Skocz do zawartości

Po niespełnione marzenia... [Maroko 2014]


Neno
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Łał niesamowite zdjęcia i widoki. Mam nadzieję, że kiedyś i ja znajdę taką ekipę i kiedyś (za parę lat też tak zwiedzę sobie świat).

I tego Ci życzę, realizacji marzeń własnie!

 

 

A w ilu krajach już tak wędrowałeś??

Heh - nie wiem, nigdy nie oliczyłem. Nie podchodzę do tego w tych kategoriach.

 

Zanim pociągnę swoją relację dalej, kilka słów od siebie dołoży Jacek ( DL650), który w Maroku pojawił się praktycznie równocześnie z nami. Przyleciał z... ale oddaję mu głos, sam to lepiej opowie.
"Ponieważ z atrakcji, o której tajemniczo wspomniał Ernest, ja preferuję piaszczyste plaże i palmy :D, to faktycznie postanowiłem poczekać na resztę ekipy w Marrakeszu. Dodatkowo postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym i namówiłem żonę na wspólny przedłużony weekend w tym marokańskim mieście, dzięki czemu łaskawszym okiem patrzyła na moją późniejszą, prawie 3-tygodniową motocyklową eskapadę :)
Żeby nie tracić czasu na dojazdy, ale przede wszystkim aby w pełni zasmakować klimatu mediny znaleźliśmy sobie w internecie przytulny riad tuż przy palcu Jemaa el Fna. I o ile łatwo było go znaleźć w sieci wirtualnego świata, to znalezienie go w realnej sieci wąziutkich uliczek starego miasta było nie lada wyzwaniem. Uzbrojeni w wydruki i wskazówki z map google oraz nawigację Nokii, po dłuższych poszukiwaniach i kilkukrotnym chodzeniu tam i z powrotem, dotarliśmy w końcu do uliczki gdzieś obok naszego riadu i … ściana! Żadnego szyldu, żadnej reklamy, podobne do siebie domy, kolejne uliczki 2-metrowej szerokości… Na szczęście zainteresował się nami jakiś lokales i doprowadził na miejsce – uliczka prosto, potem w prawo, potem w lewo do końca, zapukał do drzwi bez jakiegokolwiek szyldu i okazało się, że jesteśmy na miejscu.
Ry1BJQr.jpg
2G6d4jP.jpg
Riad, to marokański dom z ogrodem w środku. W wydaniach miejskich zamiast ogrodu jest wewnętrzny dziedziniec, który z reguły pełni funkcję gastronomiczno-rekreacyjną. W większych riadach jest on większy, a w naszym był dosyć malutki, ale bardzo przytulny. Miejsca było tylko na dwa stoliki, przy których jedliśmy śniadania.
6iZeq7D.jpg
Każdego dnia pierwsze kroki kierowaliśmy na plac Jemaa el Fna - pusty w godzinach rannych, a coraz bardziej zapełniający się czym bliżej wieczora. To tam koncentruje się życie, to tam można zobaczyć zaklinaczy węży, grajków, opowiadaczy baśni i legend, zamówić sobie tatuaż z henny, napić się świeżo wyciskanego soku z pomarańczy, limonek lub grapefruitów. Lub zjeść coś w ulicznych „garkuchniach”, które rozkładają się każdego wieczoru. I właśnie wieczorem na placu jest najwięcej ludzi i wspomniane garkuchnie oraz rytmiczne arabsko-afrykańskie rytmy robią największe wrażenie.
5PSWQGp.jpg
jft6ahu.jpg
XBgevjK.jpg
N3mUKKP.jpg
Jest to też oczywiście miejsce, w którym można kupić wszelkiej maści pamiątki, lokalne słodycze lub naczynia tajine do przygotowywania potrawy o tej samej nazwie.
vr4SBKE.jpg
fSaNOyi.jpg
Sam tajine, podobnie jak Ernesta, mnie nie zachwycił. Ze wszystkich rodzajów, tzn. warzywny, z kawałkami mięsa lub rybą oraz kefta, najbardziej smakował mi ten ostatni, do którego oprócz warzyw dodawane jest zmielone mięso oraz jajko.
KP9BsQX.jpg
zbBgCHN.jpg
Po rozstaniu się z ekipą idziemy z Dominikiem na lokalną „bułę”, czyli okrągły plackowaty chleb, który nadziany jest pieczonym, zmielonym mięsem z cebulką i przyprawami. Widok tej „knajpki” i warunki w jakich przygotowywane były nasze buły nie wzbudzały zaufania - nasz Sanepid raczej nie dałby im zgody na prowadzenie działalności Wink , ale liczni tubylcy grzecznie czekający w kolejce, rozchodzące się zapachy oraz rekomendacja Dominika, który był żywym dowodem swoich zapewnień :) odsunęły nasze obawy na bok. I była to doskonała decyzja, bo jedzenie okazało się wyśmienite i staliśmy się częstymi bywalcami tego miejsca! A potem znów wyciskany soczek – mój ulubiony, to pomarańcza + limonka za 10 dirhamów i nocny spacer po placu… "
VKqpoL1.jpg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyszedł czas by ruszyć i spełnić moje pierwsze marzenie, marzenie o wejściu na najwyższy szczyt Afryki Północnej - Dżabal Tubkal. Luźno rzucone hasło na jednym z naszych spotkań przedwyjazdowych, przeobraziło się w kilkudniową przygodę, którą z pewnością będziemy wspominać do końca życia. A może i wszyscy... ? Ja na pewno tego nie zapomnę!


