Skocz do zawartości

arnidude

Forumowicze
  • Postów

    54
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez arnidude

  1. Święte słowa Adam M. Tego o czym piszesz ja praktycznie wcale nie robiłem za co serdecznie żałuje… Magna dla mnie to był motor do jazdy. Skupiałem się na wojażach i wydatkach z tym związanych. No i oczywiście przeglądach ale tez niezbyt częstych. Każda awaria to był finansowy ból. Niechciany i naprawiany najmniejszym kosztem. Można wiec powiedzieć ze zaniedbywałem sprzeta… Kiedyś dałem koledze kajta na rozpoczęcie sezonu i przyciął szlifa. Poszła klamka, jeden kierunkowskaz, lampa przednia, obudowa zegarów, stopka i poharatało wydech. Co mógł zrobić lokalnie to zrobił ale część rzeczy jechała 2 miesiące ze stanow i wyszło go to wtedy ponad 3.000zl a było to chyba w 2002. Przyzwyczajony był do hebli z vulcana, depnal po magnowych, przednie kolo złapało piasek i potem cały dzień słuchałem marszu żałobnego Chopina. Pamiętam jak ojciec się ze mnie nabijał słowami: co się stało, Lenin umarł? Tak człowiek przeżywał. Od tamtej pory: motoru i żony nie pożyczam. Tak wiec części drogie. Jak się mieszka w stanach to tanie. Co do prowadzenia i wiatru to tez prawda. Lekko się tym motorem nie jeździło. Pamiętam jak kiedyś przy 180 wpadłem w koleiny. Motor zaczął wtedy mocno wężykować i zaczął bujać się na 2 pasach, mną rzucało na lewo i prawo, nogi spadły z podnóżek i tylko kurczowo utrzymywałem się kierownicy myśląc, ze nadchodzi koniec. Motor hamował jedynie biegiem. Ale to była wyjątkowa sytuacja. Nieprzekreślająca magny. Nie trzeba było jechać 180 po takiej nawierzchni i pogodzie. Tyle z bajek na dobranoc
  2. To prawda, mój ryj się bardzo cieszy. Ostatnio jak jechałem puszką i widziałem na trasie wystawioną do sprzedania to całe życie na VF przeleciało mi przez głowę :crossy: Stąd też zacząłem grzebać sobie w necie celem przypomnienia i trafiłem do was "rodacy" Ze wtajemniczonymi też prawda. Gdy kupowałem w 2000 większość myślała, że to zwykły chopper. Dopiero jaja robiły się malutkie jak ktoś siadał na kanapę z tyłu. Sam kilka razy jechałem jako pasażer i dziękuję. Dziwna sprawa, człowiek jak sam trzyma i prowadzi to nakręca go adrenalina a gdy siedzi z tyłu i kierujący ciśnie to strach staje się mocniejszy niż emocje... A inna sprawa, że jak się teraz ogląda coraz nowsze katalogi - to już takich pięknych maszyn nikt nie robi...
  3. Panowie, Przypadkiem trafiłem na stronkie i od razu powrócił sentyment do VF. Byłem szczęśliwym choć szczęście nie zawsze sprzyjało posiadaczem egzemplarzu Honda V65 Magna VF1100C a.d. 1984 (sprowadzona z Kanady) w latach 2000-2004. Zrobiłem nią wtedy ok. 55.000km. Najdłuższa trasa Lublin-Bidford on Avon UK w 2001r. (ok. 2000km w jedną stronę przy czym powrót z Calais do Polski ok. 1300km bez odpoczynku – tyłek wytrzymał). Nie będę się rozwodził nad przeżyciami, bo każdy z nas ma ich podobnie. Skupię się nad motocyklem. Zawiódł mnie w zasadzie raz. W miesiąc po kupnie zrobiłem ok. 3.000km. Jeździłem gdzie się da. Motor miał wtedy przebieg ok. 50.000km. Później miała być trasa dookoła Polski i z Lublina bez przeszkód dotarliśmy do Krakowa, gdzie padło sprzęgło rozrusznika. Motor normalnie pracował. Zatrzymałem się po czym po uruchomieniu w silniku zaczęło walić jak stukanie młotkiem. Laweta i niezapomniane chwile w Honda Małopolska, gdzie po rozebraniu wskazano mi wyrobioną bieżnię sprzęgła (gear start clutch). Co ciekawe po zdjęciu pokrywy silnika korpus sprzęgła był poluzowany – rozkręcił się. Po