-
Postów
256 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Treść opublikowana przez Neno
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 11
-
Wjeżdżamy na granicę, otacza nas zgraja ludzi. Chcą sprzedać wszystko, walutę, podarki i cholera wie co jeszcze. Sama granica jak to granica... wizy niby z nieśli ale chłopaki musieli i tak zapłacić za pieczątkę wbita w paszport która wiza nie była. Komendant ponoć wie najlepiej... I tak biegają chłopcy od okienka do okienka, od biurka do biurka. Potem wpadają na durny pomysł, że nas tu same zostawią. Same! Och*** chyba! Dalej nas puścić nie chcą, bo noc, bo jakiś prezydent przyjeżdżał, że strzelają do każdego bez ostrzeżenia... no cuda wianki, przeróżne historie. Przez chwilę słyszę jak chcą rozkładać karimaty i spać koło nas ale ten pomysł tez odpada i puszczeni przez Senegalczyków wracamy znów do ich kraju, do pobliskiego hostelu. Mamy cudny, zadaszony parking, a chłopcy pokoje z moskitiera i stolik.... tak, stolik przed pokojami. Nie było ich 5minut, może 10. Rozpakowali się i wrócili. Po co ? No ja to po co ? Kiedyś te 9L trzeba wypić... Że też ich nie wywalili na kasę Ci z ruchomego, chodzącego kantoru. Wiem, że tego nie zrobili bo chłopaki chyba bank rozbili. Koleś poleciał w miasto bo mu się kasa skończyła ;) a im tego co dostali starczyło do końca a nawet zostało. A wymienili raptem po 2 banknoty. Rano procedura na granicy trwała 10 sekund i polegała na machnięciu ręka - "możecie jechać" , to pojechaliśmy... Bilety na prom, 15minut oczekiwania i płyniemy. Mało widzę z tego promu ale ogólnie w tej Gambii jest zaje***. Podoba mi się. Chce tu wrócić! A kraj ten przywitał nas takimi widokami: Przebijamy się przez nudny i zatłoczony Bandżul uciekając od zgiełku, tłumów, od komercji. I już po południu mamy to, czego szukaliśmy...! Życie jest piękne! Mogło by trwać wiecznie! Cdn.
-
Szykuj się za rok o tej samej porze !
-
Październik to czas kiedy większość motocyklistów kończy już sezon. Chciałbym dać Wam możliwość wydłużenia trochę sezonu, przynajmniej o 16 dni, bo tyle czasu planuję na podróż po Iranie. Oferuję po prostu transport motocykla spod domu*** w odległe, bliskie celu miejsce. Start i meta w Van (Turcja) Termin: 05.10-20.10.2015 (16dni na motocyklach) z opcją wydłużenia o 2-3dniMałe grupy: max 5 motocykli (w grupie) + organizator, dzielimy się na dwie grupy: - motocykliści jadący z prędkościami 90-110km/h, nie unikający „jazdy na skróty” zato niestety trzeba jechać dłużej (czyli wcześniejsze pobudki + czasem pewnie jazda po zmroku by dołączyć do grupy)... - grupa szosowa – lubiąca prędkości od 110km/h w górę. Założenie jest takie, że spotykamy się na tyle często , na ile to będzie możliwe (punkty do zwiedzania/zobaczenia, noclegi, posiłki, wieczorne integracje).Grupa szosowa (prowadzona przez mojego dobrego kumpla) sypia w hostelach, grupa „wolniejsza” w której pojadę ja, nie stroni od noclegów na dziko, w namiocie i stołuje się rano i wieczorami z garkuchni, którą wiezie asystujący nam BUS. Właśnie, kilka słów o towarzyszącym nam na trasie wyjazdu BUSie.- do auta można wrzucić do 15kg zalegającego Wam, uwierającego „w plecy” bagażu.- kierowca busa robi nam zakupy na kolacje i śniadania – obiady będziemy starali się jadać razem z grupą „szybkich i wściekłych” - w razie nieszczęścia/awarii (odpukać) auto jest w stanie zabrać jeden motocykl i jednego pasażera Budżet:- samoloty w obie strony 900-1400zł, loty 6-26h z jedną/dwiema przesiadkami: im wcześniej kupione tym krótsze i tańsze (wylot z Berlina)- paliwo na około 4500km: 300zł (przy spalaniu ok. 5L/100km)- osobodzień (bez kosztów paliwa): 5-35 euro, w zależności gdzie danego dnia będziemy jedli i spali, średnio 2000zł/osoba - na całą trasę motocyklową . - UWAGA: do przekroczenia granicy z Iranem obowiązkowo należy posiadać karnet CpD, opcja: za kwotę 400e pomagam w ominięciu obowiązku jego posiadania- ubezpieczenie KL i NNW ok.150zł (mogę załatwić ubezpieczenie grupowe z dużą zniżką)- całość w okolicach 7.890*zł (+/-10% ) w tym oczywiście wizy do Turcji i Iranu (służę pomocą w zdobyciu tychże), itp. itd. - dodatkowo opcja zamówienia profesjonalnego fotoreportażu* (500-800 zdjęć w formacie JPG + fotoksiążka) - Faktura VAT W cenie transportu :- transport bagażu podróżnego (kufry/sakwy/torby wraz z ich zawartością, kask, ubiór itd.) o wadze do 35kg- pamiątkowy termoaktywny T-Shirt- koleżeńska pomoc i opieka w czasie podróży motocyklowej- kilkadziesiąt zdjęć z wyprawy- profesjonalnie zmontowany film*- profesjonalnie wyposażona apteczka ratownicza + podróżnicza (na pokładzie motocykla organizatora) Do zwiedzenia/zobaczenia znane i obowiązkowe miejsca typu: Shiraz, Esfahan, Persepolis, Yazd, Bam itp. Opony szosowe lub coś na czym dacie radę polatać po prostych szutrach (opcja dla wolniejszej grupy). Ja na 90% wybiorę Mitasa E07. *info na PW ** obliczony budżet nie zawiera biletów wstępu do zwiedzanych obiektów, napojów alkoholowych, wykupienia karnetu CdP lub kosztu jego obejścia, oraz dojazdu (i powrotu) na lotnisko w Berlinie (najtańsze loty). Budżet obliczony dla jednej osoby i jednego motocykla. Dla pasażera należy doliczyć po prostu koszty wiz, przelotu, noclegów itd. *** załadunek przy trasie Białystok - Warszawa - Katowice - Kraków - Chyżne i miejscowościach oddalonych do 35km od niej - bez dodatkowych kosztów. Inne miejsca - do uzgodnienia. Kilka zdjęć by zobrazować to, co nas czeka: Zapraszam.bliższe info na: PW e-maila :[email protected] GSM 603203700 (11-20)
-
Ekipa wraca z nad jeziora z pamiątkami. Ja znużona czekam, na szczęście w cieniu. Zaczynają się leniwie pakować. Jeden prysznic, drugi, trzeci... cholera, chyba dziś będzie noc na dziko bo jakoś tak na zapas się myją... ;) A może to ta temperatura dochodząca już do 30*C, a do południa jeszcze chwila została... Krótka sesja pożegnalna i znów mogę przepalić kilka L "zupy". Ruszamy! Dojeżdżamy do baobabów i się zaczyna. Ciężkie Niemki jadą dalej, tymczasem KLR, z chyba najlepszym kierowca tego wyjazdu dają czadu! Sesja! Odstawiają mnie na bok, tak bym mogła katem reflektora się przyglądać i zaczynają się zabawy: Nie ma to jak poganiać wśród ogromnych baobabów. Mnie niestety ta przyjemność nie jest dana tym razem. Trudno. Szkoda, że nocleg nam tu nie wypadł, bo okolica bardzo urokliwa. Musimy niestety szybko umykać, ponieważ kończy nam się kwit celny na mnie i pozostałe motocykle. Musimy dziś, przed północą, dotrzeć do granicy z Gambią. Niby niewiele, raptem 280km ale zostało już tylko pół dnia a nie wiadomo jakie przygody na nas czekają po drodze, nie znamy nawierzchni, niebezpieczeństw i przygód jakie na nas czekają. Jedna z takich przygód kończy się tym, że musimy się NATYCHMIAST odłączyć od grupy w celu znalezienia odosobnionych krzaczków... W końcu był jakiś porządny i szybki OFF ! Nawet bym powiedziała, że zapier******* jak nigdy ;) Kilka ujęć z drogi: Niby już dawno po świętach BN a drzewka nadal w pełni udekorowane ;) Dali jeść, dali pić - teraz łatwiej będzie iść ;) Ooouuujeeee: Lądujemy w końcu na granicy, już niemal po zmroku ale mamy zapas kilku godzin. Senegal opuszczamy w mgnieniu oka, na granicy z Gambią zaczynają się jaja - jak to w Afryce ;) cdn.
