Skocz do zawartości

JARYCHO

Forumowicze
  • Postów

    10
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Informacje profilowe

  • Płeć
    Mężczyzna
  • Lubię
    Podróże, dobrą książkę, mądrych ludzi.
  • Skąd
    Kazimierz

Osobiste

  • Motocykl
    Yamaha1100DragStar
  • Płeć
    Mężczyzna

Osiągnięcia JARYCHO

NOWICJUSZ - macant tematu

NOWICJUSZ - macant tematu (8/46)

0

Reputacja

  1. Dzięki za dobre słowo. Ciekaw jestem czy jest dostępna relacja z Twojej wyprawy? Bardzo chętnie bym się z nią zapoznał. Przyznam się, że ciągnie mnie tam. Chodzi mi po głowie Władywostok, ale jedwabnym szlakiem.
  2. Dzięki Mirek, masz całkowitą rację. Błąd z mojej strony, paliwo rzeczywiście kosztowało około 30,0 -34,0 rubla za litr, a nie jak napisałem 3,0-3,4 rubla. Ceny są widoczne na niektórych fotografiach. Prostuję i przepraszam.
  3. Bajkał 2014 Marzenia określają cel do ich spełnienia. Jednym z moich życiowych marzeń była podróż od Gibraltaru po Bajkał. Odbyłem ją w dwóch etapach -pierwszy - z miejsca zamieszkania na zachód i drugi- na wschód. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085733288916037793/6085733339875895394?pid=6085733339875895394&oid=1119355242754107 02. czerwca 2014 roku rozpocząłem drugi etap. Trasa prowadziła przez Brześć - Mińsk – Moskwę – Niżnyj Nowgorod – Ufę - Czelabińsk – Omsk – Nowosybirsk – Krasnojarsk – Irkuck – Sliudanka –Irkuck - Listwianka. Wyjechałem z domu w strugach deszczu, który padał aż do granicy z Białorusią. Na przejściu w Terespolu spotkałem Wiktora – Rosjanina, który z Niemiec jechał motocyklem do Moskwy. Po ponad trzygodzinnym oczekiwaniu na wjazd podróżowaliśmy wspólnie. Drogi na Białorusi świetne, kraj sprawia wrażenie uporządkowanego, czystego, nie widać ugorów. Trudno chwalić, ale tak jest! No i przejazd autostradami dla motocykli gratis. Tego dnia dojeżdżamy do Dzierżyńska, zatrzymujemy się w gostinicy – warunki bardzo przyzwoite. Dzień skrócił się o jedną godzinę. Przejechałem 481km. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085733392859383473/6085733429684123906?pid=6085733429684123906&oid=1119355242754107 03.06. Ruszamy dalej, przez Mińsk, w kierunku granicy z Rosją. Pogoda świetna, choć szybko robi się gorąco - temperatura sięga 30 stopni. Dobrze, że w czasie jazdy spada o 9 stopni.[a3] Kiedy, około 11.00 dojeżdżamy do granicy mam dylemat. Otóż moja wiza rosyjska pozwala na wjazd dopiero następnego dnia. Wiktor radzi rozbić namiot, odpocząć, albo wrócić, by pozwiedzać, nie wyobraża sobie podróżowania po Rosji bez ważnego dokumentu, szczególnie w konfrontacji z policją. Szkoda mi jednak czasu, wiza jest tylko 30 – dniowa… Internet także podpowiadał wykorzystanie faktu, iż na tej granicy kontrolowane są jedynie TIRy. Wiktor udziela mi pokazowego instruktażu, jak w sytuacji koniecznej dogadać się z policjantem. Tymczasem sprawdzane są wszystkie samochody stojące w kolejce. Nami zajął się młody i sympatyczny celnik, jak się okazało, motocyklista. Dla porządku postanawiam zapytać, czy mogę jechać dalej. Potwierdza, że odprawę graniczną przeszedłem w Brześciu, więc nie widzi przeszkód, by jechać do, jak mówi Wiktor, piekła. Wiktor prowadzi zgodnie z przepisami, by nie dać policji powodu do zatrzymania. Przed Moskwą spotykamy polskiego księdza Dariusza, który na rowerze jedzie na Syberię. Dziwi mnie, że jego jedynym bagażem jest niewielki krzyż. Jak mówi, zatrzymuje się w napotykanych parafiach i liczy na ludzką dobroć. Podróżuje rowerem podarowanym przez Jana Pawła II. Robimy pamiątkowe zdjęcia i w drogę. Pierwsze tankowanie w Rosji, najpierw zgłaszam ile chcę paliwa i płacę kartą. Deklaruję zakup 14 litrów, ale bak mieści jedynie 12. Podjeżdża samochód, więc mówię młodym ludziom, że mogą sobie wlać pozostałe 2 litry. Pani z obsługi widząc, że kierowca bierze pistolet blokuje go i wychodzi mówiąc, że tak nie może być, to paliwo jest moje i to ja muszę je zabrać. Prowadzi mnie do wnętrza i wręcza dwulitrową butelkę. Gdy odmawiam przez 15 minut załatwia zwrot nadpłaty. W tym czasie oczywiście nikt nie tankuje… (zwrot wyniósł 4, 20 zł). Postanawiamy, że Moskwę przejedziemy w nocy, by ominąć korki. Mimo że wjeżdżamy w ciemności, korki są niesamowite. Jedziemy drugim „kalcem”. Przepychając się „po motocyklowemu” między samochodami, udaje nam się wyjechać ze stolicy około 03.00 nad ranem, czyli przebycie kilkudziesięciu kilometrów obwodnicy zajęło nam około 6 godzin! Z Wiktorem rozstaję się nad ranem, ja zatrzymuję się w pierwszej gostinicy ok. 100km od Moskwy, on jedzie do brata. Przejechałem od Dzierżyńska 874km a doba skróciła się o kolejną godzinę. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085737790535825873/6085737843970066338?pid=6085737843970066338&oid=1119355242754107 04.06 Wstaję tuż po 9.00 i w drogę. Jadę w kierunku Kazania, zamierzam dojechać do Niżnego Nowgorodu. Upał, 32 stopnie i mnóstwo kurzu. Im dalej od Moskwy, tym więcej odcinków dróg w remoncie, co powoduje niesamowite korki. Pamiętny upomnień Wiktora, jadę zgodnie z przepisami, by nie dać policji jakiegokolwiek powodu do zatrzymania i karania zarazem. Jadę tak jednak tylko do kolejnego, trzykilometrowego korka, w którym stoję między TIRami i poruszam się ledwie na parę metrów. Zaczynam, śladem nielicznych osobówek, jechać poboczem, raz lewą, raz prawą stroną, między rzędami niezliczonych ciężarówek, byle do przodu. Usprawiedliwiam się przed samym sobą krótkim terminem wizy… Na innych kierowców działa dłoń podniesiona w geście podziękowania i przeprosin jednocześnie. Po drodze kupuję kartę w sieci MTC, w opcji ,,Wsie kak w doma”. Mijam trzy wypadki, w tym jeden ciężki, z ofiarami. Przed Niżnym Nowgorodem pali się las, dużo straży pożarnej, latają śmigłowce. Drogi na tym odcinku: przed, w trakcie lub tuż po remoncie. Dzwonię do prezesa Stowarzyszenia Polonijnego w Niżnym Nowgorodzie – Jurija Tokariewa, którego numer dostałem od pana Józefa Husarza z Lublina. Zapraszam go na spotkanie i kolację. Mam zarezerwowany hotel, a dla motoru garaż. Wieczór spędzam na rodzinnej kolacji oraz zwiedzaniu miasta, przez które przepływa Wołga i Oka. Jest tu piękne Muzeum Gorkiego. Na ulicy widzę młodego człowieka z tatuażem na szyi ,,Gatow na Krym”… https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085738903146415377/6085738952508921394?pid=6085738952508921394&oid=1119355242754107 05.06. Wyjeżdżam przed 9.00. Pakowanie motoru wzbudza nie lada sensację, przechodnie robią mi zdjęcia, albo wręcz nagrywają. Z rozmów wynika, że nie spotkali dotąd nikogo jadącego tak daleko na wschód. Jurij z synem pilotują mnie aż do wylotówki. Za dnia miasto jest piękne, Wołga i Oka dodają mu uroku. Na drodze do Kazania jeszcze więcej remontowanych odcinków, a więc jeszcze więcej korków. Nie ma wyjścia, wykorzystuję sprawdzony poprzednio sposób, ale tym razem policja czai się na piratów drogowych. Kiedy dojeżdżam do patrolu, policjant grozi mi palcem, mandat dostaje kierowca jadącej za mną osobówki. Na tym odcinku, kierowcy tirów są przyjaźni, często ustępują miejsca na drodze. Przed Kazaniem zmienia się krajobraz, coraz większe zjazdy, teren pagórkowaty, prawie górzysty. Miasto robi wrażenie. 50 km za miastem rozpościerają się puste przestrzenie, żadnej zabudowy, czasem pola uprawne, a coraz częściej porośnięty trawą ugór, a wreszcie ciągnący się po horyzont las. Wśród drzew liściastych dominują brzozy, a iglastych – świerki. Jadąc w stronę Ufy mijam odcinek wielkiej budowy - czteropasmowej drogi federalnej, która docelowo ma prowadzić aż do Władywostoku. Widać betonowe podłoże, na które kładziony jest asfalt. Ten odcinek buduje jakaś niemiecka firma. Po drodze za skrzyżowaniem dróg mijam stragany dokarmiające podróżnych. Można kupić wszystko: suszone ryby, pierożki, ciasta, owoce i herbatę z samowara. Upał ponad 30 stopni C, ale wieje bardzo silny wiatr. Odczuwam siedzenie, czuję się ogólnie zmęczony. Staram się pić, co 100 km, ponieważ zauważam, że rzadko sikam. W czasie jazdy bardzo dokuczają często spotykane frezowania jezdni. Dobrze, że mam właściwe ciśnienie w oponach – nie muszę za bardzo zwalniać. Na noc w zatrzymuję się w gostinicy, w której nie dostaję klucza do pokoju. Kluczy nie ma, bo kradną... nawet klucze. Pokój można zamknąć tylko od wewnątrz. Aby wziąć prysznic muszę przejść do drugiego budynku. W tym czasie pokój z moim bagażem powierzam pani, która pełni rolę recepcjonistki, pokojowej i sprzątającej. Dobrze, że jestem już po kolacji… https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085740571273726305/6085740606758729378?pid=6085740606758729378&oid=1119355242754107 06.06. Pobudka o 06.00. Przede mną 813 km, zamierzam dojechać do Czelabińska. Na parkingu spotykam kierowcę TIRa, który jest w drodze do Kazachstanu a na dzisiaj ma plan identyczny z moim. Mówi, że jeśli policja zabiera prawo jazdy, to wystawia pokwitowanie, na podstawie którego, można jechać dalej. Nowe bez problemu można wyrobić po powrocie do kraju. Cenna uwaga… Na drodze liczne remonty i ograniczenia prędkości, dużo frezowanej nawierzchni. Motocykl wzbudza spore zainteresowanie. Na najbliższym postoju zaczepiają mnie dwaj Buriaci – jaki motor, ile pali, ile kosztuje, skąd jadę, gdzie mieszkam. Gdy słyszą, że na wsi, dziwią się – „widać, że inteligentny (niby ja) a na wsi mieszka. U nas na wsi wszyscy pijani..” Pocieszam ich, że i u nas pijani, ale nie wszyscy. Jednemu z nich uciekł autobus, a jedzie do pracy – jakieś 1500 km – i chciałby, żebym go zabrał ze sobą, nawet mój bagaż to dla niego nie problem – weźmie na kolana, a kasku nie potrzebuje. Kiedy stanowczo odmawiam, proponuje, żebym do niego na wieś podjechał, w gościnę. Bliższą znajomość zawrzeć jednak musi, bo kiedy i na tę propozycję mówię „nie”, zaprasza do baru, przy którym stoimy, na „sało”. Astam, tak ma na imię, rozwija z folii aluminiowej i gazety – w tej właśnie kolejności, połeć słoniny. Bufetowa podaje chleb i pyta, dokąd jadę. Gdy słyszy odpowiedź stwierdza, że to popularny kierunek, że dużo motocyklistów jeździ. Nawet się ucieszyłem, że będę miał towarzystwo, może któregoś dogonię, jednak ostatni przejeżdżał rok temu… Gazeta nadaje słoninie wyjątkowego smaku – poważnie, tak mówi Astam i tak czuję, bo zjadam kilka kanapek. