Skocz do zawartości

hubert!

Forumowicze
  • Postów

    25
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez hubert!

  1. wyslij adres na priv, jutro zrobie xero i wysle
  2. da sie zrobic, skad jestes? ...ja z W-wy
  3. Niedawno kupilem swietna ksiazke pt "Motocyklista Doskonaly". Znajdziesz tam statystyki i inne potrzebne informacje
  4. dzięki Dybcio za wyręczenie mnie z odpowiedzi :D
  5. nie, nie muszę jeździć sam (to do Rafała) :D ...ale lubię! :D samotne włóczęgostwo to wielka przygoda :D ale chętnie też wybrałbym się na wyprawę w towarzystwie:)
  6. być może wkrótce będzie można przeczytać moją relację w ŚM. rozmawiałem już na ten temat z Pawłem :banghead: dzięki Pawłowi, który dokładnie przejrzał mojego Transalpa i wymienił w nim co trzeba nie miałem żadnych niespodzianek. dzięki Paweł! :D wkrótce wpadnę na wymianę łożyska w główce ramy!!!
  7. cieszę się że Wam się podobało :banghead: i do zobaczenia na trasie :D
  8. dzień 16 nie chciałbym stracić życia na opanowanej przez TIRy drodze przez Poznań. wybieram więc krajową 10-tkę przez Piłę, Bygdoszcz i Toruń. polskie drogi, dziury, koleiny i polscy kierowcy... bez komentarza. chcę znów na Nordkapp! :( 560 km
  9. dzień 15 spałem trzy godziny - do 5ej nad ranem. ruszam w drogę w deszczu, który towarzyszy mi przez 200 kilometrów. dopiero Szwecja wita mnie słońcem. na autostradzie koło Uddevalla czekam godzinę w korku - wypadek. konserwa leży kołami do góry ale nikomu nic się nie stało. mam okazję pogadać z Norwegiem na BMW GS1150, który wybiera się na zlot BMW w Niemczech. był na Nordkapp w 1991 roku ale nie widział nawet oceanu - taka była mgła. chyba miałem szczęście z pogodą. na postoju Goteborgu dowiaduję się telefonicznie że w Karlskronie nie mają dla mnie miejsca. jest weekend i dużo osób wraca do Polski. dla pieszych jest jeszcze miejsce ale motocykla nie upchną mi już na pokładzie. będę wracał przez Niemcy. do Trelleborga koło Malmo cały czas prowadzi mnie autostrada i bez problemów dostaję się na 4-ro godzinny prom do Sassnitz w Niemczech. przesypiam cały rejs. z Sassnitz już tylko 2 godziny jazdy do polskiej granicy. jeszcze po drodze fotoradar robi mi zdjęcie ale niestety nie dowiem się jak wyszedłem - z przodu przecież nie mam tablicy rejestracyjnej więc chyba nie bedzie wiadomo komu wysłać mandat :clap: tej nocy śpię już w normalnym łóżku - w motelu 10 km od granicy po polskiej stronie. rozkładam jeszcze namiot na podłodze by odparowały z niego norweskie deszcze :( 893 km
  10. dzień 14 leje i wszystko jest przesiąknięte wilgocią. żeby chociaż przestało na kilka minut to mógłbym wyjść na zewnątrz i spakować namiot - nic z tego. jestem przemarznięty i niewyspany... zimne krople spływają mi po szyi i plecach gdy pakuję w pośpiechu wszystkie rzeczy. wystarczy że wyjąłem na moment śpiwór z namiotu i juz wiem że wieczorem czeka mnie spanie w mokrym. jadę w kombinezonie przeciwdeszczowym ale pod spodem jestem mokry bo zanim go założyłem to zdążyłem zmoknąć :clap: ale jest fajnie, cieszę się i jadę dalej :( przecież ta wyprawa to nic w porównaniu z tymi, które dopiero planuję... zresztą, wolę moknąć i przeżywać taką przygodę niż smażyć się plackiem na jakiejś egzotycznej plaży - tam umarłbym z nudów... w Borgund deszcz na krótko słabnie a momentami wręcz przestaje padać, bardzo się z tego cieszę bo do tego miejsca też chciałem dotrzeć i teraz mogę zrobić kilka zdjęć. jest tu najstarszy, zachowany w Skandynawii kościół Stav z 1180 roku! stare drewno pachnie... erą wikingów:) mogę wejść do środka i poczuć tą atmosferę. kościół ma dosłownie kilka metrów kwadratowych wewnątrz a zdjęcia są zakazane ze względu na szkodliwe światło flesza. udaje mi się później zrobić w trybie nocnym zdjęcie ołtarza. ruszam w dalszą drogę i znów zaczyna padać. jedyny suchy odcinek to 24,5 kilometrowy tunel - najdłuższy w Europie. później jadę w deszczu już do końca dnia. zatrzymuję się na nocleg niedaleko Kongsbergu. mam mokry sweter, śpiwór i namiot a deszcz stukający w namiot znów nie pozwala mi się wyspać... 342 km
