Skocz do zawartości

Piocho

M.G.H.
  • Postów

    360
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Piocho

  1. Witam, potrzebuje nabyc tylni stelaz do VFR RC 24 '87. Tyl motocykla jest zmielony. Przy okazji potrzebna kanapa i elektryka z tylu - jestem laikiem, wiec wiem tyle,ze jest tam modul - zaplonowy??? W kazdym razie - tyl motocykla do naprawy. I tu pojawiaja sie pytania, na ktore moze uda mi sie uzyskac odpowiedz. Czy tyl RC 36 (stelaz, kanapa) pasuje do RC 24? Wiem juz, ze stelaz od VFR 800 do RC 24 (czyli 86-89) nie pasuje. Czy razem z wahaczem od '90 caly tyl sie zmienil i czesci z tylu RC 36 nie sa "kompatybilne" z RC 24? Ktos moze juz mial podobny problem? Wdzieczny za wszelkie uwagi pozdrawiam.
  2. Panowie, jak zawsze - gites. Bardzo zaluje, ze nie pojechalem - ale sami wiecie - karma nie pozwolila tym razem. A jak to mowi jeden madry z Siedlec - karmy nie oszukasz.
  3. http://forum.motocyklistow.pl/index.php?showtopic=56215&hl= Pozdrawiam.
  4. Nie jestem wlascicielem ani fjr ani k 1200 s (jezdze vfr). Niemniej moge pare slow dorzucic, bo jezdzilem sporo z ludzmi, ktorzy mieli te wlasnie motocykle. "Jacek." o K moglby ci opowiedziec jeszcze sporo wiecej (pusc mu moze priva). Mog enatoimast sprzedac Ci pare uwag. Wybor miedzy tymi dwoma motocyklami to odpowiedz na pytanie do czego Ci sa potrzebne i co lubisz. Sa to motocykle bardzo rozne i porownywanie ich bezposrednie nei ma za bardzo sensu - inne jest ich przeznaczenie. O ile fjr jest mocnym motocyklem do dalekiej turystyki, takze we dwojke, turystyki powiedzmy szybkiej, nie jest to absolutnie motocykl do turystyki bardzo szybkiej. Takim motocyklem - genialnym do tego celu (bardzo szybka turystyka we dwojke) jest K. Majac na mysli bardzo szybke turystyke mowie o turystyce na przelotowce 200 km/h wzwyz. Rowniez jesli jestes osoba, ktora lubi nieco sportowa jazde - to zdecyzdowanie K, fjr Cie zawiedzie w tym temacie. Oczywiscie Watson moze krecic winkle na torze w Poznaniu i jestem pewien, ze jest w tym doskonaly, ale ten motocykl nie jest do tego. Moze na torze, w kontrolowanych warunkach mozna go nieco doprowadzic do granic jego mozliwosci, bo warunki tam sa kontrolowane. Ale na drodze tego nie zrobisz. Problem fjr w tym temacie jest zbyt miekkie, turystyczne zawieszenie. I nic tego nie zmieni. To jest turystyk i tyle. Natomiast K to motocykl absolutnie nowej generacji. Motocykl, ktory super wyglada, jest wygodny do podrozowania we dwojke, jak i do sportowej zabawy solo. Jezeli stac Cie na drozsze K a lubisz to o czym wyzej - bezapelacyjnie K 1200 S jest dla Ciebie lepszy rozwiazaniem.
  5. Piocho

    4 KRAJE W 4 GODZINY

    Jeziorko zaliczylismy, nie dojechalismy tylko na sam szczyt. Snieg byl, ale najgorsze byly dziury - naprawde powinni cos z ta trasa zrobic. W koncu to taka atrakcja turystyczna.
  6. Piocho

    4 KRAJE W 4 GODZINY

    Najwyraźniej to zależy od widzimisię celnika na małym przejściu - takie było to nasze. Fakt jest faktem, że ciężko w takim przypadku z nim dyskutować - argumentów nie masz żadnych.
  7. Piocho

