-
Postów
256 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Treść opublikowana przez Neno
-
Ceny za lot do Marrakeszu (tam dojadą motocykle) spadły poniżej 600zł (w obie strony). Na miejscu prawdopodobnie dzielimy się na dwie grupy: - kierowca + pasażer - jeźdźcy solo (trasa off/on) Pytania: GG 64513 [email protected]
-
Z 2010r. pierwsze dni czerwca - jeszcze 300m przed tunelem było super (pisze o wysokości, nie odległości po drodze): Wyżej zaczęły się schody: Oczywiście już na dole była informacja, że droga nie przejezdna, pomimo to, chcieliśmy dojechać chociaż do tunelu, bo droga piękna i warta przejechania nawet na odcinku na górę i z powrotem ;) Trochę się pokręciliśmy, a że miejscowi kazali jechać dalej... ;) ;)
-
Porto (malutki kawałek, tak na szybko by zaliczyć tylko miasto, by nie żałować, że było się tak blisko i nic nie widziało) w obiektywie: Leżąca wieża Eiffla Starówka: Wieczorem, poganiani przez deszcz, dojeżdżamy do Santiago de Compostella, które niespecjalnie nas urzeka. Kilka fotek, szybki spacer i już po zmroku, szukamy kempingu. Znów drogo ;( Rozkładamy się i chwilę potem zaczyna padać. Prognozy są takie, że postanawiamy odpuścić resztę planu i jak najszybciej wracać do auta, do domu.
-
Ja nawet PSa nie mam ;) Ale programu do HDR poszukaj, jak bedzie w miarę prosty, to może się czasem pobawię bo efekty są zajebiaszcze! A co do objętości, wagi bagażu foto/video - to masz rację... jadąc się to przeklina, natomiast w długie zimowe wieczory człowiek się cieszy, że się poświęcił ;)
-
Nie robię HDRów - nie umiem. Szkiełka na tym wyjeździe Samyang 14 2.8 Canon 24-105 4.0 + polar Canon 70-300 4.0-5.6 cd. - w tym tygodniu powinienem znaleźć czas.
-
No tak, tam zdjęcia jakieś widać ;)
-
Na razie trwa objeżdżanie ;) Staram się zobaczyć jak najwięcej a wybrać i pokazać same najciekawsze miejsca aczkolwiek opiszę kilka tych, które wiem ,że są z rodzaju tych, które trzeba zobaczyc, mimo, że mnie akurat nie intersują. Na pisanie, zdjęcia czas pewnie przyjdzie zimową porą. Choć może znajdę wcześniej czas, ale obiecać nie mogę.
-
Podbijam temat. Mamy jeszcze kilka miejsc na lawecie.
-
Wtorek 29.04.2014 - dla mnie to już 10 dzień w podróży. Budzimy się wcześnie bowiem śpimy trochę tak jak by u kogoś na działce ;) W koło roztaczają się winnice doliny Duero. Zbieramy więc szybko majdan i dopiero potem zabieramy się za śniadanie. Nasza dzisiejsza atrakcja, ogrody otaczające Solar de Mateus (Dwór Mateus) otwarte są od 9:00. Mamy więc ponad godzinę czasu, jedziemy do McDonalda - ten czynny od 11:00 więc porannej kawy nie będzie. Obok jest Lidl. Zamknięty. Podobnie jak w całej Portugalii wszystkie tego rodzaju przybytki otwierane są w granicach 9:00-12:00, trzeba wziąć na to poprawkę planując podróż w to miejsce. Bilety na dwór po 9E, same ogrody (opcja dla nas) 6,50E. Rafał z kamera, ja z aparatem. Lecimy na szybki oblot, szybki bowiem ani jego, ani mnie nigdy nie pociągały takie miejsca jednak tym razem dajemy się ponieść urokowi miejsca i schodzi nam tu grubo ponad godzinę! Zapraszam więc na zwiedzanie ogrodów, wnętrza niby były otwarte, można pewnie było wejść ale biletów nie mieliśmy więc jakoś tak trochę łyso było... Zachwyceni opuszczamy ogrody dyskutując między sobą czy owa atrakcja była warta wydania owej kwoty. Dkla mnie tak, mimo, że ogrody nie były jakichś powalających rozmiarów, ale tu nie o wielkość a o jakość chodzi ;) Czas na szybką ewakuację ku północy, pomaleńku trzeba kończyć nasza przygodę. kaski na głowy i startujemy. Muzyka z głosników umila nam jazdę i tylko te potworne znaki zaczynają mnie denerwować... Porto 85km Porto 80km Porto 75km Zupełnie jak by trwało jakieś odliczanie a my przecież chcieliśmy to miasto ominąć jako mało turystyczne, jako ostoja przemysłu. Do zjazdu na północ zostało 3km, do Porto coś około 60ciu, lewa dłoń wciska przycisk interkomu: - Rafał a może by tak.... Godzinę później mijaliśmy już znak oznajmiający, że jednak Porto będzie nam dane zobaczyć. Za blisko 30km odcinek autostrady płacimy około 1,3E. Całkiem rozsądnie. Plączemy się chwilę by w końcu trafić na słynne mosty, na starówkę. Na zdjęcia z tegoż miasta zapraszam w kolejnym odcinku, na dziś wystarczy obrazków ;)
-
Nastąpi, kwestia znalezienia wolnych 2h ;) Postaram sie jutro coś spłodzić :D
-