  11. dzień 13 chyba nigdy się nie dowiem co straszyło mnie w nocy :clap: spakowałem się do wyjazdu i... utknąłem w dolinie na dobre 2 godziny! zjechać w dół było łatwo ale ciężko jest wydostać się obciążonym motocyklem pod górę. nawet gdy uda mi się pokonać jakiś odcinek pod górę to napotykam taką stromiznę, z którą Transalp nie jest w stanie sobie poradzić. tylne koło zakopuje się co chwila w miękkim podłożu więc muszę się wycofywać i szukać innego podjazdu. w pewnym momencie pomyślałem że moto pozostanie już tu na zawsze :( ale w końcu udało się. woda w układzie chłodzenia ma prawie temperaturę wrzenia i czuć przypalone sprzęgło, najważniejsze że wydostałem się na główną drogę. jest wczesne popołudnie i czuję się niewyspany. zjechałem trochę niżej z gór i czuję od razu że zrobiło się cieplej. jest tu mnóstwo górskich stawów więc zatrzymuję się nad jednym z nich. wystarczyło że położyłem się na chwilę na ziemii nad wodą by obudzić się po ponad trzech godzinach i to tylko dlatego że zaczyna padać. dzisiaj mam trochę leniwy dzień, organizm domaga się odpoczynku po sporych przebiegach jakie miałem w ostatnich dniach i krótkich nocach. nie przejadę dziś dużo, idę wcześnie spać, zaczyna się prawdziwa ulewa a ja... nie mogę zasnąć. tak głośno w namiocie od deszczu... te krople są gigantyczne a deszcz nie słabnie ani na chwilę. zasypiam nad ranem... 63 km
  12. dzień 12 jem wspólne śniadanko z nowymi kolegami po czym rozjeżdżamy się w przeciwnych kierunkach. dojeżdżam do miejscowości Sundalsora i odtąd droga prowadzi nad samym fiordem. z lewej strony drogi pionowa skała w górę a z prawej niska barierka i tafla wody fiordu kilkadziesiąt metrów niżej. docieram do Trollstigveien - drogi trolli. to górska serpentyna wijąca się pod górę z jedenastoma ciasnymi zakrętami. trzeba uwazać obciążonym motocyklem bo prędkość jest niewielka a pochylenie duże - winkle mają kąt 180 stopni. po wjechaniu wysoko w góry zaczyna się dużo łagodniejszy zjazd ale tu trzeba z kolei zwracać uwagę na przegrzewajace się hamulce. mój Transalp jest bardzo obciążony a ma tylko jedną tarczę z przodu. aby kontynuować podróż drogą 63 muszę przeprawić się promem przez fiord. przy okazji poznaję parę Szwedów, którzy zaczepili mnie bo miło wspominają pobyt w Polsce i zwiedzanie Krakowa :clap: dojeżdżam do fiordu Geiranger uważanego za najładniejszy w Norwegii i miejscowości o tej samej nazwie. tutaj wpada do fiordu wodospad siedmiu sióstr. spadająca woda rozdziela się w pewnym miejscu na siedem oddzielnych wodospadów. dziś zamierzam wjechać wysoko w masyw górski Jotunheimen co oznacza "Góry Olbrzymów". to najwyzsze góry w Skandynawii. wcześniej tankuję do pełna i ciepło się ubieram - na górze czeka na mnie śnieg! motocykl wspina się pod górę drogą, która zamykana jest dla ruchu od września do maja ze względu na opady śniegu co w połączeniu z dużym pochyleniem drogi stwarza niebezpieczeństwo. zapada szarówka gdy docieram w wysokie partie gór i coraz częściej widzę połacie śniegu leżące tuż przy drodze, od dłuższego czasu nie mijam żadnych pojazdów ani nie widzę śladów cywilizacji :( zauważam wąską ścieżkę i postanawiam skręcić by poszukać miejsca na nocleg. ścieżka kończy się ale wykorzystuję terenowe zdolności Transalpa i zjeżdżam w dolinę torując sobie drogę między dużymi głazami. rozbijam namiot niedaleko od dużej połaci śniegu i czuję jak przeszywa mnie zimno... to bedzie ciężka noc :crossy: ...długo nie mogę zasnąć. słyszę dziwne odgłosy - jakby stuki kamieni gdzieś niedaleko a echo w dolinie jeszce potęguje ten hałas. jestem pewien że to kamienie ale ktoś lub coś musi powodować że stukają o siebie. trochę się boję bo jest szaro, prawie ciemno a moja wyobraźnia pracuje... do tego zaczyna być mi coraz bardziej zimno i nie mogę zasnąć do 3-ej nad ranem. zawsze dużo myślę w takich chwilach... teraz myślę o tym że to bardzo dobrze że sobie radzę podczas tej podróży i że zawsze powstają jakieś problemy ale jeśli się pomyśli to zawsze też mozna znaleźć jakieś rozwiązanie. to tak pod kątem przyszłych wypraw... do Turcji i Iranu chcę się wybrać w lutym. wtedy będą tam znośne temperatury tzn poniżej 30-tu. muszę znaleźć jakiegoś kierowcę ciężarówki jeżdżącego w tamte strony, można by zapakować Transalpa na jadącego tam przy okazji TIRa by przejechać przez Polskę, Czechy i inne zaśnieżone w lutym kraje a poźniej już na dwóch kołach... to chyba dobry pomysł i nie powinno być drogo. jestem ciekaw co mnie tam czeka i gdy o tym myślę to czuje takie przyjemne napięcie. tym bardziej że chcę jechać sam. ...ale teraz próbuję zasnąć, bo od kilku dni czuję że organizmowi brakuje regularnego snu. to jasne że na żadnej takiej wyprawie nie można wypocząć fizycznie - wręcz przeciwnie :( ale ja odpoczywam wewnętrznie - bo jestem sam ze sobą. wiele osób nie mogło mi uwierzyć że wybieram się sam a niektórzy wręcz stukali się w głowę. ale je lubię sam... jestem zdany tylko na siebie i dobrze mi z tym. mogę się sprawdzić, wierzę w siebie :clap: zimno mi... 408 km