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia, dla jego dzieci, a żegnamy się jak bracia. Dalsza droga wiedzie pomiędzy polami naftowymi i uprawnymi, na zmianę. Od Ufy prawie 200 km bardzo dobrej drogi. Kiedy dojeżdżam do Uralu, zmienia się pogoda. Kilka razy łapie mnie deszcz. Piękne góry, zbocza porośnięte lasem, we wschodniej części bieleją skalne szczyty. Przy drodze liczne stragany z samowarami, rybami, miodem, pamiątkami. Mijam trzy stojące na poboczu auta, jedno ma otwartą maskę, mężczyźni stojący przy nich, próbują mnie zatrzymać, chociaż inne pojazdy ignorują. Nie zatrzymuję się, bo ich wygląd nie wzbudza zaufania. Niewiele brakowało, a nie zauważyłbym, że wjeżdżam do Azji – znakiem jest niewielki pomnik. Nie ma żadnego problemu z tankowaniem. Paliwo 95 oktan w zróżnicowanych cenach, od 3,00 do 3,40 rubli/l. Duży ruch na drodze, ale jadę na tyle jednostajnie, że na zbiorniku paliwa przejeżdżam ponad 300km. Dzień był ciężki, jechałem w tumanach kurzu, a potem w błocie. Zatrzymałem się 13km przed Czelabińskiem, niestety nie wziąłem pod uwagę zmiany czasu, uciekły mi dwie godziny, zamiast planowanej 20.00, na miejscu byłem o 22.00. Do 23.00 było widno. Miejsce w pokoju dwuosobowym 450 rubli, 100 rubli za ,,dusz” i 50 rubli za garaż. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085741712802800273/6085741755750802322?pid=6085741755750802322&oid=1119355242754107 07.06. Za mną pierwsza noc w Azji, a spałem jak w Europie. Obudził mnie szum dobiegający z drogi. Poprzedniego dnia zjadłem śniadanie, potem ,,sało” , obiadu nie jadłem, bo odłożyłem go na kolację, a kolacji nie jadłem, bo późno zajechałem. Astam miał rację - sało daje siłę, głodu nie czułem jeszcze rano. Ludzie często dziwią się, że ja tak dobrze ,,gawarju pa ruski”. Nie wierzę. Recepcjonistka powiedziała mi, że inni obcokrajowcy rozmawiają na migi. Spotykam tu poznanego w Lublinie Wiktora i jego żonę. Umawiamy się na zwiedzanie okolicy, kiedy będę w drodze powrotnej. W Czelabińsku spotykam się z Fiedorem – bratem Wiktora, który pomaga mi w obsłudze telefonu – kupiłem kartę w sieci MTC. Wyjeżdżam po południu, a przede mną około1000 km do Omska. Droga na tyle dobra, że mogę jechać nawet 100-120km/h. Mijam kilka korków, w których stoją głównie ciężarówki. Jadę w ocieplaczu i ciepłych rękawicach, bo robi się coraz chłodniej. Zmienia się także krajobraz. Teren, z górzystego, staje się coraz bardziej równinny. Duże puste przestrzenie porośnięte trawą, rzadko brzozy. Jest słonecznie, ale wieje bardzo silny wiatr. Pierwszy raz zmagam się z taką wichurą na motorze. Jest sobota i im dłużej jadę, tym mniejszy ruch na drodze. Wkrótce robi się pusto. Gdy zauważam płonącą trawę, próbuję zadzwonić na 112 – niestety nie ma zasięgu. Wiatr kieruje płomienie w stronę lasu. Po przejechaniu 70 km podjeżdżam do stojących na skrzyżowaniu policjantów. Mówię im o zagrożeniu, a oni pytają mnie ile kosztuje motor… Jeszcze raz próbuję, a oni – dokąd jadę… Ja o pożarze, a oni o kiepskiej drodze… Nie ich sprawa. Podpowiadają jednak nocleg w najbliższej gostinicy, bo następna daleko. Przejechałem 500 km, jest prawie 22.00. Pora odpocząć. Nocleg 600 rubli za miejsce, jestem sam w dwuosobowym pokoju, warunki całkiem dobre. Dopłacam 50 rubli za ochronę motocykla. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085741069844667809/6085741099522108002?pid=6085741099522108002&oid=111935524275410786617 08.06. Długo spałem. Ponieważ poprzedniego dnia bardzo zmarzłem, ubieram się ciepło, łącznie z ubiorem przeciwdeszczowym. Na dworze tylko 10 stopni i zaczyna się droga, przed którą ostrzegali mnie policjanci – dziury, kurz, silny wiatr i … dziury. Kierowcy TIRów, szukając miejsca dla kół, jadą od prawej do lewej i odwrotnie z prędkością 5 – 20 km/h, kurząc niemiłosiernie. Mijam ich nie przekraczając 30 km/h, choć znak informuje o ograniczeniu do 50! Podobno drogowcy sprzedali okazyjnie asfalt i nie starczyło na ten odcinek… Po tych długich 20 km, cały siwy od kurzu, mogłem jechać nawet 120, droga w dobrym stanie, dopiero od Iszimia sporo frezowanych odcinków. Kiedy, po przejechaniu 150 km mijam stację paliw, nie tankuję. Niestety po kolejnych 20 km przełączam paliwo na rezerwę. Nie sądziłem, że prędkość i silny wiatr spowodują tak duże zużycie paliwa. Zwalniam i ustawiam się za TIRem. Wiem, że rezerwy starczy na 50 km, a tu, jak okiem sięgnąć, pustkowie… Zapasu nie mam, ale mam szczęście, po 53 km trafiam na stację paliw – mają 92 oktanowe. Na kolejnej stacji doganiam motocyklistę – Aleksandra, ksywa Francuz – jedzie do Omska. Za pazuchą wiezie wilka – na złych ludzi, a na plecach obrazek na złych kierowców… Jedziemy razem 200 km, aż do Omska, w deszczu. Rozstaję się z Aleksandrem a spotykam z Nadią i Andriejem, którzy goszczą mnie w swoim domu. Dzień skraca się o kolejną godzinę. Czuję się bardzo zmęczony. Andriej zaprasza mnie do sauny. W blokach, gdzie mieszkają nie ma ciepłej wody, latem często jest tylko zimna. Sauna stawia na nogi, długo rozmawiamy i w rezultacie śpię jakieś 4 godziny. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6063475597575073649/6063475666202167314?pid=6063475666202167314&oid=1119355242754107 09.06. W Omsku zostaję na cały dzień. Spotykam się z ludźmi z Polskiego Stowarzyszenia ,,Rodzina”, pojawia się nawet dziennikarka, która przeprowadza ze mną wywiad. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6063484303708467425/6063484327444388098?pid=6063484327444388098&oid=111935524275410786617 10.06. Omsk jest wielkim i jednym z najstarszych miast Rosji. Przez centrum prowadzi jedna, ogromna ulica, na której obowiązuje zakaz wjazdu dla motocykli. Całe szczęście, że przez miasto pilotuje mnie Oleg… Droga za Omskiem niezła, choć GPS pokazuje mi najbliższy zakręt za 468 km… jadę jak po stole. Niestety na otwartej przestrzeni wieje bardzo silny wiatr. Ruch niewielki, ale znów natykam się na dwa samochody, w tym jeden z otwartą maską… i znów omijam szerokim łukiem. Wielu napotkanych ludzi dziwi, że można jechać samemu tak daleko, czasem ostrzegają, żeby uważać na bagaż. W Nowosybirsku jestem po 20.00, za miastem spotykam motocyklistę, który pomaga mi znaleźć nocleg. Przejeżdżamy ok. 80 km i trafiamy na gostinicę. Jest skromnie, bardzo skromnie, ale zostaję ze względu na Aleksa, którego krótka przejażdżka znacznie się wydłużyła. Właściciel zachęca mnie banią, a na pytanie o ciepłą wodę, pyta czy wiadro wystarczy … Szaszłyk przyrządzany w garażu skutecznie zniechęca do kolacji. Pokój wilgotny i zimny, pościel nie pierwszej, ale i nie drugiej świeżości – dobrze, że miałem śpiwór. Cena 300 rubli za pokój i 100 za… grzejnik, który bynajmniej nie parzył. Przejechałem 748 km. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085743454259671921/6085743521973143282?pid=6085743521973143282&oid=111935524275410786617 11.06. Motocykl czysty jest do pierwszego napotkanego TIRa, który chlapie mnie błotem. Coraz większe puste przestrzenie, więc między stacjami paliw coraz większe odległości. Tankuję mniej więcej, co 200 km, po 10-12 litrów. Często przy płaceniu kartą odmawiają tankowania do pełna, bo kupując paliwo najpierw deklaruje się ilość i płaci, a potem wlewa. W czasie jazdy walczę ze snem. Przejeżdżam przez duże miasta: Kemerowo, Mariinsk, Achinsk. W Mariinsku zatrzymuje mnie policja, chcą dokumenty, wszystko jedno moje, czy motocykla. Nawet nie otwierają dowodu rejestracyjnego. Robimy sobie wspólne zdjęcie i tyle. Mam wrażenie, że to początek wiosny, krajobraz znów się zmienia, na drzewach młode listki, wszystko jasne i świeże, żółto od mleczy, powietrze wręcz pachnie. Zaraz za Achińskiem zatrzymuję się w gostinicy, ale podają zaporową cenę – 1500 rubli. Na parkingu spotykam kierowcę zdziwionego podróżą z Polski nad Bajkał, wciąż pyta po co… Po co nad Bajkał, po co oglądać jezioro, po co tak daleko… Żartuję, że ludzie w Polsce myślą, że na Syberii w miastach, po ulicach niedźwiedzie spacerują, a on całkiem poważnie, że faktycznie, dwa dni temu, dwa niedźwiedzie były i policja je zastrzeliła.. Wkrótce trafiam na gostinicę z rozsądną ceną – 600 rubli plus 100 za ochronę motocykla. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085744376670856545/6085744454203319506?pid=6085744454203319506&oid=1119355242754107 12.06. Temperatura spada do 10 stopni. Przede mną 200 km do Krasnojarska. W słońcu, między górami jedzie się fantastycznie. Przy drodze handlują leśnymi skarbami – owoce, grzyby, jakieś zioła, brzozowe witki do bani, ale też samowary, bliny i pierogi, można też kupić wypchane zwierzęta – wiewiórki, borsuki i wilki. Kilkadziesiąt kilometrów przed Krasnojarskiem droga zmienia się w czteropasmową. Nad miastem ciężkie, burzowe chmury. Życzę sobie, żeby droga skręciła w prawo, dzięki temu być może uniknę nawałnicy. I tak się staje, droga skręca na obwodnicę, którą jadę ok. 20 km. Deszcz mnie jednak dopada, chwilami zalewa tak, że nic nie widzę, do tego wiatr i błoto spod kół samochodów. Droga ciągnie się po horyzont, a wzdłuż niej nieprzeniknione lasy. Zatrzymuję się w pierwszej napotkanej gostinicy, następna jest dopiero za 100 km. Gdybym nie był przemoknięty, zabłocony i z wodą w butach, to pewnie jechałbym dalej, mimo że pokonany tego dnia odcinek to 596 km. Ale trafiłem całkiem nieźle, 750 rubli, czysto. Dostaję nawet gazety do wysuszenia butów, a dzięki suszarce do włosów jeszcze przed nocą wszystko wysycha. Gdy myję motor nadjeżdża Darek – rowerzysta, w podróży dookoła świata, wieczór spędzamy na wspólnej kolacji. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085747845418993585/6085747873197053714?pid=6085747873197053714&oid=1119355242754107 13.06. Darek wyjeżdża półtorej godziny przede mną. Gdy go doganiam, umawiamy się na spotkanie po powrocie i informację o drodze. Rowerzysta stara się przejeżdżać ok. 200 km dziennie. Zostaję sam - ja, motor, droga i las. Na stacji paliw spotykam wracającego znad Bajkału, przemokniętego Iwana. Ostrzega, że ok. 100 km wcześniej leje i jest bardzo zimno. Proszę by przekazał Darkowi, że pierwszy nocleg będzie miał po przejechaniu 176 km, kolejny – 250. I znów – ja i droga. Czasem samotne, drewniane domy, życie jakby zamarło. Od głównej drogi w stronę wsi tylko kawałek asfaltu, potem grunt. Chciałbym rozbić namiot niedaleko ludzi, więc zjeżdżam w koleiny. Udało mi się podjechać pod najbliższy, jak się okazało pusty, dom. Gdyby spadł deszcz, uświadamiam sobie, nie byłoby szans na wyjazd… Wracam do głównej drogi. Zbliżam się do Irkucka, jest pięknie – pojawiają się jeziora, rzeki, przejeżdżam Okę. 140 km przed miastem zatrzymuję się w gostinicy „Szamana”. 500 rubli za miejsce w czystym pokoju z niezwykle miłą obsługą. Syn właściciela kolekcjonuje monety ze świata, dostaje ode mnie upominek z polskich złotych. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085749099167660145/6085749143977968674?pid=6085749143977968674&oid=1119355242754107 14.06. Gdy pakuję motocykl nadjeżdżają motocykliści, są z Kemerowa, jadą nad Bajkał. Razem dojeżdżamy do Irkucka. Gdy robię zdjęcie pod tablicą z nazwą miasta, podjeżdża samochodem człowiek i mówi, że na ulicy Karola Marksa spotykają się motocykliści z Irkucka. Okazało się, że już mnie umówił z jakimś kolegą, sam musi jechać do pracy. Umawiam się z Sieriożą o 18.00 w klubie motocyklowym, a na miejscu czeka na mnie Aleksander. Klub, co prawda jest zamknięty, ale po domowej herbacie nowy znajomy zabiera mnie do serwisu motocyklowego. Tam mechanicy robią przegląd, uzupełniają jakieś drobiazgi – nakrętki, etc, po czym oznajmiają, że jadą ze mną nad Bajkał, żebym nie nocował byle gdzie. W towarzystwie trzech motocykli jadę ponad 140 km, aż do Sliudanki. Droga jest niesamowita. Wije się, przez piękne dość wysokie góry, porośnięte lasem. Serpentyny pozwalają na szybką jazdę. Jadę, jako drugi, co pozwala mi łatwiej wchodzić w dość ostre zakręty. Wyskakujemy z lasu i objawia się nam Bajkał w swoim majestacie. Widok niesamowity, bajeczny. Nad wodą unosi się lekka mgiełka rozmywająca się w przestrzeni. Bajkał spokojny, tak, jakby nad nim wszystko zamarło w bezruchu. Otoczony górami z dwóch stron, bo dalej woda po horyzont. Wjeżdżamy na zbocze z platformą widokową. Gdy robimy pamiątkowe zdjęcia, nadjeżdża na Harleyu Timirhan. Czuję się zobowiązany, zapraszam wszystkich na obiad, jednak nie pozwalają zapłacić, a do tego wynajdują nocleg u kolejnego członka motocyklowego bractwa. Roma wynajmuje pokoje i proponuje, że kolejnego dnia będzie moim przewodnikiem. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085752013702182833/6085752060249389426?pid=6085752060249389426&oid=1119355242754107 15.06. Od rana zwiedzamy okolice. Jedziemy nad Bajkał, ale także do muzeum kolei i muzeum minerałów. Po południu wracam do Irkucka, bo tylko stąd prowadzi droga do Listwianki, którą zamierzam odwiedzić. Na razie jednak korzystam z zaproszenia Timirhana i spędzam u niego wieczór na imprezie urodzinowej. Jedzenie pyszne, a do tego piwo… polskie. Gdy pytają mnie o narodowe potrawy, zaczynamy się śmiać z ruskich pierogów, fasolki po bretońsku, ryby po grecku i ukraińskiego barszczu. Brat Timirhana jest majętnym człowiekiem, który uważa, że bieda syberyjskich wsi zależy tylko od jej mieszkańców. Ech, poważne rozmowy wykształconych mądrali… https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085758748905534161/6085758805201179538?pid=6085758805201179538&oid=1119355242754107 16.06. Od rana pada, oglądam Syberie w telewizji – filmy dokumentalne i reportaże. Gdy się wypogadza jedziemy do Listwianki, większa część drogi prowadzi przez las. W Muzeum Wsi Syberyjskiej, które zwiedzamy do drodze jest spory zbiór domów przywiezionych z różnych rejonów Syberii, jest nawet mongolska jurta. Listwianka jest miejscowością gotową na przyjęcie turystów, spory wybór restauracji i noclegów. Na obiad jemy omula – bajkalski endemit, przyrządzonego na trzy sposoby – tatar z omula, zupa z omula i pieczony omul – sycące i pyszne. Wieczór spędzam z Nikołajem Tarhanowem – fotografikiem i filmowcem współpracującym z National Geographic – w tureckiej restauracji. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085758748905534161/6085758805201179538?pid=6085758805201179538&oid=1119355242754107 17. 06. W ten upalny dzień, około godz.14.00 zaczynam drogę powrotną. Wcześniej w serwisie motocyklowym wymieniam olej. Jakieś 150km za Irkuckiem zaczynają się niezamieszkałe tereny, na drodze pusto, ale sporo remontowanych odcinków. Trzykrotnie mijam pożary, płoną torfowiska i las. Mimo deszczu jest dość ciepło, więc szybko schnę. Staram się tankować, co 200 km. W napotkanej gostinicy proponują cenę 1500 rubli za nocleg, po negocjacjach cena spada do 600. Przejechałem 520 km w ciągu 7 godzin. https://plus.google.com/111935524275410786617/posts/TihkkRdtheN?pid=6085746792762738194&oid=111935524275410786617 18. 06 Jadę w upale, kurzu, dużo remontów, objazdów. Chyba wolę deszcz i błoto. W Niżnym Ingaszu robię zdjęcia przed pomnikiem Lenina. Poznaję dwoje ludzi, którzy, jak się okazało jechali za mną samochodem przez 40 km, ponieważ zauważyli polską rejestrację, a ojciec pasażerki był Polakiem. W trakcie jazdy zmienia się pogoda, niezbyt często, ale znacznie – jeden odcinek drogi jadę w upale, kolejne 250 km w zimnie, potem znów deszcz i błoto, a ja dla odmiany tęsknię za upałem i kurzem. Nocną przerwę robię w Kozulce. Prysznic należy się mojemu ubraniu, przede wszystkim… To był długi dzień, przejechałem ponad 700km. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085750490474607105/6085750561818284050?pid=6085750561818284050&oid=1119355242754107 19.06. Wyruszam rano oczyszczonym motocyklem i tak jest do pierwszego TIRa – odtąd jestem już cały w błocie. Widoki rekompensują wszelkie niewygody, – gdy wjeżdżam na kolejne wzniesienia, rozciągające się po horyzont pasma gór i lasów zapierają dech w piersiach. Droga w niezłym stanie, choć zdarzają się niespodzianki w postaci dziur czy szczelin, przez co łatwo o upadek. Remonty nigdy się nie kończą. W ciągu dnia kilkakrotnie wyprzedzam, bądź daje się wyprzedzać tym samym TIRom. Przerwy na tankowanie czy posiłek zdarza nam się spędzać wspólnie. Wieczorem dojeżdżam do Nowosybirska, gdzie spotykam się z członkami Polskiego Stowarzyszenia Kulturalnego. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085762605325859473/6085762664769314194?pid=6085762664769314194&oid=111935524275410786617 20.06 Piękna pogoda, więc za cel stawiam sobie Omsk. Spotykam siedmiu niemieckich motocyklistów jadących na GSach-1200. Wiozą ze sobą zapasy paliwa i opon… Chwalę ich za zapobiegliwość, wskazując na wyładowane bagaże. Bardzo zdziwieni, że jadę sam i to na takim motocyklu. Dopytują o warunki drogowe. Jadąc dalej zatrzymuję się przy dwójce Rosjan stojących na poboczu, obok motocykla. Pytam, czy potrzebują pomocy. Okazuje się, że tylko odpoczywają. Jadą z Permu do Krasnojarska. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085764700685046689/6085764733314010034?pid=6085764733314010034&oid=1119355242754107 21.06 Gdy wyjeżdżam rano temperatura sięga 15 st. Przejazd przez miasto trwa niemal dwie godziny, mijam dwie kilkukilometrowe kolejki TIRów ustawione przed światłami regulującymi przejazd remontowaną drogą. Przed Iszymem temperatura sięga już 26 st. Przy obiedzie towarzyszą mi dwaj Kazachowie, zapraszają do Kazachstanu i nie polecają bezdroży Mongolii. W Iszymiu nocuję w domu parafialnym przy katolickim kościele będącym pod opieką dwóch pań - Polki i Słowaczki. Opiekują się one także ciężko chorymi ludźmi. Dzięki Pani Dorocie robię pranie i rano wyglądam jakbym wracał z Mazur. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085766320053846161/6085766352580052274?pid=6085766352580052274&oid=1119355242754107 22.06 Dzień Świstaka. Od rana jadę. Zatrzymuję się co 200 km. Tankowanie i posiłek. Na drodze pusto. Zdarzają się odcinki trwające ponad godzinę, gdy jestem sam na drodze. Punkt 18.00 wjeżdżam do Europy. Przejechałem ponad 800 km. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085768086015537793/6085768130638627474?pid=6085768130638627474&oid=1119355242754107 23.06 I znów jadę… Na ścigaczu dogania mnie Nikołaj. Tego dnia mijamy się po drodze czterokrotnie, wypijamy razem parę kaw. Jadę swoimi 100-120 km/h, Nikołaj dwa razy szybciej, ale często się zatrzymuje z uwagi na niewygodną do długotrwałej jazdy pozycję. Dostaję od Nikołaja numer telefonu, mam dzwonić w razie jakiegokolwiek problemu z motocyklem. Nowy kolega oprócz własnego serwisu motocyklowego ma także licznych znajomych rozsianych po Rosji, więc zawsze się znajdzie motocyklista gotowy do pomocy. Ot, motocyklowa solidarność w Rosji… super! W tym dniu przejeżdżam przez dwie republiki: Baszkirii i Tatarstanu. Wyjątkowe pod względem architektury, dróg i, jak się wydaje, wysokiego poziomu życia ludzi. Przejeżdżam Wołgę. Odpoczywam w Kugesi. Przejechałem 960 km i odzyskałem dwie godziny. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085769807719427153/6085769858130623906?pid=6085769858130623906&oid=1119355242754107 24.06 Ostatni odcinek do Moskwy. Ciepłej wody brak. Chciałbym wziąć prysznic, więc pytam panią czy będzie ciepła woda. Niestety nie ma gazu (!). Po zimnym prysznicu i śniadaniu pani przyniosła mi miskę ciepłej wody. Jednak już umyty dziękuję i proponuję panu zmierzającemu do łazienki, niestety na to pani zgodzić się nie może… (Pan był Rosjaninem) Warunki kiepskie, droga frezowana, deszczowo. Na otwartej przestrzeni łapie mnie burza – silny wiatr, ulewa, pioruny. Samochody zjeżdżają na boki, droga dla mnie, i dobrze, bo niewiele widzę. Zatrzymuję się na stacji, której obsługa odradza mi tankowanie. Mówią, że dobre paliwo będzie za osiem kilometrów… Napotkani kierowcy radzą mi omijać Moskwę na pierwszej obwodnicy, co wydłuża znacznie drogę i czas przejazdu. Im bliżej miasta tym ruch bardziej gęstnieje. Po drugiej stronie drogi wszystko stoi w jednym, niewyobrażalnie długim korku. Mimo wszystko wjeżdżam do miasta. Im bliżej centrum, tym piękniejsze miasto. Zwiększa się ilość pasów na jezdni - do sześciu w jednym kierunku, ale też ilość samochodów. Jadę wykorzystując przestrzeń między autami, co ciekawe, kierowcy robią mi miejsce. W takiej rzece pojazdów jadę pierwszy raz… Tym sposobem wjeżdżam na autostradę w kierunku Łotwy po dwóch godzinach. Niestety najbliższy hotel, za Moskwą, znalazłem po 11 km od autostrady, w m. Mitra. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085765498753931873/6085765535613181298?pid=6085765535613181298&oid=1119355242754107 25.06. Jadę dalej. Dziś w drodze z Michaelem - Irlandczykiem wracającym z dwumiesięcznej podróży – Turcja, Iran, Turkmenistan, Uzbekistan, Kazachstan, Mongolia. W Iranie był obiektem fotografii, w Turkmenistanie często „kucał” po pierwszym u nich posiłku, w Mongolii nie było NIC. Zachwycony cywilizacją Nowosybirska zjadł trzy pizze na raz. Do granicy dojeżdżamy w deszczu, Michael jest szczęśliwy, że opuszcza ten „dziwny kraj”. Nieprędko jednak, bo pogranicznicy poświęcają nam ponad dwie godziny. https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085765733061076481/6085765812968978082?pid=6085765812968978082&oid=111935524275410 26.06. Na Łotwie żegnam się z Michaelem. Postanawiam, że jeszcze dzisiaj będę w domu. Szybko przez Litwę i już jestem w Polsce. Przejeżdżam ostatnie 817 km, przed 21.00 jestem w domu. Uff… https://plus.google.com/photos/111935524275410786617/albums/6085767076759973601/6085767101156206242?pid=6085767101156206242&oid=1119355242754107 Vademecum – Syberia O autorze Przejechane kilometry: ponad 45tys.Poprzednie wyprawy:2009r. Trasa: Słowacja- Węgry – Rumunia – Bułgaria – Turcja – Grecja – Macedonia – Serbia – Węgry – Słowacja, samotnie, czas 8 dni, przejechane ok. 4200km. 2010r. Trasa: Słowacja – Węgry – Chorwacja – Bośnia i Hercegowina – Czarno-Góra – Albania – Kosowo – Grecja – Macedonia – Serbia – Węgry – Słowacja, czas 11 dni, przejechane 4300km. 2012r. Trasa: Wybrzeże Bałtyckie. 2011r. Trasa: Niemcy – Francja – Hiszpania – Gibraltar – Hiszpania – Francja – Szwajcaria – Lichtenstein – Austria – Słowacja, czas 12 dni, przejechane ponad 8000km. 2013r. Trasa: Ukraina – I Rajd Wołyński, czas 5 dni, Podróż Koleją Transsyberyjską, czas 21 dni, Moskwa – Omsk – Nowosybirsk - Brześć 2014r. Trasa: Białoruś – Rosja – Łotwa – Litwa. Trasa: Ukraina – II Rajd Wołyński, czas 5 dni O motocyklu Yamaha Drag Star XVS 1100 Custom, rocznik 2004. Przygotowanie motocykla - nieudanie w serwisie samochodowym, gdzie źle założono nowe opony i niesymetrycznie zamontowano tylne koło. Usterki te usunięto i wykonano niezbędne regulacje w serwisie motocyklowym Bastler-Moto Krzysztofa Jakubowskiego w Puławach, co pozwoliło na bezawaryjny przejazd tam i z powrotem. Opony: nowe Dunlop (bardzo ważne odpowiednie ciśnienie w oponach). Sakwy i kufer: skórzane Tarbor Lublin. Pomimo 10 lat użytkowania sprawdziły się w każdych warunkach, nie miałem z nimi żadnych problemów. Części zapasowe: dętki - przód i tył, dwa spraye do łatania, linki do gazu i sprzęgła, klucze, żarówki, zapasowe bezpieczniki, pompka akumulatorowa, litr oleju (nie wykorzystany), taśma klejąca, zapasowe śruby i nakrętki. Ocena motocykla w podróży: sprawował się bardzo dobrze. Kiedy jechać? Najlepiej czerwiec-lipiec, ponieważ jest wtedy najcieplej. Ciepłe noce pozwalają na biwakowanie. Wakacje w Rosji zaczynają się od początku czerwca i trwają trzy miesiące. Ale to nie powoduje żadnych zauważalnych utrudnień w poruszaniu się po drogach. W czerwcu rozpiętość temperatur w czasie podróży wynosiła od 7 do 32 stopni C. W ciągu jednego dnia temperatura potrafiła się zmienić z 10 do 26 stopni C, lub z 30 do 17 stopi C. W sierpniu noce są już chłodne. Drogi Do Moskwy i około 1000 km za, drogi bardzo dobre. Dalej w większości dobre, ale z dużą ilością remontowanych odcinków, na których tworzą się niesamowite korki. Między Czelabińskiem a Omskiem - 20 km bardzo złej drogi. Nawierzchnia szutrowa na kilkukilometrowych odcinkach stanowiących objazdy dróg będących w budowie lub w remoncie. Zdarzają się długie odcinki frezowanej nawierzchni, mogące stanowić zagrożenie przy dużej prędkości i nieodpowiednim ciśnieniu w oponach. Trzeba uważać na drodze nawet z dobrą nawierzchnią, ponieważ zdarzają się dziury i niebezpieczne szczeliny. Prędkość dopuszczalna w Rosji, to 90 km/h. Trasa Puławy – Brześć – Mińsk – Moskwa – Niżnyj Nowgorod – Ufa - Czelabińsk – Omsk – Nowosybirsk – Krasnojarsk – Irkuck – Sliudanka – Irkuck – Listwianka – Irkuck – Tułun – Kansk – Aczinsk – Nowosybirsk – Omsk – Iszim – Czeljabińsk - ……. – Moskwa – Łotwa –Litwa. Bezpieczeństwo Nie miałem żadnych sytuacji z poczuciem zagrożenia, z wyjątkiem sytuacji na drodze ze strony kierowców wyprzedzających z prawej strony, czy jadących na trzeciego lub czwartego. Miałem trzy niebezpieczne sytuacje, gdy na dobrej drodze wpadłem w wielkie dziury, których nie zauważyłem przy dużej prędkości. Dwa razy, kilku mężczyzn stojących przy dwu, czy trzech samochodach na pustkowiu, usiłowało mnie zatrzymać. W Czelabińsku ostrzeżono mnie o takich sytuacjach i byłem na to przygotowany. Po drodze mijałem: 7 wypadków drogowych, w tym dwa z ofiarami, ponad 20 stojących pojazdów z defektem opon. Mijałem dwa wielkie i kilka mniejszych pożarów lasów i terenów trawiastych. Spotykałem się z dużym zainteresowaniem moją podróżą, z wielką życzliwością, chęcią bezinteresownej pomocy i uczciwością, szczególnie ze strony kobiet. Często byłem ostrzegany, że mogę być okradziony. Po drodze dużo posterunków i patroli policyjnych, z którymi nie miałem żadnych (!) problemów. Jedyny „kłopot”, jaki mi sprawili to niechęć do wspólnych fotografii… Wyposażenie Namiot, śpiwór, kocher, nóż, GPS, Mapa drogowa Syberii, Atlas drogowy Rosji, aparat foto., apteczka, telefon komórkowy, tablet. W dużych miastach można kupić wszystko, co niezbędne w podróży, tam też bez problemu można skorzystać z serwisów motocyklowych. Wzdłuż tras gęsto rozsiane są warsztaty wulkanizacyjne (szino montaż). Nie ma pomocy technicznej, którą można wezwać w przypadku awarii. W takiej sytuacji liczy się tylko ludzka życzliwość. Im trudniejsze warunki, tym jest ona większa. Ubiór Komplet motocyklowy Tarbora, który w zupełności wystarczył i sprawdził się w każdych warunkach temperaturowych. Drugie spodnie Scotchilite, założyłem tylko raz – wygodniej jechało mi się w tych od Tarbora. Kask szczękowy- ProBiker, z link….. Nie działało w nim i nie działa radio. Jechałem w nowych butach ProBiker, niby wodoodpornych. W rzeczywistości przemakały, przez szwy i wszyte wstawki. Dwa razy wylewałem z nich wodę(dosłownie), mokro w nich było przy każdym deszczu. Dwuczęściowy ubiór przeciwdeszczowy, który przy wielkiej ulewie przepuszczał wodę między spodniami a kurtką (przekonałem się, że lepiej sprawdziłby się jednoczęściowy). Trzy pary rękawic: letnie Modeki, cieplejsze Tarbora i bezpalcowe (nie używane). Żywienie Po całej trasie jest możliwość skorzystania z posiłków na stacjach paliw, w przydrożnych barach, restauracjach, czy przydrożnych ,,garkuchniach”. Ceny posiłków umiarkowane. Można zjeść obiad za około 20 zł. Ceny owoców, napoi dużo wyższe jak u nas. Z zaopatrzeniem nie było żadnych problemów. Na wszelki ,,słuczaj” miałem ze sobą mały zapas jedzenia w postaci zup błyskawicznych, batoników, saszetki z kawą i herbatą. Z zapasów skorzystałem cztery razy, gdy nie mogłem nic dostać na miejscu postoju (np. po godz. 22.00.). Noclegi Bez problemu można korzystać z rozlokowanej przy trasie bazy noclegowej w postaci ,,gostinic”. Warunki całkiem przyzwoite. Ceny w granicach 500 rubli (niecałe pięćdziesiąt złotych). Wszystkie posiadają parkingi, przeważnie strzeżone. Za ochronę często