Skocz do zawartości

Dudinozor

Forumowicze
  • Postów

    283
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Dudinozor

  1. Potwierdzam to co pisze jimi11 co do noclegow. Ja tez tydzien temu wrocilem z podobnej wyprawy, tylko my wiecej na dziko sie rozbijalismy. Drogi w Rumuni są niezle, kilka razy mnie pozytywnie zaskoczyły, a raz się okazało ze na odcinku 30 km były szutry, ale miło wspominamy :) Co do policji to przez 2 tygodnie raz nas zatrzymali na bramkach za Dunajem ale jak zobaczyli, że Polacy to kazali jechać. Troche gorzej było nad samym morzem czarnym, zdecydowanie bardziej polecam Bułgarie.
  2. zastanawialem sie czy wrzucac wersje roboczą opisu wyprawy, czy poczekać, aż nieudolnie wypoce całość i doszedłem do wniosku, że jednak zamieszcze coś wczesniej. Nie jest to Mickiewicz ale, moze cos z tego wynika :) Dzień 1 29.06.12 Tak jak było wcześniej ustalone naszym punktem wypadowym są Tychy. Dziwnym zbiegiem okoliczności w owym mieście mieszkam ja (Suzuki GSF 600n), więc mam najbliżej. Po południu pierwszy dociera Foresst z Torunia na swojej Hondzie CBF600, zaraz po nim przyjeżdżają Pablo i Krzysiek z Rybnika odpowiednio Yamaha XVS 1300T i Honda Shadow VT750. Szybko przerzucamy bagaże do mieszkania, motocykle na parking strzeżony i po chwili namysłu, a w zasadzie to bez namysłu idziemy na piwo do zaprzyjaźnionej pobliskiej pijalni. Po jakimś czasie melduje się prosto ze stolicy Mici (Yamaha fz6). Do pełnego składu brakuje nam tylko Roberta von Berlin. Kilka piwek później po małej integracji zbieramy się spać. W tym momencie dzwoni koleżanka, że jakiś motocyklista szuka mnie na osiedlu. Kilkunastominutowe poszukiwania, kilka kółek po blokowisku i jest ostatni członek załogi na Virażce. Mamy komplet ! Dzień 2 30.06.12 Plan na dzisiaj zakłada dojazd do Tokaju. Z samego rana odbiór motocykli z parkingu, ostatnie domowe śniadanie i szybkie pakowanie, które okazuje się wcale nie takie szybkie. Dopiero koło 10 z pełnymi bakami opuszczamy Tychy. Przez Oświęcim kierujemy nasz konwój w kierunku Żywca, niedaleko którego zwiedzamy opuszczony na początku lat 90 luksusowy ośrodek wypoczynkowy w Kozubniku. To co zastajemy na miejscu robi niesamowite wrażenie. Położone malowniczo szkielety budynków hotelowych i pomieszczenia rozszabrowane ze wszystkiego co dało się wynieść. Aż głowa boli jak można było do takiego stanu doprowadzić. Kilka fotek i pędzimy dalej na Zwardoń. Ostatnie tankowanie za złotówki i wio na Żyline. Dalej Martin i autostradą u podnóża Tatr na Poprad. W okolicy miejscowości Spisska Nova Ves chcemy zwiedzić zamek spiski, którego odnalezienie okazuje się nie takie łatwe. Po dobrej godzinie krążenia po okolicznych wioskach i szutrach w końcu jest- zaraz przy autostradzie. Niestety jeśli chodzi o dokładniejsze zwiedzanie twierdzy to obchodzimy się smakiem. Jest już godzina 18 i „kustosz” pozamykał wszystko na klucz- może innym razem. Do Tokaju też już nie dotrzemy. Jest decyzja, że kierujemy się na Koszyce i powoli szukamy jakiegoś noclegu. W Jaklovcach dowiadujemy się, że mniej więcej za 10 km jest kamping nad wodą, no i faktycznie jest… kawałek polany gdzie można się rozbić na dziko. Nic nam więcej w tym momencie nie potrzeba, parkujemy rumaki, wyciągamy zasłużone piwka i na końcu prawie wszyscy po omacku rozbijamy namioty- prawie bo Robert preferuje spanie pod gołym niebem. Dystans dnia to 431 km. Dzien 3 01.07.12 Po nie do końca przespanej nocy spowodowanej imprezującą na tym samym „kampingu” miejscową