W obronie tematu: temat został zaczęty po tym, jak kolega autora nie wrócił z jazdy motocyklem... (,,,bardzo mi przykro,,,), więc apeluję o delikatny szacunek dla autora, a jeśli ktoś uważa, że temat nietrafiony, to przecież nie ma obowiązku odpowiadania! No mam rację, czy nie? :smile: Śmierć, że nieunikniona wiadomo, że się z nią oswajamy fakt, choć czuję respekt przed sportem motocyklowym, z każdej jazdy korzystam, jakby mogła być tą ostatnią, to przed wyjazdem zawsze powołuję się na Św. Krzysztofa. Kilka słów wyszeptanej prośby o bezpieczny powrót, raz do roku poświęcenie sprzętu, a potem na drodze zawsze ta sama procedura, tak popularna wśród Motocyklowej Braci, czyli myślenie za wszystkich dookoła, obudzenie uśpionych pokładów empatii i wczuwanie się, że np Pani na przejściu się berecik poluzował, wiaterek zaraz jej go zwieje na asfalt, a ona wybiegnie mi pod koła, żeby ratować moherowe nakrycie głowy; że np Pan w BMW za mną preferuje widok motocyklisty przez wsteczne lusterko i dlatego musi mnie wyprzedzić już, teraz i żadna podwójna ciągła go nie powstrzyma, że na wioskach dzieciaki rzadko widzą MOTÓR i dlatego z otwartymi buźkami mogą mi się wrolować na drogę. Pewnie dlatego, że mój Rumak to nie raczej ten typ, który ponosi zaraz do Walhalli, a Jeździec glebę też już zaliczył, przekonał się, że trochę boli, nie myślę o śmierci, szanuję ją i powinność, jaką przypadło jej czynić... a sama korzystam z jazdy do końca czerwonej krechy na obrotomierzu a jak już końcówki włosów mi rudzieją z radochy, wracam do domu, po drodze dziękując patronowi zmotoryzowanych za bezpieczny powrót. :lapad: