-
Postów
342 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Treść opublikowana przez Rauven
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 4 z 7
-
Niestety uciekajacy kierowcy to standard :/ W zeszlym roku polowka zaliczyla szlifa przez faceta ktory wymusil pierszenstwo. Oczywiscie natychmiast uciekl. Eh, najsmutniejsza byla reakcja policji ktora stwierdzila ze bez numerow nie ma nawet co spisywac protokolu bo i tak sie nie znajdzie, wiec po co marnowac czas. Niestety wielu ludziom brakuje podstawowej godnosci i doroslosci aby wziac odpowiedzialnosc za swoje czyny. Jestem w stanie zrozumiec niechec do placenia mandatow, nikt tego nie lubi, ale zeby nie pomoc pozbierac sie osobie lezacej na srodku skrzyzowania to juz jest dranstwo... Ale co poradzic...
-
Lub jeśli koniecznie musisz jechac przez Sztokholm, zeby mniej krecic sie w kolko po nudnych miejscach zawsze istnieje opcja dojechac do Sztokholmu przez Malmoe i Kopenhage, prom do Helsinek, i zrobic kolko w druga strone, niestety odpadaja kraje baltyckie chyba ze cos pokombinujesz. Z campingami, w Norwegii i Szwecji jesli nie ma wyraznego znaku zakazujacego, albo plotu, mozesz spokojnie rozbijac namiot na kazdym terenie zielonym. To pozwala niezle obciac koszty. Kolejna przydatna ciekawostka przy dlugich meczacych przelotach, to to, ze na Statoilu mozna kupic kubeczek termiczny, i bez ograniczen na wszystkich stacjach za darmo tankowac do niego kawe/herbate itd. Po kilku kawach kubeczek sie zwraca ;)
-
Moja polowka (Norwezka) rzucila okiem na twoja trase i ma pare rad jesli interesuje cie opinia miejscowego motocyklisty ;) 1. Jesli chcesz zobaczyc smaczki i to co jest naprawde fajne w jezdzeniu na motocykli po Skandynawii powinienes raczej pojechac wybrzezem, czyli trasa Stavanger - Bergen i w gore. Jest o wiele ladniejsza i ciekawa niz pakowanie sie na sama polnoc E6. Jedyny naprawde przyjemny kawalek E6 do jazdy to ten od Rognan na polnoc. Jedna wada bardziej widokowej trasy brzegiem jest taka ze jest sporo przepraw promowych i moga ci skoczyc koszty. Ale walac przez centrum glowna droga tracisz duuzo. (sprawdz sobie Kystriksveien (RV 17) ) 2. Budzet. Zostaw sobie maly zapas pieniedzy albo wez sporo wlasnych zapasow. Norwegia i Szwecja sa w porownaniu do polskich warunkow cholernie drogie. Samo paliwo licz na poziomie 13-14 NOK za litr. 3. Przejezdzajac na polnocy w okolicach Bodoe warto wziac stamtad prom i zrobic trase na polnoc przez Lofoten. Naprawde warto zobaczyc :)
-
Jak obiecalem, w koncu udalo mi sie znalezc chwile wolnego czasu zeby usiasc z piwkiem i splodzic kolejny kawalek tekstu. :) Mam nadzieje ze sie za bardzo na mnie nie gniewacie za dluuga przerwe ;) Piątek 23.07.10 cd. Ventimiglio… Moment chyba największego kryzysu podczas całej trasy. Po całkiem fajnym przejeździe przez góry dojechaliśmy do naszego pierwszego nadmorskiego miasta. I zaczęła się zabawa. My w pełnym wdzianku motocyklowym, 39 stopni w cieniu, 0 wiatru, i korki. Ale jakie. Ruch stoi, przeciskanie się odpada, za mało miejsca, pustym sprzętem byłoby ciężko, a co dopiero załadowanym i w dwie osoby. A do tego skutery…. Wyobraźcie sobie film dokumentalny o ruchu drogowym w Bombaju w godzinach szczytu. I zamieńcie Hindusów którzy jeździli tak całe życie na pijanych turystów bez prawa jazdy, wypożyczających skutery i mających wszelkie przepisy w dupie… Jazda po chodnikach, czerwone światła, to tam jakieś światła były ? Pasy na drodze ? Jakie pasy ? Stoimy w korku, pot się z nas leje litrami, czuję, że psychicznie i fizycznie przestaję wyrabiać i wpadam w stan pomiędzy paniką a morderczym szałem. W pewnym momencie słyszę krzyk Jeanett i uderzenie w tył motocykla. W resztką sił udaje mi się podeprzeć nogą sprzęta walącego się na ziemie. Co się stało ? Koleś przepychający się skuterem uderzył w sakwy i pojechał dalej. Miarka się przebrała, pierwsza luka w samochodach jadących z przodu, klakson i rura ! Przebijam się pod prąd do pierwszego parkingu, zsiadam z motocykla i stwierdzam że nie jadę dalej. Ściągamy ciuchy motocyklowe, mając nadzieję, że nic nie zginie przypinamy wszystko gumowymi linkami do motocykla i idziemy szukać wody i jakiejś informacji turystycznej. Po godzinie latania w kółko poddajemy się. Butelka mineralnej w cieniu i stwierdzamy, że pora stąd uciekać. Jeszcze parę sekund w tym miejscu, a złapię siekierę i zacznę mordować ludzi na ulicach. Wsiadamy na motocykl, możliwie jak najszybciej przebijam się za miasto. Cóż, wpadłeś między wrony, krakaj tak jak one. Wciskanie się w każdą możliwą dziurkę, machanie rękami, klakson, dużo soczystych, ojczystych epitetów i jesteśmy za miastem. Pierwszy camping, pełno, drugi, pełno. W końcu udało nam się znaleźć wolne miejsca na Parco Vacanza „Por la Mar”. Szybka dyskusja w recepcji: - Ile za noc, dwie osoby, mały namiot i motocykl ? - 35 euro. - Pff… za drogo, jedziemy szukać dalej. - No dobra, 28, ale tylko dla was. - Jak spuścisz do 20 to zostaniemy może na dłużej…. - Ok, 22, zgoda ? - Zgoda. Zostaliśmy zaprowadzeni do kawałka pola namiotowego przeznaczonego dla motocyklistów, szybkie rozbicie namiotu, długi zimny prysznic (ciepła woda 1 eur za 5 minut), pranie wszystkich ciuchów w torbach, które po wcześniejszych ulewach w Alpach się zatęchły, obiad, zimne piwo i już mi lepiej. Sobota 24.07.10 Pobudka koło 9 rano, szybkie musli z jogurtem na śniadanie i pora poszukać plaży. Po 15 minutach błądzenia miedzy willami i hotelami udało nam się dotrzeć nad wodę. Niewielka, kamienista plaża, z kamolami wielkości pięści, pełno ludzi, ale to nie ważne. Pierwsze spotkanie z morzem na tym wyjeździe. Cudowna chłodna woda, książka na plaży… Czego chcieć więcej ? Po kilku godzinach zdecydowaliśmy, że pora ruszać dalej. Szybkie pakowanie, uregulowanie rachunków na campingu i w drogę ! Od tej pory wiemy, że jeśli woda jest po lewej, to jedziemy w dobrą