młodzieżą, schodzimy nad wodę się umyć i trochę popływać z rana. Składamy namioty mokre od porannej rosy, bagaże na motocykle i lecimy w stronę Węgier. Przed Miskolcem miejscowa policja pokazuję Miciemu ruchem dłoni, że jednak 180 km/h to trochę za szybko, ale nie zatrzymują go. Dojeżdżamy do Tokaju, który w niedziele wygląda jak wymarła wioska. Pamiątkowa fotka przy znaku z nazwą miejscowości musi być zrobiona. Krótka przerwa na stacji benzynowej i jazda dalej. Popołudniu przekraczamy kolejną już dzisiejszego dnia granice i tym oto sposobem jesteśmy w kraju docelowym naszej wyprawy. Witaj Rumunio !!! Jakość dróg trochę spadła w porównaniu z Madziarami, ale nie ma tragedii. Gonimy nasze rumaki drogą 1F w stronę Zalau, za którym pozytywnie zaskakuje nas szeroka nitka asfaltu z mnóstwem winkli. Z racji popołudniowej pory i weekendu ruch jest niewielki więc można trochę mocniej odkręcić manetki. Dojeżdżamy do Huedin, uzupełniamy zapasy piwka na wieczór, jakiś prowiant i decyzja- jedziemy na Belis. Z mapy wynika ze jest tam jezioro i pewnie będzie gdzie rozłożyć namioty. Słonce jest już nisko nad horyzontem, a na dodatek gdzieś gubi się Krzysiek, ale po małych poszukiwaniach dołącza do ekipy. Do Belis dojeżdżamy już całkiem po ciemku, a o miejsce na rozbicie obozu i jakieś dojście do wody ciężko. Na szczęście odnajduje nas właściciel miejscowego pensjonatu. Cena jest rozsądna- 25 „ich pieniądza” (lei), warunki dość dobre a i gospodyni bardzo ładna. Zostajemy poczęstowani miejscową Palinką (bimber) i jakąś owocówką też dość mocną. Po degustacji Robert postanawia zrobić mix obu trunków. Widać było później, ze wyszedł mu alkohol, który mocno szumiał w głowie. Powodował również łamanie się desek w ubikacji i zasypianie na balkonie w pozycji siedzącej J J J . Dystans dnia to 476 km Dzień 4 02.07.12 Plan na dzisiaj zakłada dojazd pod Transalpine. Z pensjonatu wyruszamy koło 9 i kierujemy się przez Albac na Alba lulie (droga 1R). Droga fajnie kręci przez góry. Asfalt jest słabej jakości, ale dobrze że w ogóle jest, bo po paru kilometrach znika i zostają tylko szutry. Zatrzymujemy miejscową, klasyczną Dacie, żeby się upewnić, że jesteśmy na dobrej drodze. Owszem jesteśmy, ale droga tej jakości podobno jest na odcinku 100 kilometrów. Trudno trzeba jechać dalej- powoli i do przodu. Czysty folklor. Wioski wyglądające jak by były z innej epoki, konie puszczone samopas i stojące uparcie na środku drogi, krowy również samopas przy poboczach. Jest pięknie. Po około 30 kilometrach wbrew wcześniejszym zapowiedzią wraca droga pokryta masą bitumiczną. Słońce wskazuje już, że dochodzi południe i trzeba w końcu zjeść śniadanie. W jednej z mijanych wiosek Pablo załatwia nam za drobną opłatą śniadanie u miejscowych dziewczyn koszących trawę na łące. W uczcie nie uczestniczy Robert, bo nie zauważa, ze się zatrzymaliśmy. Dostajemy spory kawał koziego sera, świeży bochenek chleba, dwa litry mleka, pomidory, ogórki, masło domowej roboty i jakąś kiełbasę podobno z konia. Całość konsumujemy na owej łące w cieniu drzewa- smakuje niesamowicie. Starszej pani, która siedzi obok nie spodobały się czaski na saszetce Krzyska i rzuciła na niego rumuńską klątwę. Wyglądało to całkiem poważnie, ale tym bardziej śmiesznie. Zapłaciliśmy za jedzenie, pożegnalne fotki i wio. Alba lulia, później przez Sebes i jesteśmy już u podstawy Transalpiny. Pora szukać miejsca na nocleg. Zbyt dużo ciekawych miejsc, żeby się rozbić na dziko nie ma. W miejscowości Sugag