Startujemy z poziomu Marrakeszu (400m n.p.m.) by autem, na dystansie 80km pokonać 1500m przewyższenia.

Zajmuje nam to jakieś 2h bo trochę błądzimy po Marrakeszu a droga dojazdowa jest wąska, kręta i delikatnie mówiąc dziurawa.


4gLaT8n.jpg


Pierwsze kilometry R203 nie powalają, dalej też widoki nie rzucają na kolana. Jest tak nijako, że zaczynam zastanawiać się nawet czy nie zostawić sprzętu foto w samochodzie, w końcu po co na darmo dźwigać 3kg. Ostatecznie jednak zabieram cały zestaw tłumacząc sobie, że wyżej będzie lepiej.


Dojeżdżamy do Imlil, gdzie zostawiamy na parkingu nasze wozidełko (20Dh za dobę) i ruszamy w górę by po 3 minutach zatrzymać się na ostatnią herbatę. Pijemy (duża na całą ekipę 50Dh) i rozmawiamy o naszych obawach, które są uzasadnione bowiem nie licząc Doroty i Michała nikt z nas, w ostatnich miesiącach, nie ruszał się zbytnio, nie wspominając już o tym, że był w górach by jakąś chociaż małą aklimatyzację zaliczyć. czeka na nas wierzchołek zawieszony, było nie było, na wysokości blisko 4200m - dokładnie 4167m n.p.m. Nie licząc mnie, nikt z ekipy nie był wyżej niż na 2 tysiącach z haczykiem, każdy miał jednak to samo marzenie co i ja. I to mnie najbardziej cieszyło przed wyjazdem, że udało się zebrać ludzi o podobnych zainteresowaniach, z podobnymi marzeniami - nie tylko górskimi, motocyklowymi również - do tego jednak dojdziemy. Ruszajmy jednak w góry. Własnie, w góry... Wstyd się przyznać ale ja ostatni raz w górach byłem 11 m-cy temu.


Wszyscy spakowani na lekko, jedynie ja dociążam się kuchenką, namiotem, aparatem i obiektywami. Reszta planuje nocleg w schronisku, ja poszukam trochę więcej przestrzeni, szumu wiatru, porannego chłodu... i tego czegoś co daje noc spędzona w namiocie, z dala od zgiełku.

Ruszajmy na szlak:


HZe0kKq.jpg


bd08OCb.jpg


uHBzdoA.jpg



Swoje miejsce w szeregu dobrze znam, zawsze wchodzę ostatni więc i tym razem nie wyrywam się do przodu, także wszyscy mają zdjęcia z tyłu albo nie maja ich wcale :D Różnica w tempie podejścia do schroniska wyniosła chyba z 2h, a przynajmniej takie mam wrażenie. Z resztą, ja do schroniska (lekko ponad 100Dh/dobę) nie doszedłem.


Zostawiamy za sobą takie widoki:

4KGcs8S.jpg


Przechodzimy przez koryto rzeki i zaczynamy piąć się ku górze:

NODyri8.jpg


Z4FGlnj.jpg


bxUM40z.jpg


Pojawiają się pierwsze osiołki, muły transportujące bagaże ludzi chcących wejść na szczyt, czasem również samych ludzi.