-
Jest przebitka, to lecimy ;) Ogrom ludzkiej pracy, jej warunki pozostawiam bez komentarza.Tymczasem typowy białas spędza tu czas tak (aż mi głupio za mojego pana, choć i on jakiś taki potulniejszy wrócił z tej wycieczki...): cdn.
-
Tego przed południa EnJoy został sam, nic nie widząc poza krzątającą się obsługą więc relacja słowna będzie co tu dużo mówić - skąpa. Postaram się resztę zobrazować tradycyjnie już światłem i cieniem. Noc mija wybornie, mnie owiewa ciepły wiaterek, chłopaków chłodne powietrze z klimatyzatora. Po śniadaniu, mnie oczywiście nie nakarmili... ruszyli nad, podobno, różowe jezioro. Piszę podobno bo go nie widziałem motobiście. Na zdjęciach cała okolica wygląda +/- tak. Ośrodek: Jezioro: Cd jutro lub po "przebitce" ;)
-
Zaproszenie kieruję do osób które nie maja czas na tak daleki dojazd, na powroty... 11 dni na miejscu, motocykle dowożę do Malagi. Plan, pokrótce:Przeloty, przygotowanie maszyn, integracja: 09.09 (środa)10.09 (czwartek) – 20.09 (niedziela) – 11dni na motocyklach, ostatniego dnia wyloty do kraju. Budżet: 11 noclegów x średnio 13-14E (camping – namiot, osoba, motocykl) = ok 600złPaliwo: 3000km x 1,32E = ok 800zł przy spalaniu 5L/100km (sporo taniej na stacjach pod hipermarketami, których jest sporo po drodze, oszczędność w okolicach 100zł) Transport: 2800zł z odbiorem motocykla spod domu*Bilet samolotowy w jedną stronę, na dziś (14.07): bezpośrednio (4h): ok. 350złz przesiadką (10-18h): ok. 220zł Całość w granicach 5.000zł Do budżetu należy doliczyć wyżywienie (np. obiady od 10-12E, ceny w sklepach delikatnie wyższe od naszych, choć nie wszystko), koszty biletów wstępu 5-15E za obiekt ale nie wszystkie są płatne. Średni dzienny dystans 270km – pozwala pozwiedzać, delektując się jazdą. Opisu odwiedzanych miejsc nie będę czynił, mniej więcej pokarzę to na mapce i zdjęciach, które ze względu na ilość zamieszczę w dwóch, może trzech częściach. Na trasie nie zabraknie pięknych widokowo miejsc, plaż, klifów, zamków, parków narodowych. Będą małe, klimatyczne miasteczka, starówki dużych miast. Dla zainteresowanych kilka kilometrów prostych, szybkich szutrów, kilka km trudniejszych szutrowych odcinków. Poza tym piękne, równe, kręte asfaltowe wstęgi. I te widoki....Zapraszam. *Przy optymalnej trasie przejazdu i w odległości do 50km od niej. Mapka poglądowa (trasa przejazdu będzie zbliżona, choć nie taka sama):
-
Świta. Cała ekipa dzielnie się pakuje, zbiera majdan a mój pan leży sobie w najlepsze ( ni cholery nie wiem czy nie da rady wstać, czy mu się po prostu nie chce... chyba było grubo wczorajszej nocy - ciemno było, kluczyki zabrali, nie mogłam poświecić, nic nie widziałam, nic nie słyszałam...*) i tylko informuje resztę, że przed granicą ich dojdzie. Ta.. dojdzie, jak by to on musiał potem przebierać nogami... Nasze pole biwakowe: Pole na pewno ale czy biwakowe? Ruszamy jakieś 10, może 15 minut po starcie ekipy. Do granicy jakieś 20, może 30km. Nie wiem jak on chce ich dogonić, zwłaszcza, że na zimnym silniku traktuje mnie jak zawsze - delikatnie. 2 minuty później, gdy jestem rozgrzana... normalnie jak by inny jeździec mnie dosiadał. Przez mój wtrysk przelewają się maksymalne dawki paliwa, zawory pracują jak oszalałe, tłok zasuwa jak opętany - kończący się Mitas wywala spod siebie tumany kurzu i tylko napęd krzyczy: WOLNIEJ. Ale kierownik nie słyszy. Po 5-6 minutach jesteśmy już przed ekipą. Nie wiem jak ale udało mu się. Wyprzedzamy, focimy - to taki nasz wyprawowy standard. Ech... Dojeżdżamy do ekipy która w międzyczasie znów nam uciekła. Stoją. Płacą. Granica Parku, trzeba kupić bilety. Płacimy i lecimy dalej. Tuż przed granicą : Sama granica to ponoć haracz za haraczem i nim podniosą nam szlaban mój pan jest lżejszy o kilka kolejnych banknotów. Mijamy most, zakończony kolejnym szlabanem, kolejny haracz. Teraz granica po stronie Senegalskiej, czyli ... kolejny haracz ;) Koń by się uśmiał jak łoją białasów :D Ja też biała... ale to zupełnie co innego. Za mnie płaci mój pan, mnie nikt nie łoi... no może poza tym incydentem z rana... Zostawiają mnie w upale, każą czekać. Po chwili widzę, że szykuje im się wycieczka po wizy. Nie chcą chłopaków puścić motocyklami, nie wierzą (i słusznie) że wrócimy hahaha :) Pakują się w auto i odjeżdżają a ja krzyczę w niebogłosy: - Zabierz telefon, Neno - zabierz telefon ! Mój pan, rozgarnięty trochę, pewnie słonko mu przygrzało w łysinę - zapomniał odpiąć telefon od ładowarki, zostawił go tak na widoku... Ale to Afryka, przecież nikt mu tego nie ukradnie. Nikt! Wracają po niemalże 2h. Upał sięga zenitu. Mój pan pierwsze co robi to biegnie sprawdzić czy jest telefon. Jak myślicie, był ? ;) Po chwili wbijają im do paszportów pieczątki i przeganiają nas na druga stronę ulicy. Tam sprawa zostaje załatwiona w 15minut ale nam jakoś tak się udziela ten afrykański "pęd", że ruszamy chyba po godzinie, bogatsi o lokalna walutę, biedniejsi o kilkadziesiąt, nawet więcej Euro. Pierwsza stacja i karmienie! Przyjmuję spokojnie 13L. Ruszamy dalej. Podobno kierowcy są głodni więc lądujemy pod sklepem: Tam panowie zapychając się bagietkami ustalaja nasz cel na dziś - najsłynniejsze jezioro w Senegalu. A po drodze była