Skocz do zawartości

kolasgsxr

Forumowicze
  • Postów

    131
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kolasgsxr

  1. Nam Rumunia też się bardzo podobała, ale po północnej stronie Transalpiny :rolleyes: Może to kwestia częstszego obcowania w podobnych klimatach... ?
  2. Hehe tylko czemu oni wyznaczyli nagrodę na 100% uczestników drogi ? ;) My byliśmy 3 tyg, ale żeby starczyło czasu na spokojnie zwiedzić jeszcze Macedonię, Bułgarię i Rumunię przydałby się +1 tydzień. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, zawsze będzie pretekst żeby tam wrócić. My z Jankiem też byliśmy pokłóceni, ale trochę mniej ;) Zapomniałem dodać, że w Ohridzie wzięliśmy sobie z Jankiem na spółkę kebaba. Ale śmiesznie tam je podają - mięso, surówka i frytki do środa. Całość polana nijakim sosem. Słabe to było. Sam tekst pisałem już bardzo dawno temu, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że się tutaj odnajdziemy (po relacji Neno z Maroko), więc zapomniałem cię dopisać. A kolega (widoczny zresztą na twoim zdjęciu) też jest na FM ? Lepiej się pochwal co "złowiliście" tylną oponą ;) To ładnie, a jechałeś, w którą stronę? Jak z Albanii do Czarnogóry to szacun ;) 29 czerwca – Jak co dzień, wstajemy, pakujemy się i ruszamy na północ w stronę Skopje. Całą drogę do Sofii doskwiera nam straszny upał. Tego dnia jedziemy, tankujemy, jedziemy, tankujemy i tak cały czas aż do Sofii. Humory wracają nam dopiero w Sofii jak widzimy wielki napis KFC !!!!!! Ceny są … a nie ważne, najadamy się do syta, albo nawet i bardziej. Korzystając z wifi i używanej poprzednio wyszukiwarki znajdujemy nocleg w hotelu za 30 euro. Oddalony jest na tyle daleko od centrum, że trzeba jechać motorami lub komunikacją miejską, żeby zwiedzić centrum. Więc postanawiamy zwiedzić … pobliski sklep, wrócić do pokoju, napić się piwka i odpocząć. Macedonia nie urzekła nas niczym szczególnym, ale może to też przez nasze nienajlepsze nastroje i ciągły pośpiech. Dystans 410 km. 30 czerwca – Ustawiam najkrótszą trasę do miejscowości Novaci (wjazd na Transalpinę) i ruszamy. Mimo dość wczesnej pory musimy przebić się przez całą Sofię, czyli pokonać miejskie korki, co w przypadku obładowanych motocykli wcale nie jest dużo łatwiejsze niż przejechanie samochodem. Po straconej godzinie kierujemy się dokładnie na północ. Po dojeździe do miejscowości Oryahovo, GPS pokazuje, że zaraz powinna być droga na drugą stronę Dunaju, do Rumunii. Żadnej drogi nie widać, dojeżdżamy do kontroli paszportowej i okazuje się, że mostu nie ma, za to jest prom. Najbliższe przejście z mostem jest ok. 130 km dalej i wcale nam nie po drodze. Cena promu okazuje się jednak do przełknięcia (ile? Chyba kilkanaście euro za wszytko), odpływa on co dwie godziny i płynie ok. 20-30 min. Udaje nam się zdążyć w ostatniej chwili tak, by nie trzeba było czekać kolejnych 2 godzin. Dorotka skutecznie wstrzymuje odpływ promu J Po drugiej stronie