stronę. Kierunek – Nicea i Monaco. Nieprawdopodobnie przeludnione miasta. Szybki spacer w centrum księstwa. Widać ze bogactwo aż kapie. Co mnie zadziwiło, to to, że samo Monaco jest piękne tylko od frontu. Wystarczy zagłębić się w boczne uliczki i okazuje się, że te piękne, drogie budynki od tyłu wyglądają jak stare, sypiące się kamienice. Na chwilę usiedliśmy w lodziarni. To co tygrysy lubią najbardziej. Prosisz o 3 gałki lodów. Dostajesz 3 porcje… nakładane szpachelką wielkości kielni. Człowiek w końcu wie za co płaci. Na miejscu spytaliśmy się też gdzie można znaleźć tu jakiś supermarket, trzeba w końcu uzupełnić trochę zapasy suchego prowiantu i przede wszystkim wody. Upał dawał się we znaki. Pani za ladą z uśmiechem oświadczyła, że jest tu zaraz na roku. 50 m w górę ulicy. Pełni nadziei wyruszyliśmy na poszukiwania. Po ok. kilometrze, stwierdziliśmy że coś jest nie tak, wracamy drugą stroną ulicy i szukamy jeszcze raz. Znowu nic. W końcu machnęliśmy ręka i kupiliśmy kilka małych butelek wody w knajpie za paskarskie pieniądze. Dopiero kilka dni później skojarzyłem czemu nic nie znaleźliśmy… Casino jest także siecią supermarketów. Pod drodze mijaliśmy przeklęty sklep co najmniej 3 razy, ale najzwyczajniej w świecie mózg odfiltrował zbędną informację ;) Kolejny przystanek Nicea. Dojechaliśmy tam w godzinach szczytu. Szczytu upałów i natężenia ruchu. Idealna kombinacja. W pewnym momencie mignęła mi kafejka internetowa. Zatrzymaliśmy się poszukać kilku tanich kempingów na dalszej trasie. Po kilku minutach przy komputerze udało się sporządzić małą listę i na migi spytałem pani za kasą czy mogę naładować telefon. Zgodziła się. W momencie wetknięcia ładowarki do kontaktu SRU, ciemno, cicho – wywaliło wszystkie korki. Przerażona kobieta dzwoni do właściciela dowiedzieć się gdzie są bezpieczniki. Po 10 minutach znajduje. Załącza wszystkie, ale nic nie działa. Zaglądając jej przez ramię pokazuję palcem, że zapomniała o głównym różnicowym. Cud, prąd wrócił. Niestety nie ma hasła żeby uruchomić sprzęty w kafejce, więc kobieta wraca do telefonu i ponownie dzwoni do właściciela. Niezrażony pierwszą porażką z ładowaniem, stwierdzam że coś musiało być nie tak z gniazdkiem, szukam drugiego wolnego na przeciwległej ścianie, wtykam ustrojstwo do ładowania i…. Powtórka z rozrywki. Biedna dziewczyna za kasą powoli dostawała apopleksji. Z przepraszającym uśmiechem załączyłem bezpieczniki i z dziewczyna wymknąłem się z kafejki. Gdyby wzrok mógł zabijać to wystarczyło by po nas tylko malowanie. (O dziwo, później okazało się że moja ładowarka działa, widać była coś niekompatybilna z siecią elektryczną w feralnej kafejce ;) ) Późnym wieczorem dojechaliśmy do Antibes i zaczęliśmy rozglądać się za znalezionym wcześniej campingiem. Po godzinie jeżdżenia w kółko okazało się ze pod wskazanym adresem nic nie istnieje. Wszystkie pozostałe miejsca były albo pełne, albo zamknięte na 4 spusty. (zwyczaj który mnie niezwykle irytuje. Po 22, nie ma praktycznie szans na znalezienie noclegu). Pod bramą jednego z campingów, podczas narady co robić dalej zauważył nas jakiś ochroniarz, zawołał kierownika który łaskawie oświadczył że możemy rozbić namiot za skromną opłatą 25 euro. Cóż, zawsze to lepsze niż nie spanie w ogóle, szczególnie że w promieniu wielu kilometrów nie widzieliśmy ani jednego miejsca gdzie można by się rozbić na dziko. Formalności załatwione, facet wsiada do melexa, ja na motocykl żeby za nim pojechać. Zmęczony stawiam sprzęta do pionu i…. Zrobiłem to ze zbyt dużym rozmachem. Po chwili w równowadze chwiejnej poczułem jak złośliwe prawie 300kg przechyla się na prawo. Na szczęście torby przyjęły na siebie parkingówkę. Przynajmniej gmole są teraz podrapane symetrycznie. Niedziela 25.07.10 Pobudka o 6 rano, pora ruszać dalej. Kolano Jeanett się poddało. Stara kontuzja i spaprana operacja kolana dały znać o sobie. Staw wielkości dojrzałego arbuza i praktycznie brak możliwości siedzenia na motocyklu. Ostatni znak że pora zatrzymać się gdzieś na kilka dni i zregenerować siły. Kilkadziesiąt kilometrów dalej zdecydowaliśmy się zatrzymać przy jednym z pól namiotowych. Okazało się, że zostało ostatnie wolne miejsce. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy zostać na 2 dni. Sam camping ( Paradis des campeurs w Les Isambres) zaskoczył nas bardzo pozytywnie. Bardzo czysty, świetne i nowe zaplecze sanitarne, żadnych dodatkowych opłat za ciepłą wodę itd. Kilkadziesiąt metrów do miłej plaży, sklep pod nosem i kilka knajp po drugiej stronie ulicy. Zdecydowanie najprzyjemniejsze miejsce postojowe podczas całej podróży. Rozbiliśmy obóz, rozpakowaliśmy wszystkie bagaże i ruszyłem szukać apteki. Wsiadając na motocykl przeżyłem szok. Kurcze, ale ten V-Strom lekki bez 2 osób i tony zapasów. Jak rower :D Kilka kilometrów dalej znalazłem aptekę. Miła pani farmaceutka niestety posługiwała się wyłącznie bardzo łamaną angielszczyzną. Po kilku próbach dogadania się na migi zostałem posadzony przy google translate na komputerze na zapleczu i udało się przetłumaczyć czego potrzebuje. Wróciłem do obozu z maścią przeciw opuchliźnie. Poniedziałek/Wtorek 26/27.07.10 Wreszcie czas na odpoczynek. Dnie spędzone na plaży. Drinki, wino, lody, gra w karty. Jest pięknie. Kolano powoli wraca do siebie, już jest dużo lepiej. Odpoczynek i maść pomogły. Po pewnym czasie ciągłej jazdy miło jest się zatrzymać, umyć motocykl, naciągnąć łańcuch i poleniuchować nie martwiąc się szukaniem noclegu, korkami i przez chwilę porozkoszować się upałem z drinkiem w ręku, a nie wciąż przeklinać, że się człowiek gotuje w ciuchach motocyklowych. W tych okolicach jest strasznie trudno znaleźć jakieś miejsce żeby przespać się na dziko. Każdy wolny kawałek terenu jest ogrodzony, i pełno zakazów biwakowania. We wtorek rano spędziliśmy parę godzin na plaży i zdecydowaliśmy że pora jechać dalej. Kierunek Cap d’Adge. cdn.
