Skocz do zawartości

kolasgsxr

Forumowicze
  • Postów

    131
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kolasgsxr

  1. Dzięki! Duke dawał sobie świetnie radę, trzeba przeboleć tylko dojazd do Cro a potem już rewelacja. Były miejsca gdzie pokazywał spalanie 1,9 l (tak, tak na 100 km). Nie grzał się jak jego większy kolega, miał wygodniejszą kanapę, wzbudzał zainteresowanie wszystkich motocyklistów, których spotykaliśmy ("To jest 200? Dojechaliście tutaj na motorach? Niemożliwe"). Wyprzedzanie też nie jest na nim problemem, chodź wiadomo, że tutaj sporo zależy od umiejętności kierownika. Trzeba umieć wykorzystać pełny zakres mocy i rozpocząć manewr w dobrym momencie. Jedynie mógłby mieć nieco większe przebiegi pomiędzy serwisowe (co 5 tys km). Trochę nas to ograniczało. I tak przeciągnęliśmy przegląd o 1 tys km. Mam pytania/prośbę do Was wszystkich czytających, czy możecie podesłać mi na p.w. tytuły jakiś fajnych bałkańskich piosenek - typu tych z pierwszej i drugiej części filmu? Z góry dziękuję.
  2. Opiszę w kolejnej części zajefajną miejscówke w okolicach Szkodru ;)
  3. 24 czerwca – Zjadamy małe śniadanie i ruszamy ponownie w stronę mostu na Tarze, tym razem na swoich obładowanych Kaciach. Na miejscu robimy kilka fotek i ponownie jedziemy w stronę Podgoricy, tym razem wzdłuż kanionu Tary, przejeżdżając przez Mojkovac i Kolasin. Przez pierwsze kilkanaście kilometrów droga nie robi na nas szczególnego wrażenia, ponieważ przy drodze rosną drzewa, które skutecznie zasłaniają widoki, góry po obu stronach też nie są specjalnie wysokie i strome. Droga robi się prześliczna za miejscowością Kolasin, przejeżdżamy przez niezliczoną ilość wykutych ręcznie w litej skale tuneli (do tej pory są w surowym stanie, niczym nie zabezpieczone, nie obudowane i nie oświetlone), góry robią się coraz wyższe i niejednokrotnie mają pionowe zbocza wzdłuż kanionu, sama droga wije się znacznie wyżej niż na początku po półkach skalnych raz po jednej, raz po drugiej stronie Tary. Termometr pokazuje miejscami 33 stopnie, jest nam strasznie gorąco w ciuchach motocyklowych. Pewnym wyzwaniem na tej drodze jest dość duża ilość pędzących tirów (widać, że ich kierowcy znają tą drogę i wiedzą na ile mogą sobie pozwolić na danym zakręcie), które z racji zakrętów przechodzących w kolejne zakręty, ciężko jest wyprzedzić. Ale nawet Diuk daje radę ;) Kilkanaście kilometrów przed Podgoricą, po wyjściu z jednego ostrego zakrętu wjeżdżamy w tunel… a w nim bez świateł stoi sobie samochód z „Rumunami” na pokładzie – jeden z nich stoi na przeciwległym pasie. Żeby nie zaparkować mu w bagażniku musimy ostro hamować. Chyba czekają, aż ktoś wjedzie im w dupsko… Przejeżdżamy przez centrum Podgoricy, ale jest tak gorąco, że nawet nie przychodzi nam do głowy, żeby się tam zatrzymać i coś pozwiedzać. Kierujemy się na jezioro Szkoderskie. Na tym odcinku drogi Duke pokazywał takie spalanie: Fajne prawda? ;) W miejscowości Virpazar skręcamy w lewo w drogę biegnącą wzdłuż południowego brzegu jeziora. Drogę tą polecali nam ludzie z forum motocyklistów, i słusznie, bo jest bardzo fajna: wąska, miejscami dość stroma, z dużą ilością zakrętów i widokiem na całe jezioro Szkoderskie i widokiem naprzeciw legły, Albański, brzeg. Wszystko to powoduje, że bardzo często muszę jechać powoli na jedynce, co w połączeniu z upałem i obładowaniem motocykla doprowadza dzika do czerwonej lampki ostrzegawczej – over hiting. Nie ma wyjścia, trzeba przyspieszyć, żeby go trochę schłodzić. Po paru minutach niepewności czy węże od chłodnicy i sama chłodnica wytrzyma ciśnienie prawie gotującego się płynu, udaje się zbić jedną kreskę temperatury uffff. Niestety przegrzewanie w 990-tkach jest częstą przypadłością. Pomaga tylko demontaż osłony chłodnicy (ale grozi jej przebiciem np. kamieniami z pod koła), lub montaż dodatkowego wentylatora. Mniej więcej w połowie jeziora znajdujemy mini zatoczkę i zatrzymujemy się zrobić jakieś jedzenie. Od razu rozbieramy się z ciuchów motocyklowych i zostajemy w samych gaciach, co może trochę dziwnie wygląda, ale mało nas to obchodzi przy takim upale. Na obiad mamy tę samą, ohydną kiełbasę, którą jedliśmy wczoraj. Na surowo jest kompletnie nie jadalna, więc gotujemy ją na palniku. Czegoś tak paskudnego dawno nie jedliśmy... Po godzince odpoczynku wyruszamy do naszego