Moja pierwsza gleba to upadek na simsonku kolegi. "Daj sie karnąć ziomek! Jasne!" Lato, bez kasku gownażeria. "Tylko nie używaj przedniego hamulca bo brzytwa" "ee tam marudzisz." Efekt: zbierali mnie spod simsonka przez którego kierownicę przeleciałem jak ptak. Simson wpadł na mnie, noga wkręcona miedzy szprychy i amortyzator tylni, zdarty cały lewy bok włącznie z facjatą: , dłoń, stopa, piszczel, kolano, biodro barek i czoło. Kości całe. Droga była szutrowa więc długo się goiło. Simsonek pojechał bez urazu do domu. Potem kiedyś jeszcze wyrżnąłem na WSK, ale to podczas nauki hamowań, wystrzeliła mnie jak z procy. Nic mi się nie stało.