nie ma już żadnej odprawy paszportowej. Przejeżdżamy kilka kilometrów i już nam się nie podoba. Mijani ludzie patrzą na nas tak, jakby sobie myśleli, co by nam zabrali w pierwszej kolejności... Przy większych grupach mam wrażenie, że podzielili już nawet między siebie pomarańczowy lakier z ramy KTM-a. Budynki to takie bardziej lepianki. Całe życie w wioskach odbywa się przy… sory NA drodze. Dzieci bawią się na drodze, krowy pasą się na drodze, ludzie idą drogą, ławki stoją na drodze itd. Natomiast wioski potrafią się ciągnąć przez kilkanaście kilometrów. Boimy się gdziekolwiek zatrzymać, żeby coś zjeść, coś się napić. Jedziemy w stronę gór licząc, że tam będzie bardziej cywilizowanie i bezpieczniej. Góry coraz bliżej, a tu cywilizacji nie widać… Nie widać też żadnych pensjonatów, hosteli, „apartmani” a pod namiotem, to nawet nie przechodzi nam przez myśl, żeby spać. Na szczęście przypomina mi się, że mamy namiary na miejscówkę do spania przed Transalpiną (niezbyt dokładną, ale zawsze to coś) od poznanych w Kotorze Polaków (dzięki de_Palma!). Wprowadzam w Garmina namiary i jedziemy szukać. Nie dojeżdżając do ustawionego skrzyżowania dróg, kilka kilometrów wcześniej mijamy przy drodze tabliczkę, coś, ala „agroturystyka”. Z zewnątrz wygląda bardzo ładnie, duży dom, zadbany ogród. Zupełnie nie pasuje do otoczenia slamsów. Pierwsza kwota jaka pada to 50 euro za jeden pokój bez łazienki, więc od razu robimy w tył zwrot i idziemy do wyjścia. Właścicielowi jednak chyba zależy, żeby coś zarobić (cały dom pusty) i ostatecznie mamy cały ogromny dom z kuchnią, salonem, jadalnią, kominkiem itp. dla siebie za 30 euro! Gdy tylko się rozpakowujemy, zrywa się straszliwa ulewa, zbierają się czarne chmury i wali mnóstwo piorunów. Burza jest tak silna, że nawet w wiadomościach podają o różnych zalaniach i podtopieniach w Rumunii. Sprawdzając pogodę na następny dzień nie wygląda to dobrze, a my mamy przecież przejechać Transalpiną. Robimy kolację, myjemy się i spać. Dystans 380 km.
  3. Tak brałem ją pod uwagę ale jednak cena zupełnie z innej ligi - co raczej ją dyskwalifikuje. Dzięki za info.
  4. Poszukuje opinii użytkowników o Hondzie CRF250L. Najbardziej interesuje mnie przelotowa prędkość (bez pałowania moto) i dostępność (najlepiej wraz z cenami) akcesori przydatnych do podróży np. płyta pod silnik, bagażnik, ewentualnie jakieś stelaże boczne jako podpory do sakw lub zamiast tego rogal?, tankbag itp. Z tego co już wiem, to ma dość mały zasięg, ale można dokupić 12 l. zbiornik Acerbisa - do montażu bez przeróbek w moto. Koszt ok 1 tys. Wiem, że babka jedzie samotnie na tym moto dookoła świata - trochę już u niej rzeczy podpatrzyłem. Czytałem też gdzieś, że tylny subframe ma podane maksymalne obciążenie 4 kg, co trochę mnie zniechęca do tego moto. Czy ktoś może to potwierdzić, albo może przetestował już wożenie większej ilości bagażu? Z góry dzięki za wszelkie przydatne info.