dzisiejszego celu – Szkodru (Albania). Kiedy droga wzdłuż jeziora zaczyna zakręcać w głąb lądu, wydaje się, że zrobi się mało ciekawie. Jak się jednak okazuje, jest to kawałek najbardziej stromej i krętej z całego wyjazdu drogi (od skrętu na wysokości Kravari, do dojazdu do granicy Czarnogóry z Albanią). Dodatkową atrakcją są krowie (lub inne) placki na dziurawym asfalcie, które skutecznie powodują uślizgi kół. Hamulce po zjeździe na dół rozgrzane są do czerwoności, bo droga jest taka stroma i kręta, że nie daje się hamować silnikiem – przynajmniej na moim Advenczerze. Prędkość na jedynce jest po prostu zbyt duża na warunki na tej drodze. Wreszcie jest, oto czekamy na odprawę paszportową na granicy z Albanią. Przechodzimy ją szybko i wjeżdżamy do Albanii. To, co nas tutaj zastaje, przechodzi naszą wyobraźnię o tym kraju. Na drogach stoi pełno śmietników i jest mnóstwo śmieci leżących obok nich. Powoduje to straszny smród. Po drogach chodzi pełno świń, kóz, baranów, krów, psów, kotów… od nich również nieco waniajet. Domy wyglądają jak slumsy, a ludzie jakby tylko czekają, aż się zatrzymamy, żeby mogli nas obrobić. Strach się zatrzymać! Na drogach królują samochody z celownikiem na masce (pewnie ok. 90% wszystkich samochodów), a przynajmniej Albańczycy chyba myślą, że to jest celownik i tak też go traktują. W Albanii można mieszkać byle gdzie, w byle czym, ale trzeba mieć Mercedesa! Osobowego, dostawczego, tira, busa, obojętnie, byle tylko to był Mercedes. Większość z nich to stare „beczki”, które kopcą na czarno, na biało, na fioletowo, ale zdarzają się też czasami nowe ML-e i S-klasy. Być może zamiłowanie do tej marki bierze się z tego, że ich kierowcy nie muszą przestrzegać żadnych przepisów na drodze, mogą zaparkować na środku drogi, mogą jechać pod prąd, mogą wymuszać, spychać, zawracać w dowolnym miejscu… po prostu wolno im WSZYSTKO! Pozostałe 10% samochodów to VW i BMW i bardzo rzadko coś innego. Kierowcy używają klaksonu zamiast hamulca, kierunkowskazów i świateł, i w celu pozdrowienia innych kierowców. Klakson jest tutaj dobry na wszystko. Dojeżdżamy do miejscowości Szkoder i rozglądamy się za jakimś noclegiem. Nic nie udaje nam się znaleźć. Ponieważ nikt napotkany przez nas w okolicy nie mówi po angielsku, podjeżdżamy pod „Hotel Europa” zapytać o jakieś campingi, hostele itp. W hotelu jednak niczego się nie dowiadujemy, nikt tam nic nie wie. A cena za nocleg u nich to jedyne 100 Euro/dobę. Grzecznie dziękujemy i wychodzimy. 100 euro, chyba ich pogięło. Na nasze nieszczęście hotelowe WiFi cały czas zrywa nam połączenie i nie możemy z niego skorzystać. Jedziemy więc dalej, mijamy Szkoder i zatrzymujemy się na stacji benzynowej za miastem, gdzie widzimy napis „Free Wifi zone”. Jest już późno i to nasza nadzieja na znalezienie czegoś do spania. Odpalamy booking… a tam wyskakują AŻ 3 (słownie trzy) obiekty w całej okolicy Szkodra, z czego dwa z kosmiczną ceną. Dwójka z nas zostaje na stacji, a ja jadę zbadać ten 3-ci obiekt (Guest House Florian). Okolica mocno nie ciekawa, wszystkie szałasy/domki zasłonięte murowanym ogrodzeniem, tak, aby nikt nie widział co jest za nim. Dojeżdżam, zsiadam z motocykla, a obok mnie już 5 małych tubylców. Pani zaprasza mnie do środka, żebym zobaczył pokój, a na motorze mam wszystkie rzeczy przypięte (łącznie z paszportami, portfelem, itp.). Ale trudno, zostawiam i idę (na szczęście po powrocie wszystko jest na swoim miejscu). Pokój to: 5 łóżek (każde inne), stare, dziurawe okna i kawałek podłogi, cena 35 euro. Strasznie drogo jak za takie coś, ale jesteśmy zdesperowani, więc bierzemy. Wracam na stację po Dorotkę i Janelka. Późnym wieczorem mamy możliwość zjedzenia kolacji (za 7 euro/osobe). Kolacja to: gotowane, smażone, pieczone i nie wiem co jeszcze warzywa, i miska frytek. Udaje nam się doprosić o jakieś mięso, ale jest tak słone, że nie daje się go zjeść. Jeśli myślicie, że to już koniec atrakcji, to oznajmiam, że niestety nie . Padnięci kładziemy się spać. Od ok. 4 rano zaczynają piać kury, koguty, czy nie wiem, co tam jeszcze. Nie daje się już usnąć. Mamy ochotę ubić te cholerne kury! Co najlepsze, sprawdzając w internecie opinie na temat tego „pensjonatu” jesteśmy mocno zdziwieni. Wszyscy piszą, że jest tutaj fajnie, taka rodzinna atmosfera, pyszne posiłki i wysoki standard… Dystans 270 km.