płaci się dodatkową opłatę w wysokości 50- 100 rubli. Bez problemów można wybrać miejsce pod namiot. Należy przy tym zwrócić uwagę na warunki terenowe (drogi boczne w większości bez żadnej nawierzchni), gdyż po deszczu stają się one bardzo trudne do pokonania. Płatności Płatność kartą – powszechna. Dobrze mieć trochę gotówki. Nie zdarzyło się, aby ktoś usiłował mnie oszukać ( jak np. w Szwajcarii), czy okraść ( jak np. w Macedonii), choć często mnie przed kradzieżą przestrzegano. Dobrze mieć ze sobą polskie monety, które mogą posłużyć, jako souveniry (kilkakrotnie byłem o nie proszony). Paliwo Pomimo braku pełnego rozeznania, co do rozlokowania stacji benzynowych, jechałem bez zapasu paliwa. Z tankowaniem nie było problemu. Dwa razy obawiałem się, że mi zabraknie paliwa, gdy nie wziąłem pod uwagę, warunków, w jakich jechałem, tj. dużej prędkości i jazdy pod silny wiatr, a po drodze ominąłem stację z przekonaniem, że mam jeszcze dużo paliwa w baku. Bezpiecznie jechałem tankując się, co około 200 km. Tankowanie odbywa się po deklaracji ile chce się zatankować i wniesieniu opłaty. Na każdej stacji można płacić kartą. Przy opłacie gotówką można tankować do pełna, wtedy zwracają ewentualną nadpłatę. Przy karcie, mogą wystąpić problemy ze zwrotem, z uwagi na zdarzający się brak umiejętność obsługi elektronicznego systemu bankowego przez personel. Zwrotu nadpłaty dokonuje się na kartę. Tankowałem paliwo 95-cio oktanowe, chociaż w Regionie Irkuckim motocykliści jeżdżą na 92 oktanowym, ponieważ to pierwsze jest niedobre (po zatankowaniu strzelał gaźnik). Podsumowanie Podróż trwała 25 dni. Przejechałem ponad 15800km. W czasie jazdy doby liczyły od 22 do 26 godzin. Przejechałem przez 7 stref czasowych. Maksymalna różnica czasu między Warszawą a Irkuckiem wynosiła 7 godzin. Średnia trasa za dzień – 766 km, maksymalna – około 1000 km. Pomimo w miarę normalnego odżywiania straciłem 4 kg masy ciała. Potwierdzam, że najbardziej życzliwymi, solidarnymi, gościnnymi i sympatycznymi motocyklistami, jakich ja spotkałem w Europie (jeszcze się przekonam, czy nie na całym świecie) są motocykliści rosyjscy. A już całkiem wyjątkowi to ci z Irkucka. Składam serdeczne podziękowania dla mojej żony Anny i dzieci Marii i Aleksandra, którzy wspierali mnie, tak przed, jak i w czasie podróży. Dziękuję: Krzysztofowi Jakubowskiemu, właścicielowi serwisu motocyklowego Bastler-Moto w Puławach, za przegląd techniczny motocykla, który uratował mnie przed nieuniknioną awarią, po częściowej obsłudze w jednym z serwisów samochodowych (gdzie zapewniano mnie o swojej fachowości) oraz pozwolił na bezawaryjny przejazd całej trasy; Firmie Tarbor z Lublina – producentowi odzieży motocyklowej, za udostępnienie ubioru motocyklowego, który w 100 procentach sprawdził się w skrajnych syberyjskich warunkach, zapewniając komfort podróżowania pod względem wygody, ciepła i estetyki; Właścicielowi Firmy ,,Pikul” za koszulki reklamujące moją podróż. Podziękowania dla wszystkich napotkanych życzliwych mi ludzi na Syberii, a szczególnie dla: Nadii, Eleny, Andrieja, Olega, Jurija - z Omska; Jurija – z Niżnego Nowgorodu; Władimira, Fiedora – z Czelabińska; Mariny, Ewgienija, Galiny – z Nowosybirska; Timirhana, Eleny i ich synka Damira – z Irkucka; Doroty i Alenki - z Iszimia; Ekateriny - z Tajszet. Wszystkim napotkanym rosyjskim motocyklistom, szczególnie: Wiktorowi, Aleksandrowi z Omska, Iwanowi z Kemerowa, Romie ze Sliudanki, Nikołajowi, Denisowi oraz Irinie z Permu. Wyjątkowe podziękowania za motocyklową solidarność, serdeczność i gościnność składam motocyklistom z Irkucka (38 Rejon), tj.: Siergiejowi -,,Dżokerowi”, Aleksandrowi, Witalijowi, Dmitrijowi.
  4. Kolejny motocyklowy sezon, w którym realizuję podróżnicze plany. Miała być wyprawa dookoła Włoch, ale uległem sugestiom kolegi Jacka i przekładam Włochy na ,,później”. Tym razem wyruszamy do Hiszpanii, a jeśli Hiszpania to czemu nie Portugalia, może Maroko... Ograniczeniem jest jednak czas, bo Jacek dysponuje tylko 2 tygodniami urlopu. Ustalam, że docelowy punkt to Gibraltar, Jacek proponuje Granadę z Alhambrą, a jeśli zmieścimy się w czasie to również Alpy. Wstępnie ustalamy: czas – 14 dni, prędkość – ok. 120/godz., tam – szybko, powrót - wolno. Trasa Niemcy-Francja- Hiszpania – Francja –Szwajcaria – Lichtenstein - Austria - Słowacja. Nasze sprzęty to Jacka - Harley Dyna Gilde Castom 1600 i mój - Drag Star 1100. Zakładamy, że skoro w Polsce czerwiec bywa upalny, to tym bardziej w Hiszpanii, więc ubiory mamy ,,wiatrem podszyte”. Zdążymy przed wakacyjno – turystyczną nawałnicą. Tuż przed wyjazdem Jarek podsuwa mi Dziennik podróży Madera 2011 - Passa. Bardzo konkretne uwagi, do których postaram się odnieść już po powrocie. 02.06. godz. 8.30 Jacek dojeżdża z Lublina do Puław i stąd ruszamy. Tniemy na Radom, Tomaszów Mazowiecki, trasą szybkiego ruchu na Katowice, autostradą na Wrocław i dalej do Zgorzelca. Przelatujemy w tym dniu 910 km, ja o 50 mniej (odliczam trasę dojazdu Jacka do Puław). Jest ciepło choć wietrznie, miejscami nawet bardzo. Poza tym pogoda idealna do jazdy. Planujemy, że nocujemy w Niemczech, ale obiadokolację jemy jeszcze u nas. W restauracji Dworek przed Legnicą zamawiam konia z kopytami. Niestety nie podają… I tak zjadłem, co mieli. Ostatnie tankowanie miało być tuż przed naszą granicą. Dolatujemy do granicy, a tu ani śladu stacji paliw. Decydujemy nie wracać do Zgorzelca i tankować w Niemczech, tyle, że nie tak szybko… przy autostradzie również nie ma stacji. Na oparach zjeżdżam z autostrady do miasta i, po poszukiwaniach, tankujemy po korek. Przy jeździe ok. 120 - 140/godz. pod wiatr moja pije do przesady. Pass miał rację, tankować nawet przed rezerwą. Nocujemy za Dreznem, w hotelu Etap, koszt 28 euro. Warunki bardzo przyzwoite. 03.06. godz.8.20 Ruszamy. Jazda w Niemczech to sama przyjemność, chociaż z czasem staje się monotonna. Plan na ten dzień – Francja. Przejeżdżamy 910 km i jest on zrealizowany. Jadę jako drugi, a że pierwszy jedzie 120, to przy intensywnym ruchu na autostradzie chwilami jazda przechodzi w pogoń. Zatrzymujemy się w hotelu tej samej sieci, tyle, że płacimy 20 euro więcej za znacznie skromniejsze warunki niż w Niemczech. W hotelu spotykamy kilku Finów na moto (BMW), którzy jadą do Lyonu obejrzeć wyścigi motocyklowe. Boleję, że nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy, bo Francja to nareszcie piękne krajobrazy. 04.06. Ruszamy jak poprzedniego dnia, tym razem z zamiarem dotarcia do Hiszpanii. Na autostradach inne oznakowanie niż na naszych mapach, do tego GPS prowadzi nas nie tam, gdzie chcemy. W Lyonie uparł się, że pokieruje nas do Paryża, więc zawracamy, chwilowo rezygnujemy z jego usług i jedziemy według drogowskazów. Kierujemy się na Marsylię, a później odbijamy na Barcelonę. Przed nami pojawia się front atmosferyczny. Niebo zaciągnięte ciemnymi chmurami, zatrzymujemy się na napotkanym parkingu tuż przed ulewą. Dalej ruszamy, po ok.30 minutach, gdy jeszcze pada. Im dalej na południe Francji, tym bardziej czuć hiszpańskie klimaty. Zaczynają się jasne pastelowe zabudowania, tarasy na dachach, no i oczywiście winnice. Nadal nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy. O 21.30 wita nas płacząca ze szczęścia Gerona. Znajdujemy Hotel Sidorne i przed nim spotykamy „naszych” na wycieczce. „Naszych”, bo z Lublina, nieco zdziwionych, że ich kilkugodzinny lot stanowił trzydniowy dystans dla nas. Cóż.. może być i tak. 05.06. Niedziela. Rano przy hotelu napotykamy Francuzów z Nicei, którzy na motorowerach, o pojemności 50cm, z lat 60-tych (jak na zdjęciu), wybrali się do Barcelony. Podziwiałem ich, kiedy rano pieścili i namaszczali olejem swoje wehikuły. Ruszamy na Barcelonę, oczywiście autostradą. Ruch nieduży, ale za to co chwilę przelatują ,,przecinaki”, i to na ,,masową skalę”. Przy bramkach zbierali się w większe grupy i pomykali dalej. Okazało się, że pędzili na zlot pod Barceloną. Byłem lekko zdziwiony, gdy zobaczyłem na tych motorach również „chłopaków” sporo ode mnie starszych. Barcelona, mimo że widziana tylko w czasie przejazdu - p r z e p i ę k n a. Myślę, że to jedno z najpiękniejszych miast w Europie (a może i świecie). Położona na górskich zboczach w bezpośrednim sąsiedztwie morza. Nie będę pisał, zdjęć też nie pokażę, to trzeba zobaczyć samemu, a jeszcze lepiej z osobą najbliższą. Pierwszy raz w życiu widziałem cmentarz na pionowym zboczu skalistej góry. Niespotykana architektura… a co się będę rozwodził, jeszcze raz – to trzeba zobaczyć i już! Dalej widać, że żniwa na całego, zboże skoszone w północnej części kraju, bo dalej pola uprawne zmieniają się w malownicze sady cytrynowe, pomarańczowe, czy palmowe. To, co zachwyca to azalie kwitnące wzdłuż każdej (dosłownie każdej!) przejeżdżanej drogi. Niesamowity widok oraz wspaniałe zapachy! Te, jak dla nas, ogrodowe krzewy rosną przy drogach tak, jak u nas chwasty. Kto o nie dba? Podczas przejazdu przez całą Hiszpanię tylko na jednym krótkim odcinku autostrady widzieliśmy roboty porządkowe. Cóż… u nas na odwrót, zamiast autostrad nieustający remont… Dlaczego? Dolatujemy tego dnia do miasta Murcja, gdzie zatrzymujemy się w Hotelu de la Paz. Jest całkiem przyzwoicie. Tego wieczoru smakujemy hiszpańskiej kuchni, tj. owoców morza i wina. Obsługa bardzo sympatyczna, jak w Albanii ubiegłego roku. W sali restauracyjnej tylko my. Z tego wszystkiego zrobiło się trochę późno. 