-
Kontynuacja zdecydowanie bedzie, niestety sesja i zniecierpliwiony promotor spowodowali lekka zmiane priorytetow ;) Ale wkrotce usiade znowu do pisania przyjemniejszych rzeczy ;)
-
Hmm... zalezy jakiego standardu spania wymagasz. Z kobieta podczas objazdu europy wiekszosc czasu rozbijalismy namiot na trawnikach na stacjach benzynowych czy parkingach dla tirow. Problemow nie bylo zadnych, warunki jak na polu namiotowym (jest sklep pod reka a i prysznic na co wiekszych stacjach sie znajdzie).
-
Pojawi sie najprawdopodobniej w weekend, kiedy bedzie czas piwko otworzyc i spokojnie usiasc przed mapa, notatkami i komputerem ;) Trzeba tez opowiesc rozlozyc, zeby bylo co robic przez dlugie zimowe wieczory :D
-
Zlikwidowali Ubezpieczenie Graniczne?!
Rauven odpowiedział(a) na RaY temat w Przepisy, ubezpieczenia, kredyty
Jak samo mnie w lecie poinformowali w Allianz. Podobnie w gore poszly skladki za AC :/ Widac doszli do wniosku ze motocyklisci to nieoplacalna grupa klientow... -
Dokladnie ten sam klub :D Mapka przy wjazdach i wyjazdach z miast nie jest 100% dokladna, strasznie sie nawalczylem z googlemapsami, wiec wieksze i wazniejsze fragmenty powinny byc ok, ale moga zdarzyc sie fragmenty gdzie "przyciaganie do drog" troszke namieszalo :/ Z miejscowkami jest tak ze zawsze zostaje pretekst po powrotu, ominiecia szczytu Stelvio nie zaluje, ta boczna przelecz okazala sie strasznie ciekawa, szczegolnie ze wzgledu na emocje takich serpentyn po szutrze, i to ze bylo tam praktycznie pusto. Na Stelvio jeszcze na pewno wrocimy, juz pojawia sie w planach na przyszlosc, podczas podrozy na Krym przez Sycylie i Balkany ;) Za kiera, generalnie glownym wyznacznikiem jest bol... khem.. dolnej czesci plecow pasazera ;) Generalnie wychodzilo srednio 150 km na lebka i bez zadnej walki :) W przypadku gor zazwyczaj w polowie sie zmienialismy, tak zeby kazde z nas moglo posmigac :) Drobnym wyjatkiem bylo jak polowicy kompletnie siadlo kolano i nie byla w stanie prowadzic, ale do tego dojdziemy w kolejnych odcinkach ;) Dziwnych sytuacji ze spaniem tez sie jeszcze kilka znajdzie, lacznie z pobudka przez grupe 5 kierowcow tirow, zbiorowo masturbujacych sie nad jednym laptopem 5m od nas ;P
-
Podróży ciąg dalszy. W tekście dodałem tu i tam numery fotek w albumie, żeby chociaż był mały kontekst do tego co piszę. Filmu raczej nie będzie, raz ze nie mam pojecia jak zrobic cos przyzwoitego, dwa ze jakosc filmow z naszego aparatu mozna porownac do filmow kreconych kolba kukurydzy ;P Edolo. Małe, przytulne, ale niestety trochę zaniedbane miasteczko. Bardzo nam się spodobał XIV wieczny klimat miejscowości. Małe, ciasne uliczki, budynki z kamienia, dachy kryte łupkiem. Gdyby je odrestaurować, mogłoby się zamienić w prawdziwą perełkę. Przez miasteczko przejechaliśmy podążając za znakami kempingu. Małe poletko, ukryte za budynkami kilka kilometrów za miastem. Widać, że okolica żyje głównie dzięki turystyce motocyklowej. W cenniku specjalna oferta dla motocyklistów zatrzymujących się na jedną noc. Parę euro taniej. Zachęceni postanowiliśmy się tam zatrzymać. Po ustawieniu obozowiska spotkało nas niemiłe zaskoczenie. Łazienki. Toalety model dziura w ziemi i szlauf do spłukiwania, żyjątka małe i duże biegające po ścianach i prysznice, bez ciepłej wody, do których strach wchodzić bez kaloszy. Ale pal licho, gdybyśmy chcieli ładnych łazienek pojechalibyśmy do kurortu, a nie na wyprawę dookoła Europy. Szybkie odświeżenie się po jeździe i ruszamy zwiedzać miasteczko. Po godzinie latania przerwa na pizze (w końcu jesteśmy we Włoszech) i kolejna niespodzianka. Coperto, opłata za serwetki i papierowy obrus, 4 euro od łebka. Ehhh… pora spać i rano się zbierać na długo oczekiwane Stelvio. Środa, 21.07.2010 Pakowanie (kocham cudowanie z milionem gumowych linek), szybkie śniadanko i ruszamy. Po niedługim czasie w korkach i remontach dróg udaje nam się dojechać do Passo Del Stelvio (fot. 18). Coś nieprawdopodobnego, droga budowana przez maniaka. Facet chyba jeździł na motocyklu i zbudował ten przejazd dla czystej frajdy. Doliny, łąki, kamole, wodospady, sępy na niebie i ZAKRĘTY, dziesiątki zakrętów. Miejsce które każdy motocyklista powinien odwiedzić. (PS. Ja chcęgranatnik na motocyklu, do usuwania baranów w camperach, którzy pchają się na takie drogi. Rozumiem, oni tez chcą pooglądać widoki, ale może czymś co daje rade podjechać pod górę, a jak się rozkraczy nie blokuje ruchy w obie strony….) W połowie podjazdu przerwa na zdjęcia, ochy i achy i łyk wody. Po dotarciu na szczyt przełęczy źle skręcam i lądujemy na granicy ze Szwajcarią. Decydujemy się jechać dalej i nie zawracać. Przełęcz Umbrail (fot. 19 i 20). Uwielbiam się w ten sposób gubić. Kolejna orgia zakrętów. Agrafka za agrafką, nagle, żeby było ciekawiej pojawia się ładny ubity szuter. Super, robi się coraz ciekawiej. Zjazd w dolinę, która wygląda jak żywcem wycięta z reklamy Milki. Zieleń jest jakoś bardziej zielona, zatrzęsienie motyli, kwiatki, ptaszki. Orgazm impresjonisty. Pora na lunch. Motocykl na poboczu, a my rozkładamy się z kocem i kuchenką turystyczną na brzegu stumienia z małym wodospadem. Bajka. W pewnym momencie koło nas zatrzymują się 4 mercedesy. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie wlazłem na teren prywatny jakiejś mafii, ale na szczęście okazało się, że to klub posiadaczy AMG wybrał się poszaleć po górach i chcieli się zapytać czy porobię im zdjęcia jak jeżdżą bokiem po zakrętach. Czemu nie ? Po godzinie jedzenia, wylegiwania się na łące i pluskania w strumieniu pora ruszać dalej. W planach na ten dzień został jeszcze Lichtenstein. Zjazd serpentynami od najbliższego miasteczka, kawa, tankowanie, podpytanie miejscowych o drogę i ogień. Świetna droga, przełęcz za przełęczą, długie gładkie zakręty i trening w szorowaniu podnóżkami. Raj. W końcu późnym popołudniem dojechaliśmy do stolicy księstwa Lichtenstein. Miasto wręcz sterylnie czyste, do zamku wstępu nie ma, z wyjątkiem jednego święta gdzieś w sierpniu, więc tylko polataliśmy po centrum, usiedliśmy w knajpce i wypiliśmy małe piwo (w końcu trzeba jechać). Kiedy zaczęliśmy się zbierać, pogoda postanowiła zrobić nam psikusa i spuścić nam na głowę ulewę. Turlając się powoli w poszukiwaniu parkingu za krzakami, który wypatrzyliśmy na nocleg podczas wjazdu do miasta, kilkaset metrów od drogi wypatrzyliśmy obiecująco wyglądające pole pod lasem. To co wyglądało na plac zabaw, okazało się lotniskiem miejscowego aeroklubu. Ale co tam, przynajmniej przespaliśmy się za darmo. Czwartek 22.07.10 Pobudka wcześnie rano, żeby nie nadziać się na miłośników latania. Niestety skończyła się woda, nie było nawet możliwości umycia zębów. Na szczęście okazało się, że niedaleko stoi toitoi, zamknięty. Ale od czego są kombinerki… :D Jeszcze nigdy się nie kąpałem w umywaleczce 10x10cm z nożną pompką. Cóż, życie jest pełne nowych doświadczeń ;) Na zakończenie zamknąć toia (grzeczność chociaż tego wymaga) i można ruszać. Koło 10 rano dotarliśmy do Zurichu. Nudna jazda autostradami… Łażenie po mieście (straszny syf, a ja myślałem, że Szwajcarzy to taki porządny naród) i posiadówka w kafejce przez 2 godziny, powoli pijąc kawę, robiąc notatki oraz przede wszystkim czekając aż naładują się telefony i aparat. Ruszamy w drogę do Genewy. Kolejne nudke kilometry przez mieściny i autostrady. Zrobiliśmy błąd jadąc głównymi drogami. Płasko, nudno, ograniczenia prędkości ehhh… W międzyczasie postój na parkingu/centrum handlowym/hotelu dla ciężarówek przy autostradzie i drzemka na parkingu. Ciekawa rzecz. Kiedy nosi się ciuchy motocyklowe, całkowicie zmienia się sposób w jaki ludzie na ciebie patrzą. Widzisz człowieka który się nie mył od jakiegoś czasu śpiącego na chodniku/stacji benzynowej/trawniku/poboczu i myślisz bezdomny czy cholera wie co. Ale jeśli nosi ciuchy motocyklowe to podróżnik, można podejść i pogadać, poczęstować kawą. Ciekawy fenomen, mimo że ciągle jest to niedomyta osoba śpiąca na chodniku… Genewa. Akurat jak dojechaliśmy do miasta przestało lać. Udało nam się zaparkować w centrum i trochę pozwiedzać. Warta wspomnienia jest najwyższa fontanna w Europie. Reszta miasta ladna, ale nie powala na kolana. Ostatni cel na dzisiaj, dojechać do Chamonix i zobaczyć Mt. Blanc. I znowu autostrady, tym razem w nocy. Pierwsza nocna jazda tej wyprawy i odkryliśmy niespodziankę zostawioną przez serwis Suzuki. Wymienili reflektor, ale świateł już nie ustawili, krótkie podświetlały znaki nad droga, długie dawały cudowną poświatę na chmurach. Tylko szkoda że nic nie świeci na asfalt… Zatrzymaliśmy się na pierwszej stacji benzynowej, wygrzebaliśmy klucze i mniej więcej ustawiliśmy światła. Nie było idealnie ale przynajmniej ciężarówki przestały na nas mrugać. Piątek 23.07.10 4:20 rano. Uf, w końcu Chamonix i padamy z nóg. Ciemno, zimno, leje i mgła. Tylko wilków brakuje. A gdzieś tam siedzi Mt. Blanc. 3 razy się gubimy, sprawdzamy kempingi, wszystko pełne, na dziko nie ma się gdzie rozbić, w hotelu nie pozwalają nam się przespać w lobby, a próba drzemki w parkingu podziemnym kończy się wizytą strasznie zbulwersowanego ochroniarza. Mamy dosyć, walić Chamonix i Mt. Blanc. Nie chcą nas tu to nie, kij im w oko. Trzeba jechać dalej, rozglądając się za miejscem gdzie można chociaż na chwilę się położyć. Kawa, dużo czekolady, szybka decyzja że przy takiej pogodzie, w takim stanie nie ma się co pchać przez góry i wybieramy drogę przez tunel. Drogo, ale co poradzić :/ Regularnie zmieniamy się za kierownicą, w miarę jak komu sił starcza. Ciągle leje i trochę zamarzamy, podpinki są w bagażach, ale nie chcemy rozbebeszać toreb w środku ulewy. Po strasznie wyczerpującej nocy, koło 6 rano udało nam się dotrzeć do Turynu. W ruch poszedł GPS w telefonie, kierunek – najbliższy park w centrum miasta. Jakoś się tam dowlekliśmy (ruch w mieście – horror, nic nie oznaczone, ludzie jeżdżą jak chcą, same jednokierunkowe uliczki, wrzask, furia i zgrzytanie zębów). W parku pierwszy trawnik za jakimś krzakiem, rozłożyć koc i SPAĆ ! Jak padłem w pełnym wdzianku, tak