Skocz do zawartości

Lady Shadow

Forumowicze
  • Postów

    82
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Lady Shadow

  1. Z pamiętnika… szczera prawda, czyli… w te i we wte. Poniedziałek, 6 września. Drogi Czytelniku, mój Ulubiony Instruktor (wytrwały recenzent i entuzjastyczny czytelnik niniejszego Pamiętnika), skorygował moje wywody na temat gazu w bruździe. ;-) Ma rację. Nakombinowałam. Nie dopisałam. Zrobiłam skrót myślowy… i wyszło nie za bardzo tak. Już biję się w piersi i poprawiam! W poprzednim rozdziale było: „Jak koło ślizga się, to gazem musimy wyprowadzić je z uślizgu, jak za mało poczadujemy, to przewalimy się.” W myśl zasady, że są trzy rodzaje prawdy: szczera prawda, tylko prawda i gówno prawda, to powyższe zdanie można zakwalifikować do tej ostatniej prawdy, gdyż mija się ono ze „szczerą prawdą” ;-). Tomek mówi, „że z gazem to właściwie jest tak: jeżeli tylne koło ślizga się zbyt mocno, to gazu trzeba ująć, by odzyskało przyczepność”. Oooo. I w tym momencie myślę, że prawdą szczerą będzie, jak napiszę, że po tym ujęciu gazu, należy ponownie poczadować, aby moto nam nie zdechło, albo nie straciło stabilność (to tak jak w przypadku uwalniania się od węży boa). Szanowny Czytelniku, muszę się pochwalić - znowu zawiozłam mojego męża spod domku na placyk manewrowy, a potem z powrotem do domku! Jestem z siebie straaasznie dumna i muszę na łamach niniejszego Pamiętnika pochwalić mojego męża. Jednak jest dzielny. ;-) Tym razem, tylko przez jedną małą chwilkę siedział mi na kanapie jak kij od szczotki. Ale i tak nie lubi być wożonym… Droga „w te” była przeprowadzona poprawnie. Doszukałam się tylko jednego błędu w moich działaniach (Ulubiony już by krzyczał na mnie!), a mianowicie - nagle zapaliło mi się pomarańczowe światło, i ja, pomna tomkowych nauk, że nie wolno przejeżdżać, skoro prędkość pozwala na bezpieczne wyhamowanie, zabrałam się za to hamowanie. Nie, nie, drogi Czytelniku, nie zablokowałam koła, po prostu tylko nie zdążyłam do końca zredukować się. Wstyd. Robiłam przegazówkę z jednoczesnym hamowaniem. Zatrzymałam się na jakiejś dwójce, która udawała luz zresztą ;-) . Kontrolka luzu świeciła się, a moto było na biegu, no i przez to, że trochę „szarpałam się” z tymi biegami, to nie skręciłam w prawo na skrzyżowaniu na zielonej strzałce. Uuuuuu, mój Ulubiony Instruktor poużywałby sobie… W drodze „we wte” natomiast wszystko byłoby dobrze, gdybym od razu po skręcie w lewo zmieniła pas na prawy, a nie potem czatowała na dogodną zmianę pasa. Mąż już się bał… Aaaaa…. Wiecie co… i jeszcze jedna rzecz. Nie umiem przyzwyczaić się do lusterek w hondzi. Zdecydowanie za dużo w nich widzę. W SR-ce, czyli Urządzeniu Egzaminacyjnym jakoś nie za wiele było widać ;-) To znaczy niby było widać co trzeba, ale mało. ;-) Poza tym byłam taka zdolna, że jakimś cudem lustereczka zmieniały mi położenie w czasie jazdy, hi, hi, i tak naprawdę, zdarzało się, że widziałam w nich różne rzeczy i trzeba było majstrować w biegu, żeby pooglądać sobie co trzeba (Tomek mi pomagał!). W Suzi lusterka nawet mi pasowały…, no a w naszej hondzi – cierpię na nad-widoczność. Mimo dobrego ustawienia lusterek – widziałam straaaaasznie dużo. Powiedzcie, skąd mam wiedzieć, że auto za mną to jest za mną a nie na pasie lewym? Jadąc w aucie, nie mam takiego problemu? W Suzi i SR-ce też wszystko było jasne, kto jest kto ;-) . Mąż mowi, że po prostu muszę się do nich przyzwyczaić… Prawda to? Tylko ktora? ;-) Korzystając z okazji, przypomnę jeszcze sobie (i może komuś, kto debiutuje, tak jak ja), że lusterka ustawiamy przy prostej kierownicy, siedząc tam gdzie się siedzi podczas jazdy, musimy widzieć wszystko z tyłu plus boczki naszych ramion (ale nie za wiele, bo to nie rewia mody). Nie ustawiamy lusterek na widok w niebo, ani też nie oglądamy tylko asfaltu za moto, albo na odmianę, wszystkiego po bokach… Tyle mówi teoria... Wasza Lady Shadow (i lusterka)
  2. Z pamiętnika… dzień 22 (24 godzina jazd) łopata, czyli lęki pokonane i samozachwyt. Piątek, 3 września 2004 Od rana nie mogłam doczekać się popołudnia, kiedy to miałam zapisaną w tomkowym kajecie terenową lekcję na Chudym (a dokładnie na Kuzynie Chudego). Piach, uślizgi kół, nawet nieszczęsny wjazd na Górkę Abrahama (brrrr :eek2: ), i do Grobu Teściowej, jak i inne terenowe atrakcje, sprawiły mi ostatnio wielką frajdę. A to, że często leżałam? Eeeee, zdarza się nawet w najlepszej rodzinie ;-) . Pocieszałam się, że po spektakularnej pierwszej publicznej glebie przed knajpą motocyklistów (ha, też sobie wybrałam odpowiednie miejsce!) już nic gorszego nie może mi się przydarzyć ;-) . Poza tym, wywalić się w terenie, to nie żadna tam ujma na honorze, a szczególnie, gdy tym terenem jest placyk ćwiczebny dla uczących się… Gorzej wyłożyć się GDZIE INDZIEJ… ;-) Hi, hi, hi. Takim to dywagacjom oddawała się Lady Shadow przed jazdą enduro… :smile2: Pora wyruszyć na terenowy rajd. Ubranko stosowne – regulaminowe barchany i ochraniacze od rolek na łokcie i kolana. Czerwony garnek na głowie (jeszcze nie przemalowałam go ;-) i nadal wszyscy rozpoznają po kasku, że to śmiga/ leży Lady Shadow!), buciki też jak trzeba. Aaaaaaa, zapomniałabym, ponieważ ostatnio ździebko przytarłam sobie prawą łapkę ;-) zakleiłam RANY plastrem i nadziałam na łapki skórzane rękawice bez palców w rozmiarze S – ale i tak za duże o co najmniej dwa rozmiary ;-) Ha, to dopiero Lady da czadu, nie czując gazu!!! Ale lepsze to, niż wybieranie piachu z RANY ścieranej ;-) :mrgreen: Mój Ulubiony Instruktor wysłał mnie od razu na rozgrzewkę na placyk terenowy. Kilka kołek na jedynce, dwójce i kilka najazdów na oponkową górkę. Miło było. Lubię Chudego. Porządne moto. -Zatrzymaj się, Lady, tuż przed wjazdem do dołka Górki Abrahama. Noooo STÓJ! Nieeeee nooo, TUUUUU, na krawędzi, a nie metr przed zjazdem. Kopyta na podnóżki, wjeżdżamy w dół. –No dobrze, już dobrze, ale nie pamiętasz Tomku, że mam lęki przestrzenne i wysokościowe? –Bo wezmę ŁOPATĘ!!!! Gazuuuuuuu! Ognia!!! Pupa do tyłu przy zjeździe w dół i blisko kierownicy – przy wyjeździe na górę! Chcesz zlecieć? Gazuuu! -OOooo, przejechałam i żyje!!! -Gazuuuu, do Rowu Prostego, po co robić pusty przelot! Gazuuuu! -OOooo, zowu żyje!!! -A teraz wszystko na stojący. NA STOJĄCY mówię, a nie w przysiadzie! Czy ty, Lady, musisz sobie wszystko utrudniać? Wiesz co to znaczy stanąć? -Ale ja mam lęk wysokości! Za wysoko dla mnie na stojący! Ratunkuuuuu! -Dawaj, potrafisz!!! Bo wezmę ŁOPATĘ!!!! -Udaaaaało się… Znowu żyje, jadę i wcale nie leżę w bruździe… Ulubiony skutecznie motywował mnie do działania ;-). Aby wykurzyć moje lęki przestrzenne i inne takie (owo „za wysoko mi”) musiałam kilka razy objechać cały placyk terenowy na stojąco. Dodatkowo co kilka chwil musiałam przenosić szanowną pupę do tyłu i do przodu bliziutko kierownicy. I tym sposobem oswoiłam moje strachy wysokościowe ;-) Poszły sobie na pobliskie działki. Aaaaaaa, odkryłam, że na baku Chudego są takie fajne miejsca (fabryczne, nie wygniecione przez kursantów ;-) ) na kolanka. Jak się stoi, to właśnie TAM fajnie jest ściskać Chudego… To ci Eureka! Drogi Czytelniku, muszę się Tobie pochwalić. Na Górce Abrahama wywaliłam się tylko raz, jak mi samoczynnie w moto wzrosły nadmiernie obroty, i nie opanowałam go, bo poniosło mnie na krawędź zjazdu (już z górki). Poza tym „wypadkiem”, każdy zjazd miałam pod kontrolą. Chudy mnie słuchał! Może nie do końca udawało mi się pokonywać góry i doły na stojąco (nie było to w każdym razie zbliżone do tomkowego Absolutu), ale i tak jestem z siebie baaaardzo zadowolona. Chyba wpadłam w samozachwyt… :mrgreen: Po Abrahamie nadszedł czas na Rów Prosty (eeeee, on jest prosty (sic!)), a potem zjazd na stojąco do Grobu Teściowej. No, tu mi ta jazda na stojąco nie za bardzo wyszła… Pupa coś ciążyła nadmiernie ;-) Ale było lepiej niż za pierwszym razem, kiedy to moto mi gasło co kilka centymetrów ;-) Teraz mi nie gasło, bo pilnowałam sprzęgła i już nie miałam nadziei, że Chudy sam z siebie, bez gazu mnie pociągnie! Ognia i do przodu! Po kilku przelotach w Grobie dostąpiłam Ósemki Glebowej. Szeroka, rozjeżdżona i piaszczysta. Rany, jak ja się darłam. W niebogłosy. :oops: Niech się schowa Górka Abrahama! Koła ślizgały mi się co chwilę, tumany kurzu były wszędzie, Chudy najchętniej by jechał, tam gdzie on by chciał… Cały czas Tomek zagrzewał mnie do boju, i na szczęście, w odpowiednich momentach, kiedy traciłam ducha (a raczej moc ;-) ), krzyczał -Gazuuuuu! Taaaa, na takiej Ósemce Glebowej nie można się ślimaczyć. Gazuuuu i koniec. Jak koło ślizga się, to gazem musimy wyprowadzić je z uślizgu, jak za mało poczadujemy, to przewalimy się. Przekonałam się o tym raz, jak spękałam, bo bałam się, że wjadę pod prąd do Grobu Teściowej ;-) . To dopiero była jazda!!! Ważną rzeczą podczas jazdy po Ósemce Glebowej było „podpieranie się” nogą WEWNĘTRZNĄ. Gdy czadujemy, a moto dostaje się w uściski węży boa, i jest niestabilne (chce robić esy – floresy), to „podpieramy się” (odpychamy) i stabilizujemy moto właśnie wewnętrzną nogą, a właściwie jej piętą. Czubek buta musi być w górze. Jak jest blisko podłoża, to znaczy, że za chwilkę o nie zaczepi i złapiemy glebę… (z motorem na nas). Oczywiście nogą wewnętrzną raz jest noga prawa, a raz lewa ;-) Ja wiem, że to jest oczywiste, ale mi się te nogi mylą… To znaczy w zastosowaniu na tej Glebowej Ósemce nie myliły mi się, ale w rzeczywistości muszę bardzo się pilnować, żeby ta noga, która jest wewnątrz skrętu, była na ziemi (zapobiega przed przewaleniem moto), a noga ZEWNĘTRZNA była na podnóżku… Drogi Czytelniku, muszę Ci powiedzieć, że terenowa jazda daje mi dużą satysfakcję. Przezwyciężyłam moje lęki, opanowałam strachy i dygot serca, wbiłam sobie do głowy, że człowiek ma dwie nogi – wewnętrzną i zewnętrzną ;-) :mrgreen: , a przede wszystkim, przekonałam się, że teren jest bardziej wymagający, niż jazda po betonie. I to jest fajne! Jak nie umiesz, to OD RAZU leżysz. Nie ma zmiłuj. W piachu trzeba też się więcej napracować. Tu nie ma czegoś takiego, że moto wybaczy. Jak przez chwilkę stracę kontrolę nad maszyną, to za sekundę ten błąd przypłacę upadkiem. Na betonie, czasem jak moto „poniesie” lub zapanuje nad jeźdźcem, to chyba łatwiej jest je opanować, a w każdym razie, błąd łatwiej ukryć. Chociaż przed okiem Ulubionego, to i tak nic się nie ukryje…, wypatrzy wszystko od razu. I niech tak mu zostanie! Wasza Lady Shadow (zachwycona bruzdami)
