Skocz do zawartości

z pamiętnika Lady Shadow...


Rekomendowane odpowiedzi

Lady, z chęcią Cię pocieszę - w zeszłym roku miałam ze cztery gleby parkingowe i tylko jednego szlifa 'na prędkości' (nie z mojej winy). I już myślałam, że ten wstyd :oops: za mną, a tu nie dalej jak tydzień temu moja suza zgasła przy skręconym kole i prędkości 3 km/h i znów zaliczyłam glebę. Tyle że tym razem z pięknym przewinięciem przez głowę bo droga była stroma :oops: :oops: :oops:

ale co tam, nikt się nie śmiał bo był tylko jeden świadek, a ten był zajęty pomaganiem mi w postawieniu suzi na nogi, znaczy się, koła :D

 

po głębszych przemyśleniach doszłam do wniosku, że moja suzi jest 'specyficzna' - wystarczy że minimalnie wychyli się z pionu i ma mniej niż 10 km/h i okropnie trudno ją powstrzymać przed przyziemieniem; mam przy tym wrażenie że moto dużo od niej cięższe, jak choćby znane mi TDM i kawa 1200 są dużo łatwiejsze do zachowania w pionie przy małych prędkościach.

czy to omamy czy Wy też to zauważyliście?

pozdr,

Ola

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… dzień 22 (24 godzina jazd) łopata, czyli lęki pokonane i samozachwyt.

Piątek, 3 września 2004

 

 

Od rana nie mogłam doczekać się popołudnia, kiedy to miałam zapisaną w tomkowym kajecie terenową lekcję na Chudym (a dokładnie na Kuzynie Chudego). Piach, uślizgi kół, nawet nieszczęsny wjazd na Górkę Abrahama (brrrr :eek2: ), i do Grobu Teściowej, jak i inne terenowe atrakcje, sprawiły mi ostatnio wielką frajdę. A to, że często leżałam? Eeeee, zdarza się nawet w najlepszej rodzinie ;-) .

Pocieszałam się, że po spektakularnej pierwszej publicznej glebie przed knajpą motocyklistów (ha, też sobie wybrałam odpowiednie miejsce!) już nic gorszego nie może mi się przydarzyć ;-) . Poza tym, wywalić się w terenie, to nie żadna tam ujma na honorze, a szczególnie, gdy tym terenem jest placyk ćwiczebny dla uczących się… Gorzej wyłożyć się GDZIE INDZIEJ… ;-) Hi, hi, hi.

 

Takim to dywagacjom oddawała się Lady Shadow przed jazdą enduro… :smile2:

 

Pora wyruszyć na terenowy rajd. Ubranko stosowne – regulaminowe barchany i ochraniacze od rolek na łokcie i kolana. Czerwony garnek na głowie (jeszcze nie przemalowałam go ;-) i nadal wszyscy rozpoznają po kasku, że to śmiga/ leży Lady Shadow!), buciki też jak trzeba. Aaaaaaa, zapomniałabym, ponieważ ostatnio ździebko przytarłam sobie prawą łapkę ;-) zakleiłam RANY plastrem i nadziałam na łapki skórzane rękawice bez palców w rozmiarze S – ale i tak za duże o co najmniej dwa rozmiary ;-) Ha, to dopiero Lady da czadu, nie czując gazu!!! Ale lepsze to, niż wybieranie piachu z RANY ścieranej ;-) :mrgreen:

 

Mój Ulubiony Instruktor wysłał mnie od razu na rozgrzewkę na placyk terenowy. Kilka kołek na jedynce, dwójce i kilka najazdów na oponkową górkę. Miło było. Lubię Chudego. Porządne moto.

 

-Zatrzymaj się, Lady, tuż przed wjazdem do dołka Górki Abrahama. Noooo STÓJ! Nieeeee nooo, TUUUUU, na krawędzi, a nie metr przed zjazdem. Kopyta na podnóżki, wjeżdżamy w dół.

–No dobrze, już dobrze, ale nie pamiętasz Tomku, że mam lęki przestrzenne i wysokościowe?

–Bo wezmę ŁOPATĘ!!!! Gazuuuuuuu! Ognia!!! Pupa do tyłu przy zjeździe w dół i blisko kierownicy – przy wyjeździe na górę! Chcesz zlecieć? Gazuuu!

-OOooo, przejechałam i żyje!!!

-Gazuuuu, do Rowu Prostego, po co robić pusty przelot! Gazuuuu!

-OOooo, zowu żyje!!!

-A teraz wszystko na stojący. NA STOJĄCY mówię, a nie w przysiadzie! Czy ty, Lady, musisz sobie wszystko utrudniać? Wiesz co to znaczy stanąć?

-Ale ja mam lęk wysokości! Za wysoko dla mnie na stojący! Ratunkuuuuu!

-Dawaj, potrafisz!!! Bo wezmę ŁOPATĘ!!!!

-Udaaaaało się… Znowu żyje, jadę i wcale nie leżę w bruździe…

 

Ulubiony skutecznie motywował mnie do działania ;-). Aby wykurzyć moje lęki przestrzenne i inne takie (owo „za wysoko mi”) musiałam kilka razy objechać cały placyk terenowy na stojąco. Dodatkowo co kilka chwil musiałam przenosić szanowną pupę do tyłu i do przodu bliziutko kierownicy. I tym sposobem oswoiłam moje strachy wysokościowe ;-) Poszły sobie na pobliskie działki. Aaaaaaa, odkryłam, że na baku Chudego są takie fajne miejsca (fabryczne, nie wygniecione przez kursantów ;-) ) na kolanka. Jak się stoi, to właśnie TAM fajnie jest ściskać Chudego… To ci Eureka!

 

Drogi Czytelniku, muszę się Tobie pochwalić. Na Górce Abrahama wywaliłam się tylko raz, jak mi samoczynnie w moto wzrosły nadmiernie obroty, i nie opanowałam go, bo poniosło mnie na krawędź zjazdu (już z górki). Poza tym „wypadkiem”, każdy zjazd miałam pod kontrolą. Chudy mnie słuchał! Może nie do końca udawało mi się pokonywać góry i doły na stojąco (nie było to w każdym razie zbliżone do tomkowego Absolutu), ale i tak jestem z siebie baaaardzo zadowolona. Chyba wpadłam w samozachwyt… :mrgreen:

 

Po Abrahamie nadszedł czas na Rów Prosty (eeeee, on jest prosty (sic!)), a potem zjazd na stojąco do Grobu Teściowej. No, tu mi ta jazda na stojąco nie za bardzo wyszła… Pupa coś ciążyła nadmiernie ;-) Ale było lepiej niż za pierwszym razem, kiedy to moto mi gasło co kilka centymetrów ;-) Teraz mi nie gasło, bo pilnowałam sprzęgła i już nie miałam nadziei, że Chudy sam z siebie, bez gazu mnie pociągnie! Ognia i do przodu!