przez krzaki Foresst zjeżdża na mała polankę przy rzece i stwierdza, że „może być”. Krzysiek i Robert zostają z nim a Ja, Pablo i Mici postanawiamy zbadać sytuacje w oddalonym o kilkaset metrów pensjonacie. Cena nie odstrasza, więc zostajemy. Szybka kolacja i idziemy do naszych biwakowiczów wypić wieczorne obowiązkowe piwko. Dystans dnia to 247 km. Dzień 5 03.07.12 Od początku naszej wyprawy towarzyszą nam spore upały i nie inaczej jest dzisiaj. Miedzy innymi tez z tego powodu cieszymy się na Transalpine. W wysokich górach temperatura będzie zapewne niższa. Startujemy koło 9 i po kilkunastu kilometrach docieramy do całkiem sporej zapory, ale większą sensacje budzi starszy przygarbiony Pan, który wybiera się na Alpine swoim małym skuterem. Niestety nie doszliśmy do porozumienia czy to było 50 cc czy może 125cc ale szacunek i tak się należy. Kilka fotek i ruszamy dalej. Piękne widoki, fajne winkielki i tym oto sposobem docieramy do połowy drogi 67C. W tym miejscu jesteśmy o krok od popełnienia GIGANTYCZNEGO błędu !!. Przed nami stoi rumuński znak z którego na pierwszy rzut oka wynika, że dalszy odcinek trasy jest w budowie i ogólnie jest nieprzejezdny. Pytanie- odbijamy na Brezoi czy jedziemy dalej. Na szczęście z porada przychodzi miejscowy kierowca puszki i jednak jazda dalej. Droga zaczyna ostro piąć się do góry lepkim, nowym asfaltem. Kończy się linia drzew i zaczynają się rozpościerać niesamowite widoki. W życiu nie jechałem lepszą drogą, a cały czas robi się coraz ciekawiej. Przy drodze spotykamy miejscowe osły, które w zamian za pamiątkowe zdjęcie wyjadają mi z bagażu papier toaletowy, a Foresstowi cały chleb, mimo, że zamierzał podzielić się tylko jedną kromką. Na samej górze czeka na nas już od dobrych paru minut Mici, który tak się wczuł w zamykanie opony, iż nie zauważa, że przestrzelenie któregoś łuku z pewnością skończy się kilkusetmetrową wycieczką na skróty w dół. Jako dobrzy koledzy uświadamiamy go w tym. Na pobliskiej polanie z kilkoma straganami robimy małą przerwę i kilka zdjęć w przyjemnym chłodzie na tle przepięknych karpackich szczytów. Robert testuje miejscowe mięso mielone z grilla, które o dziwo nazywa się… Mici i kosztuje 2,5 „ich pieniądza”. Bardzo, bardzo nie poleca. Dobrze, że chociaż tanie było. Ruszamy dalej i po chwili mijamy na wysokości 2100 m. n. p. m. maszyny kładące drugą warstwę asfaltu i ciężarówki załadowane masą. Pewnie o tym mówił wcześniej napotkany znak. Trasa zaczyna prowadzić w dół i powoli żegnamy się z najbardziej spektakularna częścią Transalpiny. w związku z tym, że jutro chcemy zaatakować Transfogaraską od strony północnej, nasz plan na resztę dnia jest dość napięty. Gonimy w kierunku Ramnicu Valcea a następnie DK7 na Sibiu. Droga ta biegnie pięknym wąwozie cały czas wzdłuż rzeki. Całość psuje niesamowite natężenie ruchu. Ogromna liczba ciężarówek, które przeskakujemy jedną po drugiej wydają się nie kończyć. Rzut oka na mapę i w pobliżu Avrig znajdujemy wodę. Na żywo okazuje się, że jest to zbiornik retencyjny, ale wypływa z niego rzeka, jest mała polanka, krzaki dookoła- nic lepszego nie znajdziemy, a dodatkowym sukcesem jest to, że jeszcze nie jest ciemno. Dystans dnia to 357 km.
  3. Taniej jak Rumunia na bank nie wyjdzie, ale sam jestem ciekaw bo kusi mnie Nordkapp, tylko te deszcze mnie przerazaja.
  4. Wypocilem kolejne dwa dni jutro sie postaram to wrzucic na forum z jakimis fotkami :) a po filmiki postaram siepod koniec tygodnia podskoczyc jak pogoda pozwoli.