    4 KRAJE W 4 GODZINY

    No Jacek, powitać!!! Wreszcie na 4um prawdziwi mężczyźni się pojawiają ;) Właściwy człowiek na właściwym miejscu :)
  8. Piocho

    4 KRAJE W 4 GODZINY

    Zbychu - to taki zabieg narracyjny :notworthy: Figura stylistyczna. Ogólnie - tak wyszło. Ale opis git, co myślisz?
  9. Piocho

    4 KRAJE W 4 GODZINY

    Gregor – to dla Ciebie. Absolutnie nie musisz przeczytać całości :) Wyprawa do Rumunii w długi majowy weekend była pomysłem Gregora. Sprzedał pomysł Jackowi, zwanemu także przez wtajemniczonych Jackiem „Odcięcie” BMW, który jest osobą w takich sytuacjach mówiącą zazwyczaj „Dobrze”. Sprzedał go także Piochowi, który się w takich sytuacjach nie waha. Dołączył jeszcze Mallutkii i ekipa była gotowa. Tutaj zaczyna się opowieść, która zaparłaby Wam dech w piersiach, gdyby była pełna, ale pełną pewnie nie będzie, bo Piochowi nie będzie się chciało, choć Piocho will do his best. Wyprawa rozpoczęła się w piątek 27 kwietnia. Przynajmniej dla części grupy z Gdańska. Wyruszyli zatem i byli w Warszawie w okolicach 14. Tu dołączył do nich Mallutkii Paweł, zwany Mallutkii, z powodów wiadomych ;) Trzy motocykle poleciały w tempie tak zawrotnym, że niektórzy do dziś wspominają, że to była ich pierwsza prawdziwa „piz.a ogień” w ich życiu. Zawdzięczają to oczywiście Jackowi i Kasi, która swymi gabarytami i balansem ciała ułatwia Jackowi to co się nazywa „odcięciem”. Pierwszy nocleg mieli na stacji benzynowej za Rzeszowem. Informacja o noclegu została przekazana Piochowi, który miał dobić następnego dnia rano. Niektórzy ponoć w Piocha wątpili. Jednak ci się zawiedli, bo Piocho, po bardzo wczesnej pobudce i wyjeździe z Wawy o 6 rano, dojechał na stację około 10.30, akurat kiedy reszta pakowała swoje manatki na motocykle. I ruszyli… A była to jazda jak żadna inna. „Piz.a ogień” w pełnej krasie. Toteż Piocho ze Słowacji i Węgier pamięta jedynie wskazówki licznika. A było to szybko i szybciej: 180, 200, 220. W pamięci zapadł jeszcze obiad w Tokaju, bo siłą rzeczy, stalowe rumaki musiały wtedy się zatrzymać. Po chwili byli już w Rumunii. Stąd wzięła się myśl przewodnia wyjazdu „4 kraje w 4 godziny”. Pierwszy nocleg za Satu Mare w Rumunii. Następnego dnia ciąg dalszy – kierunek wschód – Bukowina. Zwiedzanie monastyrów malowanych. Z inicjatywy Gregora czwórka śmiałków zdobywa jedno ze wzgórz nad jednym z monastyrów i syci się widokiem klasztoru z góry. Nocleg w Visus de Sus. Śmiałkowie, mają szczęście w hotelu odbywa się wesele. Nieszczęście w szczęściu polega na tym, że to Adwentyści Dnia 7-ego. Religia nie pozwala im pić i tańczyć. Męska część wycieczki dostrzega chęć w oczach dziewcząt, jednak pozostaje to niewykorzystane, pomimo tego, że wszem i wobec wiadomo, że gol strzelony na wyjeździe liczy się podwójnie. Imprezę w tym temacie ratuje Gregor – przyprowadza ładną recepcjonistkę, o zgrozo 15-letnią. Oczywiście dochodzi jedynie do kulturalnej rozmowy i wymiany kulturowych doświadczeń. Jakoże Gregor jest wielkim fanem zdjęć jedynych w swoim rodzaju – grupa robi sobie zdjęcie z panną młodą. Grzegorzowi spokoju nie daje kwestia jak to jest u Adwentystów z seksem przedślubnym. Nie piją, nie tańczą, to może chociaż w zaciszu domowym sobie folgują. Otóż, co do zasady – nie folgują. Na pytanie Gregora, czy pan młody jest dla niej dobry, świeżo upieczona mężatka, odpowiada „Odpowiem wam jutro.”. Może są nieco staromodni, ale poczucie humoru potrafią mieć. Kolejny dzień to dzień enduro, niezamierzony wprawdzie. Gregor uzyskawszy z dwóch, dość wiarygodnych źródeł, informację że droga przed nami jest „good, good, asphalt” prowadzi nas w góry. Droga przemienia się w szlak górski, zaczyna padać śnieg…Prowadzi teraz Piocho, który ma nieco więcej doświadczenia w takich trasach, jako że jest wielkim fanem Ukrainy, który nieraz już zaliczał razem z Akerem, który jest zwany Akerem, nie wiadomo z jakiego powodu, ale wciąż pozostaje najmłodszym 40-latkiem jakiego Piocho zna (choć Luka twierdzi, że młodszy jest jeszcze Wojewódzki, i