cola, cola, cola, mnóstwo soli, jeszcze więcej śmieci i ...baobaby! Nim dojedziemy do tych ostatnich troszkę się gubimy. Niestety to z czego zawsze byłam dumna (dobra nawi, polecam, sklep również: http://www.sklep.tszoda.pl/440-garmin-montana-600.html) w Senegalu praktycznie nie działa. Nie mamy dobrych map. Jest papierowa ale jakoś tak mój pancio nawet jej nie wyjął więc gubimy się raz i drugi. W końcu zjeżdżamy na pobocze i robimy konsultację. Tzn. ja tylko słucham, cóż ja mogę. Podobno cycata Niemka ma coś niezłego na pokładzie, coś, gdzie widać jakieś dróżki. Wbijają odpowiedni punkt i... mamy kolejnego OFFa. Mamy kłopoty! Zgubiony arbuz to nic, resztę przemilczę ;) Tu jeszcze było twardo, jeszcze widno choć zdjęcia mocno wyciągane z cienia... Kilka chwil później toniemy w ciemnościach a niektórzy nawet toną w piachu ;) No cóż, zachciało nam się jeziora, zachciało się skrótów - to mamy. Ja tam nie narzekam, ja tam nawet lubię. Po zmroku temperatura mocno spada, mimo to niektórzy spoceni dojeżdżają na nocleg. Dziś panowie śpią pod dachem, tym razem wybaczam im, że nie będzie namiotowania bo ja również, jak królowa - śpię pod dachem. I to jakim! Mój pan nawet przyszedł mnie ucałować na dobranoc. Znów pili ? Zmył się tak szybko, że nic nie wyczułam, nic nie wiem... cdn. * Jak by tak spojrzeć pod słońce na rotopaxa to chyba coś z niego jednak ubyło... ;)
-
W kwietniu tego roku odwiedziliśmy małą ekipą Senegal i Gambię. Spodobało mi się na tyle, że postanowiłem wprowadzić wyjazdy w tamte rejony na stałe, do swojego kalendarza wypraw „komercyjnych”. Piszę to w cudzysłowie bowiem staram się by ludzie jadący ze mną nie czuli tego ciężaru "na karku". Staram się by to była prawdziwa męska przygoda (zapraszam również kobiety - dacie radę!), stąd też zabieram ich w miejsca w które rzadko zagląda przeciętny turysta, oczywiście nie pomijając przy tym znanych, charakterystycznych dla danego regionu miejsc – ale tylko tych wartych poświęcenia naszego czasu. Czas wyjazdu dobieram tak, by nie było wyścigu z kalendarzem, by była chwila na odpoczynek, zadumę, bratanie się z miejscowymi, wbicie się w kompletne zadupia, by poznać tamto życie od podszewki, jego realia. Tak, by był czas na zrobienie setek zdjęć, nakręcenie godzin filmów. Pamiętaj, że wybierając się ze mną w podróż nie ma parcia na wynik, na kilometry, na ilość odwiedzanych krajów, na kolejną naklejkę na kufrze. Jest za to parcie na przygodę, o przepraszam, na Przygodę przed duże P. I na nią Was serdecznie zapraszam. Start i meta w Dakhla Termin: 28.11-11.12.2015 (14dni na motocyklach) Mała grupa: max 8 motocykli + organizator Jeśli ktoś chciałby skorzystać tylko z transportu – zapraszam na PW. Uprzedzam, że opcja możliwa tylko w obie strony** i tylko w podanym wyżej terminie. W przypadku większej ilości motocykli – dzielimy się na dwie grupy. Budżet: - przeloty w obie strony od 1.500zł, loty 5-22h z dwiema przesiadkami: im wcześniej kupione tym krótsze i tańsze - paliwo na około 3500km: 1.000zł (przy spalaniu ok. 5L/100km) - kuracja antymalaryczna od 100zł - szczepienia od 210zł - noclegi: 500zł (zakładam przewagę noclegów pod dachem ale to do ustalenia) - bilety wstępu do parków narodowych itp. atrakcje 500zł - ubezpieczenie KL i NNW ok. 200zł (mogę załatwić ubezpieczenie grupowe z dużą zniżką) - wizy i opłaty graniczne: 1400zł* - przygoda (taką, którą zapamiętacie do końca życia - obiecuję!): free - dodatkowo opcja zamówienia profesjonalnego fotoreportażu (600-800 zdjęć w formacie JPG + fotoksiążka) - paragon/FVAT. Załadunek motocykli 7-8dni przed startem, przy trasie Białystok – Warszawa – Kraków – Katowice – Jędrzychowice oraz 30km od tej trasy – bez dodatkowych kosztów. Całość (z transportem) w granicach : 10.500zł Wyliczony budżet proszę traktować z tolerancją +/- 10% . Ponad to nie zawiera on: - kosztu przygotowania dokumentów potrzebnych do transportu motocykli (ok. 70zł) - kosztów dojazdu do lotniska startowego, ewentualnych noclegów w czasie przelotów (czasem są wymagane) - wyżywienia, napojów - kosztu zakupu pamiątek itp. - kosztu przygotowania motocyklach W cenie transportu: - wyszukiwanie najtańszych biletów - transport bagażu o wadze do 35kg - pomoc w uzyskaniu wiz - opłaty graniczne (poza tymi legalnymi) czyli tzw. „łapówki”. - transport z i na lotnisko w Dakhla - pomoc w doborze wszelkiego sprzętu turystyczno/biwakowego - pomoc w przygotowaniu motocykla (opony, oleje, filtry, wiele części i akcesoriów w cenach hurtowych, bez marży) - pierwszy i ostatni (jeśli takowy będzie potrzebny - zależy od układu lotów) nocleg na kempingu w Dakhla - napoje wysokowyskokowe w dwóch smakach ;) w ilościach poprawiających humor, na całej długości trasy - nocleg, obiadokolacja, śniadanio-obiad + nocna impreza integracyjna przy ognisku na plaży w rybackiej wiosce - postaram się również o wspólny wypad w głąb Atlantyku, na połów ryb ( w zależności od naszego czasu oraz pogody, w ryzykownych warunkach po prostu nie wypłyniemy!) - ok.150 pamiątkowych fotografii ( JPG – 2700x1800pix) - pamiątkowy, termoaktywny T-Shirt z podróżniczo-motocyklowym motywem, oczywiście kojarzący się z Gambią. Trasa zdecydowanie asfaltowa, z krótkimi, w miarę