  4. Wskazanie temperatury jest ok, tylko nie widać ",". U Miszy tankowaliśmy tylko do ustnie, do Kacia nie wlałbym tego gó...a :crossy: Przy zjeżdżaniu z Durmitoru bawiliśmy się w "ekonomiczną jazdę" ;) 23 czerwca – Pobudka skoro świt, o jakże masakrycznie wczesnej porze, 8.30, pijemy kawę, wsiadamy do Defendera i jedziemy 20 km w dół, w stronę słynnego mostu na Tarze, obok którego jest baza raftingowa. Po przyjeździe na miejsce organizatorzy częstują nas śliwowicą…(takie tutaj panują zwyczaje :) )jednak po wczorajszym dniu, mało kto decyduje się, aby ją wypić… Potem dobór pianek, butów, kasków (mają kilka kasków z mocowaniami do GoPro) i kamizelek. Tylko my wybieramy się bez pianek, reszta pipek zakłada cały strój-cieniasy :) Pakujemy pontony na przyczepkę, wsiadamy do busa i jedziemy kilka kilometrów w stronę Mojkovac, do miejsca gdzie rzeka jest prawie na równi z drogą. Do pontonu mieści się ok. 10 osób. Woda w Tarze bardzo zimna, lodowata, ale mimo braku pianek moczymy tyłki, na co ludzie w piankach się trochę krzywią – cieniasy :) Sam spływ okazuje się być dość nudny, trwa ok. godziny, a ciekawych miejsc, w których się coś dzieje, dosłownie kilka. Ale widoki cudne :) Dla nas za słabo, nawet się ponton nie wywraca ani razu :) Ale mamy najfajniejszego przewodnika ze wszystkich grup, który urozmaica nam spływ : a to ścigamy się z innym pontonem, a to płyniemy tyłem do przodu, a to kręcimy się w kółko :) Po wyjściu na brzeg, zapakowaniu pontonów na busa, wracamy do bazy przy moście. W cenie imprezy miał być również na koniec poczęstunek. Jak to mówił Misza będzie „rybu, mięsu, picie, wszystko budziet”, a jest tylko ZNÓW zimna ryba, a do picia szklanka coli, na którą czekamy 20 min. Na koniec czekamy, nie wiedzieć po co, na co i na kogo, chyba 2h, zamiast spakować się i wrócić do Zabljaka. Przyjemność ta kosztuje nas 50 euro od osoby. Po fakcie uważamy, że to znacznie za dużo. Po przyjeździe do Zabljaka na miejscu zastajemy grupę motocyklistów z Niemiec (na Goldwingach), Słowacji, ale także i z Polski. Po krótkiej pogawędce wybieramy się na spacer nad Crne Jeziero, z brzegów którego rozpościera się piękny widok na otaczające góry. Kto tam był i może opowiedzieć jakie są tam szlaki? W domku mamy mały artystyczny nieład, przez niektórych zwany pierdolnikiem ;) Wieczorem robimy sobie wspólne ognisko z nowo poznanymi motocyklistami z Polski i gadamy z nimi o ciekawych miejscach na trasie (oni jadą oczywiście w odwrotną stronę niż my). Pieczemy sobie kiełbaski, a raczej coś, co z wyglądu przypomina kiełbasę, ale w smaku nie przypomina niczego jadalnego… Dystans 10 km (motocyklami do marketu po „niby kiełbasę”). Z ważnych info: koszt osoby we własnym namiocie plus motocykl, kosztuje u Miszy 2 euro!!!! Nie warto też rezerwować przez booking, bo na miejscu jest taniej. Miejsce to jest też idealne dla osób lubiących chodzić po górach. Jest mnóstwo szlaków o różnym stopniu trudności i różnych długościach. Mamy nadzieję, że kiedyś tam wrócimy pochodzić po górach. Udało mi się złożyć pierwszą część filmu ;)
  5. Będzie pewnie jutro ciąg dalszy ;) chociaż w zasadzie to dziś:) 22 czerwca [cz. 3/3] W górach pełno jest owiec i krów, które czasami stoją za ostrym zakrętem na drodze. Droga w najwyższych partiach prowadzi na wysokości ok. 2100 m.n.p.m. co wiąże się też ze znacznym spadkiem temperatury. W wielu miejscach zalega śnieg. Ok. 17.30 zatrzymujemy się pod najwyższym szczytem ok. 2700 m n.p.m. i zaczynamy robić obiad. Siedzimy ok. godziny i jedziemy do miejscówki, którą rano znaleźliśmy na bookingu. Kilometry wolną ubywają, ponieważ co chwila robimy zdjęcia i kręcimy filmy, po drodze chodzą krowy, owce i barany, więc trzeba jechać ostrożnie. A tu mistrz drugiego planu hahahahahahah Pasterze trochę w odwrotnym wieku do tych polskich ;) Po małych problemach znajdujemy cel naszej dzisiejszej wycieczki (Camp Apartments Razvršje za 25 eur/3 osoby) i tutaj się dopiero zaczyna ;) Ukazuje się nam Misza – chyba jakiś miejscowy bóg, z