chyba trzeba przyznać mu rację). Enduro road zaliczone, straty, jak zawsze w takich przypadkach, być muszą i są. Ale Przygoda jest przez duże „P”. Kolejny nocleg – Suczawa. Nocleg z klasą, bo w miejscowym Continentalu. Mocna grupa zabawowa uderza na miejscową dyskotekę. Pomimo, że miejscowych nie wpuszczają, bo to zamknięta wyborcza impreza, dzięki interwencji i elokwencji jednego z uczestników wycieczki, grupa wchodzi i zaznaje zabawy po rumuńsku, która zasadniczo nie różni się niczym od zabawy po polsku. Chociaż Jacek, słusznie zresztą zauważa, że twarze miejscowych dziewcząt są nieco pospolite. Kolejny dzień to jazda na południe. Widoki naprawdę niezłe. Cztery motocykle zadają szyku na drogach Rumunii. Nocleg w Gheorgheni. Najlepszy chyba podczas całego wyjazdu – bo tani i schludny, choć zapowiadało się zabawnie – cała obsługa i goście przy naszym przyjeździe była naje..na lub wydawała się naćpana. Aż tak dobrze nie było, ale też było fajnie. Następnego dnia kierunek Brasov. Mallutkii zdziera oponę tylną – wymiana w mieście owocuje poznaniem miejscowych motocyklistów – co do zasady same sporty – młodzi Rumunii innych motocykli nie uznają – toteż również z turystyczną oponą jest kłopot. Wszystko jednak kończy się dobrze, choć Paweł wyjeżdża z Brasova uboższy o ponad 200 euraków. Następnego dnia miejscowi pokazują nam okolicę, fajne zakręty, nieco się wlokąc, jak dla nas, dobijamy do Branu. Zamek Draculi – oszukany, ponoć Vlad Palownik w życiu tam nie był, ale władzom pasował, bo jest całkiem ładnie utrzymany, no i jest w Transylwanii, więc jest zamkiem Draculi i tyle. Na marginesie powiem, że poziom komercji osiągnął tam absolutne maksimum. Dalej uderzamy na trasę Tranfogaraską (do dziś nie wiem czy tak się ona właśnie nazywa i czy tak się tę nazwę pisze – jeżeli nie – Gregor na pewno zwróci mi uwagę :smile:) Trasa jest zamknięta , nie jest to jednak dla nas problem. Problemem jest jednak zawalenie śniegiem drogi kilka km dalej. Wycofujemy się i okrążamy trasę od zachodu, aby wjechać w nią od południa. Przejazd jest bardzo nerwowy, niektórzy nawet a mały włos mają bliskie spotkanie z TIRem. Wjazd od południa kończy się analogicznie jak wjazd od północy. Powrót z trasy na nocleg jest męką – dziura na dziurze, ciemno. Nawet Piocho przyzwyczajony do ukraińskich standardów jest poirytowany, lekko rzecz ujmując. Następnego dnia – Bukareszt. Po drodze mandat u rumuńskiej policji. Nawet oni docenili kunszt Jacka łapiąc się za głowę, kiedy pokazywali nasze zdjęcia i szczególnie wskazywali właśnie na Jacka K 1200 S. Szybki Jacek musi wymienić oponę – jego sportowe Metzelery nie zniosły drogi. Szef miejscowego salony Yamahy (właściciel jednego z 83-ech rumuńskich Maseratii) oprowadza nas po mieście, któremu Wawa jako stolica buty może czyścić. Powrót na nocleg wiąże się z V-maxem na autostradzie – Rothmans Piocho zaznaje wreszcie swoich 240, a Piocho pozycji Navaho. Następnego dnia śmiałkowie kierują się na zachód w kierunku granicy. Po drodze malowniczy przełom Dunaju. Po drodze Jacek komplementuje Piocha, który zamyka „choperową” oponę swej VFR. Piocho mile połechtany przy najbliższej okazji uderza za Jackiem w zakręty. Trzyma się go równo do ostatniego winkla, który kończy wizytą na poboczu. Straty niewielkie – Rothmans i tak już był poobijany niemiłosiernie, a przygoda to przygoda. Próba przekroczenia granicy z Serbią kończy się odmową – potrzebne wizy. Ekipa rusza wzdłuż granicy w kierunku Węgier. Nocleg w Szegedzie, gdzie dołącza Kodi z Heniem. Dla tych Panów szacun absolutny. Kiedy my w długi weekend pojechaliśmy do Rumunii, oni kulnęli się do Libanu – 1000 km niewyjęte dziennie. Kodi może i Ty byś coś zrelacjonował? Po Szegedzie Budapeszt, a przed nim ogień na autostradzie doń prowadzącej. Potem Słowacja, Czechy i Polska. Po drobnych przygodach śmiałkowie dojeżdżają do domów. 4 kraje w 4 godziny. Gregor jeżeli przeczytałeś, to mam nadzieję, że się nie zanudziłeś. Pozdrawiam wszystkich motocyklowych podróżników.
  10. Piocho