Sorki, zapomniało mi się ;( Już nadrabiam. Robi się późno, jednak już wiem, ze do ogrodów, pałacu, do którego zmierzamy dziś i tak już nie dojedziemy, bowiem bramy dla zwiedzających zamykane są dość wcześnie- jest jeszcze przed sezonem turystycznym a i dniu nieco krótsze niż latem. Potem jeszcze z 5 SMSów bez odpowiedzi, aż udaje mi się ustalić, że znów szły w kosmos... Sprytny jestem, co... ? Po tym doświadczeniu, zatrzymując się na obiad (oczywiście puszka z bagietką:) ) przeglądam moja książkę telefoniczną i uzupełniam prefiksy - nauka nie poszła w las ;) Po drodze mijam jeszcze kilka fajnych miejsc, jednak jakoś nastrój mi nie dopisuje. Fotka i dalej. Motywów podróżniczych, pomników odkrywców w Portugalii nie brakuje: Tuz przed zachodem słonka znajduję fajne miejsce na namiot gdzie spędzamy już noc. Rafał dojeżdża już po zmroku, musiał się bowiem cofnąć kilka km - dojechał bowiem do celu. Ja wiedząc, że dalej jest teren zurbanizowany miejsca na nocleg szukałem odpowiednio wcześniej. c.d.n.
-
Dzięki! Nie da się ukryć, że trochę Photoshopa tu jest bowiem zdjęcia robię w RAW (negatyw cyfrowy) i potem dopiero w domu wywołuję z tego JPG-i. Lecimy dalej: Opuszczamy najwyższą drogę w tym kraju, kierujemy się zgodnie z tym co zaplanowaliśmy, co jakiś czas zatrzymując się na zdjęcia. Po jednym z "plenerów fotograficznych" zostaję wysoko na skale, zanim zejdę i dojadę do skrzyżowania stracę Madrafiego z oczu. To właśnie po tym zdjęciu gubimy się na cały dzień, odnajdziemy się już w objęciach nocy. Dalej jadę sam. Dojeżdżam do skrzyżowania, skręcam zgodnie ze wskazaniami nawigacji ale coś wzbudza mój niepokój. Sprawdzam i widzę, że prowadzi jakieś 20-30km w drogę na której nie zaznaczyliśmy żadnego punktu. Ciągnie nas tam bez wyraźnej przyczyny! Ten Garmin... ;) Nie wiem co ten sprzęt sobie ubzdurał. W środku mam tylko nadzieje, że Rafał też się dopatrzył i pojechał właściwą drogą. Wracam więc na właściwy szlak i cisnę ile dam radę. Po 15km już wiem, że pojechał jakoś inaczej, bo w tym tempie doszedł bym go już dawno. Wysyłam mu SMSa, że spotkamy się na skrzyżowaniu gdzie się rozstaliśmy i jadę dalej już spacerowym tempem. Jestem na trasie, która zatacza koło, więc po cichu jeszcze liczę, że może nadjedzie z drugiej strony. Niestety ;( Tymczasem przemierzam ścieżki w samotności: Na skrzyżowaniu, w umówionym miejscu nikogo nie ma. Czekam jeszcze 20minut zerkając na telefon. Cisza. Jad więc w kolejne zaplanowane miejsce z nadzieją, ze tam go zastanę. Po drodze, z dusza na ramieniu, z pustym zbiornikiem dojeżdżam do stacji. Pytam czy jakiś motocyklista tu tankował... niestety. Wynika z tego , że albo jest z tyłu, albo tankował dalej. Tymczasem pod zamkiem: Siedząc tak sobie na murku wpadam na to, ze jestem po prostu debilem - nie miałem dodanego prefiksu i wszystkie SMSy szły w kosmos. Dodaję prefiks do wiadomości (niestety nie dodałem go do książki) i udaje nam się ustalić kolejne spotkanie , w kolejnym zamku. 1km przed nim rozkładam się w słonku i czekam na kolegę. Po chwili SMS - "już jestem". Zbieram więc manatki i ruszam. Dojeżdżam na zamek, motocykla nie widać. Potem okazuje się, że Rafał wjechał do środka, na dziedziniec, a nim ja dojechałem, bramę główną zastawili samochodem pracownicy firmy przygotowującej jakiś festyn. Podjeżdżam więc od drugiej strony, wchodzę do środka i zaczynam szukać kolegi ;) Nie udaje się, chyba pojechał. Najczęściej uprawiam turystykę w stylu podjazd, fota, odjazd jednak tym razem wnętrza jakoś mnie wciągnęły. Raz , że poszedłem szukać w ich czeluściach Rafała, dwa, że jakoś przykuły moją uwagę. Włóczę się więc po uliczkach, ludzi brak - czuję się wiec trochę jak w średniowieczu. Tylko tyle, że zamiast zbroi mam na sobie kombinezon motocyklowy. Klimat mi się udziela. Robi się późno, jednak już wiem, ze do ogrodów, pałacu, do którego zmierzamy dziś i tak już nie dojedziemy, bowiem bramy dla zwiedzających zamykane są dość wcześnie- jest jeszcze przed sezonem turystycznym a i dniu nieco krótsze niż latem. Potem jeszcze z 5 SMSów bez odpowiedzi, aż udaje mi się ustalić, że znów szły w kosmos... Sprytny jestem, co... ? Po tym doświadczeniu, zatrzymując się na obiad (oczywiście puszka z bagietką:) ) przeglądam moja książkę telefoniczną i uzupełniam prefiksy - nauka nie poszła w las ;) cd jutro o tej samej porze lub po przerywniku ;) Za duża ilość grafik...