  3. Z pamiętnika… pierwszy dzień wolności, czyli… nadszarpnięta duma. Środa, 1 września 2004 Od kilku dni, jak wiesz, drogi Czytelniku, jestem dumną posiadaczką prawka jazdy. Jakie to cudowne uczucie wsiąść na moto i rozwinąć skrzydła… (do niedawna tak myślała Lady Shadow). W teorii, oczywiście, bo do praktyki jest mi jeszcze baaaaardzo daleko. Chociaż, jeżeli chodzi o to rozwijanie skrzydeł…., może jestem nawet bliżej niż sądzę, bo lot już był… Taaaaa, lotem bliżej ;-) . Chyba do nieba. Ale opowiem wszystko od początku. Taaaaaki wstyd. :oops: Świętowałam dzisiaj z mężem kolejną rocznicę ślubu. :D Postanowiłam własnoręcznie zawieźć mojego męża na placyk startowy do Tomka i Piotrusia. Papier mam, hondzia mruczy z zadowolenia, bo pomysł dobry, żyć, nie umierać… Jedynie mąż miał wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, żebym to JA go wiozła, a nie odwrotnie, ale ponieważ Samuraje są odważni, to jakoś pogodził się z tą myślą. Nie miał zresztą innego wyjścia. Wyprowadziłam moto z parkingu, mąż rozmościł się na moim DAWNYM miejscu i… z całej siły wczepił się we mnie kolankami. Prawie nie mogłam oddychać!!! Poza tym jak tu ruszyć ze sztywnym workiem cementu na plecach? Nijak. Po moich protestach, rozsiadł się już normalnie. Taaaaa, grunt to zaufanie do kierowcy, hi, hi, hi… Droga na placyk minęła spokojnie. Nikomu nie zajechałam drogi, nikt na mnie nie trąbił, nie ślimaczyłam się, nie jechałam na czerwonym lub pomarańczowym świetle, nie zapominałam odwtyczać kierunkowskazów, robiłam przegazówkę przy redukcji biegów… Było ślicznie. Mam wrażenie, że nawet Ulubiony Instruktor nie miał by za wiele reklamacji… Droga enduro – też oki, bo węże boa spały. Na placyku nie posiadałam się ze szczęścia, że odbyłam PIERWSZĄ samodzielną w życiu jazdę, i to z pasażerem! Jedynie mąż, z 15 minut jakoś siedział markotny na kanapie hondzi, i dochodził do siebie… Ciekawe po czym? Fajnie być prawdziwą motocyklistką! Pełna optymizmu zaproponowałam mężowi krótki wypad do „2 kółek”. Niestety, mąż nie dał się przekonać, że to ja go zawiozę. No niech mu będzie, może rzeczywiści doświadczył za dużo emocji na dzisiaj. Pojechałam na moim DAWNYM miejscu. Też miło. Posiedzieliśmy sobie w pubie. Przy ulicy stało kilka maszyn, byli bywalcy – motocykliści… Miło się popija Tymbark, ale czas wracać do domku. –Mężuuuu, daj mi wystawić hondzię na jezdnię i zawieźć ciebie do końca Prądzyńskiego, potem się zamienimy… -No dobra. Ale uważaj na piach i nierówne trylinki przy krawężniku! –Pewnie, umiem wystawiać moto z parkingu! Brummm, brummmm i…bum! Leżę. Lot był krótki. Ja na prawym boczku, hondzia na prawym boczku, moja zdeptana i nadszarpnięta duma – też na prawym boczku. A koledzy motocykliści – ze śmiechu, chyba też na prawym boczku… Boże, TAAAAKI WSTYD! Już nigdy w życiu nie będę mogła pójść do „2oo”. Cała motocyklowa Warszawka będzie z pewnością huczeć o mojej glebie… Poza tym, jak Ulubiony dowie się o moim wyczynie, to ze wstydu nie będę mogła też spojrzeć mu w oczka. Trudno. Muszę wyprowadzić się w Bieszczady… Pozbierałam się szybciutko, jeszcze w locie awaryjnie odcięłam zapłon (wprawa po enduro) i natychmiast zabrałam się do ratowanie hondzi, bo benzynka leciała strumyczkiem (producent najwyraźniej nie przewidział w repertuarze maszyny pełnego kładzenia jej na boczku ;-) ). Jakoś ją podniosłam (mam wprawę po enduro!), oceniłam straty (lekko obtarte prawe lusterko i podnóżek - trudno, zarysowane spodnie – zapastuje się, i kilka dziur w prawej łapce – zagoi się, bo nie używam rękawic, bo wszystkie dostępne są na mnie za duże (mam 2 pary) i nie czuję w nich gazu, bo palce mi się majtają. Chyba wreszcie pójdę do rękawicznika, żeby mi uszył wzmocnione ołowiem na wymiar.). Mąż załadował mnie na plecy, popukał się w czoło (znaczyło to chyba „oj, Lady, Lady, dobrze, że to była mała prędkość…”) i przedefilowaliśmy (mimo moich protestów, żebyśmy jakoś przeczekali w krzakach ten wstyd i dopiero wyjechali spod „2oo” pod osłoną nocy) przed rozbawionym towarzystwem pod pubem. Muszę przemalować kask… Aaaa, na szczęście mam taką brązową szybkę do nolinki, to ukryję się za nią, jak struś w piasku ;-) . :mrgreen: W tym momencie nadeszła pora na odszukanie mojego błędu. Co takiego dzisiaj zrobiłam, że wyglebilam się? Na placu leżałam tylko dwa razy – na hondzi. Kursowe maszyny były oszczędzone (nie mowię o enduro, bo to inna para kaloszy). Raz miałam za głęboki skręt na 8 i za małą prędkość, a drugi raz moto mnie przeważyło (też skręt) i nie utrzymałam jego na nodze. W tym dzisiejszym wstydzie wydaje mi się, że po pierwsze, przy wytaszczaniu moto z parkingu, po piachu, trafiłam na obniżenie terenu, potem był krawężnik, a właściwe lekko wystająca listwa betonowa i skręcając w prawo nie zdążyłam stabilnie podeprzeć się nogą (jak już szykował się lot), jak kierownica trafiła na ten wystający beton, uprzednio będąc w dziurze. Błąd był w nodze wewnętrznej. Nie chciałam robić pająków i ciągnąć kopyt po ziemi. Może za szybko postawiłam ją na podnóżek? A może pomyliła mi się noga wewnętrzna z zewnętrzną? :eek2: Też możliwe. Taaaa, jak się zabić, to z elegancją – z kopytami na podnóżkach ;-) . I znowu przypomina mi się opowieść Ulubionego o szukaniu gwoździ i o nadziei u motocyklisty… Ale wstyd! No i, drogi Czytelniku, czuję się okropnie, moja poobijana duma zapowiedziała mi już, że drugi raz nie zniesie takiego obciachu na oczach kolegów motocyklistów… Jak tak, to ona wysiada i przesiada się do katamaranu! Przynajmniej tam nie spadnie na glebę! No i ja ją rozumiem, bo po tym pokazie już nigdy w życiu nie nawiedzę „2 kółek”… Zostają tylko bezdroża w Bieszczadach. Pocieszcie mnie, proszę… Wasza Lady Shadow (z dumą w kieszeni i obtartą łąpką) :oops:
  4. Z pamiętnika... mam papier, czyli związek zalegalizowany. Poniedziałek, 30 sierpnia. Już jestem legalna!!! Odebrałam upragnione prawo jazdy kat. A. Ale się cieszę! Jak wiesz, drogi Czytelniku, egzamin zdałam 17 sierpnia (wtorek). Od tego dnia, najdłużej z całego oczekiwania na wyrobienie dokumentu, bo aż 9 dni - do 26 sierpnia (czwartek), trwało przekazanie papierów z Odlewniczej do Wydziału Komunikacji ;-) . W Wydziale Komunikacji musiałam się dowiadywać, czy już przyszły moje papiery. Jak już tam się one znalazły, panie urzędniczki wyliczyły na podstawie ilości załączników, ile mam zapłacić za papier ;-) Opłata podstawowa to 70 PLN + 1 PLN za potwierdzenie opłaty do akt ;-) + 8 PLN za załączniki, w sumie 79 PLN. Opłatę wnosi się przed drukowaniem prawka i przed jego odbiorem (chyba urząd zabezpiecza się, żebym nie rozmyśliła się ;-) ). Po opłaceniu w czwartek, panie urzędniczki w Wydziale Komunikacji (wszystkie miłe, żadne tam zołzy), na moją prośbę, bo już nie mogłam się doczekać odbioru papieru, przyspieszyły przekazanie całości do druku i już w poniedziałek wieczorkiem cieszyłam się odebranym ślicznym, nowiutkim plasticzkiem. Prawko jest nieco inne niż kartoniki wydawane przed 1 maja. Ma dwa zeskanowane zdjęcia (jedno kolorowe, drugie malutkie czarno – białe), znak PL jest w unijnych gwiazdkach… Tło kartonika jest w kolorze majteczkowego różu, ma dużo hologramowych zabezpieczeń… No, no, z TAKIM dokumentem Lady Shadow jest prawdziwą Europejką… :mrgreen: Teraz tylko wypada odbyć pierwszą samodzielna jazdę. Oczywiście celem podróży będzie placyk manewrowy Tomka i Piotrusia. Opis i rzeczona jazda – wkrótce, jak mąż oswoi się z myślą, że już jestem legalna i da mi naszą hondzię ;-) . To do zobaczenia na mieście! Wasza Lady Shadow (w Europie)
  5. Jestem świeżo upieczona Amazonka :mrgreen: po szkole Tomka Kulika, gdzie uczono mnie, ze hamujemy dwoma paluszkami (wskazujacym i srodkowym), a reszta paluszkow pilnuje manetki gazowej. Lapka sprzeglowa cala dlonia sciska klamke sprzeglowa. Polecam "Z pamietnika Lady Shadow..." (to sie nazywa autoreklama!!!), gdzie dokladnie wyjasniam po co i dlaczego tak a nie inaczej trzyma sie lapki na kierownicy, a takze opisuje perypetie nauki jazdy na moto ;-) Powodzenia w nauce, Wasza Lady Shadow
  6. Z pamiętnika… dzień 21 (23 godzina jazd), Górka Abrahama, czyli… lęki przestrzenne. Czwartek, 26 sierpnia Ubrałam się tekstylnie – ochraniacze na kolana i łokcie, stare dżinsy i takowa kurteczka… Taaaa, wieeeeedziaaaałam, że to przebranko przyda się. Przecież Lady Shadow dosiadała dzisiaj moto terenowe, czyli Kuzyna Chudego (w skrócie Chudego). Wszystko odbywało się na placyku terenowym pod okiem Ulubionego Instruktora, a zarazem pomysłodawcy elementów treningowych enduro ;-) Węże boa niech się schowają! Udział brała także Górka Abrahama, Rów Prosty i Grób Teściowej. Na Ósemkę, która to sama wykopała się w piachu, nie starczyło już czasu… Niestety… Może następnym razem. Najpierw rozgrzewka na CHUDYM moto. Kilka kółek po placu betonowym, redukcja biegów, przegazówka, ósemki i slalom. Potem Ocean Spokojny zadał mi do zrobienia najazd wzdłuż na 2 metrową dechę położona na betonie. -Tylko Lady, ostrożnie i równo najeżdżaj, bo koło zsunie się i moto fiknie ;-) A ty z nim ;-) Faaaaajnie było. Nie fiknęliśmy. Kilka razy udało mi się przejechać po „równoważni”. To było tylko przygrywką do tego co mnie miało czekać za chwilę w terenie. Najpierw kilka rundek naokoło placu terenowego. Zakres biegów od 1 do 3. W międzyczasie najazd na wystające zakopane oponki (taka mini górka oponkowa). Już sam najazd na tę przeszkodę wydawał mi się rzeczą nie do zrobienia, ale okazało się, ze był to jeden z najłatwiejszych elementów mojej dzisiejszej jazdy… Nie wiem, czy słusznie, ale na oponki wjeżdżałam na 2-ce, przed samym wjazdem mocniej gazując, żeby Chudy miał siłę wgramolić się na przeszkodę i ładnie przez nią przebrnął. Chyba to posunięcie było polityczne, bo na tym elemencie ani razu nie wyłożyłam się… Nie było źle. :P No i zaczęły się prawdziwe schody. Przede mną Górka Abrahama. Szanowny Czytelniku, pozwolę sobie pokrótce scharakteryzować ową górkę, bo górka górce nie równa. Ta miała przed „górką” wykopany nieckowaty „dołek”, który wcale nie był łagodnym zjazdem… W dole tym mieścił się spokojnie na długość Chudy (wypraktykowałam, jak kilka razy utknęłam tam, przed najazdem na same Himalaje…). Oczywiście, zarówno dół, jak i sama górka, były piaszczyste i kopne, co tylko pogłębiało dramatyzm moich działań. :D Tomek zaprezentował czego ode mnie oczekuje. Taaa, ładnie mu to wszystko wyszło. Perfekcja i Absolut. Wzór niedościgły. Amen. :banghead: Teraz ja. Stajemy na wprost górki, kilka metrów przed najazdem na nią (czyli, de facto, przed dołkiem). Przy ruszaniu kopyta wędrują od razu na podnóżki. Żadnych pająków nogami! Gazuuu, nie można za wolno, bo zjazd z trawy w piach dołka, może wyjść niestabilnie i gleba gotowa! Gazuuuuuu, bo Chudy zakopie się! Jak moto zjeżdża w dół, nasza pupa wędruje w kierunku tylnego koła, żebyśmy nie dali dubla przez kierownicę ;-) , jak wjeżdżamy pod górkę, biodra wędrują bliżej kierownicy, żebyśmy nie spadli na plecki i żeby moto nas nie nakryło ;-) Do momentu wjazdu na czubek górki czadujemy, gdy przednie koło już leci w przepaść, pozwalamy mu na zjazd, gaz zakręcić, lub zredukować i kontrolować kierunek „lotu”. Przy wjeździe na górkę nie wolno się rozmyślić. Nie wolno zwolnić, odjąć gaz, czy zagapić się. Bo wywrotka gotowa. Oczywiście Lady Shadow kilka razy wjeżdżała „bez przekonania”, co się skończyło własnoręcznym wykopywaniem moto z piaseczku… Raz na odmianę zaczadowałam sobie solidnie i, jak relacjonował