    4 KRAJE W 4 GODZINY

    Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia - 4 kraje, 4 godziny. Co do szczegółów i opisu trasy - czekamy na Gregora :notworthy: :clap:
  11. Piocho

    4 KRAJE W 4 GODZINY

    I tak po raz kolejny zwarta grupa udała się na długi majowy weekend w kierunku Rumunii. Pojechali: Gregor i Lucek na K 1200 RS, Jacek i Kasia na K 1200 S, Piocho na słynnej VFR Rothmans oraz Mallutkii na FJR. 5000 km pękło, przygód było tyle, że można by obdzielić nimi i miesiąc. w tymmiejscu chciałbym podziękować całej ekipie, która pozostała zwarta, w zasadzie do samego końca :icon_mrgreen: Gregorowi za to, że prowadził, i nie jest to żadna ironia, bo jak on prowadzi to ja czuję się OK. Luckowi za to, że był, bo zawsze to ogromna przyjemność. Jackowi za naukę i cenne uwagi oraz niezapomniane wrażenia na trasie. Jazda za Jackiem to jest to, co odziela chłopców od mężczyzn. Kasi za przyjemne towarzystwo. I Mallutkiiemu za to, że zawsze jedzie i można w trasie na niego liczyć. Zapewniam, że to jeszcze nie konic naszych podróży. Czekajcie na kolejne. :notworthy:
  12. No ba! Gosc zrobil to zlosliwie i sam sie podlozyl. Po premii mu pewnie pojada, ale chcial pokazac, ze duzy moze wiecej wiec niech ma. A na mandat nie nalegalem, bo Policjant widac sam nie byl chetny wlepiac mandat, wiec nie nalegalem. Mysle, ze policajanci niechetnei wlepiaja tym co zyja z jezdzenia, bo rozumieja ich sytuacje - zawsze to zdrodlo utrzymania. poza tym jak kiedys mialem stluczke i byla wina goscia, ale nie wylaczna, a ten sie strasznie plul na motocykliste wariata, to tak zdenerwowal policjanta, ze jemu wlepil, a mnie nic. Czasami lepiej odpuscic. To mowicie, zeby najpierw podjechac do jakiegos speca, niech on wyceni, a potem dopiero do PZU i rzeczoznawcy? I brac kase? Znacie jakiegos speca od owiewek w Warszawie? Spec ma byc jak zawsze dobry i tani. :icon_question:
  13. Na goraco pragne sie podzielic przygoda, ktora mnie spotkala dzisiejszego ranka. Jade sobie podekscytowany poczatkiem sezonu. Slonko ladnie swieci, choc jeszcze nieco zimno. Przed Sadem Najwyzszym z ambasada chinska skrecam w lewo i dojezdzam do skrzyzowania z Andersa. Trzymam sie lewego pasa, bo zamierzam w lewo skrecac w strone Pl. Bankowego. Mijam samochody stojace na swiatlach i staje przed autobuem MZA, ktory stoi jako pierwszy do skretu w lewo. Czuje, ze kireowce autobusu moja zachowanie (zupelnie poprawne z punktu widzenia Prawa ruchu drogowego - samochody i autobus stoja na swiatlach, wiec ja je mijam a nie wyprzedzam, czy wymijam). Kierowca MZA daje temu wyraz naciskajac klakson (po co?!). Ruszam powoli, bo z naprzeciwka jada samochody, która przejezdzaja skrzyzowanie i jada prosto w Swietojerska. Staje, a autobus wjezdza mi w tyl moto. Zsiadam i pytam sie co robisz gosciu? A on, ze nie wyhamowal. Podjezdzamy wiec na