prostymi odcinkami OFF, które w bardzo łatwy i szybki sposób można ominąć pozbywając się tym samym jednej z większych atrakcji – niestety. Opony dualowe typu Mitas E07 czy Heidenau K60 Scout powinny wystarczyć w zupełności. Dla tych którzy chcą przejechać 250-350km OFFem a czują obawę polecam TKC80. Profil trasy w sam raz dla motocykli typu: Africa Twin, GS1200, DL650, SuperTenere, Varadero, Tiger – niekoniecznie 800XC. Rezygnując z odcinków OFF Roadowych (250-350km) trasa do przejechania każdym rodzajem motocykla, od Burgmana, przez K1600GTL, na XVS650 kończąc. * jest szansa na obniżenie tych kosztów o ok. 500zł. Gwarancji nie ma ale podejmę próbę. Warunek: decyzja o wyjeździe do końca sierpnia! ** na trasie do Malagi (Hiszpania) transport możliwy również w jedną stronę, szczegóły na PW Co zobaczymy, spytacie? Nie chciałbym się długo rozpisywać. Pokażę to +/- na fotografii, mam nadzieje, że poczujecie ten klimat. Wybaczcie ich ilość, chcę jak najbardziej wiarygodnie zobrazować plan wyjazdu. Nie liczcie na zwiedzanie ruin zamku z XVIw, z którego zostało 197 kamieni luźno porozrzucanych po piasku. A może jest ich tylko 194... ? Ze mną tego nie sprawdzicie, wybaczcie. Nie ten adres. Wg mnie po prostu szkoda na to czasu! Nie o to chodzi w podróży na Czarny Ląd! Chcę Wam pokazać Afrykę taką jaka jest, bez owijania w bawełnę. Gambia i Senegal to najłatwiejsza część tego kontynentu (pomijam Maroko), najłatwiej się tutaj podróżuje więc wszelkie obawy proszę zostawić w domu! To co, ruszamy? Pytania najlepiej na PW. Kontakt telefoniczny: 603 203 700 (11:00-19:00) czynny do końca sierpnia, potem może być utrudniony. A teraz część obrazkowa: Więcej zdjęć niebawem.
-
Lepiej nich milczy, choć pewnie coś tam mu się wymsknie ;)
-
Wybaczcie, praca :( Krzątanina zaczęła się od około 8:00. Wrzucali na nas co chwilę jakieś bagaże. Ze mnie na noc niewiele wzięto więc i rankiem jakoś specjalnie dużo nie dołożono. Poranna pielęgnacja polegała na otrzepaniu siedzenia z nawianego przez wiatr piasku oraz na naciągnięciu łańcucha.... Mój pan gorączkowo sprawdzał również stan tylnej opony, której jakoś tak "przypadkiem" nie wymienił przed wyjazdem. Zużyta C02 od Mitasa trzymała się jakoś dziwnie dzielnie i mojemu kierownikowi jakoś się dziwnie humor poprawił. Nawet coś wspominał o zostawieniu jej gdzieś, niebawem.- Oby szybko - pomyślałam, mi będzie lżej a jemy wygodniej! Ruszyliśmy. Kierunek południowy. Cel: stolica, odbiór wiz Senegalskich w ambasadzie.Puszczamy chłopaków wcześniej sami zatrzymując się na krótkie sesje zdjęciowe a po rozgrzaniu się napędu - również na jego smarowanie. Sesja zdjęciowa: Droga znośnej jakości, asfaltowa. Wiat nadal niewielki, mimo to czasem nawierzchnia przysypana jest piaskiem. Zawsze w takich miejscach pracuje jakiś duży traktor, przewozi piasek z jednej strony jezdni na drugą. Sama droga nudna, prosta, usiana jak zwykle trupami zwierząt. Ja jakoś to znoszę, ten na górze co chwilę powstrzymuje oddychanie... podobno smród jest wyraźny ;)Co chwila mija nas jakiś relikt przeszłości, poczciwe stare renówki, wymieszane z mercedesami coraz częściej widywane są w towarzystwie nowszych toyot, miśków czy peugeotów. Dochodzimy żółtą 800kę, która zatrzymała się na zdjęcia i dalej lecimy już w parze. Ja, jako ta słabsza - prowadzę dyktując tempo! Nagle z letargu budzi mnie ostre hamowanie. Po chwili wracamy. Z lusterek wstecznych zgubiliśmy BMW.Minutę później już jesteśmy w komplecie. Okazuje się, że odpadł kufer... Na szczęście wytrzymał uderzenie o asfalt nie rozsypując swojej zawartości. Puściło mocowanie za które producent powinien dostać NAGANĘ! Nie przejechaliśmy nawet 500km a tu taki ZONK! Aż strach się bać co będzie dalej.Kierownicy coś tam pomotali za pomocą trytek, pasów do mocowania bagażu i ruszyliśmy. W samej stolicy jakoś tak dziwnie pusto... po półgodzinnych poszukiwaniach, zrzucając wcześniej oponę w znajomym hostelu, docieramy do ambasady.Zamknięta... na 2 dni. Ambasador wyjechał. Jest problem!Chłopaki nie mają wyjścia, napełniają nasze zbiorniki i ruszamy dalej na południe. Co przystanek to rozważania którym przejściem granicznym opuścimy Mauretanię, gdzie będziemy spali itd. Znów mam być ponoć zostawiona sama, znów ma być hotel. Noc zbliża się nieuchronnie, a my mkniemy jak gdyby nigdy nic.100km do celu, 50... Nie ma hotelu a mieszkańcy twierdzą, że śmiało możemy jechać na granicę - przejście jest otwarte 24h, Jedziemy, mimo, że wojsko na checkpointach mówi nam co innego. Każą mi to jadę!Robi się ciemno. Ostatni checkpoint, informacja, że granica na 100% jest zamknięta a my możemy albo spać obok żołnierskiego namiotu, albo gdzieś, gdzie chcemy, byle nie dalej niż 10km. Dalej zaczyna się Park narodowy i jest zakaz. Odjeżdżamy więc jakieś 8-9km, zjeżdżamy w pole i chłopaki rozstawiają namioty. Owiewa mnie chłodny ale przyjemny wiaterek dający ukojenie po ciepłym, wręcz gorącym dniu. Temperatura miejscami dochodziła do 39*C. Teraz, wieczorem jest około 24*C i spada. Towarzystwo dzieli się na pół. Zupełnie jak w dzień. Dwójka idzie spać, dwójka odpina biały pojemnik o pojemności 2galonów i się zaczęło... dalej wstyd opowiadać.Wstyd mi za mojego pana ;) Dobranoc!
