Skocz do zawartości

Neno

Forumowicze
  • Postów

    256
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Neno

  1. Niestety nie prędko, jestem pomiędzy dwoma długimi wyjazdami. Realnie - połowa maja.
  2. Po wczorajszym gorącym zakończeniu zimnego dnia, nie chce nam się ruszać zbyt wcześnie tyłków. Pogoda na zewnątrz również nie zachęca. Niby słonecznie a zimno. Góry! W końcu wyciągamy motocykle z garażu, żegnamy się z gospodarzem, rodziną i ruszamy dalej - przed siebie, w nieznane. Tak jak lubię! Wybieram punkt na mapie, stwierdzam, że tam mnie jeszcze nie było i... jadę ;) Przygoda tam na nas czeka, wiem to. Kwestia czasu. A im dłużej na nią czekam tym intensywniej smakuje. Mniam. Jedziemy. Na naszej drodze jest pewna przeszkoda, nie do przejechania, trzeba ja ominąć - droga jest po prostu zamknięta bo budują tamę. Ryj mi się cieszy, bo wiem, że cała ekipa będzie chciała to objechać - niekoniecznie asfaltem. A nie od dziś wiadomo, że tam, gdzie kończy się asfalt, zaczyna się przygoda. Ruszamy! Droga pnie się wysoko, w piękne, malownicze góry. Poranne słonko tylko podkreśla ich urok. Góry puste, zero ludzi choć co jakiś czas jakieś zabudowania mijamy, ciężko jednak powiedzieć czy są zamieszkane bo z reguły leżą na tyle daleko, że nie da się ocenić czy to dom, czy pozostałość po nim. Są jednak co jakiś czas owce, więc raczej... Im wyżej tym piękniej. Na postoju Michał informuje, że kończy mu się benzyna. Jestem wkurzony na siebie, bo w Marrakeszu, na kempingu został Rotopax... Te dodatkowe 7L dało by nam super komfort podróżowania, psychika by tak nie cierpiała, odważniej ruszalibyśmy w nieznane. A tak... modlimy się by dojechać do kolejnego dystrybutora. Zostało jakis 50km. 1h, max 2 jazdy. I wszystko było pięknie, kolorowo, fajne widoki... dopóki nie zaczęliśmy zjeżdżać w dół - do cywilizacji. Nasza droga zaczęła robić się coraz bardziej grząska, czuć było, że niedawno tu "trochę" popadało. Już wiemy, dlaczego OFF ekipa z Hiszpanii odradzała nam przejazd tą droga. W zasadzie to oni nam odradzali podjęcia próby przejazdu bo droga ponoć nieprzejezdna... a my na cięzkich motocyklach i w ogóle ;) No ale jak nie my to kto ? Do stacji benzynowej 30km... Michał co chwilę odciąża Kata o całe 45kg... Oj będą kłopoty ;) W dodatku nie wiadomo czy za chwilę nie lunie znowu... cdn.
  3. Siedzę. Myślami jestem daleko stąd widząc konsekwencje tego co się stało. Moje przemyślenia przerywa grzmot KTMa. - No przecież nie będę jęczał - myślę sobie i macham do Michała by jechał dalej, jakoś do asfaltu dojadę, a potem się zobaczy. Jakoś udaje mi się wgramolić na kanapę. Staram się unikać pracy poturbowaną kończyną. O jeździe na stojaka mogę zapomnieć. Każdy ruch to ból, który zakłócam darciem ryja. jakoś mniej boli ;) Dojeżdżam w końcu do asfaltu. Wzdycham tylko, bo za mną zostało kilka fajnych plenerów do uwiecznienia. Z drugiej strony... HURRRRAAA. Własnie spełniłem swoje kolejne niespełnione marzenie! Mieliśmy kiedyś ową drogę przejechać z kolega ale strach nas obleciał i odpuściliśmy. I w sumie bardzo dobrze. Dziś wiem ,że nie była to droga na tamte umiejętności, na tamten motocykl. Kolega na 100% dał by wtedy radę - ja poległbym gdzieś w połowie. Ekipa czeka na mnie z wieścią, że Dominik wraca na kemping. Awaria zacisku sprawiła, że skończył mu się już drugi komplet klocków i odpuszcza dalszą jazdę. W zamian ja opowiadam im swoją przygodę. Dostaję na pocieszenie kawałek owoca i przyjęcie środków przeciwbólowych. Pierwsze przyjmuję, przed drugim się wzbraniam. Twardym trza być ! Żegnamy się z Dominikiem i ruszamy: on na południe, my na północ. Cel: stacja benzynowa. Wbijam w navi tą najbliższa i ruszamy. Po drodze jeszcze trzeba kupić chlebek (czekamy na niego z 15 minut, przynoszą nam ciepły - prosto z piekarni). Asfalt kończy się po kilkudziesięciu kilometrach. Zaczyna się piękna ścieżka przez góry. Jedziemy już tylko we czwórkę, na trzy motocykle. Darek z bolącym obojczykiem, ja z boląca nogą i Michał z zatruciem i Dorota ;) Ona jedyna ma się dobrze. Faceci... Zdecydowanie jedna z piękniejszych ścieżek w mojej "karierze". Raz, że kocham góry, dwa, że jesteśmy tu po południu i słonko kładzie piękne cienie, wyciąga z otoczenia wspaniałe kolory. I jakoś tak zapominam, że noga... o niej przypominam sobie gdy trzeba stanąć. Zatrzymuje się więc na lewej nodze, motocykl od dawna nie widział luzu. Ale co tam, jedziemy! Ale... pomaleńku ;) Niemal za każdy wzniesieniem fota, niemal za każdym zakrętem fota! czas leci, drogi nie ubywa. Na szczycie temperatura