zasnąłem w ciągu 3 sekund. Obudziliśmy się jakieś 4 godziny później. Ludzie się trochę dziwnie patrzyli, ale przynajmniej policja nas nie ściągnęła – fenomen ciuchów motocyklowych działa ;) (fot. 23) Pora się wydostać z tego miasta, jedyna skuteczna metoda – wpadłeś między wrony – krakaj tak jak one. Więc trąbiliśmy, darliśmy mordę, machaliśmy rękami i się udało :D Kierunek – Nicea. Trochę błądzenia, ale w końcu wyjechaliśmy na właściwą drogę. Jedzonko w Cuneo, ale nie zatrzymywaliśmy się zwiedzać bo strasznie już chcieliśmy dotrzeć nad morze. Droga między Cuneo a Ventimiglio – super. Ładny asfalt, świetnie wyglądające wąwozy i winkle (fot. 24). Jedna wada – 35 stopni w cieniu, dość niewielkie prędkości i pełne ubranko na motor nie idą w parze (a może trójkącie ? ). Do tego od dłuższego czasu się nie myliśmy. Pod ubraniem rzeka potu, wszystko swędzi, w końcu nie wytrzymaliśmy. Przed jednym z tuneli zaparkowaliśmy przy zatoczce, przeleźliśmy przez barierki przy drodze, a tam czekał na nas górski strumień. Czysta, zimna lazurowa woda, kolorowe, śliczne robale latające w powietrzu, i kawałek natury nie tknięty ludzką ręką. Kto by się spodziewał czegoś takiego 5 metrów od głównej drogi ? (jak wyglądało możecie zobaczyć na zdjęciu 25). Szybka kąpiel, i nagle czujemy się jak nowi ludzie, pełni energii, można jechać :) W końcu dotarliśmy nad wybrzeże, nad którym mieliśmy zostać przez resztę wyprawy (ułatwiało to kwestię niedokładnej mapy, póki woda była po lewej, wiedzieliśmy że jedziemy w dobrą stronę :D ). Ventimiglio, pierwsza miejscowość nad morzem… Do opisu tego, co tam czekało tylko jedyno przychodzi do głowy - Marlon Brando w „Czasie Apokalipsy” : „The horror….. The horror……”. Cdn.
-
Pare zdjątek. O tej porze nie chce mi sie przegrzebywac przez 3000 zdjec, moze w ramach pisania grzebne i bede odpowiednio ilustrowal ;) http://picasaweb.google.com/g.woznicki/Eur...IWl2J_b9rCd2gE#
-
Wrzucam małą zajawkę recenzji z tegorocznej wyprawy dookoła Europy zachodniej. Zanim ktoś się zagłębi w lekturę, ostrzegam ;) To moje pierwsze podejscie literackie, a do tego juz jakis czas po wyjezdzie, odtwarzane z dosc lakonicznych notatek z podróży. Wszelka konstruktywna krytyka, uwagi czy zyczenia beda rozpatrywane ;) Jesli odzew bedzie pozytywny bedę klepac kolejne części i zamieszcze jakies fotki. Mapka wyjazdu (google rozbija na 2 czesci, kawalek od portugali na stronie drugiej) Mapka EuroTrip 2010: 40 dni, 16 krajów, 12260 km - czyli historia niesamowitej przygody i jak trzeba było powalczyć ze światem żeby się udało. Pomysł narodził się na początku stycznia. W ramach chwilowego odpoczynku od panicznego kończenia projektów do szkoły i przygotowań do sesji zacząłem grzebać po forum i dogrzebałem się do filmiku PrzemkaB z jednej z jego wypraw, zrobiło mi się jakoś ciepło w środku i pomysł zaczął kiełkować. A co gdyby tak pojechać dookoła Europy ? Z początkowych przemyśleń w stylu „Ale fajnie było by się tak przejechać” urodziło się „Kurczę, czemu nie, w końcu to ostatnie wakacje, jak nie teraz to kiedy ?” Po kilku dniach dojrzewania usiedliśmy z lepszą połówką i zaczęliśmy liczyć budżet, rozpisywać co trzeba by przygotować, a przede wszystkim gdzie i kiedy pojechać. Krótkie podsumowanie na dole kartki i wielki banan na gębie, to się może udać… Od tego miejsca przygotowania ruszyły z kopyta, czytanie testów śpiworów, szukanie małego namiotu, zbieranie całego sprzętu na wyprawę i grzebanie po recenzjach z różnych wyjazdów gdzie by pojechać. Wyszliśmy z założenia że nie tworzymy żadnego konkretnego planu czy rozkładu jazdy. Zrobiliśmy listę co chcielibyśmy zobaczyć, ale gdzie w końcu wylądujemy, ile danego dnia przejedziemy, ile potrwa cała wyprawa czy gdzie będziemy spać zostawiliśmy czystemu przypadkowi oraz temu na ile starczy nam sił. Jedynym zabezpieczeniem przed wylądowaniem daleko od domu z ręką w nocniku był odłożony na osobnym koncie budżet na paliwo do domu i parę zupek chińskich. Wszystkie przygotowania szły jak z płatka. Aż pewnego ranka rzeczywistość objawiła się w swojej całej szarej paskudności. Zszedłem do piwnicy pod blokiem gdzie na zimę zaparkowaliśmy Horneta. Tydzień wcześniej ktoś nam ukradł pokrowiec z motocykla. Nagle mnie zatkało, motocykl stał przykryty, pokrowiec się odnalazł, ale co to za kałuża pod motocyklem ? Trzęsącymi się rękami odkryłem sprzęta i ugięły się podemną nogi. Zniknęły zegary, chłodnica, zaciski hamulcowe, stelaż pod kufry, sety z podnóżkami, klamki, reflektor, owiewka, wszystkie kable i przewody poprzecinane… Ale oddalam się od właściwego tematu wyprawy, wystarczy podsumować że po przygodach z policją, ubezpieczalnią, sprzedaniu smutnych zwłok na części i decyzji, że przez następnych kilka miesięcy żywimy się suchym chlebem i deszczówką zakupiliśmy nowego towarzysza wyprawy , pięknego czarnego V-Stroma z 2006 roku. Środa, 14.07.2010 W końcu odebraliśmy Stroma z serwisu, po dwóch bardzo długich i nerwowych miesiącach (miejsce na inną historię, w skrócie – puszka wymusza pierwszeństwo