Ulubiony, wyleciałam nieco w powietrze… No proszę, kto by się spodziewał… :mrgreen: Po jednym zjeździe z górki, ze szczęścia, że nie wywaliłam się, poniósł mnie rumak nieujeżdżony… :eek2: No zaczadowałam nadmiernie… Dodam tylko, ze całą operację robiłam na 1-ce. Górka Abrahama okazała się dla mnie najstraszniejszym elementem dzisiejszej jazdy. Drogi Czytelniku, przyznam Ci się (a niech tam) - bałam się. Miałam cykora jak nie wiem co. :eek2: Zjazd do dołu jeszcze nie był taki straszny. Najchętniej bym została w tym okopie, wjazd pod górę przerastał mnie… Najgorzej było na jej czubku. Mam, dobrze ukrywany przed samą sobą, lęk przestrzeni. Żyje mi się z nim nawet dobrze, bo jest oswojony, dlatego wlezę na każdą górę, na każdy Giewont, na każdą drabinę, ale serce bije mi mocniej… Tak też było w przypadku Górki Abrahama. Ale co tam, twarda jestem, nie miętka! Drugim ćwiczeniem był wjazd do Rowu Prostego. Noooo, to już było miłe ćwiczenie. Pierwszym etapem był zjazd, zatrzymanie się w ziemnej jamie i ruszenie pod górkę. Potem ćwiczenie wykonywałam za jednym zamachem, a kolejnym etapem miał być przejazd na stojąco (pupa do tyłu przy zjeździe w dół i do przodu, przy wynurzaniu się z otchłani). Jakoś poszło. W każdym razie, nie było tak strasznie, jak na Górce Abrahama. Aaaaa, jak moto ściąga nam w prawo, to całym ciałem przechylamy się (ewentualnie – wisimy) w lewo, bo inaczej nici z przejazdu, i wywalimy się. Jak ściaga w lewo, to zabawa odwrotna ;-) Trzecim ćwiczeniem był Grób Teściowej. Jest to taki głęboki rów w kształcie litery S. Zjazd dość stromy, esy – floresy w środku i stromy podjazd. Po Gorce Abrahama, to każde ćwiczenie może już być tylko lepsze… :mrgreen: Tym bardziej, że Lady Shadow doskonale czuje się w okopach… ;-) Do Grobu zjeżdżamy na jedynce, bez sprzęgła, żeby motor hamował silnikiem. Jak już jesteśmy w dole, to gazu, żeby się nie zakopać. Nie wolno liczyć na to, że Chudy pociągnie nas sam, musimy mu poczadować, jak będzie za mało gazu, to moto zdechnie. Ponieważ MIAŁAM NADZIEJĘ, że nie zdechnie, i LICZYŁAM na to, że wyjadę na mniejszym gazie, to się przeliczyłam… Pamiętasz Czytelniku rozdział o nadziei u motocyklisty? Nadzieja, że cos tam się uda, to gwóźdź do trumny… Chudy zdechł. Ponieważ, mimo reprymend Ulubionego, powtórzyłam ten wyczyn kilkakrotnie, Tomek zabronił mi używać elektrycznego rozrusznika. No i odpalałam Chudego nogą. Wielokrotność powtórzeń sprawiła, że po jakimś czasie, silnik zapalał już za pierwszym razem… Dobre i to. Przy „kopanych” rozrusznikach wcale nie kopiemy w dźwignię. Nazwa jest myląca. Ponieważ Chudy jest czterosuwem, musimy w pierwszym etapie „kopania” nacisnąć do oporu wajchę. Jak już mamy znaleziony ten opór, to dopiero hop na nią całym ciężarem ciała… Taką Amerykę odkryłam w okopach ;-) . Ponieważ podczas dzisiejszej godzinki leżałam co najmniej ze 20 razy (zresztą któż to wie dokładnie ile?), do perfekcji opanowałam samodzielne podnoszenie moto z piaseczku… Nooo, kilka razy pomógł mi Ulubiony, ale tylko wtedy, gdy były ekstremalne położenia Chudego! Generalnie do leżącego moto podchodzimy od jego grzbietu, tam gdzie kierownica ;-) Pomagamy sobie pupa, bioderkiem, łapkami i czym tam się da. Najmniej pożądane jest klęczenie przed maszyna i zastanawianie się, jak by tu go podźwignąć… , bo benzynka leci... ;-) Oczywiście, jak łapiemy glebę, natychmiast wyłączamy moto awaryjnym pstryczkiem… Po dzisiejszych męczących zajęciach w bruzdach, byłam szczęśliwa i jednocześnie wykończona (no cóż, prawie kamieniołomy). Szczęśliwa, bo kilka razy udalo mi się wjechać na Górkę Abrahama i pokonałam strachy. Teren nie jest taki straszny, a upadanie w piaseczek nie boli… A wykończona, bo pobilam rekord w podnoszeniu Chudego z ziemi i w odpalaniu go nożnie... :mrgreen: Tomku, dziekuję za atrakcje!!! :D Weźmiesz mnie jeszcze w bruzdy…? Pliś... :roll: Wasza Lady Shadow (w okopach)
  7. Hej! Dzieki za trzymanie kciukow (i klamek)! Udalo sie! Ciesze sie jak nie wiem co! Nic sie nie martw, mam nadzieje, ze Pamietnik Lady Shadow bedzie jeszcze przez dluuugi czas kontynuowany, bo to, ze mam prawko, nie oznacza, ze pozjadalam wszelakie rozumy. Teraz trzeba doskonalic ta wiedze, ktora zdobylam pod okiem Ulubionego. Na to konto w przyszlym tygodniu dosiade Kuzyna Chudego i bede zmagala sie z terenem. Oczami duszy juz widze, co tam moge powykrecac i co sie bedzie dzialo ;-) . Oczywiscie podziele sie z Wami, wszelkimi odstawionymi przeze mnie numerami... Tak wiec bedzie co czytac, oj, bedzie... Wasza Lady Shadow (lewitujaca nad ziemia, ze szczescia)
  8. Z pamiętnika… dzień 20 (21 i 22 godzina), przed egzaminem, czyli szlifowanie diamentu. Wtorek, 17 sierpnia Ranek. Słoneczko, piękna pogoda. Mąż pojechał do pracy, a ja zostałam sama ze swoim strachem. Na krótko dostałam się w jego szpony. Wysłałam smska do przyjaciółki, w końcu zawsze to milej, jak ktoś pomyśli w chwili stresu o biednej ofierze tremy przedegzaminacyjnej, i zabrałam się za wybór ubranka na egzamin. Padło na czarne sztruksy i kurteczkę niby to zamszową. Oh, jak fatalnie Lady Shadow czuła się w tych barchanach… Normalnie miałam wrażenie, że jestem prawie goła, co to za strój na moto? Na moto to tylko w skórkach! Jedynie miałam na sobie odpowiednie motorowe buciki i kask – moją śliczną czerwoną nolinkę. Taaaa, na egzaminie pan egzaminator musi mieć wrażenie, że będę jeździła na skuterku… Grunt to dobre maskowanie! ;-) Przed 10 stawiłam się na placyku manewrowym. Stres ukrył się na dobre. Piotrusiu, dziękuję za pogadanie (sic!)! Rozpędziłeś moje strachy! SR-ka była właśnie ujeżdżana. Dosiadłam Suzi, rozgrzewka po placu i kręcenie ósemek. Potem wyjazd z Ulubionym na górkę. Poćwiczyłam ruszanie pod górę z hamulca ręcznego i nożnego. W sumie wolę ruszać z nożnego. Moje krótkie paluszki jakoś mniej męczą się, jak pilnują tylko gazu, a nie muszą ściskać hamulca ;-). Ale muszę umieć ruszać i tak i tak. W zależności jak zażyczy sobie pan egzaminator. Górka szła mi dobrze. Himalaje okiełznane ;-) Przy powrocie z górki Tomek pochwalił mnie, że ładnie weszłam w zakręt, i to bez jego pomocy. Aż się wzruszyłam, bo pochwały w ustach Ulubionego, to niezwykła rzadkość… Chyba tak mu się wyrwało… ;-) Dojechaliśmy na placyk, węże boa jeszcze spały, tak więc nie zagrażały nam. Przesiadłam się na SR-kę i na tym zacnym Urządzeniu kręciłam ósemeczki. Szły ładnie. Potem przesiadka na Kuzyna Chudego, czyli moto terenowe (Yamaha 225, nowy nabytek). Też kręciłam ósemeczki, slalomowałam i zmieniałam sobie biegi… Wszystko w Kuzynie tak fajnie wchodziło, tak mięciutko… Widać jeszcze kursanty nie zdążyły go dorobić… ;-) Drugą godzinę spędziliśmy na Suzi – droga po mieście na trasę odlewniczą. Ulubiony trochę pieklił się na mnie, że egzamin i stres egzaminacyjny nie zwalnia z myślenia. No miał rację, miał, szczególnie, gdy nosiłam się z zamiarem przemknięcia przez skrzyżowanie na pomarańczowym świetle, które przechodziło w czerwone. Zdusił ten niecny zamiar w zarodku. Dostało mi się też w innym momencie trasy, jak łupnęłam biegiem i zamiast zatrzymać się na luzie, ja z uporem maniaka, za punkt honoru postawiłam sobie wrzucenie jedynki… Przecież można było wyhamować, stanąć na luzie i dopiero wojować z jedynką. Ale Lady Shadow widać miała inną koncepcję. Chyba całkiem anty – koncepcję ;-) . Zostałam dowieziona, a raczej sama się dowiozłam, pod schody WORDu na Odlewniczej. Ulubiony kopnął mnie na szczęście, a ja podreptałam na egzamin. EGZAMIN PRAKTYCZNY nr 2, czyli laury rozdane W samo południe dwóch panów i ja zgromadziliśmy się przed sala nr 2. Pan Egzaminator (tym razem zasługuje na dużą literkę E) od razu zabrał nas na plac egzaminacyjny. Darowal sobie pogadankę w sali. Był w porządku. Ja trafiłam na pierwszy ogień – z racji nazwiska, bo obowiązywała kolejność alfabetyczna. Najpierw Pan Egzaminator omowil zasady egzaminu – wjazd na górkę, przepchnięcie moto, slalom, i osemka. Dosiadłam SR-ki, odpaliłam ją i mile zdziwiłam się – obroty na luzie wynosily około 1100. Ponieważ motor stal jakiś czas na placu, musiałam odegrać grę jednego aktora ;-) . Posprawdzałam dzialanie wszystkich świateł, popatrzyłam sobie w lusterka… W tym czasie moto rozgrzewalo się. Pan Egzaminator z panem Heniem – technicznym patrzyli na mnie troche podejrzliwie… No, ale przed jazda należy przygotowac się do jazdy ;-) Wyruszyłam na gorke. Tym razem gorka nie była popiaskowana ;-) Ruszałam z hamulca recznego. Podejrzewam, ze można było ruszyc, z tego, z ktorego sie chcialo… Z gorki zjechałam na stanowisko startowe, zatrzymałam moto, wrzucilam na luz i zabrałam się za pchanie SR-ki - 5 metrow. Slalom złożony z 5-ciu pachołków. Trzeba było kierunkowskazowac i machac glowa. Z tym, ze w momencie gdzie slalom wchodzil na ósemkę, nie wolno było przekroczyc linii osemki. Po slalomie, zawrócenie i sama osemka – z machaniem glowa i kierunkami. Pan Egzaminator nie doczepil się do sposobu machania glowa, ani do zadnych milimetrow. Zreszta motorek pod obciążeniem miał z 800 – 900 obrotow i szedł sam. Tylko na brzuszkach osemki trzeba było lekko wyprowadzac ja gazem. Potem już tylko oczekiwanie na wyjazd na miasto. Bylam druga w kolejce do wyjazdu na miasto. Pan Henio odzial mnie w pomarańczowe ubranko z niebieskim L na plecach. Pomogl tez ze sluchawka i umieszczeniem jej w prawym uchu, co wcale nie było taką prostą sprawą, bo przy każdym zakladaniu kasku, sluchaweczka wybierala wolność… w ogole pan Henio był mily. Usmiechal się i jak najwiecej chciał ulżyć doli biednego egzaminowanego. Wyjechaliśmy. Trasa była mi znana. Na szczescie, bo ledwo słyszałam, co miał do powiedzenia Pan Egzaminator. Sluchaweczka niemiłosiernie skrzypiała. Właściwie na trasie wszystko szlo zgodnie z planem. Na Oginskiego na jednym z równorzędnych skrzyżowań wyjechalo mi auto. Mialo pierwszeństwo, przepuściłam je i nie dalam plamy. Kilkakrotnie musiałam omijac parkujące auta. Zreszta caly czas miałam wiele okazji do machanie kierunkami. Zreszta Tomek uczulal, ze takie zachowanie należy do dobrego tonu… Po opuszczeniu Kondratowicza na skrzyżowaniu gdzie postój maja autobusy miałam jedna niejednoznaczna sytuacje, a mianowicie był koniec zielonego swiatla dla pieszych. Piesza babka, na widok nauczki jazdy, zmykala z pasow, az się kurzylo, natomiast dziadek (może nieco podchmielony) to wchodzil na pasy, to się cofal. Nie wiedziałam co zamierza zrobic, nadal nie zjeżdżałam ze skrzyżowania, tylko machnęłam lapka żeby wreszcie przelazł. No i to moje dzialanie okazalo się kontrowersyjne. Pan Egzaminator zgłosił mi reklamacje. Uznal, ze zmusiłam dziadla chmiela do wkroczenia na pasy na czerwonym świetle. Ale po powrocie na plac egzaminowy przedyskutowałam z nim ta kwestie. W koncu dal się przekonac, ze lepiej było dziadka wpuścić na druga strone jezdni, niż pod kola ;-) Wjazd na plac. Niestety, w gaszczu tyczek i linii stanowisk egzaminacyjnych z lekka pozajaczkowala mi się droga na