daleka macha do nas, pokazując „to tutaj, tutaj chodźcie”. Podjeżdżamy, zsiadamy z moto i witamy się Miszą, który zamiast pokazać nam nasz pokój zabiera nas na „kruszkówke i kaffu”. Przy Kruszkówce opowiada zabawne historie, zaprzyjaźniamy się z nim. Kruszkówka okazuje się być nalewką z miejscowych gruszek, bardzo dobra, nie za mocna – podobno ok. 20%. Na miejscu jest już kilku motocyklistów (chyba) z Czech, ale też sporo zwiedzających te rejony Polaków. Domki/pokoje duże, czyste, nowo urządzone. Misza proponuje również, abyśmy spróbowali miejscowej ryby, podobno nielegalnie łowionej w Jezero Crno (które znajduje się w Parku Narodowym Durmitor). Misza jest kimś w rodzaju ratownika TOPR – i jak mówi, jemu wszystko wolno ;) Ma nawet swój helikopter :D Miejscowej rybki trzeba spróbować, więc Misza wydaje rozkazy swoim pracownikom, żeby przygotowali dla nas ryby – bardzo dobre, tylko podane na zimno. Swoją drogą Misza ma tam ludzi od wszystkiego- kucharki, osobę donoszącą kruszówkę, spisującą dane z paszportów, pokazującą pokoje, sprzątającą, podającą posiłki, murującą kolejne domki … każdy robi coś innego. Czekając na rybę pytamy o rafting po rzece Tara. Okazuje się, że Misza i to jest w stanie nam zapewnić :) „U mienia jest rafting!” (czego z resztą u niego nie ma…). Misza bez problemu dogaduje się z nami, wszystko udaje się zrozumieć, pomimo, że ani on nie mówi po polsku, ani my po czarnogórsku :) Misza zyskuje naszą ogromną sympatię dzięki swojej niebywałej gościnności, nieudawanej, oraz poczuciu humoru. Jego „Kolasińsky i malij brat” :) na nasz widok wzbudza u nas uśmiech na twarzach. Wieczorem próbujemy też trochę innych wyrobów alkoholowych made by Misza :) , z poznanymi Polakami… chyba mają więcej niż 20%... bo kończy się to zaśnięciem w ubraniu motocyklowym i ciężkim porankiem dnia następnego :D Dystans 250 km. Na koniec zagadka. Co jest dziwnego na tym zdjęciu ? ;)
  6. Mówisz i masz ;) Szykuj flaszkę bo zaraz ruszamy ! 22 czerwca [cz. 2/3] Na dół zjeżdżamy drogą na Cetinje. Ok. 13.00 dojeżdżamy do Podgoricy, gdzie zajadamy się pysznościami w piekarni. Jest ok. 32 stopni. Kolejnym punktem na GPS jest Pluzine, położone nad rzeką Pivą, skąd zaczyna się kolejny przepiękny górski odcinek drogi, z mnóstwem ręcznie wykutych, zupełnie nie obrobionych tuneli skalnych i pięknym widokiem na rzekę Pivę, który prowadzi przez Nacional Park Durmitor do Zabljak-a. Są takie tunele, w których zostały wykute skrzyżowane drogi! Sporo jest też spadających kamieni, na które trzeba uważać. Mimo upału zatrzymujemy się co chwila, żeby zrobić zdjęcia. Tak piękna droga, musi prowadzić do pięknego miejsca, takim też jest park Durmitor. Nie da się opisać widoków, tam trzeba po prostu pojechać i zobaczyć. Z góry przepraszam za dużą ilość zdjęć z tego dnia, ale tam jest tak cudownie, że nie potrafię wybrać.
  7. Dzięki, cieszymy się, że się komuś podoba ;) Ciąg dalszy wkrótce. 22 czerwca [cz. 1/3]– Poranek wita nas pięknym widokiem na góry i lądujące kilka kilometrów dalej samoloty. Dziś mamy w planie jeden z najpiękniejszych odcinków trasy. Początkowo kierujemy się na Njegusi, do którego z Kotoru prowadzi piękna droga z dużą ilością zakrętów, i cudownymi widokami na całą zatokę Kotorską. Im jesteśmy wyżej, tym widoki są ładniejsze. Janelek dostrzega „gekona”, więc zatrzymujemy się, by zrobić fotki. Nie dojeżdżając do samego Njegusi po prawej stronie jest odbicie na Nacional Park Lovcen. Trasa prowadzi nas wąską drogą obrzeżami parku Lovcen, przez góry, z super widokami na zatokę i morze. Mijamy kilku motocyklistów - byłoby dziwne jak by jechali w tą samą stronę co my, prawda? Do najwyższego miejsca, na które można wjechać, docieramy po 2 godzinach, ok. 10:30. Do szczytu Jezerski (1657 m.n.p.m.) zostaje nam do przejścia kilkadziesiąt schodów, ale na takiej wysokości jest przyjemnie chłodno (były miejsca gdzie zalegał jeszcze śnieg), więc idzie się przyjemnie. Ze szczytu rozpościera się piękny widok na park oraz zatokę. cdn... cdn...