  5. Od tego dnia mamy kłopoty z aparatem, który udaje nam się odpalić dopiero w Rumunii :angry: 28 czerwca – Dziś w planach mamy opuszczenie Albanii i dojazd do Macedonii w okolice jeziora Ohrid. Przed wyjazdem w kempingu szukamy na bookingu miejscówki do spania w Ohridzie za 25 Euro (bo nie wiem czy pisałem, na tym fajnym kempingu było też bezpłatne wifi, mimo słabego zasięgu to i tak super). Dziś jest piękna pogoda. Wiedząc, że mamy do pokonania spory dystans wyjeżdżamy dość wcześnie, co dodatkowo pozwala nam nie ugotować się w ciuchach motocyklowych przez pierwsze 2-3 godziny drogi. Kierujemy się na Tirane (stolicę Albanii), do której docieramy po ok. 2h godzinach jazdy. Na temat przejazdu przez Tirane można by napisać osobną relację, panuje tam straszny chaos na drodze, każdy jedzie jak chce, wpycha się, wymusza, trąbi, zajeżdża… SUPER :D Jechało by mi się rewelacyjnie, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze gotujący się KTM – kilka razy zapala mi się lampka overheating, bo termometr pokazuje 34-35 stopni. A druga- Dorotka ;) Jej przejazd przez Tirane nie przypada do gustu, a wręcz boi się jechać, przez co jedzie bardzo ostrożnie i powoli. Przez co ja też muszę się wlec, zamiast rozkoszować się jazdą w totalnej dziczy ;) Ale dla Dorotki kolejny zwrotny punkt wyprawy – orientuj się! ;) W Albani pierwszeństwo ma ten, kto jest większy i szybszy, więc dla małej Dorotki na małym Diuku jest to walka o przetrwanie –dosłownie. Po wyjeździe ze stolicy Dorotka jest jednak z siebie dumna i mimo stresu, cieszy się…(że przeżyła :D)Na drodze wyjazdowej z Tirany w kierunku Elbasan dostrzegamy supermarket! Jesteśmy uratowani! Podjeżdżamy w kierunku zadaszonego parkingu a tam jakiś przejęty swoją rolą parkingowy/ochroniarz zawraca nas i karze stanąć w odgrodzonym kawałku parkingu, koło jego budki – oczywiście na pełnym słońcu. Ale pies mu mordę lizał, parkujemy i idziemy na zakupy do KLIMATYZOWANEGO marketu. Oj jak przyjemnie. Robimy zapasy zimnego picia, zjadamy co nieco i ruszamy dalej. Dojazd do granicy z Macedonią trwa wieczność. Odprawa paszportowa bez problemów, także po 10 min kolejki jesteśmy w Macedonii. Kierunek Ohrid. Mając dokładne namiary na nocleg trafiamy od razu. Na wjeździe stoi zaparkowane Kawasaki 626 Ninja właściciela – od razu widać, że fajny gość ;) Za to sam apartament niezbyt nam przypada do gustu. Urządzony dawno temu, ale najgorsze, że słabo posprzątany. Nie będę zatem podawał jego nazwy (tych co się boją, że na niego trafią, na bookingu 90% opinii jest o nienajlepszej czystości tego miejsca). Tego dnia jesteśmy wszyscy pokłóceni, więc Dorotka idzie spać, a ja z Jankiem idziemy do centrum Ohridu, gdyż wieczorem to miasto ożywa, a w centrum jest mnóstwo różnych pokazów klaunów/mimów/tancerzy/śpiewaków itp. Warto się przejść. Warto też pojechać drogą pomiędzy dwoma jeziorami, przez National Park Galicica. Podobno piękne widoki, lecz nam już czasu i chęci tego dnia brakuje. Dystans 240 km.