stanowisko motorowe (slynna orientacja terenowa Lady Shadow!). No i jak już zaparkowałam, zgasilam moto, dostalo mi się od Pan Egzaminatora: - Widze, ze nie szanuje pani zadnych świętości, jezdzi pani po ciągłej linii (to ten nieszczesny fragment malunku ze stanowiska do wgzaminowania, hi, hi), zmusza dziadka do przechodzenia po czerwonym… -Pomyslalam sobie, ze jak nic nie zdalam! Ha, trudno, przynajmniej miałam atrakcje z jazdy po miescie… A tu slysze, ze za 3 tygodnie mam odebrac prawko jazdy w wydziale komunikacji! Wasza Lady Shadow ZDAŁA!!!! Zdalam! Tona kamieni spadla mi z serca. Na koniec egzaminu przyjechal mój mąż. Zwolnil się jakims cudem z pracy, żeby mnie pocieszac! Zamiast posieszania było cieszenie się ze zdania! Pojechaliśmy na placyk do Tomka i Piotrusia! No i radości nie było konca! Powściągliwy Ulubiony pogratulowal mojemy mezowi odważnej zony, która jest twarda (a jednak udalo się!) i wzorowo przeszla prawie wojskową szkołę Tomka! Nie wierzyłam uszom, tym bardziej, ze maczowie z rzadka mowią takie rzeczy… Do mnie były skierowane slowa (specjalnie zachowane na już „po egzaminie”), ze w sytuacji podbramkowej reaguje jak stuprocentowa kobieta, czyli zamiast dac po hamulcu, to ja wciskam sprzegielko, majstruje w biegach, a gdzies na koncu biore się za właściwe dzialanie. Poza tym dostalo mi się, ze za duzo filozofowałam, za duzo kombinowałam i w rezultacie przekombinowywalam, a wiele rzeczy dalo by się zrobic prościej… ;-) Nio... Poczatki byly trudne... Ha! Prawie już jestem legalna! Jeszcze kilka tygodni i przyjade samodzielnie do Ulubionego i Piotrusia na placyk! A poki co, w przyszłym tygodniu spotkamy się na jezdzie terenowej na Kuzynie Chudego! Oczywiście pod okiem mojego Ulubionego Tomaszka! Tralala! Piotrusiu i Tomku, dziekuje Wam za serce włożone w nauke, za cierpliwość i wiedze. Dziki Wam umiem to co umiem, bo dostaliście tabulę rasę ;-) a otrzymaliście zapisaną księgę. Wasza Lady Shadow (z laurowym listkiem)
  9. Z pamiętnika… dzień 19 (20 godzina), dzień przed, czyli przygotowania. Poniedziałek, 16 sierpnia To już jutro. Po raz drugi stanę przed obliczem jakiegoś pana e. i będę musiała zdać relacje z mojej wiedzy. A może wiedza na egzaminie nie jest tak ważna, tylko szczęście? Czy będę je miała? A co będzie jak nie zdam? Czy zawali się kawałek mojego świata? Eeee, chyba nie, życie będzie toczyć się dalej, tak samo, jak przed egzamem… Cóż to znaczy jeden egzamin w obliczu wieczności? Cały dzień właśnie z tej niedalekiej okazji egzaminacyjnej czułam lekkie przytłoczenie, lekki niepokój, lekkie dygotanie serca… Na szczęście zbyt długo nie było mi dane skupiać się na tych irracjonalnych strachach, bo miałam pracę, a wieczorem – jazdę po Odlewniczej u Ulubionego Instruktora. Jak zwykle z niecierpliwością czekałam na ten moment. Mój mąż dostarczył mnie na placyk manewrowy trochę przed 19. Hondzia i Suzi trąciły się noskami na przywitanie, i przesiadłam się na moją śliczna Suzinkę. Tradycyjnie – rozgrzewka po placu, redukcja biegów, przegazówka. Wyjazd na trasę egzaminacyjną, oczywiście w kamizelce de lux z L na pleckach. Forumowa kamizelka poczeka na „już po”, kiedy to mam w zamyśle samodzielnie wykonać moją pierwszą jazdę właśnie do chłopaków na placyk. :mrgreen: Tym razem Tomek, pomny moich braków orientacyjnych machał łapką i wskazywał mi drogę, dokąd mam jechać. Na moście Grota znów byłam w niebie! Sama pozwoliłam sobie na dynamiczną jazdę (w końcu byliśmy, jak zwykle, w pośpiechu, hi, hi), i w jednym momencie wskazówka prędkościomierza doszła do 110 kh/ ha. Byłam z siebie baaardzo dumna! To było to! Nawet własny cień nie nadążał za pędzącą Lady Shadow! ;-) Winkielek, i już trasa egzaminowa. Przejechaliśmy wszystkie jej zakamarki. Tym razem starałam się przestrzegać wszystkich dopuszczalnych prędkości. Ulubiony miał zastrzeżenia do mojej redukcji biegów. Zdarzało mi się puszczać hamulec przy każdej redukcji biegu, i niepotrzebnie w ten sposób wydłużałam sobie drogę hamowania. Jak chcemy szybko zatrzymać się, to nie puszczamy hamulca i jednocześnie redukujemy biegi, z piękną przegazówką. Drugie zastrzeżenie, to zbyt rzadka zmiana biegów. –Lady, musisz dużo zmieniać biegi, żeby Ci to weszło w krew! Poza tym nie skupiaj się na tym, jaką nazwę nadasz biegowi ;-), on może zostać bezimienny, ma tylko pasować do brzmienia silnika. Masz słuchać co ci mówi silnik, jak wyje, ciężko mu, to musisz mu ulżyć wyższym biegiem. Jak dudni, to zredukuj, dopasuj się do jego potrzeb… Racja, dziś szlifowałam zmiany biegów. Nie można walić biegami, to nie uchodzi. Potem powrót na placyk, ósemeczki jedną rączką na Suzi i do domku. Koledzy motocykliści z placyku obiecali trzymać kciuki za jutro, tak więc mogę spać spokojnie, co będzie, to będzie. Jak nie tym razem, to następnym! Spotkamy się jutro rano na dwugodzinnej lekcji relaksacyjnej przed egzamem. Warto zdawać egzamin, chociażby dlatego, że miło spędzę ranek – na moto, a nie w pracy ;-) . Wasza Lady Shadow (goniąca swój cień)
  10. Z pamiętnika… dzień 18 (19 godzina), ósemki, czyli niespodzianka. Piątek, 13 maja Dzisiejszy dzień zapowiadał się słonecznie. Dobrze, pomyślałam sobie. Zawsze milej kręci się ósemki, jak świeci słoneczko. Ale nie tym razem - zaczęło nieźle lać!. Niestety, prawie zawsze jak mam jazdę u mojego Ulubionego Instruktora zbiera się na deszcz lub pada. Widocznie to św. Piotr testuje moje umiejętności i chce mi się przyjrzeć jak radzę sobie w deszczu! ;-) Niech mu będzie! Pół drogi na placyk manewrowy, ku radości okolicznych przechodniów, przemierzyłam w kasku na głowie, żeby mi nie zmókł od środka. Ludzie jakoś tak dziwnie popatrywali na mnie… ;-) ,no, ale należy im to wybaczyć, gdyż „cywile” nawet nie mają pojęcia co to znaczy mokry kask… ;-) Dosiadłam całkiem zimne Urządzenie Egzaminacyjne. A jak zimno było w pupę od mokrej kanapy! Brrrr! Chyba dostanę wilka, mimo skórzanych portek! Moto miało niskie obroty i musiałam się nieźle namęczyć, żeby dobrze je rozgrzać. Pół-ssanie i dwie rundki po placyku nic nie pomogły. Poczadowałam jeszcze troszkę i przystąpiłam do ósemek. Mam wrażenie, że szło mi całkiem nieźle. Musiałam pracować gazem i sprzęgłem, żeby Urządzenie nie wykangurowało mnie poza nawiasy. Moto na egzaminie miało jeszcze gorsze obroty (znaczy całkiem do bani). Żeby chociaż miało takie, jak na tym ćwiczebnym… W zasadzie dzisiaj kursowa SR-ka z wielkim bólem mogła by sama iść, bez gazu, ale miała dygotki i nie mogłam pozwolić sobie na to, żeby ona wyprowadzała mnie na spacer…. Poza tym lubię robić ósemki gazowe. Wtedy mam poczucie, że panuję nad motorem, każde brumknięcie czuję i mogę dostosować przechył moto do prędkości. Łatwiej jest też wyprowadzić moto gazem z przechyłu. Leciutki gazik i moto się ślicznie prostuje. To chyba jest sekret winklowania, tylko w skali mikro… Taaak, chyba odkryłam Amerykę… Gdyby puścić je samopas, już bym tej możliwości nie miała i podparłabym się kopytkiem. To samo na winklu, gdyby pod koniec zakrętu nie dodać gazu, groziłby nam ślizg, bo moto by nadal było w przechyle. Ale jestem mądra! Przed pierwszym egzamem Tomek podpowiedział mi, że moto na ósemce nie może mieć większego przechyłu niż ja. I to się sprawdza. Dzisiaj wyczerpałam chyba limit miesięczny ósemkowania! Zrobiłam ich chyba ze 100! Taaaa, pod koniec miałam poczucie dobrze wykonanej roboty, niczym górnik w kopalni. W przerwach, jak już miałam zdrętwiałe paluszki od wyciągania ich do klamki sprzęgłowej, Ulubiony zarządził zatrzymywanie się co drugą płytę, bez nóg. –Pamiętaj Lady, zatrzymanie, to wtedy, kiedy koła się nie kręcą, a jak się nie kręcą, to stoją nieruchomo! –No pamiętam, pamiętam… Już to do mnie dotarło jak szukałam gwoździa do trumny. Całkiem mi się podobała ta działalność relaksacyjna, bo wreszcie moto do reszty się rozgrzało! Inną rozrywką była jazda po placu, gdzie prowadziłam moto na 3-ce jedną ręką (gazową). Wszystko po to, żeby odpoczęła mi łapka sprzęgłowa. Faaajnie było! Na koniec zajęć spotkała mnie miła niespodzianka. Ponieważ byłam ostatnia, a na placu stała sobie jeszcze moja śliczna Suzi, należało Urządzenie Egzaminacyjne odprowadzić na nocleg na pobliską stację benzynową. Ja już zgasiłam SR-kę i prawie zlazłam z niej, a tu słyszę, że jedziemy na stację benzynową. Nie wierzyłam własnym uszom, tym bardziej, że na plac przyjechał po mnie hondzią mąż, i jako wieloletni posiadacz prawka, on mógł potowarzyszyć Tomkowi w układaniu SR-ki do snu… -Mam odpalić SR-kę? – zdziwiłam się. –Nieeee, możesz ją pchać na stację! No i wszystko było jasne. Wyruszyliśmy w dwa moto na stację. Droga enduro, trochę się ślimaczyłam, i Tomek musiał na mnie poczekać przy wjeździe na drogę „murowaną” trylinkami. No ale nie miałam śmiałości czadować po piaseczku, pomna jego przestróg, że za szybko tam jeżdżę ;-) . Dalej pomknęliśmy drogą koło WORDU na Bemowie. Było trochę kałuż i zrobiłam fontannę (nie było Ulubionego na pleckach, który pewnie by zapytał, czy nie mam oczu i czy nie mogę ich ominąć). Potem zjazd na kolejną polną drogę koło działek. Tomek wybrał w miarę równą koleinę, a ja, kretynka jedna, musiałam na własne życzenie wpakować się w największe nierówności i muldy. Zachciało mi się enduro! Zredukowałam bieg na 2 i walczyłam z mokrym piaseczkiem. Co i raz zarzucało mi kołem. W pewnym momencie zaatakował mnie dorodny wąż boa! No byłam już przekonana, że wyłożę się! Ale byłby wstyd, rany! Punkt pierwszy – nie panikować, nie pękać – tak uczył mnie Tomek, potem lekko trzymać kierownicę, nie walczyć z nią i moto wyprowadzić gazem z uścisku boa. I udało się! Rozzłoszczony boa poszedł w krzaki czekać na następną ofiarę, która śmiała zapędzić się na jego teren! Ale byłam z siebie dumna! SR-ka została bezpiecznie dowieziona na nocleg, a ja nie musiałam świecić oczami ;-) . Potem już tylko wróciłam na pleckach Ulubionego na placyk. Dziękuję Tomku za niespodziankę i proszę o jeszcze enduro, tym razem, takie prawdziwe na placyku terenowym! Wasza Lady Shadow (z uścisku boa)
