Skocz do zawartości

MGH - sierpniowy wyjazd na MRU


Hubert
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

No nie' date=' jeszcze nie może przeboleć tych 100 km/h po asfalcie.

Ale 60-tki na piasko-bruku pomiędzy Kursko a Bledzewem to jakoś nikt sie nie kwapił. [/quote']

Spokojnie mogę przeboleć. Lubię prędkość ok. 110 km/h i szybciej generalnie nie jeżdżę, więc nawet nie mam za barzdzo co przebolewać ;)

A jak pomykałeś te 60 km/h po piaskobruku, to starałem się dotrzymywać Ci kroku. Zresztą inaczej będziesz śpiewał, jak się przesiądzesz z enduro na tego X-11. Zobaczymy, jak szybko będziesz jeździł :)

Jeśli chodzi o następne odcinki, to mam złą wiadomość - skończyło mi się w domu porto, więc za jakość dalszych prac już nie ręczę ;) . Cieszę się jednak, że to, co do tej pory wysmarowałem, Wam się podoba.

Nawet mam pomysł, jak ten tekst później wykorzystać, więc, że tak powiem, "all rights reserved" :P Może powstanie z tego coś większego.

Pozdrawiam,

Hubert

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hubert napisał:"A jak pomykałeś te 60 km/h po piaskobruku, to starałem się dotrzymywać Ci kroku. Zresztą inaczej będziesz śpiewał, jak się przesiądzesz z enduro na tego X-11. Zobaczymy, jak szybko będziesz jeździł ;) "

 

Będę jeździł w szyku za Twoim CB1300 - ktoś musi dowodzić. ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeglądając, w oczekiwaniu na kompletną dokumentację :) , swoje mizerne fotki, zauważyłem jedną, która wcześniej umknęła mej uwadze..

http://forum.motocyklistow.pl/album_page.p...php?pic_id=1223

Gdzie jest mallutkii :?: 8O

Agentko Scully, do dzieła 8)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rewelacja, prosimy o więcej. :-D  :-)

Chyba trzeba zrobić ściepę na porto dla Huberta...

 

A więc :) dalej było tak. Mallutkii się odnalazł!!!

http://forum.motocyklistow.pl/album_page.p...php?pic_id=1227

Po prostu poszedł zrobic siku pod bledzewski most szufladkowy:P

 

Niestety, nie wszystko da się wyjaśnić w tak prosty sposób. Dlaczego ma na sobie kamizelkę :?: Ale, drodzy Państwo, nie uprzedzajmy faktów...

 

Tak, Hun, bez ściepy chyba się nie obejdzie :lol:

 

Mallutkii, Ciebie z browarem z otwartymi ramionami przyjmę ;) :P :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obiecana część trzecia. Prosiłbym o korekty - nie jestem pewien, czy dobrze zapamiętałem imiona wszystkich naszych kolegów z Międzyrzecza i czy coś mi sie nie pomerdało przy okazji oglądanych obiektów.

 

Dzień trzeci – podziemne składnice

Sobota, 13 sierpnia. Wstajemy około 8.00. Nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego decydujemy się lepiej logistycznie podejść do zagadnienia korzystania z łazienki, dzięki czemu udaje się nam uniknąć porannych konfliktów :) Prysznic i idziemy na rozpoznane uprzednio żerowisko w postaci sklepu spożywczego. Co by tradycji stało się zadość pakujemy po dwie bułki + ser i kefir na łba i wracamy do domku. Jako, że pogoda zrobiła się ładna, urządzamy sobie śniadanie na tarasie. Robi się miło, tylko znowu ten brak kawy...

Znowu odpalamy sprzęty i formujemy kolumnę, aby pomknąć do Boryszyna na podziemną pętlę. Po drodze przejeżdżamy przez Pniewy, gdzie wczoraj zeszliśmy pod ziemię. Obsługa punktu turystycznego poznała nas i przyjaźnie pomachała. Nie pozostajemy dłużni i odwzajemniamy uprzejmości, co chyba nam wszystkim poprawia humory. Droga robi się kręta, pojawiają się kocie łby i wyboje, a na dodatek zwęża się. Generalnie ma szerokość samochodu ciężarowego, co dobrze świadczy o jej projektantach, którzy w ten sposób nie ułatwiali zadania atakującym. Po trafieniu jednego pojazdu blokował on całą drogę, uniemożliwiając obejście bokiem i powodując trudności dla wojsk szturmujących FF OWB. Liczne zakręty ułatwiały szykowanie zasadzek. Kręte drogi to częsty widok na terenach poniemieckich, zresztą nie tylko. We wrześniu 1939 roku nasi żołnierze też często za takim zakrętami w środku lasu ustawiali armatkę przeciwpancerną, która posyłała do Abrahama na piwo załogę czołgu lub transportera, który śmiał się za takiego zakrętu wynurzyć. Trochę żeśmy ich wtedy w ten sposób natrzepali...

