Skocz do zawartości

Neno

Forumowicze
  • Postów

    256
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Neno

  1. Neno

    Wielkanoc alternatywnie

    Świąteczny poniedziałek 21.04.2014 Dzień zaczynamy baaaardzo wcześnie, bowiem już o 5:30. Sporo rzeczy mamy w końcu do zrobienia. Po chłodnej (9-10*C) nocy nie chce się jednak wychylać nosa z cieplutkich śpiworów. Jednak pogoda zachęca, miało bowiem padać a jest całkiem przyjemnie! Zaginamy rękawy i bierzemy się do roboty. W przeciwieństwie do zapakowania motocykli, ich wypakowanie zajęło nam dosłownie chwilę. Ale nie obyło się bez problemów... akumulator EnJoya pokazuje 6.9V. Winowajcą jest z pewnością gniazdo ładowania USB, które zamontowałem tuż przed wyjazdem. Niebieska dioda zamontowana w środku ogołociła baterię z prądów. Pisze baterię bo przed wyjazdem tradycyjny akumulator zamieniłem na baterię, która ma pojemność o ok. 4Ah mniejszą niż jej odpowiednik kwasowy/żelowy. Odcinam kable by pozbyć się problemu, bez ładowarki jakoś tam dam sobie radę. Dobrze, że mój tato, rozsądny człowiek, wrzucił nam do auta kable rozruchowe i obyło się bez pchania singla po nieutwardzonej nawierzchni campingu ;) Problem goni problem. Dlatego pewnie też wyjeżdżamy dopiero o ...11.00 Potem jeszcze piękna ale super kręta droga gdzie średnia spada nam poniżej 50km/h, pompowanie kół, tankowanie, zgubiona droga, deszcz, korki... Na szczęście po południu trafiamy już na drogę szybkiego ruchu, nawet przez chwilę udaje nam się pojechać płatnym odcinkiem autostrady, który uszczupla nasze zapasy gotówki o 13.3e za około 100km odcinek. Zabolało, nie powiem. Aż do wieczora trzymamy się kurczowo bezpłatnych dróg na szczęście 99% to autostrada. Pisze na szczęście bo choć na co dzień nie preferuję tego rodzaju dróg, tak dziś... dziś nam się spieszyło, dzień potraktowaliśmy jako tranzytowy, coś w stylu "przejechać i zapomnieć". Pogoda w stylu da się jechać, 12-18*C, czasem słonko, czasem deszcz, troszkę wieje. Rafał trochę marznie, ja mam ogrzewane ciuszki więc tylko opisuję mu przez komunikator jak mi fajnie i ciepło, jak błogo ;) Doprowadzam go tym do jeszcze większych dreszczy. W brzuchach zaczyna burczeć, zbiorniki też robią się puste, dodatkowo Rafał troszkę przemoczony (puściły rękawice) i podmarznięty, w dodatku senny - nie ma wyjścia, zjeżdżamy z autostrady. 3 km dalej stacja benzynowa, wbijamy w navi "Lid**" gdzie chcemy zrobić małe zakupy i błądzimy przez 34km po różnych zjazdach. Te 34km to dystans od wyruszenia ze stacji benzynowej, przez dojazd do nieczynnego już sklepy aż po powrót na właściwy kurs. Ostro! Godzina w plecy. Im bliżej wieczora, tym cieplej. Uciekamy po prostu z chmur w objęcia słonka. Jeszcze tylko postój na autostradzie, na awaryjnych, na awaryjnym pasie, opróżnienie kuchenki z benzyny ekstrakcyjnej, tylko po to by dojechać 4km do stacji benzynowej. A chwilę przed tym zajściem padło hasło "benzyny mam na 20km, dalej to już ryzyko" ;) XTRa na ekstrakcyjnej jedzie aż miło, wtrysk przeczyszczony można by powiedzieć. 14.7L ląduje w zbiorniku, w zamian u Pana za kasą lądują 22euracze (1.49e/litr) Kupujemy jeszcze jakąś wodę, Rafał piwko i pierwszym zjazdem, no drugim opuszczamy "Autovię" i jedziemy szukać płaskiego miejsca pod nasze namioty. Kręcimy się, znajdujemy 4. Jedno odpuszczamy od razu, odpuszczamy też dwa inne bo BMW się przewraca i twierdzi, że dalej nie jedzie, że tu mu się podoba. Ok. Zostajemy. Piwko, "Rysiówka" i do namiotu. Pobudka w końcu o 6AM. P.S. Co do cen paliwa to najtaniej jest przy sklepach wielkopowierzchniowych, ceny zaczynają się od 1.34e, ON o 10euro centów tańszy. Net łapiemy z McDonaldów gdzie zajeżdżamy na poranną kawę (1e) , nie wiem czy jak zjedziemy z trasy będzie jakiś dostęp ale jesteśmy dobrej myśli.
  2. Neno

    Wielkanoc alternatywnie

    Niemcy przelatujemy autostradami, gdzieś przed francuską granicą, po 1000 przejechanych km oddaję, na najbliższe 10h, kierownicę koledze. Francja â drobi bezpłatne więc dłuży się niemiłosiernie, rondo za rondem, 3 km prostej i znów 3-4 ronda przedzielone kilkuset metrowym odcinkiem prostej. Rafał wytrzymuje 800km i zmiana. Kolejne zmiany już częściej i częściej. Zaczynamy padać ze zmęczenia ale ten za kółkiem zawsze ma na tyle sił by bezpiecznie prowadzić. Temperatury od -3, do obecnych +14. Zgubiony trampek, spalone dwie żarówki, zepsute dwa telefony... to szybki bilans dnia wczorajszego, dnia i nocy. Francję przejechaliśmy zygzakiem bo średnio co 3h zmienialiśmy plany. Teraz, na pograniczu z Hiszpanią troszkę jak by się one wykrystalizowały. Na razie nie będziemy ich jednak zdradzać ;) Za nami blisko 2600km. Kilka fotek z dzisiejszego poranka: Czas chyba już zrzucić motorki z paki, przywdziać ciuszki i ruszyć w trasę. Tylko najpierw trzeba swoje odespać... ;) Tymczasem wczoraj po południu/wieczorem...(wysyłam dziś bo wczoraj wieczorem był problem, tylko nie wiem czy z kompem, czy z netem, czy ze mną ;) - nie pamiętam) Na camping Rafał dowozi mnie śpiącego także dziś nawet nie wiem gdzie jestem. Wiem tylko, że za wizytę tu wyciąga ode mnie 15euro.... podobno mamy wysoki sezon – Wielkanoc. Faktycznie- we Francji pełno kamperów, mniej więcej tyle co osobówek.Camping może być: woda gorąca jest, knajpa, sporo do życzenia pozostawiają sanitariaty ale tego nie wiem, nie sprawdzałem :P Rozładunek motocykli zostawiamy na poranek – nie chcemy się narażać na rachunek w wysokości 3.5e. Namioty już stoją, bus opróżniony z klamotów – wszystko wylądowało w namiotach. Śpimy oddzielnie, na życzenie Madrafiego, a może jego zazdrosnej żony... ;) Kolejna awaria: drzwi w mercu nie chcą się zamknąć, mam nadzieje, że na noc jednak uda się nam je zmusić do tego, a jak nie na noc to chociaż na te kilka dni, na które zostanie tu sam, samiusieńki... Eh... ta niemiecka motoryzacja ;) Siadamy jeszcze na szybko do kolacji i uderzamy w sen, Rafał ma zarwane dwie nocki, ja chyba z 7.Oczywiście zanim udało nam się przyrządzić ową kolację spotkała nas kolejna awaria, oby ostatnia! Tym razem kuchenka coś nie tak się zachowywała. Rozebrałem, przeczyściłem i zaczeła działać. Może nie idealnie ale kolację przygotować się udało. I to błyskawicznie. Widownię mieliśmy liczną :D Kto słyszał dźwięk pracującego multifuela ten wie o czym piszę ;)Kończę, mimo stanu upojenia wysokoprocentową „Rysiówką” nie mam veny do pisania...Dobranoc! cd. jak tylko znajdziemy net ;)Dziś długa przelotówka.
  3. Neno

