Witam,
Mam niewielki staż motocyklowy - ponad 5000 km - i proszę o wyjaśnienie przygody, jaka mi się wydarzyła.
Generalnie jeżdżę ostrożnie, nie szarżuję i staram się uważać.
A więc było tak:
Wjechałem prostą, asfaltową drogą na niewielkie wzniesienie.Asfalt był w dobrym stanie i (raczej) nie wpadłem w żadną dziurę. Droga była prosta, trochę mokra - a raczej wilgotna - po deszczu, ale bez żadnych kałuż.Na asfalcie było troszkę piasku - coś jakby pomiędzy bardzo drobnym żużlem a grubszym piaskiem (to stwierdziłem już po wyjęciu kilku takich ziarenek z nogi, bo spodnie się przetarły...).Ale generalnie nie było tego zbyt wiele.
Zacząłem zjeżdżać z tego wzniesienia, a z racji tego, że był już zmierz i byłem blisko celu podróży jechałem nie więcej jak 40 km/h.
No i nagle w ułamku sekundy - leżę.Coś jakby skręciło kierownicę na prawo - ale nawet tego nie pamiętam. Nie wiem dlaczego.Nie poczułem żadnego poślizgu - ani tyłem, ani przodem.Nie poczułem,aby coś mną "rzuciło".Nie hamowałem.Nie poczułem, aby zblokował się przedni lub tylni hamulec.
Opona przednia była w niezłym stanie - choć nie idealna, tyla lepsza.
I teraz to pytanie - co mi się przydarzyło ? Dlaczego się wyglebiłem? Czy może coś było rozlane na asfalcie ? (osobiście niczego nie widziałem).Czy to przód wpadł w poślizg? - opona co prawda nie najlepsza, ale chyba bym jakoś poczuł poślizg? Droga była prosta....Tak na przyszłość chciałbym być mądrzejszy.