 

Po kilku przelotach w Grobie dostąpiłam Ósemki Glebowej. Szeroka, rozjeżdżona i piaszczysta. Rany, jak ja się darłam. W niebogłosy. :oops: Niech się schowa Górka Abrahama! Koła ślizgały mi się co chwilę, tumany kurzu były wszędzie, Chudy najchętniej by jechał, tam gdzie on by chciał… Cały czas Tomek zagrzewał mnie do boju, i na szczęście, w odpowiednich momentach, kiedy traciłam ducha (a raczej moc ;-) ), krzyczał -Gazuuuuu! Taaaa, na takiej Ósemce Glebowej nie można się ślimaczyć. Gazuuuu i koniec. Jak koło ślizga się, to gazem musimy wyprowadzić je z uślizgu, jak za mało poczadujemy, to przewalimy się. Przekonałam się o tym raz, jak spękałam, bo bałam się, że wjadę pod prąd do Grobu Teściowej ;-) . To dopiero była jazda!!!

 

Ważną rzeczą podczas jazdy po Ósemce Glebowej było „podpieranie się” nogą WEWNĘTRZNĄ. Gdy czadujemy, a moto dostaje się w uściski węży boa, i jest niestabilne (chce robić esy – floresy), to „podpieramy się” (odpychamy) i stabilizujemy moto właśnie wewnętrzną nogą, a właściwie jej piętą. Czubek buta musi być w górze. Jak jest blisko podłoża, to znaczy, że za chwilkę o nie zaczepi i złapiemy glebę… (z motorem na nas).

Oczywiście nogą wewnętrzną raz jest noga prawa, a raz lewa ;-) Ja wiem, że to jest oczywiste, ale mi się te nogi mylą… To znaczy w zastosowaniu na tej Glebowej Ósemce nie myliły mi się, ale w rzeczywistości muszę bardzo się pilnować, żeby ta noga, która jest wewnątrz skrętu, była na ziemi (zapobiega przed przewaleniem moto), a noga ZEWNĘTRZNA była na podnóżku…

 

Drogi Czytelniku, muszę Ci powiedzieć, że terenowa jazda daje mi dużą satysfakcję. Przezwyciężyłam moje lęki, opanowałam strachy i dygot serca, wbiłam sobie do głowy, że człowiek ma dwie nogi – wewnętrzną i zewnętrzną ;-) :mrgreen: , a przede wszystkim, przekonałam się, że teren jest bardziej wymagający, niż jazda po betonie. I to jest fajne! Jak nie umiesz, to OD RAZU leżysz. Nie ma zmiłuj. W piachu trzeba też się więcej napracować. Tu nie ma czegoś takiego, że moto wybaczy. Jak przez chwilkę stracę kontrolę nad maszyną, to za sekundę ten błąd przypłacę upadkiem. Na betonie, czasem jak moto „poniesie” lub zapanuje nad jeźdźcem, to chyba łatwiej jest je opanować, a w każdym razie, błąd łatwiej ukryć. Chociaż przed okiem Ulubionego, to i tak nic się nie ukryje…, wypatrzy wszystko od razu. I niech tak mu zostanie!

 

 

Wasza Lady Shadow (zachwycona bruzdami)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… szczera prawda, czyli… w te i we wte.

Poniedziałek, 6 września.

 

Drogi Czytelniku, mój Ulubiony Instruktor (wytrwały recenzent i entuzjastyczny czytelnik niniejszego Pamiętnika), skorygował moje wywody na temat gazu w bruździe. ;-) Ma rację. Nakombinowałam. Nie dopisałam. Zrobiłam skrót myślowy… i wyszło nie za bardzo tak. Już biję się w piersi i poprawiam! W poprzednim rozdziale było:

„Jak koło ślizga się, to gazem musimy wyprowadzić je z uślizgu, jak za mało poczadujemy, to przewalimy się.” W myśl zasady, że są trzy rodzaje prawdy: szczera prawda, tylko prawda i gówno prawda, to powyższe zdanie można zakwalifikować do tej ostatniej prawdy, gdyż mija się ono ze „szczerą prawdą” ;-).

Tomek mówi, „że z gazem to właściwie jest tak: jeżeli tylne koło ślizga się zbyt mocno, to gazu trzeba ująć, by odzyskało przyczepność”. Oooo. I w tym momencie myślę, że prawdą szczerą będzie, jak napiszę, że po tym ujęciu gazu, należy ponownie poczadować, aby moto nam nie zdechło, albo nie straciło stabilność (to tak jak w przypadku uwalniania się od węży boa).

 

Szanowny Czytelniku, muszę się pochwalić - znowu zawiozłam mojego męża spod domku na placyk manewrowy, a potem z powrotem do domku! Jestem z siebie straaasznie dumna i muszę na łamach niniejszego Pamiętnika pochwalić mojego męża. Jednak jest dzielny. ;-) Tym razem, tylko przez jedną małą chwilkę siedział mi na kanapie jak kij od szczotki. Ale i tak nie lubi być wożonym…

 

Droga „w te” była przeprowadzona poprawnie. Doszukałam się tylko jednego błędu w moich działaniach (Ulubiony już by krzyczał na mnie!), a mianowicie - nagle zapaliło mi się pomarańczowe światło, i ja, pomna tomkowych nauk, że nie wolno przejeżdżać, skoro prędkość pozwala na bezpieczne wyhamowanie, zabrałam się za to hamowanie. Nie, nie, drogi Czytelniku, nie zablokowałam koła, po prostu tylko nie zdążyłam do końca zredukować się. Wstyd. Robiłam przegazówkę z jednoczesnym hamowaniem. Zatrzymałam się na jakiejś dwójce, która udawała luz zresztą ;-) . Kontrolka luzu świeciła się, a moto było na biegu, no i przez to, że trochę „szarpałam się” z tymi biegami, to nie skręciłam w prawo na skrzyżowaniu na zielonej strzałce. Uuuuuu, mój Ulubiony Instruktor poużywałby sobie…

 

W drodze „we wte” natomiast wszystko byłoby dobrze, gdybym od razu po skręcie w lewo zmieniła pas na prawy, a nie potem czatowała na dogodną zmianę pasa. Mąż już się bał…

 