-
Nim dojechaliśmy do przejścia granicznego mogłem podziwiać takie "kwiatki" : Do mauretańskiej granicy jechaliśmy czymś co drogę jedynie przypomina, choć do dziurawej szutrowej drogi porównać to można. Jak ktoś zna drogę - bez problemów uniknie problemów. Wybawienie z kłopotów kosztuje jakieś 10-20euro i zależy od naszych zdolności negocjacyjnych. No chyba, że w pobliżu jest kumpel, który pomoże podnieść motocykl czy wypchać maszynę z piasku. A czasem można naprawdę "wtopić"... Moja masa + schodzone ale odpowiednie obuwie (te kobiety... ;) ) jakie mam na sobie pozwalają nam przejechać to bez kłopotów. Pozostałe motocykle również dają sobie radę. Jakieś ekscesy były na piasku przed stacją benzynowa ale ja tam nic nie widziałam, stałam już i tankowałam ;) Na granicy nudy. Zostawili nas w pełnym słonku. W końcu na 10 minut przed jej zamknięcie zaczął się ruch. Nie wiedzieć czemu nasze dokumenty oddali na końcu... a jeszcze zostało biuro ubezpieczeń. Zeszło się chyba do 21:00, a nasi kierowcy jacyś tacy nerwowi. Chyba ich trochę ta granica kosztowała, podejrzewam, że nie tylko nerwów. W końcu jednak ruszyliśmy, po ciemku, ku przygodzie! Jako, że padł głośny sprzeciw jeśli idzie o spanie w namiocie - zostawili mnie samą. No, w sumie to byłam w towarzystwie 3 innych maszyn a by się naszym kierownikom lepiej spało dołączył do nas jakiś człowiek z AK47 i rzucił im na dobranoc, że nie ma się o co martwić. U nas wiatr, piach, ciemno a oni kurna w marmurach... W takich oto warunkach chłopcy kończyli dzień by następnego dnia... cdn.
-
Już wystartowała, zapraszam: http://forum.motocyklistow.pl/index.php/topic/174310-wyzwanie/ Wyzwanie: Gambia
-
Ostatnie fotki, wkrótce link do galerii gdzie będzie można zobaczyć nieco większe powiększenia niż te zamieszczone na Forum. To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni... ;)
-
Cześć.Nazywają mnie EnJoy.Podobno mój pan nie ma czasu na pisanie relacji – spróbuję go wyręczyć.Czasem słyszę jak gada o mnie z kumplami, głównie o moich wymiarach – zupełnie jak bym był jakąś pierd**** modelką.To może z góry się przedstawię...Imię: YamahaNazwisko: XT660RKsywa: EnJoy (mino, że to męska ksywka mój pan opowiada o mnie jak o kobiecie.. więc sam(a) już nie wiem jak to jest – stąd w relacji będą różne zwroty – gubię się ;( ) Mój pan jednak jakoś tak na mnie działa, że czuję się bardziej kobietą, która zaspakaja jego pragnienia, spełnia jego fantazje, jednocześnie jest niezawodna jak przyjaciel...Kolor włosów: blond – farbowany;)Serce: młodeWymiary: 90/60/90... tj. 224/84/123 więc bliskie ideałowi...Masa (ciężar): 30kg (na księżycu), podobno tu ważne coś około 190kg – taka gotowa do jazdy, mam przez to czasem wyrzuty sumienia, głównie wtedy gdy mój pan podnosi mnie z ziemi klnąc... Może kiedyś coś zrzucę. Tymczasem jesteśmy skazani na siebie. Swoją drogą – on też mógłby z 5-6kg zrzucić.... - No to poznaliśmy się. Mogę pisać.- Nie?- No dobra... trochę więcej o sobie. Do Polski przywieźli mnie jakieś 3 lata temu w stanie... no cóż, w poprzednim związku nie byłam traktowana idealnie ;) Dlatego nowego właściciela wypatrywałam z utęsknieniem. Zjawił się, zabrał, zawiózł gdzieś i zostawił na pół roku. Zapomniał :(Co było potem wiedzą wtajemniczeni - wstydzę się opowiadać. Zdradzę tylko, że byłam rozbierana przez różnych obcych ludzi, przymierzali mi nowe wdzianka, ubierali po czym znów rozbierali...Ech, niewdzięczny jest ten mój motocyklowy żywot. Trochę razem pojeździliśmy, różnie bywało ale jak do tej pory, do startu owej wyprawy – byliśmy z siebie na ogół zadowoleni. Mój pan dbał o mnie, karmił, trochę rzadko kąpał ale w sumie... miałam okazję umyć się co jakiś czas w kałuży, rzece czy innym bagnie. Te maseczki błotne – mówię Wam ! Super! Nim zacznę opowiadać Wam swoje dalsze wycieczkowe wrażenia – przepraszam za to, że nie umiem pisać – zaczynam dopiero. To moja pierwsza relacja. By zobrazować Wam to co nieudolnie próbuję opisać, wykorzystam fotografie mojego pana. Może coś z tego wyjdzie... a jeśli się Wam spodoba może coś jeszcze kiedyś nawet napiszę... … i przyszedł ten kwietniowy dzień. Znów zapakował mnie na busa. Po kilku godzinach, obok mnie, wylądowała jakaś cycata Niemka. Czarna. Zupełne moje przeciwieństwo.- Ta to dopiero ma nadmiar kilogramów! - pomyślałam ale nie dałam sobie nic po sobie poznać, w końcu musimy jakoś razem przetrwać te kilka tygodni... ;)Za nami, na małej , filigranowej przyczepce pożyczonej od kolegi mojego pana (dzięki Mirek!), jechała zacna parka, żółta Bawarka i ciemny Japończyk ... wg mnie powinno być odwrotnie ale tak jakoś się złożyło... :) Ale co ja tam wiem o kolorze skóry, o życiu... Po 6500km dojechaliśmy do celu. Wyciągnęli mnie pierwszą, potem gruba, otyła Bawarka. - Hmm...skądś znam to miejsce! - pomyślałam- No tak, nie dalej jak dwa miesiące temu byłam tu! Ruszyliśmy kolejnego dnia. Jest poniedziałek.Ostatnim razem wiatr na Saharze wiał jak szalony, dziś jest w miarę spokojnie. To dobrze, mój pan będzie ze mnie zadowolony, to straszny centuś jest i jak mu spalam więcej niż 5L/100km to jest strasznie niepocieszony...Zjeżdżamy na plażę, polatać po piasku, to pierwsze kilometry wyjazdu a ja chcę mu przypomnieć, żeby mnie traktował godnie i z czcią, nie nadwyrężał, bo na wyjazd nie dostałam nowego napędu (wspominałam coś o centusiu ? ;) ). Po 400m mam dość, piasek jest tak grząski, że jest po prostu za ciężko. Zrzucam łańcuch z zębatki. - Hahahahaha - mój głośny (mam pusty wydech) śmiech przeszywa cisze i wyobrażam sobie minę mojego pana. Takie coś na samym początku.. ;) czuję, że będziemy jeździć na tym wyjeździe jak para emerytów ;)Po chwili mkniemy już dalej, taka jak przewidziałam - 90km/h ;)Pierwsze tankowanie – uff, jest dobrze – wyszło jakieś 4,9! Lecimy dalej, na południe, na granicę z Mauretanią. Ponoć jest szansa, że jeszcze dziś się odprawimy! Choć... w styczniu też tak mi mówili a na granicy spędziliśmy blisko 24h ;)Ostatnie tankowanie: zbiornik, kanistry i mkniemy na pierwsze posterunki. Strona marokańska odprawia nas niemal błyskawicznie, niemal... Jeszcze jakieś "małe" przygody na tym owianym złą sławą, 3km odcinku między granicznym i już jesteśmy po mauretańskiej stronie. Tu zaczyna się zabawa... Selfie:
-
Cała przyjemność po mojej stronie! Fajnie , że komuś chce się czytać mój "pamiętnik". Na dniach postaram się jeszcze wrzucić z 20 fotek z przekroju całego wyjazdu.