Wieczorne , namiotowe rozważania uświadamiają mi, że byliśmy jedynymi osobami, które nie skorzystały z tej pomocy. Pewnie dlatego to podejście tak nas wycieńczyło.


vxZsn1j.jpg


Trasa nie przedstawia żadnych trudności technicznych, jest za to długa i wyczerpująca.

Po drodze jest wioska w której mozna zjeśc obiad, uzupełnić zapasy wody (10Dh), napić się soku wyciskanego na naszych oczach z pomarańczy (10Dh) czy uzupełnić cukier pijąc zimną Colę (też 10Dh). Oprócz wioski po dordze jest chyba z 5-6 sklepików w których również dostaniemy to i owo. Ceny na całej trasie takie same, w schronisku - identycznie.


dHsy5cJ.jpg


ok1bjFr.jpg


MmjEQie.jpg


mlGhHSE.jpg



Obozowisko zrobiłem sobie jakieś 15 minut drogi przed schroniskiem. Tu ujawnia się zaleta małego, jednoosobowego namiotu - lekkość (1,9kg) i mała powierzchnia podłogi - z łatwością można rozbić się wśród skał, kamieni, w miarę łatwo znaleźć kawałek równej przestrzeni by spokojnie wypocząć.


FelOuWB.jpg



Malutki namiocik ginie wśród skał:

r7G7ZDA.jpg


IkXe7Xf.jpg



Dwie wady mojego Fjorda (Tordis I) to słaba ochrona przed wiatrem (wysoko odstający tropik od ziemi) oraz duża powierzchnia "pionowa" bocznych ścian, która jest narażona na podmuchy wiatru. Taka konstrukcja daje za to dużo miejsca w środku, wygodę siedzenia, ubierania się czy spożywania posiłku podczas deszczu, który to właśnie zmusił mnie do szybkiego wejścia do namiotu.


mAgHhRO.jpg


Po godzinie deszcz ustał, wiatr jednak robił swoje całą noc. Mimo, że byłem schowany za ogromnymi skałami miałem taką wentylację, że hoho! Temperatura spadła w okolice zera.

Sen.



...tymczasem w Marrakeszu :
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Ceny na całej trasie takie same, w schronisku - identycznie."

 

Proszę nie siać zamętu. Nie byłeś w schronisku to nie zmyślaj ;P Cena za wode w schornisku to 12 Dh i niechcą się targować. Warunki w schornisku bardzo spartańskie w porównaniu do naszych w Tatrach. Nie ma ogólno dostępnego "czajnika" z darmowym wrzątkiem. Cena za ciepły płrysznic (o ile dobrze pamiętam) to 40 Dh.

Obok starego schorniska francuskiego jest jeszcze drugie, nowe, schornisko marokańskie. Cena za nocleg to jednie 380 Dh, tam warunki nie mamy pojęcia jakie są, bo chyba nikt tam nawet nie podchodził. Istna PROMOCJA ! ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Ceny na całej trasie takie same, w schronisku - identycznie."

 

Proszę nie siać zamętu. Nie byłeś w schronisku to nie zmyślaj ;P

Byłem, byłem - tylko nie spałem.

Fakt - woda była 2Dh droższa za to Cola w tej samej cenie a zamiast 0,33L dostawałeś 0,5L ;)

Detale, które umykają + złe notatki ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

JACEK:


… tymczasem w Marrakeszu panowały iście afrykańskie temperatury :-)


mj8v3Pb.jpg


Jako, że wystawianie się na słońce w taki upał jest dla nas dość męczące i ryzykowne, to kolejny dzień postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzanie Medyny. Wąskie, brukowane uliczki wśród dość wysokich budynków zapewniają cień i chłód. Jak widać mieszkańcy tego kraju przez wieki zdobyli doświadczenie i nauczyli jak żyć w takim klimacie.


Uzbrojeni w nawigację w telefonie ruszyliśmy w marrakeskie suki. Droga wiodła przez bramę w której ktoś stworzył „ołtarzyk” na cześć Króla.


