Skocz do zawartości

Istambul 2014 - czyli wyprawa na kebaba


p3kin
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Chciałbym sie podzielić relacją z naszej podróży wakacyjnej. Mam nadzieje, że kogod to zainteresuję. Relacja dopiero powstaje wieć będe dopisywał kolejne dni jak będzie czas.

 

Zaczęło się lato, czas urlopów. Trzeba pomyśleć o wakacjach!

Po słonecznej Chorwacji, gorących Czechach i cudownych Włoszech przyszedł czas na podróż przez Rumunię i Bułgarię aż do Turcji, na sam koniec Europy z domieszką ziemi azjatyckiej J Popularny kierunek wśród motocyklistów, więc na pewno będzie fajnie!

Dzień przed wyjazdem zrobiliśmy ostatnie zakupy. W planach było zaopatrzenie się w kombinezony przeciwdeszczowe (no, bo ile można mieć tego szczęścia).

Wiecie jak to bywa z planami… A to za czarny, za krótki, za długi, za szeroki, a na dodatek porwany J Ostatecznie kombinezon kupiłam ja, a Łukasz postanowił skorzystać ze skarbonki szczęścia i pojechał bez.

 

DZIEŃ 1

 

dzien1.png

 

W piątek 1 sierpnia pobudka wcześnie rano. Prowiant na drogę spakowany, kufry załadowane, dobry humor ze sobą. No to jedziemy! Pogoda idealna. Gorące, letnie powietrze dmuchające w kask ;) i czyściutkie niebo. Drogę przez Polskę traktujemy jako zło konieczne, więc jedziemy tranzytem A1 do Łodzi, następnie w planach gierkówką, A4 i dalej według najszybszej trasy.

Jak to się mówi: wszystko, co dobre kiedyś się kończy, szczęście nie trwa wiecznie. Skarbonkę wycisnęliśmy do zera. Około 40 km przed Łodzią zaczęło padać. A właściwie to zaczęło lać! Po prostu urwanie chmury. I nic nie wróżyło, żeby miało się poprawić. Zrezygnowani zatrzymujemy się na nieczynnych bramkach autostradowych i czekamy… zjadamy po kanapce i batoniku, czekamy… czekamy… . Jak już wcześniej wspomniałam nie wyglądało to dobrze. Widzieliśmy tylko czarne chmury i siekający deszcz.

Po około godzinie, kiedy tylko ulewa zamieniła się w deszcz ruszamy dalej. Łukasz bardziej mokry już i tak nie będzie... Plan na najbliższe godziny – wjechać do Łodzi, znaleźć sklep motocyklowy i kupić kombinezon. Oczywiście po przejechaniu paru kilometrów zaczęło znowu mocniej padać. No nic, jedziemy! Wjeżdżamy do Łodzi i szukamy sklepu. Nawigacja w telefonie oczywiście wariuje i gubi się. Znowu pada… straciliśmy już sporo czasu wcześniej, więc nie zatrzymujemy się. Jedziemy… Jest!

W Łodzi mają chyba najmniejsze Motoakcesoria w Polsce… Trochę kasków, parę kurtek, ew. spodni i On – kombinezon J Rozmiar pasuje – bierzemy.

Jako, że pierwszy nocleg mamy już zarezerwowany w Krynicy Zdroju, ubieramy się w ceraty i ruszamy dalej. Straciliśmy w mieście co najmniej 1,5 godziny, ale… nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Na gierkówce robimy trochę dłuższy postój, znowu kanapka, batonik, zmiana rękawiczek i szybkie suszenie na stacji. Oczywiście przez dalszą część drogi prawie nie padało. Nowy kombinezon złapał tylko kilka kropel.

 

DSC_0887.JPG

DSC_0890.JPG

 

Do pensjonatu dojechaliśmy po 20. 740 km jechaliśmy 13 godzin, Łukasz przez 8 h cały mokry, z kałużami w butach. Zmęczeni, ale zadowoleni, że się udało meldujemy się w okolicach Krynicy już po zmroku. Nasz pensjonat (ORLE) położony jest w przepięknej górskiej scenerii, która jak się później okazało, bardzo mile nas zaskoczyła. Pozostało nam tylko wylać wodę z butów, wysuszyć ile się da i zebrać siły na następny dzień.