  11. Z pamiętnika… dzień 17 (18 godzina), puknij się w głowę czyli… byłam w niebie. 12 sierpnia, czwartek Kilkudniowy urlop minął jak z bicza strzelił ;-) . Zostały tylko ślady opalenizny na buzi i miłe wspomnienia. :buttrock: Stęskniona, koło 19 stawiłam się na placyku. Piotruś – Ocean Spokojny już tam był. Na dzień dobry dostałam SR-kę, czyli nie-ulubione Urządzenie Egzaminacyjne. Rundka po placu i kręcenie ósemek. No i po przerwie od moto nie szło mi rewelacyjnie. Potem jakoś poprawiło się, ale tak za genijalnie to nie było… Ech… Mimo upału, odziałam się w skórzane ubranko, bo przecież byłam zapisana w tomkowym karneciku na jazdę po Odlewniczej, no a po mieście, to nie uchodzi pomykać w barchanach… Poza tym moja przyjaciółka zawsze mi powtarza, że kobieta motocyklistka wygląda w skórach obłędnie i przyciąga wzrok widowni obojga płci, a skoro tak, to nie mogłam zmarnować takiej okazji zawieszenia obcego oka na mnie… Powiedzcie sami, przecież to normalne, że za takim dobranym tandemem na moto każdy się obejrzy… ;-) Prawda? Taaaa, Tomek wyraźnie wyczuł moje intencje… ;-) No i po raz pierwszy w historii moich jazd miejskich zostałam odziana we wściekłożółtą kamizeleczkę z niebieskim L na pleckach (które to pewnie oznacza „Ludzie Ledwo jadę”). Pewnie! Niech nas zobaczą (sic!), hi, hi, hi… :mrgreen: Dotychczas w takim rynsztunku występował tylko Ulubiony. W końcu to jego plecy podziwia zawsze okoliczna gawiedź w katamaranach… Teraz podziwiała również moje… boczki, z braku widocznych plecków. Nieśmiało zaproponowałam Ulubionemu, że może na następny raz to założę gustowną forumową kamizelę z moim nickiem na plecach… Ale Ulubiony Instruktor spojrzał tylko na mnie jakoś tak dziwnie, jakby chciał powiedzieć – Puknij się dobrze w głowę, babo wstrętna… ;-) Phiii, nie zna się widać na ładnych gadżetach. Na żartach chyba też. ;-) W pięknej kamizeli zostałam posadzona na Suzi. Pragnę nadmienić, że tym razem bezbłędnie trafiłam na podnóżki i nie było wstydu. Znaczy dawno nie ujeżdżałam domowej hondzi ;-) A z Suzi strasznie się lubimy. Bardzo pasuje mi „sportowa” pozycja, lubię też przytulać się do baku… Moja śliczna Suzi została przemalowana na płomienną czerwień. Wolałam ja w wydaniu wiśniowym, ale ładnemu we wszystkim ładnie ;-) . Rozgrzewka na placu, redukcja biegów z przegazówką, załadowanie Ulubionego na plecki i jazdaaaa na miasto! Ale się stęskniłam za miastem w tak miłym towarzystwie! Wyjazd po wężach boa. Nie obudziłam żadnego potwora zagrzebanego w sypkim piaseczku. Całą piaszczystą drogę powtarzałam sobie -Nie gazuj, masz na pleckach wrażliwego pasażera, który krzyczy, spokojnie, on nie lubi czadów na piachu, chyba że we własnym wykonaniu…, wolniutko i z umiarem… No i jakoś tak bez żadnych atrakcji dojechaliśmy do końca drogi wyjazdowej. Na atrakcje widać było jeszcze za wcześnie. Taaaa, włączamy się do ruchu, trzeba przyhamować, ustąpić pierwszeństwa autkom, rowerom, pieszym, psom i kotom na drodze. No i zahamowałam tak elegancko, że zblokowałam przednie koło. A że na podłożu był piaseczek od węży boa, to zrobił się uślizg. Na szczęście prędkość była baaaardzo mała, no i moto tylko lekko przechyliło się i utrzymałam je. A na dokładkę, żebym to ja w momencie początku blokowania koła puściła hamulec ręczny… może bym chociaż jakoś trochę zrehabilitowała się… No ale nieeee, Lady wpadła na to dopiero po reprymendach Ulubionego Instruktora (no puść wreszcie ten hamulec, babo okropna!!!). Po włączeniu się do ruchu pomknęliśmy na Odlewniczą. W tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję, a mianowicie, mieszkając w Warszawce z dziada pradziada, potrafię wszędzie trafić komunikacją miejską (której używam od zawsze), natomiast jadąc autem zawsze coś poknocę i zdarza się, że wracam do własnego domku „na okrętkę”, bo mi się ulice pozajączkują, albo pomylą mi się drogi… Raz mi się też to zdarzyło jak odwoziłam się pod mój dom na koniec lekcji z Ulubionym (byłam ostatnia)… Ale na szczęście nawet nie mrugnął okiem, jak mu powiedziałam o mojej gafie i był bardzo wyrozumiały. Tak więc rozumiesz teraz Czytelniku, dlaczego mąż przy moich samodzielnych wyjazdach zawsze pyta mnie czy mam pełny bak… ;-) Trudno, widać mam wybiórczą orientację przestrzenną. W drodze z placyku na Odlewniczą dogodnie jest skręcić w generała Maczka. A ja sierota, już nosiłam się z zamiarem skrętu też w prawo, tyle, że wcześniej - do drogi dojazdowej do Carrefoura… Ale byłby wstyd! Na szczęście w ostatniej chwili opanowałam się w moich zapędach. Przez całą nasza wycieczkę redukowałam biegi z przegazówką. Trochę za dużo przy tym gazowałam, bo 3 tys. obrotów to lekka przesada, o czym nie omieszkał mnie poinformować mój Ulubiony Instruktor. Obiecuję, poprawię się, to z radości, że znów jeździłam na Suzi! Dostało mi się również za to, że przy wysprzęglaniu, prawa ręka za luźno trzymała gazową manetkę. I Tomek wielokrotnie grzmiał –Nie puszczaj kierownicy jak zmieniasz biegi, hamujesz, czy cokolwiek robisz ze sprzęgłem!!! Nie puszczaj, bo zabijesz się, wystarczy mały dołek, kierownica wyfrunie i będziesz oglądała niebo. Racja. Nie wiem tylko skąd mi się to przyplątało. Poprawię się, Tomku… Nie chcę jeszcze do nieba… Good girls go to heaven, bad girls – everywhere. Ponieważ czasu było mało, czadowałam do celu (pod czujnym okiem Tomka) mostem Grota- Roweckiego. -Gazu, nie mamy czasu, gazuuuuu…! Jak gazu to gazu. Momentami wskazówka dochodziła do 100 km/ha, bo ograniczenie było do 80 km i pozwoliłam sobie lekko je przesunąć w górę. W tym momencie muszę podzielić się z Tobą, drogi Czytelniku, moim wrażeniami z czaderskiej jazdy. Wstyd się przyznać, lubię prędkość. Lubię, ale też czuję przed nią respekt. Ja wiem, że każdy z Was powie, że 100 km to co to za prędkość, ale dla mnie to już jest coś. Inaczej odbiera się ją w autku (przy 120 km nasze Ticio przechodzi w łopot), inaczej będąc plecaczkiem na moto, a inaczej siedząc z przodu. Straszliwie podobał mi się ciepły pęd powietrza. Był upał i nagrzane powietrze śmigało po buzi, po rękach, wdzierało się pod rękawy kurtki. Jeżdżę bez rękawiczek, bo nie mogę dobrać rozmiaru na moje krótkie paluszki, to i muskanie ciepłego powietrza było bardziej spektakularne. Nic nie chce mówić, czułam się jak w niebie. Z pewnością tak tam musi być. Nirwana. Aaaa, mimo moich fascynacji gazem, mój Ulubiony Instruktor zgłosił mi reklamację, że zdarzyło mi się za mało dynamicznie ruszyć spod świateł i wyprzedził nas stary diesel spod Grójca… Nooo, wstyd… Przy wjeździe z Grota na trasę odlewniczą czekał na minie jeden winkielek (na ślimaku). Tomek mi trochę pomógł, kazał najpierw zakręcić gaz, a potem, po złożeniu się w zakręt dodać gazu, co zapewni nam ładne wyprostowanie maszyny już na prostej. Skąd ten Ulubiony tak wszystko wie kiedy ująć, a kiedy dodać? Eeeee, gdyby nie wiedział, to nie byłby Ulubionym… Przecież nie da się tego jakoś opisać, że to już ten moment. Poza tym każdy zakręt jest inny… Czy ja kiedyś zaczaję metodykę winklowania? Na trasie odlewniczej, na skrzyżowaniu z Kondratowicza dałam straszliwa plamę. No wstyd jak beret. Do tej pory nie wiem jak spojrzę w oczka Ulubionemu. Próbowałam się kajać przed Tomkiem i posypywać głowę popiołem już po przyjeździe na placyk… No taaaaaki wstyd! :oops: Zjeżdżałam ze skrzyżowania, skręt w lewo, celuję w prawy pas, na lewym STOI przed pasami nauczka jazdy z Sarbo (autko) i przepuszcza resztkę pieszego. Pieszy już prawie zniknął z pasów, Sarbo stało nadal. W takiej sytuacji należy STAĆ obok Sarbo i koniec. Nie wolno przejechać, jak ktoś inny przepuszcza pieszych. Za samochodem mógł być pies, kot, dzieciak i Bóg wie co tam jeszcze. A Lady Shadow radośnie ominęła Sarbo i poczadowała sobie przez pasy jakby nigdy nic. No i już widzę oczami duszy jak instruktor z Sarbo dawał przykład nieodpowiedzialności na drodze swojemu kursantowi. Już widzę jak grzmiał o skutkach takiego zachowania. Pewnie też wspomniał, że za przejechanie pieszego to bez czyśćca nawet nie będę mogła pomarzyć o niebie! Mój Ulubiony Instruktor zachował się doskonale – powiedział co myśli o moim wspaniałym manewrze, powygrażał mi łapą, popukał w mój kask (to chyba po to, żeby pan z Sarbo widział, że nie jestem puszczona samopas!) i wywód zakończył – To dziękujemy pani, właśnie nie zdała pani egzaminu… O Boże, scenariusz jak z najczarniejszego snu… A najgorsze jest to, że prowadząc autko w życiu bym czegoś takiego nie zrobiła. Strasznie mi wstyd, strasznie… Tomku, lubisz mnie jeszcze? Lady, jak mogłaś to zrobić, ty zakuty łbie w czerwonej nolince! :buttrock: No i po tym wyczynie, dalsza droga była tylko przyjemnością. Zapomniałam tylko dodać wcześniej, że na ulicy Ogińskiego lubią parkować autka i należy manewr ominięcia sygnalizować kierunkowskazami. Oczywiste, ale powtarzam sobie, żeby nie zapomnieć. W autku co prawda, macham zawsze kierunkami (mąż mówi, że przesadzam i że mu w końcu rozwalę przełącznik od kierunków), ale na moto to co innego, można z wrażenia zapomnieć. Zapomniałam jeszcze dodać, że przy skręcie w prawo z asfaltu na drogę z wężami, będąc na samym łuku nacisnęłam lekko hamulec ręczny. No i dostalo mi się. :banghead: -Co ty wyprawiasz, chcesz wylożyć się? Czy ja cię tego uczylem kiedykolwiek? Nie. :oops: Po wyczerpaniu limitu głupot, już bez żadnego uszczerbku dowiozłam nas na placyk manewrowy. Ponieważ zostało kilka minut zostałam dopuszczona do titaników (miło) i do pokręceniu ósemek jedna ręką (na zmianę) na Suzi. Suzi miała wyższe obroty niż Urządzenie Egzaminacyjne i szła jak burza! I to mi się podobało! Chcę jeszcze raz do nieba! Wasza Lady Shadow (puk, puk, puk)
  12. Drodzy Czytelnicy, Wpadlam do Pamietnika tylko na chwilke ;-), zeby Wam powiedziec, ze wkrotce po kilku dniach przerwy, rzec mozna, natury technicznej, bo przeznaczonej na ladowanie akumulatorow :mrgreen: , znowu bede opisywala moje zmagania motocyklowe. W ramach regeneracji po wielkim stresie egzaminacyjnym i niemniejszej rozpaczy, maz zabiera mnie na tydzien na oboz 8) . Niestety, hondzia w tym czasie tez bedzei miala od nas odpoczynek :crossy: . Tak wiec na caly tydzien przerwe moje cwiczenia na domowym moto, a extra jazdy doszkalajace z Ulubionym Instruktorem wznowie kolo 12 sierpnia, bo egzamin kolejny 17 sierpnia, w samo poludnie... (prosze juz planowac tak zajecia, zebyscie mogli spokojnie trzymac za mnie kciuki, a Wasze maszyny - klamki) i trzeba bedzie zabrac sie za osemki z gazem... Wasza Lady Shadow (na urlopie 8) :buttrock: )
  13. Dzieki za slowa otuchy! Juz troche ochlonelam, po tym wydarzeniu egzaminacyjnym... Najgorsze jest to, ze podczas egzaminu nie denerwowalam sie, stres mnie nie zzeral, rece mi sie nie trzesly itd. Po prostu bylam opanowana i nastawiona, ze skoro umiem, to zdam. A wiedzialam, ze w miare umiem, bo moj Ulubiony Instruktor juz sie o to postaral, zebym umiala ;-). No i cieszylam sie, ze to juz, ze za jakis czas odbiore prawko..., ze niedlugo maz mi pozwoli dosiasc naszej hondzi, ze pojade nia na pierwsza samodzielna wycieczke na placyk do Tomka i Piotrusia. No ale widocznie pozytywne nastawienie to nie wszystko. Boje sie, ze dopiero teraz to bede miala stres podczas egzamu. No bo juz wiem, ze obojetnie co zrobie na placu (i pewnie na miescie tez), to i tak ostatnie slowo nalezy do pana egzaminatora. Obojetnie czy umiem, czy nie, to moge znowu nie zdac. Sama bylam swiadkiem innego egzaminu, jak facet ani razu nie machnal glowa podczas 8, nie wspomne, ze mylila mu sie prawa strona z lewa (a wg pana e. to domena kobiet!), bo czasem kierunki swiecily odwrotnie, ledwo trzymal sie na moto, i zdal. A w moim przypadku machanie glowa "nie podobalo sie". Oby mi sie nie tafil drugi raz ten sam pan e.... Pozdrawiam, Wasza Lady Shadow (jeszcze troche zmartwiona)