  8. Tak ;) Musi ktoś napisać post jako "przerywnik". Można chyba dodać 20 lub 25 zdjęć ciągiem, potem trzeba odczekać 24h lub poczekać na "odblokowywacza" hehe
  9. W 125 wydaje mi się, że ta szyba nie jest ci zupełnie potrzebna. Zresztą bez niej też można jechać w daleką trasę. Jak masz ochotę to tutaj http://forum.motocyklistow.pl/index.php/topic/171215-jak-masz-krowe-to-hamuj-jak-masz-psa-to-nie-hamuj-balkany-2014/ zaczynam opisywać tegoroczną wyprawę na Bałkany, gdzie jednym z bohaterów jest KTM Duke (tylko że 200, ale oprócz pojemności silnika reszta jest identyczna jak w 125). Pozdro i powodzenia w zakupie.
  10. Na półwyspie Peljesac (Cro) jest bardzo dużo plantacji winogron i praktycznie w każdej wiosce robią domowe wino (są białe i czerwone). Przy drogach są małe sklepiki, często w piwnicach, garażach. Bardzo chętnie częstują różnymi "szczepami" - hojnie przy tym lejąc. Po degustacji z kilku różnych butelek w szybkim tempie można się nieźle urąbać :biggrin: w takim upale. Do tego ceny za butelki są od 15-20 kun (czyli ok 10-15 zł) zachęcają do zakupów. Dostać też można winna z wyższej półki za 40 kun. Nam jednak bardziej smakowały te z dolnej półki. Do tego gdzie się dało piliśmy Karlovacko cytrynowe, które traktowaliśmy jak oranżadę a nie jak piwo.
  11. Cieszę się, że się podoba ;) 21 czerwca – Dziś w planie dojazd do Czarnogóry, w której nigdy nie byliśmy. O 7.30 na kemping „przyjeżdża sklep” ze świeżym pieczywem. Pogoda rano taka sobie, ale nie pada. Jemy śniadanie, pakujemy się i ruszamy na podbój Kotoru. Po drodze odwiedzamy kilka wartych uwagi miejsc. Najpierw zatrzymujemy się na wysokości miejscowości Potomje, gdzie znajduje się pięknie zachowany, ręcznie wykuty w skale tunel Dingac o długości 400 m i szerokości na jeden samochód. Robi wrażenie. Następnie jadąc w stronę miejscowości Stone odbijamy w pewną sekretną drogę, którą wjeżdża się na szczyt pasma górskiego, gdzie znajduje się kilkadziesiąt wiatraków. Po rozmiarach sądząc mają one ok. 1 MWe każdy. Po kilkuset metrach droga ta zaczyna iść mocno w górę i jedzie się po bardzo dużych i luźnych kamieniach, które są dodatkowo bardzo różnie porozrzucane przez płynące drogą strumienie i bardzo śliskie (po opadach). Diuk nie daje rady na takiej nawierzchni. Dorotka zawraca, jednak w dół droga staje się jeszcze trudniejsza niż pod górę. Pierwsze trudne chwile dla Diuka i Dorotki, więc z tyłu za nimi biegnie Janek, tak na wszelki wypadek… a Ja na dziku jadę na górę, strzelam kilka fotek z wiatrakami i szybko wracam na dół. Im bliżej Dubrownika, tym pogoda zaczyna się poprawiać. Robimy obowiązkowy postój na zrobienie fotek na moście Dr. Franja Tudmana o długości 518 m. przed Dubrownikiem. Żar leje się z nieba, akurat wtedy, gdy chcemy przejechać przez wiecznie zakorkowany Dubrownik. A w oddali czai się "zło" ;) Zatokę Kotorską objeżdżamy dookoła... ... i zatrzymujemy się przy starym mieście w Kotorze. Obok nas sporo motocykli, głównie z Polski. Z dwójką Polaków-motocyklistów udaje się trochę pogadać o trasie, miejscach, które warto zobaczyć, zdobywamy też namiary na fajną miejscówkę blisko południowego wjazdu na Transalpinę. (Nie wiedzieć czemu, praktycznie wszyscy motocykliści, których spotykamy na trasie robią trasę odwrotną do naszej, tj. zaczynając od Rumunii, a kończąc w Chorwacji.) Na starówce jemy sobie pyszne Kalmary (Dorotka ma dziś urodziny :D ). W restauracji mamy dostęp do WiFi, więc jest to dobre miejsce na szukanie noclegu w okolicach Kotoru na booking-u. Udaje się szybko znaleźć fajny i niedrogi nocleg kilka kilometrów dalej w miejscowości Radanovici. Po wielu trudach (przejeżdżamy tą miejscowość 4-y razy, pytając się policji, przechodniów, jak tam dojechać…) w końcu jakoś trafiamy. Kwatera bardzo nam odpowiada, czysto i bardzo ładnie, z pięknym widokiem na góry. Smarujemy łańcuchy, bierzemy prysznic, jemy kolację i raczymy się białym winem zakupionym w Chorwacji, świętując urodziny Dorotki :D Z dobrymi humorami kładziemy się spać. Dystans 220 km.