 



DZIEŃ 2

Obudziliśmy się wcześnie rano. A właściwie to Łukasz obudził się skoro świt, zrywając mnie ze snu: „Marzena! Aparat! Szybko! Wstawaj!”

„No dooobra… już”. Wyjęłam aparat, wyjrzałam za okno… i zaczęłam robić zdjęcia…

DSC_0892.JPG

 

Najpiękniejszy wschód słońca jaki kiedykolwiek widziałam.

Było przed 5 rano więc po zrobieniu słońcu sesji poszliśmy spać dalej.

Pobudka o 8 rano, bo zanim wyruszymy trzeba jeszcze dosuszyć: buty, ciuchy, generalnie wszystko, co mieliśmy wczoraj na sobie i to, co musieliśmy wyprać.

 

DSC_0903.JPG

DSC_0910.JPG

 

 

Suszareczka dzielnie dawała radę, słońce również :D

 

DSC_0904.JPG

DSC_0907.JPG

 

Pogoda była wręcz wymarzona. Około godziny 9 szybkie śniadanko i… komu w drogę temu czas!

 

dzien2.png

 

DSC_0920.JPG

 

Początek trasy poszedł sprawnie. Najpierw Słowacja i zanim się obejrzeliśmy, to już przekraczaliśmy kolejna granicę – Węgry. Tu tranzyt – byle sprawniej, byle szybciej.

 

DSC_0923.JPG

DSC_0925.JPG

 

Na granicy z Rumunią stawiliśmy się około godziny 14.

Króciuteńki przystanek w Oradei na przemyślenie trasy. W związku z tym, że następny dzień miał być zarezerwowany na Transalpinę wybór pada na drogę krajową E79 Oradea – Deva. Na mapie oznaczona jako widokowa, więc czemu nie.

Ruszamy, na koniec dnia chcemy być jak najbliżej końca tej drogi, może się uda.

No właśnie! W tym „morzu” to mieszkała TAAAKA ryba, a im głębiej w las tym bardziej… dziurawo.

Widoczki, co prawda, bardzo przyjemne dla oka, co kawałek przejazd przez rumuńskie, sielankowe wioseczki (i te babuleńki na ławeczkach przed chatkami…), ale sama nawierzchnia, a czasami jej brak była momentami bardzo irytująca.

Generalnie droga E79 jest CAŁA w remoncie (a przynajmniej na wspomnianym odcinku do Devy). Dziury, wyrwy, piach i te mijanki… co 5 km przez 5 km jazda jedną stroną drogi. Z tymi 5 km to może przesadziłam, ale czasami wydawały się one naprawdę dłuuuugie.

 

DSC_0946.JPG

DSC_0959.JPG

DSC_0966.JPG

 

No i bym zapomniała. Na tejże trasie, co rusz spotykaliśmy najlepszych przyjaciół człowieka – psy. Każdy cieszył się tak mocno na nasz widok, że czym sił w nogach pędził za nami, próbując podgryzać nam nogi. A my… uciekaliśmy im :D

 

DSC_0967.JPG

 

Ostatecznie z planów wyszło tyle, że zdążyliśmy dojechać do Beius – ze 190 km odcinka zrobiliśmy 65 km… Myślę, że jak na panujące warunki nawierzchniowe, całkiem sporo. Zdecydowaliśmy się na nocleg w hotelu, przy drodze. W pokojach, co prawda cicho, ale pan w hotelu ni w ząb po angielsku – nawet o papier toaletowy prosiliśmy jakbyśmy grali w kalambury, ale jak na Rumunię drogi – 35 euro (po obniżce), przynajmniej wg naszej opinii i późniejszych doświadczeń.

Znowu nie, tak jak miało być, bo przecież wcześniej założyliśmy sobie, że najpóźniej nocleg będziemy szukać o 17 no i miało być tanio, w Rumunii przecież jesteśmy, a tu było już grubo po 19, a ceny wcale nie przypominały nam, że przecież to biedny kraj.

W nagrodę wieczorem zimne, rumuńskie piwko. Tak oto minął dzień nr 2 J

 

DSC_0950.JPG

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DZIEŃ 3

dzien3.png

 

Trzeci dzień zaczął się równie przyjemnie, jak drugi. Do przejechania mieliśmy jeszcze ponad 100 km, ale nie ma co się martwić na zapas. Kiedy wyjechaliśmy dalej, mieliśmy przez chwilę nadzieję, że najgorszy odcinek mamy za sobą. Aż tu nagle znowu! Dziury, rozkopy… mijanki… mijanki.

