Witam, miałem przygody z hondą cb 500 z 96` - elektryka trochę nawaliła. Po ogarnięciu tematu zabrałem ją do mechanika, ten zalecił zmianę świec, filtru powietrza i regulację gaźników. Ostatniego nie podejmuję się sam, więc zacząłem od ww. oraz zdecydowałem się wyczyścić hondzie z kurzu, zdjąłem bak i zacząłem pucowanie. Po tych wszystkich ekscesach (czyszczeniu, wymianie świec i filtra) założyłem wszystko, odpaliłem. Wszystko ładnie pięknie, chodził 10 minut na 2k obrotów, skończyło się paliwo. Sprawdziłem, czy nigdzie nie wycieka raz jeszcze i wszystko cycuś glancuś. Zamknąłem w międzyczasie, nie wiem czemu, kranik paliwa, zacząłem wlewać wachy i niczym młody Bóg czułem już ten wiatr we włosach podczas dalekiej, niedzielnej podróży w Bieszczady. Dziś odpalam, dławi się dusi, no wiadomo czemu. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że po tym jak wyjadło paliwo z przewodów to całkowicie biedak zaniemógł i teraz jak odpalam słychać tylko klik, samotny, żałosny klik. Wyczyściłem świecie, posprawdzałem, no i zorientowałem się jaką krzywdę zrobiłem. Odkręciłem kranik paliwa. Po 1h czasu, nadal tylko klik, nie kręci, nie mówi co się dzieje. Samotny, żałosny klik. Panowie i Panie. Pytanie, czy jest szansa, że go dziś odpalę ?