-
Poniedziałek 28.04.2014. Dzień jak co dzień, specjalnie nie odbiega od tych wcześniejszych. Pogoda dopisuje, noc minęła spokojnie. Zimna jak zawsze ale najważniejsze, że nie pada. Na słonko czekamy jedynie dość długo bowiem skrywają je wysokie szczyty. Ja robię śniadanie, Rafał ogarnia sprzęt - naciąga łańcuch, smaruje. Rusza pierwszy. Ja muszę jeszcze pozmywać... ;) Tym razem to ja robię za żonę :D Taki live ale mi tam się podoba, nie narzekam. Byle by być w trasie, forma jest mi zupełnie obojętna. Trasę oczywiście ustaliliśmy wcześniej, przed śniadaniem, po czym szybko przesłaliśmy ją z urządzenia do urządzenia. Porządek musi być, nie chcemy się przecież pogubić, a różne tempo jazdy zmusza nas do zachowań takich a nie innych. No i ja jeszcze marudzę ze zdjęciami więc na tym wyjeździe robię za konia pościgowego. Ale nic to, gdzieś tam się spotkamy, a że atrakcji widokowych po drodze sporo więc nie nastąpi to pewnie zbyt szybko. Moje myśli były prorocze nie zdążyłem bowiem nawet wbić 4ki a już parkowałem na poboczu i w pośpiechu wyciągałem aparat z plecaka. Znajdujemy się po ponad godzinie, może nawet po dwóch i ruszamy dalej, coraz wyżej i wyżej. Oczywiście obowiązkowy postój za niemal każdym zakrętem, jest pięknie, czujemy się jak w niebie. Do tego zatoczki umieszczone dosłownie co 400-800m zachęcają do pstrykania fotek jedna po drugiej. Ulegam... Tego dnia można powiedzieć, że został pobity rekord, bowiem do południa spotkaliśmy ze 3 motocykle! ;) Samochodów tez jakoś było sporo, z 10, może nawet 15. I autokar! Raj! Wjeżdżamy na blisko 2000m n.pm. Widoki jak w alpach, nawet wyciąg krzesełkowy jest! Temperatura tez iście alpejska, sporo poniżej 10*C. Na szczęście nie jeździmy zbyt szybko więc specjalnie nam to zimno nie doskwiera. Oczywiście po chwili gubimy się znów. O tym w jakich okolicznościach opiszę przy kolejnej okazji - muszę "doprodukować" zdjęć.
-
Uzupełniając ostatni dzień: - most do Lizbony (stary) 1,65e za motocykl, autem trochę drożej ale tragedii jakiejś nie ma. Liczyliśmy, że będzie z niego widać drugi most - Vasco de Gama, najdłuższy ponoć most w Europie, liczący całe 17,2km! Niestety - pogoda była licha ;( Niedziela 27.04.2014r. Z tego dnia jedyne moje wspomnienia to: gaz, hamulec, złożenie, gaz, wyjście z zakrętu na pełnym gazie, kawałek prostej (ładne widoki dokoła) i znów dohamowanie itd. itd. Cały dzień takiej jazdy, w pięknych okolicznościach przyrody, na doskonałej jakości asfalcie, przy bardzo ale to bardzo małym ruchu. Tego dnia natrafiamy na mnóstwo nowych odcinków dróg ekspresowych, których nie było ani na mapie, ani na nawigacji. Wieczorem Rafał miał dość. ja chciałem jeszcze ;) Czasem zjeżdżaliśmy z tych szybszych dróg w te stare, prawie już nieuczęszczane, można by rzec nawet nieuczęszczane bowiem nie spotkaliśmy na nich nawet jednego auta! Z tych z kolei czasem zbaczaliśmy na szutrowe odcinki. I te wiatraki... ;) Jednak głównie były to drogi asfaltowe: Choć czasem... ;) W końcu wieczorem lądujemy w górach, Rafał zostaje na parkingu a ja ruszam w poszukiwaniu płaskiego terenu gdzie zmieszczą się nasze motocykle i dwa namioty. Warunek: musi się dać dojechać i wyjechać na szosowych oponach. Mój nos mnie nie zawodzi. Pierwsza dróżka w jaką trafiam jest strzałem w 10kę. Znajduję 3 doborowe miejsca jednak by się zbytnio nie męczyć wybieram te położone najbliżej drogi i wracam po Rafała. Rozbijamy obóz, robimy pamiątkowe fotki i zmęczeni dzisiejsza szaloną jazdą zasypiamy. Dziś 450km. Nad ranem +5*C ;) Widoczki z naszego pola biwakowego:
-
Zachodnie wybrzeże, okolice Lizbony: A tak się kończą wycieczki na skróty ;) I na koniec jedno zdjęcie z Lizbony: Był zamiar przespać się poza granicami miasta i rano do niego wrócić ale z różnych względów, głównie czasowo-pogodowych misja ta nie udała się nam.
