Skocz do zawartości

MotoGóry


Neno
 Udostępnij

Rekomendowane odpowiedzi

Poniedziałek 30 września, dzień 20.

Jest to chyba pierwszy poranek na tym wyjeździe gdy nie trzeba nas było na siłę podnosić, by jeden mobilizował drugiego. Nie minął kwadrans a myśmy już byli po śniadaniu, kolejny kwadrans to dokładne przepakowanie, zabieramy ze sobą tylko najbardziej potrzebne rzeczy. Tomasz rezygnuje nawet z plecaka (około 2kg wagi), wkłada butelkę Coli za kurtkę. Decydujemy nie brać więcej płynów. Po kieszeniach upycha słodycze. Ja do plecaka foto wciskam kilka bananów, coś na "kanapki" a półlitrowa butelka wody ląduje w kieszeni kurtki. Ruszamy... jako ostatni ;)

Mimo, że świeci piękne słonko, niebo niemal bezchmurne to jest przeraźliwie zimno a na domiar złego wiatr wieje prosto w twarz uniemożliwiając normalne oddychanie. Na szczęście tym razem przynajmniej o rękawicach nie zapomnieliśmy. U mnie to wyglądało tak: dwa kroki do góry i odwrót by zaczerpnąć powietrza... Niestety nie potrafię oddychać przez różnego rodzaju maski :(

Ekipy, które wystartowały przed nami coraz szybciej oddalają się od nas, a po śniadaniu które organizujemy sobie już po godzinie podejścia (stwierdzamy, że i tak zabraliśmy za dużo więc zamiast to nieść - to zjemy ;)) całkowicie giną nam z oczu. Ruszamy. Ja oczywiście cały czas cykam fotki, oszczędnie, bo nie zabrałem zapasowego akumulatora, ale jednak cykam. Zapasowe akumulatorki wziąłem tylko do nawigacji i bardzo dobrze, bo te, które były w urządzeniu jakoś dziwnie szybko się wyładowały. To pewnie efekt zimna.

Przez te moje postoje na zdjęcia, słabszą kondycję, krótsze nogi, plecak... zostaję sam. Jakoś się muszę usprawiedliwić... :D Tomasz tylko co kilkanaście minut zostawia mi na skałkach ciastka do zjedzenia ale potem tracę i jego z oczu. Zostaję sam. Praktycznie bez wody, bo moje pół litra wypiliśmy prawie całe do śniadania...

yyzNLYU.jpg

2lPBfmJ.jpg

rJduNcg.jpg

oCGJwYL.jpg

NNgBOkF.jpg

Nie było wyjścia, gdzieś na wysokości 4900 m n.p.m. odbijam w kierunku widocznego w oddali, nie będącego kompletnie po drodze lodowca. Cel: nabrać w butelkę trochę śniegu, lodu lub wody, która może będzie tam płynęła. Cała operacja zajmuje mi ponad godzinę ale pójście wyżej bez wody byłoby totalną głupotą. Tak wtedy myślałem, okazało się to błędem. Śnieg który nabrałem do butelki nie roztopił się nawet do rana!!! A butelkę trzymałem przy ciele !

CoJz4fA.jpg


Dzięki wizycie na brudnym co prawda lodowcu (śnieg wygrzebywałem gołymi rękoma spod spodu) miałem możliwość z dużo mniejszej odległości niż pozostali, poobserwować lodospad. Cudo!

2ncPNUE.jpg

Widoki w dół:

dyvR60V.jpg

waYW1T4.jpg

rYDy1ia.jpg

400m przed szczytem, a więc już sporo powyżej 5.000 m n.p.m. spotykam pierwsze schodzące ze szczytu osoby. Przekazują mi butelkę od Tomasza, opowiadają co tam dalej na trasie mnie czeka a ja słucham tego wszystkiego pijąc łapczywie. Cola na tej wysokości smakuje wybornie.