VAwqVQR.jpg


Suki są to uliczki odchodzące od placu Jemaa el Fna z mnóstwem sklepików, małych warsztatów, a gdzieniegdzie są małe kawiarenki, w których można napić się słynnej „ment tea”. Co jakiś czas trafiamy na placyki, pełne straganów z dywanami, przyprawami lub lokalnymi ziołami. Widzieliśmy też „pet shop”, w którym oferowano małe i duże … kameleony :-)


vrYoydf.jpg


ueXIIXS.jpg


GDiW4KQ.jpg


bMoGuCa.jpg


p8o7WHk.jpg


kHqS2Lg.jpg


USoKUBD.jpg


Dzięki wspomnianej wcześniej nawigacji udało nam się trafić w tym gąszczu uliczek do Muzeum Marrakeszu i dawnej szkoły koranicznej (medresy) Ben Youssef. Podkreślam rolę nawigacji, bo bez niej poruszanie się po Medinie byłoby bardzo utrudnione, o czym mogłem się później przekonać w Fezie, który jest dużo starszym miastem i jego Medina występuję w postaci szczątkowej w mapach Nokia Here.


W drodze powrotnej poszliśmy na żywioł :-) i przypadkiem trafiliśmy na uliczkę, na której odbywał się lokalny „targ” skór. Miejscowi sprzedawcy oferowali miejscowym kupcom całe naręcza surowych, wyschniętych skór, robiąc przy tym sporo hałasu i wzbudzając tumany kurzu. Ledwo udało nam się między nimi przecisnąć, bo zupełnie nie zwracali na nas uwagi w ferworze negocjacji. Byliśmy tam jedynymi obcymi :-)


45ieJZ7.jpg


Szwendając się po tych wąskich uliczkach co rusz natrafialiśmy na klimatyczne okiennice, rzeźbione drzwi do domów, stare zapomniane latarnie wystające z muru lub miejscowe graffiti


d2DNty6.jpg


Trzeba było tylko uważać na „ruch uliczny”, bo choć uliczki Mediny są wąskie, to nie przeszkadza to jednak w poruszaniu się po nich motorowerom i skuterom. Niektóre z nich osiągają całkiem spore prędkości, a uważać to muszą piesi – sorry, takie tam panują zasady :-)


4IJzrnv.jpg


RGSb63n.jpg


Również tam miałem okazję spróbować owoców opuncji, czyli kaktusa. Na początku obawiałem się, czy to przeżyję, ale jakoś się udało :-) Sprzedawane owoce (1 dirham/szt., czyli niecałe 40 groszy) pozbawione są już igiełek i po nacięciu i odwinięciu skórki wyjmuje się je po prostu palcami. Są całkiem dobre i przede wszystkim bardzo soczyste. Próbowaliśmy później jeść owoce samodzielnie zebrane na pustyni, ale były chyba mniej dojrzałe, no i problemem okazały się cieniutkie igiełki – mnie powbijały się w palce, a koledze wokół ust! Wyjmowanie ich nie było łatwe :-)


444AtNP.jpg


Kolejnym etapem naszego zwiedzania były ogrody: Menara i Majorelle. Te pierwsze to jakaś porażka! Ogromne pole z wyschniętą ziemią, na której posadzono rzędy oliwnych drzewek, a obok znajduje się wybetonowany staw pełen brudnej wody… brrr…. Nie polecam! Opisy z przewodników to jakaś ściema!


Polecam za to ogrody Majorelle (Jardin Majorelle). Można do nich dojść na piechotę lub podjechać w okolicę autobusem nr 11. Wstęp kosztuje 50 MAD (~19 zł), ale warto wydać te pieniądze. Na niedużym terenie rośnie ogromna ilość dziwnych kaktusów, drzew, a nawet las bambusowy. Ogród jest bardzo zadbany, a ustawione co kawałek ławeczki pozwalają odpocząć i ochłonąć od panującego upału. Przed laty współwłaścicielem tego miejsca był Yves Saint-Laurent.


OKSY8ny.jpg


fdZQLAk.jpg


zwFyEj7.jpg


r7rQR6m.jpg


9RrQHr8.jpg


aoe1yFz.jpg


Al9l3hq.jpg


Po całodziennym zwiedzaniu siedliśmy późnym popołudniem na jednym z tarasów knajpek ulokowanych wokół placu Jemaa el Fna i przy kolacji obserwowaliśmy, jak z każdą godziną staje się on bardziej klimatyczny :-)


Wieczór postanowiliśmy zakończyć w słynnej Cafe France, która w rzeczywistości okazała się niezbyt przyjaznym miejscem, z wysokimi cenami i gburowatą obsługą… Nie polecam! Niestety mnogość turystów, głównie z Francji, powoduje, że pewna grupa sprzedawców, kelnerów, taksówkarzy jest dość arogancka i opryskliwa, a proponowane przez nich ceny są niezwykle wysokie. Jak widać nadmiar euro przewraca niektórym w głowie…


Ponieważ został nam ostatni wspólny dzień, to postanowiliśmy się wyrwać z gorącego Marrakeszu nad ocean, ale o tym w następnym odcinku :-)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wstaję o 5. Wkoło jeszcze ciemno.