spada do 1*C. Brrrrrrrrrr a przecież mamy końcówkę gorącego lata! Wysokość - niespełna (o ile nie ponad) 3000m npm robi jednak swoje. Dobrze, że już z górki bo lecimy na oparach. Tylko Tereska ma jeszcze jako taki zapas paliwa. Garmin prowadzi nas jednak cały czas dzielnie do stacji benzynowej. Prowadzi, prowadzi i ... doprowadził w takie miejsce: Stajemy. Wybiega do nas dziewczynka i wie czego szukamy... Prowadzi nas 2 domy do tyłu, puka do drzwi i śmiejąc się obserwuje jak będziemy tankowali. A tankowaliśmy tak: Chłopak uwija się jak w ukropie. Targujemy się jak tylko możemy ale jest nieugięty. Wie, że ma deficytowy towar ;) Nawet Darek zatankował co nieco . Dalej ciśniemy już asfaltem. Nadal przez góry. Jest cholernie zimno, na dodatek zaczyna kropić deszcz a jakakolwiek cywilizacja za XY km. Zmierzcha... O rozbiciu namiotu nie ma mowy - nie ma nawet metra kwadratowego płaskiej powierzchni , takiej niezagospodarowanej. Wszędzie coś rośnie lub ktoś mieszka. Lipa! W akcie desperacji lądujemy w obskurnym acz klimatycznym "pensjonacie" który dofinansował sam król o czym informuje tablica na budynku. Cały wieczór zastanawiamy się do czego i ile tu dołożył... ;) Impreza (w czajniczku nie było wo(ó)dy...): A może i była... ;) Zimny był cały dzień, no tak od południa. Noc też była "chłodna" ;) Powiem tylko tak: piździło konkretnie, nawet w budynku. Brrrrrrrr Usypiamy. I tylko co chwilę ktoś chrapie, ktoś szczęka zębami z zimna, ktoś jęczy z bólu gdy trzeba się przewrócić na drugi bok... ;)
  4. A7 to autostrada, stosunkowo droga, zwłaszcza w porównaniu z tą prom-Marrakesz. Ta druga to stara droga, która tak jak piszesz prowadzi wzdłuż autostrady. I tą drogę polecam, mimo, że sam nigdy nią nie jechałem (pogoń za straconym czasem) ale na niej będzie czas by się zatrzymać i spojrzeć dłużej na otaczające Was piękno. Będzie opcja zrobienia zdjęcia, podpatrzenia jak żyja ludzie (droga wiedzie przez wioski). Za +/- 2 tygodnie będę ponownie w Maroku - może coś nowego liznę w temacie to podpowiem, choć od asfaltu mamy akurat mocno uciekać. P.S. Jest jeszcze jedna fajna droga w mej pamięci, niestety od kilku minut siedzę nad mapą i nie potrafię wskazać która to. Zapraszam do mojej pierwszej relacji z Maroka, może tam znajdziesz coś ciekawego dla siebie i swoich przyjaciół. http://tnij.org/5nj5zbn
  5. Chłodny poranek. Wszyscy smacznie śpią. Wybija 8. EnJoy dawno już gotowy do wyjazdu, jego kierownik również. Idę budzić ekipę, po czym sam spokojnie siadam i obserwuję prace porządkowe na werandzie. Dziś na obiad ma przyjechać duża grupa turystów, więc wszystko musi lśnić choć my nie narzekaliśmy na brak czystości, naprawdę sympatyczne miejsce. 45 minut później ruszamy. Jest naprawdę chłodno, zwłaszcza w wąwozie spowitym w cieniu. Przed nami kilka kilometrów asfaltowej drogi, potem odbijamy w lewo, niby w drogę a tak naprawdę w znacznej części będzie to koryto rzeki, rzeki, która zabrał drogę ze sobą... Łatwo nie było, zwłaszcza dla pary na KTMie ale nie zauważyłem by narzekali. Też miałem swoją przygodę... ale o tym chwilę później. Początek drogi - równo, łatwo, ciekawie, pięknie! Pogoda fenomenalna. Nic tylko jechać, jechać i jechać. Po chwili jednak zaczynają się pierwsze schody. Na razie proste do ogarnięcia bowiem drogi brakuje tylko krótkimi odcinkami. Dwie Tereski i Kat trzymają się razem, ja co chwilę uciekam do przodu, by po kilkunastu sekundach zostać daleko w tyle. Taka jazda wymaga skupienia. I dopóki owo skupienie jest na wysokim poziomi idzie mi doskonale... W tych oto pięknych okolicznościach przyrody zbiera mnie na jakieś głębokie przemyślenia, 40 może 50km/h, jazda na autopilocie, zaduma. Efekt - przednie koło podwija się na piasku. Motocykl upada. Na tyle wolno, że wybudzony z letargu wystawiam nogę. Leżymy. Boli jak diabli. Patrzę i... robi mi się gorąco. Stopa "patrzy" w drugą stronę niż leżę ;( Wciągnięta przez sakwę została wykręcona. Nie dam rady jej wyciągnąć. Leżę i drę ryja. Nie ma nikogo. Dłużej nie ma co czekać, od leżenia lepiej mi nie będzie. Wyginam śmiało ciało... kask wbijam w ścianę (legliśmy obok skałki) lewą nogą odpycham motocykl, przewracam go na drugą stronę i ufff.... noga jest wolna! Mogę ruszać, bez jakiegoś mega bólu więc raczej nie złamana. Chciałbym zobaczyć co się stało ale boję się ściągnąć but. Kuśtykając stawiam motocykl do pionu, siadam w jego cieniu i czekam. Większość ekipy już odjechała. Z tyłu Michał z Dorotą zrobili sobie mały odpoczynek, może za chwilę dojadą, może jakoś to będzie. Może.... cdn.