06.06. Ruszamy z przekonaniem, że przed nami tylko Gibraltar, ale zachwycamy się także tym, co po drodze. Jedziemy wzdłuż wybrzeża, więc co chwila widać morze, a przez cały czas góry. Jadę i nabieram coraz większego szacunku dla Hiszpanii… Nie tylko z powodu krajobrazów, przyrody, cytrusowych sadów, palm, czy niespotykanej architektury, podziwiam ich za infrastrukturę, piękne autostrady, tunele, wiadukty łączące wielkie zbocza gór. Zastanawiam się, kiedy i jak to zrobili. U nas trudno zbudować zwykłą, a dobrą drogę… nasi rządzący szczycą się zbudowaniem boiska dla dzieci. Polecam naszym decydentom, aby wybrali się popatrzeć, jak buduje się autostrady w Turcji, Serbii, Chorwacji, czy nawet w Albanii, bo w krajach, tzw. rozwiniętych one już są. Z samolotu z pewnością tego nie widać. Mam wrażenie, patrząc na opłaty za przejazd motocykli na naszych autostradach, że oni chyba nie wiedzą, ile motocykl ma kół. Hiszpania szokuje też rolnictwem. Pierwszy raz widziałem, aby w skalistych górach, gdzie nie ma prawie naturalnej roślinności, rosły hektary ogrodów pod osłonami. Jadąc na południe widać, jak zmienia się kolor górskich skał. Od północy skały mają kolor ciemnej miedzi, a im dalej, tym stają się jaśniejsze, zmieniając barwy w różne odcienie brązu, pomarańczy, żółci, aż po biel. Góry nie są porośnięte lasami, a niezwykłości nadają im przepiękne budynki mieszkalne, pokryte jasno-ceglaną dachówką, pomalowane pastelowymi kolorami. Postawione na szczytach, czy zboczach, na górskim pustkowiu, zadziwiają, że można tam coś zbudować, a tym bardziej mieszkać i żyć. Jakże niesamowite czuje się klimaty (Sancho Pansa), przejeżdżając obok spalonych słońcem dawno opuszczonych zabudowań. Jedziemy w piękny, słoneczny dzień. Mimo, że słońce przypieka, powietrze jest rześkie, nawet chłodne. Jak do tej pory ani razu się nie spociłem. Na autostradzie spotykamy patrol żandarmerii oczekującej przy wylocie z odcinka autostrady na tych, którzy naruszyli dozwoloną prędkość i zostali namierzeni przez rozstawione radary. Ostrzeżenie o radarach pojawia się z wyprzedzeniem i to dwukrotnie. Nie spotkałem się z zasadzkami na kierowców, jak u nas, czy na Słowacji. Tam jest to zabronione. Policjanci są bardzo sympatyczni i chętnie przyjmują zaproszenie do wspólnego zdjęcia. Jeden z nich chwali się, że również jeździ na motorze. O 15.30 dobijamy do miasteczka Linea de la Concepcion, które graniczy bezpośrednio z Gibraltarem. Po przejechaniu przez wąskie, ruchliwe ulice docieramy do celu podróży. Wjeżdżamy z całą procedurą graniczną, należy okazać paszport po stronie hiszpańskiej i po raz drugi po stronie angielskiej. Zaskakuje nas niesamowity ruch na ulicach. Masa samochodów stojących w korkach i jeszcze więcej przepychających się skuterów oraz pieszych. Policjanci kierujący ruchem na rondzie to chyba złudzenie, bo i tak każdy jedzie po swojemu. Pierwsze, co rzuca się w oczy to oczywiście dominująca nad całą kolonią wielka Skała Gibraltaru, tym bardziej, że u jej podnóża rozciąga się lotnisko(dobrze nam znane z historii), przez którego pas startowy przebiega główna ulica. Zatrzymujemy się w przyzwoitym hotelu po hiszpańskiej stronie i po szybkiej toalecie idziemy w … Gibraltar. Jest uroczo. W portowym pubie smakujemy irlandzkiego cidera. 07.06. Z samego rana zamierzamy zdobyć gibraltarską górę. Idziemy na łatwiznę - postanawiamy wjechać kolejką. Dojeżdżamy do stacji autobusami linii 3 i 5. Większość autobusów jest bezpłatna, chociaż są też linie płatne. Za 4 euro można pojechać taxi, ale trudno znaleźć wolną, a na postoju duże kolejki. Nie będę opisywał tego, co widzieliśmy, bo pokażą to częściowo fotografie. Warto tam pojechać, miejsce wyjątkowe, widoki przepiękne. Afryka na wyciągnięcie ręki, przy dobrej pogodzie widoczna z gibraltarskiej skały. Zbyt późno zorientowałem się, że w ciągu godziny można dopłynąć do Maroka promem, który pływa kilka razy dziennie. Bilet kosztuje 30 euro od osoby(nie wiem, ile za moto). Była wyjątkowa okazja wjechania do Afryki motorem. No, ale wszystko jeszcze przed nami… Niestety w południe musieliśmy wrócić do hotelu, by zwolnić pokój. Bagaże zostawiliśmy przy recepcji i do około 15.00 ,,gibraltarzyliśmy”. Na Gibraltarze, w ciągu dwóch dni, spotkaliśmy tylko cztery rodziny naszych rodaków, było natomiast mnóstwo turystów z całego świata. Około 16.00 ładujemy się na nasze maszyny i jedziemy do Granady. Po drodze łapiemy deszcz, Granada wita nas bardzo mokro. Podjeżdżamy pod hotel Etap i pojawia się słońce. Kolację jemy w hiszpańskim klimacie stylowej gospody. 08.06. Przejazd do Alhambry, najczęściej zwiedzanego zabytku Hiszpanii. Zachwycający kompleks pałacowy, uznawany za najpiękniejszy przykład sztuki mauretańskiej w Europie.. Miejsce wyjątkowe, upodobnione do niebiańskiego raju, gdzie można znaleźć orzeźwiający chłód wśród przepięknej zieleni ogrodów, pięknych fontann, budowli pałacowych z fortyfikacjami, gdzie wszystko otoczone jest pomarańczowymi drzewami, uginającymi się pod wielkimi owocami. To wszystko wzniesione na malowniczym wzgórzu, u którego podnóża rozpościera się panorama Grenady. W tym raju jesteśmy do13.00. Tego samego dnia trasą równoległą do autostrady E-15 (ich A-7) jedziemy z powrotem. Droga cztero - pasmowa, prawie niczym nie ustępuje autostradzie. Nie ma tylko ogrodzenia. Jazda fantastyczna, widoki niesamowite. Im dalej na północ, tym łagodniejsze góry. Przed Alicante czteropasmowa droga przechodzi w dwupasmową. Prędkość jazdy spada, szczególnie, gdy przejeżdżamy przez miejscowości, ale za to widzimy Hiszpanię z ,,bliska”. Przejeżdżamy przez małe miejscowości, przepiękne malownicze górskie drogi o niezwykłych serpentynach. Około 21.00 zatrzymujemy się na nocleg w hostelu, w m. Favara k. Valencji. Cena 30 euro za pokój - dość wygórowana jak na hostel, chociaż warunki całkiem przyzwoite. 09.06. Po śniadaniu uderzamy na Barcelonę. Zatrzymujemy się co 100 km, a co 200 tankujemy. Na jednym z postojów spotykamy trójkę młodych Polaków wracających do kraju z samego południa Hiszpanii po półrocznym pobycie przy zbiorze truskawek. Są zadowoleni, bo za zarobione pieniądze mogą godnie przeżyć drugie pół roku w Polsce i jeszcze zaoszczędzić. W lutym planują wyjechać na kolejny zbiór. Właśnie oni uświadamiają nam, że trzeba uważać na autostradach na Cyganów, którzy podszywając się pod policję ,,obrabiają” namierzone ofiary, szczególnie obcokrajowców. Im bliżej Barcelony tym większy ruch na autostradzie, jazda staje się agresywna. Jadąc jako drugi staram się jechać na ,,krótko”, trzymając się lewej strony naszego pasa. Warunek, że pierwszy trzyma się prawej strony. Inaczej wciskają się między nas pojazdy usiłujące jechać jeszcze szybciej. Jazda staje się męcząca. Jedziemy pod silny wiatr i pod słońce. Jakie szczęście, że mam super okulary przeciwsłoneczne. Dzięki Ci Oleś. Bez nich nie wiem, czy mógłbym jechać. Słońce oślepiające, opuszczenie blendy możliwe tylko na okulary. Sama blenda poraża wzrok, poprzez rozproszenie światła i słabe jego tłumienie. Około 19.00, już we Francji, szukamy noclegu. W pierwszym napotkanym hotelu, zaraz za granicą chyba pogłupieli - za osobę 80 euro, bez śniadania! 30km dalej zjechaliśmy ok. 1km z autostrady. 20km przed Nimes w ładnym wiejskim hotelu dostaliśmy pokój dwuosobowy za 52 euro ze śniadaniem. 10.06. Obieramy kierunek na Szwajcarię i dalej do Austrii. Jedziemy na Genewę. Droga trochę gorsza od autostrady, ale jedzie się super. Widoki zadziwiające, nadal nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy. Dojeżdżamy do Genewy i GPS głupieje, musimy zawracać na autostradzie, co przypłacamy trzydziestoma minutami. Lepiej jechać według tablic rozjazdowych, do wcześniej obranych miejscowości. Wjeżdżając do Szwajcarii chcemy kupić winiety, pytamy w punkcie wymiany walut, mówią, że można to zrobić na granicy. Okazuje się, że mają to tak zorganizowane, że nikt nie wjedzie bez jej wykupienia. Za winiety kasuje nas gościu, perfidnie najpierw sprawdzając tablice rejestracyjne. Oszukuje Jacka, a potem usiłuje i mnie. Bezczelnie domaga się czterdziestu euro, a gdy mu je daję, chowa dwadzieścia, usiłując mi wmówi, że dostał tylko dwadzieścia. Po mojej nerwowej reakcji szybko wydaje cztery franki reszty. Jestem zszokowany! Miałem naiwne przekonanie, że w Szwajcarii po prostu musi być uczciwie. Okazuje się, że bogactwo z uczciwością nie zawsze idą w parze. Szwajcaria jest piękna, czysta, dobrze zorganizowana, niby podobna do Austrii, a jednak inna.. Dziwne, że nie widać kostki chodnikowej, ogrodzeń. Uderza soczysta zieleń, wyjątkowo zadbane posiadłości. Bauerskie posiadłości, jak za czasów cesarza. Część budynku mieszkalnego łączy się z oborą oraz pomieszczeniami gospodarczymi na sprzęt rolniczy i zbiory. Pola pięknie uprawione, z rozmysłem zasadzone i obsiane. Zjechaliśmy z autostrady i przejechaliśmy kawał drogi podrzędnymi drogami, ciągnącymi się pomiędzy małymi miejscowościami i malowniczo położonymi wsiami. Urok niespotykany. Drogi górskie ciągną się długimi, ostrymi serpentynami. Powietrze pachnące, bardzo rześkie. Pogoda doświadcza nas raz słońcem, raz przelotnym deszczem, co jednak nie umniejsza przyjemności jazdy przez ten kraj. Dobrze pod wieczór niebo zaciągają chmury i zaczyna padać. Przejeżdżamy akurat przez miejscowość Werthenstein, przy drodze napotykamy Gasthaus i tu zatrzymujemy się na noc. Warunki w pokojach bardzo skromne, chociaż niczego nie brakuje. Przed pokojami wystawione jakby tace, chyba na buty (no bo po co ). Na dole restauracja urządzona od 50 lat wstecz, a może i 200-tu... Biorą nas za Skandynawów, wyprowadzamy ich z błędu, a mimo to atmosfera i obsługa pozostają na równie wysokim poziomie. Zamawiamy coś tamtejszego, zaczynając od piwa. Co do zasadniczego dania zdajemy się całkowicie na właścicielkę. Uśmiecha się tajemniczo i za dobrą chwilę przynoszą nam świeżutki, pachnący sznycel - jakiś tam, oczywiście do tego surówkę, frytki. Życzy smacznego i prosi, by po zjedzeniu powiedzieć czy nam smakowało. Frytki, surówka – super, mięsko jakieś inne, podobne trochę do sarniny, ale mniej delikatne, prawie krwiste (dla mnie za mało dosmażone, ale „specjał zakładu”, więc zjem i takie), polane sosem o ciekawym smaku (do dzisiaj zastanawiam się, czym był doprawiony). W połowie dania Jacek pyta mnie, czy zgadnę co jemy. Jeszcze nie dopuszczam do siebie tej myśli, ale w tym momencie już wiem, co jem… Mówię, że trochę przypomina sarninę... Oczywiście zaprzecza, więc mówię, że to chyba nie to, co żartem zamawiałem w Dworku, na wysokości Legnicy, tylko bez kopyt. Jednak potwierdza. Od tego momentu, zacząłem trochę wolniej przeżuwać. Cóż… sam bym tego nie zamówił. Mimo wszystko zjadłem dzielnie do końca. Chyba dla poprawy trawienia restauratorka pocieszyła mnie, że to była wyjątkowa wołowina z rasy australijskich krów, które tutaj hodują. I to była właśnie bajka na szwajcarską dobranoc. 