Skocz do zawartości

MGH - wyprawa na Dolny Śląsk 11 - 15(16).08.2006 R.


Hubert
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Miro_N, jakby wonsz był stary to bym poczekał spokojnie aż zeżre oryginalne opony do Twojego Gutka. :bigrazz:

Dzięki poświęceniu kolegi mogłeś powrócić na pielesze michałkowe a nie dyrdać na piechtę :wink:

A swoją drogą to trzeba mieć wprawę żeby tak gada za łeb... :clap:

Edytowane przez Hun996
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

11 sierpnia, przyjazd

 

No cóż. Mieliśmy z Hunem wyruszyć o 10.00, ale jakoś znowu nam nie wyszło:) Słońce zbudziło mnie po szóstej rano, potem prysznic, śniadanie, objuczenie motocykla i o w pół do ósmej byłem już gotowy. Co robić? SMS do Huna z pytaniem, czy ewentualnie nie rozważyłby wcześniejszego wyjazdu. Oddzwonił błyskawicznie - 9.00 na stacji w Urzucie na trasie katowickiej. A więc do zobaczenia, żono! Baw się dobrze, bo ja będę na pewno!

Przejazd przez całą Warszawę w godzinie porannego korka nie należy do najmilszych. Trochę to zajęło, ale przed 9.00 dotarłem na umówione miejsce. Po chwili jest Hun i jedziemy dalej.

Nuda na katowickiej poraża. Jak w końcu zjechaliśmy na jednopasmówkę, odetchnąłem – przynajmniej coś się działo i przestałem być senny. Tankowanie, krótki odpoczynek i dalej w drogę. Przed nami zaczęły zbierać się czarne chmury. Całe szczęście bardziej po prawej stronie drogi, a my stopniowo skręcaliśmy w lewo – uda się, czy zmokniemy?

W okolicach Dzierżoniowa dotankowaliśmy i zjedliśmy obiad. Miejscowy kundel w knajpie najpierw nas oszczekał, a potem chciał koniecznie dostać bakszysz. Wybacz, czterołapy przyjacielu, ale trzeba było tak nie jazgotać :)

Jedziemy dalej – mija nas jakieś duże Suzuki – dopiero po kilku minutach refleksja, czy to przypadkiem nie Kulka? Bo to chyba Inazuma, a zbyt wiele takich w tej okolicy to nie ma...

Dojeżdżamy do przełęczy walimskiej – droga zakręca miejscami o blisko 180 stopni – składam się w zakręt, a pośrodku niespodzianka – ktoś ukradł asfalt i niebezpiecznie przechylony zbliżam się do kostki bazaltowej, na dokładkę zmoczonej strumieniem spływającym z gór. Wyprostowanie, ostre hamowanie i powtórne, tym razem dużo łagodniejsze złożenie w zakręt – ok, jeszcze nie tym razem, jeszcze przez jakiś czas lakier Bandita będzie lśnił nowością.

Chmurzy się jednak coraz bardziej, więc postanawiamy jechać jak najszybszą drogą. Trzeba jednak bardzo uważać – lokalne drogi maja szerokość jednego dostawczaka, a poza tym, jakby to ładnie powiedzieć, w prównaniu z nimi ulice warszawskie mogą uchodzić za wzór gładkości. A szkoda, bo byłoby wręcz cudowanie. Konsultacje z mapą i w końcu trafiamy do gospodarstwa agroturystycznego, które ma być naszą bazą. Hm... Mirek odgrażał się, że chce nas powitać w progach, a tymczasem nikogo na podwórzu nie widać. Ostatnie 50 metrów podjazdu i w tym momencie rozpadało się – no i nie możemy powiedzieć, że droga uszła nam na sucho :clap:

Parkujemy i idziemy na piwo. Po pół godzinie po deszczu ani śladu, za to pojawia się Mirek. Drugie, trzecie piwo i robi się coraz weselej. Postanawiam zameldować się żonie i ruszam na poszukiwanie zasięgu GSM-a Chodzę, chodzę, w końcu jest jedna kreska – zaznaczam sobie miejsce i dzwonię. Meldunek zdany, zgłasza się poczta głosowa. Trzecia wiadomość brzmi tak: „Cześć, tu Zbycho. Oddzwoń jak najszybciej, sprawa bardzo pilna!”. Wykręcam numer do Zbycha, a tu wyskakuje Mirek oznajmiając dość dobitnie, że Zbycho wylądował gdzieś niedaleko w rowie i nie może się wydostać. Jedziemy go szukać z naszym gospodarzem jego samochodem. Po drodze próbujemy ustalić, gdzie może być Zbycho. Gospodarz twierdzi, że się domyśla, ale podjedziemy w takie miejsce, gdzie jest zasięg komórek i spróbujemy zadzwonić do niego. Zatrzymujemy się, Mirek dzwoni i słyszę taki, mniej więcej dialog:

M: Cześć, tu Mirek. Gdzie jesteś?