Aaaaa…. Wiecie co… i jeszcze jedna rzecz. Nie umiem przyzwyczaić się do lusterek w hondzi. Zdecydowanie za dużo w nich widzę. W SR-ce, czyli Urządzeniu Egzaminacyjnym jakoś nie za wiele było widać ;-) To znaczy niby było widać co trzeba, ale mało. ;-) Poza tym byłam taka zdolna, że jakimś cudem lustereczka zmieniały mi położenie w czasie jazdy, hi, hi, i tak naprawdę, zdarzało się, że widziałam w nich różne rzeczy i trzeba było majstrować w biegu, żeby pooglądać sobie co trzeba (Tomek mi pomagał!). W Suzi lusterka nawet mi pasowały…, no a w naszej hondzi – cierpię na nad-widoczność. Mimo dobrego ustawienia lusterek – widziałam straaaaasznie dużo. Powiedzcie, skąd mam wiedzieć, że auto za mną to jest za mną a nie na pasie lewym? Jadąc w aucie, nie mam takiego problemu? W Suzi i SR-ce też wszystko było jasne, kto jest kto ;-) . Mąż mowi, że po prostu muszę się do nich przyzwyczaić… Prawda to? Tylko ktora? ;-)

 

Korzystając z okazji, przypomnę jeszcze sobie (i może komuś, kto debiutuje, tak jak ja), że lusterka ustawiamy przy prostej kierownicy, siedząc tam gdzie się siedzi podczas jazdy, musimy widzieć wszystko z tyłu plus boczki naszych ramion (ale nie za wiele, bo to nie rewia mody). Nie ustawiamy lusterek na widok w niebo, ani też nie oglądamy tylko asfaltu za moto, albo na odmianę, wszystkiego po bokach… Tyle mówi teoria...

 

Wasza Lady Shadow (i lusterka)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… dzień 23 (25 godzina jazdy) plażowe enduro i wyzwanie czyli… przeciwskręt.

Środa, 8 września.

 

Wiatr wiał nie od morza, ale od pasa startowego. Lady Shadow ubrała się elegancko – tak jak do jazdy po mieście, w skórki. Jej Ulubiony Instruktor obiecał przecież, że dziś będzie nauka counter steeringu, czyli przeciwskrętu…

 

Ale najpierw niecierpliwie wyczekiwane enduro. Ponieważ cały dzień wiało, piaszczysty teren przypominał bardziej pustynny step, tudzież plażę, gdzieniegdzie porośniętą kępami trawy, a nie wilgotne bruzdy… Zaczęłam od rozgrzewki wokół placu terenowego. Kilka najazdów na górkę oponkową, jazda na stojąco, pupa w przód i pupa w tył (lęki zostały oswojone, już mi nie za wysoko!) ;-) .

 

Kolej na Górkę Abrahama i Rów Prosty. Ufff, poszło dobrze. Mąż cały czas przypatrywał się moim piaszczystym zmaganiom i pochwalił, że w porównaniu z poprzednim razem, teraz jazda jest bardziej swobodna, i mimo piasków pustyni i bardzo sypkiego podłoża, dobrze wyprowadzam moto z uślizgów i opresji (węży boa). Rzeczywiści, pilnowałam gazu i sprzęgła. Po kilku Abrahamach i Rowach przyszedł czas na Grób Teściowej.

Podobnież poprawił mi się wjazd do Grobu ;-) – tak mówi maż. Ani razu nie wywaliłam się, ani nie zagrzebałam na amen na żadnej plaży. Raz tylko obtarłam kolankiem Grób, co przypłaciłam toną piaseczku w bucie ;-) i koniecznością doczyszczania wyjściowego ubranka. Byłam z siebie baaardzo dumna!

 

Z Grobu Teściowej wyjeżdża się prosto na Ósemkę Glebową. I jak tu nie wykorzystać takiej szansy? Piach był pulchniutki i suchy jak pieprz. Miałam kłopoty z eleganckim przejazdem tej terenowej Ósemki. Koło tylne zachowywało się tak, jakby było w oleju… No i raz wyłożyłam się. Nie potrafiłam opanować do końca ślizg tylnego koła. Odjechało mi w bok, a ja z nim w piaseczek ;-) Plażowe enduro…

 

Drogi Czytelniku, nie mów Tomkowi, nie miałam jakoś odwagi, mimo jego zaleceń, na wrzucenie 2-ki i robienie tych wszystkich ewolucji na wyższym biegu… No jakoś tak bezpiecznie czułam się na mocniejszej jedynce… Pewnie Ulubiony będzie się za to gniewał. Ale poprawię się, jak spadnie deszcz i skończy się sezon plażowy.

Poza tym baaaardzo bym chciała poskakać w powietrze z Górki Abrahama… Tylko jak to zrobić, żeby wylądować bezpiecznie i na tylnym kole?

 

Po wstępnym doczyszczeniu się, opuściłam Chudego, dla ukochanej Suzi. Stęskniłam się za nią BARDZO. Jest mi na niej wygodnie i czuję się milion razy bezpieczniej i „dopasowaniej” niż na domowej hondzi… Widać leżenie na baczku pasuje Lady Shadow! A co tam, lubię się przytulać!

 

Ulubiony najpierw opisał mi w teorii na czym polega counter steering, czyli przeciwskręt. Potem był pokaz. Mmmmm, szkoda, że tylko raz… ;-)

Podobnież tą technikę stosują zawodnicy na torach, Ulubiony na co dzień na ulicy, a wszyscy suuuper zaawansowani i odważni motocykliści – jak zmuszają ich do tego warunki.

Cała rzecz polega na wytrąceniu moto z równowagi. My je prowokujemy i prawie prosimy, żeby upadło, ale tylko prawie… ;-) Gdy chcemy skręcić szybko w PRAWO, popychamy (z wyczuciem!) kierownicę w LEWO. Moto wtedy składa się na prawo i skręca w prawo. Absurd dla mnie, dla fizyka pewnie nie, ale tak, czy siak, działa. Sama po pierwszej próbie, przy której o mało nie wyłożyłam się, bo nie wiedziałam co mnie czeka ;-) aż się zadziwiłam skutecznością tego zabiegu. Potem pomna pierwszego doświadczenia, podchodziłam już do przeciwskrętu z wielkim szacunkiem i respektem. No i już nie wychodziło tak spektakularnie, jak za pierwszym razem. Ale jak przemyślę sprawę, dojrzeję, może jeszcze Tomek da mi popróbować tych wyżyn techniki jazdy… Mam taką nadzieję.

 

Mój trening polegał na rozpędzeniu moto do 2-ki, jak do titanica, potem redukcji biegu na luz, łapki z kierownicy (na bak lub nad kierownicę), a potem prawa łapka lekko popycha kierownicę w lewo. No i moto skręca w prawo. Ja, jako debiutantka, miałam przykazane, żeby siedzieć prosto, nie roić się na kanapie i nie pomagać ciałem moto (bo nie daj Boże pomyliłoby mi się w która stronę mam się pochylić i bym zleciała, hi, hi, hi). O przechyłach napiszę po kolejnej lekcji przeciwskrętu, żeby nie nakombinować teoretycznie ;-) . A potem bym musiała znowu prostowac i tłumaczyć się z rodzaju prawdy przeze mnie obranej ;-) .

