Skocz do zawartości

Tokaj, Bieszczady - długi majowy weekend 2005


Gość Zbycho
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Zbycho

Miałem niewątpliwą przyjemność odwiedzić Węgry w ten długi majowy łykend wraz ze Strengersami.

Plan wyjazdu od początku był lekko napięty gdyż spotkanie całej grupy miało nastąpić za Preszovem na Słowacji o godzinie 12,00. Wyjechałem przed siódmą rano i mimo że napierałem z całej siły w samym Preszovie byłem dopiero o 12,30. To w jednym miejscu zbyt długo tankowałem, to siusiu za długie i jeszcze z a Rzeszowem zamiast na Barwinek pojechałem gorszą drogą na Krosno. Ale już w samym Presovie lekko błądząc zobaczyłem grupę motocykli ... i to byli nasi ;) też lekko spóźnieni. Na umówionej stacji benzynowej zebraliśmy resztę grupy i do Tokaju ... Na miejscu jak się spodziewaliśmy nie dało się ulokować całej bandy w jednym miejscu, w końcu było to około 25 maszyn z tego część z plecaczkami. Ja, czyli my znaleźliśmy miejscówkę na kempingu na rzeką Cisą ?. Lokal o raczej niskim standardzie ale zaletą było że znaleźliśmy się razem z większą częścią naszych ludzi.

Niektórzy co ulokowali się na mieście nie odnaleźli się do końca 8O :o nie wiem czy zaszkodził im klimat czy wino :P

Wieczorem oczywiście część artystyczna której finał pomińmy, bratanie się mniej lub bardziej znajomych, z przykrością stwierdzam że nie jestem w stanie zapamiętać na raz 20 -30 osób :oops: w każdym bądź razie głowa rano trochę bolała ...

 

Na drugi dzień wspólna jazda po górach, Tak , tak na Węgrzech też są góry, no może górki :P ale były cakiem fajne winkle z małym felerem :twisted: były posypane grysem. Są to okolice Miszkolca.

Wieczorem oczywiście bratanie się, małe zakupy tokaju luzem czyli w plastikowych petach i głowna atrakcja, obserwowanie wzbierającej rzeki Cisy która powoli ale nieubłaganie wylewała się z brzegów i zalewała położony nad brzegiem rzeki kemping. Ja profilaktycznie postawiłem moto kilkanaście metrów dalej i wygrałem gdyż ci co tego nie zrobili mieli sprzęty w wodzie :P niezbyt głeboko na szczęście, tylko kilkanaście centymetrów. Ewakuowaliśmy się w lekkim pośpiechu gdyż woda przybierała dosyć szybko. Tak swoją drogą myślałem że jak powódź to policja, straż pożarna i inne służby zarządzą strategiczny odwrót a tu ... wszyscy mieli nas w d*** mogliśmy się potopić i nik by tego nie zauważył.

 

Jako że impreza nie wiadomo czemu zakończyła się w poniedziałek ( zgodnie z planem ) udaliśmy się z Sylwkiem (BMW 1100GS) z Krakowa w bieszczady. Wieczór na Soliną, spacery, niestety nie romantyczne z braku romansu. Spotkaliśmy na Soliną grupę motocylkistów, niestety, jak zapytałem się jednego czy jest jakiś zlot, impreza motocyklowa to zmierzył mnie wzrokiem, pomilczał a potem wycedził prze zęby," jest, ale nie dla wszystkich". Byliśmy co prawda w strojach cywilnych ale mieliśmy koszulki w klimatach motocyklowych więc można było poznać przy odrobinie dobrej woli że jesteśmy motonici. Cóż, ja też go nie polubiłem :D

 

We wtorek od rana bieszczady ... i tu przyznam rozczarowanie, dużo więcej sobie obiecywałem po wysłuchiwanych opowieściach. Za mało winkli za dużo dziur. Zrobiliśmy całą bieszczadzką pętlę, wróciliśmy do Dukli gdzie się rozstaliśmy, Sylwek do Krakowa, a ja skrótami do Siedlec. Skrótami bo nie wiem czemu zachciało mi się przejechać przez Sandomierz i Kazimierz Dolny. Droga miejscami podła i wyboista miała jedną wielką zaletę, kompletny brak policji na trasie, sądzę że wszyscy polowali na głównych krajowych szosach i za brakło im sił na te podrzędne. W Kazimierzu miałem się posilić i wzmocnić kawą ale po wjeździe na rynek zauważyłem paru niebieskich z mozołem spisującym numery z motocykli, w krótkich żołnierskich słowach przekazaliśmy sobie co o tym myślimy, okazało się że i oni polecenie burmistrza Kazikowa uważają za pier*** bzdurę ale pan każe sługa musi. Stwierdziłem żę jeśli jestem gdzieś niemile witany tam nie będę zostawiał kasy i wycięłem do domu.

 

W domu jak zwykle po powrocie milczenie owiec ale już się do tego przyzwyczaiłem.

 

Podsumowując, udany wyjazd, bez problemów, nawet niebiescy mimo straszenia w mediach się nazbyt nie narzucali. Drogi w Polsce jakie mamy wszyscy wiedzą ale i na Węgrzech wcale nie lepsze. Motocykli zwłaszcza w Bieszczadach jak na polskie realia baaaaardzo dużo o dziwo głownie frędzle :P . Łapy podnosili prawie wszyscy, jedynie na Węgrzech jakoś tak niemrawo ale zwrócono mi uwagę że były to motocykle tej jedynej słusznej marki z silnikami V, wszytko stało się wtedy już jasne.

Wykręciłem 1900km. Po raz pierwszy założyłem kamizelkę oczojebkę i stwierdzam że razem z długimi światłami czyni cuda na trasie. Udało mi się także raz dowartościować ścigająć się z ambitnym Volvo między Puławami a Dęblinem, facet się nieźle starał ale oczywiście nie zrobiłem wstydu motonitom i zrąbałem mu d***. Reszta przeciwników nie warta wzmianki, same cieniasy.

I to na tyle.

 

Zbycho

XJR1300

MW750

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to fajny wyjazd ;) Ja też byłem na Węgrzech, z plecaczkiem, na dość małym moto, bo Suzuki DRZ400S :P Wykonaliśmy objazdówkę - z Krakowa przez Krościenko do Popradu, Slovensky Raj, do Egeru, potem do Szeged, następnie Baja, Balaton (Tihany) i z powrotem przez Komarno i Martin do Kraka. 1800 km :P

Piękny kraj te Węgry :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...