Godzina już nie młoda, sił brak... biję się z myślami czy iść dalej, czy jednak zawrócić, poczekać na kolegę i zejść bezpiecznie razem. Stoję na wypłaszczeniu smagany potężnymi uderzeniami wiatru. Wszędzie unosi się woń siarki, która w połączeniu z kompletnym wyczerpaniem, brakiem tlenu powoduje, że prawie wymiotuję. Siadam na chwilę gdzieś za kamieniem by chwilę odpocząć i przemyśleć. Rzut oka na zegarek przyczepiony do ramienia plecaka: -3*C. Wskazania wysokościomierza co prawda niedokładne ale pokazują, że zostało już naprawdę niewiele. Zaciskam zęby, wstaję i podejmuję wyzwanie. Chwilę później mijam się z Tomaszem, który daje mi wskazówki którędy iść, gdzie wieje odrobinę mniej. Do szczytu pozostało mi jakieś 45 minut. "Kop w dupę" na drogę pobudza mnie do działania. I jeszcze tylko na pożegnanie rzuca mi ostrzeżenie bym nie siedział tam za długo bo on prawie zemdlał ! 5.600 bez aklimatyzacji, zdobyte z marszu to nie są żarty. Ale ludzie tak wchodzą, więc i myśmy podjęli takie a nie inne wyzwanie.
Ruszam. Krok za krokiem, oddech za oddechem, miarowo, powoli, ale do góry, ale do celu....
Bo o marzenia trzeba walczyć!

cdn.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siarka, wszędzie smród siarka i ten biały pył. O dziwo jest na tyle ciężki, położony w takich miejscach, że wiatr go nie unosi. Teraz, na kilkadziesiąt metrów przed szczytem dociera do mnie fakt, iż to białe coś na zdjęciach to nie zdmuchiwany przez wiatr śnieg a wyziewy siarki z krateru, bowiem Damavand to wulkan, wygasły ale jednak wulkan. Coś tam jednak się w nim jeszcze tli...

OBrshS8.jpg

m5bSiRO.jpg

I tak oto, 30minut od spotkania z Tomaszem, marzenie się spełniło. Stoję na szczycie.
Bateria w kamerce sportowej wyładowuje się jako pierwsza, potem kończy się ta w zegarku...
Fotki robię więc z umiarem, zostawiając trochę energii na drogę powrotną.

Wnt41P8.jpg

JaKOiGL.jpg

stTswhA.jpg

dMHwmeC.jpg

Oi69gOQ.jpg

2Wozjnh.jpg

iPbsRgu.jpg

W dół idzie się bardzo szybko, bardzo lekko. Wiatr wieje w plecy, oddycham więc z dużą łatwością. Jedyne co przeszkadza to luźne piarżysko pod nogami, osuwające się co chwila. Co kilka minut padam więc na plecy, wstaję, otrzepuję się i ruszam dalej. I tak co kilka minut aż do momentu gdzie zacznie się w końcu twarda skała. Nie mam nic do jedzenia, w butelce nadal lód...więc w zasadzie poza zdjęciami nie mam się po co zatrzymywać a im niżej słonko, tym ja częściej się zatrzymuję. Dochodzi nawet do tego, że po sprawdzeniu w nawigacji czy mam ślad do namiotu postanawiam zostać tu, na wysokości 4700m n.p.m. aż do zmroku i przy świetle z komórki wrócić do namiotu. Tak, z komórki, bowiem czołówki nie zabrałem, zakładając, że zmrok nas nie zastanie. Błąd !
Feeria barw, która zmienia się co chwilę. Kapitalnie spędzona godzina, w ciszy, w samotności, z marzeniami...

2DPBXJ2.jpg

sG2LkpH.jpg

QX3IYNb.jpg

cUjXFaf.jpg

m2zrmCU.jpg

jn5tPBO.jpg

eMlaH5e.jpg

7cudT5c.jpg


Jako ,że w nawigacji ostatni komplet akumulatorków już zaczął dogorywać musiałem ją wyłączyć.
Ciemno! Co chwila potykam się o jakąś wystająca skałkę ale nie jest źle - idę po wydeptanej ścieżce w dół, co chwila rozchodzi się by po kilkunastu krokach znów spotkać się razem. takich "skrzyżowań, rozwidleń" mijam dziesiątki. Po kwadransie, może dwóch sprawdzam nawi i oczywiście idę nie na te światła co powinienem. Zamiast szukać słabego światełka schroniska ja, zupełnie nie myśląc podążam ku tym palących się w wiosce hen hen daleko. Ślad w nawigacji - doskonała sprawa! Obieram właściwy kurs i żwawo ruszam w dół.
Wyczerpany ale spełniony, gdzieś około 20:00 melduję się w namiocie. Tomasz już ułożony do snu czekał tylko na mój szczęśliwy powrót. Kilka minut później usypiamy. Z tego wszystkiego nawet nie zjadłem kolacji...


jMuqQOw.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Tak, przepraszam. Miało już pójść w poniedziałek ale jakis taki ciężki tydzień za mną, a ten najbliższy ma być jeszcze gorszy...

