Skocz do zawartości

Janusz Osadziński

Forumowicze
  • Postów

    33
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Janusz Osadziński

  1. Oba, oba, oba! jesli nie od razu, to z czasem dojdziesz do tego wniosku. A nawet, z czasem, jeśli rzeczywiście będziesz dużo jeżdził to dorobisz sie kilku kompletów ze skóry i tekstyliów. Z mojego życia: w lipcowy poranek, na dojazd do pracy, z prognozą pogody typu żarówa na kilka dni naprzód na pewno ubiore się inaczej niż w listopadzie na trasę Wwa- Zakopane. Pierwszy zakup na początek: jeśli jeździsz rzadko, ale w dalekie trasy (kilkaset km) to dobry nieprzemakalny tex. Jeśli krótkie wypady, pionowe starty i odkręcanie na maxa to gruba obcisła skóra
  2. Muszę odpowiedzieć, bo a. to "niczym z palca wyssane" zabrzmiało jednak jak "z palca wyssane", b. rośnie następca (kandydat na AM) więc sam niedługo będzie opowiadał podobne historie. Życie rzeczywiście pisze niecodzienne scenariusze. Parę dni temu w Wwie (jeszcze można o tym przeczytać na stronach internetowych gazet - a jak za rok o tym opowiem to będzie brzmiało jak zmyslenie) facet samochodem przywalił w drugi samochód. Wybił sobą przednią szybę, wyleciał, uderzył w samochód, z którym się zderzył, odbił się od niego i wpadł z powrotem do swojego samochodu, tym razem na tylne siedzenie. A ponieważ był nieprzytomny, to policja sądziła, że to pasażer, a kierowca zbiegł z miejsca wypadku. Rola lekarza w karetce często jest niewdzięczna: przy tym pierwszym opisanym wypadku, kiedy przyjechałem, na słupie, z wbitym w środek mózgu żelastwem, wisiały zwłoki. Otaczał je tłumek agresywnych łysoli, kolegów zabitego. Zgon był ewidentny, natychmiastowy, żadnych wskazań do próby reanimacji. Musieliśmy zaczekać na policję, żeby mogła obejrzeć i sfotografowac zwłoki. Natomiast z tłumu usłyszałem: "ratuj, go ch..u, on jeszcze oddycha!". Otóż usta miał wypełnione krwią, a z zapadających się płuc wydostawało się jeszcze powietrze, powodując bulgotanie i powstawanie baniek z krwi i śluzu, co przez nieznających się na tym ludzi było postrzegane jako resztki oddechu. Wobec narastającej agresji, nie czekając na policję, zdjęliśmy go z tego słupa i dopiero kiedy wszyscy zobaczyli w środku głowy dziurę jak po pocisku artyleryjskim, a na żelastwie zostało około 1/3 mózgu, ktoś puścił pawia, a reszta się uspokoiła.
  3. Przez 10 lat, oprócz pracy w szpitalu, jeżdziłem w "R-ce". Widziałem tego tyle, że przestałem liczyć i czemukolwiek się dziwić. Dobrze zapamiętałem te najbardziej widowiskowe: 1. Gość wyszedł z poprawczaka, a kiedy tam był, jego kumpel kupił motor. Właściciel moto dał kumplowi się przejechać, a właściwie go uczył z tylnego siedzenia. Ten po poprawczaku, jak tylko jako tako złapał co gdzie do czego to odkręcił na maxa. Dojechali tylko do najbliższego zakrętu, wypadli, wybijając się na wysokim krawężniku i polecieli w powietrzu prosto na betonową latarnię. Kierujący prosto w słupa, a własciciel po jego plecach, ocierając się o słupa, łamiąc żebra i obojczyk poleciał w pole. Przeżył. Kierujący natomiast uderzył prosto w słup latarni, który dodatkowo w tym miejscu miał metalową objemkę sterczącą z latarni na jakieś 30 cm. Gość wbił sobie tę objemkę prosto w czoło, tuż poniżej linii kasku i tak zawisł. Podczas zdejmowania go duża część mózgu została na tej objemce (miała jeszcze poprzeczne śruby). 2. Mgła taka, że karetką nie da się jechać, bo świat wiruje w niebieskich światlach. Na bocznej drodze pozostawiona, nieoświetlona przyczepa ciągnikowa, stojąca na pasie ruchu. Motocykl przeszedł pod przyczepą, więc był jakieś 10 metrów przed nią. Ciało motocyklisty było pod przyczepą. Wyciągnęliśmy, żeby go reanimować, ale się nie dało, bo nie miało głowy. Znaleźliśmy ją na przyczepie. 3. Ale to zapamiętałem jako najgorsze, do dziś mnie ten widok dręczy, choć zdarzenie banalne. Matka przechodziła z czteroletnią córeczką po pasach, trzymając ją mocno za rączkę, w miejscu, gdzie ograniczenie jest do 40 km/h. Na pasy wpadł gość na.. weteranie (chyba na Dnieprze), wyrwał dziecko z rąk matki i mielił jeszcze jakieś 20-30 metrów. Dziecko jeszcze żyło, ale w środku masakra, wszystko porozrywane i pomiażdżone, reanimacja nic nie dała