 

Pozostaje pytanie, po co nam takie ryzyko i prawie gleba na własną prośbę? Otóż nie zawsze jest możliwość i miejsce, żeby pięknie złożyć się w zakręt, pochylić itd. Przeciwskręt powoduje szybki zakręt moto, co może być ważne w chwili jakiegoś zagrożenia, lub gdy nam się baaardzo śpieszy…

 

Drogi Czytelniku, dopytałam Ulubionego o sprawę lusterek w moto. Nurtowała mnie ta moja nad-widoczność na hondzi. Podobnież nasza maszyna ma NORMALNE lusterka i dlatego wszystko w nich widzę. ;-) Tomek powiedział, że w lusterku brzeg rękawa jest punktem odniesienia. Musimy go widzieć, żeby łatwiej nam było postrzegać świat z tyłu. To co na prawo od prawego rękawa do linii przerywanej pasa, to jest za nami, a to co jeszcze bardziej na skraju prawego lusterka, to sąsiedni pas (prawy względem naszego pasa)… Proste, jak lusterko. Teraz tylko musze poćwiczyć w praktyce oglądanie tych widoków!

 

 

 

Wasza Lady Shadow (na wyżynach techniki jazdy)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… polowanie, czyli targowisko próżności.

 

Sobota, 11 września

 

Szanowny Czytelniku, mój Ulubiony Instruktor, po lekturze ostatniego rozdziału, a w szczególności akapitu poświęconego przechyłowi ciała w counter steeringu, ze zjeżonym włosem ;-) poprosił o dopisanie drobnego wyjaśnienia, co niniejszym czynię:

Tomek dopowiada, że „przeciwskręt polega na pochyleniu ciała w stronę skrętu i odepchnięciu kierownicy ręką wewnętrzną”. No ja wiem, on przedstawił cały proces fachowo, a ja chciałam uniknąć tej nieszczęsnej „ręki wewnętrznej” i opisałam po swojemu, co tam myślę o przeciwskręcie… No, ale niech mu tam będzie! ;)

 

Dzisiaj prawie z samego rana (czyli ciut świt na południe ;-) ), nawiedziłam moto-bazar na wyścigach. Celem wycieczki było nabycie rękawic, poprzymierzanie się do różnych motorków (czyli de facto, poszukiwania Suzi) oraz nabycie balansów do kierownicy naszej domowej hondzi. Takie zadania do realizacji miała Lady Shadow.

 

Ubraliśmy się na galowo. :mrgreen: W końcu wybieraliśmy się na targowisko próżności… Skórzane kostiumiki, frędzle (Lady), kamizele formowe, żeby być lepiej widocznym ;-) . Mąż załadował mnie na tył hondzi :-( :| (wypucowanej i wywoskowanej – patrz tytuł rozdziału) i pomknęliśmy.

 

Na moto-bazarze spotkaliśmy forumowiczów (miło, miło, nasz galowy strój pomógł w identyfikacji), kolegów motocyklistów z placyku, oraz Ulubionego Instruktora i Ocean Spokojny.

 

Tomek na dzień dobry zapytał, czy już mam rękawiczki. Pytanie było zasadne, gdyż Ulubiony krzyczy na mnie okropnie, jak jeżdżę z gołymi łapami (i ma rację, bo bliskie spotkanie z asfaltem może skończyć się interwencją chirurga, jak nie będzie ochrony, a poza tym w rękawicach – cieplej, szczególnie jesienią i wiosną). Dlatego też Wasza Lady Shadow rozpoczęła polowanie. Przymierzyłam chyba z 1000 rękawiczek, wszystkie były w rozmiarze S lub XS. Mniejszych nie było… W każdym przypadku – palce sromotnie wisiały. No tak nie może być, bo będą mi się majtolić na klamkach… W desperacji, zmierzyłam niepozorne, czarne rękawice KRAWEHLa. Mięciutka skórka, wewnątrz dłoni zamszowe wzmocnienia, długość za nadgarstek… Śliczniutkie. Rozmiar XS. Wszystko by było dobrze, gdyby kciuk był węższy i krótszy, a mały paluszek nie gubił się w czeluściach rękawicy… Pozostałe paluszki były na miejscu. Obeszłam wszystkie stoiska i powróciłam do tych KRAWEHLi. A co tam! Mogą być, robi się coraz zimniej, a ja i tak niczego lepszego nie wypatrzę. No i kupiłam. Tralala, mam wymarzone rękawiczki! Już nie jestem goła!

 

No a jak już kupiłam, to w te pędy poleciałam pokazać mój nowy nabytek Tomkowi. ;) Ulubiony posprawdzał ile luzu mam w palcach, ryknął śmiechem, bo kciuk i mały palec wiszą (rozmiar XS), no i kazał udać się do rękawicznika na poprawki tych paluszków (święta racja). Ogólnie pochwalił zakup, powiedział, że marka rękawic bardzo dobra, i że on ma TAKĄ kurtkę (ha, ha, narcyz jeden) ;-) . To skoro ma taką kurtkę, znaczy to, że nie wyrzuciłam pieniążków w błoto. A ja teraz mam TAKIE rękawiczki!!! Tralala! :mrgreen:

 

Odziana w pachnące nowością rękawice, pomaszerowałam szukać Suzi. Moje rozczarowanie było ogromne. Nikt nie sprzedawał Suzinki. Nikt. Jedynym egzemplarzem była Suzi Tomka, ale za dużo za nią chciał ;-) i nie dobiliśmy targu , hi, hi, hi ;-) . Za to poprzymierzałam się do Hondy CB 500 i było mi na niej jakoś okropnie niewygodnie, oraz do Suzuki Bandit 650 S, na której za to było mi baaaardzo dobrze, ale po pierwszym odpaleniu z pewnością bym się na niej zabiła. :eek2: Tyle mojego, że posiedziałam sobie w komforcie… Czułam się prawie jak na mojej Suzi GS 500…

 

W międzyczasie mąż zrobił naszej domowej hondzi prezent – piękne chromowane balanse do kierownicy. Ucieszyła się z nich nasza śliczna! Targowisko próżności…

 

Zastało nas popołudnie, w ferworze robienia zakupów i oglądania maszyn, nie zauważyliśmy, że już pora wracać. Na moto-bazarze było bardzo fajnie, tyle brumkania, tyle moto, tyle dóbr doczesnych, cieszących oko motocyklisty… Ale jak trzeba, to trzeba iść (jechać). Po południu czeka mnie spotkanie z koleżankami i kolegami ze studiów z roku – 8 lat po obronie magisterki. Rany, ale jestem stara! To lecę imprezować i przypominać sobie studenckie lata!