-
Jeszcze nie koniec, musiałem przerwać bo forum nie przyjęło więcej obrazków, lecimy dalej: 20minut potem wracamy z podkulonymi ogonami ta sama drogą, która przyjechaliśmy. Zimna Cola "zostaje" za wzniesieniem ;) A droga w dół wyglądała mniej więcej tak: Wieczorem zostało nam już tylko pakowanie i wspomnienia. Teraz to już chyba koniec. Wrzucę jeszcze kilka fotek z przekroju całego wyjazdu, jeszcze nie publikowanych.EnJoy!
-
Pora kończyć relację (i brać się za kolejną, kończyć stare), to jeden z ostatnich wpisów. Dojeżdżamy do wzniesienia i... kończy nam się ścieżka. Dalej nie ma śladów ani ludzkich, ani zwierzyny. Widać, że kiedyś była tu droga. W nawigacji też jakaś kreska istnieje... Jechać? Nie jechać ? - Jedź, jedź - mówią chłopaki, my poczekamy grzecznie. - Wrócisz, opowiesz jak było i podejmiemy decyzję. Ruszam więc sam. Lekko nie ma! Przejeżdżam kilka winkli i macham ręka by chłopaki dawali dalej! Jadą! Szybko podpinam pod body swoje ulubione szkiełko - tele na którym dumnie widnieją cyferki 300mm Trochę walki i kilka chwil potem Arek z Markiem na swoich DL-ach meldują się koło mnie. Patrzymy przed siebie - jest jeszcze gorzej, więc tu nawet nie namawiam ich do dalszej jazdy, umawiamy się, że jadę sam i jeśli dalej droga będzie taka sama, jak na pierwszych widocznych 200m, to odpuszczamy, jeśli będzie lepiej - porozmawiamy... Jest iskierka nadziei, że po drugiej stronie coś jednak jest bowiem jakiś osiołek przeciera mi szlak. Odczekuję by nie spłoszyć zwierzaka, poza tym jest tam tak wąsko, że nie ryzykuję minięcia się. Mogło by to się skończyć mało ciekawie - dla mnie, maszyny ale przede wszystkim dla jeźdźca i jego środka transportu, który jest tu, na tych wysokościach, podejrzewam, dość ważnym "ogniwem" zapewniającym przetrwanie. Pozdrawiamy się tylko w milczeniu, w oczach Marokańczyka widzę jednak zapytanie - Co Wy tu do diabła robicie? ;) Szczęk wbijanej jedynki, wkręcającego się na obroty singla przeszywa ciszę. Ruszam. Z duszą na ramieniu ale jakoś udaje mi się przejechać, pokonać owe trudności. 1200m dalej jest już w miarę szeroka, równa droga. jest wioska, są samochody więc dojazd musi być całkiem niezły. Sklepu co prawda nie ma ale jak powiem chłopakom, że tam, za górą czeka na nich zimna Cola - może podejmą wyzwanie... Wracam rozmyślając, podziwiając okolicę, zerkając jak daleko byłoby na dół w razie gleby i... glebię. Pyrkałem sobie na dwójce, na wolnych obrotach, trafiła się mała górka, zabrakło mocy... gapiostwo, nie odkręciłem w porę gazu i tyle. Padam. Lecąc mam tylko dwie myśli w głowie - pierwsza oby mi nogi nie przygniotło, druga, żeby motocykl nie spadł w przepaść. Jakoś o sobie lecącym w dół nawet nie pomyślałem. EnJoy pada na tyle niefortunnie, że nie daję rady go sam podnieść. Boląca noga mi w tym nie ułatwia. Przekręcam maszynę tak, by nie gubiła paliwa i idę po chłopaków, po pomoc bowiem krzyki nic nie dają - nie słyszą mnie.
-
Przepraszam. Miałem dodac następnego dnia (forum ma ograniczenie ilości obrazków dodawanych jednoczesnie - stąd podzieliłem wpis na kilka i zapomniałem dodac.... ten długi weekend ;) ) Lecimy więc dalej: W tych pięknych okolicznościach przyrody łapie nas deszcz. My oczywiście wzięliśmy tylko to "co potrzeba" a w górach wiadomo, ciężko schować się przed deszczem;) na szczęście chmura nam odpuściła i poza strachem nie narobiła większych szkód. Pniemy się w górę, coraz wyżej i wyżej. Temperatura spadła o jakieś 20*C, wysokość wzrosła chyba o 2000m jeśli nie więcej. Widoki takie, że wpatrzony w nie nie zauważam wielkiego kamienia, średnicy blisko pół metra, wystającego częściowo swoim obwodem na drogę. Uderzam go lewym czubkiem górskiego buta. Chwilę potem czuję przeszywający ból. Jeszcze nawet nie dotarło do mnie co się stało. Zsiadam z motocykla o mały włos nie kładąc go po prostu na drodze - zwijam się z bólu. Chłopaki daleko w tyle. Leżę więc i drę mordę - to zdecydowanie zmniejsza uczucie bólu. Po jakimś czasie mobilizuję się, siadam na kamieniu, ściągam obdartego buta i sprawdzam co z nogą. Palcami ruszać mogę, nic nie wystaje- chyba będzie ok ;) Przyjeżdżają Marek z Arkiem, ubieram się więc i zgrywam twardziela. Kuśtykam jeszcze kilka metrów niżej i oglądam odłupaną górną część kamienia. Podnóżki mam tak ostre, że nie pozwoliły zsunąć się nodze do tyłu w czasie uderzenia, stopa przyjęła cały impet. Ciekawi mnie tylko co by się stało, gdybym jechał w butach enduro. A zagapiłem się bo w dole , w dolinie, były takie widoki: Dojeżdżamy do wzniesienia i... kończy się nam droga. Dalej nie ma śladów ani ludzkich, ani zwierzyny. Widać, że kiedyś była tu droga. W nawigacji tez jakaś kreska istnieje... Jechać? Nie jechać ? cdn.