  13. dzień 11 między Lofotami a południową częścią Norwegii nie ma specjalnych atrakcji, jest za to spory kawałek drogi do pokonania. ten dzień spędzam prawie bez przerwy na motocyklu, zatrzymuję się w Trondheim i robię spacer wokół katedry Nidaros. byłem tu dwa lata temu więc nie wchodzę już do środka, bo powinno się poświęcić na katedrę co najmniej pół dnia. nigdy mnie nie pociągały zabytki, bo wolę raczej dziką przyrodę ale katedra w Trondheim naparwde robi niesamowite wrażenie. jej budowę rozpoczęto w czasach wikingów w 8 wieku i w międzyczasie strawiło ją kilka pożarów. dziś jest ogromna i fascynująca. w tych stronach zapada już zmrok w nocy ale postanawiam kontynuować jazdę. tuż za Trondheim spotykam łosia przebiegającego przez drogę. podświetliłem go jeszcze długimi by się dokładnie przyjrzeć ale szybko uciekł w las. w Oppdal skręcam w droge nr 70 na zachodnie wybrzeże. trudno jest znaleźć dobre miejsce na na nocleg ale po krótkiej jeździe zauważam cztery motocykle na fińskich numerach i cztery postacie śpiące w śpiworach na ziemii. mi też nie chce się już dziś rozbijać namiotu. zasypiam więc w śpiworze na trawie obok fińskich jeźdźców :( 726 km
  14. dzień 10 Lofoty są niesamowite, im dalej wjeżdżam w wyspy tym widoki są ciekawsze. często trafiam na piaszczyste plaże a woda jest tak nieskazitelnie czysta i ma tak żywy lazurowy kolor jakiego nie widziałem jescze nigdy w życiu :( kapię się na jednej z plaż i wypływam dalej w morze a w oddali widzę majestatyczne skały pionowo wyrastające z wody. tam daleko woda jest na tyle głęboka że przybiera ciemnogranatowy kolor a szczyty skał toną w chmurach tworząc niesamowicie posępny krajobraz. pamiętam takie sceny z kina, z "Władcy Pierścieni". niestety po południu pogoda się psuje a chmury bardzo się obniżają, nawet do poziomu stu metrów nad wodą i zasłaniają widok na wyspy. czasem widać tylko kontury skał, dzięki czemu mogę sobie wyobrazić jakie widoki czekałaby na mnie tu przy bezchmurnym niebie. dojeżdżam do Moskeness i tu na chwilę wychodzi słońce ukazując niesamowity widok!! wiem że na pewno przyjadę tu jeszcze :( w Moskeness wsiadam na 3,5 godzinny prom do Bodo, który dopływa na miejsce o 2-giej nad ranem. jest dość widno a droga dobra więc jazda znów sprawia mi dużo frajdy :clap: po godzinie jazdy mijam tablicę informującą mnie że za dwa kilometry przekroczę koło podbiegunowe - to świetne miejsce na nocleg. zjeżdżam z drogi i rozbijam namiot w promieniach porannego słońca. krajobraz jest tu księżycowy, gdzie okiem sięgnąć ani jednego drzewa i wszędzie leżą ostre kamyki mieniące się w świetle. dawno nie miałem tak miękkiego posłania dzięki porostom, którymi pokryty jest tu każdy skrawek ziemii i którymi żywią się renifery. 502 km
  15. dzień 9 budzi mnie ostre słońce i jest naprawdę ciepło mimo że jestem blisko tysiąc km na północ od koła podbiegunowego. woda w strumieniu jest przeraźliwie zimna ale od razu stawia mnie na nogi :crossy: dojeżdżam do Alta i muszę rozkręcać całą przednią owiewkę - przepaliła się żarówka. zajmuje mi to 1,5 godziny a jeszcze dziś chcę dojechać na Lofoty. w ciągu dnia jest naprawdę gorąco jak na te strony: ponad 20 stopni! na stacji benzynowej widzę gazetę codzienną z artykułem o rekordowych temperaturach na północy Norwegii :clap: z motocyklowych spodni wypinam ocieplacz i jedzie się w miarę znośnie - jestem zdecydowanie zimnolubny i zawsze lepiej znosiłem -20 niż +20 :( tuż przed Narvikiem zostawiam E6 i skręcam na Lofoty, jest północ i robi się szaro a ja nie chcę stracić tych widoków więc zatrzymuję się na nocleg nad wodą :( 638 km