na mojej lepszej połówce, mokry asfalt, gleba, facet ucieka z miejsca wypadku, policja nic nie może zrobić, Allianz ociąga się z wysłaniem rzeczoznawcy do serwisu, długie czekanie na części, okazuje się że mechanicy w Suzuki nie zauważyli jednego uszkodzenia, , Allianz ociąga się z wysłaniem rzeczoznawcy do serwisu, długie czekanie na części – wymiana kilku plastików przeciąga się na ponad dwa miesiące – świat chyba naprawdę nie chce nam pozwolić na wyprawę…). Ale udało się ! Pucowanie motocykla, szybkie pakowanie, kolacja i do łóżka, jutro w końcu ruszamy ! Czwartek, 15.07.2010 Pobudka o 4 rano, śniadanie, dużo kawy, ostatnie sprawdzenie bagażu, uściski z rodziną i kwadrans po piątej ruszamy z Wałbrzycha. Pogoda wręcz idealna do jazdy, 24 stopnie, parę chmurek na niebie. Plan na dzisiaj – dotrzeć do Monachium. Kolejne kilometry nawijane na koła, szeroki uśmiech i to wspaniałe uczucie, że wieczorem nie trzeba zawracać. Przed nami szeroki świat, piękne widoki i WOLNOŚĆ ! Na chwile humor nam popsuł Transit, który nie patrząc w lusterka postanowił rozpocząć wyprzedzanie kiedy byliśmy na wysokości jego maski, na szczęście skończyło się tylko na ucieczce na pobocze i kilku soczystych epitetach. Po przebiciu się przez korki w Pradze pierwszy przystanek urządziliśmy na dziedzińcu browaru w Pilźnie. Niestety restauracja była jeszcze zamknięta, więc zadowoliliśmy się kanapkami zabranymi z domu i flaszką wody mineralnej. Po krótkich naradach zrezygnowaliśmy ze zwiedzania browaru (cóż to za przyjemność kiedy nie można degustować ;) ) i ograniczyliśmy się do spaceru na historyczny rynek miasta, kawy z lodami (paskudnej) w jednej z kafejek. Po kilku dość nudnych godzinach na autostradzie przyszła pora na kolejną przerwę, Regensburg. Szybkie zwiedzanie pięknej starówki i innych atrakcji turystycznych (np. sklep Louisa :D ) i ruszamy do dzisiejszego celu. Monachium o 15 przywitało nas cudownymi korkami, ale od czego są pobocza i pasy awaryjne ? Udało nam się w końcu przebić do mieszkania brata, wziąć prysznic i wieczorem wyjść na piwo do największego w Europie ogródka piwnego. Hirschgarten, w środku dużego parku, 8000 miejsc i wesoła, sielska atmosfera. Litrowy kufel piwa, precle i pyszna połówka pieczonego kurczaka szybko odgoniły zmęczenie pierwszego dnia podróży. Następny dzień spędziliśmy biegając po całym mieście, chłonąc wszystkie możliwe atrakcje turystyczne. Samo Monachium ma dość wyjątkowy klimat, żyje praktycznie 24 godziny na dobę i jest niesamowicie zadbane. Kto był wie, kto nie, niech się przejedzie, naprawdę warto zobaczyć. Sobota, 17.07.2010 4 rano, z czystą nienawiścią okładam budzik który za cholerę nie chce się wyłączyć. Jednak po chwili dociera do mnie – a nie, to dobry budzik, mówi, że pora ruszać dalej. Uśmiech znów wykwita na twarzy. Kawa, śniadanie, pakowanie i o 6 rano ruszamy. Udało nam się wyjechać z miasta zanim zaczął się poranny tłok na drogach. Pora ruszać w Alpy ! Parę kilometrów za miastem zjechaliśmy z autostrady na mniej uczęszczane drogi i po 100km… Kompletnie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Na mapie Europy którą zabraliśmy nie ma takich małych dróżek. Ale to nieważne, grunt że na horyzoncie widać góry i wiadomo w którą stronę jechać. Krótki postój w miejscowości Tegensee (fajne miasteczko, piękne jezioro, trzeba się kiedyś wybrać na weekend) i przez Achenpass wjeżdżamy do Austrii. Po bardzo miłej przejażdżce po górach dojechaliśmy do Zell am See i zaczęliśmy rozglądać się za kempingiem. Po wizycie w dwóch, zniechęceni cenami rzędu 27 eur na noc, zdecydowaliśmy ruszyć dalej w kierunku Grossglecknera i tam szukać. W końcu w uroczej dolinie, w miejscowości Fusch an der Grossglocknerstrasse udało nam się znaleźć miejsce do spania. Przy niewielkim hoteliku (Lampenhaeusl) trawnik został zaadaptowany pod pole namiotowe. Cena – 15.90 eur. Do przyjęcia. Tania, bardzo dobra zupa gulaszowa i wielki kubas herbaty w restauracji, rozbijanie obozowiska i można trochę odpocząć. Niedziela, 18.07.2010 Wstaliśmy rano z planem ruszenia w dalszą drogę, jednak pogoda pokrzyżowała nam szyki. Siąpi deszcz, mgła i widoczność na 50m. Przeszedłem się do hotelu skorzystać z komputerów stojących w holu, żeby sprawdzić czy wyżej na lodowcu warunki są lepsze, niestety nie były, więc postanowiliśmy zostać na polu namiotowym kolejny dzień i poczekać na poprawę aury. Gorący kubek i kanapki na śniadanie i ruszyliśmy złazić okoliczne szlaki, porobić zdjęcia i pooglądać wodospady, których w okolicy nie brakowało. A do tego zatrzęsienie poziomek :D Po powrocie z wycieczki zauważyliśmy że obok nas rozbiło się dwóch Słowaków jadących do Wenecji. Znajomość została zawarta bardzo szybko, mimo pewnych barier językowych, które jednak znikały bardzo szybko dzięki 2 litrowej flaszce domowej śliwowicy przywiezionej przez przyjaciół zza południowej granicy. Poniedziałek, 19.07.2010 Piękna pogoda, słońce świeci, pora ruszać na lodowiec ! Zwinęliśmy szybko obozowisko, i koło 10 rano ruszyliśmy na