    Wielkanoc alternatywnie

    Wielkanoc, majowy weekend... zawsze chciałem gdzieś w tym czasie wyjechać, w majówkę kiedyś mi się nawet udało, kiedyś.... stare czasy. W tym roku miało być inaczej. I będzie! I jest !!! Plan dojrzewał w głowie od stycznia, w marcu pojawiła się nadzieja, by pod koniec tegoż miesiąca przekształcić się w oficjalne pozwolenie „z góry” na wolny tydzień z opcją wydłużenia o kilka dni. Kierunek: to mniej ważne. Ważne by się oderwać od roboty, od szarzyzny dnia codziennego, by pojeździć, porządnie pojeździć.Z początku było nas trzech, plany duże, marzenia jeszcze większe a budżet wprost nieproporcjonalny do całości. Próbowaliśmy różnych rozwiązań, różnych kombinacji, każdy z nas kombinował jak tylko mógł. W końcu z różnych przyczyn zostało nas dwóch.Ostatnie dni przed wyjazdem to gromadzenie map, przewodników, prace przy maszynach, normalnie jak przed jakąś wielką wyprawą a to tylko króciutki wypad za granice. Celu nie znamy do ostatniego dnia, co więcej nie znamy go nawet w dniu wyjazdu... postanawiamy kierować się w stronę słońca. I tak też się dzieje.W piątkowe popołudnie, z ponad 3h opóźnieniem ładuję EnJoya na pakę małego busa i lecę do kolegi Rafała – kierunek Warszawa. Na podziemnym parkingu, przez 2 godziny, kombinujemy jak pomieścić w wąskim i niskim wnętrzu busa potężne F800GS i filigranową przy nim Yamahę XT 660R. Ogołacamy maszyny z tego i owego.Udaje się. Początkowy plan zakładał start od razu, w nocny trip ale Rafał namawia mnie na choć krótki sen. Udaje mu się, 30minut później ustawiamy swoje budziki na 3:30 i w mig usypiamy, oczywiście nie razem :P Tymczasem o godzinie 1:30 nasz sen przerywa dzwonek domofonu... czarne myśli przelatują po mej głowie, w sekundę jestem cały spocony, mięśnie kurczą się ze strachu.... Rafał w locie podbiega do słuchawki, podnosi ją i … na szczęście to tylko ochrona prosi o szybkie zabranie auta bo „będzie kiepsko” ;)O 4:10 AM jesteśmy już w drodze. Ja za kółkiem, a Madrafi odpala lapka i szuka słońca, w końcu podążamy ku niemu.... a tymczasem cała Europa przykryta chmurami z których ponoć ma padać...Zobaczymy. Na razie obieramy kierunek zachodni, by skierować się potem na południe. Grecję, Korsykę, Bałkany – niestety musimy skreślić, pogoda nas nie satysfakcjonuje. Choć wiadomo jak to jest z prognozami, dziś takie, jutro o 180* inne. Jeszcze przed granicą zaliczamy kantor, kupujemy jakieś ubezpieczenie bo nie wiem gdzie nas rzuci los i co z nami będzie, więc lepiej dmuchać na zimne zawczasu, niże potem rozpaczać nad niewydanymi groszami w perspektywie ogromnych kosztów. Ubezpieczeni, najedzeni, zatankowani, obkupieni w konserwowe żarcie (wyjazd ma być po kosztach, z namiotem) z portfelami „wypchanymi” euro przekraczamy naszą zachodnią granicę w coraz to lepszych nastrojach. W końcu do celu coraz bliżej, do celu, którego nadal nie znamy! Na szczęście jest słonecznie, nawet bardzo! Zapraszam na ciąg dalszy, miejmy nadzieję, że znajdziemy siłę by pisać w miarę często, że znajdziemy też dostęp do sieci. Tu możecie nas podglądać (ślad dostępny do końca kwietnia, potem wygasa abonament) : http://share.findmespot.com/shared/faces/viewspots.jsp?glId=08D6QoIxMhJBNHDvSo9mIq6K2G4CtetBO
  4. Sprzedam jak w tytule, uchwyt motocyklowy Touratecha dla Garmina z serii 62 Uchwyt ma 7 miesięcy, jest więc w bdb stanie. Dwa kluczyki. Cena jaka mnie zadowoli to 350zł. Kurier w cenie. Zdjęcia po zdemontowaniu już z motocykla: Zdjęcia po zdemontowaniu już z motocykla: Sprzedany.
  5. Neno

    MotoGóry

    Dokładnie tak było. Liczyliśmy, że się uda wjechać bez ale jakoś specjalnie nie płakaliśmy wjeżdżając tam z plecakami. Jedno jest pewne - na moto było by znacznie taniej!
  6. Sprzedam namiot Marmot, model Aspen 2. Nie zdarzyłem go nawet przetestować... Dwa wejścia, dwa przedsionki, jeden "na buty", drugi całkiem spory. Namiotu nie rozkładałem więc nie mam zdjęć, trzeba przeszukać net (obejrzałem go tylko jesienią, tuż po zakupie - w domu) . Wymiary wnętrza odpowiadają mniej więcej temu, co Fjord Nansen proponuje dla modeli 3 osobowych... a różnica w wadze około 1000g.Objętość po spakowaniu też odpowiednia do klasy namiotu!Doskonałe opinie na zagranicznych forach tylko to potwierdzają. Zalety:- doskonała wentylacja, namiot kupiłem na Afrykańską podróż, którą na jakiś czas muszę odłożyć na półkę.- cały namiot (sypialnia) z siatki, także na Nordcap nie polecam ale na Rumunię, Bułgarię, Bałkany czy zachodnią Europę w wakacje: rewelacja! - możliwość rozstawienia samej sypialni. Szerokość, długość, wysokość (cm): 145 / 236 / 107 Cena z wysyłką 550zł
  7. Neno