Dojeżdżamy do pętli Boryszyńskiej. Zostawiamy maszyny na parkingu niestrzeżonym, ale za to bezpłatnym. Zbycho znowu zostaje pilnować maszyn, a my udajemy się po bilety. Po drodze mijamy dwa zaparkowane BMW GS na numerach z Reichu, pięknie przygotowane i wyposażone na turystyczne wypady – tylko pozazdrościć. Gdy będziemy wracać, one nadal będą tam stały.

Bilety kupione, osoby, które nie miały latarek, mogły sobie je bezpłatnie wypożyczyć na miejscu. Wszystko w ramach biletu. Podchodzimy do zejścia do podziemi, które okazuje się znajdować w niedokończonym schronie. Brakuje mu górnego piętra, dzięki czemu można obejrzeć jego konstrukcję. Wszędzie zbrojenia wystające ze stropu na całej jego powierzchni. Trzeba bardzo uważać, aby się nie potknąć i nie przewrócić. Całe szczęście, że były one ścięte, a ich końce wygładzone, więc stanięcie na nich nie powodowało bólu w nodze, a jedynie lekki dyskomfort. Oczywiście, jeśli nosiło się odpowiednie obuwie. No ale, kto w takich miejscach porusza się w trampkach, oprócz turystów w Niemiec, których mieliśmy okazję tam podziwiać? My w butach motocyklowych lub wojskowych nie zaznaliśmy żadnych problemów.

Pojawia się przewodnik. Młody chłopak, na którego widok wszystkie wykrywacze metali na Okęciu oszalałyby ze szczęścia. Otwiera segregator i pokazując różne wykresy i rysunki zaczyna wykład wprowadzający. Koło nas gromadzą się jeszcze jacyś ludzie. Lekcja skończona, schodzimy w dół. Grupa ojców rodzin z matkami dzieciom i pociechami towarzyszy nam. Coś nie w tę stronę... mieliśmy być sami. Oglądanie podziemi w towarzystwie podnieconych 7-latków nie uśmiecha się nam, gdyż oznacza, że obejrzymy tylko to, gdzie można bezpiecznie dojść. Mirek podejmuje interwencję i wyciąga nas na górę. Wycieczka rodzinna drałuje dalej.

Czekamy na nowego przewodnika, którym okazuje się być urocza Pani Kasia, która od razu spowodowała większe zainteresowanie tematem. Znowu schodzimy do podziemi betonową klatką schodową o konstrukcji identycznej, jak oglądane dzień wcześniej.

Pętla Boryszyńska jest dość unikalną pozycją w ramach FF OWB. Jest to jedno z dwóch miejsc, w których korytarze się zapętlają, dzięki czemu można chodzi wkoło. Powodem takiej konstrukcji było to, że w tym miejscu zlokalizowane były magazyny i składy amunicji. Stąd tez charakterystyczny układ komór amunicyjnych, które były ułożone pod kotem ostrym do korytarzy, dzięki czemu energia ewentualnego wybuchu rozpraszała się po większej przestrzeni. Temu samemu służyły lekkie drzwi, które ustępowały w chwili wybuchu, pozwalając na rozproszenie się ciśnienia i gazów prochowych. W przypadku, gdyby komory amunicyjne ustawione byłyby po d kątem prostym, a drzwi były pancerne, ciśnienie powstałe w chwili ewentualnej eksplozji zniszczyłoby całkowicie korytarze, zabijając wszystkich w środku, a dodatkowo uniemożliwiło skorzystanie z ocalałych z eksplozji materiałów.

