Robas Opublikowano 19 Listopada 2012 Udostępnij Opublikowano 19 Listopada 2012 niebawem wrzucę tekst Cytuj WWW.WGM.NET.PL Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Robas Opublikowano 22 Listopada 2012 Autor Udostępnij Opublikowano 22 Listopada 2012 UKRAINA 2012 Już nawet nie pamiętam skąd wziął się pomysł na Ukrainę. Pewnie wpadłem gdzieś w necie na jakąś relację. No i oczywiście miałem okazję obejrzeć świetny zwiastun Czarnobyla do którego niestety nie udało się dojechać z powodu braku czasu, a to za sprawą fatalnych dróg w Karpatach od razu po przekroczeniu granicy w Krościeńku. Wycieczkę po Prypeci i Czarnobylu mieliśmy umówioną na 3 maja o 8.00 a 2 maja wieczorem mieliśmy jeszcze 300 km do Kijowa. Gdyby nie fatalny stan dróg wszystko poszłoby według planu. Pomimo tego, że główny cel wycieczki nie wypalił, wyjazd i tak przeszedł moje największe oczekiwania. Zbieg okoliczności tak pokierował naszą podróżą, że było bardzo ciekawie. A może po prostu zawsze tak jest na Ukrainie?... Na pewno jeszcze to sprawdzimy…29 kwietniaPunkt spotkania – moje podwórko, planowany czas wyjazdu godz. 6.00, oczywiście wyjechaliśmy coś koło 6.45 Po drodze fotka w Turku przy kominach elektrowni i pociskamy dalej. Bardzo gorąco, później jak się okaże, będzie tak samo każdego dnia aż do przedostatniego. Kask ciśnie mnie w głowę bo jest nowy i jeszcze w nim nie jeździłem także po ściągnięciu miałem ładne wzorki na głowie. Zastanawiam się czy dam w nim radę ale na drugi dzień jest ok. W Sulejowie spotykamy się z nowym kolegą Darkiem z Piaseczna, który zdecydował się tydzień przed wyjazdem lecieć z nami. W rozmowie telefonicznej mówił, że płynnie rozmawia po Rosyjsku bo często jeździ na Białoruś więc trafiliśmy w 10, gdyż ani ja ani Kuba nie „gawari pa ruski”. Później będzie naszym tłumaczem – lepiej trafić nie mogliśmy. We wzmocnionym składzie FZ6,DL 1000 i 990 adv zmierzamy nad Solinę gdzie na chwilę ma dojechać Wojtek z Rzeszowa na VFR 800 z którym już na niejednej stacji w Europie tankowałem Przyjeżdżamy na miejsce i mała ‘gamela’ bo nie bardzo kojarzę w którym hotelu zamówiłem nocleg, , jazdy muszą być Wieczorkiem idziemy nad tamę gdzie oczywiście ładujemy browarki i spożywamy wieczorną strawę.30 kwietniaRano po próbie alkoholowej okazuje się, że są jeszcze pozostałości % ale szybko wietrzejemy i ruszamy na niedaleką granicę. Tam oczywiście przeciskamy się na sam przód kolejki i bez problemu załatwiamy odprawę. Jedynie tylko celnik miał problem i coś marudził…Przekręcam kluczyć, zapłon, sprzęgło, jedynka i gaz –jesteśmy na Ukrainie o której marzyłem już od paru ładnych miesięcy - przygodo witaj! Daras wyciąga ręce i się przeciąga, mówiąc: „Tu na wschodzie odpoczywam”, a to z racji tego, że często bywa na Białorusi. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze z Kubą co tak naprawdę ma na myśli.Pierwsze co nas uderzyło po przekroczeniu granicy to ogromne dziury w nawierzchni. Naczytałem się o tym ale nie sądziłem, że można aż tak… Praktycznie tam nie ma dziur w asfalcie tylko są dziury gdzie miejscami jest asfalt. Ludzie jeżdżą tutaj jak gdyby wszyscy byli na % od prawej do lewej i z powrotem. Śmiesznie wygląda autobus który tak jedzie pełen stojących ludzi w środku i wszyscy się kiwają Nie udaje mi się ominąć jednej ogromnej dziury i całym impetem mocno tylnym kołem uderzam w nią a Kuba zaraz po mnie z