czołem! Nie uszła jeszcze ze mnie radość z faktu, że udało się to osiągnąć! Tak chciałem dojechać Banditem pod Camp Nou i oto marzenie się spełniło!! Trzeba było nieraz zacisnąć zęby i twardo jechać przed siebie- jak przez Niemcy w tamtą stronę gdy ok. 500 km lało ale wtedy sparafrazowałem sobie słowa Janka Borysewicza i zanuciłem pod zamokniętym kaskiem: mieć gdzieś wymarzony ląd- choćby o te 10 godzin stąd... Skuliłem się bardziej za owiewką i z jeszcze bardziej embrionalną pozycją gnaliśmy dalej. Aż wreszcie popołudnie w Szwajcarii przywitało nas słonecznie. Wstajemy rano a tu deszcz i zimno... Brrrrr... Wyjazd wprost w chmury nie mógł się skończyć inaczej niż deszczową piosenką, znów. Ale gnani świadomością że wiecznie przecież nie może padać, po południu wyjechaliśmy pod promienie słońca! Jakże nam ono wtedy smakowało! Okazało się ono być już naszym wiernym towarzyszem przez następnych 8 dni. Jeszcze po drodze pod granicą Hiszpańską nocleg i nazajutrz ruszamy do raju! Kolejne marzenie- fotka pod niebieskim znakiem z żółtymi gwiazdkami i napisem ESPANIA spełnione. Pędzimy dalej! Przed wyjazdem natknąłem się gdzieś na forum na podpowiedź, że warto zjechać z autostrady i do Barcelony jechać wybrzeżem. To nie był strzał w 10... To był strzał w 1000!! Co za serpentyny! Co za widoki! Co za droga! Ze 30 km drogą krętą jak spaghetti o cudnie przyczepnym asfalcie, po prawej stronie wysokie ściany skał a po lewej malutka barierka i woda!! Słońce było z nami więc i moc była z nami ! Cieszyłem się tą jazdą jak mały chłopiec kolejką elektryczną. I co trochę znaki odliczające: Barcelona 95 km, 72km, 50 km, 23 km i wreszcie po południu triumfalny wjazd!!! Pod sam stadion!! Jupi! jupi! Potrząsam głową z niedowierzaniem: ja tu jestem, to się dzieje naprawdę! Dobrotliwe poklepanie rumaka po grzbiecie za to że mnie dowiózł, licznik wskazywał wtedy 68 000 km :) Noclegi mieliśmy 30 km za miastem więc pojechaliśmy tam aby wrócić nazajutrz do Barcelony, zaparkować maszyny pod bramą Camp Nou i do kasy!!! Włodarze klubu do perfekcji opanowali sposób zarabiania na stadionie nawet w trakcie przerwy w sezonie: 22 Euro od każdego i można zwiedzać stadion, co też uczynilibyśmy i za wiekszą stawkę gdyby była konieczność. Byliśmy rano więc ludzi jeszcze niewiele, idziemy idziemy i już widać te schodki... Podskakuje co dwa trzy stopnie i .... WOOOOOOOWWWWW Oto przed oczami pojawia się arena na której występują najwięksi wirtuozi współczesnego futbolu! Znów nie mogę uwierzyć! Rysiek miał rację : W życiu piękne są tylko chwile, dlatego czasem warto żyć... Zwiedziliśmy szatnie, gabinet odnowy biologicznej, salę konferencji prasowych, miejsca komentatorów i potem jeszcze niżej na trybuny- już bliziutko murawy (której akurat nie było no bo przerwa w rozgrywkach i konserwacja. Zwiedzanie wieńczy wizyta w mega markecie dwupoziomowym gdzie można kupić WSZYSTKO z herbem klubowym. Jako że za koszulkę życzyli sobie 100 Euro, poprzestaliśmy na zwyklejszych t-shirtach których w Polsce nie dostaniemy:) Resztę miasta postanowiliśmy zwiedzić przemieszczając się metrem- okazało się to idealnym rozwiązaniem- korki i wszędobylska ciasnota na drogach nie dałyby tak sprawnie poruszać się nawet motorami. Nazajutrz ruszyliśmy w drogę powrotną- koniecznie przez wspomniane wcześniej serpentyny. A potem już dalej na północ Hiszpanii i południe Francji gdzie nocowaliśmy pod Marsylią. Cały czas cieplutko i przyjemnie. Pędzimy dalej- zjeżdżamy do Monaco:) Nazajutrz to już Włochy i okolice Mediolanu- tam nocleg i rozmyślania na kolejny dzień trasy. Być 550 km od raju motocyklowego i wracać do kraju bez wspomnień z Grossglockner to tak jakby... pojechać w Bieszczady tylko po to aby po nich chodzić ;) Ruszyliśmy o 6 rano naprzód - plan niemal szalony: pędzimy na Grossglockner, tam godzina jazdy i dalej do Niemiec na autostrady i do Zgorzelca! Plan o tyle szalony że dystans liczył 1350 km... Udało się !Serpentyny zaliczone - akurat napotkaliśmy na mały opad śniegu, ale w takiej podróży i w takich okolicznościach przyrody to nawet ten śnieg na szczycie dawał uśmiech na twarzy. Potem to już jazda polskiej husarii przez Niemcy i po 22 wieczorem meldujemy się w Zgorzelcu: stan licznika dziennego pokazuje 1356 km- rekord życiowy :) Dwa żubry na sen po takim dniu smakowały wybornie- oddychamy już polskim powietrzem więc jest dobrze. Rano nie zrywaliśmy się i ruszliśmy dopiero ok 10, przez Wrocław aż do Piotrkowa Tryb. jechało się miodowo- ale potem ten remont na dystansie 70 km konkretnie spowolnił - nic to: najważniejsze że udało się szczęśliwie wrócić. Amen :) Zrobiliśmy ponad 5,5 tys. km. odwiedzając 6 krajów, wato było! Pare fotek: https://picasaweb.go...COXrvtzvufDB_AE