakwaterowania się na Węgierskich nadbalatońskich polach namiotowych zasypiamy w końcu na jakiejś niedokończonej budowie już za Balatonem ( obok jednego z pól namiotowych. DABLJU-ES-KEJ Grześka odmawia spożycia benzyny, a oznajmia nam to zanikiem iskry, wymieniamy kondensator, jeden kop a babuszka wesoło pyr pyr pyr).

Rano wstajemy i jedziemy dalej (celowo nie wspominam o walnięciu kupy w krzakach bo nie wypada), ale coś mi nie gra. Grześ ”zapina” tylko 6-dych a wiem co potrafi jego sprzęt (pewnie głównie dzięki temu, że mój Grześ waży jakieś 50 kg) i pokazuje mu żeby podkręcił prawicą, w celu przyspieszenia, a on, że już przekręcił manetkę do oporu. Więc wpadł na pomysł (wyczytany przeze mnie kiedyś zdaje się w instrukcji do Komarka czy Romecika) oczyszczenia świecy przez wyłączenie zapłonu na moment. I tak zrobił. Jak "pukło" z rury to mnie mało wkład z tłumika nie zabił (wypada dodać za reklamą, że: luudzie to nie wiedzą jaki siły drzemią w WueSce). Pierdykneło i to dobrze, a Łyczek znikł w chmurze dymu. Pomogło -znów prędkość była "na poziomie" (panowie na plastikach nie śmiać). Granica Chorwacka full kultura- nawet niezbyt chcieli oglądać jakieś dokumenty "jechać jechać" -to jedziemy. Prawa strona autostrady należy do nas. Przy bramkach koło Zagrzebu podjeżdża Bandit 600 i woła całkiem po polsku "cześć chłopaki"... oj oj oj kobiecy i to miły głos, ściąga kask oj oj oj blond włosy, ładna buźka, no spoko co za spotkanie ( pozdrowienia, i wszystkiego najlepszego, wiemy tylko że jest z Warszawy i jedzie całkiem sama), zagaduje nasza Wenus do Grzesia, że "na takim Junaku (luka na WSKę) to ja najdalej nad bałtykiem byłam" my hi hi hi i tłumaczymy, że to nie całkiem Junak. Za bramkami rozstajemy się, bo Bandit jednak troszkę szybszy. W Zagrzebiu polskie siły pokojowe, pozdrawiają nas i odprowadzają do tablic miasta. Lecimy do Rijeki i po południu już tam jesteśmy, znajdujemy jakiś kamping w Opatji, co ciekawe wszystkie znalezione w jakimś przewodniku okazały się na miejscu nie do zdobycia, po prostu się nam znaleźć nie udało. Na owym kampingu podczas opłacania pobytu jakiś dziadek bardzo zaciekawiony pyta co to znaczy WFM pokazując na dekiel sprzęgła. Ja według mojej najlepszej wiedzy tłumacze, że to już nie istniejąca Warszawska Fabryka Motocykli a on swojej połowicy objaśnia „to je WARSZAWSKA MOTO FABRIKA”. Biegniemy do wody, zwiedzamy okolice i czujemy się głupio- co drugie auto to Porsche, a pierwsza połowa to jeszcze lepsze wozy, no ale w końcu już noc, miasto się bawi. Dwa dni siedzimy, trochę się moczymy i nudno nam -nie ma to jak w siodle. Jedziemy do domu, pokręciwszy się po okolicy ruszamy do domu, przez Słowenię do Austrii, Słowacja i dom. Do końca miejskiej strefy odprowadza nas para Włochów na BMW zdaje się R80GS, a na pożegnanie tak nam machają, że aż nam się odłączać nie chce. Ale niestety musimy w inną stronę. Lecimy. Słowenia jest piękna, no wręcz cudowna tylko by się mocy więcej przydało bo tu cały czas "góra dół, góra dół", a górki dość duże. Oglądamy przelotem Lublane i Maribor dalej Austria po wynalezieniu takiego dojazdu na terminal aby nie trzeba było jechać autostradą (to było dla nas dość trudne) lecimy polnymi dróżkami w okolice Grazu a potem Wiednia. Słońce zaszło już na granicy, ciemno i mokro, bo leje już od dłuższego czasu. Jedziemy sobie powoli, ale po jakimś czasie rezygnujemy, zatrzymujemy się na przystanku ( no ten to jest wypaśny, wielka drewniana buda z szerokimi ławami) z zamiarem przeczekania ulewy. Jednak budzimy się rano. Przeciągamy się przed przystankiem i nasłuchujemy "brrruuuummm" oho "cosik bedzie" i wyłania się zza zakrętu piękne DKW (chyba 350 albo 250 bo dwa tłumiki –nie wiem bo się nie znam). Przejeżdża obok, ale "goebbels" nawet nie pomacha, więc tylko ”bierzemy niucha” jego spalin odpalamy nasze przecinaki i "rura" dojeżdżamy do Słowackiej granicy, a ta jak za starych dobrych czasów, wieżyczki strażnicze jak na starych filmach. No zdecydowanie to przejście pamięta jeszcze dobre czasy ZSRR. Austriacki celnik po trzykroć przegląda nasze paszporty, ale nic nie znalazłszy macha aby dalej jechać –przejeżdżamy. Za jakiś kilometr terminal słowacki, tylko że tutaj nikt nie chce kontrolować i nikt na nas uwagi nie zwraca wiec lecimy dalej. Bratysława ładne miasto, choć widzimy je tylko z dystansu, potem jeśli pamięć mnie nie zawodzi jakoś tak na Nitra, potem Banska Bystrica i Poprad. A stąd do domu to już tylko dwa kroki. Ale w drodze z B.Bystricy do Popradu Grześ popędził z góry jakiejś jak popieprzony, a ja sobie spokojnie "na szybowca", a potem też powoli "pyr pyr pyr". Powoli bo już rezerwa, a na rezerwie to tylko 15-16 km bo tak mam rurki przycięte. Już mi się raz w Austrii paliwko skończyło, ale dokładnie pod nalewakiem wiec nie było problemu. A tym czasem już 15, 16 i 17 kilometr i nagle dobrze znane wszystkim ”buuuuuuuu” i niestety dalej nie jadę mówi mi motoryna, więc siadam na krawężnik i czekam aż się współtowarzysz obejrzy za siebie i po mnie wróci. Myślę -no max 15 minut będę czekał, okazało się, że przyszło mi czekać 1.5, a nawet 2 godziny. On już wjechał na autostradę i jak się obejrzał to ciężko było zawrócić. Więc też siada na krawężnik i czeka, aż dojadę do niego. Po jakimś czasie jak już był dobrze ciemno czekanie mu się znudziło i postanowił wrócić po mnie. Przyjechał zatargał mnie na ”benzinku” i to było moje ostatnie tankowanie. I zaczęło się nieprzyjemnie robić jak deszcz, na który się już długo zbierało zaczął lać na nas z nieba. Serio to było piekło bo już noc, a jasno jak w dzień, błyski błyskawic po 10-15 sek. No niewiarygodne, ale nam ani przez myśl nie przeszło się zatrzymać, a zresztą to był taki odcinek, że nawet nie było kiedy. W końcu zatrzymaliśmy się na jakiejś nalewajni paliw, ale akurat i tak przestało padać. Jedziemy dalej zaraz Poprad, potem granica w Mniszku i jakieś 7-8 zdaje się kilometrów za granicą Grześkowi maszyna mówi ”buuuuuu”. Tym razem to ja go holuje. Tankuje za jakieś kilka kilometrów i jedziemy dalej Sącz Nowy i do Wojnicza już pare chwil. Koniec wycieczki. Było lux. Podsumowanie razem prawie 3400 km, WSKa spalała jakieś 2.5 litra maksymalnie SHLa o litr więcej minimalnie. I tyle. W domu nie było nas jakieś chyba 9 dni ( mogę się mylić bo mogło to byś 8) .