    MotoGóry

    No to lecimy dalej ;) Na dworcu autobusowym Monsour kupuje nam bilety, prowadzi na peron, i dopiero teraz rozliczamy się za całość. Do tej pory panowała niewiedza w naszym obozie, czy obiad czasem nie był „extra płatnym dodatkiem dla turystów” ;) Jak się okazuje pobudki ku, by nas zaprosić były zupełnie inne - jakie, do dziś nie wiemy. Grzeczność, ciekawość - któż to wie... VIP Bus odjeżdża już po zmroku, my już wyciągnięci, gotowi do snu obserwujemy cały ten „kramik”. Co główniejszy placyk, skrzyżowanie uchylają się drzwi i kierownik autobusu ( w autobusach klasy VIP jest dwóch kierowców + kierownik, który dba o pasażerów, roznosi napoje, słodycze, posiłki ale też sprzedaje bilety złapanym na okazje podróżnym) nawołuje. Zazwyczaj po prostu wykrzykuje stację końcową, bowiem tych pośrednich jest niewiele, zazwyczaj przystanki ograniczają się do zatrzymania się przy toalecie, sklepie czy co główniejszych skrzyżowaniach gdzie część osób wysiada, część wsiada. Ci, którzy opuszczają autobus dalej kontynuują swoją podróż w TAXI, których zazwyczaj jest kilka w takich miejscach. Ale gdzie ich nie ma w Iranie...Kilka kilometrów za miastem dostajemy ciepły posiłek, na szczęście między sytym obiadkiem u irańskiej rodziny a kolacją minęło na tyle dużo czasu, że mamy gdzie to zmieścić. Godzinę potem usypiamy, by obudzić się 600km dalej.... :D
  8. Neno

    MotoGóry

    Limit limitem ale dziś przyczyna jest inna ;) Weekend w końcu. A za pasem mamy święta, świąteczny wyjazd i........ . . . . . . . . . . . . . jak się uda to relacja on-line z trasy ;) Ale z moto górami jeszcze powalczę, do końca "kilka" dni zostało ;)
  9. Neno

    MotoGóry

    Limit zdjęć ;) Lecę dalej! Na miejsce spotkania Tomasz dociera jako pierwszy, ja dochodzę 10 minut później. Z górki to Tomasz szedł na skróty, na azymut, ja natomiast drogą. Zrzucam plecak i padam obok kolegi w kawałku cienia jaki rzuca tu znak drogowy... jedyny cień w całej okolicy - a smaży ostro! Do przyjazdu auta mamy godzinkę więc opróżniamy plecaki z prowiantu, pakujemy pozostawione wcześniej pod kamieniami rzeczy (nic nie zginęło). Teraz słów kilka o naszym kierowcy: nie było stresu przy kręceniu materiału video, przy zdjęciach a troszkę tam biegaliśmy w koło niego, auta i ogólnie ;) Zatrzymywał się na każdą prośbę, wiózł tam gdzie chcieliśmy, czekał – bez dodatkowych opłat. Po prostu standardowa cena za umówiony kurs z miejsca do miejsca. A po drodze było jeszcze zaproszenie na obiad, obiad, który wart był pewnie z 40% tego co zapłaciliśmy za kurs, a kolejne 10% tej kwoty zabraliśmy ze sobą w reklamówce – jako podarunek. Co do obiadu... Najpierw nasz kierowca upewnił się, czy zdążymy na nocny autobus do Tabriz, czyli miejsca, skąd będziemy już mogli lokalnym autobusem udać się w pobliże granic, piszę w pobliże bo do samego granicznego miasteczka transport publiczny nie dociera, tam będziemy skazani na TAXI ale ja nie o tym... Pewni tego, że na nocny kurs zdążymy bez problemu przystajemy na propozycje wizyty w domu Paravaneh (żona) kierowcy i... no właśnie , zapomniałem jego imienia ;( Szeroka dwupasmowa drogą, tunelami, wjeżdżamy do stolicy Iranu - Teheranu. Teraz, gdy opadły już emocje związane z wyjazdem w góry mieliśmy czyste głowy i czas by przyjrzeć się drodze, miastu: Zjeżdżamy więc z głównej 4 pasmowej drogi w osiedlowe uliczki, nieco wcześniej uzupełniając jeszcze zbiornik gazu CNG. Oprócz diesla to drugie w kolejności jeśli chodzi o popularność paliwo w Iranie. Większość TAXI śmiga właśnie na owym systemie instalacji gazowej. Zbiornik kosztował około 1$, dokładnie 0,75$ i aby go napełnić wszyscy musieli wysiąść z auta, musieliśmy otworzyć przednie szyby i bagażnik. Dystrybutorów do napełniania owego paliwa było… 8 ;) Wąskimi uliczkami zajeżdżamy pod osiedle, w blokowisko. Niskie, 3-4 piętrowe budynki, bez windy. Zadbane, czyste, nie pomalowane sprajami, na chodnikach porządek – jesteśmy naprawdę miło zaskoczeni! Nasz kierowca każe zabrać ze sobą tylko aparaty by zrobić sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia, reszta może bezpiecznie zostać w aucie zaparkowanym na chodniku, tuż przed klatką schodową. Sama klatka , schody, podobnie jak całe miasto – czysta, przestronna, no po prostu niczym nie przypomina starych blokowisk z mojego małego miasteczka. Strasznie byłem ciekawy jak mieszkają Irańczycy, w zasadzie to Iranka i Irakijczyk bowiem takiej narodowości był nasz fiend. Wchodzimy, za drzwiami przeżywam szok. Dywany, piękne meble, telewizor LCD, po europejsku urządzona kuchnia, na ścianach wiszą prace Parvaneh, która jak tłumaczy robi to już od kilku lat, ukończyła bowiem specjalistyczny kurs w tym kierunku. Tylko łazienka była jakaś taka bliskowschodnia... Zasiadamy do stołu. Oddycham z ulgą – kurczak :) Nie jadam praktycznie nic innego z mięs także moje doznania kulinarne z wyjazdów są mocno okrojone. Do tego ryż i mnogość przystawek. I lemoniada, której smak będziemy obaj pamiętali do końca życia. Obaj stwierdzamy, że to najlepszy napój jaki piliśmy w życiu. Paravaneh dorabia go jeszcze 2 razy a jej mąż po każdym kolejnym wypitym dzbanku był coraz bardziej zdziwiony, że butelka z Coca Colą stoi nietknięta ;) Na koniec słodki deser, którego mimo że kocham słodycze (co widać :D) nie miałem już gdzie zmieścić ! Po obiadku przyszedł czas na odpoczynek, bowiem tak objedzeni nie dalibyśmy rady dotoczyć się do auta. Były więc zdjęcia, rozmowy, telefony do dzieci naszych gospodarzy, co ciekawe nawet oglądaliśmy dokumentację medyczną choroby. Podziwialiśmy prace gospodyni - czekając tylko kiedy rozłoży kramik i nie będzie wypadało nic nie kupić.... to takie zboczenie po wczasach w Morocco ;) Zamiast tego było mnóstwo serdeczności i … kolejne dolewki zimnej, cytrynowej lemoniady. W samochodzie meldujemy się objuczeni reklamówką smakołyków, butelką Coli i ….szklaneczkami, sztućcami – byśmy nie musieli jeść gołymi rękoma i pić z butelki. Powiem Wam, że po tym wszystkim bardzo mocno czekam na podróżnego, który „zastuka do mych drzwi” bym mógł spłacić dług jaki zaciągnąłem w Iranie. cdn.
  10. Neno