tym, że jemu aż mocowanie rejestracji się łamie i mamy małą awarię. Obok przy trasie ludzie ręcznie pracują w polu a zamiast ciągnika używają koni z bronami. Kuba szybko robi patent i ruszamy dalej.Jedziemy parę godzin odcinkiem jakiego jeszcze nie widziałem, prędkość rzędu 20-30 km na godzinę, potem kawałek super drogą przez długą wioskę w górach, która nagle się kończy i zaczyna się szuter z dużymi dziurami, który prowadzi na połoninę. Dobrze się składa, że w tym miejscu jest mały sklepik w którym kupujemy picie i trochę odpoczywamy, bo upał niemiłosierny chyba coś koło 32 st. Po chwili podjeżdżają dwa trans-alpy na polskich blachach, które mijaliśmy wcześniej jak stały pod knajpą. Kolesie szukają wyłącznie takich dróg Na całej Ukrainie spotkaliśmy tylko tych dwóch motocyklistów z Polski.W ogóle jest tam bardzo mało sprzętów, po drodze może widzieliśmy z 6 szt., no poza ruskimi, starymi sprzętami. Postanawiamy kawałek zawrócić i jechać inną drogą. W drodze powrotnej stoi krowa na drodze a za kilometr następna, biorę ją z lewej, Kuba z prawej, krowa ogłupiała i jedna i druga ładuje się Darasowi prosto pod koła, na szczęście bez kolizji. Na mapie ta droga zaznaczona była na żółto, co jednak niczego nie gwarantuje, gdyż większość dróg w Karpatach zaznaczonych na żółto to tragedia.Jedziemy dalej, droga nadal bardzo nie ciekawa. Zatrzymujemy się przy tamie zrobić fotkę i Kuba nie wytrzymuje, mocno wkurzony mówi cyt. „Kur.. nie jadę więcej tym motocyklem na Wschód z Wami!!! Zaraz zawracam i wracam do Polski.” Na co my z Darasem w śmiech Jednak dalej jedzie z nami, hehe, a co najlepsze nikt nie wie jak daleko jeszcze będzie taka nawierzchnia…Na szczęście po ok 25 km droga wraca do normy ukraińskiej oczywiście Do wieczora ostro lecimy bo plan był nocować pod szczytem Howerla co się jednak nie udaje. Zatrzymujemy się pod sklepem coś wypić i znowu tubylcy zadają te same podstawowe pytania, min. ile kosztują sprzęty. Jedziemy jeszcze stokilkadziesiąt kilimetrów i zatrzymujemy w hotelu. Na kolację solanka i obowiązkowa degustacja ukraińskich browarów. Czytałem, że nie mają za dobrych jednak bardzo pozytywnie się rozczarowaliśmy 1 majaWstajemy jak zwykle koło 8.00, dojeżdżamy jakieś 200 km kilometrów pod samą górę Howerla 2060m. Ostatni odcinek drogi to kamienie wielkości jajek lub pięści i błoto, jest hardcore dla fazera Tym razem Kuba nie marudzi a nawet ma banana na twarzy. Na końcu trasy robimy fotki i oczywiście Kuba wyhacza urodziwą czarnulkę, która od razu do niego leci Wchodzimy do połowy góry, gdzie też są fajne widoki, jednak dalej nie mamy sił bo upał cały czas powyżej 30 st. a ponadto czas nas goni gdyż w czwartek rano mamy być w Kijowie na wycieczce do Czarnobyla…Po wjechaniu do miasteczka wciągamy barszcz ukraiński, oglądamy dwie cerkwie ale tylko z zewnątrz bo są zamknięte i udajemy się na Kołomyję. Przed Kołomyją spotykamy Ukraińca na Uralu, chwilę rozmawiamy, szukamy korzeni hucuła Kubasa, pytamy o drogę miejscowych i latamy po centralnych zadupiach, tj. szuter, błoto itp. Penetrujemy opuszczone wioski, zapomniane cmentarze… Rozmawiamy ze starszymi ludzmi, którzy pamiętają czasy wojny za młodości… Nocujemy w Kołomyi.2 majaRano, po śniadaniu, w Kołomyi zwiedzamy cerkiew, muzeum pisanki i lecimy dalej na Chocim i Kamieniec Podolski. Droga o niebo lepsza. W Chocimiu zwiedzamy krasiwy zamek, gdzie