-
Po weekendzie Piotrze, po weekendzie. A na razie : http://forum.motocyklistow.pl/index.php/topic/167986-projekt-polska-nie-tylko-na-weekend/ ;)
-
Będąc ostatnio w Portugalii, bez planu, ot po prostu - wybieraliśmy kierunek na mapie i udawało nam się trafić w piękne miejsca, nie zawsze ale zazwyczaj jednak był to strzał w dziesiątkę. Naszła mnie myśl czy na to samo mogę liczyć w naszym kraju ? Dawno już, chyba od lat 90tych nie traktowałem Polski jako celu podróży (nie licząc roweru). Zawsze przemierzałem ją w innym celu, na szybko. Od wspomnianego wcześniej wyjazdu postanowiłem, że teraz będzie inaczej. Może nie zawsze ale mobilizacja jest! Wyjazdy raczej spontaniczne, bez planowania więc i o doborowe towarzystwo będzie ciężko. Raczej z dala od autostrad bo z nich niewiele widać - barierki, ekrany dźwiękochłonne, wiadukty - nie tego szukam. Gdzie wyląduję, co zobaczę - opisze dla potomnych, a nóż widelec ktoś z Was tego nie widział. Sobotni piękny poranek, niedawno przestało padać, leniwie podnosi się słonko. Klepnięty wolny poniedziałek... pakuję aparat, mapę kupię na stacji i ruszam. Na razie na kończących się szosówkach, bo wczoraj nie wyszła mi wymiana opon na kostki ;) Ale są, czekają. Na razie więc nie będę się w bagno ładował. No nic, czas ruszać, zobaczymy co z tego wyjdzie. Tym razem bez namiotu, zdany na łaskę kolegów. Oby przyjęli ;)
-
Tak naprawdę wylądowaliśmy tam przypadkiem ;) W jedną stronę pojechaliśmy bokiem, by oszczędzić i zobaczyć go z boku, wracając zapłaciliśmy opłatę ale 7.30e ( jechaliśmy tam już busem) - niestety było to w nocy i... i wtedy też most na pewno lepiej wyglądał by z boku ;) jadąc nim w nocy - nic szczególnego, widząc go z boku - budzi respekt, przyciąga uwagę. Może nie tak jak wspomniana wieża ale jednak jest to jakieś tam przeżycie. Dzięki! Sobota 26.04.2014 Wybijamy z campingu celem przemieszczenia się gdzieś bliżej auta, niekoniecznie w linii prostej... Rzut oka w przewodnik i już wiemy, że śmigniemy się by zobaczyć budowle megalityczne. Takie małe, lokalne Stonehenge. Po cichu liczyliśmy, że uda się tam podjechać na moto, niestety fundujemy sobie krótki spacer. W Portugalii czujemy się jakoś pewnie, z motocykli zabieramy w sumie tylko kluczyki a i to nie zawsze... Motocykle zostają na parkingu a my ruszamy ku kamiennym kręgom alejka wśród korkowców: Jakoś strasznie imponujące to nie było, na domiar złego baterii w aparacie wystarcza na jedno ujęcie, a zapas został w tankbagu... Posiłkujemy się więc telefonem: Potem uciekając przed deszczem kręcimy się po lokalnych wąskich asfaltowych uliczkach wijących się między lasami, łąkami, pagórkami. Bardzo fajne tereny. Tak docieramy do "zamku" . Zaczyna się fajnie : Ufamy, że zamek położony jest w gęstym lesie i dlatego go jeszcze nie widać. Ruszamy więc dalej ledwo widoczną ścieżką. Tymczasem na wzgórzu ;) : Za to droga dojazdowa była fajna: Zaczyna robić się późno. Dawno nad oceanem nie byliśmy... Kierunek Lizbona. Po drodze zakupy w markecie i drugie śniadanie połączone z obiadem. Nie pod marketem, pod zamkiem wypatrzonym ze sklepowego parkingu. Ów twierdza pięknie górowała nad miastem. Jeszcze gdzieś po drodze zostawiamy kolejne 20 euro i jest - upragnione wybrzeże! (foty, z racji ich ilości zamieszczę w kolejnym odcinku, podobnie jak z zamku - raczej bez komentarza - uważam ,że będzie zbędny).