Gdzieniegdzie trafiamy na kolejne grafiki okraszone pewną dozą poezji bunkrowej. Częstymi motywami są swastyki i pięcioramienne gwiazdy, w zamierzeniach autorów chyba raczej nie białe. Dochodzimy do końca jednego z korytarzy i widzimy wpatrujące się w nas twarze górnika i czerwonoarmisty, wymalowane na ścianie kończącej tunel. Przewodniczka opowiada nam o historiach związanych z podziemiami FF OWB. Pod koniec wojny Niemcy zgromadzili w kilku komorach dzieła sztuki zagrabione z polskich muzeów. Po wojnie korytarze dostały się w ręce Rosjan, a cegła na ścianach kończących korytarze została przez nich wymieniona na nową. Od tamtej pory wielu poszukiwaczy próbuje odszukać to, czego Rosjanom może nie udało się znaleźć. Ślady funkcjonowania domorosłych poszukiwaczy skarbów są dobrze widoczne – a to cegła wybita, a to beton rozkuty. Sam nie wiem, co o takich ludziach sądzić. Z jednej strony, może dzięki nim, odnalezione zostaną przedmioty, które inaczej przepadłyby na zawsze. Z drugiej strony szkody, jakie powodują należy określać godne są zaiste plemienia Wandali. Czy naprawdę nie można sprzątać po sobie? Zresztą walające się po korytarzach puszki i butelki po napojach nie należą do rzadkości. Raz do roku jest to wszystko sprzątane, gdyż inaczej podziemia FF OWB zamieniłyby się w podziemną Łubną II. Jakoś nie mogę się pogodzić z ludzką bezmyślnością, tudzież brakiem elementarnego wychowania.

W pewnym momencie dochodzimy do ciekawych pomieszczeń. Najpierw trafiamy na stalowe klatki schodowe. Są bardzo mocno skorodowane. Do tego stopnia, że niektórych podestów już wręcz nie ma. Postawienie nogi na czymś takim grozi błyskawicznym kontaktem z Matką – Ziemią. Pośrodku biegło rusztowanie windy – na dole zachowały się nawet jakieś koła napędowe. Transportowała ona amunicję to grupy bojowej znajdującej się przy powierzchni. Załoga drałowała raczej na piechotę po schodach. Za klatka schodową znajduje się częściowo zasypane pomieszczenie, gdzie niedawno odkryto zwłoki młodego mężczyzny, najprawdopodobniej ofiary porachunków grup przestępczych. Ktoś w miejscu jego śmierci postawił krzyż i co jakiś czas zapala świecę. Mijamy też szyb, w którym w dużej wysokości spadła młoda harcerka – o niej też ktoś pamięta.

Powoli dochodzimy do podziemnych zbiorników na ropę, która służyła do napędzania generatorów. Wchodzimy i widzimy tanki. Część z nich znajduje się na podłodze, ale część na wysokich, świetnie zachowanych, rusztowaniach. Chyba ktoś je nawet konserwował po wojnie, gdyż, w przeciwieństwie do samych zbiorników, lśnią się na spore pozostałości farby. Całe szczęście, że przynajmniej to ocalało. U sklepienia korytarza prowadzącego do magazynu ropy widzimy nawet zachowany wentylator. Jest mocno skorodowany, co może uchroniło go przed wywiezieniem na złom. Na jego spodzie widać wyraźne skropliny, układające się we wzór odpowiadający chyba nitom i śrubom, za pomocą których został zmontowany.

Wracamy do drogi komunikacyjnej. Czas na mały eksperyment. Decydujemy się wszyscy zgasić na chwilę latarki, aby ocenić, jak ciemna jest ciemność i kto pierwszy zapali światło. Ciemność okazała się nieprzenikniona, a nagrodę za najszybsze zapalenie latarki wygrał Lucek.

Idziemy dalej. Dochodzimy do pomieszczeń koszarowych oraz czegoś na kształt lazaretu. To nic innego, jak korytarz magazynowy przedzielony na pół, dzięki czemu na dwóch poziomach ulokowano pomieszczenia dla załogi. Na górny poziom prowadziły schody betonowe, a na korytarzy można było zobaczyć resztki tablicy rozdzielczej.

Nasza wycieczka zbliża się do końca. Wychodzimy na powierzchnię i dziękujemy przewodniczce za pokazanie miejsc, które normalnie pokazywane nie są, bo np. trzeba do nich przecisnąć się przez otwór, w którym osoby o słuszniejszej posturze mogłyby utknąć. Idziemy na parking i z daleka widzimy już czekającego na nas Zbycha. Jest też ktoś nowy na lekkim chopperze. Okazał się to Piotrek – kolega Mirka, który będąc zapalonym bunkrowcem zaoferował się oprowadzić nas po okolicznych umocnieniach leżących poza szlakami turystycznymi.