Z…………

M To znaczy gdzie?

Z…………

M: Wiesz co, dam do telefonu gospodarza, może jakoś się dogadacie.

G: Witam, Gdzie Pan jest?

Z……………

G. Ale tu nie ma takiego miejsca..

Z……………

(zaczynam się dusić ze śmiechu)

G: Od początku, którędy Pan jechał?

Z:…………………

G. Dobrze, już wiem, którędy. Gdzie Pan skręcił?

Z:………………

G: Ale tu nie ma takiego miejsca. Może inaczej. Co Pan widział, jak Pan tam skręcił?

Z: …………………

G. Płot z trzema owczarkami...?

M: SĄ TRZY OWCZARKI PO PRAWEJ!

G. Ok. to już wiemy, jedziemy do Pana.

M: No to wedle tych trzech owczarków!

 

I pomyśleć, że Czereśniak prowadził załogę Rudego wedle trzech brzózek :clap:

Skręcamy w polną drogę, zastanawiając się, co skłoniło Zbycha, aby się w nią zapuścić, bo wyglądała tak, jakby mogły się nią poruszać co najwyżej samochody terenowe i osobowe tubylców :( Po chwili widzimy coś na poboczu drogi (które jednocześnie było stokiem wzgórza). To Zbycho stoi obok swojego nowego Kawasaki wciskając hamulec, a tymczasem motocykl, stojąc na kołach, patrzy przednim reflektorem w dół góry. Że też nie miałem ze sobą aparatu :clap: Wypadamy z samochodu zanosząc się śmiechem, jako, że obrazek był zaiste komiczny, a nam poza tym i tak już było wesoło :P To, co żeśmy usłyszeli od Zbycha, zdradzało jego pogłębione studia nad łaciną. Nic to. Trzeba go jakoś wypchnąć. We czterech jakoś żeśmy wypchnęli tego ZRX z powrotem na drogę, choć łatwo nie poszło. Zbycho się tłumaczył, że ktoś go wprowadził w błąd, gdy się pytał o drogę i jakoś tak wyszło, że jadąc powoli, złapał poślizg na błotnej muldzie i wylądował tam, gdzie wyładował, a przed zjazdem ze wzgórza uratowały go tylko krzaki. Inaczej szukalibyśmy go jakieś 500 metrów dalej :P

Wracamy i browarzymy dalej. Z czasem wzmacniamy katalizatory dobrego nastroju i robi się coraz weselej. Około 23.00 dojeżdża Maciek z Dorkę, pomstując na drogę, ile wlezie. Po drodze tez miał jakieś przygody z tubylcami, którzy koniecznie chcieli się przejechać na Intruderze. Ale grunt to spokój. Wyciągnięta buteleczka poprawia mu wyraźnie humor. Po kilku minutach pojawiają się Aga z Akerem – jesteśmy już w komplecie.

Rozładowanie motocykli i impreza przenosi się do filii knajpy „U Akera”. Ja po chwili mam już dość wrażeń i odpływam w niebyt, więc o której się skończyła, nie pytajcie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

cze .zgadles ,to ja jechalem czerwona suza.byliscie jesli dobrze pamietam na popasie w karczmie u jany w lagiewnikach.chcialem do was podjechac ale kiedy wracalem to juz byliscie na trasie ,minelismy sie .szkoda ,moze jeszcze bedzie nam dane pogadac.pozdrawiam

dr750big ,hd evo 1340 ratrost ,gsxr 1100 91' , ram hemi 5.7

http://www.bikepics.com/members/kulka/

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

No i co Misiowie Puszyści? Myśleliście, że już o wszystkim zapomniałem i dalszej części nie będzie? Niespodzianka! (jak mawiał jeż w fabryce prezerwatyw :icon_mrgreen: ). W Portugalii zainwestowałem w przednie porto, więc mam nadzieję, że dalsza opowieść o naszych peregrynacjach popłynie bardziej wartkim strumieniem. Ale do rzeczy.