  6. Na szybko: - Dades (asfalt) - Todra (asfalt) - R203 (asfalt, miejscami w remoncie ale spokojnie do przejechania) Te drogi na 100% Was nie zawiodą. Bardzo miłe widoki są przy drodze z Marrakeszu do Agadiru, szczególnie rano i wieczorem, gdy słonko ładnie pada.
  7. Neno

    Dakar, Senegal w kwietniu

    Zostało jeszcze miejsce na przyczepie dla dwóch motocykli. Info na temat samego wyjazdu na początku tematu. Niebawem pora się zaszczepić, wystąpić o wizę i kupić bilety lotnicze. To ostatni dzwonek jeśli ktoś się zastanawia nad moją propozycją. Zapraszam.
  8. W marcu jedziecie samochodem na ten rekonesans ? Jeśli moto to północ bym odpuścił. Będzie jeszcze zimno, deszczowo. Dróg wspomnianych przez Ciebie nie znam, choć ta pierwsza, wzdłuż wybrzerza wydaje mi się, że była remontowana kilka lat temu, może stąd ten szuterek na zdjęciach w 2011r. W miarę wolnego czasu będę coś mógł pomóc - najlepiej jednak konkretne wskazówki co do trasy, co Was może zainteresować, czego będziecie szukali w Maroku. Ma to być tylko jazda czy chcielibyście też coś pozwiedzać ?
  9. Znaczy to taka reklama ma być ? ;) Tanio na allegro, taniej w hurtowni, jeszcze taniej w Korei. Też jeździłem i sobie cenię owe oponki ale gogle Twoim przyjacielem.
  10. Hahahahah . Dobre ! Uciekam przed nimi ( ludźmi z NG) w niedzielę na Czarny Ląd bo mi żyć nie dają. Pewnie dlatego relację skończę w X czasie. Ale przed wyjazdem obiecuję coś jeszcze skrobnąć! Ruszamy w pogoń za ekipą asfaltową.Niestety po konsultacjach telefonicznych wychodzi na to , że spotkać nam się znów nie uda. Oni uciekają na północ, w kierunku FEZu, my mamy w planach słynne wąwozy - Todra i Dades a już tak naprawdę interesuje nas "droga" łącząca drogi prowadzące przez owe wspaniałości skalne. Dziś dużo nie powalczymy, czeka nas tylko dojazdówka asfaltem - czyli nieco ponad 200km , w sam raz na ciepłe popołudnie. Zgodnie z planem, bez większych przygód dojeżdżamy do celu. Po drodze mijam jedno z moich niespełnionych marzeń, miejsce do którego ciągnie mnie jakaś magia, miejsca w którym chciałbym spędzić kiedyś noc, rozpalić ognisko, popatrzeć w gwiazdy... (zdjęcia z jednego z poprzednich wyjazdów) Przed wjazdem do wąwozu napełniamy zbiorniki paliwa i jedziemy za Dominikiem, który prowadzi nas na nocleg.Tanio, czysto, bezpiecznie i w jakim miejscu! Zostaję poserfować po internecie a chłopaki zabierają właściciela hostelu i jadą na zakupy. Koleś ma im wskazać miejsce gdzie można zakupić "coś na wieczór" ;) A wieczór ma być nie byle jaki bo ku nam podążają Doris z Michałem na KTM990. Mieli już dość asfaltów, chcieli jednak spróbować marokańskiego off-a. Między innymi dlatego zostałem i czekam. Siedzę na werandzie nasłuchując pomruków KATa. Są! Szybkie rozlokowanie w pokoiku i czekamy na resztę. Wieczór upływa nam miło i miło ;)Spać kładziemy się o przyzwoitej porze bowiem budziki ustawiliśmy na 7AM, tak, by o 8Am być już w drodze.No właśnie, o 8.... :D
  11. Neno

    Południowe Maroko w marcu

    Mamy jeszcze dwa wolne miejsca. Wyjazd w 90% OFF(opona typu Mitas E09/MichelinT63 to minimum + oczywiście umiejętności jazdy w terenie), śpimy pod namiotami, jemy głównie to co zabierzemy na moto ze sklepu, z rzadka jakiś obiad "w wiosce" - wyjazd trampingowy rzec by można. Dwa wieczory w Marrakeszu na zwiedzanie miasta. Zapraszamy. Przykładowe ceny lotów: Z Krakowa 696,- Z Modlina 649,- Oczywiście cena za loty w obie strony. Loty dość szybkie: 10-18h Koszt całego wyjazdu poniżej 5kzł!