Pokazaliśmy jak wielu innych ludzi, że da się na ”byle czym” dobrze pobawić. O prędkości dwa słowa otóż odcinek N. Sącz –Wojnicz, dobra 50km na zakończenie zrobiliśmy ze stoperem na Grześka ręce w 35min, więc średnia taka sobie jak dla mnie. Za rok (czyli w tym roku) już na poważniejszych maszynkach jedziemy daleko dalej. Wrócimy, to opowiem. Pozdrawiam wszystkich nie tylko motocyklistów i dozo nad aswaltem.

 

Pisał wojtek vel Vesparider

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przypomina mi się pwena opowieśc przeczytana kiedyś w Świacie Motocykli, jak koleś podróżował przez pół polski Komarem. Jak widać nie jest ważne czym się jedzie, tylko dlaczego, co nas do tego napędza.

 

Pozdrawiam, Paweł

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Vesparider

na te wakacje mamy dość ambitny plan plan pojechac przez wlochy, mozliwa wczesniej grecja potem promem do włoch przez górki do szwajcarii potem zależnie od kasy albo dalej albo jakos do domu. to jest rys jak narazie bo w zasadzie planujemy "z dnia na dzien" japrawdopodobnie na mz250 a Grzesiek chyba na xj600, ale jeszcze nie wiadomo, wiem tylko tyle ze w majowy weakend przejade siędo odessy o ile nie bede mial w tym czasie egzaminu bo nam jedna profesorka zapowiedziala. pozdrawiam -wojtek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...