Najpierw jednak obiad. Ponieważ najliczniejsze obiekty hydrotechniczne znajdują się na południu, zdecydowaliśmy się pojechać do Łagowa, znanego z zamku joanitów oraz corocznych zlotów motocyklowych. Droga minęła dość szybko. Niestety, z nieba coś zaczynało pokapywać, a gdy tylko dojechaliśmy do knajpy (znajdującej się tuż przy bramie prowadzącej do zamku), to lunęło całkiem uczciwie. Schowaliśmy się na zadaszonym tarasie i zamówiliśmy papu, licząc, że deszcz okaże się tylko przelotny. Tak się w istocie stało. Zanim zdołaliśmy zaspokoić głód, wyjrzało już słońce.

Aby nie tracić czasu, po obiedzie udaliśmy się na zwiedzać podzamcze i sam zamek, w którym obecnie ulokowany jest hotel. Generalnie zwiedzanie ograniczyło się do wdrapania się na wieżę, z której roztaczał się piękny widok na dwa jeziora, rozdzielone cyplem. Krajobraz psuła trochę retransmisyjna wieża telewizyjna, ale cóż, cywilizacja też ma swoje prawa.

Krótki spacer po podzamczu ukazał nam fundamenty średniowiecznych zabudowań oraz zdecydowanie późniejsze kamieniczki. Powróciliśmy do motocykli, które w międzyczasie uległy cudownemu rozmnożeniu. Pojawiły się dwa potężne cruisery Yamahy, których dźwięk silników musiał postawić na baczność wszystkie zamkowe duchy. To przyjechali Przemek i Dobek – koledzy Mirka, którzy zechcieli nam towarzyszyć w dalszej włóczędze po pięknej ziemi lubuskiej.

Krótkie przywitanie, obejrzenie maszyn i rzucamy hasło do odjazdu. Tym razem celem jest Ołobok i znajdujący się tam most połączony z jazem. Odpalamy sprzęty i od razu przekonujemy się, że nie tylko duchy musiały się przebudzić na dźwięk Roadstara Dobka – z okolicy uciekły chyba wszystkie ptaki, kiedy zagrały jego wydechy.

Ruszamy i za chwilę jesteśmy już w Ołoboku. Oczom naszym ukazuje się most i położony tuż przy nim potężny schron bierny. Najpierw krótka lustracja tego, co na zewnątrz. Naszą uwagę zwraca szlaban zamykający drogę. W pierwszej chwili wydaje mi się on lekko absurdalny – jakim cudem ta stalowa belka ma powstrzymać przejazd wozów opancerzonych. Przecież poradziłaby sobie z nim nawet ciężarówka. Po chwili jednak zaczynam doceniać przemyślność konstrukcji. Szlaban zamykany jest automatycznie. Na osi obrotu nawinięta jest potężna sprężyna, która ma za zadanie zatrzasnąć przejazd w sytuacji, kiedy nadciągałyby oddziały nieprzyjaciela. Jednocześnie rola żołnierza ograniczała się wyłącznie do wyciągnięcia zawleczki. Gdyby nawet ścięła go po tym seria z ckm-u, to i tak niewiele by to zmieniło, bo zapora zamknęłaby się sama. Moje obawy o jej skuteczność wobec wozów opancerzonych rozwiało bliższe przyjrzenie się belce szlabanu. W jej środku znajdowała się gruba stalowa lina. Zatem złamanie samej belki nic nie dawało. A z liną to już tak łatwo nie jest.

Rekonesans na powierzchni zakończony. Decydujemy się wejść do schronu. Wejście do niego znajdowało się po zachodniej stronie, osłonięte masą betonu od ognia nacierających. Droga wiodła przez wąska kładkę zrobioną z desek położnych na stalowych szynach. Deski, nawet tam, gdzie się zachowały, nie stwarzały wrażenia, aby były w stanie bezpiecznie przenieść obciążenie mojej skromnej osoby, więc wchodziłem ostrożnie, starając się stawiać stopy nad stalowymi legarami. Jestem w środku. Jakaś strzelnica i za załomem ukazuje się duże pomieszczenie jazu. Na podłodze walają się nawet drewniane belki, którymi blokowano przepływ wody. Wystarczyłoby je wrzucić w dobrze zachowane jarzma i starosta musiałby ogłaszać stan zagrożenia powodziowego. W rogu widać resztki jakiejś instalacji i ślady bytności lokalnych koneserów wina z dodatkiem siarki. Obejrzane już wszystko, więc wychodzimy. Znowu ostrożnie po stalowych belkach, aby nie urządzać kolegom alarmu „człowiek za burtą”. Raczej było płytko, ale motocyklowy rynsztunek kamizelki ratunkowej raczej nie przypomina.