  14. mla napisał: Właśnie dziś oblałem mój pierwszy egzamin praktyczny... nawet nie wyjechałem na miasto I sam jestem sobie winien... Bo jak ktoś sobie zakłada ten cholerny jednorazowy czepek pod kask tak, że przy machaniu głową na slalomie i ósemce spada na oczy, to kto jest winien I nawet nie mogę nic zwalić na egzaminatora Gość zachował się wzorowo, moto czekało tyrkocząc wesoło rozgrzanym silnikiem na jałowym biegu z obrotami 1400 obr/ min. I nawet nie padało, a temperatura większa od zera :P Eeehhhh, jak sobie przypomnę.... następny raz za tydzień... Najpierw chcialabym podziekowac wszystkim za slowa otuchy i trzymanie kciukow. Wiecie, bez Was byloby mi jeszcze bardziej smutno... mla, Ty przynajmniej nic nie mozesz zarzucic egzaminatorowi, a u mnie moto bylo prawie bez obrotow (wskazowka stala prawie przy zerze) i 1400 to moto mialo jak mocno pracowalam gazem Poza tym moj pan e. wyraznie nie lubil kobiet na motorach... A na to sie nic juz nie poradzi... No a moj nastepny raz nastapi dopiero 17 sierpnia, rowniez o 12,10. Szkoda, ze musze tyle czekac, ale wczesniejszych terminow nie bylo. Tym razem na moja wyrazna prosbe zostalam zapisana do grupy z samymi facetami. Wierze, ze to moje "przebiegle" posuniecie uchroni mnie od powitania "pan samobojczyn"... Wasza Lady Shadow (nadal smutna)
  15. Drogi Czytelniku, żeby zachowac chronologie, pozwole sobie najpierw umieścić zalegla opowiesc o ulicy Odlewniczej, a dopiero po opisie działań z poniedziałku 19 lipca, nastapi opis sromoty egzaminacyjnej z 20 lipca. Z pamiętnika… dzien 16 (17 godzina), czyli Odlewnicza w strugach deszczu Ponownie, szanowny Czytelniku, zostaniesz postawiony przeze mnie przed faktem dokonanym – a mianowicie, będziesz zmuszony przeczytac kolejny hymnik pochwalny na czesc Ulubionego. Dzisiaj od 14 lal deszcz, co jakis czas przeradzający się w burze i tornado. No i przemoczony Tomek nie odwołał mojej lekcji (bylam jakos na koncu), mimo mokrego ubranka, bucikow i w ogole mokrej calej osoby. Wiem, ze jest twardy, ale bardzo mi imponuje taka wlasnie obowiazkowascia. -Wiesz Lady, jutro masz egzamin, nie chcem, ale muszem, no to dzida na Odlewnicza. No i zgodnie z wczesniej dana obietnica, pojechaliśmy w deszczu na zwiedzanie ulicy Odlewniczej (po raz pierwszy). Najpierw na placu – rozgrzewka na SR-ce. Już ja nawet lubie ;-), potem powiozłam Ulubionego na gorke kolo garazy i na 9 prob wjazdu pod gorke, cale 9 było oki! Tylko przy moich wjazdach bylam strasznie centrolewicowa i zamiast ustawiac się z moto po prawicy, to jakos tak zajmowałam cala szerokość gorki ;-) Ale co tam, miałam wytłumaczenie – po prawej stronie były nisko galezie ;-) Musze tez dodac, ze pierwszy raz wjeżdżałam na gorke na SR-ce. I się udalo! Potem pomknęliśmy w kierunku Odlewniczej. Padalo caly czas. Na uliczkach Bemowa, przy skrecie w prawo za wczesnie zamrygalam prawym kierunkiem. Był tam jeszcze wjazd do jakichs parkingow, no i to moje dzialanie moglo być zmyla dla innych. Nie wolno nigdy zapalac kierunkowskazu „na zapas”. Mrygamy przed właściwym skretem i już, bo inaczej spowodujemy wypadek i ktos pomysli, ze skrecamy w pierwsza uliczke, a nie w druga. Oczywiście Ulubiony nie omieszkal mi wytknąć mojego bledu… I chwala mu za to! Kolejna rzecz, w drodze na Odlewnicza – jak hamujemy przed światłami, to sprzęgło wciskamy dopiero na koncu hamowania, żeby moto nie zdechlo, a nie na początku hamowania. Takie wcisniecie sprzęgła na początku to wieksze prawdopodobieństwo poślizgu, a poza tym skutecznie przeszkadzamy motorkowi hamowac silnikiem. Jak hamujemy i pada deszcz, nigdy nie ustawiamy kol moto ma srodku pasa, gdzie sa wymalowane strzałki do skretu, pasy, przejscie dla pieszych, oraz inne „farbowane” znaki. Szczególnie gdy jest deszcz, malunki te są bardzo sliskie. Po dotarciu na Odlewnicza, przejechaliśmy cala trase. Dokładny jej opis będzie umieszczony w najbliższej przyszłości na stronie www.pro-motor.pl I znajda się tez tam fotki waznych skrzyżowań i miejsc. Tak wiec ja nie będę rozpisywac się nadmiernie o samej trasie, a raczej o moich odczuciach. A mianowicie – Ulubiony przykazal mi, ze mam przestrzegac dopuszczalnych prędkości. To znaczy jak jest znak 30 km/ ha, to nie czadowac, a jak jest znak 80 km/ ha, to nie ślimaczyć się 40-stka ;-) Niby to jest oczywiste, ale momentami miałam kłopoty z dynamika jazdy, czasem była ona zbyt duza, a czasem zbyt mala;-) No ale – pierwsze koty za ploty. Pierwszy raz w zyciu wczoraj oglądałam trase egzaminacyjna z moto. Wczesniej przejechałam ja autkiem, i niestety, w wykonaniu motorowym jest ona milion razy trudniejsza, bo trzeba zwracac uwage na rozne takie niuanse, a w autku, to się jedzie (bez presji egzamu, również) i już… Chciałabym jeszcze dodac, ze bardzo podobalo mi się przejeżdżanie przez kaluze na Odlewniczej. Była wielka jak jezioro i musieliśmy podnieść wysoooooko nogi (odwrotny titanic) i strasznie mi się podobalo. Dodam tylko, ze i tak byliśmy mokrzy jak nie wiem co… Ale warto bylo!!! Z pamiętnika…egzamin praktyczny, czyli dies irae Nie zdalam. Wasza Lady Shadow nie zdala. Tak. Łzy same cisna mi się do oczek (bo nikt już nie patrzy i mozna). I jak tu pisac? Ja już nie jestem TWARDA. Krotkoostrzyzony komandos umarl… Jestem kobieta, slaba, zasmarkana i watpiaca w swoje sily (ale tylko chwilowo, dzis mogę, bo mam kiepski dzien, ale jutro znowu zamierzam być twarda i nie będę się mazac). Jestem tak strasznie smutna, ze nawet najwieksza gorzka czekolada swiata nie jest w stanie mnie pocieszyc. Maz próbował pocieszyc, przyjaciółka odpoczywajaca nad morzem, koledzy motocykliści na placyku startowym, i wreszcie sam Ulubiony Instruktor. I nie pomoglo. Nic. Jestem rozzalona, bo walczyłam do ostatniej chwili, caly czas miałam w uszach tomkowe – Nie PEKAJ, potrafisz, wyprowadzisz moto z przechylu na osemce! Nie podpieraj się za szybko! WALCZ! Wściekłość na pana egzaminatora już mi przeszla, ale nie lubie go. Nie pokazal klasy. A było to tak: Na liscie dopuszczenia do egzaminu figurowaly trzy dziewczyny. Rzadko się tak zdarza, ale coz. Spojrzałyśmy na siebie i umówiłyśmy się, ze pokazemy jak jezdza Amazonki! Pokazemy klase facetom! O 12,10 zostalysmy (tylko trzy kobitki) poproszone przez pana egzaminatora do sali na objaśnienie trasy egzaminacyjnej. Pan egzaminator (z malej litery, bo na duza nie zasluguje), zaczal tak – Witam panie SAMOBOJCZYNIE. To kiedy macie zamiar się zabic? Dzis, czy jutro? Narzeczeni będą po was plakac. No i już wiedziałyśmy co w trawie piszczy. Pan e. opowiedział nam o gorce, o przeprowadzaniu moto 5 metrow, o sposobie pokonywania 8 – najpierw slalom, potem przeradza się on w 8, a potem wyjazd na dalsza czesc slalomu. Podczas slalomu i 8 machamy glową i kierunkowskazujemy. Potem wyjazd na miasto. Pan e. dopowiedział, ze nie ominie nas jeszcze hamowanie awaryjne. Manewr ten obowiazuje od 1 maja i będzie albo na placu, albo na miescie. Komenda stoj – mamy się zatrzymac, a wtedy on oceni droge i długość hamowania i powie, czy była prawidlowa. Z mojego niewielkiego doswiadczenia wiem, ze SR-ka ma niezbyt dobre hamulce i ta droga hamowania nie jest jakos bardzo krotka… Bylam druga w kolejce. Dziewczynka przede mna zaliczyla gorke, przepchnęła moto i zostala oblana na 8, a scislej, na samym początku dwóch prob 8. Podparla się nogami. I wcale się nie dziwie, bo moto na luzie mialo tak niskie obroty, ze prawie zdychalo, pod obciążeniem na 1 – nie ciągnęło, nie szlo samo, tylko trzeba było dobrze gazowac, żeby ruszylo, a nie zgasło. Potem bylam ja. Manetki motoru były plastikowe i bardzo ślizgały się w lapkach, gaz, według mnie działał zbyt luzno, lekki ruch i kilka tys. obrotow… Klamka sprzeglowa była tak strasznie odsunieta od manetki, ze ja wcale do niej nie dosięgałam. Moje krotkie paluszki ogłosiły strajk. Nie da rady i koniec. Musiałam strasznie gimnastykowac się, żeby wysprzeglic… To samo z klamka hamulca. Tragedia! Wjazd na gorke na szczescie poszedł gladko. Ruszyłam przy około 4 tys. obrotow. Nie wiem tylko dlaczego „plaska” czesc gorki była wysypana piaskiem, taka ladna rowna warstewka. Czy to mialo zapewnic fajny poślizg kola, przy jakims bledzie? Na szczesci obylo się bez uslizgu ;-) . Teraz, pod niezwykle czujnym okiem pana e. musiałam postawic moto na stopke boczna, zdjąć je, przeprowadzic 5 metrow. Wszystko udalo się. Ze względu na te super niskie obroty, główkowałam, jak by tu włączyć niepostrzeżenie ssanie, ale niestety, pan e. świdrował oczami, a ssanie w Sr-ce jest bardzo widowiskowo umieszczone – kolo baku w okolicy lewego kolanka i nie da się go włączyć niepostrzeżenie. A szkoda. Zaczelam slalom, wjazd na 8. Robiłam ja z gazem, pracując sprzęgłem (nie wiem jakim cudem, bo nie dosięgałam, trzymając normalnie lapke) i manetka gazowa jednoczesnie. Nic nie kombinowałam z winklowaniem, szlifowaniem podnóżków itd., bo utrudnia to machanie glowa i kierunkowskazywanie. Przejechałam 4 osemki, nie denerwowałam się, bo nawet dobrze szlo, nagle slysze: -Proszę się zatrzymac, nie podoba mi się pani machanie glowa. No trudno jednoczesnie machac glowa, walczyc z kierunkami, z klamka sprzęgła gdzies na biegunie polnocnym i jakos z gracja machac lbem. Machałam nim, może bez wielkiej gracji, bo az wlasny kask zsunął mi się nieco, ale upewnianie się o możliwości skretu zostalo dopełnione! Tak przez mgle przebija mi, ze pan e. cos wspomniał tez o nodze, ale nie przypominam sobie, żebym się podparla… Widac miałam pomrocznosc jasna. Może się podparlam, jak już kazal mi się zatrzymac? ;-) No i powrot na 8 drugiej szansy i slalom. Tym razem przy piatym okrazeniu 8 musialam ja przymusowo skończyć. Okazalo się, ze bardzo ladnie pani jedzie, ale tylne kolo najechalo 0,5 cm na wewnetrzna linie osemki. Zapytałam go czy skoro jest to tylko 0,5 cm i ostatnia osemka, to możemy uznac, ze przy tak niedoobrotowanym moto jest to wybaczalne, okazalo się, ze to karygodny blad. No i do widzenia slepa Gienia, kup se trąbkę do pierdzenia. Taki oto ladny wierszyk mówiły dzieci w moim przedszkolu przed laty. Ja panu e. w myslach ułożyłam duzo fajniejsze wierszyki. Przed rozstaniem się, pan e. wręczył pierwszej dziewczynce, i potem mnie, świstek z bledami (u mnie – nie zaliczony slalom). – Proszę poczytac sobie do poduszki, ale nie pokazywac narzeczonemu. Na to dziewczynka pierwsza odpowiedziala, ze nie pokaze narzeczonemu, bo od 4 lat jest mezatka, no a ja w stosownym momencie, słysząc taki sam komentarz, poinformnowalam pana e., ze ja tez nie pokaze narzeczonemu, bo od 3 lat jestem mezatka. Zdziwil się biedak. Tak? Cos takiego? Nie musze mowic, ze trzecia Amazonka zostala oblana rozniez na 8. Ten pan nie lubil kobiet. I vice versa. No i nadal jest mi smutno jak cholera. Mimo tego, ze walczyłam, zastanawiam się caly czas, co jeszcze mogłam zrobic. Tomku, czy ja naprawde robie wszystko do bani i nie umiem jeździć? Jest tak strasznie? Powiedz… Czy ja absolutnie nie zasluguje na prawo jazdy? A myslalam, ze zostane Twoim asem kursowym... Wasza Lady Shadow – zasmucona i zapłakana, bo dziś był dzień sądu.
