Moj egzaminator byl co najmniej dziwny. Sprawa miala sie w poznanskim WORDzie na poczatku lipca. Lalo przez caly dzien. Skonczylo lac doslownie 5 minut przed rozpoczeciem egzaminu. Bylem drugi. Pierwszy egzaminowany misio najwidoczniej nigdy w zyciu nie hamowal na mokrym. Jezdnia fatalnie sliska. Na wymalowanych pasach "lodowisko". Hamowanie awaryjne - DZWON. Misio wraca z obdarta reka, wpieniony na maxa. 5 min pozniej wchodze ja. Egzaminator pospiesza mnie notorycznie. Na moj opis sprawdzenia napedu mowi "BLAD!", a nastepnie kompletnie olewa moj protest, ze mowie dobrze... Jeszcze nie koncze osemki, a ten juz jeczy, ze mam wjezdzac na wzniesienie. Dochodzi do hamowania awaryjnego. Egzaminator kaze rozpedzic sie do trojki i heblowac z zyciem. Stwierdzam, ze mam gdzies to "z zyciem". Rozpedzam sie i hamuje w miare mocno, ale powiedzmy ze nie awaryjnie. "Jak Pan jezdzi? A jakby tu dziecko wyskoczylo?". "Dziecka tu nie ma, jest slisko. Jak bedzie slisko w warunkach rzeczywistych to bede jezdzic wolno, a jak mi cos wyskoczy to wtedy moge hamowac az do polozenia moto. Czy mam powtorzyc?" "Nie" Wyjezdzamy na miasto, pytanie czy znam trase, skoro znam otrzymuje polecenie, zeby jechac "zwawo i nie ociagac sie". Nadal delikatnie siapi. Dojezdzam do jednego skrzyzowania na ktorym udalo mi sie na kursie pieknie zatanczyc tylkiem. Licze samochody przede mna i juz wiem, ze bedzie dla mnie zolte. Jade. Na doslownie moment przed linia zatrzymania mam zolte, na suchym miejsca by wystarczylo. Tutaj za diabla. Wiem, ze jesli sie nie zatrzymam - bedzie dym - a wiec hebel. Czuje, ze moto nie hamuje tylko plynie (predkosc mialem praktycznie zadna, a nadal przyczepnosc byla tragiczna). Wystawiam wiec nogi i hamujac jak tak sensownie jak umiem rownowage lapie sunac stopami po asfalcie. Slizgawka. Uff ... stoje. Tyle ze dobrze ponad polowa moto jest juz poza linia zatrzymania. "TO JEST BLAD!" slysze w sluchawce. Do konca trasy jade bezblednie. Parkuje moto w osrodku. Wsiadam do goscia, a ten zaczyna mnie bluzgac. "To jest egzamin niezdany! Najpierw hamuje Pan jak dupa na placu, potem to samo na miescie". Tlumacze sie, ze mialem wybor przeleciec na zoltym i zrobic blad od reki, a dodatkowo czekac gdzies poza skrzyzowaniem. Moglem tez heblowac jak dziki i ciekawe kto by mnie potem zeskrobal jakbym sie wylozyl. "Jestesmy od tego ubezpieczeni." !!!!!!!!!!!!!!! Tutaj sie juz wpienilem "Ale moj kregoslup nie jest, mialem juz wypadek na rowerze, skonczylo sie zle, jak twierdzi Pan, ze kontrolowane zatrzymanie sie na dluzszym odcinku, gdzie przy okazji nie bylo ani pieszego to powod do niezdanego egzaminu, tu juz nic na to nie poradze". Egzaminator wypisal formularz i podaje mi papierek, a tam "Egzamin przeprowadzono z wynikiem pozytywnym". Bylem tak zdziwiony, ze zapytalem go jeszcze 2 razy o co chodzi i czy zdalem. "A chce Pan zdac?" "Oczywiscie" "No to gratuluje, zabieraj papierek i mamie sie pochwal" (najwidoczniej mimo calkiem siwego lba jak na 32 lata wygladam na szczyla...) Do dzisiaj nie wiem na czym to polegalo. W tym samym osrodku miesiac wczesniej zdawali znajomi. Pierwsze co powiedzial egzaminator to "jedziemy spokojnie i tylko prosze sie nie przewrocic, hamowanie awaryjne zazwyczaj i tak robi sie tylko raz ...".