-
Budzę się. Pod ręką szeleści mapa, obok głowy nawigacja - bateria jeszcze trzyma! To ostatni dzień - ta myśl jest jak wyrok! Ostatni, na szczęście ciepły. Szybciutko pakujemy najbardziej potrzebne rzeczy, ubieramy nasze motocyklowe wdzianka i ruszamy. Ja wpadam na pomysł by tym razem zamiast butów motocyklowych zabrać obuwie górskie. Wyjazd z miasta, pierwsze kilometry za nim to euforia. Potem jakoś emocje opadają, droga strasznie nudna. Nic dziwnego - droga była wybrana na chybił trafił, po prostu wbiłem palec w mapę i postanowiliśmy, że to własnie tam poszukamy naszej OFF-roadowej przygody. Po jakimś 60tym kilometrze zatrzymuję się bo umieram z nudów! Szybka konsultacja z chłopakami, propozycja w stylu "a może jednak wracamy" ;) i po ich spojrzeniach widzę, że jednak mam brnąc dalej. Więc brnę. Nie wiem kto wymyślił to powiedzenie ale to prawda: "tam gdzie kończy się droga zaczyna się przygoda". Droga może nam się jeszcze nie skończyła ale skończył się asfalt. Za to zaczęły się piękne widoki, a wąska, górska ścieżka z ogromnymi przepaściami, stała się nie lada wyzwaniem. Do godziny 13:00 sądziłem, że tego dnia nie wyciągnę nawet aparatu. Jakże się pomyliłem. Relację z tego dnia podzielę na minimum dwa odcinki bowiem ilość zdjęć (a mniej już wybrać nie mogłem) przerasta mnie i pewnie forumowy serwer ;) Pierwsza sesja, tuz po zjeździe z asfaltu. Jak tak patrzymy co jest przed nami, co na nas czeka to... nie ma odważnego, który pojechałby pierwszy i poprowadził ;) Jako posiadacz mapy, nawigacji czuję się zobowiązany ruszyć przodem. Dzida! Znaczy ten, teges... dwójka i na wolnych obrotach ;) Widoki zapierają dech w piersiach. Tradycyjnie sama jazda przestaje mnie interesować, liczą się kadry. Puszczam chłopaków przodem uzgadniając, że czekają na każdym ze skrzyżowań - tak, byśmy się nie pogubili. Pniemy się do góry, temperatura wyraźnie spada! Czasem trzeba jednak podnieść jakiś motocykl więc robi się cieplej ;)
-
W przedostatni dzień naszej przygody startujemy z nadzieją, że kemping na którym spędziliśmy noc był w połowie tej ciekawej drogi - niestety. To był koniec ciekawych widoków. Dalej, poza kilkoma pierwszymi kilometrami czekała nas nudna dolotówka na marokański standard jakim jest liczący 110m wysokości wodospad Ouzoud (co w języku berberyjskim oznacza „oliwę” - wodospad nazwano tak ze względu na otaczające go gaje oliwne). I jeszcze widok z drugiej strony ;) Wodospad zajmuje nam nieco ponad godzinę. Najwięcej czasu poświęcamy na zrzucenie z siebie kombinezonów i ubranie cywilnych ciuszków (było gorąco - 36*C) i operację w drugą stronę ;) Jest naprawdę gorąco. Najchętniej uwalilibyśmy się w cieniu jakiegoś drzewa i poleżeli tak do wieczora. Niestety czas ucieka, do kempingu, gdzie czeka już reszta ekipy, zostało ponad 150km więc nie ma co - trzeba ruszać. 15km dalej KTM łapie coś w tylną oponę. Zjeżdżamy w pierwszy cień i dumamy co dalej... Została mi jedna krótka łyżka, drugą wozi Darek, odkąd wygrzebywał nią błoto spod błotnika swojej Tenery. Na tyle KTMa siedzi E09 w wersji DAKAR - niezwykle twarda guma, do tego z nieba leje się żar. Odpuszczamy walkę w tych warunkach. Pakujemy koło na EnJoya i ruszam w poszukiwaniu wulkanizatora. Jest 13:00 Mijam 2-3 zamknięte zakłady, chyba trwa południowa sjesta. Dopiero po około 45km udaje się coś znaleźć. Chłopaki z zakładu ochoczo zabierają się do pracy. Po 15minutach uśmiech znika im z twarzy a w ręku pojawia się duuuży młot - opona nie chce zejść przy użyciu łyżek. W końcu się udaje. Jest dziura - łatają. Uff. Pompowanie, montaż na tyle mojego moto i jeszcze kontrola, czy aby trzyma ciśnienie. Niestety... z 2atmosfer po kilku minutach w kole zostało 0,8... Znów walka z opona. Pojawia się krzesło bo chłopaki twierdza, że jeszcze trochę zejdzie. Współczuję tylko dla Michała i Doroty - zostali w piekielnym słonku, praktycznie bez wody i czegoś do zjedzenia... Dętka wyjęta - okazuje się, że łatka została źle przyklejona. Poprawiają, składają koło do kupy i sytuacja się powtarza. Kurrrrcze - zaczynam się denerwowac, że nie zabraliśmy się za to jednak sami, choć biorąc pod uwagę długość łyżek jakimi operują, ciężar młota... chyba byśmy się poddali ;) Tym razem znajdują problem przy wentylu. Nie wiadomo czy tak było od początku czy uszkodzili go przy montażu. Gościu przestraszony bo wie, że nie dostanie takiej dętki w mieście. Na szczęście mam coś pod siedzeniem - nie 18kę ale 17" też może się uda wcisnąć. Działamy! W międzyczasie pojawia się herbata która rozgarnięci pracownicy serwisu wylewają ;) Na szczęście udało się wypić szklaneczkę. Po 4h jestem z powrotem. Zimna Cola, pieczywko... już nawet nie pamiętam za co zabraliśmy się najpierw - za montaż koła czy jedzenie. Do Marrakeszu docieramy już po zmroku gdzie czeka na nas ekipa i... tadżin przyrządzony własnoręcznie przez Dominika i Darka. Był znacznie lepszy niż te serwowane w restauracjach. Pycha! Przy butelce omawiamy plan na jutro. Część osób ma już dość jazdy, część pragnie trochę OFFu na dobry koniec wyjazdu. Planując jutrzejszą eskapadę usypiam z mapą w ręku i nawigacją obok...
