Nawązując do tematu miałem przed miesiącem mało widowiskową ale dość ciekawą glębę biorąc pod uwagę okolicznosci, a było to tak...! Lęcę do kumpla(5km),jakieś 200metrów od kolegi domu pozdrawia mnie ręką jakiś nie znajomy piechór z plecakiem (pozdro dla kolegi), przed kumpla domem jest skrzyrzowanie.Wszyscy wiedzą że jest tam kubik piachu na drodze (ja też ) i dlatego zatrzymuję się tam posłusznie. Jest wszystko pięknie,również ta róża co kwitnie na 2 metry w górę na środku skrzyżowania. Niestety mam wzrok nieprzenikający przez kwitnącące kwaty , więc zapinam 1 bieg i się wychylam bo lustra nima a "krzak" skutecznie zasłania:i co widzę-Passat galopuje na mnie z prędkością 35km/h ,jest niczemu winny bo "krzaczysko rośnie"i zasłania wszystko-jemu też.Moje żelazo ma 350kg i potrzebuje "troszeczkę twardego" gruntu do zatrzymania. Jak wszyscy się domyślają przednie koło odjechało i pomimo 'dualu' zaliczyłem glebę (pewnie wyglądało to komicznie)przy jakiś 2-4km/h.Moto się przechyliło, a mi... nogi odjechały na piasku.Teraz najlepsze:próbuję podnieść moto ale żwir pod nogami rozwala cały plan-więc proszę"ziomali?" przy sklepie czy nie pomogą i słyszę "a na h*j było tak zapie**alać, ha ha". Więc szarpię się dalej sam , a te buraki się cieszą.Ale jednak ktoś podchodzi, człowiek którego mijałem 200m. wczesniej- wrucił się ładny kawałek i mi pomógł się pozbierać z tego g__na, gdy rosłe chłopaki pili piwo i chichrali się 10m dalej. Zal do siebie za małe doświadczenie w "cross country",do Zarządów że taki chlew na skrzyzowaniach i do tych pijaczków co chętnie na wino wezmą i tylko te chłopisko z tym plecakiem mnie buduje.