-
Obiecane zdjęcia - miały być wczoraj ale przyszła nawałnica (deszcz, wiatr) i zostałem bez netu...
-
Piątek, 25.04.2014 Budzę się zlany potem, wszystko przez zły sen. Nie znam przyczyny, ot - po prostu, czasem tak mi się trafia. Podnoszę się i nagi, jak mnie Pan Bóg stworzył nieśmiało opuszczam namiot. Jest przyjemnie ciepło, lekka, wilgotna bryza owiewa moje ciało. Jeszcze ciemno. Rozglądam się dookoła starając się ocenić miejsce. Rozbijałem się bowiem po zmroku. Wyszło jak wyszło – dziś już nieważne dlaczego. Oceniam sytuację. Zawsze, przy wyborze miejsca kieruję się kilkoma zasadami: bezpieczeństwo, niewchodzenie w drogę tubylcom, poszanowanie ich mienia/własności, porządek, płaska powierzchnia, jak najmniejszy konflikt z „literą prawa” czy wreszcie coś, co czasem wygrywa z całą resztą – atrakcyjne położenie... Z tego ostatniego wczoraj musiałem zrezygnować bo szukając po omacku jestem w stanie ocenić jedynie czy „na owej polance zmieści się mój namiot a w krzakach upchnę motocykl”. Tak tez było i tym razem. Ciemnozielony namiot został upchnięty gdzieś między iglaste drzewka, nieco dalej została schowana moja biała maszyna. Po ubiegłorocznej przygodzie (kradzież) zostawiam na niej tylko grzane manetki... i to tylko dlatego, że są przyklejone ;) Szumiący w koło las daje jednak mi poczucie bezpieczeństwa. Postanawiam poleżeć, poczekać na wschód słonka, dać szansę dla namiotu osuszyć się z wilgoci nocy. 2h później, równa, szeroka szutrówka, a na niej pędzący z zawrotną prędkością (60km/h) motocykl. Wg navi do oceanu nie dalej niż 4km, a dojazd trwał chyba z pół godziny. To okoliczności przyrody, pięknie świecące słonko sprawiły, że nie było pospiechu. To chwila wolności jaką mogłem cieszyć się do 10:00 Ups... no właśnie. Już widzę, że będę spóźniony. Wysyłam SMS-a, że się spóźnię z 20minut i powoli zawracam. Ostatnie chwile na tym kawałku, na tym południowym skrawku Portugalii, Europy. Szkoda kurcze, że Rafał nie zdecydował się jednak zostać ze mną ;( Mam tego rana wielką ochotę na harce po tych dróżkach, a jest ich tu w bród! Wypadam na wyludnione, asfaltowe portugalskie drogi. Porównując wielkość obłożenia ich przez pojazdy mechaniczne, z naszymi standardami, można by powiedzieć, że jeżdżą tu tylko kampery z zagranicy. Zero ruchu!! I ta nawierzchnia, i te krajobrazy dookoła, i te zakręty! I tylko czasem się zastanawiam, czy to u nas nie ma tak pięknie położonych dróg, czy to ja wybieram te szybkie, bo w kraju się przecież zawsze spieszy. Byle szybciej do domu, do znajomych, do pracy. Bo zamkną sklep, bo rano do pracy, bo ktoś czeka... Trzeba chyba będzie kiedyś wybrać się na luzaku po kraju i dać tym rozważaniom kres. Raz na zawsze! A może to monotonia obrazów widzianych na co dzień... nie wiem , sprawdzę, opiszę. Kiedyś... 20km dalej z tego letargu wybudza mnie wibrujący w kieszeni spodni telefon. Nim zdążyłem się w bezpiecznym miejscu zatrzymać dzwoni po raz drugi. Oj, coś się chyba stało. -Gdzie Ty jesteś ? - pyta ze zdziwieniem w głosie mój towarzysz podróży. -No przecież jadę do Ciebie, wiem , wiem – przesadziłem z czasem, spóźnię się jednak z 30 minut – zgodnie z prawdą odpowiadam. - Kur***, przecież jesteś na drugim krańcu wybrzeża, ze 150km stąd, ja nie wiem jak Ty chcesz dotrzeć tu w 20 minut... Cisza.... potem chwila zastanowienia i szybko ustalamy na mapie. gdzie tak naprawdę spał Rafał, a gdzie tak naprawdę jestem ja. Wg nawigacji jest ok, wyciągam jeszcze papierową mapę, bez której nie wyobrażam sobie żadnej podróży. Navi to wygoda, mapa to przygoda! Wszystko ok, dziwna, stresująca dla obu stron sytuacja była wynikiem tego, że Rafał źle spojrzał na mapkę googla (na kempingu miał internet), gdzie nasz spot rysował ślad... i myślał, że ja mu najnormalniej w świecie, po chamsku