    MotoGóry

    Tak, przepraszam. Miało już pójść w poniedziałek ale jakis taki ciężki tydzień za mną, a ten najbliższy ma być jeszcze gorszy... Lećmy więc dalej! Wtorek 1 października 2013, dzień 21. Pierwsze promyki słonka przenikają ciemny tropik namiotu. Budzę się. Mam jakieś dziwne parcie na zejście z tej góry, chyba zaczynam tęsknić za kanapą mojego EnJoy'a. Rzut oka z namiotu - bajka! Przeciągam się głośno krzycząc, tak - to komenda powstań! Wychylam czubek nosa na zewnątrz i brrrr zimno! Za nim więc opuszczę swój cieplutki puchowy śpiworek zakładam na siebie ciepłą bieliznę, kurtkę, na głowie ląduje czapka a na dłoniach rękawiczki. Dopiero teraz można wyjść i spokojnie rozejrzeć się, bez ryzyka wyziębienia, przeziębienia czy choroby... a słonko przecież mocno świeci! Tak to właśnie wygląda na wysokości ponad 4200 m n.p.m. Trzęsące się z zimna dłonie zamiast za szczoteczkę do zębów biorą się za body... lewa dłoń kręci regulując ogniskową, prawy palec wskazujący wyzwala migawkę : Takie widoki nie zdarzają się często, utrwalam je więc, łapię póki słonko jest jeszcze nisko i rzuca piękne cienie. Dzięki przejażdżce Landroverem przedwczoraj mamy jeden dzień zapasu w stosunku do tego, co planowaliśmy. Cieszy nas to niezmiernie i nie zamierzamy zmarnować tego na byczenie się na tej wysokości, choć... jest to dobry sposób na aklimatyzację przed Elbrusem i Kazbekiem. Zwijamy więc obóz wcześnie rano i ruszamy w dół, 500m niżej konsumujemy śniadanko, tam też dochodzą nas rodacy, którzy noc spędzili w schronisku. Dzielimy się z nimi zapasami wody, które co tu dużo mówić, obciążają nasze plecy ;) W sezonie na tych półkach skalnych roi się od namiotów a samo schronisko pęka w szwach. Pewnie sama góra przypomina zadeptane Tatry... Fajnie, że nam sę udało w tak małym gronie, w sumie w 7 osób. Takim szlakiem podchodzi tu większość amatorów zaliczenia Damavandu, szlak jak widać bardzo prosty. Podejście do góry wygląda podobnie z tym, że nie ma tak wyraźnie wydeptanego szlaku, dużo trzeba się domyślać, kombinować. Jeszcze tylko kilka ujęć i opuszczamy szlak, dalej schodzimy drogą, wąską, górską, miejscami kamienistą. To właśnie nią dociera tu zaopatrzenie a i co bogatsi turyści wwożeni są tu za dewizy. Kurs z miejsca gdzie wykupiliśmy pozwolenie kosztuje około 50$. Poniżej widok z góry na ową dróżkę: I pamiątkowe fotki z rodakami i kozami ;) Jedni i drugie pozowali do zdjęć aż miło. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na zaliczony pięciotysięcznik, ostatnia chwila zadumy nad pięknem gór i ruszamy w dół. Ruszamy w dół, powoli by zapamiętać szczegóły, by wiedzieć, gdzie ewentualnie można tu kiedyś pojeździć na moto, bowiem nie zamykamy sobie opcji powrotu w to piękne przecież miejsce jakim są góry w masywie Elburs. Z kłopotami ale udaje nam się dodzwonić do naszego kierowcy, który jednak przyjedzie z opóźnieniem. Jak się później dowiemy miał raka oka, wcześniej był zawodowym taksówkarzem, teraz wozi turystów nieoficjalnie. Trzeba jednak przyznać, że jeśli traktuje tak wszystkich jak nas to... to będzie miał klientów! A jak? O tym w kolejnym odcinku ;)
  11. Neno

    MotoGóry

    Siarka, wszędzie smród siarka i ten biały pył. O dziwo jest na tyle ciężki, położony w takich miejscach, że wiatr go nie unosi. Teraz, na kilkadziesiąt metrów przed szczytem dociera do mnie fakt, iż to białe coś na zdjęciach to nie zdmuchiwany przez wiatr śnieg a wyziewy siarki z krateru, bowiem Damavand to wulkan, wygasły ale jednak wulkan. Coś tam jednak się w nim jeszcze tli... I tak oto, 30minut od spotkania z Tomaszem, marzenie się spełniło. Stoję na szczycie. Bateria w kamerce sportowej wyładowuje się jako pierwsza, potem kończy się ta w zegarku... Fotki robię więc z umiarem, zostawiając trochę energii na drogę powrotną. W dół idzie się bardzo szybko, bardzo lekko. Wiatr wieje w plecy, oddycham więc z dużą łatwością. Jedyne co przeszkadza to luźne piarżysko pod nogami, osuwające się co chwila. Co kilka minut padam więc na plecy, wstaję, otrzepuję się i ruszam dalej. I tak co kilka minut aż do momentu gdzie zacznie się w końcu twarda skała. Nie mam nic do jedzenia, w butelce nadal lód...więc w zasadzie poza zdjęciami nie mam się po co zatrzymywać a im niżej słonko, tym ja częściej się zatrzymuję. Dochodzi nawet do tego, że po sprawdzeniu w nawigacji czy mam ślad do namiotu postanawiam zostać tu, na wysokości 4700m n.p.m. aż do zmroku i przy świetle z komórki wrócić do namiotu. Tak, z komórki, bowiem czołówki nie zabrałem, zakładając, że zmrok nas nie zastanie. Błąd ! Feeria barw, która zmienia się co chwilę. Kapitalnie spędzona godzina, w ciszy, w samotności, z marzeniami... Jako ,że w nawigacji ostatni komplet akumulatorków już zaczął dogorywać musiałem ją wyłączyć. Ciemno! Co chwila potykam się o jakąś wystająca skałkę ale nie jest źle - idę po wydeptanej ścieżce w dół, co chwila rozchodzi się by po kilkunastu krokach znów spotkać się razem. takich "skrzyżowań, rozwidleń" mijam dziesiątki. Po kwadransie, może dwóch sprawdzam nawi i oczywiście idę nie na te światła co powinienem. Zamiast szukać słabego światełka schroniska ja, zupełnie nie myśląc podążam ku tym palących się w wiosce hen hen daleko. Ślad w nawigacji - doskonała sprawa! Obieram właściwy kurs i żwawo ruszam w dół. Wyczerpany ale spełniony, gdzieś około 20:00 melduję się w namiocie. Tomasz już ułożony do snu czekał tylko na mój szczęśliwy powrót. Kilka minut później usypiamy. Z tego wszystkiego nawet nie zjadłem kolacji...
  12. Neno