Lećmy więc dalej!

 

Wtorek 1 października 2013, dzień 21.

Pierwsze promyki słonka przenikają ciemny tropik namiotu. Budzę się. Mam jakieś dziwne parcie na zejście z tej góry, chyba zaczynam tęsknić za kanapą mojego EnJoy'a. Rzut oka z namiotu - bajka!

jGZmJyY.jpg

Przeciągam się głośno krzycząc, tak - to komenda powstań!
Wychylam czubek nosa na zewnątrz i brrrr zimno!
Za nim więc opuszczę swój cieplutki puchowy śpiworek zakładam na siebie ciepłą bieliznę, kurtkę, na głowie ląduje czapka a na dłoniach rękawiczki. Dopiero teraz można wyjść i spokojnie rozejrzeć się, bez ryzyka wyziębienia, przeziębienia czy choroby... a słonko przecież mocno świeci! Tak to właśnie wygląda na wysokości ponad 4200 m n.p.m.
Trzęsące się z zimna dłonie zamiast za szczoteczkę do zębów biorą się za body... lewa dłoń kręci regulując ogniskową, prawy palec wskazujący wyzwala migawkę :

BNAbgHN.jpg

n5ugL3k.jpg

Takie widoki nie zdarzają się często, utrwalam je więc, łapię póki słonko jest jeszcze nisko i rzuca piękne cienie.

Dzięki przejażdżce Landroverem przedwczoraj mamy jeden dzień zapasu w stosunku do tego, co planowaliśmy. Cieszy nas to niezmiernie i nie zamierzamy zmarnować tego na byczenie się na tej wysokości, choć... jest to dobry sposób na aklimatyzację przed Elbrusem i Kazbekiem. Zwijamy więc obóz wcześnie rano i ruszamy w dół, 500m niżej konsumujemy śniadanko, tam też dochodzą nas rodacy, którzy noc spędzili w schronisku. Dzielimy się z nimi zapasami wody, które co tu dużo mówić, obciążają nasze plecy ;)



W sezonie na tych półkach skalnych roi się od namiotów a samo schronisko pęka w szwach. Pewnie sama góra przypomina zadeptane Tatry... Fajnie, że nam sę udało w tak małym gronie, w sumie w 7 osób.

QylQD27.jpg


Takim szlakiem podchodzi tu większość amatorów zaliczenia Damavandu, szlak jak widać bardzo prosty. Podejście do góry wygląda podobnie z tym, że nie ma tak wyraźnie wydeptanego szlaku, dużo trzeba się domyślać, kombinować.

GowUIHg.jpg


Jeszcze tylko kilka ujęć i opuszczamy szlak, dalej schodzimy drogą, wąską, górską, miejscami kamienistą. To właśnie nią dociera tu zaopatrzenie a i co bogatsi turyści wwożeni są tu za dewizy. Kurs z miejsca gdzie wykupiliśmy pozwolenie kosztuje około 50$.
Poniżej widok z góry na ową dróżkę:

ekxtdYc.jpg

I pamiątkowe fotki z rodakami i kozami ;) Jedni i drugie pozowali do zdjęć aż miło.

3seeZDi.jpg

VMDxxpj.jpg

lYeyQzz.jpg

RhvWBau.jpg



Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na zaliczony pięciotysięcznik, ostatnia chwila zadumy nad pięknem gór i ruszamy w dół.

PeXjJsV.jpg

lsp1mD3.jpg


Ruszamy w dół, powoli by zapamiętać szczegóły, by wiedzieć, gdzie ewentualnie można tu kiedyś pojeździć na moto, bowiem nie zamykamy sobie opcji powrotu w to piękne przecież miejsce jakim są góry w masywie Elburs.

TiJbi5Q.jpg

mTVhSEW.jpg

ZKOpWRP.jpg

nMoQ9Xw.jpg

ZQ3mVRZ.jpg

NoZaFhQ.jpg


Z kłopotami ale udaje nam się dodzwonić do naszego kierowcy, który jednak przyjedzie z opóźnieniem. Jak się później dowiemy miał raka oka, wcześniej był zawodowym taksówkarzem, teraz wozi turystów nieoficjalnie. Trzeba jednak przyznać, że jeśli traktuje tak wszystkich jak nas to... to będzie miał klientów! A jak? O tym w kolejnym odcinku ;)

OevW9qW.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Limit zdjęć ;) Lecę dalej!