Grossglockner Hochalpenstrasse. Cena wjazdu warta każdego centa. Po początkowej wspinaczce przez chmury, kiedy modliliśmy się żeby samochód przed nami się nie zatrzymał, wyjechaliśmy na Bikers Point. Odebrało mi mowę. Pod nami białe chmury z których wystawały Alpejskie szczyty, nad nami krystalicznie czyste błękitne niebo. Widok zapierający dech w piersiach. Krótka przerwa na skakanie w euforii z jednego punktu widokowego na drugi, robienie zdjęć i talerz zupy pomidorowej i ruszamy dalej. Zakręt za zakrętem, zielone łąki, szczyty gór, cudowny asfalt, kwiatki kwitnące dookoła. Jedyną wadą były pojawiające się od czasu do czasu autobusy skutecznie blokujące drogę, ale to w tych warunkach nic nieznacząca niedogodność. Zadziwiające momenty kiedy z gęstej mgły przejeżdżaliśmy 100m tunel na drugą stronę szczytu a tam czekało na nas krystalicznie czyste powietrze, chmury zostały po drugiej stronie. Wjechaliśmy na parking pod lodowcem, zrobiliśmy kilka zdjęć (w tym świstaków, czy innych małych futrzaków które skakały po okolicy) i ruszyliśmy w stronę Włoch. W Lienz krótki postój przed przekroczeniem granicy na parkingu przed SPAR’em, szybkie gotowanie obiadu i uzupełnienie zapasów wody mineralnej. Po wjechaniu do Włoch przywitał nas tłok na drogach oraz upał. W pewnym momencie podczas jazdy Jeanett (moja lepsza połówka) zaczyna szamotać się za kierownicą, wyrzuca na drogę ciemne okulary i w panice na poboczu zatrzymuje motocykl. Okazało się, że przez niedomknięty wizjer pod kask wpadła jej osa i wrednie użądliła zaraz nad okiem. Okulary udało się odzyskać (o dziwo nieuszkodzone), J. klęła wściekle ale obeszło się na szczęście tylko małym bólem i chwilą strachu. Stwierdziliśmy, że pora powoli szukać noclegu. Jadąc drogą równoległą do autostrady udało nam się znaleźć całkiem przytulny kemping przy jeziorze (w upale strasznie nam brakowało jakiegoś bajorka w którym można by się ochłodzić), jednak niestety nie przyjmowali kart kredytowych. Pojechaliśmy więc kawałek dalej i zaraz przed Bolzano udało nam się znaleźć przyzwoite pole namiotowe, z basenem i łazienką gdzie mogliśmy przeprać ciuchy. Wieczorem małe piwkowanie, moczenie się w wodzie i spać. Wtorek, 20.70.2010 Po porannym pakowaniu w planach mieliśmy dotrzeć do Stelvio, niestety dzięki (nie)dokładności naszej mapy nie zauważyliśmy że po drodze czeka nas jeszcze Passo della Mendola i Passo del Tonale, piękne, długie przełęcze, ze świetnymi winklami. A do tego gorąco jak w piekle i od czasu do czasu trafiające się betoniarki jadące na pobliską budowę. Po jakimś czasie takiego kiszenia się za ciągiem traktor-betoniarka-autobus-camper-5 samochodów, zatrzymaliśmy się na malutkiej zatoczce przy zakręcie. 10m trawy, wodospad, i miejsce na zaparkowanie motocykla. Szybko wyskoczyliśmy z ciuchów motocyklowych, przebraliśmy się w stroje kąpielowe i siup pod wodospad. Kiedy J. się pluskała w 4 stopniowej wodzie z lodowca, ja rozłożyłem kuchenkę i szykowałem obiad – ryż z boczkiem i żółtym serem a do tego parówki, w międzyczasie zwijając się ze śmiechu kiedy motocykliści ( i nie tylko) próbowali jechać przez zakręt na przełaj, bo zamiast na drogę, gapili się na blondynkę pluskającą się pod wodospadem ;) Tego dnia udało nam się dojechać tylko do Edolo....
-
Za którym razem zdaliście prawko
Rauven odpowiedział(a) na jarameb temat w Szkoła jazdy, stunt, wypadki
A i B za pierwszym :) -
Hm, dziwne, jak ja otwieram linki to otwieraja mi sie 4 fotki ktore powinny. Kjeragbolten nie bylo z calkiem glupiego powodu, nie skojarzylem ze to jest kolo Prekestolen i zapomnialem o kamolu ;) Norwegie zwiedzalem w zeszlym roku, teraz byl zachod i poludnie Europy. Ale jako ze planuje tam emigrowac za rok to pit stop nie ucieknie ;)
-
W sumie spacer na Preikestolen to jakies 1,5h przyzwoitym tempem, ale widoki i miejsce niezapomniane :) Z tras i miejsc w ktorych bylem warto sie przejechac droga E6 na polnoc ale gdzies od okolic Rognak, kiedy to ta droga robi sie ciekawa. Jesli ktos sie zapaleta na polnoc obowiazkowo Lofoty, chyba jedno z bardziej magicznych miejsc w ktorych bylem, szczegolnie jesli ktos podczas dlugich letnich dni posnanowi sie tam karnac. Rzecza warta zapamietania jest to ze w Norwegii mozna sie z namiotem rozbijac na dowolnym nieogrodzonym terenie, dopiero przy pobycie dluzszym niz dzien czy dwa trzeba spytac wlasciciela o zgode, dzieki temu mozna oszczedzic sporo na noclegach. Fotoradarow rzeczywiscie jest od groma i potworne mandaty, ale za to wszystkie sa oznaczone, a z wlasnych doswiadczen nie zauwazylem w Norwegii radarow strzelajacych od tylu, jednak jesli ktos sie nadzieje na radiowoz to dupa zbita. Szczerze mowiac Nordcap mnie troche rozczarowal. Moze oprocz jakiegos doswiadczenia ze bylo sie daleko na polnocy nie jest moim zdaniem warty zachodu, ani szczegolnie pieknych widokow (alnie nie wyrozniajacych sie w Norwegii), ani powolajacych tras :/ Zachodnie wybrzeze jest cudne, ale jesli czlowiek chce sie nim karnac trzeba w koszty wliczyc dobrych pare przepraw promowych, chyba ze ktos lubi w kolko jezdzic. Generalnie chyba najbardziej zakochalem sie w Lofotach. (Uwaga, fotograf ze mnie jak z koziej pupy trabka ;) ) Panorama z jednek z okolicznych gorek :) http://picasaweb.google.com/g.woznicki/Roz...824049734027858 2 w nocy... http://picasaweb.google.com/g.woznicki/Roz...824050826003714 Kawalek za Leknes ( Lofoten MC Treff) http://picasaweb.google.com/g.woznicki/Roz...824055449022082 Turlajac sie tu i tam http://picasaweb.google.com/g.woznicki/Roz...824059945401938