Dla przyszłych chętnych na Rumunię – widoki na trasie są naprawdę super. Jeśli droga zostanie skończona, wyremontowana, to będzie to jedna z tych, które mogą spokojnie znaleźć się na liście opcji. Ale na razie trzeba poczekać… i omijać J

 

DSC_0977.JPG

DSC_0987.JPG

DSC_0989.JPG

DSC_0991.JPG

DSC_0995.JPG

DSC_1007.JPG

DSC_1010.JPG



Następnym punktem wycieczki jest Hunedoara – niewielka mieścina w Siedmiogrodzie, znana i odwiedzana głównie z powodu zamku Jana Hunyadyego. Dojeżdżając więc do Devy odbijamy na drogę 687. Przy głównej atrakcji turystycznej, jak można się było spodziewać, dużo ludzi. A my w tym tłumie odnajdujemy parę motocyklistów na GS’ie z Polski (jak się później okazało z Tczewa, więc prawie sąsiedzi).

 

DSC_1016.JPG

DSC_1018.JPG

DSC_1039.JPG

DSC_1025.JPG

 

I tu chciałoby się powiedzieć „ Uf, jak gorąco”. Smażyło. W czarnych kombinezonach, w czarnych kaskach. Patelnia! Jak już tu jesteśmy, to idziemy zwiedzać. Kaski i kurtki zostawiamy w pobliskim sklepiku. Wejście na zamek – 8 lei (ok. 16 zł). Szybkie zwiedzanie i po ok. 40 minutach wracamy na parking. Tam poznajemy ludzi od GS’a :D. Po krótkiej wymianie doświadczeń, dostajemy kilka wskazówek jak, gdzie tak, a gdzie nie (dowiadujemy się, że droga na wybrzeże jeszcze parę dni temu była zamknięta… zobaczymy) i ruszamy dalej. Decydujemy się dojechać do Sebes dalej drogą 687, potem 66/E79, a dalej autostradą A1.

Polecamy krótki odcinek drogi 687 (Hasdat i okolice) prostopadły do 66/E79. Drogi bardzo ładne, a przy okazji można się natknąć na dzielnicę Romów, chyba Romów…

 

DSC_1048.JPG

 

Okoliczne wille aż ociekają przepychem od zewnątrz (ciekawe jak wyglądają wewnątrz :D).

Całkiem szybko i sprawnie docieramy do Sebes a tam, już tylko na drogę krajową 67C zwaną potocznie Transalpina (najwyżej położona droga górska w Rumunii – pewnie i tak wszyscy to wiedzą, ale nie zaszkodzi napisać).

 

DSC_1068.JPG

DSC_1097.JPG

DSC_1099.JPG

 

Droga jest ogólnodostępna, bo od 2010 roku ma częściowo asfaltową nawierzchnię, ale oficjalnie wjeżdżać na nią można tylko na własną odpowiedzialność (dowiedzieliśmy się o tym później). Wszystko przez brak barierek ochronnych.

Co tu dużo pisać. Jest po prostu CUDOWNIE! Tego, co widzieliśmy, nie oddadzą nawet najlepsze zdjęcia. W związku z tym, że pogoda w najwyższych i najpiękniejszych partiach nie dopisała zdjęć mamy mało. Co tam, że czasami brakowało twardego podłoża, że złapaliśmy czarną chmurę! Nieważne, wrócimy tam na 1000000%!

 

DSC_1107.JPG

DSC_1108.JPG

DSC_1114.JPG

DSC_1124.JPG

DSC_1129.JPG

DSC_1137.JPG

DSC_1142.JPG

 

 

Rada dla mało wytrwałych – pod żadnym pozorem, jeśli zaczynacie od Sebes, nie kończcie na wysokości jeziora Lacul Vidra i nie zjeżdżajcie na drogę 7A do Brezoi. Tracicie to, co najpiękniejsze!



Co do tej pogody jeszcze przed przełęczą Urdele natknęliśmy się na burzę z piorunami i mega ulewę!