Wracamy do maszyn. Krótka narada i postanawiamy zobaczyć jeszcze schron bojowy, chroniący most i jaz. Idziemy jakieś 200 metrów i jest – gdybyśmy nie wiedzieli, że tam jest. Moglibyśmy przejść obok niego i nawet go nie zauważyć. Piotrek jednak pewnie prowadzi nas do celu. Do środka wchodzimy przez otór powstały po wycięciu płyty pancernej stanowiska strzeleckiego obrony wejścia. W środku nawet nie tak dużo śmieci. Na jednej ścianie zachowała się instrukcja dotycząca przewodów, po których nie zostało nawet wspomnienie. Mimo upływu lat bardzo czytelna - różnymi kolorami zaznaczono poszczególne typy instalacji. Dziwnym trafem uchowała się dźwignia uruchamiająca zapadnię. Zeszliśmy na niższy poziom, do pomieszczeń socjalnych. Jakieś ślady toalety, resztki rur i sporo wody pod nogami. Wyłazimy, nie ma czego szukać.

Podchodzimy do maszyn i decydujemy się obejrzeć jeszcze jeden schron, do którego musimy kawałek podjechać, więc pada hasło „w drogę”. Po kilkunastu minutach dojeżdżamy do skrzyżowania dróg, przy którym zostawiamy sprzęty. Chętni idą na kolejny schron, reszta czas na plotki. Schron jest niedaleko - wyraźnie widać działkę forteczną. W trawie pobłyskuje ocalały potykacz, który chyba tylko dzięki temu, że został przygięty do ziemi, ocalał. Cały cynkowany – śladu rdzy. Schron jest cały, oglądamy go z zewnątrz i po chwili wracamy do maszyn. Piotrek wspomniał o pobliskim jazie i pilnującym go schronie, więc część z nas decyduje się do niego podjechać. Ponieważ jest to niedaleko, reszta decyduje się poczekać na nas w dotychczasowym miejscu. Kilkaset metrów asfaltu i skręcamy w leśna drogę. Hun jest w swoim żywiole, odgrywając się na nas za nasze przewagi na szosie. Jakieś piachy, jakieś błoto, ale dojeżdżamy. Parkując maszynę widzę, że doczłapali się też Maciek na Intruderze ma Aker a Agą na Shadowce – jak oni to zrobili, nie wiem, ale jestem pełen szacunku. Idziemy dalej. Po chwili włazimy na schron. Otwór po kopule pancernej zasłonięty kratą, resztki kopuły obserwacyjnej. Do środka ciężko wejść – płyta pancerna ku naszemu zdziwieniu ocalała. Widać ślady jakichś eksplozji – nie decydujemy się na eksplorację, gdyż obiekt nie robi wrażenia bezpiecznego. Wycofujemy się i wpadamy na tabliczkę „Teren niebezpieczny, wstęp wzbroniony” Rewelacja! Teraz nam to mówią? Zresztą, gdybyśmy nawet zobaczyli ją wcześniej, to czy by to cokolwiek zmieniło? Pewnie nie…

Schodzimy do jazu. Ten jest w pełni otwarty. Widać jarzma, w których mocowano zaporę, której jednak nie chronił żaden beton, jeśli nie liczyć tego wielkiego bunkra, który stał na wzgórzu i którego nie zdecydowaliśmy się zdobywać.

Wracamy do maszyn i endurujemy do szosy. Podjeżdżamy do reszty grupy, która coś zaczęła utyskiwać, że czekała na nas łącznie półtorej godziny. Przecież nikt im nie bronił jechać z nami ;)

Szykujemy się do powrotu. Ustalamy, że po dojeździe do drogi na Międzyrzecz kto chce, może oderwać się od grupy, a wszyscy spotykamy się w ośrodku. Z okazji od razu skorzystał Malluttki, Greg i Zbycho, znikając nam za horyzontem. Po pewnym czasie też zdecydowałem się przegonić pająki z wydechu i zaciąłem gazem sevenkę. Poszła ochoczo.

