Gość Zbycho Opublikowano 4 Maja 2005 Udostępnij Opublikowano 4 Maja 2005 Miałem niewątpliwą przyjemność odwiedzić Węgry w ten długi majowy łykend wraz ze Strengersami. Plan wyjazdu od początku był lekko napięty gdyż spotkanie całej grupy miało nastąpić za Preszovem na Słowacji o godzinie 12,00. Wyjechałem przed siódmą rano i mimo że napierałem z całej siły w samym Preszovie byłem dopiero o 12,30. To w jednym miejscu zbyt długo tankowałem, to siusiu za długie i jeszcze z a Rzeszowem zamiast na Barwinek pojechałem gorszą drogą na Krosno. Ale już w samym Presovie lekko błądząc zobaczyłem grupę motocykli ... i to byli nasi ;) też lekko spóźnieni. Na umówionej stacji benzynowej zebraliśmy resztę grupy i do Tokaju ... Na miejscu jak się spodziewaliśmy nie dało się ulokować całej bandy w jednym miejscu, w końcu było to około 25 maszyn z tego część z plecaczkami. Ja, czyli my znaleźliśmy miejscówkę na kempingu na rzeką Cisą ?. Lokal o raczej niskim standardzie ale zaletą było że znaleźliśmy się razem z większą częścią naszych ludzi.Niektórzy co ulokowali się na mieście nie odnaleźli się do końca 8O :o nie wiem czy zaszkodził im klimat czy wino :P Wieczorem oczywiście część artystyczna której finał pomińmy, bratanie się mniej lub bardziej znajomych, z przykrością stwierdzam że nie jestem w stanie zapamiętać na raz 20 -30 osób :oops: w każdym bądź razie głowa rano trochę bolała ... Na drugi dzień wspólna jazda po górach, Tak , tak na Węgrzech też są góry, no może górki :P ale były cakiem fajne winkle z małym felerem :twisted: były posypane grysem. Są to okolice Miszkolca.Wieczorem oczywiście bratanie się, małe zakupy tokaju luzem czyli w plastikowych petach i głowna atrakcja, obserwowanie wzbierającej rzeki Cisy która powoli ale nieubłaganie wylewała się z brzegów i zalewała położony nad brzegiem rzeki kemping. Ja profilaktycznie postawiłem moto kilkanaście metrów dalej i wygrałem gdyż ci co tego nie zrobili mieli sprzęty w wodzie :P niezbyt głeboko na szczęście, tylko kilkanaście centymetrów. Ewakuowaliśmy się w lekkim pośpiechu gdyż woda przybierała dosyć szybko. Tak swoją drogą myślałem że jak powódź to policja, straż pożarna i inne służby zarządzą strategiczny odwrót a tu ... wszyscy mieli nas w d*** mogliśmy się potopić i nik by tego nie zauważył. Jako że impreza nie wiadomo czemu zakończyła się w poniedziałek ( zgodnie z planem ) udaliśmy się z Sylwkiem (BMW 1100GS) z Krakowa w bieszczady. Wieczór na Soliną, spacery, niestety nie romantyczne z braku romansu. Spotkaliśmy na Soliną grupę motocylkistów, niestety, jak zapytałem się jednego czy jest jakiś zlot, impreza motocyklowa to zmierzył mnie wzrokiem, pomilczał a potem wycedził prze zęby," jest, ale nie dla wszystkich". Byliśmy co prawda w strojach cywilnych ale mieliśmy koszulki w klimatach motocyklowych więc można było poznać przy odrobinie dobrej woli że jesteśmy motonici. Cóż, ja też go nie polubiłem :D We wtorek od rana bieszczady ... i tu przyznam rozczarowanie, dużo więcej sobie obiecywałem po wysłuchiwanych opowieściach. Za mało winkli za dużo dziur. Zrobiliśmy całą bieszczadzką pętlę, wróciliśmy do Dukli gdzie się rozstaliśmy, Sylwek do Krakowa, a ja skrótami do Siedlec. Skrótami bo nie wiem czemu zachciało mi się przejechać przez Sandomierz i Kazimierz Dolny. Droga miejscami podła i wyboista miała jedną wielką zaletę, kompletny brak policji na trasie, sądzę że wszyscy polowali na głównych krajowych szosach i za brakło im sił na te podrzędne. W Kazimierzu miałem się posilić i wzmocnić kawą ale po wjeździe na rynek zauważyłem paru niebieskich z mozołem spisującym numery z motocykli, w krótkich żołnierskich słowach przekazaliśmy sobie co o tym myślimy, okazało się że i oni polecenie burmistrza Kazikowa uważają za pier*** bzdurę ale pan każe sługa musi. Stwierdziłem żę jeśli jestem gdzieś niemile witany tam nie będę zostawiał kasy i wycięłem do domu. W domu jak zwykle po powrocie milczenie owiec ale już się do tego przyzwyczaiłem. Podsumowując, udany wyjazd, bez problemów, nawet niebiescy mimo straszenia w mediach się nazbyt nie narzucali. Drogi w Polsce jakie mamy wszyscy wiedzą ale i na Węgrzech wcale nie lepsze. Motocykli zwłaszcza w Bieszczadach jak na polskie realia baaaaardzo dużo o dziwo głownie frędzle :P . Łapy podnosili prawie wszyscy, jedynie na Węgrzech jakoś tak niemrawo ale zwrócono mi uwagę że były to motocykle tej jedynej słusznej marki z silnikami V, wszytko stało się wtedy już jasne.Wykręciłem 1900km. Po raz pierwszy założyłem kamizelkę oczojebkę i stwierdzam że razem z długimi światłami czyni cuda na trasie. Udało mi się także raz dowartościować ścigająć się z ambitnym Volvo między Puławami a Dęblinem, facet się nieźle starał ale oczywiście nie zrobiłem wstydu motonitom i zrąbałem mu d***. Reszta przeciwników nie warta wzmianki, same cieniasy. I to na tyle. ZbychoXJR1300MW750 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
CosmoSquig Opublikowano 4 Maja 2005 Udostępnij Opublikowano 4 Maja 2005 No to fajny wyjazd ;) Ja też byłem na Węgrzech, z plecaczkiem, na dość małym moto, bo Suzuki DRZ400S :P Wykonaliśmy objazdówkę - z Krakowa przez Krościenko do Popradu, Slovensky Raj, do Egeru, potem do Szeged, następnie Baja, Balaton (Tihany) i z powrotem przez Komarno i Martin do Kraka. 1800 km :PPiękny kraj te Węgry :P Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
aadamuss Opublikowano 7 Maja 2005 Udostępnij Opublikowano 7 Maja 2005 Witam, bardzo ciekawa wycieczka, milo poczytac. Pozdrawiam Adam Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.