  6. 27 czerwca – TO JEST MÓJ DZIEŃ i TYLKO MÓJ!!!! Nie darowałbym sobie, przyjechać do Albanii na KTM 990 Adventure i nie przejechać SH20 w całości! Nie mogąc spać z podniecenia z samego rana wyruszam znów w stronę Koplika. Tankowanie na opisywanej wcześniej stacji, dojazd do Tamare (jak wygląda droga do tego miejsca opisane jest 25 czerwca). Teraz się dopiero zaczyna dzika pięknie położona górska droga. Świeci piękne słoneczko, jest cudownie! Zaraz za Tamare zaczyna się 5-6 km najgorszy odcinek drogi. Bardzo dużo jest głazów (bo ciężko to nazwać kamieniami) i większość drogi jedzie się po litej skale. Droga jest też mocno wyżłobiona przez płynące nią strumienie (kiedy pada). Jedzie mi się coraz ciężej, kilka razy ledwo udaje mi się uniknąć wywrotki. Jest sporo bardzo stromych zakrętów, na których zatrzymanie grozi … chyba każdy wie czym. Na jednym z nich muszę się zatrzymać, żeby pomyśleć, jak pokonać kolejny zakręt, który jest kilka metrów dalej. Podłoże luźne i grząskie, więc mam duży problem, żeby ruszyć. Po kilku próbach, kiedy koło boksuje i ucieka na boki, w końcu się udaje, jadę dalej. Droga wspina się coraz wyżej i wyżej, przejeżdża się z jednej strony, na drugą stronę rzeki. W momentach, których jest nieciekawie, dodaję więcej gazu i jakoś przejeżdżam całość bez żadnych przygód. Najgorszy odcinek kończy się mniej więcej przy miejscowości Predelec. Dalej w stronę Vermosh jedzie się już lajtowo, droga jest szeroka i dobrze ubita. Dojeżdżam do granicy z Czarnogóra w Vjeternik, robię w tył zwrot i z powrotem na SH20. Przy rozwidleniu drogi na Vermosh i Hani i Hotit (SH20) patrzę w górę i co widzę? Zgadza się: CZARNE CHMURY! Fuck, again? :blink: Po kilku minutach zaczyna kropić, więc szybko, zanim się rozpada, zatrzymuję się i zakładam podpinki. No dobra jem jeszcze snikersa ;) . Niebo czarne, więc jadę dość szybko, ponieważ trochę się boję, czy sobie poradzę na tym trudnym odcinku, jak będzie wszystko mokre i śliskie. Jadąc w dół, po najgorszym kawałku, wydaje mi się, że w cale nie jest trudny! Jadąc w dół jest 100 razy łatwiej na tej drodze (chodź zazwyczaj jest odwrotnie). Jeżeli nie jesteście pewni, czy sobie poradzicie na tej drodze (umiejętności, sprzęt, obładowany motor) zdecydowanie polecam drogę od Czarnogóry do Albanii. DUŻO, DUŻO łatwiej. Zatrzymuję się na kilka fotek, zaczyna kropić, uciekam szybko, przestaje padać, kilka fotek… deszcz i tak w kółko. Dopiero po wjeździe na górę wąwozu widzę, co mnie całą drogę goniło! Przejazd tą drogą daje mnóstwo satysfakcji. Radzę też dobrze przymocować bagaż do motocykla oraz w środku kufrów. Przy szybszej jeździe motocyklem straszliwie trzęsie. Na dowód tego, jak bardzo, powiem tylko tyle, że w wewnątrz kufra złamał mi się widelec (z bardzo twardego i elastycznego plastiku), oraz zgubiłem patyk do GoPro. Schowany był w pokrowcu razem ze statywem do aparatu i bardzo ciasno przypięty do kufra gumowymi linkami (praktycznie nie można go było nawet ruszyć). W połowie drogi powrotnej zauważyłem, że cały pokrowiec jest podarty a patyk zaginął w akcji. Od statywu w aparacie ułamał się też kawałek plastiku do regulacji. Na szczęście to jedyne straty, dodatkowo w stosunku do radości z pokonania tak pięknej trasy – niewielkie. Na trasie spotkałem dwóch Holendrów na rowerach – szacun! Drogę w obie strony zrobiłem w ok. 5,5 - 6 h (od ronda do ronda) dość szybkim tempem, tylko kilka razy się zatrzymując na picie, jedzenie i fotki. Warto wziąć ze sobą trochę picia i jedzenia, bo po drodze nie bardzo jest gdzie kupić (chyba, że w Tamare). Miejsc do spania na dziko na całej trasie za bardzo nie ma. Może są dwa takie miejsca, które się nadają, teren – płasko, trochę trawki, ale wzdłuż całej trasy są różne zabudowania – co nie jest bez znaczenia w kwestii bezpieczeństwa w tamtych rejonach - i nie ma takiego miejsca „bezludnego”. Nawet wieczorem odgłos motorów na pewno słychać z wielu kilometrów, więc jak usłyszą, że się ktoś zatrzymał napewno tam przyjdą. Ja zatrzymując się na fotki stałem nieraz 1 min. może 2 min, a już obok mnie było kilka, próbujących wyłudzić cokolwiek dzieci. Wieczorem pełen relaks :rolleyes: Dystans 200 km.