-
Niespiesznym tempem docieramy do kempingu. Są też pokoje do wynajęcia - pytam z ciekawości o cenę, która wprawia nas w osłupienie. Za to w cenie kempingu wynegocjowaliśmy kawę w gratisie ;) Pojawiają się też jakieś ciasteczka, wrzątek do zalania zupek i tak kończymy dzień. Ja śpię przy motocyklu, Dorota z Michałem odpinają kuferki i namiot rozbijają w pobliżu pryszniców. Ogólnie jest pusto - jesteśmy jedynymi gośćmi na polu namiotowym, pokoiki zajmują może 2-3 osoby, które późnym wieczorem wracają z górskiego trekingu. Kilka widoczków z popołudniowo-wieczornej trasy: W końcu, po wieczornych rozmowach, zmywamy z siebie kurz z ostatnich dni i zasypiamy. No, prawie... kury, psy i cała lokalna zwierzyna nie dają nam spać. Chyba lepszy był ziąb minionej nocy.
-
VII Augustowskie MotoNoce, 12-14 czerwca 2015.
Neno odpowiedział(a) na obelix temat w Zloty, imprezy, przejażdżki
Postaram się zawitać. -
Miejsce na nocleg wybieramy tuż przed zmrokiem. Jest słabo bo teren pagórkowaty, gęsto zaludniony. Zaczyna się stres, że nic nie znajdziemy a na hotel nikt z nas nie ma ochoty. W końcu jakimś cudem znajdujemy ciekawe miejsce, odczekujemy chwilę aż pastuszkowie zgonią kozy, owce do pobliskich zagród i już pod osłoną mroku szukamy płaskich połaci. Największe zajmują Darek oraz Dorota z Michałem - mają spore namioty. Ja ze swoją jedynką wcisnę się prawie wszędzie więc tej nocy śpię jakieś 20m od nich. Zmęczeni usypiamy bardzo szybko. Sen przerywa mi przenikliwe zimno. Mój śpiworek z temperatura komfortu w okolicach 15*C już od dawna daje znać, że temperatura spadła ostro poniżej jego limitu. Jesteśmy dość wysoko w górach. Ubieram co mam pod ręką i próbuję zasnąć. Poranek mroźny. Jest tak zimno, że nie chce mi się wychodzić z namiotu, w dodatku delikatnie popaduje. Pozostała część ekipy ma inną koncepcję i chcą jak najszybciej stąd zwiewać - ponoć zmarzli niemiłosiernie. Ja wolę leżeć w śpiworku i czekać aż wyjdzie słonko niż jechać w 8*C, przenikliwie zimnym wietrze i padającym deszczu. Umawiamy się, że jakoś się złapiemy - cel w końcu mamy wspólny, wiadomo , gdzie mamy jechać. Dodatkowo przecież mamy telefony, jest cywilizacja - cóż złego może się stać. Ruszają. 30minut później wychodzi słonko. Dla mnie to sygnał do startu. Zbieram obóz. Za dnia okolica wygląda całkiem zacnie! Po chwili docierają do mnie pierwsze pasące się zwierzęta. czas się ewakuować, zwłaszcza, że za chwilę dobije 10ta... ;) Zanim się złapiemy mijają długie godziny. Ekipa tak pędziła w poszukiwaniu ciepła, że na skrzyżowaniu skręcili w złą stronę i potem było się ciężko odnaleźć. Dodatkowo darek ma dość - obojczyk nadal mocno boli - postanawia wrócić do Dominika który czeka na nas w Marrakeszu. Zostajemy w dwa motocykle, w trzy osoby. Ruszamy, cel na dziś to trasa zwana la Catedrale. Dojazd asfaltem: Widoki piękne, temperatura powyżej 30*C więc wygrzewamy zmarznięte kości niespiesznie podążając do celu. I zaczyna się ! Piękna, równa, kręta szutrówka prowadzi nas do góry. Po chwili zaczyna się troszkę komplikować bo jest kilka zjazdów, skrzyżowań - ciężko to na mapie rozkminić, navi też nie pomaga. Jest późne popołudnie a my jesteśmy ledwie w połowie. Kończy się woda, jedzenia nie mamy prawie nic. Na szczęście po kilku kilometrach napotykamy na drogowskaz do kempingu - postanawiamy tam zakończyć ten dzień. Zostało jakieś 10km więc nie spieszymy się. cd niebawem!
-
Ugiąłem się, powalczyłem ze zmęczeniem i uciekającym czasem i jednak przed wyjazdem dałem radę coś napisać ;) Zjeżdżamy coraz niżej. Groźba deszczu, braku paliwa i zostania tu na noc z małą ilością wody gna nas dalej. Zmęczenie jednak daje o sobie znać: Nie ma sensu jednak na takie drzemki, zimny wiatr, nie cieplejsza gleba bardzo szybko wychładzają organizm zachęcając do dalszej jazdy. Jedziemy. Chwilę potem zatrzymuje nas "tylko" strumień. Jedynie na godzinkę, jedynie... Robimy rozpoznanie terenu. Nie wiadomo skąd pojawiają się dzieci. Najeżdżam na ową przeszkodę jako ostatni, bowiem jak zwykle zamarudziłem gdzieś w plenerze. Zsiadam z motocykla, idę rozeznać się w sytuacji i... za chwilę zapadam się niemal po wysokość butów. Wszyscy wybuchamy śmiechem ;) To akurat buty Doroty: Reszta wyglądała mniej więcej tak: Obdarowujemy je tym co mamy, a mamy naprawdę całe wielkie nic ;( Chleb, chińskie zupki... Upier**** niemal po kolana w błocie, z butami o ciężarze niemal bańki z mlekiem, za to z uśmiechem na twarzach ruszamy dalej. Na naszej drodze pojawiają się kolejne strumyki błota jednak tym razem mniej wymagające, a i my już jakieś doświadczenia mamy więc idzie sprawniej. Kilometry umykają. Jeszcze 17 do stacji, jeszcze 12, jeszcze 9... KTM jedzie naprawdę na oparach stąd połowę czasu spędzam "w lusterku". Czasem mam uczucie, że drugą połowę czasu spędzam kadrując widoki. Gdy tylko droga staje się znośna, gdy tylko czujemy, że to co najlepsze już za nami, praktycznie nie zatrzymujemy się tylko brniemy do miasteczka, do cywilizacji. Tam szybkie zakupy, paliwo i asfaltem uciekamy ku następnej OFFowej ścieżce. Nim do niej jednak dojedziemy spędzamy długie godziny na asfalcie szukając jakiegoś noclegu. Jest ciężko - wioska za wioską, góry... Jest wysoko. Ta noc nie będzie zbyt ciepła...cdn.
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 11