  12. ;) Wieczór.Rozsiadamy się wewnątrz pomieszczenia służącego jako jadłodajnia i w oczekiwaniu na obiadokolację obserwujemy ganiające wszędzie i po wszystkim pająki wielkości dłoni dziecka. Podobno były też większe - ja nie widziałem. Brrrrrrrr.....W końcu jest i nasza strawa!Do zachwytu daleko ale jest zjadliwe.Szama! Syn Patrona, opiekuję się przybytkiem. Mega sympatyczny Gość! Po raz kolejny stwierdzamy, że najlepsza była... herbata ;) Około 23 gaśnie generator. Robi się ciemno. Usypiamy. Poranek to szybkie zbieranie się do wyjazdu, mocno opóźnione przez pomiar oleju w starszej Tenerce, dolewkę tegoż.... ależ poroniony system - Japończycy się nie postarali ;(Widok na nasz kemping: Tuż przed odjazdem prysznic i w drogę: Z tego dnia nie mamy zdjęć. Powód: lepiej się było niezatrzymywać, znów wszystko zalane woda, kluczenie, poszukiwanie drogi, by przyjechać, by nie ugrzęznąć. Na drugim "brzegu" zbiorowisko miejscowych, pewnie czekają by komuś "pomóc" - łatwa kasa od białasa, a stawki ogromne. Udaje się!Szybka szutrówka, potem równie szybki asfalt i po południu dojeżdżamy do Merzougi. Chłopaki idą na piwo, ja na wydmy - w końcu za chwilę zachód słońca.Niestety znowu nie potrafię ogarnąć balansu... Idę wypatrując drogi na jutro. Tak... jutro chcę powalczyć i spełnić swoje kolejne marzenie - nie wierzę w to ale powalczyć zdrowa rzecz! Ślady są, więc się da! Nadzieja, jest nadzieja! W pogoni za marzeniami: No i słonko już za horyzontem...Wszyscy już schodzą a chłopaki dopiero się wspinają, na wyścigi ;)Daro górą ! Wracamy do namiotów i usypiamy. Na rano umówieni jesteśmy na walkę z wydmami. Dzień zaczynamy bardzo wcześnie. Chcemy jechać na wydmy puki jeszcze słonko nisko - będzie chłodniej.Dominik odpuszcza, tłumaczy się serwisem Yamahy. Fakt - trochę problemów z nią ma. My tymczasem jedząc śniadanie spuszczamy powietrze 0,9.... dużo... 0,8.... jeszcze za dużo.... 0,7 wydaje się być ok. Koniec końców kemping opuszczamy na flakach, w których jest raptem 0,6 atmosfery. Pierwsze metry niepewnie, rozpoznanie terenu itd. itd. Co tu pitolić. 30 minut później: Stoję na szczycie i drę ryja ;) Wyładowuję energię jaka we mnie siedzi! Tu już spokojniejszy: Niestety zdjęcia tylko z komórki, z dołu nie ma. Darek został z aparatem - niestety baterie padły... Jakiś film nakręcił, kiedyś się ukażę. Może... Oby! Wjazd to jedno, zjazd - to dopiero jest wyzwanie!3 minuty zbieram się by wbić jedynkę, by ruszyć. W końcu trzeba. Ruszam, gleba. Wstaję... otrzepuję się z piasku i udaje się! Następnym razem zrobię to z samej góry, nie pęknę jak teraz - obiecuję sobie! Misja kompletna. Wracamy więc na kemping, pakujemy co tam kto jeszcze zostawił, obiad i ruszamy dalej. Cel: dogonić w końcu ekipę! Może się uda.Może...cdn.