ponownym złożeniu i odpaleniu dochodziły delikatne stuki stąd nie zaryzykowałem i pozostawiłem sprzęt do naprawy w serwisie co trwało 1,5 miecha. Niezapomniane chwile dlatego, że eksperci orzekli, że nie można ściągnąć samych zużytych elementów tylko komplet. Stąd naprawa zamiast 500zł wyszła ok. 2500zł (1/3 wartości motocykla). Byłem wtedy laikiem, tzn. zero pojęcia co jest w internecie i co można zrobić bez pośredników. Albo się nie znali albo mnie naciągnęli. tym bardziej śmieszne było, że części przychodziły pakowane pojedynczo. Po tym okresie przejechałem ok. 45.000km bez większych kłopotów. Dolegliwości w moim modelu: - brak możliwości całkowitego wyeliminowania ryby – dokręcenia główki ramy, obciążanie zbiornika paliwa, wymiana oleju w teleskopach, zmiana na inny rozmiar ogumienia. Najlepszy efekt dało ręczne wyważenie przedniego koła. Okazuje się, że na automatach jest różnie. - awaria wskaźnika rezerwy paliwa – nie naprawiałem - awaria czujnika temperatury (wł. wentylatora) – zastąpiony ręcznym włącznik przy kierownicy, - awaria instalacji elektrycznej – zanik napięcia w zasilaniu oświetlenia reflektora – prawdopodobnie przerwał się jeden z przewodów wewnątrz. Usterka b. ciężka do zlokalizowania. Naprawiłem bypassem. - po przebiegu ok. 60.000km zwiększona konsumpcja oleju, - po zmianie oleju na pieprzony Aral znaczne poślizgi sprzęgła przy prędkości obrotowej ok. 5-6tys. Powrót na Motul rozwiązał nieco ten problem choć zapewne trzeba było pokusić się na wymianę tarcz. - zanikanie kierunkowskazów – dziwne uszkodzenie; kierunkowskazy raz działały raz nie. Od przypadku do przypadku. Nie wykryłem uszkodzenia, podejrzewałem kondensator. - w miarę przybierania km coraz bardziej słyszalny rozrząd, klepanie szczególnie przy niskich obrotach. Po 100.000km było to już bardzo wyraziste. Mój egzemplarz palił 5,6-9 w zależności od typu jazdy. Licznikowe V-max 220. Gdy czytam teraz na amerykańskich stronach biję się w pierś, że nie zawsze jeździłem tak jak zalecają. Tzn. jazda zawsze po nagrzaniu silnika i nie schodzenie poniżej 3500obr. na biegach 3-6. Z tego co pamiętam kontenplowałem czasem drogę na 6 przy 90 i to było ok. 2800obr. Zapewne gdybym był mądrzejszy i jeszcze nie zmieniał oleju na tańszy i rzadszy rozrząd byłby w lepszym stanie. Motocykl starałem się naprawiać sam, choć bez odpowiednich narzędzi było to b. trudne. Luz zaworowy i synchronizacje musiałem zlecać (tu miałem szczęście znajdując dobrego fachowca a byli też tacy, którzy mówili, że motor łapie rybę bo rama jest krzywa i jazda na nim to pewna śmierć buhahahhaha – tacy są niektórzy k.... fachowcy!) Podsumowując motor był wymagający i nie zawsze odwzajemniał się miłością. Sprzedałem bo był taki okres w życiu, że byłem zaginiony w akcji a i wizja bliskiej konieczności przeprowadzenia kosztownych napraw przy braku sałaty dopełniła reszty. Po 3 latach zafascynowałem się k1200rs. bmw oczywiście bije magnę w większości statystyk z wyjątkiem stylistyki ale ogromny sentyment pozostał. Dziś żałuję trochę tamtej sprzedaży aczkolwiek nie można mieć w życiu wszystkiego. Została mi jedynie bardzo dobra książka serwisowa Clymera (wszystkie modele ’83-’86). Wg. niej można cały sprzęt rozebrać, zamieść pod dywan i z powrotem złożyć. Jeśli są chętni – napiszcie adres maila – postaram się o skan. Za frajer w ramach miłości do V4. Na pewno książki nie sprzedam. Z jednej strony pamiątka a z drugiej może nadzieja, że jeszcze się kiedyś przyda...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...