  12. Sherman a które ortezy polecasz? Ja po lekkiej glebie mam peknieta głowę strzałki kolana, wiec wole juz nie ryzykować wiecej:)
  13. 20 czerwca – Poranek bardzo ładny, bezchmurny. Ale zgodnie z wczorajszym postanowieniem, jedziemy dalej. Pakujemy się zatem i ruszamy na prom z miejscowości Ploce, który zabierze nas na półwysep Peljesac (prom przybija do Trpanj). Nie jedziemy jednak magistralą adriatycką, a w górę, do Starej Podacy, z której z poprzednich lat znamy malowniczą drogę (nie ma jej na żadnej mapie). Jadąc wzdłuż pasma górskiego wyjeżdżamy w Gradac-u, i dalej już 8-ką. Ceny promu niestety nie pamiętam, ale odpływa on dość często. Po zjechaniu z promu spotykamy kolejną grupkę motocyklistów z Włoch, oni również jadą w kierunku przeciwnym do naszego :o Zaraz po zjeździe z promu jedziemy na piękną i jeszcze dziewiczą plażę w Divnej (znaną nam z zeszłorocznych wakacji). Po drodze w miejscowości Gornja Vrucica kupujemy wino z lokalnego wyrobu, które w zeszłym roku nam bardzo smakowało. Jest tam też bardzo mało luksusowy kemping, ale i bardzo tani (za 3 os, namiot i 2 moto 110kun), na którym się rozbijamy. Idziemy się opalać i pływać. Z dziewiczej plaży, w oddali widać okolice Podacy - pogoda w tamtej okolicy się sprawdziła, dobrze więc, że tam nie zostaliśmy - nad lądową częścią wybrzeża przechodzi silna burza, momentami widać, jakby chmury spadały do samej ziemi (tak mocno leje deszcz), do tego piękne pioruny i głośne grzmoty. Momentalnie spada temperatura i zrywa się silny wiatr, jednak nasz półwysep burza jakimś cudem omija, i spada na nas zaledwie 10 kropel deszczu (Dorotka miała rację :) ). Zjadamy uroczysty posiłek (zupki chińskie spod Radomia, kanapki z pasztetem Podlaskim) i idziemy posiedzieć nad brzegiem morza. Dystans 70 km (z tego 20 km wyjazd do sklepu i z powrotem do Trpanj).
  14. 19 czerwca - … na prom ze Splitu do Vela Luka (Korcula), który odpływa o 10:15. Jednak okazuje się, że cena promu to nie 270 kun (jak to wynika z informacji sprawdzonej w domu w internecie, przed naszą wyprawą), a prawie 500 kun!!! Uznajemy, że to dla nas za drogo, i jedziemy wybrzeżem. Zahaczamy o starówkę Split-u w poszukiwaniu miejsca, w którym jedliśmy najlepsze lody na świecie (3 czy 4 lata temu). Niestety już go nie ma, musieli zrobić w tym miejscu jakąś inna knajpkę. Zjadamy za to pyszne śniadanko i pijemy dobrą kawusię, ciągniemy Internet (WiFi) i ustalamy co dalej robimy. Ok. 11 wyjeżdżamy w kierunku Podacy, w której byliśmy kilka lat wcześniej. Na wysokości Makarskiej jest jednak pewna atrakcja, której nie możemy ominąć, mianowicie góra Sv. Jura (1 762 m.n.p.m.), na którą można wjechać wąskimi i krętymi drogami. Droga (od szlabanu) na szczyt ma 23 km, w każdą stronę jedzie się ok. godziny, a przyjemność taka kosztuje 50 kun od osoby, ale warto. Wrażenia z przejazdu są super. Na trasie spotykamy kilku motocyklistów, rowerzystów oraz samochody, które wyjeźdzają bezmyślnie z za zakrętów myśląć, że przecież z naprzeciwka napewno nic nie jedzie. Do dawnej kwatery w Podacy dojeżdżamy na 17. Latamy po sklepach w poszukiwaniu mięsa mielonego, jednak bez powodzenia. Trzeba podjechać do większego marketu w Gradac. W tym czasie Dorotka robi pranie… Po pysznym obiadku idziemy się kąpać. Tego dnia pogoda dopisuje. Jednak sprawdzając pogodę na następny dzień nie wygląda to już dobrze – deszcze i burze. Nie ma więc sensu zostawać tutaj, trzeba jechać dalej. Dystans 175 km.
  15. Zapomniałeś wspomnieć, że: - te osoby, które nie poszły raczyć się przysmakami na miasto, musiały zostać i często zwiedzać tą część pokoju, która tobie się akurat nie podobała :blink: - dostałeś jedynkę, bo chrapiesz jak stara lokomotywa. No dobra może trochę przesadzam, jak stara lokomotywa to chrapał kto inny :rolleyes:
  16. Ktm Duke 125 , trochę dołożysz i upolujesz jakaś sztukę, może lekko zarysowaną itp ale na 1 moto to idealnie. Nie jeden sprawny rider objechał by taka 125 dużo większe pojemności.