 

12 sierpnia 2006 – schodzimy pod ziemię

Poranek był ciężki. Nie to, żebym jakoś przesadził w napojami wyskokowymi (choć może i one się przysłużyły), ale żołądek nie dawał o sobie zapomnieć. Śniadanie rośnie w pysku – herbatka musi wystarczyć. Powrót na górę, do pokoju – może godzinna drzemka przyniesie ulgę. Ulgę jednak przyniósł dopiero hołd złożony Neptunowi. Potem jeszcze chwilka drzemki i o 9.20 jestem gotowy.

Wyjazd planowaliśmy na 9.30. Swoim pojawieniem się przy motocyklach wywołuję pewną konsternacją. Bractwo, widząc mój stan, założyło chyba, że w tym dniu pośpiech jest nadzwyczaj złym doradcą i dało się zaskoczyć niczym 700 osobowa załoga belgijskiego fortu Emael przez kompanię niemieckich spadochroniarzy. Innymi byli przygotowani do wyjazdu, ale nie wcześniej niż za pół godziny. A nie słyszeli, że gwardia umiera, ale się nie poddaje? Plan rzecz święta! Twardym trzeba być! A nie miękką fają…

Wyjeżdżamy z opóźnieniem 20 minut. Na nadrobienie po drodze nie mamy co liczyć, gdyż odległość jest nie za duża. Poza tym ostatnich kilkaset metrów to droga zapomniana przez wszystkich – nawet diabeł nie pofatygowałby się tam, żeby powiedzieć „dobranoc”. Luźne ostre kamienie katują opony, przestrzegając jednocześnie przed zbyt bliskim kontaktem. Ostry zakręt o 180 stopni w tym kamieniołomie przy szybkości ok. 5 km/h przynosi pierwsze ofiary. Aga stwierdza, że generalnie jej klamka hamulca wygląda na zbyt nową i warto ją odrobinę stunningować na tej warstwie pięściaków. Zanim podnieśliśmy maszynę i pozbieraliśmy Agę, upłynęło kilka drogocennych minut. Hun, który tradycyjnie otwierał kolumnę, nawet się nie zorientował, że mamy małą przygodę i pomknął na swym Varadero dalej. Całe szczęście po kilkunastu metrach poczekał.

Dalsza wspinaczka po tej drodze nie należała do najmilszych. Tylko Aker był w swoim żywiole, pokazując, na co stać pełnoletniego XLV’a. Poczekaj na lepsze drogi, cwaniaczku :buttrock:.

Dojeżdżamy w końcu do Włodarza i pakujemy się na parking. Informacja, że jest płatny, powoduje u nas sięgnięcie do portfeli. Pilnujący chłopak jednak informuje nas, że motocykle nie są uwzględnione w cenniku, więc parkujemy za darmo. Czyżby to znaczyło, że nikt nie wierzył, że ktoś tu na dwóch kołach wiedzie? Czyżbyśmy byli pierwsi? Nie chce mi się w to wierzyć, ale w sumie co to za różnica? 2 złote pozostają w kieszeni (jakby miało to jakiekolwiek znaczenie :clap:).

Idziemy do kasy i tłumaczymy się ze spóźnienia. Nasza grupa już jednak weszła. Całe szczęście są bilety na następne wejście, więc nie jest tak źle. Kupujemy bilety i staramy się ustalić, czy jakoś zdążymy na następne zejście. Dziewczyna z obsługi tłumaczy nam jakiś skrót i obiecuje poprosić przewodnika, żeby uwinął się nieco szybciej. Jakoś tak nie do końca jestem przekonany co do szans tego planu na końcowy sukces, ale co tam.