    MotoGóry

    Poniedziałek 30 września, dzień 20. Jest to chyba pierwszy poranek na tym wyjeździe gdy nie trzeba nas było na siłę podnosić, by jeden mobilizował drugiego. Nie minął kwadrans a myśmy już byli po śniadaniu, kolejny kwadrans to dokładne przepakowanie, zabieramy ze sobą tylko najbardziej potrzebne rzeczy. Tomasz rezygnuje nawet z plecaka (około 2kg wagi), wkłada butelkę Coli za kurtkę. Decydujemy nie brać więcej płynów. Po kieszeniach upycha słodycze. Ja do plecaka foto wciskam kilka bananów, coś na "kanapki" a półlitrowa butelka wody ląduje w kieszeni kurtki. Ruszamy... jako ostatni ;) Mimo, że świeci piękne słonko, niebo niemal bezchmurne to jest przeraźliwie zimno a na domiar złego wiatr wieje prosto w twarz uniemożliwiając normalne oddychanie. Na szczęście tym razem przynajmniej o rękawicach nie zapomnieliśmy. U mnie to wyglądało tak: dwa kroki do góry i odwrót by zaczerpnąć powietrza... Niestety nie potrafię oddychać przez różnego rodzaju maski :( Ekipy, które wystartowały przed nami coraz szybciej oddalają się od nas, a po śniadaniu które organizujemy sobie już po godzinie podejścia (stwierdzamy, że i tak zabraliśmy za dużo więc zamiast to nieść - to zjemy ;)) całkowicie giną nam z oczu. Ruszamy. Ja oczywiście cały czas cykam fotki, oszczędnie, bo nie zabrałem zapasowego akumulatora, ale jednak cykam. Zapasowe akumulatorki wziąłem tylko do nawigacji i bardzo dobrze, bo te, które były w urządzeniu jakoś dziwnie szybko się wyładowały. To pewnie efekt zimna. Przez te moje postoje na zdjęcia, słabszą kondycję, krótsze nogi, plecak... zostaję sam. Jakoś się muszę usprawiedliwić... :D Tomasz tylko co kilkanaście minut zostawia mi na skałkach ciastka do zjedzenia ale potem tracę i jego z oczu. Zostaję sam. Praktycznie bez wody, bo moje pół litra wypiliśmy prawie całe do śniadania... Nie było wyjścia, gdzieś na wysokości 4900 m n.p.m. odbijam w kierunku widocznego w oddali, nie będącego kompletnie po drodze lodowca. Cel: nabrać w butelkę trochę śniegu, lodu lub wody, która może będzie tam płynęła. Cała operacja zajmuje mi ponad godzinę ale pójście wyżej bez wody byłoby totalną głupotą. Tak wtedy myślałem, okazało się to błędem. Śnieg który nabrałem do butelki nie roztopił się nawet do rana!!! A butelkę trzymałem przy ciele ! Dzięki wizycie na brudnym co prawda lodowcu (śnieg wygrzebywałem gołymi rękoma spod spodu) miałem możliwość z dużo mniejszej odległości niż pozostali, poobserwować lodospad. Cudo! Widoki w dół: 400m przed szczytem, a więc już sporo powyżej 5.000 m n.p.m. spotykam pierwsze schodzące ze szczytu osoby. Przekazują mi butelkę od Tomasza, opowiadają co tam dalej na trasie mnie czeka a ja słucham tego wszystkiego pijąc łapczywie. Cola na tej wysokości smakuje wybornie. Godzina już nie młoda, sił brak... biję się z myślami czy iść dalej, czy jednak zawrócić, poczekać na kolegę i zejść bezpiecznie razem. Stoję na wypłaszczeniu smagany potężnymi uderzeniami wiatru. Wszędzie unosi się woń siarki, która w połączeniu z kompletnym wyczerpaniem, brakiem tlenu powoduje, że prawie wymiotuję. Siadam na chwilę gdzieś za kamieniem by chwilę odpocząć i przemyśleć. Rzut oka na zegarek przyczepiony do ramienia plecaka: -3*C. Wskazania wysokościomierza co prawda niedokładne ale pokazują, że zostało już naprawdę niewiele. Zaciskam zęby, wstaję i podejmuję wyzwanie. Chwilę później mijam się z Tomaszem, który daje mi wskazówki którędy iść, gdzie wieje odrobinę mniej. Do szczytu pozostało mi jakieś 45 minut. "Kop w dupę" na drogę pobudza mnie do działania. I jeszcze tylko na pożegnanie rzuca mi ostrzeżenie bym nie siedział tam za długo bo on prawie zemdlał ! 5.600 bez aklimatyzacji, zdobyte z marszu to nie są żarty. Ale ludzie tak wchodzą, więc i myśmy podjęli takie a nie inne wyzwanie. Ruszam. Krok za krokiem, oddech za oddechem, miarowo, powoli, ale do góry, ale do celu.... Bo o marzenia trzeba walczyć! cdn.
  13. Ruszam wraz z dwóją znajomych busem do północnej Hiszpanii w celach spędzenia tych świąt nieco inaczej - w siodle. Szczegółowego planu na razie brak, zrobimy pewnie jakiś mix urokliwych tras asfaltowych i nie za trudnych szuterków, dróg górskich. Nic czego nie przejedzie 200kg motocykl obuty w dualowe opony. To wszystko do dogadania, ważne by się wyrwać z domów. Mamy miejsce na dwa motocykle, odbiór, załadunek w nocy z piątku na sobotę 18/19.04. Samoloty... jest jeszcze wybór ale ceny szybko rosną - startują dość późno, więc pierwszy dzień świąt możecie jeszcze spędzić z rodziną po czym oddać się... wiadomo ;) np. Start z Poznania o 16:40, o 20:00 w Barcelonie, koszt ok 320zł powrót Barcelona - Wrocław, 15:40 w PL. Koszt. ok. 480zł. Suma:800zł , jeszcze 5 dni temu bilety były po 350zł wiec naprawdę trzeba by szybko się decydować albo lepiej szukać niż ja ;) Na miejscu czekalibyśmy na Was oczywiście w bezpośrednim sąsiedztwie lotniska. Do noclegu dojazd albo busem, albo na kołach - motocyklami. My mielibyśmy czas wcześniej znaleźć jakieś miejsce do przekimania nocki. Nastawiamy się na na namioty i przygodę ale można zrobić mix - w zależności od pogody, warunków, dostępności. . Samolot powrotny w niedzielę rano czyli na miejscu 6 dni na kołach z czego tylko 4 dni urlopowe ;) Koszt transportu do uzgodnienia na PW, w zależności od miejsca załadunku - większy lub większy ;) Nie upieramy się na Hiszpanię, mogą być Bałkany lub np. Grecja. Wszystko w zasadzie jest do dogadania. Ważne jest to by obniżyć koszty dojazdu z motocyklami, Was niestety interesują również koszty biletów... Zapraszam do dialogu!
  14. Neno