  17. 18 czerwca – Budzi nas deszcz. Ubieramy się w przeciw deszczówki i wyjeżdżamy. Pierwotnie w planach dojazd na Pag i przejazd po nim w kierunku Zadaru. Z uwagi na pogodę i widomość od 2 motocyklistów, z którymi mieliśmy się spotkać w okolicach Pag-u następnego dnia i dalej jechać razem (w jednym GS-ie padła skrzynia przed Budapesztem – serdecznie współczujemy), zmieniamy cel, na bardziej południowy. Jest strasznie zimno, 12 stopni i pada deszcz (dawno nie padało…). Do tego dziś zamknęli drogę do j. Plitvickich i trzeba jechać objazdem od miejscowości Grabovac do Prijeboj (jakieś 10 km do nadrobienia). Starą drogą jedziemy jeszcze do miejscowości Gracac i odbijamy w kierunku wybrzeża. Zaczyna się cudowna, kręta, górska droga, która zimą jest nieprzejezdna (są szlabany przy drodze). Im bliżej jesteśmy wybrzeża, tym pogoda zaczyna się robić lepsza, chmury ustępują, temperatura wzrasta i deszcz przestaje padać. Mijamy tabliczkę Sopot, więc zaraz musi być też i morze. Za kilka minut ukazuje się nam Adriatyk, nawet zapachy zaczynają się robić typowo chorwackie – WRESZCIE ;) Jedziemy Jadranską Magistralą na południe. Termometr pokazuje 28 stopni, musimy się zatrzymać i zdjąć deszczówki, podpinki itd. Miejscem do tego idealnym jest zadaszony parking Kaufland-u (okolice Sibenika). Obowiązkowo zakupy. Po wjeździe na drogę nr 58 w kierunku Trogiru znów zaczynają się zbierać chmury. Dopada nas obfity deszcz (nie ma jednak czasu zakładać podpinek/przeciwdeszczówek, więc przyspieszamy i po paru minutach uciekamy burzy ;) Krople deszczu są tak duże, że przy większych prędkościach >120 km/h, aż boli, gdy rozbijają się na ubraniu. Dojeżdżamy do Trogiru i zaczynamy szukać miejsca do spania w kwaterach (chmury nadal nad nami krążą). Jednak Trogir to jakby nie Chorwacja. Tabliczek „sobe, zimmer, rooms, apartamani” jak na lekarstwo. Wreszcie coś znajdujemy, ale właściciele chcą 70-80 euro za 3osoby! Udaje się znaleźć też fajny kemping z dostępem do morza, jednak z uwagi na krążące chmury mocno się zastanawiamy czy namiot, to aby dobry pomysł na tą noc. Jednak wygrywa cena, czyli namiot (ok. 30 euro za 3 osoby i 2 moto). Rozbijamy namiot w samą porę, bo zaczyna znów padać deszcz. Obiad zaczynamy gotować na kuchence w deszczu. Obok nas „kamperują” Holendrzy, którzy przygarniają nas pod swój dach, pozwalając korzystać ze stołu i krzeseł. Bardzo to miłe z ich strony, ułatwia to nam przygotowanie i zjedzenie posiłku. Po jedzeniu idziemy na upragnioną kąpiel w Adriatyku. Choć woda w pierwszym momencie wydaje się zimna, trochę pływamy. Co chwila w oddali słyszymy grzmoty, na szczęście deszcz do wieczora ustępuje i mimo krążących czarnych chmur, nie pada. Idziemy się kawałek przejść po mieście i wracamy spać, bo rano trzeba wstać… Dystans ok. 285 km
  18. 17 czerwca – Wstajemy, nie jest źle. Przynajmniej nie pada, choć jest szaro i na niebie widać tylko chmury. Właścicielka dzwoni do j.Plitvickich i tam też nie pada. Decydujemy więc, że jedziemy. Zostawiamy graty w mieszkaniu i ruszamy. Parkingi przy wejściach do jezior dla motocykli są bezpłatne –miło. Mamy przewidziany cały dzień na zwiedzanie, dlatego wybieramy jedną z najdłuższych tras, tj. H, która zaczyna się od wejścia nr 2. Mimo niepogody ludzi sporo. Na początku, wąskimi uliczkami pod górę podwozi nas podskakujący duży meleks. Potem 1,5 h spacerku w dół wzdłuż jezior, wodospadów itp. Janek filmuje swoją kamerką Go-Pro rybki pod wodą, robi kilka sweet-foci, żeby była pamiątka. Kolejny etap to 20 min „rejs” na drugą stronę jeziora Kozjak (na zdjęciu punkt P2 do P3), podczas którego zaczyna padać deszcz. Przy punkcie P3 jest kilka barów, więc chowamy się tam przed deszczem i przy okazji coś jemy. Na szczęście przestaje padać w momencie, gdy ruszamy dalej zwiedzać. Dalej idzie się w kierunku największego wodospadu na trasie Veljki Slap, a następnie zawraca i zaczyna iść w górę. Z rejonów wejścia nr 1 zabiera nas taki sam meleks (przez niektórych nazywany tramwajem lub pociągiem) i wysadza przy wejściu nr 2. Cała trasa, łącznie z jedzeniem, zajęła nam ok. 6 h. (wejście do parku 110 kun/osobę). Po powrocie Karlovacko cytrynowe, kanapki i spać.