  5. ja jeszcze nie podliczlem ale kolo 2300zl wyszlo takze jak na tak impreze to grosze :)
  6. wypociłem mały opis początku podróży, reszta pożniej :) Opis jest w stanie surowym i może ulegac zmianom jak sie coś badż ktoś coś przypomni. Dzień 1 29.06.12 Tak jak było wcześniej ustalone naszym punktem wypadowym są Tychy. Dziwnym zbiegiem okoliczności w owym mieście mieszkam ja (Suzuki GSF 600n), więc mam najbliżej. Po południu pierwszy dociera Foresst z Torunia na swojej Hondzie CBF600, zaraz po nim przyjeżdżają Pablo i Krzysiek z Rybnika odpowiednio Yamaha XVS 1300T i Honda Shadow VT750. Szybko przerzucamy bagaże do mieszkania, motocykle na parking strzeżony i po chwili namysłu, a w zasadzie to bez namysłu idziemy na piwo do zaprzyjaźnionej pobliskiej pijalni. Po jakimś czasie melduje się prosto ze stolicy Mici (Yamaha fz6). Do pełnego składu brakuje nam tylko Roberta von Berlin. Kilka piwek później po małej integracji zbieramy się spać. W tym momencie dzwoni do mnie koleżanka, że jakiś motocyklista szuka mnie na osiedlu. Kilkunastominutowe poszukiwania, kilka kółek po blokowisku i jest ostatni członek załogi na Virażce. Mamy komplet ! Dzień 2 30.06.12 Plan na dzisiaj zakłada dojazd do Tokaju. Z samego rana odbiór motocykli z parkingu, ostatnie domowe śniadanie i szybkie pakowanie, które okazuje się wcale nie takie szybkie. Dopiero koło 10 z pełnymi bakami opuszczamy Tychy. Przez Oświęcim kierujemy nasz konwój w kierunku Żywca, niedaleko którego chcemy zwiedzić opuszczony na początku lat 90 luksusowy ośrodek wypoczynkowy w Kozubniku. To co zastajemy na miejscu robi niesamowite wrażenie. Położone malowniczo szkielety budynków hotelowych i pomieszczenia rozszabrowane ze wszystkiego co dało się wynieść. Aż głowa boli jak można było do takiego stanu doprowadzić. Kilka fotek i pędzimy dalej na Zwardoń. Ostatnie tankowanie za złotówki i wio na Żyline. Dalej Martin i autostradą u podnóża Tatr na Poprad. W okolicy miejscowości Spisska Nova Ves chcemy zwiedzić zamek spiski, którego odnalezienie okazuje się nie takie łatwe. Po dobrej godzinie krążenia po okolicznych wioskach i szutrach w końcu jest- zaraz przy autostradzie. Niestety jeśli chodzi o dokładniejsze zwiedzanie twierdzy to obchodzimy się smakiem. Jest już godzina 18 i „kustosz” pozamykał wszystko na klucz- może innym razem. Do Tokaju też już nie dotrzemy. Jest decyzja, że kierujemy się na Koszyce i powoli szukamy jakiegoś noclegu. W Jaklovcach dowiadujemy się, że mniej więcej za 10 km jest kamping nad wodą, no i faktycznie jest… kawałek polany gdzie można się rozbić na dziko. Nic nam więcej nie potrzeba, parkujemy rumaki, wyciągamy zasłużone piwka i na końcu prawie wszyscy po omacku rozbijamy namioty- prawie bo Robert preferuje spanie pod gołym niebem. Dystans dnia to 431 km.
  7. dzisiaj postaram sie skrecic jakas mapke na google to zapodam, a w pozniejszych dniach moze jakis opis stworze :) https://maps.google....19,20,22,23&z=7 co prawda mapa pokazuje troche mniej km ale razem z szukaniem kilku zamków wyszlo 4100 km, a reszcie nawet troche wiecej bo z dalszych miejsc Polski przybyli do Tychów, ktore były miejscem startowym.
  8. Melduje sie i ja 4100 km nakrecone :)
  9. dopiero z roboty wrocilem, zapraszam do Tychow w piatek popoludniu Panowie nie zapomnijcie paszportów i zielonej karty :)
  10. a to holuja na terenie całej europy czy 150 km od granicy tylko ?
  11. No Panowie ja motor mam po przegladzie- nie obyło sie bez nowego napędu. Czekam niestety juz drugi tydzien na gmole które zamówilem, ale mam nadzieje, że jeszcze dojdą. Wkłady gazowe pod palnik kupiłem, namiot posprawdzałem, jeszcze tylko kwestie ubezpieczenia i karty z nfz na europe ale to dopiero w piątek.
  12. Jak Ci sie uda pozałatwiać wszystko to było by dobrze, żebyś juz w piątek wieczorem był w Tychach, bo ze Szczecina kawałek drogi :)
  13. a co obejmuje to ubezpieczenie ? daj jakis namiar na to P.S butle z gazem dla Was kupic 250 gramowe czy 400 gramowe (ja biore mniejsza ze wzgledu na miejsce ktorego mi brakuje)
  14. no mam nadzieje, ze nie bedzie lepsza bo u mnie upały po 32 stopnie- oddychac nie idzie :) Ja aprat też wezme zawsze to dodatkowe fotki. PAblo i Wajzer wpadacie do Tychów w piątek przed wyjazdem na jakiś sok? daleko nie macie, czy spotkamy sie w sobote ?