uciekam. Śmieszy nas ta cała sytuacja już po spotkaniu się. Oczywiście przez to wszystko, jak też przez dzisiejsze święto w Portugalii, przyjeżdżam na miejsce spóźniony nie 20, nie 30 a 40 minut... czasem tak bywa. Lepiej późno niż wcale. Aha, bo zapomnę: na odcinek wybrzeża, którym zasuwam na spotkanie, warto poświęcić z pół dnia – jest usiany zameczkami i innymi wartymi uwagi i odwiedzenia obiektami. Zapewne, bo nie mieliśmy już czasu by tam wrócić. Ów odcinek to około 25km trasy N268, położony jest mniej więcej w połowie jej długości. Zagęszczenie brązowych tabliczek, z opisem ciekawych miejsc aż zaprasza do zjazdu z głównej trasy. No ale co zrobić jak ma się tylko 12 dni a chce się zobaczyć "całą" Portugalię i jeszcze kawałek północnej Hiszpanii. Trzeba gnać! Dalej, już razem, ruszamy penetrować linię zachodniego wybrzeża. Plaża za plażą, aż w końcu na jedną z nich wtaczam się swoim EnJoyem, na łysych laczkach. Dopóki jest z górki – jakoś idzie. Potem, gdy maszyna traci cały swój prześwit, opiera się o piasek tak, że nie trzeba rozkładać stopki - pod pretekstem pikniku, zdejmuję wszystko co mam na motocyklu i próbuję wyjechać... Ups, mamy problem ;) tak, wiem – tylko ostatnia pierdoła tłumaczy się brakiem bieżnika ;) No ale co mamy począć? Robimy więc owy piknik i celem uniknięcia wstydu czekam aż widownia opuści plażę. Oczywiście plażujących tylu, ile samochodów na ulicach, znaczy się wcale. Gdy tylko odchodzą odpalam maszynę i próbuję wyjechać. Ni hu hu. Szybciutko podbiega Madrafi i pomaga wypchnąć klocka. Czuję się pokonany, upokorzony. Cieszę się tylko, że Rafał był na tyle trzeźwy, że nie zdecydował się swoim moto na wjazd tutaj. To była by dopiero nierówna walka. Nie to, że ja coś piłem, poniosły mnie raczej procenty ”euforii”. 10km dalej, BMW nie wie gdzie chce jechać, a że stać nie lubi to zastanawia się nad tym w pozycji leżącej. Humor nam dopisuje ;) (fotki jutro:) ) Dajemy spokój już dla wybrzeża, ileż można tych plażyczek, miasteczek obejrzeć. Wystarczy. Wybieram jakieś POI w nawi oznaczone jako punkt widokowy i ruszamy. Na wybranym miejscu, meldujemy się około 30 minut później. Stała tam piękna obora... Byłem tak wq***, że nawet nie zrobiłem jej zdjęcia, dziś żałuję. Było by się z czego pośmiać ;) Dzień kończymy wizytą na przecudownym zamku, otoczonym wspaniałą wioską, w której żyje do dziś ponad setka mieszkańców. Zdaje się, że wszyscy pracują na potrzeby usług turystycznych i... widać, że to kochają. Miejsce GENIALNE, miejsce którego nie można ominąć, mimo, że nie leży na dość często uczęszczanej trasie. Naprawdę polecam, zwłaszcza, że wstęp i parking nic nie kosztuje. To tylko dojazd... daleki, może nie najpiękniejszą drogą ale jednak warto. W pobliżu znajduje się podobno równie ciekawy obiekt, w Mourao. Podobno bo stosunkiem głosów 1:1 odpuszczamy, ten co był bliżej przodu wybierał kierunek ;) Noc spędzamy na drogim (14e) kempingu w pięknej ponoć Evorze. Ponoć, bo tu był łyk alkoholu za dużo i trzeba było pójść wcześniej spać ;) Na starówkę do Evory kiedyś trzeba będzie po prostu wrócić.... A tymczasem zapraszam Was na jutro, na krótki spacer po owym wspaniałym zamku/wiosce/twierdzy – zapraszam do Monsaraz. Będzie też kilka fotek z innych miejsc, z miejsc w które BMW nie wjechało :P Mam nadzieję, że nie macie mi za złe tego naśmiewania się z marki, ot po prostu, nas to bawiło więc wspominam co jakiś czas. Lepiej czasem się po prostu wycofać i nie ryzykować kontuzji, już nie ważne czy swojej czy motocykla. Byliśmy z dala od domu i szkoda byłoby ryzykować. Uważam, że Rafał postąpił słusznie wycofując się z miejsc, w których nie czuł się pewnie. Ja robiłem źle, jadąc dalej, zostawiając kumpla na kwadrans ale ja tak mam ;) Starczy tego pisania, jutro same zdjęcia. Zapraszam.