  16. dzień 8 jest serwis opon, jest Kurt i... jest opona ;) Metzeler Sahara Enduro, cena 1500 NOK!! (ok. 750 zł) bez montażu bo... nie mają wyposażenia do montażu opon motocyklowych... wyrobiłem sobie taką pozytywną cechę, że gdy znajduję się w sytuacji, na którą nie mam wpływu to przyjmuję ją ze spokojem taką jaką jest... próbuję jednak zbić trochę cenę i w rezultacie zostawiam za sobą Tana Bru z portfelem lżejszym o 1100 NOK i oponą założoną z tyłu na kufer przez co obaj wyglądamy z Transalpem jak para włóczęgów dalekiego zasięgu :crossy: jeśli będzie potrzeba to zdemontuję tylne koło i pojadę z nim jakąkolwiek komunikacją do jakiegoś serwisu - choćby był oddalony o kilkaset km, tam zmienią oponę a później wrócę do motocykla... najważniejsze że jest opona. jadę na Nordkapp! jestem już na drodze E69, która mnie tam zaprowadzi i po raz pierwszy widzę tak liczne stada reniferów. muszę uważać bo nie boją sie one ludzi i nie uciekają przed pojazdami tylko stoją na drodze wpatrując się z zaciekawieniem w nadjeżdżający motocykl :clap: droga na Nordkapp jest idealna na motocykl! znów zakręty i świetna nawierzchnia. Transalp pokonuje winkle w głębokim pochyleniu tak jak to tylko możliwe dla motocykla o wysoko położonym punkcie ciężkości. mam szczęście bo towarzyszy mi świetna pogoda już od kilku dni, dzięki czemu widoki są niesamowite. po przebyciu 6-cio kilometrowego tunelu i kilkudziesięciu km zakrętów zatrzymuję motocykl na przylądku północnym Nordkapp! :( przede mną znów Ocean Arktyczny i gdzieś tam biegun północny, na który też chciałbym kiedyś dotrzeć :clap: dopiero na mapie widać jak długą drogę przebyłem... wreszcie mogę sam dotknąć żelaznego globusa, który tyle razy widziałem na różnych zdjęciach... to półmetek mojej podróży, spędzam tu dwie godziny i ruszam w drogę powrotną... składam w winklach rozpędzony motocykl, ciesząc się jazdą lecz nagle za jednym z zakrętów zauważam na poboczu trzy renifery, które wchodzą na drogę. błyskawicznie wciskam przednie hamulec a Transalp nurkuje tak głęboko że w lusterkach widzę niebo :( już widzę, że się nie wyrobię więc wciskam lekko tylny pamiętając o łysym bieżniku. w takiej sytaucji trudno jest wyczuć właściwą siłę hamowania gdy tył motocykla nagle jest bardzo odciążony i chce do góry... starałem się to zrobić lekko ale nagle poczułem jak tylne koło idzie w lewo na spacer... błyskawicznie odpuszczam tylny hebel i czuję jakby mocne kopnięcie z boku i moto wraca na swój tor jazdy. odruchowo unisołem się już na podnóżkach by bezpiecznie upaść na szczęście udało się utrzymać w pionie ;) zwierzak zorientował się w zagrożeniu dopiero w odległości kilku-, killkunastu metrów i zwiał :) warto jednak zmienić oponę... ok. 30 km na południe od Nordkapp jest miasteczko Honningsvag. tankuję tu paliwo kilka minut przed zamknięciem stacji benzynowej. jest już weekend, piątek, kilka minut przed 23-cią. pytam sprzedawcę czy jadąc E6 na południe mam szansę trafić jutro na czynny serwis motocyklowy. okazuje się że nie ale tu na miejscu zna chłopaka pracującego w serwisie opon, który (podobno) jest specjalistą od opon motocyklowych... wykonujemy krótki telefon i po kilku minutach facet od opon przyjeżdża starym wojskowym autem!! jak się okazuje moja radość jest przedwczesna... koleś ma dwie lewe ręce do tej roboty i zachowuje się jakby pierwszy raz w życiu miał motocyklowe koło w ręku. za pomocą łyżek masakruje mi tylną felgę próbując założyć nową oponę (starą rozpruł na strzępy na brzegach - nie mógł jej zdjąć). na moje sugestie by to zrobic na urządzeniu do wymiany opon samochodowych twierdzi że się nie da. trudno - nie będę się kłócił z (podobno) fachowcem. w międzyczasie opowiada o problemach życia tutaj (czyt.: alkohol taki drogi!) i że kilka lat temu, jako marynarz był w Gdańsku na manewrach morskich gdy Polska wstąpiła do NATO. tak sobie gadając udaje nam się wepchnąć oponę na swoje miejsce przy użyciu niemałej siły a ja oddycham z ulgą - znów przedwcześnie :( po napompowaniu słyszymy...: psssssss! uszkodziliśmy dętkę! widzę że facet zrezygnowany patrzy na zegarek i chyba ma zamiar zbierać się do domu (jest prawie 2-ga nad ranem). wybijam mu to z głowy na tyle skutecznie że jest gotów dać mi