 

DSC_1147.JPG

 

Przejeżdzając przy jakiejś knajpce zauważyliśmy grupkę motocyklistów z Niemiec pod parasolem, patrzących się na nas jak na dziwaków. Ok! Jak na prawdziwych motocyklistów, którzy deszczu się nie boją… wróciliśmy pod parasol… dla towarzystwa ;)

 

DSC_1157.JPG



nie wiem dlaczego, ale nie moge dopisać końcówki 3 dnia (za duzo zdjec?).

Edytowane przez p3kin
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

05.08.2014%2B-%2B1.jpg

 

Jak na złość, kiedy zaczynaliśmy zjeżdżać w dół, w Novaci rozpogodziło się i wyszło piękne słoneczko. No cóż, i tak czasem bywa. Całą Transalpinę (ok. 145 km) „zrobiliśmy” do ok. godziny 18.

 

DSC_1163.JPG

WP_20140803_008.jpg

DSC_1171.JPG

DSC_1175.JPG

DSC_1179.JPG

DSC_1185.JPG

DSC_1203.JPG

DSC_1213.JPG

DSC_1215.JPG

 

Czas na szukanie noclegu. Wjechaliśmy to tu, to tam. Trochę się potargowaliśmy, ostatecznie nocleg znaleźliśmy w bardzo ładnym pensjonacie „Andreea” niedaleko zjazdu z Transalpiny w Baia de Fier, za przystępne 25 euro. Tam napiliśmy się wina i Jidvei (rumuński koniak robiony z destylowanego wina, bardzo specyficzny smak. Niestety nam nie smakowało, ale nie wypadało odmówić.) – wszystko hand made. Zjedliśmy też pyszne, tamtejsze specjały i odpoczęliśmy na bardzo fajnym tarasie, w bardzo ładnej okolicy, trochę na boku, ale nadal blisko do głównych dróg. Polecamy!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

proszę o cierpliwość i wyrozumiałość:)

 

DZIEŃ 4

Czwartego dnia zaplanowaliśmy przejażdżkę szosą Transfogarską.

 

 

2014-11-20_081417.png

 

 

Rano śniadanie i ruszamy w drogę. Przed nami 100 km, a czas uciekał przez palce. Trasa oczywista – droga 67, za Ramnicu Valcea na 73C. Poszło sprawnie, po krótkim czasie byliśmy już w Curtea de Arges gdzie skręciliśmy na północ, na drogę krajową 7C (droga Transfogarska). Zaraz po Transalpinie najwyżej położona droga Rumunii. Od miejsca, z którego zaczęliśmy mieliśmy do przejechania ok. 120 km. Niby niewiele, ale jest tyle do podziwiania i sporo zakrętów do przejechania.

Początek trasy taki sobie, ot zwykła droga. Ciekawie zaczyna się dziać od okolic Poienari. Tutaj też znajduje się zamek, a właściwie pozostałości zamku Włada Palownika – Drakuli (to ten prawdziwy, nieoszukany zamek Drakuli). Stwierdziliśmy, że chcemy go zobaczyć. Ale najpierw trzeba wejść po schodach… 1480 schodach!

 

DSC_1256.JPG

 

 

DSC_1224.JPG

 

 

Tak, daliśmy radę. A tak przy okazji to była chyba z 30 stopni w cieniu…

 

 

DSC_1229.JPG

 

 

Ruiny spoko, trupy na palach były, bilety tanie, widoki SUPER. Można zejść. Schodziło się o wiele przyjemniej. Na dole schłodziliśmy się lodami i pojechaliśmy dalej.

 

 

DSC_1240.JPG

 

 

DSC_1251.JPG

 

 

DSC_1241.JPG

 

 

 

DSC_1289.JPG

 

Dalsza część drogi była tym lepsza im dalej byliśmy. Najpierw jezioro Lacul Vidraru i zapora Ardżesz, a potem coraz wyższe partie gór Fogarskich. Oczywiście to, co najlepsze mieliśmy na deser.