-
"Konkurs" na najlepsza tekstylna kurtke turystyczna
Rauven odpowiedział(a) na bajzel temat w Co, jak i gdzie kupić - dla motocyklisty
Ja po nieprzyjemnych przejsciach z Modeka zachecony doswiadczeniami polowicy kupilem kurtke Scott GT Discovery i po zrobieniu na razie ok 20 tys km w najrozniejszych warunkach pogodowych jestem zachwycony wygoda i jakoscia wykonania. -
Portugalia. Zaliczylem w tym roku z polowica w ramach objazdu Europy. Przejechalismy cala wybrzezem. W sumie trasy wyszlo 12,3kkm. Na pewno warto zobaczyc fort w Sagres i obowiazkowo Porto (miasto ma niesamowity klimat). Lizbona strasznie mnie rozczarowala, potwornie zapuszczona, brudna i smierdzaca i tak wypelniona dilerami ze az mnie zatkalo. Przez godzine w knajpie na glownym deptaku podeszlo 12 "Heroina, marijuana, coca, amfetamina maj frend, good price, good quality, want to buy ? " i podtyka mi pod nos 4 kondomy dragow. Eh, fuj. Bylem pod koniec sierpnia i temperatury koszmarne, jedyna opcja jazdy w dzien bylo do 10-11 rano, a nastepnie dopiero 19-20, a i to trzymajac sie brzegu morza, raz w Hiszpanii zapuscilismy sie w glab ladu i skonczylo sie przysnieciem za kierownica z goraca, na szczescie bez fatalnuch skutkow :/ Jedyna opcja byl wyjazd w wyzsze gory, gdzie bylo troszke chlodniej i znosniej. Drogi bardzo ladne, w Portugalii o wiele przyjemniejsze ceny niz w reszcie zachodniej Europy (z wyjatkiem Andory, przez chwile zalowalem ze mam tylko 20-kilku litrowy bak i nie przyjechalem Transitem zeby zakupy zrobic :D ). Mila odmiana od Hiszpani bylo tez ze o wiele wiecej osob mowi po angielsku oraz o wiele ciekawsza linia brzegowa. Z gor na polwyspie Iberyjskim zaliczylem Pireneje i Sierra Nevada i naprawde warto. Z mundurowymi, mimo spania na zatoczkach i parkingach przy drodze, tudziez rozbijania namiotu na stacjach benzynowych nie bylo najmniejszych problemow. Ale jesli chcesz sie zapuszczac poza asfalt moze byc ciezko, bo wiekszosc to sa parki narodowe.
-
A mi sie udalo. :D 40 dni, 12290 km :) Plaster, nie zglosilem sie bo troszke z terminami sie rozjechalo i jakos nie wyszlo ;) Trasa wyszla... nieprawdopodobna.... az brakuje slow zeby opisac. Mam gdzies zbunkrowane 30 stron notatek z wyprawy i z 10 GB zdjec, moze jak sie kiedys zbiore w jakis spokojniejszy weekend to cos opisze. :) Na tym odcinku drogi co mi podales bylem, super :D Ronda nie wyszla, trafilismy na taka fale upalow, ze odjechanie kilkudziesieciu kilometrow od wybrzeza oznaczal zgon. Po dojechaniu do Hiszpanii musielismy przestawic sie na jazde od rana do ok 10 - 11, potem przerwa na plazy az do 18-19, poki sloneczko troche nie zaszlo i pozniej wio wieczorem i w nocy :)
-
Generalnie trasa jest dosc spontaniczna. Bez rokladnego rozkladu jazdy ;) Mamy okreslony kierunek, a jesli bedziemy nagle zobaczyc najwiekszy klebek drutu kolczastego w Europie gdzies w malej wiosce 200km na lewo lub prawo to tam uderzamy ;) Tu masz generalny zarys: Mapa Przy czym Norwegia od Oslo na polnoc tez raczej wybrzezem, ale google dostal czkawki cos :/ Jak pogoda i finanse we wrzesniu pozwola, powrot przez Nordcap i kraje baltyckie. Wyslij mi na PM jakos kontakt do siebie,, noz widelec na jakies piwo sie posrodku europy spotkamy ;)
-
Szkoda ze sierpien. My z polowica ruszamy teraz we wtorek. W planach Alpy, a dalej od Monaco po Gibraltar i caly czas wybrzezem az po Nordcap :) Ale jako ze bedziemy turlac sie powoli i co chwile kapac w morzu, noz widelec sie gdzies spotkamy na trasie ;) Ew. bedac w okolicach Bordoux odbijemy troche w prawo i wpadniemy w twoje okolice :P
-
Zabrany dowód za wydech - prośba o poradę
Rauven odpowiedział(a) na Letkas temat w Przepisy, ubezpieczenia, kredyty
Raz, ze troche nie ten dzial, dwa, skoro oddales dowod to po ptakach. Trzy, wyszukiwarka ci pomoze ;) Masz caly temat : http://forum.motocyklistow.pl/index.php?sh...%B3o%B6no%B6%E6 -
Dawców brak, sa ewentualnie krwiodawcy :D
-
Jak dziękować za uprzejmość na drodze???
Rauven odpowiedział(a) na Gineczka temat w Szkoła jazdy, stunt, wypadki
Ja zazwyczaj mrugam dlugimi, ew. kolko lewa reka, przy "szybie" ;) -
Chyba chodzi o rozne modele opon z przodu i z tylu.
-
Z biegami w motocyklu jest praktycznie tak samo jak w aucie. Jak jedziesz powoli, np. na skrzyzowaniu to na niskim biegu, zeby byc w optimum obrotow. 5 to bieg do podrozowania, jak jedziesz w trasie, a nie do jezdzenia powolutku :) To jak ruszasz spod swiatel to tez od razu nie wrzucasz 5 :)
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 4 z 7