piankę uszczelniającą na co też się oczywiście nie godzę. to tymczasowe rozwiązanie, które pozwala dojechać z przebitą oponą do najbliższego serwisu i to z prędkością 40 km/h ...a ja mam kilka tysięcy kilometrów do domu co tłumaczę mu bardzo, bardzo łopatologicznie i udaje mi się go namówić na założenie koła na urządzenie do wymiany opon samochodowych. ...oponę zdjęliśmy w 1 minutę! ;) zakleiliśmy dętkę i założyliśmy oponę z powrotem w max 2 minuty!! facet bąknął tylko pod nosem "much easier"... :) rozstajemy się o 3 nad ranem - on bogatszy o doświadczenie w wymianie opony w motocyklu a ja uboższy o pieprzone 650 NOK!!! jadę jeszcze przez 2 godziny po czym zatrzymuję się na nocleg nad jednym ze strumieni. wiem że nie pośpię długo więc tym razem po prostu wchodzę w śpiwór i zasypiam na trawie obok Transalpa :( 578 km
  17. dzień 7 wydaje mi się że bieżnik w tylnej oponie wprost niknie w oczach. na szczęście pogoda jest dobra, nie pada i asfalt jest suchy. tuż przy rosyjskiej granicy znajduje się ogromny park narodowy Saariselka. to prawdziwa pustelnia. podobno żyje tu kilku samotników utrzymujących się z poszukiwania złota. złoża są już wyeksploatowane ale znajdują coś od czasu do czasu, dzięki czemu mogą przeżyć przez jakiś czas. nie ma tu dróg - są leśne dukty. bardzo łatwo się zgubić w tej głuszy więc zaopatruję się w mapkę w informacji turystycznej i ruszam Transalpem przed siebie. kilka razy ląduję w błocie ale zawsze udaje mi się jakoś wyjechać, muszę omijać strome podjazdy bo załadowany motocykl wraz ze mną waży sporo powyżej 300 kg. po kilku godzinach terenowych zmagań wracam umorusanym motocyklem na asfalt. okolice jeziora Inari są zamieszkiwane przez dużą liczbę Saamów z fińskiej części Laponii. dlatego spotykam co jakiś czas ich charakterystyczne namioty a na poboczach pojawia się coraz więcej reniferów. trasa, którą się poruszam to E75-4 i prowadzi w stronę Nordkapp ale ja skręcam w boczną drogę nr 971. Nordkapp to nie jedyny cel mojej podróży. chcę także dotrzeć do Murmańska w Rosji i choćby popatrzeć na bazę okrętów podwodnych, które fascynują mnie od zawsze. 971 to droga przez pustkowie... zatrzymuję się przy jednym z jezior na kąpiel i po raz pierwszy w życiu doświadczam tak głębokiej ciszy. jest słonecznie, bezwietrznie i wokół nie ma żywego ducha. mam wrażenie że usłyszałbym trzask łamanej gałązki z odległości kilometra choć nic takiego się nie dzieje. byłbym gotów uwierzyć że jestem teraz jedyną żywą istotą na ziemii, nie zapomnę tego momentu chyba nigdy... po godzinie znów ruszam w drogę i zatrzymuję się dopiero w Kirkenes, już w Norwegii. stąd jest już rzut kamieniem do granicy. mój plan jest taki aby przenocować gdzieś w okolicy a rano ruszyć do Murmańska tak by tego samego dnia wieczorem wrócić do Norwegii. postanowiłem jednak dziś dojechać w okolice przejścia granicznego i tu spotkało mnie rozczarowanie... nie wystarczy wiza! muszę mieć też zaproszenie! przekroczyć granicę w tym miejscu bez zaproszenia mozna tylko w celach służbowych lub jako zorganizowana grupa turystyczna. a ja nie wjadę do Rosji ani dziś ani jutro! odprawiają mnie z kwitkiem... szkoda, strasznie się nakręciłem na Murmańsk. dla poprawy humoru ruszam na północ wzdłuż granicy norwesko-rosyjskiej. wszędzie trafiam na mnóstwo zakazów. zakaz fotografowania, zakaz jakiegokolwiek kontaktu z osobami po drugiej stronie granicy, zakaz używania telefonów komórkowych... wszędzie grożą karą, aresztem, grzywną... a granica biegnie w płytkiej do kolan rzeczce Jakobselv o szerokości kilku metrów, którą można przejść w kilkadziesiąt sekund. po drugiej stronie rzeczki widzę rosyjskie słupy graniczne. poruszam się rzadko uczęszczaną szutrową drogą i tak docieram do miejsca o nazwie Grense Jakobselv nad Morzem Barentsa, które jest częścią Oceanu Arktycznego. niesamowite miejsce!! gdzieś tam przede mną spoczywa na dnie wrak "Kurska" - okrętu podwodnego o napędzie atomowym, który zatonął kilka lat temu po eksplozji na pokładzie... czuję ostre polarne powietrze w płucach i chyba mija mi już żal po tym jak wybito mi z głowy wypad do Murmańska. wracam tą samą drogą i na stacji benzynowej w Kirkenes już widzę że na tylnej oponie nie przejadę dużego dystansu. po