  7. W czeluściach internetu coś jeszcze wygrzebaliśmy ;) Zobaczymy czy jeszcze coś uda nam się wyszperać.
  8. Część 7 filmu już jest Cały film to droga do i z Theth (Albania).
  9. Hej kuba, Masz racje, na trasie można spotkać sporo fajnych ludzi, ale przed wyjazdem się z kimś dogadać ... bardzo ciężko. Opona od przyczepy pasowała do Kata? ;) A w jakim rozmiarze była ? Dzięki za linka, w wolnej chwili chętnie poczytam. Dziś/jutro dodam filmik z pierwszej (nieudanej) próby przejazdu SH-20. Zapraszam do obejrzenia części 6 filmu.
  10. W niedługim czasie postaram się dodać opis kolejnego dnia - przejazd SH-20 w obie strony wraz z filmem. Jak lubisz drogi takie jak do Theth to SH-20 również obowiązkowo powinieneś zaliczyć ;)
  11. 26 czerwca – pobudka ok. 7.00, szybko umyć zęby, ubrać się i jedziemy z Jankiem do Theth. Dorotka i jej Diuczek muszą zostać na kempingu :sad: Przed wyjazdem na youtube sporo filmików obejrzałem z tej drogi, a dziś będę mógł sam się nią przejechać, jupi! Pogoda nad jeziorem jak drut, ale im bliżej jesteśmy gór, tym więcej nad nami chmur. Wszystkie wysokie szczyty są w chmurach. Kilka kilometrów za rondem (na wysokości miejscowości Koplik), na którym jest odbicie na drogę SH21 zatrzymujemy się w sklepie, żeby kupić jakiś chleb do pysznego pasztetu, który mamy ze sobą. Droga biegnie kilka kilometrów wąwozem pomiędzy coraz wyższymi górami i aż do momentu, w którym zaczyna się podjazd, jest asfaltowa. Cała droga w górę jest w budowie, przez co sporo jest luźnych głazów i w czasie deszczu śliskiej gliny. Na jednym z pierwszych zakrętów zaliczamy „paciaka” – bez strat. Od poziomu kanionu (ok. 1000 m.n.p.m.) do najwyższego punktu drogi (ok. 1700 m.n.p.m.) do pokonania jest ok. 700 m przewyższenia. Od wysokości ok. 1500 m jedziemy cały czas w chmurach, są też odcinki drogi na które ludzie z lękiem wysokości nie powinni się wybierać (pionowa ściana kilkaset metrów w dół), lub wybierać się właśnie w taką pogodę – widoczność makas 2 m. przez co nie widać, że jedziemy półką skalną nad przepaścią. Po przejechaniu najwyższego miejsca drogi, staje się ona bardziej dzika, co prawda nie ma gliny, ale jest sporo dużych kamieni i wystająca z pod nich lita skała (uwaga! Jak jest mokra to jest bardzo śliska). Aby dojechać do Theth (750 m.n.p.m.) trzeba sturlać się 1000 m w dół, co bardzo nas dziwi. Czytając relacje, oglądając filmiki nikt jakoś nie wspominał, że Theth położone jest w dolinie i otoczony kilkoma górami o wysokości ponad 2400 m (gdzie normalne jest zaleganie śniegu przez cały rok)! Zjazd okazuje się dość prosty, chociaż bliżej doliny przejeżdża się przez strumyk górski, który prawie nas pokonuje – za mało gazu, przednie koło się blokuje w luźnych kamieniach i moto zaczyna się przewracać, na szczęście udaje mi się je utrzymać. Po 3h godzinach docieramy do charakterystycznego punktu, mostu na rzece Lumi i Thethit, przy którym zatrzymujemy się, robimy foty i zjadamy pyszne śniadanie. Tak zgadza się, pasztet podlaski z suchym chlebem. Po śniadanku idziemy do „restauracji” naprzeciwko mostu, gdzie pijemy pyszną albańską kawę za 50 Lek (ok. 1,5 zł), obsługuje nas kelner, który świetnie mówi po angielsku (z wyraźnym