  4. Mój młodszy o 10 lat brat jest fanem wściekłych sześćsetek, które stale kręci po Beskidach, wchodząc na kolano w zakręty, które przecwiczył juz po kilkaset razy. Kiedy wziął ode mnie XXa to był bardzo pozytywnie zaskoczony jego poręcznością. Twierdzi, że z taką samą szybkością jest w stanie wejść w zakręt (i wyjść) na XXie jak na 600tce. Generalnie, jak ja jadę (Wadowice, Sucha, Maków, Jordanów, Zawoja) na XXie, to on mnie objedzie na 600tce, a jak się zamienimy, to objedzie mnie na XXie. Ale za to na autostradzie Kraków - Katowice, jak go już go wyszarpie przy 220 licznikowych, z górki, to wtedy odkręcam, on i jego chcąca się rozsypać 600tka nikną błyskawicznie w lusterku wstecznym. Co za przyjemność...
  5. U mnie w cbr 1100 XX (z wtryskiem) spalanie wyraznie zalezy od stylu jazdy. Ale mam nieodparte poczucie, że generalnie jest za duze. Moze ktos powie, jak w tym modelu jest u niego? I tak: najnizsze, jakie w ogóle mi sie udalo uzyskac to bylo 7 litrow/100 km przy jezdzie caly czas w duzym deszczu, a wiec nie przekroczylem 120 km/h, a przewaznie jechalem 80-90. W miescie, przy startach i hamowaniach od swiatel do swiatel ( a mam ich 20 od domu do pracy) wychodzi 8,5 l/100 km. Na gierkowce (Wwa - Czestochowa-Krakow), przy szybkosciach 180-220 trzymanych przez wiekszosc trasy, zre 9 litrow srednio, a na tej samej trasie, z kuframi (dwa boczne i top case) przy szybkosciach 170 -200, zezarl 10 litrow, jak w pysk. Jak czytam o zuzyciach rzedu 5-6 litrow w tysiaczkach to nie chce mi sie wierzyc, albo z moim cos nie tak?
  6. SV-ka 650 w Polsce jest jakoś niedoceniana, nie wiedzieć czemu. Często jestem w Londynie, tam SV-łek jest tyle, że czasem mam wrażenie, że połowa motocykli przeciskających się przez korki to własnie esfałki. Bardzo tam jest popularna. A dzięki temu, że w Polsce mało popularna, więc mało na nią chętnych, to mozna kupić doskonały egzemplarz za nieduże pieniądze. Motor raczej na miasto albo niedalekie wyjazdy ale za to można się nią nieźle pobawić. Łatwo idzie na koło z gazu. Najbardziej podoba mi się w niej dźwięk. Jak pracuje w otoczeniu rzędowych czwórek to ją najładniej słychać
  7. A jakie motocykle chcesz zebrac? Power bike'i, weterany, czy razem wszystkie? Widze w stopce, ze masz i Bandita 1200 i Pannonie, a tak pomieszany sklad zwykle bardzo sie rwie w takiej, w sumie dosc dalekiej trasie
  8. Przy kupnie ZAWSZE trzeba zadbac, zeby na moto spojrzal ktos obiektywny. Ja mam kolege, do ktorego mam wieksze zaufanie niz do trzech serwisow razem wzietych. Jego zadaniem jest szukanie dziury w calym, a wrecz wybrzydzanie podczas ogledzin. Jak nie masz kogos takiego to wizyta w serwisie jest konieczna - czlowiek, ktory za chwile ma wyjac z kieszeni uciulane 20 czy 30 tysiecy a z drugiej strony juz sie widzi jako krol szos - nie mysli racjonalnie i cos moze przegapic.
  9. Jeszcze przyczynek do jazdy próbnej, z życia (mojego) wzięte: Pojechałem oglądać Africę Twin na wieś pod Skarżyskiem. Jazda próbna, proszę bardzo. Pojechałem w boczne drogi (enduro), ujechałem ze 3 kilometry, puff - zgasł. Za cholerę nie mogłem uruchomić, ani dojść co mu jest. Łapię za komórkę - nie ma zasięgu. Odludzie. Com się upchał tego grzmota z powrotem w upale to moje.