-
Czwartek 24.04.2014 Dziś tak naprawdę nie wiemy co ze sobą zrobić. Ponad godzinę schodzi nam na kawie w macu... Ruszamy najpierw zobaczyć to słynne wybrzeże – mnie nie pociąga wcale. Na plaże można też dojechać OFFem - odpuszczamy, i dobrze - szczegóły w dalkeszej części relacji. Ustalamy więc, że odbijamy nieco w głąb lądu, na punkt widokowy, by nacieszyć wzrok a także pocieszyć się winklami. Na punkt widokowy dojeżdża się szuterkiem. Widok taki sobie... dużo bardziej cieszy sam dojazd tutaj, ładnym lasem, fajną, w miarę równą dróżką. Już na szczycie namawiam Rafała na zjazd z owej szutrowej ścieżki, w nieco bardziej ostre o większych nachyleniach, luźniejszej nawierzchni itp. Efekt: 2 gleby, na szczęście tylko parkingowe , przy manewrach. Zabrakło koncentracji... Swoją drogą trochę waży ta 800ka... Ruszamy dalej, czuje jednak, że kolega się wypompował więc wracamy na czarną nawierzchnię i nią, uciekamy przed deszczem na wybrzeże. Po drodze czas na drugie śniadanie. I lecimy dalej. Teraz, późnym popołudniem, moja ocena linii brzegowej Portugalii zmienia się diametralnie, pewnie za sprawą takich widoków: Czujemy presję czasu, zwłaszcza ja, gdy tylko spojrzę na Rafała :) Jeszcze tylko jedna fotka, jeden postój w porcie... i chowam już aparat. Zmykamy na zachód, na Cabo de Sao Vicente. Miałem troszkę inne wyobrażenie o tym przylądku, trochę mnie rozczarował... Przyjechaliśmy tuż przed zachodem słonka, liczyłem na piękny, potężny klif a zastałem zamkniętą fortecę, parking, ławeczki, śliczny bruk ;( Niby też fajnie ale... Rozczarowani zaczynamy szukać campingu. Ceny skoczyły do poziomu 13-15e, a ja muszę zacząć oszczędzać, więc wybieram jednak lasek, Rafał jedzie 40km dalej. Jutro umawiamy się na 9:00. Namiary na mój nocleg ( bezpieczny lasek, równa nawierzchnia, w okolicy miejsce na kilka namiotów): N 37*07.040 W008*54.672 Namiary na duuużo ciekawsze miejsce: N 37*07.995 W008*55.276 Nakręcone 290km
-
Bingo, to na 100% on, bo tam spędzał majówkę '13.
-
Środa 23.04.2014 Wychylam się ze śpiwora – jakoś dziwnie jasno, a budzik nie dzwoni. Może to księżyc tak jasno świeci? Przewracam się na drugi bok i usypiam. W namiocie obok – podobnie. Takim to sposobem wstajemy grubo po 8. Żaden z nas nie nastawił budzika... Dziś jednak nam się nie spieszy. Powolne pakowanie, rozmowy przy śniadaniu, zarys trasy do przejechania i ospale ruszamy. Nawet pokusiliśmy się o mały "test" mat na których śpimy ( może komuś się przyda). Test ograniczył się do zrobienia zdjęcia spakowanym matom, by pokazać ich objętość. Obie mają 5cm grubości, obie są tego samego producenta. Różni je szerokość i długość. Moja to ta mniejsza bom niskiego wzrostu ( Therm-a-Rest model 40th Anniversary Edition, rozmiar Regular). Rafała - Therm-a-Rest Trail Pro Long (to ta większa). Parametry do znalezienia w sieci. A tak wyglądał nasz placyk pod namioty: Kilka km dalej moje zamyślenie przerywa głos, a w zasadzie krzyk Rafała w interkomie: - Ku***, ku***, wyj**** w samochód. Pierwsza myśl, instynkt – po hamulcach. Oglądam się – jedzie. Dopiero teraz dostaję resztę informacji – Rafała troszkę wyniosło z zakrętu, ambulans troszkę go akurat ścinał i się delikatnie otarli o siebie. Podjeżdżam do busa, pytam czy wszystko ok. Koleś pokazuje kciuk do góry, zbiera urwany plastik, i ruchem prawej dłoni pokazuje, że możemy dawać gazu i spokojnie odjeżdżać. Uff. Skończyło się na strachu. W międzyczasie Rafał ocenił straty – urwany plastikowy zatrzask, reszta nietknięta. Sakwy zdały egzamin. Dalej już spokojniej, nie narażając się na podobne przygody podążamy w kierunku Portugalii. Nie do końca najkrótszą drogą ale jednak wybór padł na ten kawałek ziemi. Fajne asfaltowe zawijasy, piękne widoki, których do końca nie mogę podziwiać, bo wypadła mi z oka soczewka ;) Do wieczora jakoś dociągnę, bo akurat poszkodowane jest to mniej pokrzywdzone oko. Co do widoków: góry, lasy, kwiaty i te zapachy … Co ja Wam będę opisywał, to trzeba zobaczyć, poczuć. Za nim wjedziemy na krótki odcinek szutrowy gubimy się w małym sennym hiszpańskim miasteczku. Urokliwie tu! Dzień kończymy już w Portugalii, w pobliżu wybrzeża, prawie nad oceanem. Kemping – 8e (-40%, bo jeszcze sezon zimowy). Warunki świetne. Kilka słów o tym kraju (spostrzeżenia po tych kilku godzinach, spisane na gorąco jak cała relacja, nic potem przed wysłaniem nie zmieniam, jest więc szansa, że jutro będę myślał inaczej) : - drogi jak w Polsce - płasko - nudno - paliwo drogie (1.63e) Dziś 490km.