środkowej części bieżnika pozostało wspomnienie i opona bardziej przypomina teraz racingowy slick niż enduro. dziś jest już późno ale jutro muszę coś z tym zrobić, choć na razie jeszcze nie wiem co. dalsza jazda dostarcza mi tak niesamowitych wrażeń że kompletnie zapominam o oponie. pusta droga prowadzi przez górzysty teren, asfalt jest idealnie gładki a zakręty są tak idealnie wyprofilowane, że manetka gazu sama prosi się o maksymalne odkręcanie :crossy: czuję niesamowity kop adrenaliny i czuję w sobie tyle radości z jazdy przy składaniu się w winklach że chciałbym tak bez końca... do tego słońce, którego rąbek jest widoczny na niebie pomimo że dawno już minęła północ daje nieziemską czerwoną poświatę i kochana nitka asfaltu jest skąpana w świetle nawet nocą. przez kilkadziesiąt kilometrów nie mijam nikogo i droga nalezy tylko do mnie :clap: mimo to mój słuch nie traci na czujności i zawsze jest zdolny wyłowić przyjazne dźwięki... tak jest i tym razem :( przez moment wydaje mi się a po chwili jestem już pewien gdy widzę daleko w lusterkach daleki ale szybko zbliżający się świetlny punkcik... coraz głośniej słychać znajome, kochane wiuuuu... tak pracuje tylko rzędowa czwórka wkręcana na wysokie obroty. motobrat!! na tym pustkowiu!! mój prędkościomierz nie działa ale znam swojego Transalpa i wiem że teraz wyciskam z około 150 km/h... ścigacz idzie tak ok. 200 km/h i mija mnie bez zwalniania. w ułamku sekundy zauważam tylko wysunięte dwa palce znad manetki w geście pozdrowienia... Yamaha R6. zauważam ją kilka km dalej na przydrożnym parkingu i po chwili gadamy jak starzy kumple :( i znów okazuje się że motocyklista zawsze może liczyć na pomoc nawet gdy podróżuje samotnie... dostaję namiar do faceta o imieniu Kurt, który prowadzi serwis opon w Tana Bru - to po drodze na Nordkapp!! - i ma mnóstwo opon także do motocykli. chłopak zostawia mi do siebie numer gsm - gdyby w Tana Bru nie było rozmiaru do Transalpa to mam do niego dzwonić a on znajdzie mi oponę gdzieś na trasie mojej podróży! zaopatrzony w dobre informacje ruszam dalej i w połowie nocy docieram w okolice Tana Bru... 611 km
  18. dzień 6 kieruję się w stronę granicy z Finlandią. na głównej drodze Szwecji - E4 - jest dość spory ruch jak na te strony. na przydrożnym parkingu trafiam na tablicę Nordkapp 809km. dla mnie Nordkapp oddalony jest jednak o znacznie większą odległość. teraz kierunek pólnocny zamienię na północno-wschodni: tam gdzie spotykają sie trzy granice tzn. fińska, norweska i rosyjska. Finlandia wita mnie klimatami jakby polskimi: sprzedawca na stacji benzynowej ma skwaszoną minę a w toalecie brudno. I po Szwedkach pozostaje mi jedynie wspomnienie (wesołe, otwarte, zadbane, okrągłe "tu i tam" i słodko opalone na brzoskwinkę). kobiety w Finalndii są generalnie mało ciekawe... zaczyna mnie martwić tylna opona. to Heidenau Enduro. zostało już na niej niewiele bieżnika, który bardzo szybko się ściera na ostrym skandynawskim asfalcie. przede mną mało cywilizowany odcinek drogi i może być problem z kupieniem opony. jeśli ta wystarczy na ok. 2-3 tysiące km to byłoby dobrze, bo będę już w drodze powrotnej przez Bodo i Trondheim w Norwegii a tam powinienem dostać oponę bez problemu. na razie... jadę dalej. w Rovaniemi mieszka Świety Mikołaj! :clap: ...i zarabia tu niezłą kasę. funkcjonuje tu Santa Park i kręci się cały przemysł upominkowo-pamiątkowy. bardzo chciałem zrobić sobie kiczowato przesłodzone zdjęcie z prawdziwym Mikołajem (17 EUR) - niestety nie miałbym co z nim zrobic, bo było w formacie A4 ...za duże by spakować na motocykl :( pamiętam to miłe napięcie jakie towarzyszyło mi w wigilię w oczekiwaniu na Mikołaja gdy byłem mały, nie mogłem się na niczym skupić... dziś jestem już dużym chłopcem :crossy: ale też często towarzyszy mi to uczucie - przed snem ...gdy wiem że na następny dzień czeka mnie motocyklowa podróż taka jak ta:) droga wzywa mnie dalej na północ. tej nocy rozbijam namiot w kompletnej głuszy, daleko od Rovaniemi. noc jest tak jasna że trudno mi zasnąć. w namiocie jest widno jak w dzień. bardzo się cieszę z tej wyprawy choć myślę już o następnych: przez Turcję do Iranu oraz Islandia. Obydwie w przyszłym roku :( Nordkapp to tylko dziecinna przejażdżka w porównaniu z Iranem. tam to będzie dopiero przygoda. tym bardziej że też chcę podróżować sam. do towarzystwa wystarczy mi mój motocykl... 498 km