  10. Jeździłem marauderem i mile go wspominam, choć potem całkowicie zmieniłem orientację (aktualnie CBR 1100 XX). Zalety: agresywny wygląd (krótkie błotniki, a nie "wanienki", niska cena zakupu, duże szanse na dobrą odsprzedaż, wygodny (bez problemu 500 km za jednym razem, tylko tankowanie), najszybszy w swojej klasie, z tym "waleniem" się to duża przesada, nawet niewprawny jeździec spokojnie sobie da radę. Wady: różne rzeczy mi odpadły podczas jazdy: dekielek na schowek na klucze, ciężarek przy kierownicy, śrubka od wydechu
  11. Najlepszy wątek. Przy postach do "największego kwasu" tak się nie śmiałem jak tu. Ale poważnie: jeżdżę po Wwie, gdzie dużo jest gości, typu: wiek średni, merol klasy S w garażu, kasa jest, co by tu jeszcze? Dwadzieścia lat temu kolega dał im się przejechać na wuesce, więc umieją jeździć. Idą do salonu i biorą topowy model: R1, Hayabusę, Fireblade,a a potem... walczą na ulicy o przetrwanie. Rusza taki spod świateł na cztery razy, na Wisłostradzie jedzie skokami do przodu: odkręci, skoczy, przestraszy się przymknie, zwolni, znów odkręci, w korku stoi równo z zapuszkowanymi. ŻAŁOSNE. Jeśli buja się przede mną nieumiejętnie gość na obtłuczonej 10 letniej cebeerze, to czuję do niego autentyczną sympatię i serdecznie pozdrawiam, będą z niego ludzie, a jak nawet samochodem muszę ostrożnie objeżdżać gościa na nówce hayabusie, to chętnie bym go puknął, żeby nie przynosił wstydu.
  12. Generalnie w Niemczech jest taniej, ale bez aż tak drastycznych różnic. Miałem okazję we wrześniu porównać ceny paru rzeczy u nas i w Berlinie, na konkretnych przykładach, bo to jedyna możliwość rzeczywistego porównania. Przykładowo: kask, który u nas kosztował (w salonie Hondy) 1540 zł, w Berlinie, po przeliczeniu po kursie euro w tym dniu wyszło 1320 zł za identyczny kask, w identycznym malowaniu. W innych rzeczach wyszło mi podobnie, różnica od 10 do 20% na korzyść Berlina. A nie w tych samych asortymentach to trudno porównywać, bo np. w Honda Plaza w Wwie najtańsze buty kosztują ok. 500 zł, a najtańsze w Lousie w Berlinie coś ze sto zł (25 euro), ale zupełnie innych firm. No i trzeba pamiętać, że mamy aktualnie bardzo mocnego złotego, co jeszcze poprawia atrakcyjność zakupów w Niemczech. W wakacje 2004, kiedy euro u nas kosztowało 4,6 złotego, w Niemczech nie wychodziło taniej.
  13. Parę razy sprzedawałem i staram się ocenić gościa po wyglądzie: a) czy wygląda na takiego co umie jeździć, B) czy nie tylko umie jeździć ale rokuje, że z przejażdżki wróci. W dwóch skrajnych przypadkach zrobiłem tak: 1. przyjechał adwokat nówką volvo, to: "ależ proszę panie mecenasie, dowodu ani zaliczki nie trzeba", 2. przyjechał autobusem łysol o rozbieganych oczkach, to zażądałem kaucji w pełnej kwocie i zadzwoniłem po kumpla mięśniaka, żeby mnie z tą gotówką pilnował. Ale mam pełną świadomość, że na takich pozorach można się przejechać. Choć, nie ma ryzyka, nie ma zabawy.