  13. Wychodzę z Campu, mam tylko jedną baterię więc nie szaleję ze zdjęciami: Miejscowy burek i jego buda: Omijam mury i szybkim krokiem zmierzam ku najwyższej wydmie w okolicy. Słonko jest już naprawdę nisko. Zaczynam biec. Co chwilę postój na fotkę, uspokojenie oddechu, strzał i biegnę dalej. Widok na nasz "ośrodek": i jego otoczenie: Do szczytu jeszcze daleko a ja opadam z sił. Ta praca za biurkiem nie idzie mi na dobre... W końcu jestem, zdążyłem! Cierpliwie czekam na zachód, barwy okolicy, cienie, zmieniają się z minuty na minutę. Aparat przy oku, kręcę się dookoła, co chwilę słychać klepnięcie migawki. Kadr za kadrem, scena za sceną. Kradnę te widoki. Balans bieli szaleje ;) ja też. Ta feria barw! Na dole wydmy melduję się już w kompletnych ciemnościach... Mniej więcej wiem gdzie iść, pytanie tylko czy wiem mniej, czy więcej... Niby niedaleko ale cholera.... nic nie widać, nic nie słychać. Bardzo nieprzyjemne uczucie. Idąc zapamiętałem tylko, że była jakaś dróżka wyjeżdżona przez auta, kilka drzewek oddalonych od siebie o kilkadziesiąt metrów, powinienem je teraz zostawić po prawej stronie. Idę. Wiem, że mają agregat, powinno zaraz coś zabłysnąć. Stoję, czekam - lepiej tak niż pójść w złym kierunku. 5 minut później zapala się żarówka- ledwo ją widać ale wyznacza mi kierunek. Ruszam. Co ciekawe - dźwięk agregatu słyszę dopiero jak dostrzegam mury! Jestem. Minęło chyba z 1,5h albo i dłużej a obiadu jak nie było - tak nie ma. Chłopaki nawet zaczęli się o mnie martwić... cdn.
  14. Targujemy dobrą cenę i zostajemy. W oczekiwaniu na obiadokolację rozbijamy namioty, robimy pranie, gaworzymy z właścicielami obiektu w którym jesetsmy jedynymi gośćmi. Jest kameralnie. Zanim ruszę z aparatem na pobliską wydmę mija jednak chwila czasu... Szybkim krokiem ruszam w drogę bowiem słonko bardzo szybko zachodzi. Do wydmy mam jakieś 600-700m. Ruszam na lekko, bez latarki, telefonu, nawigacji... Mam tylko aparat - bez lampy błyskowej ;)
  15. Popołudnie, twarde kamieniste ścieżki w górach ostro dają w kość. Nie tylko nam, EnJoy prawie gubi narzędziówkę. Dziś wiem, że to wina odkręconej od wibracji śruby - akurat tam nie dałem kleju na gwint. Trytki w ruch i można jechać dalej. Co chwilę jednak postój i kontrola. Zostaję w tyle jednak nauka nie poszła w las! Chłopaki czekają na mnie, Dominik wręcz nie odpuszcza mnie na krok! Z jednej strony cieszę się, z drugiej jestem wkurzony na siebie, że opóźniam ekipę. Gdzieś na skraju gór i pustyni jest takie miejsce, gdzie Darek rozmarzył się... A, że człowiek nie świnia i czasem się umyć musi... Tak naprawdę ową wodą myjemy zachlapane błotem chłodnice naszych motocykli i ruszamy dalej. Z tego popołudnia, z dalszej drogi pamiętam jedynie przestrzeń, wysoką temperaturę, shimę przy 130km/h, która nieomal wysadziła mnie "z fotela" i wspaniałe widoki. Aaaaa i jedno drzewo, nawet z cieniem. Zaczyna się robić płasko. 5ty bieg, łycha. Jedziemy jeden obok drugiego by sobie w oczy nie kurzyć, na tyle daleko by w razie gleby jeden nie zrobił krzywdy drugiemu. cały czas kontrola. Jakieś 2h przed zmierzchem dojeżdżamy do kempingu, tam podejmujemy decyzję, że na dziś wystarczy. Nie mamy się gdzie spieszyć bowiem ekipa asfaltowa odpuściła jednak wydmy, ku którym podążamy. Schodzi z nas ciśnienie - zwalniamy tempo.
  16. Po ciężkiej nocy (stres, że nas zaleje) budzimy się jednak w zajebistych nastrojach. Namiot, motocykl, niepewność, "turystyczna" na śniadanie a dookoła przestrzeń - tak wg nas smakuje przygoda. Pójście "za pobliską górkę piachu" cieszy zupełnie jak by się siadało gdzieś na biegunie na podgrzewaną deskę. Aj... co ja tu będę opowiadał. Jest nam tak błogo, że aż nie chce się jechać dalej. Marudzimy. Nawet nie gadamy ze sobą. Każdy zajęty swoimi myślami podziwia otaczającą nas przestrzeń. Chwilo - TRWAJ! W końcu ruszamy. Wizytę w Mhamid odpuszczamy, trzeba gonić pozostałą część ekipy. Do asfaltu dojeżdżamy na przełaj. Cel: woda, paliwo, jakiś prowiant i znów zjechać jak najdalej od cywilizacji. jako, że mam najmniejszy zbiornik, zabieram jeszcze 2.25L benzyny w butelkę po Coli. Zawsze to 50km mniej pchania ;) Kierunek Merzouga! Robimy zakupy i próbujemy ruszyć dalej. Drogi zalane ;( Kluczymy po miasteczku. Kilka km dziwnymi dróżkami, potem chwila asfaltu i zjeżdżamy w boczną drogę. Szlaban, checkpoint, kontrola paszportów, pytania, odpowiedzi, zdjęcia... Jazda! Nim dotrzemy do pustynnych odcinków musimy pokonać kilka takich "łańcuchów" górskich. Droga do najprostszych nie należy, cieszy jednak, że jakaś w ogóle jest! W końcu mamy ten etap za sobą. Kolejna, pustynna część zaczyna się kolejnym checkpointem.