    MotoGóry

    Niedziela 29 września, dzień 19. Budzimy się kilkadziesiąt kilometrów przed Teheranem. Narasta ruch a słonko podnosi się coraz wyżej. Na szczęście dziś niedziela i miasto wolne jest od gigantycznych korków - do dworce docieramy więc sprawnie i szybko gdzie bez zbędnych ceregieli szukamy najtańszej oferty na dojazd do podnóża góry Damavand. 35$ załatwia sprawę. Miły kierowca w czasie drogi pomaga nam załatwić kilka spraw: zakupy, doładowanie karty telefonicznej (pre-paid), załatwienie zezwolenia (50$). Schodzi nam tak do południa. Trasa z Teheranu, długa na około 120km kończy się na wysokości około 2200m n.p.m. Dalej wiedzie już tylko droga górska niedostępna dla zwykłych osobowych aut. Tu wysiadamy, żegnamy się z kierowcą wymieniając jednocześnie numery telefonów. Umawiamy się na telefon za 3-4 dni i drogę powrotną do miasta, na dworzec. Kierowca odjeżdża a my robimy przepakowanie plecaków, zbieramy to co nam niepotrzebne i około 100metrów od drogi chowamy to pod sterta kamieni pełni obaw czy aby będzie to wszystko na nas czekało. Ruszamy! Pogoda fantastyczna, idzie się dość dobrze choć ciężko. mamy zapas jedzenia na 4 dni, zgrzewkę wody, 2L Coli.... Tu zaczynam żałować, że nie jesteśmy na moto. Fajna dróżka dla naszych motocykli, a i sił byśmy mniej stracili na to żmudne miejscami podejście. By sobie to urozmaicić idę na skróty, Tomasz po szutrowo - kamienistej drodze. Efekt: i tak dochodzimy w obrany punkt w tym samym czasie. 300m przewyższenia za nami, uciekła godzina, może nawet więcej - słonko pali nadal. Chwilę później do LandRovera zgarnia nas przejeżdżający tą dziurawą górską ścieżką biznesmen ze swoim pomocnikiem. Po drodze zapinamy reduktor, niektóre zakręty robimy na trzy raz, na dwa razy co trzeci... przepaść akurat po stronie Tomasza, który jest przerażony - jego pierwsza przygoda z samochodem terenowym i to od razu w górach, do tego tak wysokich! Do końca nie wiemy gdzie nas wiozą, ale mówią (oczywiście na migi) by się nie przejmować, że pokażą nam dobra drogę. Wysadzają nas na około 3700m a to oznacza, że ni mniej, ni więcej: zaoszczędzili nam z 4-5h drogi! Zaoszczędzony czas daje nam szansę na dotarcie do bazy jeszcze dziś, rozbicie namiotu i wyjście na szczyt już jutro! Omawiamy więc scenariusz tego wszystkiego przy obiadku i po chwili ruszamy dalej, do bazy z której zazwyczaj ruszają chętni przygód i zaliczenia tegoż wierzchołka do swojego życiorysu. Także ruszamy i my, po wynik, po przygodę, po piękne pejzaże, po zachwyt. Jesteśmy także ciekawi jak spiszą się nasze organizmy na wysokości powyżej 5.000m n.p.m. W końcu w planach jeszcze Kazbek, jeszcze Elbrus... Damavand (5610-5670m n.p.m. w zależności od źródeł) widziany z około 3900m n.p.m. Widać już pierwszy z budynków schroniska położonego na wysokości około 4300m n.p.m. Ostatni odpoczynek, przerwa na zdjęcia i po 45 minutach dobijamy do schroniska, gdzie podczas rozbijania namiotu musimy wylegitymować się permitem. Kilka widoczków z drogi do schroniska, z drogi na przełaj, przez góry, bez szlaku, mapy, szliśmy po prostu wg wskazówek człowieka, który nas wywiózł tak wysoko: Wieczorem dowiaduję się od Tomasza, który wizytował schronisko, że jutro na szczyt ruszamy wraz z 3 osobową ekipą z Polski. Krótka pogawędka w namiocie kończy ten dzień. Budziki ustawiamy na 5:00 AM i zasypiamy twardym snem.
  15. Neno

    MotoGóry

    Powodzenia! A Gruzję i okolicę tez liznęliśmy.
  16. Neno

    MotoGóry

    Końcówka dnia... Czas wracać do auta, powolutku trzeba się szykować do dalszej drogi, kupić bilety na nocny autobus. Nim jednak odwiozą nas na dworzec chcą pokazać nam jak pracują, głównie Reza, nasz kierowca. Pakujemy się do auta i śmiejąc się zaliczamy min. jazdę pod prąd - nasz kierowca się zagapił :D Ubaw po pachy, normalnie aż nam łzy płyną :D Tylko matka wymierza mu kilka ciosów w przedramię by się chłopak opanował bo jeszcze nas pozabija ;) Powiem wam, że mają tam naprawdę wyrozumiałych kierowców! Ci, którzy jechali prawidłowo skwitowali to tak jak my - śmiechem. Zero klaksonów, stukania się palce w skroń itp. gestów. Wszyscy bawią się świetnie ;) Bilety kupione, na szczęście tym razem pozwolili nam już zapłacić ;) Żegnamy się serdecznie, wysłuchujemy jeszcze szeregu uwag by uważać, nie dać się naciągać, okraść i w ogóle jaki ten Teheran jest zły. Mamy też dawać znać z gór - jak nam idzie nasza eskapada w którą właśnie ruszamy. Damavandzie - nadchodzimy! No dobra, nadjeżdżamy ;)
  17. Neno

    MotoGóry

    To nie błąd, to zaniechanie z powodu braku kasy ( ok 30.000zł) - brak dokumentu celnego - CdP, który kosztuje niewiele (600-700zł) ale wymaga gigantycznego zastawu wniesionego dla PZMotu. Pewnie można było okupować granicę przez klika godzin i po wniesieniu drakońskiej łapówki by nas wpuścili ale myśmy od poczatku zakładali, że Iran fajnie było by poznać bliżej a nie z perspektywy przelotu autostrada i w momencie gdy nas nie wpuszczą (wiedzielismy co jest potrzebne by bezproblemowo przekroczyć granicę) to specjalnie się nie załamujemy. Tak naprawdę jadąc tam motocyklem nie poznalibyśmy tych ludzi, tych miejsc, bo samemu wszystkiego nie znajdziesz - nie ma to jednak jak z miejscowym.. Pewnie byłby by inne przygody po drodze - pytanie czy pozytywne... Jedno jest pewne - nie żałujemy.
  18. Neno