Dzień nie byłby dniem normalnym, jeśli by nie padało… Zaraz przed najdłuższym (niecały 1 km) tunelem w Rumunii spadły na nas pierwsze krople deszczu. Po wyjechaniu z tunelu i zrobieniu dosłownie kilku fotek w najbardziej znanym i popularnym miejscu usłyszeliśmy grzmoty, no i zaczął padać… grad! Uciekliśmy z powrotem do tunelu. Czekaliśmy ok. 1h zanim ruszyliśmy dalej. Oczywiście wystarczyło zjechać troszkę w dół i wyjechać z gór, a chmury gdzieś się rozmyły. A po deszczu piękne słońce. Trzeba było się zatrzymać i pozdejmować kombinezony, żeby się nie rozpłynąć.

 

 

DSC_1305.JPG

 

 

DSC_1309.JPG

 

 

05.08.2014%2B-%2B7.jpg

 

 

DSC_1314.JPG

 

 

DSC_1315.JPG

 

 

Krótkie spojrzenie na mapę. Do Braszowa ok. 100 km, a że godzina dosyć wczesna (ok. 16) stwierdzamy, że na pewno dojedziemy, nie ma innej opcji. Nie pamiętam ile już wtedy przejechaliśmy, ale nie daleko i na pewno nie zgadniecie, co się stało… Daleko przed nami wyglądało to jak burza piaskowa na pustyni, a na niebie jedna wielka czarna chmura, a na niej pioruny. Hmmm… jedziemy dalej. Szybko dogoniliśmy to coś, a raczej bardzo szybko się spotkaliśmy. Mieliśmy wrażenie, że wjechaliśmy w jakiś tajfun. Szybka nawrotka, pamiętamy, że niedaleko stąd mijaliśmy jakąś stację benzynową. Tam pod dachem przeczekaliśmy deszcz (znowu w plecy z czasem) i pojechaliśmy dalej. Udało się. W Braszowie byliśmy po 19. Chcieliśmy jeszcze pozwiedzać co nie co, więc trzeba było znaleźć szybko nocleg. Nie było łatwo znaleźć coś taniego w centrum miasta, ale to raczej nie dziwne. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na coś droższego (40 euro). Szybki prysznic i na starówkę. Za dużo nie zobaczyliśmy, ale poczuliśmy się jak w Hollywood :D

 

 

DSC_1343.JPG

 

 

Szybko się ściemniło więc pozostał nam tylko spacer uliczkami Braszowa. Wypiliśmy po drinku w jakiejś knajpce, poszwendaliśmy się jeszcze trochę i wróciliśmy do naszego hotelu. Była już północ a w planach na jutrzejszy dzień dużo rzeczy do zrobienia, więc - Dobranoc!

 

 

DSC_1339.JPG

 

 

DSC_1341.JPG

 

 

DSC_1351.JPG

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Trochę długo to trwało, ale jest kolejny dzień.