przystanek Ratusz Arsenal pod Komenda Glowna Policji i tam sprawe zalatwiamy. Wina jego jest bezsprzeczna - sam mowi, ze nie wyhamowal. Ale zachowuje sie tak i daje mi do zrozumienia, ze jeszcze zobaczymy, bo zaraz przyjedzie instruktor MZA (kazdy kto mial kiedys stluczke z MZA wie, ze jezeli tylko jest drobna watpliwosc to wyjdzie na to,ze to twoja wina; instroktor przyjedzie i zaraz powie, ze wszystko widzial itd itp.). Poza tym zawsze jak jest stluczka z motocyklem to wina moto, bo "motocyklista wariat!!!". Chce dzownic po Policje, ale gosc mowi, ze nie ma po co bo przyjedzie instruktor i on wszystko zalatwi. Po Policje oczywiscie zaraz zadzwonilem. Instruktor przyjechal i oczywiscie sam stwierdzil, ze wina kierowcy autobusu jest bezsprzeczna. Przyjechala tez Policja - konkretnie mily Policjant na Hondzie 250. Nie nalegalem na mandat, wiec sobie pojechal. RADA: Zawsze jak maci estluczke z autobusem MZA dzwonicie po Policje!!! Nadzor Ruchu oczywiscie Wam powie, ze nie ma potrzeby, bo oni maja w kwestii wypisywania papierow takie same uprawnienia jak Policja. Moze i maja, ale to oni w zasadzie sa po drugiej stronie (po stronie MZA). Mandatu oczywiscie nei wlepia swojemu kierowcy. Wszystko inne oczywiscie zalatwia, ale mandat moze miec dla Was pozniej znaczenie jezeli sytuacja jest watpliwa i moze pozniej dojsc do sporu (kto wie, czy i w moim przypadku do sporu jeszcze nie dojdzie, choc oswiadczenie jest jednoznaczne). I nigdy nie dajcie sie przekonac, ze to Wasza wina i niech Was nie zwodzi pozorna pewnosc siebie kierowcy, ze sprawe da sie zalatwic. PS. Pytanie oczywiscie do specow od UBEZPIECZEN. MZA jest w PZU, wszystko zalatwiaja na Grojeckiej (specjalny oddzial czy jakos tak). Czy najlepiej zalatwic to bezgotowkowo (dac do salonu Hondy i niech robia). Moto to VFR 750 F z 1987 Rothmans. CZy moze lepiej dac do jakiegos magika od owiewek, który potem wystawi rachunek i niech za to placa. Czy lepiejwziac kase od PZU i samemu sie bujac. Dodam, ze motocykl ma byc moj i nie zamierzam go sprzedawac. Co do uszkodzenia to peknieta jest tylna obudowa lampy i tylna owiewka pod siedzeniem oraz naruszony uchwyt dla pasazera. I oczywista refleksja - stluczka minimalna, nikomu nic sie nie stalo, ale moglo byc duzo gorzej, wiec uwazajcie. Jak probowalem to tlumaczyc kierowcy to powiedzial, ze dla niego mneijszym zlem jest walnac w motocykliste niz gwaltoanie zahamowac, bo w autobusie moze siedziec mataka z dzieskiem na reku i to dziecko moze spasc i moze mu sie cos stac. I wtedy to by byla szkoda i nieszczescie. I nie mowcie mi, ze matki tam nie bylo, bo zawsze byc mogla!!! :icon_mrgreen: :icon_mrgreen: :icon_mrgreen:
  14. Zbychu - ostatnio zabieram głos rzadko, wtedy kiedy warto. Tu warto. Zbychu: szacun. Chodzi głównie o wyciągnięcie temtu z zapomnienia i o to, że myślenie boli ;-)
  15. Piocho