Pstryk i blask małej latareczki rozjaśnia wnętrze namiotu.

Wieje, zimno.

Plastikowa miska w której lądują słodkie chrupiące płatki śniadaniowe wypełnia się mlekiem targanym wczoraj z samego dołu, okupionym potem ;) Ależ to będzie smakowało!


Teraz jak by czas się wyturlać z namiotu. Nie chce się, zwłaszcza, że dopóki nie zwinę majdanu, dopóki nie ruszę - będzie mi kosmicznie zimno! Śpiwór, mata i cała reszta migiem lądują w plecaku, 3 minuty później zwinięty naprędce namiot dopełnia przestrzeń plecaka. Na siebie zakładam wszystko co mam i ruszam. Cel schronisko.


Docieram punktualnie o 6:00. Dzwonię.

Nikt nie odbiera a schronisk tu kilka, namioty, budynki gospodarcze... jak ja się tu odnajdę!

Odwiedzam dwa budynki, w kolejnym, przedostatnim już - SĄ !

Uff, kamień z serca.

Biegnę co prędzej i opróżniam plecak z tego co zbędne. Zabieram dwa batoniki, aparat, butelkę wody. Musi wystarczyć.

Ruszamy. Chyba jako ostatnio bo jakoś tu pusto a nad nami rzędy latarek. Spodziewałem się tu 20, może 30 osób a jest nas tu chyba coś koło setki! Ale tylko ja miałem takie noclegowisko:


Q2DuFJZ.jpg (foto z wieczora)



Reszta spała mniej więcej tak (fotki z popołudnia):

fV7jrpS.jpg


DmgFTJl.jpg


6mFfFan.jpg



Na zadyszkę nie trzeba długo czekać. Stoimy. Ci przed nami szybko oddalają się i ... gubimy drogę. Kiedy rozjaśnia się nie co, odnajdujemy szlak.


VED3K7Z.jpg


Pierwszy posiłek, ja sobie odpuszczam, wolę popstrykać zdjęcia.

Piesek w górach - miły akcent!

zPPozry.jpg


JNjMgtW.jpg


cLk4ezy.jpg


Tak mniej więcej do tego etapu, tak mniej więcej :D szliśmy razem.

Potem utworzyły się 3 grupy, w tym jedna jednoosobowa :D


Wiatr jest na tyle nieznośny, że nie daje oddychać szybko pozbawiając sił.

By podbudować morale w ekipie, która już zaczyna myśleć o odwrocie, wyciągam telefon i zapuszczam:




Hmm i to q**a zadziałało!

Idziemy jak burza!


Po 50tym razie, zmieniam utwór ;)

Brniemy dalej. Woda, batonik, chwila odpoczynku, motywacja głosowa i idziemy. najbardziej motywują nas emeryci, którzy depczą nam po piętach :D Ale wstyd!


30 minut przed szczytem chyba największa załamka, dwójka odpuszcza, no prawie. Schodzący z góry Dominik i Marek motywują nas, że to już tuż, tuż. na dowód pokazują zdjęcia:


RhvsW6J.jpg


NsVdByw.jpg



Nie było wyjścia. Ruszyliśmy i my.


cdn.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Około 12 udaje się nam w końcu dotrzeć na sam szczyt, 4167m n.p.m. jest nasze!

Z naszej podgrupy docieram ostatni, wspierając się wiatrem, który co chwila wieje mocno w plecy. Wieje: idę, nie wieje: odpoczywam, takim oto stylem przechodzę ostatnie metry.


Na szczycie jestem tak zmęczony, że nawet zapominam wciągnąć brzuch do zdjęcia ... :D


WuzneT4.jpg



Nie siedzimy tu za długo bo wiatr bardzo szybko wychładza nasze organizmy, kilka pamiątkowych zdjęć i na dół. Widać jednak, że byli tu ludzie z wyobraźnią i na wierzchołku spędzili noc pod namiotami. Pewnie to taki nocleg aklimatyzacyjny był przed wyższą górą albo... kolejna szalona przygoda. W sumie jak by tak mocno nie wiało to czemu nie... tylko kto by mi wniósł namiot ? ;)

Schodzimy. Pierwsze metry bardzo ciężkie bo tym razem ostro pod wiatr. Strategia odwrotna. Wieje: nie idę, nie wieje: biegnę ;) I wszystko było by ok, gdyby nie ta świadomość, że trzeba dziś zejść aż na sam dół, w 7h pokonać drogę, która w górę zajęła nam około 14h. Zostawiamy za sobą wątpliwej jakości widoczki, tak wątpliwej, że nawet aparatu z plecaka nie wyciągam. Tych którzy szukają pięknych krajobrazów zapraszam jednak w Tatry, Dolomity czy Alpy. Tu jest posucha.