    MotoGóry

    Wiesz Janusz, to nie tylko tam, w Afryce miałem to samo, w Gruzji, Armenii - to po prostu chyba nastawienie takie na przybysza, na obcego. Sam nie wiem jak i czym to tłumaczyć. Ba, nawet kiedyś w `99 w Grecji puszczali nas za darmo na autostradach, bo turyści, bo fajni ;) Płaciliśmy tylko na 2 bramkach - reszta za free a było tego trochę. Zresztą wspomniany wcześniej kierowca ciężarówki - wiózł i karmił nas całą dobę i też nie pozwalał sobie nic kupić, sami sobie tez nie mogliśmy - taki obyczaj chyba. Zresztą... o płaceniu za nas jeszcze będzie wiele razy a mimo to Iranu i tak nie udało się zrobić za 100$. Nie liczyłem ale chyba nawet za 200 się nie udało... ale do tego dojdziemy. Podsumowując: mamy z Tomaszem nadzieje, że nie postawili/zastawili się za mocno!
  19. Neno

    MotoGóry

    Bazar jak to bazar... kolorowo, orientalnie ale o dziwo nie tłoczno, ba - PUSTO! I znów jesteśmy ciężarem dla portfela - a to soczek, a to to, a to tamto... Obiad w fajnej knajpie - tu się upieram, że ja zapłacę. O mało nie dochodzi do awantury, pomóc mnie wypchnąć z kolejki do kasy, dla Rezy, pomaga nawet Sara. Odpuszczam... w sumie to również oddycham z ulgą, bo obiad kosztował dużo, bardzo dużo, na tyle dużo, że tym razem płaci Sara - wyciąga plastik i mówi "gościnność mojego taty nie zna granic" uśmiechając się przy tym szeroko, dając nam do zrozumienia , że to żaden kłopot, że ich na to stać. Oby! Jedzenie przepyszne, lokalne napitki, sałatki, przystawki ale również coś europejskiego ale podane po irańsku - kurczak z ryżem. Pycha. I ten mleczny napój po wszystkim. Do dziś pamiętam te trzeszczące po nim kiszki :D
  20. Neno

    MotoGóry

    Sobota 28 września, dzień 18. Już od 8:00 stoimy w drzwiach i wyglądamy naszego kierowcy. Był umówiony co prawda na 8:30 ale nam się po prostu już tu nudzi, bo co można robić w 4 kątach. Śniadanie dawno zjedzone, akumulatorki naładowane - nic tylko ruszać dalej. Auto podjeżdża oczywiście spóźnione o kwadrans, na szczęście wiezie nas do celu i nie obraża się za kwotę jaką otrzymuje za kurs. Plecaki z bagażnika auta przerzucamy od razu do budki strażnika (to tez załatwili nam nasi irańscy znajomi) i tylko z aparatami i portfelem w kieszeni ruszamy na zwiedzanie tego antycznego miasta a w zasadzie tego co po nim zostało. Kupujemy więc po 7 biletów na głowę i wchodzimy jako pierwsi. Zabytek nie robi na nas specjalnego wrażenia. Wszędzie pełno walających się śmieci, przewodów elektrycznych, niestarannie porozmieszczanego oświetlenia, w większości zdewastowanego... no kicha, po prostu kicha. Same kolumny, fragmenty murów robią jednak wrażenie i pobudzają wyobraźnię. Uwijamy się szybciutko bo o 10:30 maja po nas przyjechać : Lale, Sara i Reza. Od kierowcy ciężarówki dostaliśmy dwa dni wcześniej kartę SIM na którą właśnie dzwoniła Sara informując nas, że się spóźnią. Czeka nas więc godzina leżakowania, z nudów bawimy się mrówkami... Przyjeżdżają. Serdeczne przywitanie, Sara przedstawia nam swoja matkę, która przyjechała zamiast jej siostry - Lale, która musiała pójść dziś do pracy. Lale uczy w szkole języka angielskiego stąd i Sara dość biegle włada tym językiem. Reza zna tylko pojedyncze słówka, za to nadrabia wspaniałym poczuciem humoru. Jest po prostu wesoło, atmosfera luźna i przyjacielska. W południe zaczynamy zwiedzanie miasta. Na pierwszy ogień idzie brawa wjazdowa do miasta i wejście po wysokich schodach na wzgórze gdzie wieczorem uruchamiana jest sztuczny wodospad, pięknie podświetlony, wodospad, który mieszkańcy podziwiają z dołu praktycznie co wieczór a w ten świąteczny, piątkowy - wyjątkowo tłumnie. Potem kolejno odwiedzamy ogrody Shiraz, szczególnego wrażenia na nas nie robią a obciążają tylko budżet naszych gospodarzy, którzy niestety ale tez muszą kupować dla nas po 7 biletów, nie udało się nigdy oszukać bileterów ;) Mowy o tym, byśmy to my płacili oczywiście nie było... I tak ogród za ogrodem, i kolejny ogród, i kolejny. Tak, Sara lubi ogrody ;) Sara widząc, że nam się nudzi daje za wygraną. Ruszamy więc na stary bazar a po drodze zahaczymy jeszcze o twierdzę - stare więzienie: Z zewnątrz robi na nas dość duże wrażenie (Karima Khana) , ale tylko na zewnątrz. Do środka nie wchodzimy by nie obciążać portfela Rezy, bo to on płaci ;) A szkoda, w necie dziedziniec i reszta wyglądają po prostu świetnie! Kiedyś twierdza ta była więzieniem, dziś można ją swobodnie zwiedzać. Jeszcze pamiątkowa fota i ruszamy na bazar, powłóczyć się.
  21. Jasne! Trzymam je do jutrzejszego wieczora dla Ciebie. P.S. Najlepiej zmierz spodnie syna, i dodaj z 2-4 cm na ugięcie w czasie gdy usiądzie na motocykl, żeby mu kostek nie było widać.
  22. Spodnie używane, stan dobry ++ ;) - bez wad wizualnych ani ukrytych. Maja na koncie dwa sezony + 2 kolejne w szafie... Czyste, wyprane, bez szlifów itp przygód. Membrana i podpinka w komplecie, oczywiście wszystko wypinane. Rozmiar M. Cena 400zł z wysyłka kurierem. http://screenshu.com/static/uploads/temporary/ha/q7/fm/rxlq2m.jpg Nogawki: 80cm wewnątrz 108cm na zewnątrz Na jeźdźca "z obwodem" w okolicach 90cm.
  23. Neno