 

 

Wasza Lady Shadow (w TAKICH rękawicach)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Witam!

Lady Shadow! Przywołuję do porządku!!! Czekamy na dalsze odcinki pamiętnika a tu już prawie miesiąc i nic! Przy okazji mała uwaga: chodziło chyba o Suzuki gsf 600 s Bandit bo bandit 650 to nowość 2005r i pewnie jeszcze trochę minie zanim pojawi się na motobazarach... chyba że się mylę...

Pozdrawiam.

>> Ja Bol <<

:) :D :)

Suza GSX 600 F (jajko) -> Yamaha FZS 1000 Fazer -> Triumph Sprint ST 1050 -> ???

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pamiętnika… Lady ma kłopoty, czyli… terapia zajęciowa.

 

Piątek, 1 października.

 

Słońce powoli zachodziło. Robiło się coraz zimniej i ciemniej. Taaaak, to już jesień. Ciepłe wieczory na placyku pozostały tylko wspomnieniem. Trawy lotniska powoli zasnuwały się mgłami. Betonowa płyta pozostała jednak czystą. Ale widok! Niczym na angielskich torfowiskach… Rekompensuje wszelkie jesienne niedogodności.

 

Lady Shadow z otwartą buzią podziwiała piękne widoki – akurat na odstresowanie. Ma kłopoty w pracy. :D Musi szukać nowej roboty, a gdzie nie pójdzie na rozmowę kwalifikacyjną, tam słyszy, że „za duże kwalifikacje”. Pewnie, każda wymówka jest dobra… No i dzięki tym kłopotom posiadanie własnej Suzinki oddaliło się niepomiernie. Dlatego też Lady przyszła stęskniona na placyk ogrzać się w cieple miłej placykowej atmosfery, pocieszyć się w smutkach, popatrzeć na motorki, a przede wszystkim, pogratulować Alicji zdanego egzamu na moto. A było czego gratulować! :D

 

Na placyku, po gorących powitaniach z Alą, Piotrusiem i Ulubionym Instruktorem, przeszliśmy do części zasadniczej – oblewania Alicjowego egzaminu – szampanem jabłkowym dla dzieci! :D Bąbelki bezalkoholowe, a przede wszystkim ciepełko duchowe uczestników rzeczonej „libacji” zrobiły swoje. Lady Shadow nieco poweselała. Mgły nadal spowijały tajemniczo scenerię wieczoru.

 

-Tomku, proszę, mogę posiedzieć sobie na Suzi, jak skończy kursant?

-Możesz, możesz, a jak chcesz to zrób sobie rundkę - dla kurażu ;-)

-Eeeee, wystarczy tylko poprzytulanie do baczku, bo nie jestem regulaminowo ubrana na jazdy…

 

I Lady rozmościła się wygodnie na Suzi. Pogłaskała ją po baczku, podrapała za uszkiem, iiiiiii, znaczy za kierownicą… Suzi była wniebowzięta! Maszyna była jeszcze cieplutka, a zważywszy, że było już chłodno, to obie panie (Ala i Lady) grzały się w cieple Suzinkowego silnika… Było miło i dobrze. Ta chwila mogła sobie trwać i trwać… Napewno lepiej niż na kozetce u psychoanalityka ;-) !

 

Twardym trzeba być, nie miętkim. Tak zawsze powtarzał Ulubiony. Myślę, ze w życiu też takim trzeba być. Na pewno kiedyś znajdę fajną pracę i już! Grunt to terapia zajęciowa… Hi, hi. Drogi Czytelniku, pewnie w tym momencie pomyślałeś sobie już co najmniej ze dwa razy, że Wasza Lady Shadow oszalała. Jak to można przytulać się do moto? Można… Bo bycie motocyklistą to metafizyka…, ideologia… Resztę dopowiedz sobie sam, drogi Czytelniku…

 

Mój prywatny sezon motocyklowy powoli dobiega końca. Nasza domowa hondzia właśnie jest u lekarza. Przechodzi regulację gaźników i leczone są jej problemy z elektryka… Starość nie radość. Należy jej się trochę odpoczynku po ćwiczeniu ósemek, slalomów, górek i wszelakiej techniki jazdy. Tak więc ckni mi się bez motorku. Dlatego też pewnie częściej będę wpadała na placyk, pogrzać się w cieple życzliwych ludzi i milutkiej Suzi. :D

 

Wasza Lady Shadow (w cieple Suzi)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Z pamiętnika… jak Lady jechała do mechanika, czyli… azymut.

 

Sobota, 9 października.

 

Jak już wiesz, drogi Czytelniku, nasza domowa hondzia jest nadal u lekarza, gdyż niedomaga jej elektryka… Dlatego też w sobotę rano mój mąż zarządził odwiedziny hondzi - u Mechanika i diagnozowanie choroby. Celem podróży stał się warsztat w Zielonce… Lady Shadow miała odwieźć swojego męża, wrócić do domku „na pusto” i oczekiwać hondzi z mężem. Tylko, że paskudny los pokrzyżował te świetlane plany… Ale, zacznijmy ad ovo!

 

Wiesz dobrze, szanowny Czytelniku, jakim to wprost niezwykłym zmysłem dezorientacji przestrzenno – ulicznej ;-) dysponuje Lady Shadow. :oops: Wystarczy przytoczyć jeden z wielu epizodów, jak to Lady zgubiła się na placu egzaminacyjnym, już po powrocie z miasta pod koniec egzamu na moto… Gąszcz tyczek i linii wystarczył, żeby biedaczka nie trafiła (od razu) na stanowisko postojowe SR-ki… ;-) . Ulubiony Instruktor nierzadko też musiał spektakularnie machać łapą przed oczkami Lady, żeby ta nie pomyliła drogi i skręciła gdzie należy…

Pomna moich świetlanych predyspozycji, rozsiadłam się wygodnie za kierownicą Ticia, obok mąż.

 

-Jaaaa, ja prowadzę, żeby zapamiętać drogę! – darła się Lady.

-No dobrze Lady, tylko patrz uważnie, bo potem musisz sama wrócić do granic Warszawy… Dalej chyba znasz drogę do domku, co?

-Wrócę, wrócę, dalej też trafię, tylko zostaw mi plan miasta. No wiesz, tak na wsjakij słuczaj…

 

I tak Lady, zaopatrzona w mapę, naładowaną komórkę (do wzywania pomocy, jak się zgubi ;-) ) i pełny bak benzyny, wyruszyła w podróż. Trasa AK, Wolska, Plac Bankowy, Warszawa Wileńska i Radzymińska, wszystko szło gładko, mąż dyrygował jak mam jechać.