amerykańskim akcentem). Spotykamy też dwóch rowerzystów z Polski, którzy są już tak, jak my, drugi tydzień w podróży. Po krótkiej gadce o przygodach, wracamy, ponieważ białe chmury zmieniają się na czarne. Poprzedniego dnia prawie cały dzień padało, dlatego też wracamy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy, a nie przez Shkoder. Za duże błoto, za małe umiejętności. Droga do Theth nie jest przereklamowana. Daje dużo frajdy z jazdy, chodź trzeba uważać. Nam się podobała tak jak na poniższym zdjęciu widać. Chodź napewno byłaby jeszcze przyjemniejsza i bezpieczniejsza na innych oponach np. TKC 80, lub E09, tzw. kostkach. Tylna opona - fabryczny Scorpion dostała na kamieniach ostro w kość. Pojawiło się dużo głębokich nacięć, a były też miejsca, w którym kawałki bieżnika zostały oderwane. Dobrze, że opona miała jeszcze wysoki bieżnik, bo mogło by się to skończyć przebiciem dętki. Droga powrotna przebiegła bez przygód, chociaż oczywiście dzień urlopu bez deszczu byłby dniem straconym i podczas zjazdu zaczęło padać. Wracając na kemping zahaczamy jeszcze o bardzo dobrze zaopatrzony mini market w miejscowości Koplik. Reszta dnia upływa na kąpaniu, opalaniu, i siedzeniu w barze :biggrin: Dystans 150 km.
  12. Zależy gdzie. W Czarnogórze i Albanii łatwiej zapewne byłoby dogadać się po rusku szczególnie w głębi lądu. Im bliżej wybrzeża tym łatwiej po angielsku się dogadać. Są też i takie miejsca, w których w żadnym języku nie da się dogadać, nawet migowym ;)
  13. Dziękujemy bardzo. To nasza pierwsza fotorelacja ale mamy nadzieje, że nie ostatnia!
  14. Dokładnie tak :flesje: Idą dni wolne, liczę, że znajdę czas na ciąg dalszy.
  15. 25 czerwca – Pakujemy się, zostawiamy większość rzeczy u Floriana, a sami jedziemy z zamiarem przejechania drogi SH-20. Pogoda jest taka sobie, trochę chmur, trochę słońca. Tankujemy na ostatniej stacji, przy ostatnim rondzie, przed wjazdem na SH-20. Pełna kulturka, obsługa mówi po angielsku, można płacić w euro lub kartą… full wypas. Kierujemy się na wielki krzyż ułożony na zboczu góry (nad miejscowością Bgigje), pod nim znajdują się pierwsze serpentyny z pięknym nowym asfaltem. Wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej, aż przejeżdżamy przez pierwszą „małą” przełęcz. Wzdłuż drogi mijamy dwie mniejsze wioseczki, trochę krów, kóz, świń i czego tam jeszcze nie chodzi, miejscami są już odcinki żwirowe. Po dotarciu do miejsca, w którym jest park maszyn budujących drogę, rozpościera się piękny widok na kanion rzeki Ljimi i Cemit, do którego będziemy zjeżdżać po kilkunastu serpentynach prowadzących po zboczu góry (przewyższenie ok. 800 m.). Droga jest szeroka i dość dobrze ubita więc jedzie się bardzo dobrze, nawet Diukiem. Niepokoją nas tylko czarne chmury, które się zaczynają zbierać nad górami. Do mniej więcej połowy drogi, tj. do miejscowości Tamare dojeżdżamy bez problemów, co chwila mijając koparki, wywrotki wożące ziemię, robotników ustawiających szalunki do wylania betonowych boków drogi, sporo też jeździ pickupów z osobami nadzorującymi budowę drogi. No właśnie „jeździ” to chyba złe słowo, lepszym będzie „lata ” lub „zapier…a”. Budowa drogi kończy się w miejscowości