akurat trafiamy na festyn Robi duże wrażenie. Tam walimy spore ilości kwasu bo upał niemiłosierny…Uderzamy na kolejny zamek w Kamieńcu Podolskim oddalony o kilkadziesiąt kilometrów. Ten zamek z zewnątrz również jest okazały ale w środku już mniej, niemniej tam też spożywamy duże ilości kwasu Na wyjeździe z Kamieńca zatrzymuje nas milicja bo do końca nie zatrzymuję się na stopie. Oczywiście żadne dokumenty ich nie interesują, szybka negocjacja kwoty i startujemy, milicjant chce żebyśmy ruszyli z gumy Po stukilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy do baru na kawę i tam się dopiero zaczyna folklor…. Po jakimś czasie podchodzi do naszego stolika Ukrainiec z wesołej imprezy obok na powietrzu. Rozmawiamy chwilę, mówimy mu co tutaj robimy i zaprasza nas na szaszłyka. Oczywiście korzystamy z zaproszenia bo lubimy się integrować poza tym dzień ma się ku końcowi. Na imprezie jest ponad 25 osób, jak się okazuje sama śmietanka z okolicznej miejscowości bo komendant milicji ma urodziny. Kuba rzuca temat, żeby zaśpiewać mu sto lat po Polsku, szybko wykonujemy ten repertuar. Kolesiowi bardzo się spodobało i zaraz namawia nas żebyśmy zostali na noc. Na dowidzenia dostajemy od komendanta 2 litry tamtejszego specyfiku Po jakiejś chwili zastępczyni komendanta z ekipą pilotuje nas na parking milicyjny na komendę. Zostawiamy tam motocykle a sami robimy foty przy radiowozach milicyjnych na kogutach. Czterech milicjantów stoi w szeregu przed nami i patrzą co się wyprawia, hehe. Ładujemy kufry do Uaza i milicjant odwozi nas jakieś niecałe 10 km do hotelu. Poznajemy Jurę, właściciela hotelu, który ma bardzo ładną dziewczynę i personel . Tam z przyjemnością zalewamy robaka 3 majaGdy Kuba rano wstaje z łóżka dopiero widzi jak się wczoraj w nocy pięknie rozebrał, .Rano w kufrze po wcześniejszej rozsypanej herbacie znajduję rozsypany cukier a na drugi dzień mam wszystko z kolei w kawie Ale to nic bo do końca wycieczki będą tam jeszcze wszystkie rzeczy w rozsypanej zupce błyskawicznej i piwie, hehe. Rano po śniadaniu czeka na nas wczorajszy Uaz, żeby zawieść nas po sprzęty. Chwilę rozmawiamy i akurat przychodzi kolega milicjanta, którego zabieramy przy okazji. Pyta się nas zdziwiony co my tutaj robimy-pewnie myślał, że coś zmalowaliśmy ale Kuba szybko wyprowadził go z błędu mówiąc, cyt. ”My jesteśmy kumplami komendanta” Na co on, że już o nic więcej nie pyta. Gdy jechaliśmy po sprzęty mieliśmy jeszcze trochę % gdy się badaliśmy alkomatem ale tu nas nikt nie ruszy, hehe. Wyjeżdżamy na Kijów, mamy jakieś niecałe 400 km. Po jakiś 50 km na drodze na posterunku wyhacza nas milicja, gdyż Kuba ich nie widzi i wyprzedza na linii ciągłej. Skubany chce nam dać dmuchać a Kuba i Daras nie są pewni czy do końca wytrzeźwieli. Na szczęście wszystko dobrze się układa. Jedziemy dalej. W sumie zapłaciliśmy za to, że Kuba wyprzedzał na pasach, których nie było Przed Kijowem roboty na autostradzie ale bierzemy korki środkiem i nie jest tak źle. Po robotach super jazda trzypasmówką do samego centrum i bez żadnego, ani jednego stania na światłach- szok. W centrum szukamy hotelu, ale jakoś docieramy do samych luksusowych po 180 euro za trójkę więc postanawiamy pojechać za miasto 25 km. Tam znajdujemy taki też wypasiony ale za 160 zł za jedynkę i postanawiamy, że do centrum pojedziemy taksówką za 40 zł i tak samo wrócimy, przynajmniej