  16. nie zdalam :-( Dokladny opis nastapi wkrotce, jak ochlone. Wasza Lady Shadow - w depresji
  17. Z pamiętnika… dzień 15 (16 godzina), czyli… po-woli na Woli. Termin egzaminu praktycznego zbliża się nieubłaganie. Z jednej strony bardzo się cieszę, że to już, z drugiej - mój strach (irracjonalny) potęguj się coraz bardziej. :eek2: Tak bardzo bym chciała zdać za pierwszym razem… Sama ze sobą umówiłam się, że zdam od razu, w końcu trzeba być twardym, nie miętkim (dobre podejście!, powiedział Ulubiony), ale gdyby mi się nie udało, to już teraz pocieszam się, że najważniejsze są umiejętności, a egzamin najwyżej zdam za drugim razem… Prawdaaaaa? Ponieważ, jak się rzekło, najważniejsze są umiejętności, doskonaliłam je dzisiaj pod okiem Tomka – Mojego Ulubionego Instruktora (stęskniłam się za nim baaardzo!). Wybraliśmy się wieczorową porą o 19 na miasto – Wola i okolice. W roli głównej wystąpiło Urządzenie Egzaminacyjne, czyli SR-ka. Jak już wiesz, drogi Czytelniku, nie pałam do niej miłością, no ale cóż, na Urządzeniu zdaję egzamin i MUSIMY się polubić. Zupełnie jak w kawale: zapytany szeregowiec przez kaprala, czy mu się podobało gdzieś tam, za każdym razem odpowiadał - NIE MOŻNA było narzekać, NIE MOŻNA było… Hi, hi, jak NIE MOŻNA, to nie można. Tak więc dosiadłam Urządzenia. No i oczywiście, ku radości zgromadzonych na placyku, nie trafiłam nogami na podnóżki. Przecież wiesz drogi Czytelniku, że w mojej domowej hondzi podnóżki są z przodu, pod bakiem, no i w SR-ce nie trafiłam na nie - za bardzo wyciągnęłam kopyta do przodu… ;-) . Niech no tylko przytrafi mi się taka gafa na egzaminie… Obciach. :oops: Po cudownym odnalezieniu się podnóżków, zrobiłam kilka wprawek po placyku. Poredukowałam sobie biegi..., pozaprzyjaźniałam się z Urządzeniem i w całkiem dobrej komitywie wyjechaliśmy na miasto. W tym momencie dodam, że cały czas miałam miłe towarzystwo – za mną jechało dwóch zaprzyjaźnionych kolegów motocyklistów (oczywiście byłych kursantów Tomka). Jak spacer to spacer, w grupce – zawsze fajnie. Na początku naszej wycieczki Ulubiony zapowiedział, że jak któryś z wycieczkowiczów zacznie się ścigać z Lady Shadow, albo wyprzedzać Lady, to inaczej z nimi pogada. Byli bardzo grzeczni, cały czas widziałam chłopaków w lusterkach ;-) . Dziękuję Wam za miłą jazdę razem!!! Droga dojazdowa do ulicy, czyli enduro z wężami, przeszła bardzo gładko. Nauczona doświadczeniem z lekcji 13, kiedy to dałam czadu na enduro, tym razem jechałam spokojniej… Ale ręka i tak mnie świerzbiła, żeby pogazować ;-) No i nie wykorzystałam taaaakiej okazji… - bo Ulubiony czuwał i przeczuwał ;) moje zapędy i zduszał je od razu w zarodku :P Potem była jazda po Woli (ale nie powoli ;-) ) i po Śródmieściu. Raz nie wytrzymałam, i troszkę „ścigałam się” z lanosem przy ruszeniu spod świateł… No nie mogłam nie wykorzystać możliwości przyspieszenia, jakimi dysponuje moto. Dobre to było, kierowca w lanim nie odpuszczał, ale nie miał szaaaans z nami… Jestem z siebie dumna, ale na egzaminie będę grzeczna. Żadnego rodeo! Żadnych „wyścigów”! Eeee, zresztą co to za wyścigi. To była tylko dynamiczna jazda. Aaaaaa, raz dałam plamę – ruszyłam z 3 – ki. No bo baba weszła mi na pasy, trzeba było ją przepuścić i nie zdążyłam zredukować biegów (z elegancką przegazówką). Ulubiony Instruktor nie dowierzał, że tak gładko udało mi się ruszyć z 3-ki z pasażerem… Ooo, masz wyczucie sprzęgła – powiedział ;-) A ja dodam od siebie – i sklerozę, bo któż to rusza z 3-ki? Chyba tylko Lady Shadow! Trzeba było „najsampierw” przed tymi pasami zredukować się ;-) . Wycieczka na miasto (po-Woli) była suuuuper! Brakowało mi tylko głębokiego winklowania, titanica i strzału z tłumika ;-) Ale mi się zrymowało! No ale na winklowanie nie było pogody, padało cos drobnego i zrobiło się ślisko! Nie omieszkam w tej sprawie zgłosić reklamacji do świętego Piotra! Zawsze jak jeżdżę z Ulubionym, to popaduje :-( . Potem na placyku szlifowałam 8 na Urządzeniu Egzaminacyjnym. Okazało się, że robię błąd w kierunkowskazywaniu przy wjeździe na ósemkę. A mianowicie w moim opisie po lekcji z Piotrusiem (dzień 14), coś pozajączkowałam, i przy wjeździe na 8 zamiast lewym, powinno być – pomrygać PRAWYM kierunkiem, razem z prawą głową. Już nawet nie próbuję wnikać dlaczego tak jest… Pomyślę o tym później, jak to mawiała Scarlet… I miała rację, bo szkoda obciążać sobie głowy takimi pierdołami niedorzecznymi ;-) Ważnym za to jest sygnalizowanie zamiaru PRZED wykonaniem manewru, a nie w trakcie ;-) Z innej parafii: Kilka dni temu ćwiczyłam „najazd” na przeszkodę. Rozpędzamy się na 2-ce, hamujemy przed pachołkiem, PUSZCZAMY hamulec, skręcamy moto dość ostro przy omijaniu przeszkody i dodajemy gazu. Przypominam sobie, że ważne jest to puszczenie hamulca przy skręcie. Ulubiony Instruktor wychwycił mój błąd (z tym hamulcem) no i wbijam sobie do rozumku poprawny wariant ;-) Do zobaczenia w poniedziałek! Będziemy zapoznawać się z trasą egzaminacyjną na Odlewniczej. Wasza Lady Shadow,
  18. To i ja wtrace moje trzy grosze na temat plecaczkowania. Moja przygode z moto zaczelam wlasnie od jazdy "z tylu". Pierwsza podstawowa zasada - nie wiercic sie, nie poprawiac ubranka, bucikow itd. Na moto nalezy siedziec spokojnie i miec zaufanie do kierowcy. Gdy nie ma zaufania, nie ma tez jazdy. Na postoju pod swiatlami nie stawiac nog na ziemie - od tego, zeby utrzymac moto, jest kierowca. Ty caly czas trzymasz stopy na podnozkach. Na moto trzeba siedziec stabilnie - to znaczy nie wisiac kilometry za kierowca, ale tez i nie lezec mu nieprzytomnie na pleckach jak mis koala na eukaliptusie ;-) Kierowcy trzymamy sie kolankami - a mianowicie w zaleznosci od typu moto - jak to jest sportowy i Twoje kolanka sa gdzies na wysokosci bioder kierowcy, to nie pozostaje nam nic innego, tylko sciskac nimi jego biodra, jak to jest moto klasyczne, to do sciskania mamy kanape ;-) . Lapki tylko asekuruja - wskazane jest trzymanie nimi kierowcy (brzuch, gdy to scigacz, boki, gdy to chopperek). Kierowca wie dzieki temu co sie z Toba dzieje. Poza tym takie trzymanie lapek z przodu (a nie za jakies elementy moto z tylu) ochronia przed wykreceniem barkow przy gwaltownym manewrze, a poza tym, przy gwaltownym hamowaniu, plecaczek zawsze zdazy oprzec sie lapkami o bak. Przy ciasnych winklach dobrze jest tworzyc calos z kierowca, czyli niestety troche lezec mu na plecach, wtedy moto stabilnie i pewnie kladzie sie w zakrety i nie zaklocimy jego lotu w skret przez odstawanie od calosci bryly. No i jeszcze najwazniejsza sprawa - jak moto skreca, my skrecamy z nim, to znaczy pochylamy sie w ta strone, w ktora pochyla sie moto, czyli winklujemy (i cieszymy sie szlifowaniem podnozkow!!!). Aby Ci bylo latwiej, to przy skrecie w lewo patrzysz ponad lewym ramieniem kierowcy, przy skrecie w prawo - nad prawym. No i trzeba tak trzymac glowe, zeby nie dzieciolowac w kask poprzednika! Aaaaa, ochronne ubranko byloby bardzo wskazane, podobniez plecaczki sa bardziej narazone na wyziebienie organizmu (bo siedza w miare nieruchomo), a fachowcy przestrzegaja, ze niestety, wieksze urazy podczas wypadku tfu, tfu, przydarzaja sie wlasnie plecaczkom... Ale to tylko ksiazkowe madrosci, ktore miejmy nadzieje, zostana teoria. Zycze powodzenia, Netula, czekam na relacje z pierwszej jazdy! Wasza Lady Shadow
  19. Z pamiętnika… dzien 14 (15 godzina), czyli Urzadzenie Egzaminacyjne, osemka i wolna amerykanka. Po kilku dniach urlopu (ale się wymarzlam nad jeziorem, brrrr!) powróciłam steskniona na placyk za Piotrusiem, Ulubionym (nadal urlopuje) i za motorkami. Dzisiaj miałam extra doszkalajaca jazde na SR-ce, czyli Urzadzeniu Egzaminacyjnym u Piotrusia – Oceanu Spokojnego. Ponieważ termin egzaminu zbliza się nieubłaganie, postanowiłam przypomniec sobie jak to jezdzi się na SR-ce. No i mój powrot na SR-ke wypadl, niestety, kiepsko… :-) Zupełnie zapomniałam jak się na niej siedzi, jak się nia kieruje i jak hamuje Urzadzenie Egzaminacyjne… No bryndza! Ostatnio z lubością oddawałam się ujeżdżaniu naszej domowej hondzi, i nie powiem, mimo mojej miłości do Suzi, coraz bardziej lubie nasza dostojna i dojrzala w latach Shadow… Nawet zlapalam się na tym, ze już mi coraz mniej przeszkadza kierownica chopperkowa z rozłożonymi lapkami jak przy prowadzeniu taczek… Już nawet za normalne uwazam jezdzenie nogami do przodu, nie przeszkadza mi tez sciskanie kolankami rozłożystego baku… Ulubiony Instruktor w tym miejscu z pewnością by nie omieszkal dodac, ze kolanka na baku maja być zlaczone jak na pierwszej randce ;-) . Takie tez sa. :lol: Tak wiec przesiadlam się z 50 konnej maszyny na Urzadzenie Egzaminacyjne. Ponieważ Ocean Spokojny zarządził dzien wolnej amerykanki, mogłam szlifowac wszystko to na co miałam ochote. Zdecydowałam się na całogodzinne krecenie osemek – do bolu. Oczywiście najpierw nie mogłam trafic w nawiasy osemki. Wstyd! SR-ka wozila mnie tak, jak tylko ona chciala… Potem było nieco lepiej, ale tylko nieco i tylko przez chwilke, bo Ocean Spokojny zaniżył mi obroty, tak, ze moto nie gaslo, ale trzeba było pracowac sprzęgłem i gazem. No i znowu zaczęło się… Ooooooj diamencik wymaga oszlifowania, a raczej nie diamencik, a cyrkonia, bo wyprawia cyrki na placyku ;-) . Drogi Czytelniku, pewnie już nie jeden raz pomyslales sobie, ze z tej Lady Shadow to niezły osiolek musi być, skoro na 15 godzinie, mimo ćwiczeń wlasnych, nie miesci się w osemce… Pragne powiedziec na swoja obrone, zaklinając się po trzykroc, ze na domowej hondzi jakos osemka mi wychodzi… Z gazem i bez gazu. Nadszedł odpowiedni moment na pochwalenie Oceanu Spokojnego :buttrock: . A mianowicie jestem pod wielkim wrazeniem jego cierpliwości i spokoju, a także sposobu jak (cierpliwie) tłumaczy rozne zawiłości sztuki ujeżdżania moto. Straszliwie podoba mi się jak wklada do glowy podstawy techniki, aby delikwent zrozumial teorie, przewozi go na moto, pokazując jak ma wyglądać dany element ćwiczeń., jednym słowem – jestem pelna podziwu dla jego sposobu uczenia. Mi tez dzisiaj skapnęło co nieco z wiedzy Oceanu Spokojnego! A mianowicie Piotruś opisal mi co i jak należy robic na osemce. Wiadomo – jechac. Najpierw slalom miedzy trzema pachołkami, potem wjazd na ósemkę, piec okrążeń, wyjazd i koniec piesni. Tak wyglada to z grubsza. Ale w szczegółach rzecz ma się zupełnie inaczej! Dlatego tez pozwole sobie ponizej opisac zapamietana lekcje teoretyczna przedstawiona mi przez Piotrka, dotyczaca osemki, gdyz jest to wiedza bezcenna i trudno wynaleźć opisy jak należy ja pokonywac. Na egzaminie podchodzimy do stojacego moto i zestawiamy je z podstawki. Potem przeprowadzamy (opierając lekko na prawym udzie) na odległość 