 

 

Na miejsce spotkania Tomasz dociera jako pierwszy, ja dochodzę 10 minut później. Z górki to Tomasz szedł na skróty, na azymut, ja natomiast drogą.
Zrzucam plecak i padam obok kolegi w kawałku cienia jaki rzuca tu znak drogowy... jedyny cień w całej okolicy - a smaży ostro! Do przyjazdu auta mamy godzinkę więc opróżniamy plecaki z prowiantu, pakujemy pozostawione wcześniej pod kamieniami rzeczy (nic nie zginęło).

Teraz słów kilka o naszym kierowcy: nie było stresu przy kręceniu materiału video, przy zdjęciach a troszkę tam biegaliśmy w koło niego, auta i ogólnie ;) Zatrzymywał się na każdą prośbę, wiózł tam gdzie chcieliśmy, czekał – bez dodatkowych opłat. Po prostu standardowa cena za umówiony kurs z miejsca do miejsca. A po drodze było jeszcze zaproszenie na obiad, obiad, który wart był pewnie z 40% tego co zapłaciliśmy za kurs, a kolejne 10% tej kwoty zabraliśmy ze sobą w reklamówce – jako podarunek.


Co do obiadu...
Najpierw nasz kierowca upewnił się, czy zdążymy na nocny autobus do Tabriz, czyli miejsca, skąd będziemy już mogli lokalnym autobusem udać się w pobliże granic, piszę w pobliże bo do samego granicznego miasteczka transport publiczny nie dociera, tam będziemy skazani na TAXI ale ja nie o tym...

Pewni tego, że na nocny kurs zdążymy bez problemu przystajemy na propozycje wizyty w domu Paravaneh (żona) kierowcy i... no właśnie , zapomniałem jego imienia ;(
Szeroka dwupasmowa drogą, tunelami, wjeżdżamy do stolicy Iranu - Teheranu. Teraz, gdy opadły już emocje związane z wyjazdem w góry mieliśmy czyste głowy i czas by przyjrzeć się drodze, miastu:

sNftJwY.jpg

dTofzUX.jpg

c9he1i1.jpg

Zjeżdżamy więc z głównej 4 pasmowej drogi w osiedlowe uliczki, nieco wcześniej uzupełniając jeszcze zbiornik gazu CNG. Oprócz diesla to drugie w kolejności jeśli chodzi o popularność paliwo w Iranie. Większość TAXI śmiga właśnie na owym systemie instalacji gazowej. Zbiornik kosztował około 1$, dokładnie 0,75$ i aby go napełnić wszyscy musieli wysiąść z auta, musieliśmy otworzyć przednie szyby i bagażnik. Dystrybutorów do napełniania owego paliwa było… 8 ;)

Fb7RF6E.jpg

nVnjIkv.jpg

ZndwgUI.jpg

HQQ1i5f.jpg

Wąskimi uliczkami zajeżdżamy pod osiedle, w blokowisko. Niskie, 3-4 piętrowe budynki, bez windy. Zadbane, czyste, nie pomalowane sprajami, na chodnikach porządek – jesteśmy naprawdę miło zaskoczeni!
Nasz kierowca każe zabrać ze sobą tylko aparaty by zrobić sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia, reszta może bezpiecznie zostać w aucie zaparkowanym na chodniku, tuż przed klatką schodową. Sama klatka , schody, podobnie jak całe miasto – czysta, przestronna, no po prostu niczym nie przypomina starych blokowisk z mojego małego miasteczka. Strasznie byłem ciekawy jak mieszkają Irańczycy, w zasadzie to Iranka i Irakijczyk bowiem takiej narodowości był nasz fiend.
Wchodzimy, za drzwiami przeżywam szok. Dywany, piękne meble, telewizor LCD, po europejsku urządzona kuchnia, na ścianach wiszą prace Parvaneh, która jak tłumaczy robi to już od kilku lat, ukończyła bowiem specjalistyczny kurs w tym kierunku.
Tylko łazienka była jakaś taka bliskowschodnia...

BJH3YTg.jpg

Sgg4mtg.jpg

MDUsAlb.jpg




Zasiadamy do stołu. Oddycham z ulgą – kurczak :) Nie jadam praktycznie nic innego z mięs także moje doznania kulinarne z wyjazdów są mocno okrojone. Do tego ryż i mnogość przystawek. I lemoniada, której smak będziemy obaj pamiętali do końca życia. Obaj stwierdzamy, że to najlepszy napój jaki piliśmy w życiu. Paravaneh dorabia go jeszcze 2 razy a jej mąż po każdym kolejnym wypitym dzbanku był coraz bardziej zdziwiony, że butelka z Coca Colą stoi nietknięta ;) Na koniec słodki deser, którego mimo że kocham słodycze (co widać :D) nie miałem już gdzie zmieścić !