    Norwegia 2006

    Tak to wlasnie bywa - jedni jezdza, inni gadaja.
  16. Dlatego doceniaja to tylko nieliczni. Ale szacun tych nielicznych jest najbardziej wartosciowy, bo prawdziwie szczery.
  17. Piocho

    KRYM 2006

    No nie przesadzaj. Ukraina to Ukraina - w srodku chyba wszedzie wyglada podobnie, a jak to robisz na raz to i tak ci wszystko jedno ;)
  18. Piocho

    KRYM 2006

    Mandaty - 130 hrywien na tydzien.
  19. Piocho

    KRYM 2006

    Greg, jak widzisz, mamy juz dwie relacje w tym poscie, choc nie nasze. Poki co, jest co czytac dla chetnych. Nasza relacje byc moze umiescimy, jak forumowicze znudza sie tymi, ktore juz sa ;)
  20. Piocho

    KRYM 2006

    Mironie mamy to na uwadze caly czas. W koncu to ty nas prowadziles jak wjezdzalismy na Ukraine pierwszy raz.
  21. Piocho

    KRYM 2006

    Bardziej szczegolowa relacja wymaga bardziej szczegolowego zatanowienia sie. Moze Aker cos tu pomoze :) Ogolnie przygod bez liku. Tam kazdy kilometr przejechany jest przygoda (przy tych drogach i tych kireowcach) i rzeklbym, ze liczy sie podwojnie, a nawet poczwornie :) Jedno zo mozna powiedziec od razu - wspaniali ludzie i motocyklisci. Niektorzy nawet zarejestrowani na 4um. My z Akerem bardzo sobie chwalimy i goraco polecamy.
  22. Piocho

    KRYM 2006

    Czy mozna zaatakowac Krym w 8 dni? Otoz mozna - tego wlasnie dokonalo dwoch smialkow z miasta Warszawy. 8 dni jazdy, prawie 5000 km przejechane, przy czym ostani odcinek z Odessy zostal lykniety na jeden raz. :) Czy Ukraina jest przyjazna motocyklistom? Jak najbardziej, choc oczywiscie jej drogi nieco mniej. Jednak autostrada Kijow Odessa to prawawdziwy wypas i chwilowe wytchnienie. A sam Krym - wspaniale miejsce - morze, gory, zakrety, pogoda - kwintesencja motocyklowej przygody.
  23. Bibiki przefajne nawet. A przaygoda pierwsza klasa. Rzekłbym - najwyższej motocyklowej próby ;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...