Do godziny wejścia do podziemi kolejnej grupy mamy kilkadziesiąt minut. Kawa, oglądanie eksponatów (zdecydowanie późniejszych) i oczekiwanie. Nie wiem, jak to jest, ale armaty, zwłaszcza długolufowe, zawsze wywołują u płci podobno (podkreślam: podobno) brzydszej, określone zachowania. Kilka zdjęć w nimi w tle (no dobra, na pierwszym planie), które, gdyby trafiły w ręce archeologów za kilkaset lat, wskazywałyby, według nich, na panoszący się w naszej społeczności rozwinięty kult falliczny. Wybiła jednak godzina naszego wejścia. Kaski na głowę (przy czym Aker stwierdził, że lepiej mu będzie w motocyklowym, niż w budowlanym i wchodzimy do podziemia.

Sztolnie niewykończone, więc czujemy się niczym w kopalni. Niedokończone pomieszczenie wartowni daje nam wyobrażenie o konstrukcjach, jakie miały być ulokowane w tej górze. Ale czemu miały służyć, ni wiadomo. Legendy o kwaterze Hitlera, tudzież o magazynie dla dzieł sztuki należy włożyć między legendy niczym opowieść o Lessie. Jakie dzieła sztuki nie rozpadłyby się przy wilgotności sięgającej 100%? Chyba tylko złoto, bo o obrazach, czy książkach lub rzeźbach można byłoby bardzo szybko zapomnieć. Na przebywanie sztabu też średnia lokalizacja – reumatyzm murowany, choć na jako schron na krótki czas nie byłby to do końća zły pomysł. Cienki strop z pustą przestrzenią do litej skały w wartowni też nie sugeruje nadmiernie bojowego wykorzystania. Zostawmy jednak przewodnikom możliwość bajerowania wczasowiczek i idźmy dalej. Komory były tworzone metodą wysadzania przepierzenia między górnym (większym) i dolnym (mniejszym korytarzem), które w przekroju wyglądały jak nieprzymierzajac grzybek. Kilkaset metrów korytarzy daje wyobrażenie o rozmachu robót. Dochodzimy do korytarzy zalanych wodą. Popełniamy błąd szeryfa przy ładowaniu łodzi. My jesteśmy raczej więksi, niż mniejsi, a reszta grupy niekoniecznie. Tymczasem wpakowaliśmy się w większości na jedną łódź, która, dzięki temu, miała okazję sprawdzić swą maksymalną wyporność. Od lustra wody dzieliło nas jakieś 5 centymetrów. Nie można powiedzieć, żeby oznaczało to specjalnie duży margines bezpieczeństwa…

Według słów przewodnika poziom wody stale się podnosi. Z czasem wypełni ona całość korytarzy i nie będzie już możliwości pływania łodzią wewnątrz góry. A jest to przeżycie niezapomniane.

Kręcimy się jeszcze trochę po sztolniach, mając świadomość, że było to miejsce kaźni wielu tysięcy więźniów pobliskiej filii obozu Gross Rosen. Wrażenie mocno przygnębiające, zwłaszcza, że w związku z tym, że przeznaczenie całego kompleksu Riese nie jest do końca znane, nie mnożna się doszukać w tym wszystkim celu. Jakoś tak łatwiej pogodzić się z wieloma ofiarami, jeśli wiemy, że czemuś to wszystko służyło. Z celem tym można się nie zgadzać, ale nie można mu zaprzeczać. A tu nic z tego. Wiele tysięcy ludzi zginęło krusząc litą skałę, a my nawet nie wiemy, czemu to wszystko miało służyć. A może to tylko złudzenia wykształciucha?

Wychodzimy na powierzchnię. Moje obawy zmaterializowały się – nie zdążymy już do kolejnego kompleksu na umówioną godzinę, więc idziemy na spacer po okolicy. W pobliżu znajdujemy coś, co robi wrażenie resztek (lub niedokończonej) stacji kolejki wąskotorowej, dowożące materiały budowlane. Obok niej ciągną się sznury ułożonych worków ze skamieniałym cementem, nieruszane od sześćdziesięciu lat.

Czas jednak biegnie nieubłaganie. Musimy ruszać do Ossówki. Schodzimy do maszyn i odpalamy silniki. Jedziemy kierując się objaśnieniami miłej pani w biurze obsługi, ale jakoś nie do końca nam to wychodzi. Pocieszające jest jednak to, że kamienisty odcinek był dużo krótszy, co pozwoliło oponom ocalić trochę bieżnika.