  19. „Jak masz krowę, to hamuj. Jak masz psa, to nie hamuj! Czyli nasza pierwsza bałkańska wyprawa motocyklowa!” Pomysł do wyjazdu powstał w styczniu 2014 r. Pierwotnie mieliśmy jechać dookoła Morza Czarnego i Gruzji, jednak przez sytuację na Krymie odpuściliśmy ten kierunek ( przez Turcję w obie strony byłoby za daleko i za drogo). Ostatecznie wybraliśmy, że będą to Bałkany. Na początku mieliśmy jechać we dwójkę na jednym motocyklu (KTM 990 Adventure), jednak w maju pojawiła się atrakcyjna oferta na zakup KTM Duke 200. Czasu do wyjazdu zostało mało, więc trzeba było nabić szybko pierwszy tysiąc i zrobić przegląd. Można też było przetestować jego optymalną prędkość przelotową (wyszło ok. 105 km/h) i czy nada się na tak daleki wyjazd. Konieczne też było doposażenie Diuka w stelaż, kufer i worek żeglarski, żeby pomieścić wszystkie klamoty. Ostatecznie pojechaliśmy w 3 osoby na dwóch Kaciach. 14 czerwiec – Rano zaczynamy się dopakowywać, bo w tygodniu praca na to nie pozwala. O godz. 11.00 ruszamy. Dziś jedziemy do Krakowa. Oczywiście z przystankiem w McDonalds w Radomiu. 5 min przed wyjazdem zaczyna kropić deszcz. Całą drogę towarzyszą nam chmury, ale nie pada. Przed Krakowem na niebie widzimy nadciągające czarne chmury, na jezdni pełno kałuż. Na szczęście gonimy burzę, a nie ona nas. Udaje się nie zmoknąć. Bardzo głodni wpadamy do Pizza Hut na królewską ucztę. Nocleg pod dachem u rodziny. Dystans ok. 300 km 15 czerwiec – pobudka ok. 6 rano, o 7 wyjazd nad Balaton. Jest zimno, szaro i kropi lekki deszcz. W Chyżne kupujemy winiety Węgierskie (50 zł za 2 motocykle), naciągamy i smarujemy łańcuchy. Droga ciekawa tylko na odcinku Słowackim, Węgry to już autostradowa nuuuda. Pogoda tego dnia poprawia się znacznie po wyjeździe ze słowackiego pasma górskiego. Śniadanie jemy gdzieś na słowackim polu przy drodze. Pierwsze kanapki z PRZEPYSZNYM pasztetem Podlaskim! Ściągamy podpinki przeciwdeszczowe, bo naprawdę robi się ciepło. Kolejne kanapki z jeszcze lepszą golonką jemy gdzieś na parkingu przy autostradzie przed Budapesztem. Przez Budapeszt przejeżdżamy bez większych problemów, co jest dość dziwne, bo przez ostatnich kilka lat zawsze się tam gubiliśmy, a nawigacja wariowała. Nad Balaton, a konkretnie na kemping, do którego adres znaleźliśmy w Internecie przed wyjazdem, dojeżdżamy pod wieczór, zahaczając wcześniej o Lidla J Strasznie wieje i jest chłodno, więc się nawet nie możemy wykąpać w Balatonie. Na kolację full wypas. Fasolka po bretońsku zrobiona na kuchence turystycznej, zagryzana grubą pajdą chleba (Dorotka kroi hehe). Czeka nas pierwszy nocleg pod namiotem, na nowych samopopompujących matach marki „Keczucha” J Pierwszy problem, to wielkość namiotu. W 3 osoby się mieścimy, ale bagaże, ubrania czy kaski, ciężko jest już upchnąć... Dystans 550 km. 16 czerwca – wyjazd ok. 10. Dziś w planie dojazd do Chorwacji. Dziś znów autostradowa nuda, na szczęście są to ostatnie kawałki autostrad, jakie mamy w planach. Dla zabicia nudy zakładam słuchawki i słucham muzyki – pomaga, droga szybciej leci. Plan zakłada znalezienie noclegu blisko jezior Plitvickich. Rano pogoda jest całkiem w porządku, nie za ciepło, nie za zimno… ale im dalej, tym gorzej. Przy zjeździe z autostrady na starą 1-kę (okolice Karlovaca) zaczyna padać deszcz. Robi się coraz zimniej. 3 km przed miejscowością Slunj widzimy kuszącą tabliczkę „wolne pokoje”. Właściciele bardzo mili i pomocni, do tego motocykliści. Zaopatrujemy się w hit wyjazdu – Karlovacko cytrynowe. Zjadamy liofilizaty na obiadokolację i zastanawiamy się cały czas, czy następnego dnia idziemy zwiedzać jeziora Plitvickie, czy też nie. Będąc czwarty raz w Cro wypada je wreszcie zobaczyć, ale prognoza pogody pokazuje deszcz przez cały dzień. Zobaczymy rano… Dystans 320 km. p.s. To moja pierwsza foto relacja zamieszczana w necie więc proszę o wyrozumiałość ;)
  20. Mam to samo w 250. Nic nie pomaga. Spróbuj jeszcze z nową cewko fajką. Może tobie pomoże. Mój tak podobno ma od nowości i nic tego nie jest w stanie zmienić :/
  21. Chodziło mi o to co napisał Piter 1600. Część "lądowa" jest naprawdę cudowna. A dla kogoś kto lubi chodzić po górach takie połączenie wyjazdu motocyklowego do Durmitoru i tam spędzenie kilku dni na chodzeniu po górach - bajka. Niestety nam zabrakło czasu na chodzenie po górach w tym roku.
  22. Mi się otwiera wsio:) Ale ta Albania przy wybrzeżu to zupełnie inna Albania niż ta głęboko w lądzie czy w górach. W tej "drugiej" czesci nie ma takich luksusów. Szkoda ze omineliscie Czarnogórę, jest śliczna. Warto tam wrócić. Może wreszcie przysiade w któryś zimowy wieczór i zaczne zamieszczać relacje z tego rocznej wyprawy na Bałkany. Pozdro
  23. Ernest buduje napięcie:) a dlaczego reklamy w TV są zawsze w trakcie jakiejś akcji?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...