 

-Patrz teraz uważnie, Lady, musisz przy McDonaldzie skręcić w prawo i kierować się na Wołomin.

-Tak, tak, drogowskaz wielki, to zauważę… chyba… :mrgreen:

 

Tym razem, bezbłędnie trafiliśmy do Zielonki. Przywitaliśmy się z Mechanikiem i Tatą Mechanika, a także z hondzią. Wkrótce Lady Shadow zaczęła jakoś tak dziwnie przebierać nóżkami…

 

-Mężuuuu, muszę już jechać, żeby na świeżo wydostać się z objazdów i robot drogowych w Ząbkach…

W tym momencie włączył się w naszą rozmowę Tata Mechanika.

-Droga Lady, polecam drogę do Marek, prosto, prosto potem rondo, znowu prosto i w lewo na wielkim skrzyżowaniu na światłach. Żadnego kręcenia objazdami!

-Suuuuuuper!

 

Pomachałam na do widzenia, wsiadłam do autka i pomknęłam na azymut warszawski. Eeeeee, na razie droga prosta, stacja kolejowa, i prosto, prosto. Udało się! Rondo też się odnalazło. Teraz światła. Gdzie one są! :eek2: Aaaaaa, tam gdzie wielki transparent, że za kilka minut mogę zrobić zakupy w Carrefourze… Ale z zakupów nie skorzystam ;-) No. To jestem na dobrej drodze. Kierunek Warszawa Wileńska obrany. Stare Miasto i Wolska. Gdzieś tu trzeba będzie skręcić w prawo, żeby wjechać na trasę AK i mknąć w kierunku Powązek. Hm…., chyba już minęłam ten skręt. :oops: Eeeee, nic to, dojadę do Połczyńskiej i pojadę Powstańcami Śląskimi i Bemowem do domku. Tak, to jest dobry plan awaryjny, tylko muszę skręcić w prawo. No i tak ładnie skręciłam, że znalazłam się, niewiedzieć czemu – na parkingu pod Geantem i Fortem Wola ;-) A przecież dzisiaj zakupów nie planowałam…. :roll: ;-) Ha, trzeba zawrócić. Widać to nie był ten skręt, o którym myślałam… Dalej, Lady, troszkę dalej i będziesz prawie w domku! Po tym drobnym potknięciu dotarłam już bezbłędnie do domu. Teraz wystarczy tylko czekać na męża, który wróci na hondzi (naprawionej).

 

Popołudnie, a męża i hondzi nie ma. Oj, tylko nie to! Przecież ja TAM – do Zielonki sama w życiu nie trafię!!!! Może jeszcze przyjedzie… Tak, trzeba mieć nadzieję. W tym przypadku „manie” nadziei, to nie jest gwoźdź do trumny…

 

No niestety, mąż zadzwonił, że biedaczka hondzia ma zepsuty moduł zapłonowy jednego cylindra. Bez wymiany części nie ma jazdy. Wieeeedziałam! Muszę pojechać po męża. :eek2:

 

Chwyciłam plan miasta, komórkę (wyższa konieczność), kasę na benzynę, jak dojadę przez pomyłkę gdzieś na wschód i wysuszę do reszty bak… ;-) i pobiegłam na parking.

 

Cel podróży – Zielonka. Tylko jak tu jechać? Chyba do tej nieszczęsnej trasy AK. Pamiętaj Lady, zjazd w lewo, w Wolską. No i… zjechałam w lewo za wcześnie…. ;-) , że zamiast w prostej linii dojechać do Solidarności, krążyłam po Lesznie i Żytniej. A tam na mnie czyhała jakaś koszmarna organizacja ruchu! Same nakazy jazdy w jakimś tragicznym kierunku (wcale mnie nie interesującym) i same łamane pierwszeństwa… W końcu wyplątałam się z tego labiryntu i dobrnęłam do Jana Pawła. Uffff, jestem prawie w domu. Znaczy, już przynajmniej wiem gdzie jestem… ;-) Muszę tylko teraz przebić się na pas do skrętu w lewo i pojechać koło Kina Feminy. Tylko jak to zrobić? No i nie zdążyłam zmienić pasów ;-( . Uuuuuu… :) Może gdzieś na Chłodnej zawrócę i skręcę w lewo? Objechałam nasz ślubny kościół, straż pożarną i… o jasny gwint! Nakaz skrętu w prawo z Elektoralnej w Jana Pawła. No nic. Zawrócę na ONZcie. No, w ostateczności pod Centralnym… Bo dalej to tylko droga na Mokotów… Uffff, udało mi się wrócić na azymut. Droga do Radzymińskiej była prosta jak drut. Muszę tylko uważać na drogowskaz na Wołomin i McDonalda. Ooooo! Chyba tu skręcam. To już prawie jak bym była w Zielonce. Ale co to? Trafiłam do Ząbek!?!?!

 

-Mężu, mężu, jestem na ulicy takiej, a takiej, czekam, przyjdź sobie po Ticia.

-Cooooo, za daleko? Ząbki to nie Zielonka? Mam brnąć dalej? Ale ja nie wiem kompletnie gdzie jestem, gdzie północ, gdzie południa, w którą stronę mam trzymać mapę Ząbek i w ogóle jedynym punktem odniesienia jest pobliski bar…

-Lady, tylko spokojnie, wróć na główną ulicę Ząbek…

 

Ufff, chyba wróciłam na szlak… Ale, ale, zaczął się las! Czy tu był jakiś las? O żesz ty!!! :eek2: Taaaak, pamiętam, to czerwone dziurawe wiadro na poboczu! Tak, ja tu BYŁAM już rano! Tylko gdzie dalej jechać? Prosto?

 

-Mężuuuu, minęłam przejazd kolejowy, jestem na ulicy takiej a takiej…? A w ogóle to nie wiem gdzie jestem…

-Czekaj Lady, dam ci Tatę Mechanika. Ja też nie wiem gdzie ty jesteś…

-Witam Lady, jesteś baaaardzo dzielna, to już dwa kroki stąd! Kieruj się na bank, a potem to wyjdziemy wszyscy na drogę i będziemy czekać na ciebie całym komitetem powitalnym!

-No dobrze, to brnę dalej! Dzięki za pomoc!!!

 

Gdzie ten bank? Jeszcze chwila, a dojadę do Wołomina. Za jaką pokutę muszę tak błądzić? Ooooo, tam stoi grupka ludzi i macha! Chyba do mnie… ;) Dojechałam!!! :buttrock: Wasza Lady Shadow wreszcie dojechała!!! Ale jestem z siebie dumna i blada! I tylko trochę bladziłam... ;-) :roll:

 

Wspomnę tylko, że z powodu pośpiechu męża, na drogę powrotną przejął on stery i w jedyne 20 minut byliśmy w domku – przez Kondratowicza (znaną mi z egzaminu) i Trasę Toruńską. ;-) Jak on to zrobił???