  15. Ja panowie nie dam rady dzisiaj na moto wskoczyć, bo jakas choroba mnie dopadła i średnio się czuję, a nie chce sie doprawiać. Jak sie wam uda spotkac to napiszcie co tam ciekawego ustalicie :) P.S. Podobno w Bulgarii warto w te miejsca podjechac http://maps.google.pl/maps?hl=pl&tab=wl przyladek kaliakra http://www.globtour.com.pl/zdjecia/przyladek.jpg http://hotelparadizo.com/wp-content/uploads/2011/02/bolata.jpg
  16. tyle czasu to az nie mam :) bo w poniedzialek do roboty trzeba iść, a co do planów to już w zasadzie główny zarys wycieczki powstał, a reszta będzie ustalana na bieżąco.
  17. w niedziele wieczorkiem jest dostepny wiec mozna sie zjechac jak bedzie pogoda. Ja nie mam nic przeciwko zapraszam do ekipiy
  18. 100-120 takze spokojnie dasz rade. Miałem kiedys gs500 i z takimi przelotowymi nie było problemu, także zapraszamy :)
  19. http://www.motocykle...-2705-04052012/ w ramach oczekiwania na wyjazd kolejna relacja tym razem z tego roku. Ja podsunołem wątek na forum motocyklistow slaskich a Pablo na łodzkich- u mnie narazie nie ma chetnych, ale widze, że z Łodzi jedna osoba sie zastanawia :)
  20. Jak wyjdzie dłuższa opcja trasy to trzeba miec jakies 1400 zł na paliwo, a reszta już we własnym zakresie jak już pisałem wczesniej planujemy spac pod namiotem ewentualnie jakis motel tanszy- im wiecej osob tym wydaje mi sie bedzie taniej cos wynająć na noc (może jakis mały domek). Ja planuje 2500-3000zł
  21. Ja tez nic przeciwko nie mam i zapraszam 29 czerwca do Tychów, jak już pisałem miejsce do przenocowania się znajdzie :) Bimbak dzieki za rady, napewno przemyślimy :]
  22. im wiecej tym lepiej :) a 29 czerwca w tychach spanie jest już załatwione, więc nie bedzie problemu kilka osób smialo sie zmiesci
  23. na motocykl trzeba na wegrzech winietke kupowac ?
  24. Pozwole sobie podsumować spotkanie w Zegrzu dla osób których nie było a były by zainteresowane wyjazdem. - wyjazd rano 30.06.12 (sobota) z Tychów- osoby z dalszych zakątków Polski zapraszamy w piątek wieczorem. - w pierwszy dzień planujemy dojechać do Tokaju, żeby sprawdzić czy wino prosto od krowy jest smaczne. -następnego dnia wpadamy na Rumunie i od tego mometu postanowilismy nie robic konkretnych planów co do trasy, ale trzymamy sie kilku założen tzn. napewno chcemy przejechac Transalpine i Transfogaraską, wąwóz Bicaz, zamek Draculi, rzucic okiem na Bukareszt i dalej w strone morza Czarnego. - co do morza to to tam jakis drobny odpoczynek w jakiejś Rumuńskiej miejscowości albo Bułgarskiej- nic scisle określonego. - jak już dobrze wypoczniemy to dalej w poprzek półwyspu Bałkańskiego do Serbii. - w tym momecie w zależności jak będzimy stali z czasem albo kierunek Węgry, albo opcja, żeby przez najprawdopodobniej Czarnogóre przeleciec nad Adriatyk i tamtędy wybrzeżem kierować się na północ do Polski. - dłuższa wersja zakłada jakies 4500 km, a krótsza mniej :) - na wyjazd planujemy 2 tygodnie - śpimy w namiotach, badz jak sie znajdzie jakas nie za droga kwatera to też się skusimy MYŚLE ŻE GŁÓWNY ZARYS PODRÓŻY JAKI USTALILIŚMY W ZEGRZU UDAŁO MI SIE NAPISAĆ- MOGŁEM COŚ ZAPOMNIEĆ BĄDŻ NAZMYŚLAĆ ALE TO OD PIWA KTORE ZMIENIA KOLOR MOSTU I PRZEZ AGRESYWNE ŁABĘDZIE ;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...