  19. dzień 5 w miejscowości Vilhelmina wróciłem na drogę Inlandsvagen. leje deszcz... na jednym z przydrożnych parkingów spotykam 2 niemców, jeden na starym Intruderze, drugi na DR. trochę im się zaspało i zwijają namiot dopiero w południe. uśmiałem się na ich widok bo wygladali jak dachowe kocury :( golarki ani grzebienia nie mieli w rękach od kilku dobrych dni a deszcz w połączeniu z drogowym pyłem też zrobiły swoje. pomyślałem sobie zaraz że ja przecież też wyglądam tak samo...:( ostrzegli mnie przed reniferami, które stadami wychodzą na drogę dalej na północy. jeszcze nie przejadły mi się monotonne śniadanka: zjadam suche mussli i popijam dokupionym jogurtem. staram się by było kalorycznie – potrzebuję sporo energii, podczas jazdy organizm się wychładza i szybko tracę kalorie. dziś przekroczę koło podbiegunowe i chcę zatrzymać się na krótko w Jokkmokk – to główny ośrodek Saamów czyli rdzennych mieszkańców Laponii. często są nazywani Lapończykami ale to błąd. ta kraina to Laponia ale jej mieszkańcy nazywają się Saamowie. 100km przed Jokkmokk spoglądam na licznik i... widzę prędkość 0 km/h choć moto pędzi około 120. zerwała się linka prędkościomierza. to problem bo jednocześnie nie działa licznik przebiegu kilometrów, na podstawie którego szacowałem ile paliwa w baku pozostało mi od ostatniego tankowania. źle... ale jadę dalej:) od teraz przebieg będę liczył według mapy. w Jokkmokk polecam muzeum Laponii!!! w tych stronach w czasie zimy popularnym pojazdem jest skuter śnieżny więc bez trudu znajduję serwis tych skuterów za Jokkmokk. okazuje się że naprawiają też motocykle ale akurat linki prędkosciomierza nie mają a jej zamówienie może byc zrealizowane w ciagu ok. 5 dni. facet był na tyle miło zaskoczony wizytą motocyklisty z PL że obdzwonił serwisy w trzech najbliższych miastach jakie miałem przed sobą lecz niestety: linki nie mają. jadę dalej...:clap: tego dnia docieram do Lulea nad Zatoką Botnicką. 426 km
  20. dzień 4 przemarznięty zwijam namiot. w dodatku zaczęło padać więc w dalszą drogę ruszam w kombinezonie przeciwdeszczowym. wjeżdżam coraz wyżej a droga wije się pomiędzy ośnieżonymi górami i pojawiają się pierwsze renifery. na razie to pojedyncze sztuki - nie widać dużych stad. myślałem że wczorajszy odcinek to pustkowie ale dziś znalazłem się na prawdziwym odludziu. asfaltowa droga jest tu jedynym śladem cywilizacji. po godzinie jazdy i niesamowitych widokach droga zaczyna prowadzić w dół, dzięki czemu robi się cieplej. znów wjeżdżam w zalesiony teren i zatrzymuję się przy jeziorze. kąpiel sprawia że świetnie się czuję. jest tu tak pusto że bez skrępowania pływam nagi. muszę uważać by się nie przeziębić. profilaktycznie biorę po tabletce aspiryny rano i wieczorem. w ogóle podróżując samotnie nawet tak błaha rzecz jak przeziębienie może być poważnym problemem. nic mi nie grozi ze strony zwierząt ani ludzi, których spotykam niewielu a dziś prawie w ogóle. boję się tylko takich sytuacji, że coś mi się stanie np. przewrócę się motocyklem, połamię się i co wtedy... mam telefon choć jest wyłączony - oszczędzam baterię właśnie na wszelki wypadek. tak czy inaczej jestem stworzony do włóczenia się w pojedynkę i jestem teraz szczęśliwy... do pełni szczęścia wystarczy mi ukochany motocykl i nitka asfaltu wijąca się po horyzont :( 357 km
  21. dzień 3 staram się jak najmniej tracić czasu na poranne zwijanie obozowiska, ciągnie mnie ku drodze... jeszcze tylko mycie zębów i zaraz uruchamiam silnik :clap:. coraz bardziej oddalam się od cywilizacji... po dojechaniu do Stromsund zostawiam Inlandsvagen i kieruję się drogą nr 342 w stronę norweskiej granicy. tu już jest naprawdę pusto... po przejechaniu kilkudziesięciu km skręcam w stronę kanionu, o którym wyczytałem wcześniej. tu już nie ma asfaltu. droga pokryta jest szutrem i muszę bardzo uważać, bo przy prędkości powyżej 50 km/h motocykl zaczyna tańczyć na drobnych kamykach. nawet nie myślę o posługiwaniu się którymś z hamulców. po ok 30 km szutru docieram nad kanion, gdzie z daleka już słychać łoskot wodospadu. widok jest