 

PS. Pragnę nadmienić , że Wasza Lady Shadow jest urodzoną warszawianką, dziady i pradziady też pochodzą od Warsa i Sawy, a komunikacja miejska nie stanowi dla niej żadnej tajemnicy… ;-) Za to ulice, pasy kończące się, zjazdy z tras stanowią odwieczną, nierozwiązywalną zagadkę…

 

Wasza Lady Shadow (w drodze do celu)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 miesiące temu...

Z pamiętnika... Zima, kontrolowane poślizgi, czyli wyczekiwanie...

 

Wtorek, 15 marca 2005

 

Nasza domowa hondzia właśnie przekręciła się na drugi boczek snu zimowego... Przebudziła się na chwilkę, łypnęła oczkiem na garaż, żeby sprawdzić, czy już czas wstawać, zobaczyła na zewnątrz śnieg, i niewiele myśląc, poszła spać dalej. Zima. I to całkiem głęboka. Wszyscy mieli nadzieję, że szybko minie, śniegi stopnieją i zrobi się cieplutko, a wtedy... Lady Shadow dosiądzie hondzi i wreszcie ją ujeździ ;-) .

 

Przyjaciele Lady Shadow też niecierpliwie tupią nóżkami i wyczekują otwarcia sezonu. A żeby całkiem nie uschnąć z tęsknoty i umilić wyczekiwanie – gawędzą sobie leniwie o motocyklach, wspominają jak to było..., posiadują przy piwku i jedzonku..., a Amazonki snują plany na wspólne moto-ploty...

 

Mróz, śnieg, ślisko. Lady Shadow, żeby nie marnować czasu i pouczyć się, postanowiła przypomnieć sobie, jak to fajnie jeździło się na Kuzynie Chudego w piachu :roll: i w Tomaszkowych bruzdach ćwiczyło poślizgi.

Nie myśl, drogi Czytelniku, że Wasza Lady obudziła hondzię, nieeee, co to, to nie! A niech maleńka śpi sobie spokojnie do samej wiosny! Zaprosiła poczciwego Ticia do współpracy! Niedaleko ćwiczebnego placyku chłopaków jest bezpański parking. Latem należy on do działkowców, ale zimą, który to działkowiec będzie uprawiał grządki? Lady postanowiła to wykorzystać. Ponieważ było wielu chętnych do ćwiczenia kontrolowanych poślizgów, ustawiła się grzecznie w kolejce... No! Wreszcie ja. Bruuuum! Rozpędzamy się i hamujemy ręcznym! Ticio zatańczył i pozataczał się. I jeszcze raz, i jeszcze... Mąż dzielnie wspomagał Lady w działaniach.

Czułam się prawie tak fajnie, jak na piaszczystej ósemce u Ulubionego Instruktora...

Ale, zima niedługo się skończy! Powiem Ci na ucho, drogi Czytelniku, że już powolutku zaczęłam się namawiać z Ulubionym na taką malutką, przypominającą jazdę po mieście... (na ukochanej Suzi, oczywiście!) :oops: . Bo każdy motocyklista, a szczególnie ten świeżo upieczony i mało wiedzący, ma wewnętrzny obowiązek dokształcać się i uczyć. Nawet, przy zimowych gawędach i wyczekiwaniu wiosny!

 

Wasza Lady Shadow – w śniegowej zaspie. ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Umowa stoi. Pojeździmy po mieście bez "elki" na plecach. A ja zamieszczę potem swoją wersję reportażu ;) .

Na pewno będzie Karowa pod górę, i rondo Babka ze dwa razy, Bankowy w lewo i zawracanie koło Feminy :!: .

Łojezu! Bedzie się działo :twisted: :twisted: :twisted:

kulikowisko.pl www.facebook.com/KULIKOWISKO

Uwaga!!! Nowa lokalizacja kursów prawa jazdy:

  • teoria: Mokotów-Służew
  • praktyka: Ursus
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak widzisz, drogi Czytelniku, zapowiada się niezła zabawa – ciekawe tylko dla kogo ;-) Czy większa dla Lady Shadow, czy dla jej Ulubionego Instruktora? ;-) Jakoś mam dziwne przeświadczenie, że dla tego drugiego... :lol:

Miejmy nadzieję, że wypadzik na miasto uda się przeprowadzić zgodnie z planem Ulubionego. Ja z góry zgadzam się na wszystko. Zresztą, ja zawsze wychodziłam z założenia, że co mówi Ulubiony, to święte. Jak była komenda łapy z kierownicy (na środku Powązkowskiej), to skoro mówi, znaczy tak ma być... ;-) I wyszedł titanic...

 

Wasza Lady Shadow - niecierpliwa i wyglądająca wiosny

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Jak Lady Shadow sezon otwierała i o arkadyjskim ogonku...

środa, 4 maja 2005

 

Drogi Czytelniku, czy zwróciłeś uwagę, że już rok spotykamy się na łamach niniejszego pamiętniczka? Taaaa, dokładnie na początku maja minionego roku zaczęłam moją jednośladową przygodę. Wcześniejsze usiłowania nauki w koszmarnej szkółce nie zostały ujęte w tej statystyce ;-)