Kiedy tylko chowamy się za skały, gdzie wiatr nas nie dosięga - dostaję skrzydeł. Mknę na dół jak kozica, czekając co chwila na resztę ekipy. W końcu gdzieś na płaskiej, wygodnej skałce w promieniach słońca przysypiam i to teraz ja gonię ich ;) Podobno ludzie robili sobie ze mną sesje zdjęciowe, no chyba, że dźwięk tych migawek mi się śnił...


Do schroniska docieram ostatni. Całe moje górskie życie tak właśnie wygląda - zawsze na końcu ;)


cUnoiDO.jpg


EBQCaW2.jpg


kHQf908.jpg


GNw7I6H.jpg


BfqkaCE.jpg


GdYxjKr.jpg


skRJ0l2.jpg



W schronisku zabieram swoje rzeczy (nic nie zginęło) rozkładam kuchenkę i robimy sobie obiad. Nie chce już nam się ale perspektywa noclegu w tych warunkach zachęca jednak naszą podgrupę do podniesienia tyłków i ruszenia w dół. Marek z Dominikiem są już pewnie w połowie zejścia, my leniwie stawiamy pierwsze kroki.


ZMWbHbb.jpg


sdB6cqm.jpg


PpaQ8A5.jpg


W3C1Q9T.jpg


SsEpPRo.jpg


GTLfDvC.jpg


Woda skończyła się już dawno, nogi jakieś takie podmęczone... ale perspektywa wypicia soczku z pomarańczy zachęca, by iść dalej. Niestety kolejne sklepiki są zamknięte - późno już ;(


d67GTjF.jpg


67NQb6M.jpg


Na szczęście widać już górską wioskę, to znak, że za najdalej 30 minut pragnienie me zostanie zaspokojone.


HUGvZSt.jpg


Yu2aO8T.jpg


44IzoIK.jpg



Na dole spotkanie, przed sklepikiem ostatnie ustalenia, kilka chwil odpoczynku i ruszamy w ostatni odcinek, który w końcowym etapie pokonujemy już po ciemku. Dziś nocujemy u Dominika znajomego, w hostelu, z kolacją i śniadaniem za jeśli dobrze pamiętam 150Dh.

Sen.


I jeszcze tylko wspomnieni o soczku...

LEj4LeN.jpg


G7Cy0Gs.jpg



Tymczasem Aniela, Jacek i kontuzjowany Darek swój dzień spędzili tak:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolas tak się zastanawiałam czy to Wy na zdjęciu jesteście :)

Fajna wyprawę mieliście.

 

A kiedy my się ostatnio widzieliśmy ? ;) Chyba na pokazie zdjęć z wyprawy do Tadżykistanu (i innych ...stanów) ?

 

Wyprawa była super! Na przyszłość pewnie parę rzeczy byśmy zmienili, ale zawsze jest pretekst do następnej pojeżdzawki hehe

 

Do zobaczenia, może wreszcie uda nam się pojawić na jakimś spotkaniu BS.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