-
Dalej ? Dalej zaczyna się przygoda ;) Ready for adventure ?
-
22.04.2014 wtorek Wyjazd w miarę wcześnie jak na moje tradycyjne pory startu. O 9:03 mamy na liczniku 100km i pukamy do drzwi McD na poranną kawę. Koszt 1e. Internet podobnie jak we Francji – za darmo, z tym, że tam było ograniczenie czasowe 1h/ 1 numer telefonu. Tu, po godzinie wylogowało i trzeba się było tylko ponownie zalogować. Jako, że wczoraj zrobiliśmy tylko część tranzytu (750km) dziś trzeba go dokończyć. Więc nudy – autostrada i jazda w przedziale 130-150 (licznikowe). Spalanie EnJoya 6.2 w górnym zakresie prędkości, 5.7 przy 130-140. Jest niby znośnie ale F800GS pali znacznie mniej i co tankowanie to różnica przy kasie blisko 2e. BMW pali średnio o 0,6-0,9L/100km mniej. Do tego na asfalcie ma przewagę w postaci sporego zapasu mocy, widać jak przy wyprzedzaniu mi odchodzi. Cóż z tego kiedy po zjeździe z asfaltu się przewraca i … nie chce wstać ;) Gdzieś na bocznej drodze mijamy bliźniaka Fki Rafała, minutę później mam go już przed sobą, wyraźnie goni prowadzącego by go zatrzymać. Pytanie co chce od nas... - No, no (ang.) – słyszę w słuchawkach. Brytyjczyk odjeżdża. My ruszamy i Rafał opowiada mniej więcej o co chodziło. Otóż ów młodzieniec, lat może 30, mijając się z nami odwrócił głowę by sprawdzić skąd jesteśmy. Musiał mieć sokoli wzrok by dostrzec malutką PL-kę na tablicy. Zawrócił, w szaleńczym tempie dogonił, wyprzedził, zatrzymał i zapytał czy mamy może na sprzedaż... wódkę i fajki ;) Niezłą musimy mieć opinię na wyspach... Coś tam jeszcze rzucił, że jedzie do Mongolii i jak szubko przyjechał, tak szybko odjechał. A my nadal w trasie, Yamaha znów łapie awarię za awarią. Tym razem przestały działać SuperMini, czyli dodatkowe światełka LED. Raczej kłopot leży w samej instalacji bo awarię obu naraz wykluczam. Nie są mi do jazdy w dzień potrzebne a nocnych tripów nie przewidujemy - więc olewam temat. Sprawdzę w domu co było problemem i dam znać na koniec relacji. Zaczynam jednak się nad tym wszystkim zastanawiać gdy współpracy odmawia nawigacja, nowa, świeżo kupiona... Zgasła i nie chce dać się uruchomić ;( Kolejny pech czy... no właśnie, jako kolejne zaczynają szwankować kierunkowskazy. Przerywacz ? Na wyższych obrotach po prostu niemal przestają przerywać i prawie się świecą, na wolnych obrotach wszystko w porządku. Ładowanie ok, światła i cała reszta ok. Zjeżdżamy na stację szukać przyczyny. Nawigacja wypięta z uchwytu, odpalona na bateriach działa, wpinam w uchwyt pod zasilanie – działa. Przymykam więc oko na resztę i ruszamy dalej. Nie będę się martwił na zapas. Późnym popołudniem robimy zakupy na kolację i śniadanie, niemal na chybił trafił wybieramy lokalną drogę i zjeżdżamy celem poszukiwania ustronnego miejsca na piknik połączony z noclegiem. Okolica bardzo ładna, zielono, pagórkowato. Mniam. Cóż z tego kiedy wszystko dookoła szczelnie ogrodzone siatką lub murem. Każdy wjazd zamknięty na łańcuch i kłódkę. W końcu lądujemy na starej drodze, takiej sprzed +/- 40-50 lat. Na szczęście asfaltu już na niej nie ma więc będzie się spało komfortowo. Wokół pusto, choć w oddali dostrzegamy jakieś zabudowania gospodarcze, słychać też radosne nawoływania krów ;) Nie ulegamy im jednak i szybciutko, po kolacji zasypiamy. A na kolację znów leczo ale tym razem już z lokalną hiszpańską kiełbasą (strasznie dziwna – ale była w promocji :D to kupiłem ) i tutejszymi warzywami. Pychota. Temperatura spada w zastraszającym tempie, od popołudniowych +22, do wieczornych +14 aż do zimnych 7*C o poranku. Dziś 600km.