  17. Na marzec 2015r. planuję wyjazd do Maroka, tak od Marrakeszu w dół, na południe - powyżej jeszcze raczej będzie sporo śniegu i chłodno. Start i meta w Marrakeszu.Termin: 07.03-21.03.2015Mała grupa: max 8 motocykli. Budżet:- samoloty w obie strony 800zł, loty 8-16h z jedną lub dwiema przesiadkami: im wcześniej kupione tym krótsze i lepsza cena.- paliwo na około 3500km: litr paliwa około 5.20zł ale możliwe, że tam też coś staniało, będę wiedział już za miesiąc...- osobodzień: 10-25 euro, w zależności gdzie danego dnia będziemy spali i jak się żywili- transport motocykla od 2500zł za lekkie enduro - ubezpieczenie KL i NNW ok.150zł Możliwość wypożyczenia przygotowanych na taki wyjazd Yamah XT660R w stanie bdb, żadne rozklekotane gruchoty! Do zwiedzenia/zobaczenia (trasa OFF + ON): standardy takie jak Essaouria, łuki skalne na plaży Legzira, niebieskie skały w Tafraout, Merzouga i jej wydmy Erg Chebbi... Oprócz tego wiele malowniczych tras - o różnym stopniu trudności, większość z zacięciem OFF, który można oczywiście objechać asfaltem. Przygoda czeka, zapraszam. Pytania : PW lub [email protected] Można też dzwonić: 603 203 7 zero zero, telefon czynny w godzinach 11-20.Nie ma głupich pytań, mogą być tylko głupie odpowiedzi ;)
  18. Neno

    Dakar, Senegal w kwietniu

    Dokładnie. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, obędzie się bez start w ludziach i sprzęcie to wyjazd potrwa min. 7 tyg. Oczywiście tyczy się to tylko części ekipy, malutkiej części ;) Zobaczymy.
  19. Temat jest taki, że planujemy z ekipą szybki wypad (2 tygodnie w siodle) do Afryki Zachodniej - jak w temacie a może i ciut więcej. Mali, Gambia - wszystko w zasięgu ręki. Mi zajmie to troszkę dłużej - ciągnę motocykle do Dakhla na Saharze Zachodniej. Na przyczepie mam miejsce na motocykle o łącznej wadze do 950kg – chętnie zabiorę kogoś, czy to do Maroka, czy po prostu z nami. Termin: 11.04.2015 - 25.04.2015 Info dla tych co chcieli by pojechać z nami:- na szybko obliczony cały budżet wyjazdu powinien oscylować w okolicach 8kzł. Jeśli ktoś ma zrobione szczepienie na żółtą febrę to odpowiednio taniej (210zł).W tej kwocie mieści się chyba wszystko: transport moto, bilety lotnicze, paliwo, wizy, kuracja antymalaryczna, kilka noclegów, ubezpieczenie. Żarcia nie liczę bo w domu też trzeba jeść.- do przejechania ok.5kkm.- jedziemy na maszynach klasy ADV 190-240kg (F800GS, R1200GS + moja Yamaszka ;) )- głównie asfalty, choć pewnie jakieś proste szutrowe odcinki też na naszej drodze się pojawią z tym, że przesadzać nie będziemy bowiem maszyny będą obute w opony klasy Mitas E07 czy Heidenau K60Scout.- noclegi głównie w namiotach, co kilka dni, w zależności od dostępności - nocleg pod dachem by się oprać i porządnie wykąpać.- w czym będę mógł pomogę, doradzę, załatwię: wizy, szczepienia, bilety lotnicze, mapy, sprzęt kempingowy, opony itd. Jak by ktoś miał szczegółowe pytania - zapraszam na PW/e-mail Nie jest to wyjazd komercyjny, na razie brak planu szczegółowego w stylu co zobaczymy, gdzie konkretnie pojedziemy. Kłębią się w mojej głowie takie miejsca jak słynny Dakar, cmentarzysko statków czy różowe jezioro. Będą chętni - będziemy myśleli, wspólnie! Jako, że na początku stycznia wyruszam w około 7 tygodniową trasę – kontakt będzie raczej mizerny i tylko przez e-mail ([email protected]). Proszę o cierpliwość ;)
  20. Po wyjaśnieniu sobie tego, co nam leży na sercach, ruszyliśmy dalej ;) A dalej było ciężko. Upał i znużenie, zmęczenie i... upał: Przed nami było też sporo kluczenia po pustyni, między rozlaną wodą aż w końcu wjechaliśmy w taki powierzchniowo wyschnięty odcinek. Ta przeszkoda zatrzymała nas na dłużej, sporo dłużej. Przednie koła w obydwu Tenerkach zakleiły się i zakończyło się to glebami oraz niemożliwością wyjechania o własnych siłach. Choć... Dominikowi się udało - miał najbliżej do końca tego błotka - nie poszedł środkiem ;) EnJoy przeszedł po tym bez zająknięcia! Zobaczywszy , że koledzy nie dają rady pojechałem sobie na herbatkę i poleżeć w cieniu ;) Żart. Wróciłem i po 30-40 minutach walki uzupełnialiśmy już zapas wody w organizmach, stojąc na brzegu tego czegoś. Był pot ale i kupa fajnej zespołowej zabawy, czyli to co mali chłopcy lubią najbardziej. Woda, piasek i zabawki ;) Ja z Darkiem byliśmy tak zaaferowani zabawa, że nie mamy zdjęcia, te poniżej pochodzą ze zbiorów Dominika - tez miał czas tylko na dwa pstryki, a szkoda! Czas leciał a kolejne przeszkody czekały. Tu rzeka z kamienistym dnem, głęboka tak pod kolana - nic nie widać i efektem gleba pierwszego. reszta już się asekurowała więc się udało. Gleby były potem, tuż za rzeką ;) Kolejna przeszkoda to piaski pustyni i zbliżająca się noc. Głosowanie na nocleg pod wydma skończyło się wynikiem 2:1 dla oddalonego campingu i tym sposobem lądujemy na półwyspie.... Zalani z 3 stron wodą rozbijamy swoje namioty na miękkim piaseczku cały czas monitorując poziom wody, w obawie przed zalaniem ( w oddali, w górach burza!!). Nasz los podzieliła grupka Hiszpanów na lekkich maszynach. Byli na lekko. Dominik nawet wyszedł z inicjatywą zamiany namiotu na butelkę whiskacza ale nie wyszło... ;( Jacyś tacy dziwni byli, wystraszeni. A my żyliśmy swoją przygodą! Tymczasem o poranku stan wody... cdn.