Po oficjalnym otwarciu sezony (u męża na plecach ;-) ), po samodzielnym przywitaniu się z hondzią (pod „dwoma kołami”, na ślepej uliczce kilka rundek – mąż pozwolił ;-) myślałam, że nie ruszę, a tu się okazało, że nawet sprawnie szła przegazówka!), w majowy weekend postanowiliśmy wybrać się do Arkadii (Radziwiłłów ;-), nie przy Rondzie Babka) i Nieborowa – pod Łowiczem. Oczywiście, nie myśl drogi Czytelniku, że to Lady Shadow zabrała męża na plecki, nie, nie, było zupełnie odwrotnie. I tu zaczęła się szkoła jazdy, a może życia dla Waszej Lady Shadow... ;-) Po krótkich wycieczkach miejskich Lady miała zawsze obolałą kość ogonową (tytułowy ogonek ;-) ). Zdawało jej się, że bardzo obolały, ale okazało się, że jej nieśmiałe oczekiwania co do poziomu boleści dopiero nabrały rzeczywistych kształtów na arkadyjskiej wycieczce. Niektórzy, mam na myśli Ulubionego Instruktora i towarzystwo ;-) , podróżowali do Grodna, a ja swoje Grodno miałam już pod Sochaczewem. Już tam nie mogłam spokojnie usiedzieć na pupie (znaczy na ogonku)... Na szczęście mąż sprawnie dowiózł do Arkadii. Na długim spacerze mogłam rozprostować kości, a właściwie tą jedną kość... ;-) Park piękny, Helena Radziwiłłówna wiedziała co robi. Warto pospacerować i pozwiedzać dzikie zakątki parku i ruinki. Fajniutko było i wiosennie... Wstęp do parku dla dużych po 6 złotych, dla dzieci 4 złote, parking dla aut płatny, motocykl można było postawić z boczku bezpłatnie. Potem podjechaliśmy do Nieborowa – do pałacu Radziwiłłów i parku (wstęp do parku 6 złotych, 4 złote dla dzieci, gdy wstęp do pałacu i parku razem, to 15 złotych od osoby, dla dzieci 6 złotych). Motocykl można było gdzieś bezpłatnie przytulić... Polecam wystawę ceramiki z epoki. Miło się oglądało i zwiedzało, ale w końcu przyszedł czas ciężkiej (baaardzo) próby - droga powrotna. Najpierw trzeba było posadzić ogonek na hondzi. Boże, jak bolało! Czułam się tak, jak bym siedziała w pozycji kibelkowej na jeżu, dociskana pleckami męża do sisibaru... Kto wymyślił chopperki? No kto??? Z tego dociskania aż odrapała mi się szybka w kasku ;) ;-) i nie wiem w jaki sposób – naciągnęła stopa (chyba życiowa też) ;-)

 

Reasumując, szkoła jazdy, tudzież życia była przednia (do dzisiaj czuję ;-) )! Wycieczka i zwiedzane miejsca – godne polecenia, za to Lady Shadow okazała się całkiem nieprzystosowana do motocyklowego życia.

Po drodze harleyowcy nie odmachiwali na pozdrowienie, skuterowcy często ignorowali (nawet jak my pierwsi machnęliśmy), jedynie można było liczyć na frędzli i ścigantów...

 

Każdemu takie Grodno, na jakie zdoła wjechać ;-)

Następnego dnia Wasza Lady odbywała intensywną rekonwalescencję. :roll:

 

 

Wasza Lady Shadow (z ogonkiem)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Z pamiętnika..., jak Lady Shadow doszkalała się, czyli kulikowisko.

Sobota, 21 maja 2005 r.

 

 

Pogoda dopisała. 8) Słoneczko grzało, uczestnicy pikniku motocyklowego, czyli Wielkiego Doszkalania u Ulubionego Instruktora i Oceanu Spokojnego rozpinali kurteczki i luzowali ubranka. Było miło, leniwie, sobotnio i weekendowo. Maszyny stały grzecznie w rządku, chromy błyszczały – słoneczko się w nich przeglądało co i raz... ;)

 

Plac manewrowy chłopaków zamienił się w wielki moto – piknik. Chętni z Warszawy i okolic (bliższych i dalszych), zrzeszeni na forum i nie zrzeszeni ;-) stawili się punktualnie o 10 na płycie lotniska.

 

Lady od rana przecierała szmatką buciki, wdzięczyła się przy lustrze i dobierała kurteczkę. :lol: Padło na tą bez frędzli...

 

-Lady, przecież Ulubiony od razu Cię pogoni za te frędzle na ćwiczeniach! Będą Ci się majtały, a poza tym usmarujesz je w kiełbasce z grilla... – mitygowała ją mąż.

-Taaaa, ten ostatni argument okazał się najskuteczniejszym... ;-) Nie chcę mieć frędzelków w musztardzie. Biorę wariant bezfrędzlowy!

 

Dojechaliśmy, węże boa w piaseczku nawet nie śmiały wyściubić łebków i ogonków! Widać nas poznały i wolały czyhać na nieznajomych... ;-) Na placyku postanowiłam poprzymierzać się do naszej domowej hondzi. Ciekawe czy pamiętam jak się robi ósemkę? Trzeba spróbować. Tralala, zmieściłam się, jedną łapką tez wyszła! Znaczy nauki Ulubionego Instruktora nie poszły sobie w las! Slalomik tez wychodzi!

 

Tymczasem Ulubiony Instruktor zarządził Ogólne Ćwiczenia. Najpierw były instrukcje, a potem praktyka. Tak więc latały Titaniki (niektórzy nawet udawali, że są samolotami, wszak znaleźli się przecież na płycie lotniska), slalomy bez trzymanki, zawracanie na wąskiej płycie bez pająków nogami, zatrzymywanie się bez nóg z drugą osobą do pary ;-) i wiele innych atrakcji. Nie zabrakło też bruzd na Chudym - dla entuzjastów.

 

Lady z radością posadziła pupę na Nowym Urządzeniu Egzaminacyjnym – na ślicznej wiśniowej Hondzi CBF 250. Ocean Spokojny pozwolił! Malutka, zwinniutka, wygodnie kręci się ósemki. Ale jest ździebełko wyższa od SR, która zmieniła już właściciela.

 

Drogi Czytelniku, znasz moje uwielbienie dla Suzi :oops: . Dlatego też nie omieszkałam przywitać się z maleńką i, za przyzwoleniem Ulubionego, troszkę poujeżdżać ją. Muszę powiedzieć, że Suzi posunęła się bardzo w latach przez niecały rok, zestarzała się :cry: i koniecznie musi iść do szpitala na naprawy, bo mnie boli serce ;) , jak Suzinka się męczy i jak jest zniszczona. Zresztą powinna z Chudym na jednej sali leżeć, bo jemu tez się należy...

 

Zapomniałabym, atrakcją kulikowiska był grill z kiełbaskami i innymi pysznościami. Każdy przynosiła co tam chciał, a Majster Grillowy dbał o to, żeby nic się nie przypaliło.

 

Piotrusiu, dzięki Ci za grill z prawdziwego zdarzenia, za kubeczki, talerzyki i inne wkłady własne w Doszkalanie! ;)

 

Ulubiony Instruktorze, dobrze było, owocnie i miło. Koniecznie musimy powtórzyć kulikowisko jeszcze raz. Może w końcu sierpnia?

 

Lady Shadow, nasłoneczniona i zadowolona wróciła późnym popołudniem do domku, szykować się na posiadówkę do Alisi. W końcu trzeba zdać relacje nieobecnym, jak miło było na placyku... Jedni bawili się, a drudzy, niestety, musieli pracować. Zresztą, imprezy u Alisi już mają renomę i powoli przechodzą do tradycji Lady Shadow z przyległościami... ;-) I tym sposobem Doszkalanie u Ulubionego Instruktora i Oceanu Spokojnego zamieniło się w zasłużony wieczorny relaksik...

 

 

Wasza Lady Shadow (doszkolona i zrelaksowana) ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...