Tamare, tam też kończy nam się dobra pogoda. Zaczyna padać ulewny deszcz. Próbujemy się ubrać w przeciwdeszczówki, ale zanim je zakładamy, już jesteśmy cali mokrzy. Po drodze, dosłownie po kilku minutach deszczu, zaczynają płynąć rzeki. Dobrze, że postanawiamy nie jechać dalej, bo dalej droga robi się naprawdę hardcorowa (o czym się sam przekonuję dwa dni później ;)). Wracamy bardzo powoli, tzn. Dorotka wraca bardzo powoli, bo jazda po górskiej drodze ze żwiru i błota, po której płynie rzeka, nie należy do ulubionych podłoży małego Diuka :P Dorotka jest przerażona. Drugi naprawdę krytyczny moment podróży Dorotki :] W desperacji Dorotka proponuje Janelkowi, by bezpiecznie wrócił Diukiem, ale Janelek, chyba jest równie niepewny… i odmawia. Dorotka musi wziąć się w garść. Chłopaki nie płaczą ;) Zamyka oczy i rusza :) Kamienie są bardzo śliskie, to naprawdę nie lada wyzwanie dla Diuka i Dorotki. My na Dziku, co chwila przyspieszamy, zatrzymujemy się, czekamy, przyspieszamy i tak w kółko. Po ok. 2h wjeżdżamy z powrotem na górę kanionu (okolice miejscowości Rrapsh). Jesteśmy cali mokrzy (no może poza mną, bo ja mam nawet kawałki suchego ubrania ;)) i źli na pogodę. Na myśl o Guest House Florian, robi nam się niedobrze. Wracając do Shkodru szukamy, więc czegoś innego do spania. Po kilku nieudanych próbach trafiamy na kemping, o którym czytałem przed wyjazdem! Mieści się ok. kilka kilometrów przed Shkodrem, jadąc od strony Koplik-a, po prawej stronie, nad samym jeziorem Shkoderskim (www.lakeshkodraresort.com). Standard bardzo europejski, wszystko nowe i czyste. Wynajmujemy duży namiot Ala Tipi za 26 euro/dobę (za swój namiot było by 14 euro/dobę, był też duży, piękny i w pełni wyposażony domek na palach za 60 euro/dobę). Do dyspozycji są leżaki, boisko do siatkówki i bar przy plaży, w którym podają pyszną kawę, i pyszne jedzenie (ceny porównywalne do polskich). Dzień kończymy na suszeniu rzeczy, kąpaniu w Shkodrze i graniu w babinktona. Jest tu tak fajnie, że zostajemy na pewno na następny dzień. Ja w planach na następny dzień mam dojazd do Theth! Aaa i powrót z Theth też mam w planach ;). A takie coś mamy w wynajętym "namiocie" ;) Dystans 120 km.
  16. Tu http://forum.motocyklistow.pl/index.php/topic/169536-afryka-zachodnia-w-styczniu-2015/
  17. Dobrze Grzesiek mówi, ja też kilka razy szukałem informacji na cro.pl i zawsze znajdywalem... I to za dużo:) Ogromna kopalnia wiedzy!
  18. Robie tak szybko jak mogę, szybciej nie dam rady - brak czasu.
  19. Wyprawa motocyklowa bez motocykla, ciekawe i nowartoskie rozwiązanie :P Trochę jak wyprawa w góry po jeziorze Bonneville :biggrin:
  20. Część 4 filmu, z najpiękniejszego dnia wyprawy. Kolejne części wkrótce - chciałbym zrównać momenty w filmach z fotorelacją.
  21. "Niektórzy" sami sobie pojeździli po błocie i sami się z tego błota wyciągneli :biggrin: (przynajmniej tego dnia :huh: )
  22. Dzięki za propozycje, póki co mam jeszcze kilka piosenek do wykorzystania Część 3 filmu. Z góry przepraszam za jakość, nie wiem dlaczego tak się dzieję. Na kompie jest idelanie ostro, a tutaj... aż oczy mnie bolą jak to oglądam.
  23. Dobrze, że nie Made in Wietnam :biggrin:
×
×
  • Dodaj nową pozycję...