OIz8csi.jpg

Po obiadku przyszedł czas na odpoczynek, bowiem tak objedzeni nie dalibyśmy rady dotoczyć się do auta. Były więc zdjęcia, rozmowy, telefony do dzieci naszych gospodarzy, co ciekawe nawet oglądaliśmy dokumentację medyczną choroby. Podziwialiśmy prace gospodyni - czekając tylko kiedy rozłoży kramik i nie będzie wypadało nic nie kupić.... to takie zboczenie po wczasach w Morocco ;) Zamiast tego było mnóstwo serdeczności i … kolejne dolewki zimnej, cytrynowej lemoniady.

4c7VfDE.jpg

vp25N9R.jpg

iHQEoOP.jpg

FSOPRfV.jpg

W samochodzie meldujemy się objuczeni reklamówką smakołyków, butelką Coli i ….szklaneczkami, sztućcami – byśmy nie musieli jeść gołymi rękoma i pić z butelki. Powiem Wam, że po tym wszystkim bardzo mocno czekam na podróżnego, który „zastuka do mych drzwi” bym mógł spłacić dług jaki zaciągnąłem w Iranie.

P93dkel.jpg

p4nsv7t.jpg

aw6dzSC.jpg

RvhoFtp.jpg

JTkzCJO.jpg

 

cdn.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewnie znów limit wyczerpałeś :biggrin:

2008Chorwacja 4530km 2009Chorwacja Czarnogóra 4480km 2010Czarnogóra Chorwacja 4550km 2010Czarnogóra Grecja 5100km

2012Macedonia Albania 4600km 2013Włochy Sycylia 6000km 2014Czarnogóra Albania 4490km 2015 Rumunia Bułgaria.4750km 2016Serbia Czarnogóra 4550km2017 Dagestan 8500km2018 Toskania 4500

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Limit limitem ale dziś przyczyna jest inna ;)

Weekend w końcu.

A za pasem mamy święta, świąteczny wyjazd i........

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

 

jak się uda to relacja on-line z trasy ;)

Ale z moto górami jeszcze powalczę, do końca "kilka" dni zostało ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to lecimy dalej ;)
D7nV3bQ.jpg
xgtu8Rk.jpg
tGjPXVL.jpg
rPBAiho.jpg
Zii9gFI.jpg
Na dworcu autobusowym Monsour kupuje nam bilety, prowadzi na peron, i dopiero teraz rozliczamy się za całość. Do tej pory panowała niewiedza w naszym obozie, czy obiad czasem nie był „extra płatnym dodatkiem dla turystów” ;) Jak się okazuje pobudki ku, by nas zaprosić były zupełnie inne - jakie, do dziś nie wiemy. Grzeczność, ciekawość - któż to wie...
BGLKVpT.jpg
cDS3MnQ.jpg
XLBEKyJ.jpg
z6giUqo.jpg
VIP Bus odjeżdża już po zmroku, my już wyciągnięci, gotowi do snu obserwujemy cały ten „kramik”. Co główniejszy placyk, skrzyżowanie uchylają się drzwi i kierownik autobusu ( w autobusach klasy VIP jest dwóch kierowców + kierownik, który dba o pasażerów, roznosi napoje, słodycze, posiłki ale też sprzedaje bilety złapanym na okazje podróżnym) nawołuje. Zazwyczaj po prostu wykrzykuje stację końcową, bowiem tych pośrednich jest niewiele, zazwyczaj przystanki ograniczają się do zatrzymania się przy toalecie, sklepie czy co główniejszych skrzyżowaniach gdzie część osób wysiada, część wsiada. Ci, którzy opuszczają autobus dalej kontynuują swoją podróż w TAXI, których zazwyczaj jest kilka w takich miejscach. Ale gdzie ich nie ma w Iranie...
Kilka kilometrów za miastem dostajemy ciepły posiłek, na szczęście między sytym obiadkiem u irańskiej rodziny a kolacją minęło na tyle dużo czasu, że mamy gdzie to zmieścić. Godzinę potem usypiamy, by obudzić się 600km dalej....
XaUA2B6.jpg
:D

 

Edytowane przez Neno
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

 Udostępnij

×
×
  • Dodaj nową pozycję...