niesamowity... tony wody nieustannie lecą w przepaść tworząc przy tym wszechobecną mgłę wodną. jestem tu sam ale gdybym chciał odezwać się do kogoś to musiałbym przekrzyczeć ten żywioł... kończy się paliwo. po przejechaniu kilkunastu km szutrową droga doprowadza mnie z powrotem do asfaltowej 342. na prawie pustym baku dojeżdżam do stacji benzynowej w Gaddede. stacje są zamykane dość wcześnie ale na prawie każdej z nich jest dystrybutor z możliwością samoobsługowego tankowania kartą kredytową. jest północ, widno jak w dzień, jestem kilka km od norweskiej granicy i wjechałem w górzysty teren... strasznie zimno ale droga prowadzi coraz wyżej co oznacza dalszy spadek temperatury. tej nocy przespalem tylko ok. 3 godzin. długo nie mogłem zasnąć z zimna, obudziłem się po godzinie snu by założyć spodnie motocyklowe i kurtkę, czyli ubranie które służy mi do jazdy ale pozwoliło mi to ogrzać się tylko na następną godzinę. ciało bardzo się wychładza podczas snu... zwłaszcza wtedy gdy od ziemii dzieli mnie tylko podłoga namiotu i 0,5 cm karimaty. ...trudno też zasnąć gdy noc ciągle widna. ...ale jestem szczęśliwy i nie zamieniłbym tego na ciepłe łóżko :( 751 km
  22. dzień 2 wyjeżdżam dopiero o 14-ej. kieruję się na północ. chcę pominąć atrakcje południowej Skandynawii, bo byłem już tu kilka razy. wybieram Inlandsvagen - drogę nr 45, przecinającą Szwecję wzdłuż, biegnąca środkiem kraju. lasy, lasy, lasy... ogrodzone wzdłuż drogi siatką aby zwierzaki nie wychodziły na jezdnię. świetny pomysł, choć nie w pełni skuteczny... wyjechałem późno więc dystans tego dnia nie będzie powalający ale przecież nie muszę się nigdzie spieszyć. kilkanaście km za Ludvika znajduję świetne miejsce na nocleg: duży, przydrożny parking i jezioro 100m dalej. zdążyłem rozbić namiot gdy na parking podjechał autobus zapakowany szwedzkimi emerytami wracającymi z folksfestival w Orebro. gdy mnie zobaczyli i wypytali o cel samotnej podróży to zaraz już jadłem pyszną kolację dla strudzonych wędrowców :clap: ...było dużo i dobre :( od tego miejsca dzień zaczął się juz znacznie wydłużać - zmrok zapadł po 23ej. 330 km
  23. dzień 1 mam za sobą nieprzespaną noc - z Warszawy wyjechałem środku nocy. trudno mi było zapakować wszystkie rzeczy na motocykl ale w końcu udało się choć z części bagażu musiałem w ostatniej chwili zrezygnować... mam ze sobą: namiot, śpiwór, karimatę, kombinezon przeciwdeszczowy, pokrowiec na motocykl na nocne ulewy, 3 pary skarpetek i bielizny, sweter, 2 T-shirty, lekkie spodnie polarowe do spania, lekarstwa, mapy, przewodniki, 2 paczki mussli, 5 snickersów, 5 małych konserw, kilka suszonych kabanosów i to co na sobie: buty Daytona Road Star GTX z Gore Tex'em, trójwarstwowe spodnie z ocieplaczem Roleff, kurtkę Bering, pas nerkowy Vanucci z windstopperem, kask integralny Shoei Raid. jest też oczywiście coś dla Transalpa: litr oleju, spray do łańcucha, nowy łańcuch i zębatki i podstawowe narzędzia. jest 8 rano i czekam na terminalu w Gdyni na wjazd na prom. jestem niewyspany i mam ochote zakopać się pod kołdrą w kajucie i spać bite 10 godzin... poki co na prom wjeżdżają czterokołowe konserwy w wiekszości zapakowane ekwipunkiem zbieraczy jagód ale przed 9-tą Transalp też jest już na pokładzie przymocowany do podłoża gdyby miało mocniej bujać. jestem jedynym motocyklistą tego dnia na promie. ...spało się świetnie - zresztą kołysanie jeszcze bardziej uprzyjemnia sen a ja uwielbiam spać :crossy: ale tęsknie już do motocykla, który czeka na mnie pokład niżej. krótko po 19-ej opuszczam terminal w Karlskronie i kieruję się do Jonkoping, gdzie mieszka moja przyjaciółka i gdzie spędzę ostatnią noc pod dachem :clap: po drodze zbieram liczne, śmiertelne żniwo przez komary, których jest tu mnóstwo... droga - jak w całej Szwecji - idealna, gładka jak stół, zero dziur ani kolein i wspaniale wyprofilowane winkle :( w Jonkoping przepyszna kolacja :( przejechałem 640km (W-wa - Gdynia, Karlskrona - Jonkoping)
  24. opis wyprawy i wiecej fotek pojawi sie za kilka dni :buttrock:
  25. wlasnie wrocilem! :buttrock: 8 tys km wloczegi przez Szwecje, Finlandie i Norwegie... zreszta... sami zobaczcie! w wyprawie udzial wzieli: Hubert'76 + Transalp'93 :D
×
×
  • Dodaj nową pozycję...