  14. Myslalem, ze na dziksera to sie bierze tylko scisle zwiniety plik banknotow a nie sakwy 8O
  15. No nie dziw sie że ci sie wypalila dziura' date='w koncu sa uszyte z materialu który jak wiadoma zajebi**ie sie topi pod wyrzszymi temperaturami W opowiesci o 100% wodpornosci tych ze sakw mozna sobie wsadzić w nie jedną bajke .Mają wejsc specjalne pokrowce wodoodporne ktore mają uchronić nasz dobytek przed zamoknieciem :) Przewaznie cena=jakość A tak na marginesie jak widać z twojego opisu jezdzisz XX , i nie rozumiem z mojego punktu widzenia dlaczego nie kupiłes sobie innych lepszych jakosciowo sakw :?: Nie odpowiem na wszystko bo za duzo pisania, ale: a. sakwy generalnie kiepskie b. z XX masz oczywiscie racje, i ja do XX mam komplet kufrow Givi. Natomiast sakwy sluzyly do wloczenia sie po szutrach Africa Twin. [ Dopisane: 17-01-2006, 11:34 ] A jak już wszystko dokładnie zamokło to pod ciężarem puściły szwy. Oddam je więc chętnemu ZA DARMO, nówki sztuki, do małych poprawek (poważnie). a nie były na gwarancji? możesz pokazać jak to wszystko [puszczenie szwów] wygląda? 8O Już nie pokażę, bo na moje stwierdzenie, że oddam za darmo zgłosił się Gonzo i już je zabrał, ale mogę opisać: między zamkiem błyskawicznym, równolegle do niego, a boczną ścianką sakwy biegnie plastikowe wzmocnienie, do którego ścianka jest wszyta - i to puściło. O gwarancji nie pomyślałem, bo kupiłem je na Mototargu w Wwie (choć od producenta).
  16. Moje doświadczenie z sakwami Metro: najpierw poluzowały się paski, więc po lekkim dotknięciu do rury momentalnie wypaliła się dziura, załatałem. Wodoodporność: zero. A jak już wszystko dokładnie zamokło to pod ciężarem puściły szwy. Oddam je więc chętnemu ZA DARMO, nówki sztuki, do małych poprawek (poważnie).
  17. Co do mojego wyboru kasku, to nie bede sie spierac, czy jest najlepszy.... Tylko nie mowcie mi prosze, ze to byl zly wybor :) Wkrotce powiem, co o nim mysle :) Z taką śliczną buzią to powinnaś zdecydowanie jeździć bez kasku. Ubędzie zapuszkowanych bo się pozabijają o drzewa i słupy 8O
  18. Boldor, Jagiellońska 78 Byłem wczoraj w Boldorze i nie widziałem ani jednego kasku Shoei, natomaist jest kilka w motostore na Wiertniczej Mieli promocję, to poszły ;) A tak a propos, to w grudniu trzeba pilnować, bo duzi dystrybutorzy mają plany roczne do dopięcia, więc czasem na siłę muszą wypchnąć towar, żeby zrobić plan, więc są okazje cenowe. Teraz wszędzie pojawią się nowe kolekcje, po nowiutkich cenach :cry:
  19. Chłopaki nie żebym nie uwierzył ale.... jak dojedziecie w 3 dni na miejsce to duży szacuneczek.... 8O Do Malagi z Wawy jest cos koło 3400 km... 4 dnia wstajecie spokojnie i robicie te ostatnie 700 km z palcem w du...e :-D Marlew, dzięki za ten post! Jest gdzie odesłać tych wszystkich oszołomów, którzy w niedzielę rano przejadš się z Warszawy do Częstochowy, wyliczš Ĺredniš i na tej podstawie liczš za ile by dojechali do Portugalii. Mi się taka podróż marzy od dawna. Ale: nie byłem tam, natomiast na podstawie podróży motocyklowych do Włoch i Chorwacji wyliczyłem sobie, że zrobienie na motorze (CBR 1100 XX) Portugalii, Gibraltaru, Barcelony plus powrót to jazda... 10 dni non stop. Aby się zamknšć w 10 dniach musiałbym jechać codziennie od rana do wieczora, ze zwiedzaniem typu: "o, zamek", pstryk pstryk aparatem i jedziemy dalej, kšpiel w morzu godzinę i w mokrych majtkach dalej, itp. Wyliczony koszt sięgnšł 8 tys. złotych. A też się potrafię wyrwać i jechać, np. wyjechałem z Krakowa o 4 rano i o 22giej byłem na plaży za Pizš (1400 km), z tym, że następny dzień tylko moczyłem dupę w morzu.