  21. Jedziemy dalej: Dojeżdżamy do 60go kilometra. Jest przeszkoda. Kamieniste dno koryta okresowej rzeki, szerokie na 50-70m. Wszystko ok, tylko, że przeszkodą miała być własnie woda, a tu jej po prostu brak. No nic. I tak nie wygląda to ciekawie - lepiej w tym korycie się nie zatrzymać, o upadku aż strach pomyśleć. Czekamy kilka chwil bo brak Dominika. - Pewnie został u kolesia na herbatce - oznajmiam, bowiem chwilę przed owym korytem rzeki był dom, gdzie rodzinka zapraszała nas na herbatę. Ustalamy, że jako, jako ten zdrowy (czyt. nie połamany) ale mniej "jeżdżący" w terenie ruszę pierwszy i po prostu na drugim brzegu dam znać czy mają jechać tędy czy szukać innej drogi. Z dusza na ramieniu przejeżdżam ów odcinek ale macham rękoma (za daleko by krzyczeć) by jednak odpuścili ten odcinek drogi, poszukali łatwiejszego - nie ma co ryzykować. Ja zostaję Darek wraca szukać Dominika. Woda, fotki, batonik. Zabawa nawigacją. Nosz... mija ponad 15minut. Wqrwienie me sięga zenitu. Ale na spokojnie, jeszcze poczekam. No przeciez jak by się coś złego działo to by przyjechali, przynajmniej jeden. Pewnie by zadzwonili. Na pewno tyle czasu zajmuje im szukanie łatwiejszej drogi. na 100% ! Dla rozluźnienia focę okolicę : Nie wiem , pewnie gdzieś po 25 minutach jednak nie wytrzymuję! Wracam i ja. Tyle, że jestem sam i na pewno nie zaryzykuję powrotu tą samą ścieżką pamiętając ile strachu najadłem się jadąc w obecnym kierunku. O nie nie nie! Nie ma mowy! Lawiruję troszkę pomiędzy kamieniami, w dole rzeki i znajduję w końcu łatwiejszy przejazd. Dojeżdżam do domu na skraju niczego a tam w najlepsze, w cieniu, przy herbatce chłopaki sobie leżą.... biesiada pełna gębą! Myślałem, że ich powystrzelam! To ja na słońcu, w 38*C.... ręce opadły. Okazało się, że w Tenerce padł akumulator i mógłbym sobie tam, za rzeką, nawet namiot rozbić a nie przyjechali by. No bo przecież ja muszę pchnąć ją ;) Pchamy. Zapala. Za 3cim razem ale zapala. - Będzie dobrze, będzie dobrze - myślę jednocześnie poganiam chłopaków bo droga przed nami długa a już mocne popołudnie mamy, w dodatku czeka na nas ten nieszczęsny 60ty kilometr do przejechania... cdn. Jak widać zasięg był ;)
  22. Mimo, że wczoraj położyliśmy się dość późno to wstajemy o normalnej porze. Czyli jest 9 :D W końcu to wakacje! Szybko przyrządzamy śniadanie, prysznic, zbieramy pranie. Kawa, foty.... te jak widać jeszcze nieostre, zresztą podobnie jak my ;) Powoli jednak wraca wszystko do normy. Zaczynamy się zbierać. Nim my zaczęliśmy - Paweł z Agnieszką byli już gotowi do drogi... Jakieś 30 minut potem ruszamy i my. A może 60minut później... Ważne, że już było ciepło ;) Za 800m szlaban. Narada. Trzeba pokazać gdzie i którędy chcemy jechać - od tego zależy czy nas puszczą czy... trzeba będzie objechać szlaban szeroki łukiem. Decyzja jest jedna - nie ma przejazdu. Za 60km jest przeszkoda nie do przejechania. Puścili już kilka załóg i wszystkie wróciły. Terenówki, motocykle, quady - wszystko wróciło. - A z Polski ktoś próbował ? - pytamy - No nie. - A kiedy te załogi wracały ? - Wczoraj, a w nocy przecież padało - przekonują nas nadal by sobie darować Strach i niepewność w oczach chłopaków. No dobra... nie będę ściemniał . Daro - stary endurowiec - prawie usnął ;) Do przekonania został tylko Dominik więc mu wmawiam, że no kto ma dać radę jak nie my ? No przecież musimy szlak przetrzeć reszcie, bo do wiosny nikogo już nie puszczą. Ekipa sterująca pracą