11.06. Przed nami Austria. Ze Szwajcarią rozstajemy się w deszczu. Pada od samego rana, najpierw kropi, potem leje. Na drodze duży ruch, bardzo słaba widoczność, tym samym spada prędkość. Wjeżdżamy do Austrii, gdzie przy najbliższej okazji kupujemy winiety i tankujemy paliwo tańsze niż w Szwajcarii. Jesteśmy w Tyrolu, co ubiorem potwierdzają napotkani mężczyźni, ich skórzane, krótkie spodnie z szelkami mówią same za siebie. Na drogach bardzo dużo motocyklistów, przeważnie w grupach. Najwięcej chyba Niemców, trochę miejscowych, ale spotykamy również Szwajcarów, Włochów, Francuzów, Węgrów. Góry robią wrażenie. Kierujemy się do ostatniego celu naszej podróży, czyli Grossglockner. Dojeżdżamy do miejscowości Bruck a. d. Grossglockner, jako bazy wypadowej , gdzie zatrzymujemy się na zasłużony odpoczynek. Hotel prowadzony pokoleniowo, ceny, nie tylko, jak na ten kraj, bardzo przystępne. Pokój jednoosobowy 30 euro. Warunki super. Kolacja tym razem kuchni austriackiej, smacznie, ale bez specjalnego zaskoczenia. Jacek eksperymentuje po raz kolejny z kiełbasą, tym razem udanie. Śpimy zasłużonym snem, trochę przemarzliśmy w czasie jazdy. Usiłuję wysuszyć rękawice, niestety bez skutku. Motocykle parkują w tym czasie w hotelowym garażu. 12.06. Rano pogoda nietęga, siąpi lekko, niebo zachmurzone tak, że nie widać szczytów. Alpy niesamowite, wielkie, porośnięte soczystą roślinnością, przeważają drzewa iglaste. Wszędzie, porządek, bardzo, bardzo czysto i schludnie. Jedziemy zdobywać szczyt, przed nami ponad 45 km jazdy w wysokich górach. Droga stroma i kręta, na dodatek mokra i miejscami śliska. Serpentyny wiją się w nieskończoność. Wdrapujemy się coraz wyżej, przy czym wysokość ponad 1500, czy 1700 metrów to nic szczególnego. Jedziemy w chmurach (z początku brałem je za mgłę). Widoki obłędne. Szkoda, że nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy. Nie da się stawać co chwilę, bo co spojrzenie, to zachwyt. Dzisiaj trudno to opisać - trzeba widzieć samemu. Im wyżej, tym częściej przez chmury przebija słońce, dające złudną nadzieję, że chmury odsłonią jeszcze bardziej niesamowite widoki. Mijamy zbocza pokryte śniegiem. Zatrzymujemy się na punktach widokowych, by upamiętnić to, co widzimy, ale to jedynie namiastka całej trasy. Na drodze dużo motocyklistów, ostatecznie to miejsce ,,kultowe”, wyzwanie i satysfakcja. Na ostatniej platformie, na wysokości 2369 m n.p.m. warunki są wyjątkowe, jest parking tylko dla motocykli, restauracja, punkty widokowe, sala multimedialna z non stop wyświetlaną prezentacją tego, co dookoła oraz całego parku narodowego. Oczywiście robimy sesję zdjęciową z lodowcem w roli głównej. Miała być tylko kawa, ale na widok kulinarnych możliwości, poszerzamy zamówienie, ja - o naleśniki (chodziły za mną cały czas), a Jacek o… - oczywiście, o kiełbasę. Muszę przyznać, że ma do niej dużą słabość. No, a zjazd to już tylko przyjemność, tym bardziej, że wyjrzało słońce. Coś niesamowitego. Po tych emocjach, już na ,,ziemi”, pada tylko jedno hasło – powrót. Kierujemy się na Salzburg, dalej na Bratysławę. Mimo późnej pory robimy tego dnia jeszcze 490 km, zatrzymując się na nocleg 20 km za Wiedniem. 13.06. Do Bratysławy około 70 km. Do domu kilometrów nawet nie liczymy. Przyjmujemy, że jedziemy do końca, bez względu na czas. Wyraźna zmiana warunków drogowych nie pozostawia wątpliwości, że już jesteśmy na Słowacji. Plusem są tańsze paliwo, picie i jedzenie. To, co daje się zauważyć pierwsze in minus, to „sikane” postoje podróżujących. Mimo, że opłaty za korzystanie z toalet były, np. w porównaniu z Niemcami, symboliczne (20 centów), to korzystano z przydrożnego ,,łona natury”. Poruszam ten niezbyt przyjemny temat tylko dlatego, że i u nas jest podobnie. Kierujemy się na Presov, ponieważ chcemy wjechać do Polski na wysokości Barwinka. Około 20 km przed granicą zaczyna nas ścigać patrol słowackiej policji drogowej. Okazało się, że Jacek przekroczył prędkość na terenie zabudowanym. Jechał 68 km/godz., co zostało uwiecznione na kamerze radaru. Nie ma przeproś, kosztuje go to, według cennika, 50 euro i nie pomaga fakt, że przejechaliśmy prawie 8 tys. km i że w sumie porządne z nas chłopaki, że ucieszy nas pouczenie, a zasmuci upomnienie, i tak dalej, i tak dalej. A oni nic, tylko się uparli, że nie mogą, że muszą te 50 euro, bo będą mieli kłopoty. Stwierdzili, że nawet uszkodzenie sprzętu nie pomoże(do tego byli namawiani), bo nagranie i tak pozostanie. I tym sposobem zostaliśmy oczyszczeni z ostatnich monet zachodniej waluty. Wręczanie mandatu uwieczniliśmy na zdjęciu, trochę na przekór policjantom, którzy nie mieli na to ochoty. Po tym incydencie, już bez żadnych przygód o 17.45 dotarliśmy do granicy. Około 23.00 byłem w domu. Stan licznika wskazał, że przejechałem 7934 km. Licznik na motocyklu kolegi wskazał, że przejechał 8010 km. Czas podróżowania 12 dni. Było super. Jacek, dzięki. Spostrzeżenia i porady: - w Hiszpanii opłaty za autostrady wnosi się tylko gotówką. Na bramkach nie można posłużyć się kartami elektronicznymi; - jeden raz w Hiszpanii odmówiono mi przyjęcia zapłaty za paliwo kartą elektroniczną (zakładam, że osoba obsługująca nie miała w tym momencie humoru, ponieważ kolega przy drugi stanowisku kasowym kartą zapłacił); - w Hiszpanii, w drugim dniu pobytu, tamtejszy operator uniemożliwił nam korzystanie z telefonów komórkowych. Z mojego telefonu na kartę nie mogłem rozmawiać, ani wysyłać sms, kolega miał telefon na abonament, z którego mógł wysyłać tylko sms. Po interwencji rodziny u operatora w kraju, w trzecim dniu odzyskałem wszystkie uprawnienia, kolega dopiero dzień później. Sądzę, że usiłowali przymusić nas do wykupienia karty miejscowego operatora. - rzadka sieć stacji paliwowych przy autostradach w Niemczech. Rada - przy wyjeździe z Polski przez Zgorzelec lepiej wcześniej zatankować, przed samą granicą nie ma stacji. - w czerwcu w śmiało można jeździć w skórach. Radzę zabierać podpinki. - lepiej mieć ze sobą dwie pary rękawic, w tym jedną nieprzemakalną. Ewentualnie pozostaje ekspresowe suszenie w toaletach suszarkami do rąk. - na słoneczne kraje koniecznie dobre okulary przeciwsłoneczne. - w Hiszpanii rano późno robi się widno, o 6.00 jest jeszcze ciemno, natomiast słońce zachodzi późno. - na nieznanych drogach, wchodząc w zakręt najlepiej przestrzegać prędkości nakazanej znakiem drogowym, to pozwoli na bezpieczne jego pokonanie. Szczególnie zalecam uważać na mocno łamane zakręty na serpentynach oraz zjazdach z autostrad. - najwygodniej płacić kartą i mieć przy sobie bilon na bieżące opłaty (np. autostrady, czy toalety). - przed ruszeniem sprawdzać przebieg trasy ustawionej na GPS, oraz weryfikować ją z mapą. Numery i oznaczenia dróg w poszczególnych krajach mogą się różnić od opisów na naszych mapach. - omijać pierwsze hotele za granicą danego kraju, z mojego doświadczenia wynika, że im dalej od granicy, tym taniej. - na nocleg zatrzymywać się dopóki jest widno. Unika się wtedy nerwowych sytuacji i jest czas na ewentualny wybór innego miejsca. Recepcje niektórych hoteli zamykane są po 21.00, czy 22.00, niemniej można wykupić pokój przez umiejscowiony przed wejściem automat, który opłaty przyjmuje tylko kartą. - przy jeździe w grupie przestrzegać zasad zatrzymywania się w kolejności, nie wyprzedzać. Przed wyjazdem lepiej sobie wyjaśnić na czym polega różnica między prowadzeniem, a jeździe jako pierwszy, a jeszcze lepiej od razu ustalić, czy pierwszy prowadzi, czy tylko jedzie z określoną prędkością. Ważne: co robić w przypadku rozdzielenia. - nie obawiać się problemów wynikających z nieznajomości języka. Porozumieć się można zawsze. - okazało się, że po przejechaniu ponad 700 km trasy, jadący jako drugi przejechał 27 km więcej niż prowadzący; - ogórki zobaczyliśmy dopiero w kraju, nigdzie nie można było ich skosztować, nawet w Hiszpanii. - mam nadzieję, że ta wyprawa przekona i zachęci mój ,,plecaczek” do dalszego wspólnego podróżowania, bo to żadna przyjemność, kiedy nie ma z kim dzielić wrażeń. No i nie ma kto robić zdjęć w czasie jazdy. Lewa w górze! Relacja fotograficzna: https://picasaweb.google.com/ryszry/Relacja?authkey=Gv1sRgCL2u1cWzo9fjogE#
  5. JARYCHO