JACEK:
Ponieważ tego ostatniego wspólnego dnia chcieliśmy z żoną wyskoczyć nad ocean, to żeby nie tracić czasu na jazdę autobusem wynajęliśmy na lotnisku samochód. Po drodze zgarnęliśmy z campingu Darka i ruszyliśmy do Essaouiry.
Droga z Marrakeszeu jest prosta jak drut, pusta i dość nudna…
qmwUogy.jpg
Przejeżdżający co jakiś czas samochód nie robił wrażenia na szwendających się po dwupasmówce krowach :-)
aNUSNQ2.jpg
Ale w końcu trafiło się nam coś ciekawego! Czytaliśmy o tym w przewodnikach i relacjach z podróży po Maroku, no i w końcu mamy okazję zobaczyć to na własne oczy
ipV2FQb.jpg
TAK! Kozy na drzewach :-)
x4v403P.jpg
YfJDFd8.jpg
Oczywiście tuż obok pojawił się jakiś miejscowy i od razu chciał „sprzedawać bilety”, ale się nie daliśmy :-) Kilka dni później, przy górskiej drodze, miałem okazję jeszcze raz oglądać podobne zjawisko.
Po 3 godzinach dojechaliśmy w końcu do celu naszej podróży, a tam powitały nas widoki tego, co najbardziej lubię!
KWVfNzw.jpg
Na północ od mediny wybrzeże jest bardziej skaliste i nie nadaje się do plażowania
6sEpzvi.jpg
qOcriK6.jpg
A od strony południowej rozciąga się duża zatoka z ogromną piaszczystą plażą
WExmhSY.jpg
Ponieważ często wieją tam silne wiatry, to jest to miejsce bardzo popularne wśród osób uprawiających windsurfing.
6jLClTF.jpg
Port rybacki w Essaouirze pełen jest charakterystycznych niebieskich łódek
CNRbmwQ.jpg
EkzH8FX.jpg
yWOWhoF.jpg
a wzdłuż nabrzeża ulokowali się drobni sprzedawcy ryb i owoców morza
YQjiVUI.jpg
vRK3uH3.jpg
które na życzenie patroszą i filetują, a to co pozostanie wyrzucają po prostu gdzieś obok :-)
fxlEeVQ.jpg
Obok portu biegną mury otaczające medinę, a za nimi znajdujemy gąszcz typowych wąskich uliczek, ze sklepikami, straganami, klimatycznymi knajpkami…
1XYE43N.jpg
f9hIGdu.jpg
egz9CvB.jpg
R8x77lR.jpg
7buAe8G.jpg
adGOy3J.jpg
Po kilkugodzinnym zwiedzaniu Essaouiry postanowiliśmy spróbować świeżych owoców morza w lokalnej knajpce
F1QpxsW.jpg
Na takim stoisku można sobie wybierać dowoli wśród ryb, krewetek, ośmiornic i po uzgodnieniu w drodze negocjacji :-) akceptowanej ceny wybrane smakołyki trafiają na ruszt! Za zestaw dla 3 osób na który składało się po kilka sztuk dorady, sardynek, krewetek, scampi, ośmiornicy, kalmarów, a do tego sałatki, pieczywo i cola zapłaciliśmy w sumie ok. 90 zł.
A potem jeszcze rzadko spotykane i drogie jak to w Maroku zimne piwko na tarasie przy plaży – 30 dirhamów (~12 zł) za 0,25 litra.
AwMA1b9.jpg
po czym rozpoczęliśmy powrót do Marrakeszu. Tą samą nudną drogą, na której dałem się jeszcze na koniec złapać na radar, ale na szczęście zamiast „cennikowych” pięciuset dirhamów (niecałe 200 zł) policjanci zaproponowali mi 200 (~80zł) bez kwitka :-)
8ZO4rbL.jpg
Następnego dnia odstawiłem żonę na lotnisko i dołączyłem do reszty ekipy wracającej z górskiej eskapady… Skończyły się wakacje „all inclusive”, a zaczęła motocyklowa wędrówka w kurzu, spanie pod namiotem lub w tanich hotelach, chińskie zupki, no i o zimnym piwku trzeba było zapomnieć… :-)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cały czas śledzimy... (dawaj także trochę praktycznych porad, może za rok się tam na 2oo znajdę, będzie jak znalazł - jak z szukaniem noclegów w ciemno, od ilu zaczynają się negocjacje, na jakiej prędkości Ciebie złapali, spanie na dziko - namiot za wydmą czy ... )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To Jacka drapnęli - miał chyba 30km/h za dużo.

Reszta praktycznych spraw wyjdzie w toku.