każdy będzie mógł wypić. Notabene później od taksówkarza dowiadujemy się, że prezydent ma swoją willę 100m od naszego hotelu. Kijów nocą jest rewelacyjny. Zwiedzamy centralne centrum, min. plac gdzie zaczęła się pomarańczowa rewolucja. Odwiedzamy knajpę motocyklową Kiev 66 gdzie dajemy ostro w palnik Wracamy nocą taksą, kolejny browar w hotelu i w kimono.4 majaRano podjeżdża pod nas taksówka i jedziemy znowu do Kijowa. W drodze powrotnej taksiarz mówi, że ci wszyscy milicjanci którzy stoją na wszystkich drogach dojazdowych do głównej, zamykają ruch na całej trasie, gdy prezydent jedzie te 25 km do i z pracy. Codziennie rano i popołudniu. Po prostu cudowna Ukraina Po południu wracamy do hotelu, pakujemy sprzęty, smarowanie łańcuch i w drogę. Do domu 1150 km. Wyjazd z Kijowa to znowu roboty drogowe ale tym razem jedziemy alternatywną trasą na północ w kierunku Łucka. Potężne korki mijamy rozrytymi poboczami. Później super trasa, wokół pustkowia i widoki po horyzont, droga prosta , pusta i dobra nawierzchnia. Grzejemy tak z jakieś ponad 300 km z prędkościami 160-180-200 Robi się ciemno i zbiera na burzę więc szukamy hotelu. Przedtem zajeżdżamy pod jakąś imprezę na zadupiu gdzie obok jest bankomat bo chcę gotówkę wypłacić. Zrobiło mi się trochę gorąco jak brałem sporo kasy a obok przyglądało nam się kilkudziesięciu nastukanych, podejrzanych ochlapusów , hehe. Potem dzień jak co dzień czyli browarkowanko 5 majaRano dojeżdżamy do Łucka gdzie penetrujemy zamek. Później wyjeżdżając wstępujemy do knajpki w której poznajemy dwie miłe Ukrainki. Jedna z nich pracuje w gazecie więc robi z nami pogadanke na temat wyjazdu i sporo fotek, powiedziała, że napisze o nas artykuł. Jestem ciekaw czy faktycznie, czy też się lansowała bo na moje to leciały na nas, chciały żebyśmy zostali w Łucku do jutra. A w ogóle to Hucuł miał największe powodzenie na Ukrainie, hehe, bo to jego rodzinne strony, chyba dlatego…Wyjeżdżamy w kierunku granicy, mamy ponad 100 km. Na ostatniej stacji zatrzymujemy się żeby zatankować. Nie zdążyliśmy zejść z motocykli a tu wpada dwóch kolesi na motocyklach. Mówią, że gonią nas z 5 km 200 km/h bo przejeżdżaliśmy obok nich na trasie gdzie mają mały zlot. Nie bardzo mamy czas ale wracamy się na chwilę. Jest ponad 20 sprzętów. Kolesie wyhaczają następnego motocyklistę, ale ten zatrzymuje się tylko na chwilę. Jeden gość z ekipy ma urodziny więc łapie go dwóch kumpli za ręce do tyłu a trzeci daje mu tortem w twarz, . Rozmawiamy robimy foty i zmykamy. Na do widzenia oczywiście znowu dostajemy flaszkę i przykaz, że mamy pić ich zdrowie w Polsce Przy odjeżdżaniu daje ostro na koło a że mam cały centralny kufer wypełniony alkoholem niemal wywracam sprzęta na plecy.Na granicy celniczka ukraińska męczy mnie znowu żebym pojechał na gumie ale zdecydowanie odmawiam po niedawnej przygodzie Znowu objeżdżamy puszki ale tylko połowę bo potem celnik nas ustawia. Jak to już jest tradycją zawsze jak wjeżdżam do Polski to zaczyna padać… Jedziemy do Piaseczna. Tam śmieszne łóżka w hotelu Można się poczuć jak w szpitalu. Wieczorem bujamy się po Warszawie Dodgem RAMem Darasa. Rano żegnamy się i w drogę. Późnym popołudniem docieramy do Chodzieży. Chętnych do przeczytania wersji ze zdjęciami zapraszam na www.wgm.net.pl po wcześniejszym zarejestrowaniu się Cytuj WWW.WGM.NET.PL Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.