DZIEŃ 5
Piątego dnia naszej wycieczki znowu mieliśmy wstać wcześnie rano, ale noc była krótka dlatego daliśmy sobie więcej czasu. Ok. godziny 9.30 byliśmy zwarci i gotowi do wymeldowania się z hotelu. Godzina była jeszcze młoda, więc przed opuszczeniem miasta postanowiliśmy jeszcze zobaczyć Czarny Kościół – klimatyczny, czuć było w powietrzu tamte czasy. I wcale nie jest czarny, nazywają go tak dlatego, że kiedyś się palił i mury zyskały czarną opaleniznę.
dzien5.png
Po wizycie w kościele obraliśmy kierunek na Bran, niech będzie. Jak tyle o nim gadają no to wpadniemy. Do zamku w Branie dojechaliśmy drogą 73 przez Rasnov (tam też mają swoje Hollywood :D).
DSC_1366.JPG
No dobra, co by tu o tym "zamczysku"… tłumy przed wejściem, w sumie to nie wiemy dlaczego...jakieś to takie małe, bez klimatu tamtych czasów (nawet nie próbują nawiązać do Drakuli) a przy tym cholernie drogo (w przeliczeniu 50 zł od osoby). Zamiast trupów na palach i aury horroru wpadamy do jakiegoś pałacyku ze zbrojami i ciuszkami z XVIII wieku. Słabo. Po szybkim 30 minutowym zwiedzaniu kupujemy jeszcze magnesik i uciekamy w stronę Bułgarii.
DSC_1371.JPG
DSC_1405.JPG
DSC_1404.JPG
DSC_1389.JPG
DSC_1396.JPG
DSC_1398.JPG
DSC_1399.JPG
Wracamy do Rasnov i tam drogą 73A kierujemy się na Bukareszt. W planach jest dojechanie pod granicę Rumunii i Bułgarii, ewentualnie kawałek za. Było już południe więc nie tracąc czasu zebraliśmy się szybko do drogi.
Kilometry uciekały, fajne widoczki wokół, ale przed nami zaczęły zbierać się czarne chmury. Zrezygnowani zatrzymujemy się na stacji, tankujemy i na wszelki wypadek przebieramy się w ceraty. Tam zaczepia nas jakiś pan, który udziela nam wskazówek gdzie najlepiej się zatrzymać. Proponuje nam rzekomo super wioskę gdzie jest pełno miejsc noclegowych – Vama Veche. Zobaczymy…
Ktoś się chyba na nas obraził bo nie zdążyliśmy dojechać nawet do Ploiesti, a tu nie zgadniecie co się stało… tak, znowu ulewa.
DSC_1410.JPG
DSC_1412.JPG
Właściwie to natknęliśmy się na małą powódź. Przejeżdżaliśmy przez jakieś małe miasteczko, gdzie ulice były dosłownie zalane po kostki. I tak przez pardziesiąt łądnych kilometrów. Około 16 pogoda się poprawiła. Przestało padać, wychodzi słońce. Bukareszt objeżdżamy obwodnicą i z Autostrady A3 wbijamy się na A2 – prosto na Constancę.
Pod wieczór docieramy nad wybrzeże i jedziemy do wioseczki Vama Veche. Zadowoleni, że jest jeszcze w miarę wcześnie, a za nami już ponad 430 km szukamy noclegu. To „miasteczko” to zaledwie 3 skrzyżowania i parę hoteli, które ma chyba jeden właściciel… Nie udało nam się tam znaleźć nic przyzwoitego. Zapadła decyzja, że dzisiaj będziemy nocować już w Bułgarii. Jedziemy do Shabli. Tam znowu nic, a raczej coś było tylko bez wolnych miejsc. Po drodze też nic. Słońce już zaszło, zaczynało się ściemniać. Jedziemy szukać dalej. Ostatnia nadzieja w Balchiku. Po drodze zaczepiamy jeszcze o jakiś zajazd przy drodze, tak żeby tylko się przespać. Przy wejściu wita nas jakiś opryskliwy facet, który po pytaniu czy zaproponowana przez niego cena 15 euro jest ze śniadaniem macha tylko ręką i daje do zrozumienia, że mamy się wynosić…
Do Balchiku docieramy ok. 21. Jako, że jest już ciemno i nie bardzo widać czy jakiś budynek może być hotelem, korzystamy z Internetu. Znajdujemy parę hoteli i jedziemy szukać. Kiedy dojeżdżamy do jednego z nich okazuje się, że recepcja jest czynna tylko do 20… Po chwilach stresu i bieganiny znajdujemy pokój w hotelu z basenem za ok. 32 euro. Balchik przyciąga naszych – język polski można było usłyszeć za każdym rogiem. Postanawiamy, że odpoczniemy tutaj 2 dni. Czas dać odpocząć tyłkom, bo zaczęły już robić się kwadratowe :D
Przez cały dzień nie zjedliśmy za dużo dlatego po odświeżeniu się poszliśmy coś zjeść do pobliskiej knajpki. Po złożeniu zamówienia czekało na nas przedstawienie Pan kucharz robiąc dla mnie kurczaczka nawywijał, namachał się i z podkładem muzycznym przygotował późną obiado-kolację. Trzeba było podziękować więc kelner i kucharz dostali po banknocie. Tego dnia byliśmy bardzo hojni. Ale co tam, było fajnie. Jeszcze tylko mały spacerek nocą i spać!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

halo ,halo i co z tym kebebem ? Był , nie było ??? Jestem ciekawy tej Turcji a Ty przerwałeś relacje w połowie :-( Dawaj dalej

Motocykle są jak wódka ... prawdziwa jazda zaczyna się od litra ...

 

2012r. - Rumunia/Bułgaria : 4500km (14 dni )

2013r. - Albania/Grecja : 4700km (17 dni )

2014r. - Estonia/Finlandia : 4000km (15 dni )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...