Dojeżdżamy do Ossówki. Po chwili przekomarzania z obsługą udaje się nam załatwić wejście. Mamy jednak trochę czasu, który postanawiamy przeznaczyć na posiłek. Kiełbaski w pobliskim bufecie rewelacyjne może nie są, ale nie była to pora na narzekania. Kiedy jednak doczekamy się w kraju porządnej bazy turystycznej, pozostaje pytaniem otwartym.

Zatem znowu schodzimy pod ziemię. Prace w Ossówce były najbardziej zaawansowane, więc kompleks ten daje najlepsze wyobrażenie o docelowym kształcie całego Riese. Przy wejściu szczerzy się strzelnica karabinu maszynowego. Prawie wykończone pomieszczenie jest obecnie wykorzystywane jako sala wystawowa. Krótkie wprowadzenie przewodnika (miejscami podobne do tego z Włodarza) i idziemy dalej. Korytarze większe, świadczące o większym zaawansowaniu robót. Znowu krótka przeprawa łodzią, jakaś zabawa dla znudzonych turystek pod tytułem „duch sztolni” i dochodzimy do częściowo wybetonowanych sal. Na suficie świetnie zachowany drewniany szalunek – musiał być doskonale zabezpieczony skoro przetrwał tyle lat w niesprzyjającychm otoczeniu. Wielkość hal zdaje się jednak przeczyć teoriom o planach ulokowania w Riese sztabu Wehrmachtu. Oni by tak dużych pomieszczeń nie potrzebowali. Pozostaje zatem teoria o podziemnych fabrykach wunderwaffe…

Wychodzimy na powierzchnię. Przewodnik, ogłaszając koniec wycieczki, mówi nam, jak dojść do części naziemnych budowli kompleksu Ossówka. Trzeba trochę podrałować pod górę, co zdecydowanie nie wywołuje entuzjazmu u Zbycha. Wołodyjowski też nie być za duży, ale dawał radę – Zbychu, trzeba trenować. :offtopic: Nie zważając na jego marudzenie pakujemy się pod górę. Najpierw trafiamy na wielką dziurę w ziemi – głęboka na kilkadziesiąt metrów. Staram się zrobić zdjęcia, a przy okazji nie wpakować się w jej otchłań. Całe szczęście nie mam zadatków na bohatera, więc udaje mi się z tego zadania wyjść bez szwanku. Idziemy dalej i odnajdujemy jakiś budynek. Robi wrażenie kuchni oraz prawdopodobnie kotłowni (resztki rur grzewczych oraz przewodów kominowych zdają się o tym świadczyć). Obchodzimy wszystko, co się da, a następnie rozpoczynamy zejście (Zbycho dalej marudzi). Przy okazji trafiamy na fundamenty kolejnej konstrukcji, która mogła być ufortyfikowanymi koszarami (przy czym jednak się nie upieram). Korzystając z uprzejmości grupki młodych ludzi, którzy się do nas dołączyli, robimy sobie pamiątkowe zdjęcie w pełnym składzie. Odwdzięczamy się im tym samym i ruszamy dalej drogą w dół. Dochodzimy do głównego szlaku i skręcamy w prawo. Po kwadransie dochodzimy do wniosku, że nie była to chyba jednak najszczęśliwsza koncepcja (przewodnik twierdził, że wyjdziemy 200 metrów od parkingu) i robimy w tył zwrot. Dochodzimy do rozstajów dróg i chwila konsternacji . Rozpoznanie bojem („ta droga nie może dalej nigdzie prowadzić …”) wprowadza ład w naszych szeregach. I rzeczywiście po kilku minutach jesteśmy na parkingu.

Robi się późno, decydujemy się więc wracać na kwaterę. Dojeżdżamy przed zmrokiem. Fantastyczna kolacja przywraca nam chęć do życia, więc wieczór się trochę przedłuża. Nie mamy się jednak co sobie żałować – prognozy pogody wskazują, że następny dzień może być dość mokry, więc przy pozycji „plany” pojawia się mały znak zapytania….

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ha! Mam połączenie z netem zintegrowane z czujenikiem obecności Huberta w związku z czym, przeczytałem świeżynkę :icon_mrgreen: Super :buttrock: Tak BTW, nie, żebym się czepiał, ale nie chodziło Ci Nessi? :clap: Aaaa... porto, ofkors :buttrock: :D

Tak poza tym, to chyba można byłoby juz zacząć planować jakiś wieczorek, okraszony opowieściami Lisbony.. :offtopic:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...