Budzimy się wcześnie bo na +/- 10:00 jesteśmy umówieni z Jackiem na lotnisku.
Pierwsze co czujemy to zakwasy w nogach... lekko nie było!
E1lmyBI.jpg
Dodatkowo, gratis, mamy problem z wyjściem z pokoju... Trochę to trwało nim się to nam udało a ciśnienie w pęcherzach rosło, oj rosło...
TlI58sB.jpg
Prysznic, śniadanko - w przeciwieństwie do obiadokolacji „cienkie”. Wczoraj , po zejściu z gór nawet tadżin jakoś nieźle smakował ;)
mGMgjhl.jpg
bVsCv4N.jpg
Dziś z rana karmimy się widokami, a te co chwilę zmieniały się za sprawa mocnych podmuchów wiatru i chmur krążących po niebie:
bKmdB7I.jpg
9Fm6k4P.jpg
fkXKRbl.jpg
Schodzimy na dół, do auta. Została jakaś godzinka na podróż „z buta”, godzina na dojazd do Marrakeszu, gdzie na lotnisku czeka na nas Jacek, który pożegnał właśnie małżonkę i (nie)cierpliwie nas wypatruje... a my jak zwykle spóźnieni... :)
This is Africa, tu czas płynie wolniej!
J807QCg.jpg
4E5OD99.jpg
W końcu zgarniamy Jacka i jedziemy na zakupy. Trzeba kupić kilka puszek na część motocyklową naszego wyjazdu, kilka piwek na wieczorną biesiadę no i coś na kolację, jutrzejsze śniadanie.
LmQHZyG.jpg
SG0bZk8.jpg
Na kempingu przepakowaniom i przygotowaniom nie ma końca. Czujemy już, że chwila wyjazdu zbliża się wielkimi krokami. Napięcie rośnie. Ostatnia kontrola motocykli, sprawdzanie ciśnienia w kołach, napięcia łańcucha, poziomu oleju. Zupełnie jak byśmy tego w domu, przed wyjazdem nie robili... No ale każdy chciał być gotowy na 100%. I jeszcze ostatnie pranie, ostatni rzut oka na mapę, sprawdzenie poczty, ostatnia chwila relaksu...
v2xZWRO.jpg
yi4YKDH.jpg
7yUemVw.jpg
qaV2Wnd.jpg
Maszyny, ciuchy - wszystko lśni. Jeszcze lśni...
U5cLG5Y.jpg
A to wszystko Dominik obserwuje z boku, cichaczem popijając piwko, tak by nikt nie widział ;)
PJpRB1u.jpg
CrkW9Cr.jpg
Rankiem, po małych kłopotach z Tenerą (brak paliwa...) ruszamy w trasę!
Tankowanie.
D0xLqzq.jpg
Cdn.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzień 1 (na motocyklach)


Zatankowani ruszamy w kierunku wybrzeża. Czeka nas dziś długi odcinek, więc chwilo zapominamy o tym co mamy na obręczach i wybieramy asfaltową ścieżkę. Przebicie się przez zatłoczony o poranku Marrakesz zajmuje nam chyba godzinę.

Pierwsze 60km to dobrze znana nam droga do Asni, to nią nie tak dawno jechaliśmy autem w góry, ta samą droga również wracaliśmy. Podobno świat z siodełka motocykla wygląda inaczej... nie tym razem. 60km nudy.

Kolejne kilometry okazują się grą wstępną: robi się cieplej, zmysły pulsują, oczy łakną jeszcze, serce bije na wysokich obrotach, spocone donie... :)

Tak, R203 potrafi zapewnić ciekawe doznania. Na początku przysparza o palpitację serca, gdy na co drugim ostrym zakręcie lokalny kierowca zajeżdża drogę, by potem przejść w zupełnie pusty, wysokogórski odcinek. I tam zaczyna się prawdziwa orgia zmysłów.


JHHa8PF.jpg


xoioJ6w.jpg


LJHUnnl.jpg


Hevqfx7.jpg


kZm5yh9.jpg


bZcb7Tm.jpg


mn9ZOar.jpg


RTJNpoI.jpg


YZXJcDY.jpg


iAQpyjE.jpg


b9yVhTN.jpg


XdT1Dmw.jpg


gPxAApn.jpg


mxeYjEQ.jpg


Jedzie mi się fatalnie - pierwszy raz jadę na tak agresywnych gumach, zakręty to prawdziwe wyzwanie. Staram się jak tylko mogę by nie opóźniać grupy, z drugiej strony nie chcę zakończyć przygody już pierwszego dnia! Trzeba to wszystko jakoś wypośrodkować. Po dłuższym postoju na jedzonko ustalamy, że ekipa leci na jakiś obiad, ja pokarmię się widokami, uwiecznię je. Także na kilka godzin rozstajemy się, dalej jadę sam, co chwilę w oddali widząc tylko zarys Białego KTMa z Dorota i Michałem na pokładzie.


5ygXB8J.jpg


EQc8zo7.jpg


uyaIRk1.jpg


sRAODKH.jpg
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...