Dojazd do ośrodka, krótkie oczekiwanie na resztę i idziemy cos zjeść, gadając jak najęci o tym, co tego dnia obejrzeliśmy. Po pewnym czasie stwierdziliśmy, że „U Akera” znowu otwarte, więc sprawnie zmieniliśmy lokal. Niestety, tym razem organizm upomniał się o swoje prawa i szybko padłem spać, więc co było dalej, wiem tylko ze słyszenia (zza ściany..)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zakończenie wieczoru :

 

Z tego co pamiętam :P trwała zacięta dyskusja o sprawach, które są zasadnicze dla tego świata (np: jak się upić nie pijąc itp ) i jak już się rozkręciłem to wszyscy opuścili lokal i nie pozwolili mi rozwinąć skrzydeł. A może było inaczej ... :?: :idea: Może rozwinąłem skrzydła i wtedy wszyscy wyszli - któż teraz do tego dojdzie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ech... Przeżyjmy to jeszcze raz 8) Hubert, dzięki :)

Wspomnę jeszcze o tej części wieczoru, na którą składały się zajęcia w podgrupach. Z przyczyn oczywistych mogę jedynie przypomnieć :?: 8O (mam nadzieję :mrgreen: ) zajęcia podgrupy w której uczestniczyłem. Po kolacji wystarczyla chwila dekoncentracji, aby gorączka sobotniej nocy "tętniącego życiem ośrodka" (cyt. mój :) ) osłabiła spójność grupy. Nie wiedzieć kiedy falujący tłum wciągnął Mar95, wydawałoby się, że bezpowrotnie. Ale od czego ma się przyjaciół? :evil: :) Po dokładnej ocenie sytuacji został błyskawicznie sformowany oddział poszukiwawczy w składzie: ja (znajomość topografii terenu, języka i zwyczajów miejscowej ludności), Mallutkii (wyraźnie podwyższona gotowość bojowa), Lucek i Greg (najprościej mówiąc Mr i Mrs Smith) oraz Piocho (profi-cichociemny), który natychmiast ruszył do akcji. To była naprawdę ostatnia chwila, ponieważ znaleźliśmy Mar95, jak otumaniony hipnotycznie falującym tłumem i transową muzyką, nieświadom grożącego mu niebezpieczeństwa raczył się zdradziecko podsuniętą mu ... herbatką! Zgroza! 8O Zdecydowane działania naszego komando, polegające przede wszystkim na wymianie szkodliwego napoju na właściwy :) , a następnie neutralizacji wpływu tłumu metodą asymilacji przyniosły pozytywne efekty. Po zakończeniu działań bojowych grupa w sposób naturalny przekształciła się w grupę taneczno-wokalną „5+1”, której hity w rodzaju „Zooostaaańmy razem!...”, czy też „Pooocaaałuj mnie....” podbiły z miejsca całą publiczność. :) Mandaryna może nam tylko płyty do playbacku zmieniać. :twisted:

Należy również wspomnieć o sukcesie Grega, który wygrał prestiżowy konkurs z historii muzyki rozrywkowej (nie przypuszczałem, że Afric Simone może być wart aż całego browara :) ) oraz wspaniałej postawie Lucka, która mimo dokuczliwej kontuzji dzielnie wspomagała kolegów w zabawie swoim wybornym towarzystwem :lapagora: (Greg, proszę nie czytać niczego między wierszami, bo tam nic nie ma).

Szczerze mówiąc, nie wiem, czy po powrocie do bazy „u Akera” było jeszcze otwarte, czy nie, ale...

Z tego co pamiętam trwała zacięta dyskusja o sprawach' date=' które są zasadnicze dla tego świata (np: jak się upić nie pijąc itp ) i jak już się rozkręciłem to wszyscy opuścili lokal i nie pozwolili mi rozwinąć skrzydeł. A może było inaczej ... Może rozwinąłem skrzydła i wtedy wszyscy wyszli - któż teraz do tego dojdzie.[/quote']

 

Prosiłbym o korekty - nie jestem pewien' date=' czy dobrze zapamiętałem imiona wszystkich naszych kolegów z Międzyrzecza[/quote']

 

Drobna korekta, gwoli ścisłości, w sobotę towarzyszył nam od Łagowa na Wildstarze Dobek, zgodnie z miejscowym podaniem – „legenda międzyrzeckiego motocyklizmu” (Greg, pamiętam, obiecałem, ale jeszcze nie dotarłem do genezy :oops: ). Bodzio na Virago 700 dołączył do nas nazajutrz, w Kostrzynie. Ale nie uprzedzajmy faktów.... Hubert, czekamy :) .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

foty już skompletowałem, ale czekam na część czwartą opowieści, którą chcę dołączyć do zestawu - dla potomności. A tak w ogóle to mi się poplątał dzień 3-ci z dniem 4-tym, więc to co napisałem powyżej będzie aktualne dopiero po czwartej części opowieści.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...