szlabanu jednak się ugina. Ruszamy! Oczywiście zdajecie sobie sprawę, że dzisiejszy odcinek doleci tylko do 60go kilometra... ? ;) Jedziemy! Daleko nie ujeżdżamy. Jest cień, są nerwy.... jest papierosek na rozluźnienie ;) Upewniamy się, że mamy wodę, paliwo, coś na ząb, że baterie w GPS Spot działają - w końcu możemy tam zostać na "kilka" dni. Podnieceni przygodą, jaka niewątpliwie gdzieś tam na nas czeka, tniemy ile tylko dają radę zawieszenia naszych motocykli, na ile tylko pozwala nasza fantazja... czyli tak jakoś 70-90km/h :D O zdjęciach czy materiale video nikt nie myśli stąd i relacja uboga w obrazki. A szkoda! Bo trasa naprawdę urocza!
  23. Ekipa podzielona na 3. Tego w planach nie było ;) Kontakt z chłopakami z mojej grupki mam przez Jacka, który chyba jako jedyny ma coś na koncie w telefonie. Dzwoni do mnie, przekazuje wieści chłopakom dalej. Mają gdzieś na mnie czekać. Oby. Wyjeżdżam ze swojego skrótu na krajowa drogę, zaczyna się świetna nawierzchnia, kończą się za to wspaniałe widoki. Żar leje się z nieba. Wolę jednak to niż deszcz. 85km/h, 5ty bieg i wsłuchuję się w bardzo wyraźny szum opon. Czas ucieka. Trochę zaczynam się stresować tym, że ktoś na mnie czeka. Przyspieszam. Do Taty dojeżdżam na resztkach paliwa. Kupuję też doładowanie i mam już kontakt z chłopakami. Konkretnie z Darkiem bo Dominikowi chyba karta sim się popsuła. Ogólnie z tymi telefonami w Maroku to jakoś tak dziwnie. Niby tanio, ładujesz za 10-15zł, dostajesz SMSa ile to tam za free dostajesz w zamian, ile to w promocji. 100MB, 100 SMSów, 1,5h rozmów, Facebook za darmo i mimo, że korzystasz tylko z połączeń w tej samej sieci, po 3 dniach nie masz już nic... Lipa. Nie zatrzymuję się nawet na chwilę, w końcu po 70km takiej jazdy , w połowie ostatniego odcinka robię mikro przystanek - 3 zdjęcia, łyk wody i jazda dalej. N12ką dojeżdżam do Foum Zguid, tu czekają na mnie chłopaki i ...dziewczyna ;) Od jakiegoś czasu miałem kontakt z Piotrem, który ze swoją druga połówką wybrali się w trip po Maroku - Burgmanem! I nie tak jak my cieniasy, na przyczepce. Dojechali na kołach i na kołach zamierzali wrócić. Tyle, że oni mieli czas... aż przemilczę ile! Cieszę się na to spotkanie. Wjeżdżam do miasteczka, mijam bar w którym siedzą, pozdrawiam ręką i zgodnie z umową lecę zatankować - by nie opóźniać startu. Naklejeczka i wracam do nich. Szybkie przywitanie, szybki plan i ustalamy, że nie ma co dziś dalej jechać, bo dalej wszystko zalane, drogi pozamykane. No przecież na darmo tyle nie czekali by się poznać i pożegnać od razu! Hmmm.... chyba wiem co mają na myśli ;) Człowiek nie wielbłąd. Jedziemy więc na kemping. Postanawiamy zanocować na tym najbardziej oddalonym od centrum. Jest najtańszy :D i co dla nas ważne usytuowany tuż obok drogi, którą jutro mamy zamiar opuścić Foum Zguid. Nim stanęły namioty nam już huczało w głowach. W końcu spotkaliśmy się z zacną ekipą! Po dłuższej rozmowie przy kieliszkach okazuje się, że Piotr to bardzo barwna postać, ma za sobą kilka ciekawych wypraw skuterowych (głównie 50ccm) i mnóstwo planów. Dla ciekawych: https://www.facebook.com/pages/Wyprawy-skuterem/169716386382758?ref=ts&fref=ts No cóż... a dalsza część wieczora to w wielkim skrócie.... kilka kółek lokalną maszyną, mała awaria, poszukiwanie alkoholu, burza piaskowa, deszcz, chłód... ciemność. I nieostre zdjęcia ;) To był zdecydowanie udany dzień. cdn.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...