    Bajkał 2014

    Jeśli będę jechać sam, ścigać sie nie zamierzam. Nastawiam się na jakieś pięć tygodni.Nie planuję rozkładu jazdy, zobaczę jak wyjdzie.
  6. JARYCHO

    Bajkał 2014

    Mam dwa warianty trasy, tj. przez Litwę lub przez Białoruś, w kierunku na Moskwę. Ostatecznie zdecyduję gdy bedę wiedział, że nikt do mnie nie dołączy (w drugiej połowie kwietnia, kiedy to będę załatwiał wizy). Powrót planowałem przez Ukrainę, ale nie wiem jak tam się rozwinie sytuacja. Jadę Drag Starem 1100. Rozumiem, że już tam jechałeś. Jeśli tak, to może jest jakaś relacja z wyjazdu. Chętnie się z nią zapoznam. Pozdrawiam serdecznie.
  7. JARYCHO

    Bajkał 2014

    Nie wiem po co mnie o tym informujesz. To Twój problem. Myślę, że Rosjanie Twojego pokroju też krzyczą, tyle, że ,,precz z Polakami".
  8. JARYCHO

    Bajkał 2014

    W czerwcu br. wybieram się nad Bajkał. Gdyby ktoś jeszcze miałby podobne plany, zapraszam do wspólnego wyjazdu. Szczegóły do uzgodnienia.
  9. Plan realny. Oceniam, że trasa będzie dłuższa niż przewidujesz. Kasa raczej plus 3 tys.. W sierpniu ubiegłego roku przejechałem (dosłownie) trasę Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Grecja, Macedonia, Serbia, Węgry, Słowacja pokonując dokładnie 3912 km, w czasie od 17.08. do 25.08.. Jeśli chcesz coś zwiedzać w poszczególnych krajach, musisz przeznaczyć na to więcej czasu niż jeden dzień na kraj. Gorąco zachęcam. Jechałem sam, co miało dobre, ale i słabe strony. Przyjemniej było by o towarzystwie. W najbliższym czasie postaram się opisać swoje wspomnienia. Gdybyś był zainteresowany konkretnymi problemami to mogę się do nich odnieść. Gorąco zachęcam. Ja również planuję wyjazdy z zaliczeniem Chorwacji, Albanii, Grecji, jak również Francji, Hiszpanii,Portugalii.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...