  20. Janusz Osadziński

    Chorwacja

    Chorwacja - rewelacja! Załączam fragmenty mojego opisu z wyjazdu na Afryce Twin w roku 2004 i wypadku w roku 1996: Chorwacja to kraj stworzony dla motocykli: klimat i bardzo dobre drogi wzdłuż wybrzeża. W interiorze są już całkiem spore odcinki autostrad ale urywające się niespodziewanie, przechodząc w stare, kręte drogi o nienajlepszej nawierzchni. Np. z Krku do Plitvickich jezior, przez Senj, 200 km odległości, autostradą jedzie się... dokładnie 12 i pół kilometra. Szkoda na to opłaty, szybciej wychodzi starą drogą. W Chorwacji, w przeciwieństwie do Włoch, na trasie spotkałem mnóstwo motocyklistów. Szczególnie na widowiskowej nabrzeżno-górskiej trasie Rijeka-Zadar-Split-Dubrownik ręka boli od ciągłego podnoszenia. Większość mijanych motocyklistów unosi co prawda po prostu niedbałym ruchem dwa palce znad manetki, ale ja, mając w Afryce rękę schowaną za osłoną, a nie chcąc wyjść na nieuprzejmego, musiałem rękę odrywać od kierownicy i unosić powyżej osłony. Wśród takiego mnóstwa motocyklistów spotkałem natomiast tylko dwóch z Polski, i to starannie przepatrując tablice rejestracyjne na parkingu parku Plitvickich jezior. Koledzy ze Szczecina i Zielonej Góry dotarli tu na nieprawdopodobnie obładowanych Yamasze TDM i Hondzie VFR. Na pewno jednak rodaków na motorach było więcej, być może nawet pomachaliśmy sobie mijając się, ale rzadko kto jeździ z wielką narodową flagą, więc trudno poznać, kto cię minął. W każdym razie na campingach, parkingach przed zabytkami, miejscach widokowych, wyprzedzając lub będąc wyprzedzanym widziałem tylko te dwie polskie rejestracje, we Włoszech żadnej. Mimo, że był to szczyt sezonu (27 lipca - 13 sierpnia). A może właśnie dlatego, może polscy motocykliści omijają sezon najwyższych cen i dzikich tłumów i największego upału? Przez całe dwa tygodnie, zarówno we Włoszech jak i w Chorwacji, pogoda była rewelacyjna, temperatura sięgała 33 stopni, jeździłem więc w krótkich spodenkach i t-shircie, odganiając natrętną myśl co będzie w razie kontaktu z asfaltem. Choć, podczas powrotu z Plitwic złapała mnie w górach burza, w całkowicie odludnym terenie i nieźle mi dolało bo nawet nie było się gdzie schować, a kombinezon zostawiłem na kempingu. Spotykani motocykliści mieli też całe spektrum strojów: od gostka, który wyprzedził mnie z dużym zapasem prędkości, a jechałem wtedy 140, a który jechał na GSX-Rze w samych kapielówkach, boso i bez kasku, po wyprzedzoną przeze mnie chwilę później brygadę Niemców na GS-ach 1150, w strojach przypominających te załogi Apollo 11 w czasie lądowania na księżycu. Wypadek w Chorwacji, z osiem lat temu. Namówiłem wtedy żonę na wyjazd w okoliczne góry na wypożyczonych skuterach. Po początkowej ostrożności szło jej coraz lepiej, a nawet miałem problemy, żeby ją dogonić na drodze prowadzącej w górę, bo mieliśmy takie same skutery, ale różnica wagi powodowała, że mój miał 40 kilo więcej do wiezienia. Nie mając jednak wprawy, za bardzo odkręciła gaz, wyniosło ją na łuku i uderzyła w vectrę chorwackiego autochtona. Do dziś mam wyryte w mózgu na przerażających stop-klatkach kotłowaninę skutera, żony i kamienistego pobocza. Skończyło się to skomplikowanym złamaniem nogi w kostce, licznymi krwiakami i otarciami. Autochton z wgniecionym bokiem wypieszczonej wectry nie chciał naszego oświadczenia, wezwał policję, policja zabrała żonie paszport i skierowała sprawę do sądu (odpowiednik naszego dawnego kolegium), do którego musiałem wnieść żonę na plecach. Sędzia, mimo, że kobieta, dowaliła żonie grzywnę rzędu równowartości aktualnych 2 tysięcy złotych i skrucha ani łzy wcale jej nie wzruszyły. Jak się pochwaliła, jeszcze 3 lata wcześniej orzekała w wojennym sądzie polowym i sprawiała wrażenie wyraźnie zawiedzionej, że w naszym przypadku nie może orzec czapy. W wypożyczalni skuter nie miał, przynajmniej tak twierdził właściciel, żadnego skutero-casco, musiałem pokryć koszty naprawy gotówką, w kwocie, za którą pewnie wyremontowałby goldwinga. Na wyspie było tylko małe ambulatorium, w którym młodziutki, przerażony lekarz stażysta zrelaksował się dopiero po usłyszeniu, że ja jestem chirurgiem a żona anestezjologiem. Z ulgą udostępnił nam cały sprzęt, żona sama się znieczuliła (nie, nie rakiją, lekami), a ja nastawiłem i zagipsowałem nogę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...