    MotoGóry

    Piątek 27 września, dzień 17 Po 3km biegu z plecakami meldujemy się na wskazanym dworcu autobusowym. Szkoda tylko, że to dworzec autobusów miejskich... Do godziny odjazdu jaką mamy zapisaną na karteczce zostały 4 minuty (wg zapewnień naszego wczorajszego znajomego). Na dworcu pusto, żywego ducha. Kilka autobusów, kilka budynków i nic więcej. Wszystko pozamykane. Tak naprawdę to nie wiemy która jest już godzina, każdy z nas ma inną w telefonie a ja dodatkowo jeszcze inną w zegarku. Po prostu nie przestawiamy ich przy okazji zmiany strefy czasowej a dodatkowo ta w Iranie nie przeskakuje o całą godzinę a jedynie o minut trzydzieści... Po chwili w jednym z budynków nagle zapala się światło, po chwili gaśnie. Odchylają się drzwi i wychodzi z nich mężczyzna, z pewnością to nasz kierowca! Biegniemy! No tak, tylko jak mu wytłumaczyć, bez mapy, gdzie chcemy dojechać. Międzynarodowym językiem migowym udaje nam się jednak dogadać, kierowca każe nam wsiadać, kasuje nas za przejazd (bilety są śmiesznie tanie płacimy mu około 2zł) zajmujemy miejsca i ruszamy. Podróż przez miasto nie trwa długo i po niespełna 20 minutach kierowca daje znać, że tu powinniśmy wysiąść, pokazuje kładkę, którą mamy przedostać się na druga stronę jezdni. Tak też czynimy. Nowoczesny dworzec, godzina wczesna, jeszcze ciemnawo a ruch jak diabli. Kupujemy bilet do Sziraz (niespełna 500km) w klasie VIP, za uwaga... 28zł. Jest super. Obiad, napoje, słodycze... wszystko w cenie, można by powiedzieć, że przejazd mamy za free a płacimy za żarcie. Klima, TV, rozkładane fotele, spokojnie można spać. My, zanim się pousypiamy to uzgadniamy jeszcze z kierowcą, a przynajmniej tak nam się wydaje, że to robimy, że wysadzi nas przy Persepolis. Wracamy na miejsca, odpalamy 2,5" wyświetlacz w aparacie i wspominamy jeszcze wczorajsze popołudnie, wieczór, noc... Jest 11:00 gdy budzi nas siedzący obok starszy jegomość, który wsiadając do autobusu słyszał naszą rozmowę z kierowcą, daje nam znać, że za chwilę powinniśmy wysiadać. Tymczasem kierowca pędzi dalej w najlepsze. Idę więc zapytać co jest - niestety nie dochodzimy do porozumienia. On nie rozumie co ja od niego chcę, ja nie rozumiem co on do mnie mówi... a na dworcu wyglądało, że się rozumiemy ;) Iran.... Chcąc czy nie ok 12:00 meldujemy się w Sziraz. Nie za bardzo wiemy w którym kierunku się udać. Dworcowa kafejka internetowa nie działa, wszystkie komputery są zepsute bądź... też w sumie nie wiemy co było z nią nie tak - lokal był otwarty ale kazano nam wyjść :) Jak ja kocham te klimaty! ;) Ale to nie koniec naszych przygód językowych... idziemy na obiad. Nie mamy gazu, kuchenkę na benzynę ukradli to trzeba bulić... Siadamy. Podchodzi kelner, próbujemy zamówić - nie idzie nam. Idziemy więc do lady i na migi, pokazując części ciała zamawiamy poszczególne kawałki mięsa z kury. Ja zamawiam pierś dostaję...w sumie do dziś nie wiem co to było, u Tomasz podobnie ;) mała awantura i ...znów niosą nie to co trzeba. Próbujemy więc po raz kolejny, i kolejny. Za czwartym razem dostajemy to co na początku, znaczy to, że chyba nic więcej nie mają... poddajemy się ;) Opuszczamy dworzec i od razu rzucają się na białasów. Taxi, taxi słyszymy, dookoła nas tłum, który ciągle narasta. Podajemy miejsce docelowe. Za bardzo nie wiedzą gdzie to, my za to wiemy ile tam jest +/- kilometrów, więc rozmowy idą inaczej. Zaczyna się od 100$, kończy na propozycji od prywatnego kierowcy za 30$. Dla nas z lekka przy drogo, no i aspekt przygody nie ten.... Ruszamy z buta. Żar leje się z nieba a ciężkie plecaki jeszcze trzeba dopełnić wodą i jakąś strawą, bowiem dziś nocleg planujemy zrobić na terenie starożytnego kompleksu... marzenia, ale o tym później. Nawigacja pokazuje, że do wylotówki mamy ok 4km. Po drodze oczywiście mamy mała sprzeczkę, bo jeden chciał jechać TAXI a drugi się upierał, że to zabije przygodę, pozbawi nas ciekawych przeżyć itp pierdoły.... I już nie ważne, który był za czym, ważne, że całe 4km nie odzywamy się do siebie, ba - każdy idzie swoją stroną drogi :D To 17dzień w końcu, kiedyś musiało to wybuchnąć. Już za miastem Tomasz siada w cieniu, kilkanaście metrów od drogi. Ja ciskam plecak tak by był widoczny z daleka a sam siadam na metalowej barierze energochłonnej. Droga szybkiego ruchu, dwa pasy ale po chwili zatrzymuje się jakiś samochód. Podchodzę. Ot tak, pogadać tylko chcieli. Rozmawiamy tak, rozmawiamy ale kątem oka dostrzegam stojący z tyłu samochód. najwyraźniej czekają ew kolejce do pogaduszki, nawet machają rękoma! Żegnam się więc z chłopakami i idę do...dziewczyn ;) 2 minuty później jedziemy już do Persepolis. Pogodzeni! Przygoda działa jak lekarstwo ;) Jako, że to piątek to sporo osób urządza sobie świąteczne wycieczki. Byliśmy przekonani, że oni jada i zabierają nas po drodze, ot tak - zwyczajnie. Na koniec dnia okazuje się jednak, że po prostu mieli zachciankę nas podwieźć te 90km, a co lepsze, jutro mają zachciankę nas stąd odebrać i oprowadzić po swoim mieście, po Sziraz (Shiraz). Znajdują nam jeszcze tylko tani nocleg, uzgadniają cenę, zamawiają na rano TAXI, oczywiście też informując nas ile mamy zapłacić i żegnamy się czule. Wymieniamy się numerami telefonów i umawiamy się na 10.30 kolejnego dnia. My od 9:00 planujemy zwiedzanie, bo o tej porze otwierają bramy, więc rano się troszkę poszwendamy, zobaczymy tę jedną z większych atrakcji, jakie ma do zaoferowania turystom Iran. Dziś niestety brama zostaje zamknięta przed naszymi nosami. O noclegu w tych okolicach raczej nie byłoby i tak mowy. Czeka nas dziś druga noc z rzędu pod dachem, znów ciepły prysznic - normalnie czujemy się jak burżuje ;) Usypiamy... ale tej nocy mamy gości, nieproszonych, latających... brrr Tylko wysoka temperatura powoduje, że nie rozbijamy namiotu, który byłby konkretną osłoną od tego wąsatego paskudztwa. Jak ja nienawidzę robactwa.... !!!!!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...