3 m. Stawiamy ponownie na podstawce i stajemy obok. Jak egzaminator pozwoli, to wsiadamy, odpalamy, ustawiamy lusterka, sprawdzamy swiatla i z linii ruszamy do slalomu. Pierwszy pacholek mamy po lewej rece. Wlaczamy lewy kierunek, w lewo machamy glowa i slalomujemy. Drugi pacholek mamy po prawej rece, wlaczamy prawy kierunek i w prawo machamy glowa. Potem trzeci pacholek mamy po lewej rece – wlaczamy lewy kierunek, w lewo machamy glowa i kierujemy się do osemki. Przy wjezdzi na ósemkę nadal obowiazuje lewy kierunek, gdyz w lewo jedziemy, natomiast glowa machamy W PRAWO, gdyz ten wjazd to jest skrzyżowanie równorzędne w kształcie litery T i upewniamy się, czy cos nam nie wyjedzie z prawej strony, a to cos z prawej mialoby pierwszeństwo. Tak wiec po tym wyjatku, wjeżdżamy na pierwsze okrazenie osemki. Na kokardce 8 – czyli skrzyżowaniu drog jednokierunkowych (!) wlaczmy kierunek lewy i machamy glowa w lewo. Kierunek jest lewy i glowa lewa, bo wypatrujemy z lewej strony kogos, kto moglby nam teoretycznie wyjechac…, ale i tak my jesteśmy z prawej i mamy pierwszeństwo! Jesteśmy na gorce brzuszka osemki, jedziemy znowu do kokardki, wlaczamy kierunek prawy i machamy glowa w prawo. To nadal jest skrzyżowanie drog równorzędnych jednokierunkowych. Tym razem, to my powinniśmy przepuścić kogos z naszej prawej … ;-) I taka to metoda pokonujemy 5 okrazen. Żeby nam się osemki nie pomylily, znajdujemy sobie punkt odniesienia, gdzie zawsze liczymy początek kolejnej osemki. A teraz po tym balecie pora na wyjaz z osemki. I przy wyjezdzie mamy drugi wyjatek! Wlaczamy lewy kierunek i NIE MACHAMY GLOWA – glowa zostaje prosto, bo wyjeżdżamy ze skrzyżowania w kształcie litery T drogi jednokierunkowej i tu nic nam już nie wyjedzie. Na wysokości pierwszego mijanego pachołka (z lewej strony) nadal swieci lewy kierunek, i glowa wedruje w lewo, potem drugi pacholek – kierunek w prawo i glowa w prawo, potem lewy pacholek, kierunek lewy i glowa w lewo, a potem stajemy na linii, wylaczamy moto, stawiamy na podnóżku, dziewczynki wykonuja zgrabne dygniecie, a chłopcy gleboki uklon w strone widowni i Pana Egzaminatora :mrgreen: . Zycze sobie i Wam, oby wszystkie osemki były proste! Wasza zakrecona Lady Shadow
  20. Z pamiętnika… czyli tesknota i egzamin teoretyczny, Drogi Czytelniku, nie wytrzymałam! Miałam dopiero wrócić do Pamiętnika po powrocie z urlopu Mojego Ulubionego Instruktora i wznowieniu pod jego okiem jazd doszkalajacych, ale stęskniłam sie – za jazdami, za spisywaniem wrażeń, za Waszymi uwagami… Pisanie Pamiętnika rownie wciąga, jak jego czytanie, powiem nieskromnie… Drugim powodem jest mój zdany w dniu dzisiejszym egzamin teoretyczny, o którym będzie mowa w dalszej czesci. Ostatnie dni czerwca br. spedzalam na zamkniętym placyku w towarzystwie domowej hondzi i meza. Pewnie, w tak doborowym towarzystwie – zawsze milo! Tym bardziej, ze postanowiłam doskonalic moje umiejętności pod nieobecnosc Ulubionego. Zarówno Tomek, jak i mój maz, zwrócili mi uwage, ze nie za dobrze trzymam lewa – sprzeglowa łapkę na manetce, a co za tym idzie na sprzęgle. A mianowicie, sprzęgło naciskałam dwoma paluszkami, „przyklapiajac” sobie reszte palcy klamka. No i bolały stawy…, oj bolały. Postanowiłam zmienic paskudny nawyk! Ostatnie kilka godzin na hondzi przestawiałam krnabrna łapkę na trzymanie sprzęgła cala dłonią. Taki uchwyt pozwala na dokładne (i do konca) docisniecie sprzęgla. Po kilku takich dniach z nowym uchwytem przycięte stawy odżyły… Widac madra baba po szkodzie ;-) . Tak wiec przypominam (sobie przede wszystkim), ze jedynie dwoma paluszkami naciskamy klamke hamulca, a cala lapka klamke sprzeglowa. Wtedy będzie zgodnie ze sztuka. Moja druga aktywnością „placykowa”, poza pilnowaniem lapki sprzęgłowej, jest osemka – na wolnych obrotach i gazowa z „zamykaniem oponek”. Spedza mi ona sen z powiek! Hondzia jest soft chopperkiem z pieknym skretem. Jak się ladnie przyloze, to nawet (co jakis czas) udaje mi się zrobic pod rzad 5 osemek. Ale niestety, parafrazując studencki kawal o profesorze i egzaminowanym – na piątkę umie Pan Bog, na czwórkę profesor (czyli Ulubiony, nic nie ujmując jego wiedzy i umiejetnosciom ;-)), a na trojke Lady Shadow…;-) . Marność i tylko marność… tym bardziej, ze miałam dzisiaj okazje przypatrywac się egzaminowi praktycznemu na moto na Odlewniczej. Egzaminator, o zgrozo, zażyczył sobie 8 z kierunkowskazami! Ale jakos nie oblal osoby, która nie machala glowa, tak wiec, doszlam do wniosku, ze egzamin praktyczny to rosyjska ruletka… Albo tak, albo siak! A`propos osemki. Ostatnio nasza hondzia dostala od nas nowe oponki. Ryzy Kon, u którego była w warsztacie, popatrzyl na stare ogumienie i powiedział do mojego meza:- Ooooo, widze, ze mocno kładziesz się w zakrety! Widac po starciach. Na co mój maz odpowiedział:- Eeeeee, nieeeee, to nie ja, to zona cwiczy osemki i slalom! ;-) I tym to sposobem doszliśmy do mojej trzeciej aktywności placykowej – slalomu. Naogladalam się w „Jednośladzie”, jak to policjanci na otwarcie sezonu ćwiczą slalom i sama zapragnęłam składać się jak oni „do ziemi” na każdym zakrecie slalomu… Probuje, probuje i ganiam tylko po placyku, ustawiając najdogodniejsza odległość pachołków….;-) A efekt jest daleki od podpatrzonych panow policjantow. Ale nic to, cwiczenie czyni mistrza! To stwierdzenie ma przełożenie na egzamin teoretyczny. Dzisiaj wlasnie go zdalam. Inny by się chwalil, ja tylko wspomne, ze nie zrobiłam ani jednego bledu! Caly dzien chodziłam lekko podenerwowana, bo niby wszystkie testy przerobiłam sto razy, ale zawsze jest jakies ale… no i icho nie spi! Najwazniejsza sprawa – na egzamin teoretyczny nie wolno się spóźnić! Egzaminator wpuszcza na sale za okazaniem dowodu, wyczytujac osoby zapisane na lisci. Jak już system komputerowy zostanie odpalony, nic nie pomoze, i spóźnialski nie zostanie wpuszczony na sale. No i egzem przepada. Największy klopot sprawila mi koszmarna pseudo klawiatura do dawania odpowiedzi na pytania. Niby działała, ale trzeba było dokladnie dociskac przyciski. Poza tym, ja zetknęłam się z nia po raz pierwszy. Jest zdecydowanie inna niż poczciwa klawiatura komputerowa i myszka… Na szczescie przed właściwym testem, było kilka minut na probe generalna i zapoznaie się z guziczkami ;-) . Oj, potrzebowałam tego bardzo, mimo, ze biegle posluguje się kompem… Podczas rozwiązywania zasadniczego testu jest wystarczająco duzo czasu, żeby dokladnie i wolno przeczytac pytanie i odpowiedzi. A czytac wszystko należy za koleja, a nie robic „na pamiec”. W tym momencie musze pochwalic pana egzaminatora. Był mily. Każdemu życzył powodzenia i przy zakończeniu testu podawal wynik i gratulowal zdanego egzaminu. Tak wiec teorie mam już za soba. Tralala! Praktyczna czesc nastapi 20 lipca w samo południe! Oj, będę musiała wziac urlop… Drogi Czytelniku, ponieważ mój Ulubiony Instruktor urlopuje, postanowiłam pojsc w jego slady. A co tam, ja przez kilka dni tez pourlopuje – niestety, niestety z dala od placyku i hondzi :-( Ale może w tym czasie moja wiedza jakos ulozy się w rozumku, i wroce do 8 z nowymi przemyśleniami! Tak wiec zegnam się z Wami na krotka chwile! No i bede tesknic! Wasza Lady Shadow – dyplomowany teoretyk ;-)
  21. Pod koniec czerwca mam egzamin teoretyczny, potem za miesiac egzamin praktyczny (tyle sie czeka na wolny termin na Odlewniczej), tak wiec wszystko jeszcze przede mna ;-) Sama zastanawiam sie jak tu wystapic na egzaminie praktycznym, czy jak Lady Shadow w skorzanych spodniach, motocyklowej kurtce (bez fredzli;-), zeby nie robic festynu), czy moze odziac sie na "lajzersa" w dzinsy i zwykla kurteczke. No i mam klopot, bo doszly mnie sluchy od znajomych, ktorzy zdawali, ze jak dziewczyna podchodzi do egzaminu odziana profesjonalnie, znaczy, ze pewnie juz jezdzi na scigaczu (!), lamie przepisy i w ogole trzeba pokazac jej, ze nic nie umie i oblac, a jak w dzinsikach i sweterku, to znaczy, ze bedzie jezdzila na skuterku, i niech sie pocieszy "takim" jednosladem. Podobniez egzaminatorzy nie lubia zbytnich "profesjonalistow", przynajmniej w odzieniu... ;-) I co tu robic? Na pewno zabiore ze soba wlasny kask, no i buciki motorowe, bo bezpieczniej niz w adidaskach;-)
  22. Z pamiętnika… dzień 13, czyli…bezmyślność, popisy i poszukiwania gwoździa… W dniu dzisiejszym, na mojej 14 godzinie jazdy dosiadałam Suzi. Lubimy się bardzo, tak wiec lekcja była czysta przyjemnością. Po krótkiej rozgrzewce wywiozlam Mojego Ulubionego Instruktora na miasto. Pierwsza reprymende uzyskałam (w trybie natychmiastowym) na drodze dojazdowej enduro do ulicy :-( . Za szybko, BARDZO za SZYBKOOOO! Prawda, ze strachu przed wezami boa, czającymi się na mnie w sypkim piaseczku, a moze troche, zeby pokazac jaki ze mnie rajders, dalam gazu i na dwojce mknęłam przez pustynie. Ile było na liczniku, nie wiem, bo nie patrze, ale nie było to tempo slimacze i rozważne. :? Ale skoro panowałam nad motorem, weze były w ukryciu, to może tak można…? W każdym razie, jak przednie kolo moto wpada w sypki piach, i już czujemy „zawirowanie” (waz boa atakuje), to Ulubiony mnie uczyl, ze po pierwsze nie należy panikowac, po drugie nie należy napinac rak, a rozluźnić je i delikatnie trzymac kierownice, lekko odjac i po krótkiej chwileczce dodac ponownie gazu. No i to dodanie gazu wyprowadzi moto z uscisku weza boa. Nie wiem, czy dobrze kombinuje, ale ja w ten sposób już kilka razy ratowałam się na tym enduro. Po szybkim (sic!) pokonaniu pustyni enduro, pomknęliśmy przez Bemowo w strone gorki smieciowej. Mala uliczka (droga) z super winklami i dwoma przejazdami z torami kolejowymi. Ćwiczyliśmy redukcje biegow z przegazowka (nawet jakos szlo!), winklowanie (lubie, lubie, nie powiem, i proszę o jeszcze :mrgreen: ) i zatrzymywanie się pod światłami ze zredukowanym do jedynki biegiem (sławetne hamowanie z jednoczesna przegazowka i redukcja biegow, które to wczoraj było dalekie od idealu). Te elementy naszej wycieczki nawet jakos szly. O tym co nie szlo, opowiem zaraz. Bije się w piersi, i przyznaje, drogi Czytelniku, ze na naszej wycieczce, przez moja głupotę i bezmyslnosc, rozpoczelam poszukiwania gwoździa do trumny (patrz dzien 12 i akapit o nadziei). Na szczescie go nie znalazłam… Zastrzezenia, i to wielkie, mojego Ulubionego Instruktora dotycza moich następujących wyczynow: Przy dojeżdżaniu do przejazdu (czy to pociąg,, czy cokolwiek innego), gdzie jak wół stoi znak stop, należy się ZATRZYMAC. A zatrzymanie polega na tym, ze kola się NIE TOCZA. A skoro się nie tocza, to kopyta wędrują na ziemie, glowa rozglada się na lewo prawo i gazuuu, jak droga wolna. Tak robia normalni kursanci. A narwani, którzy chcieliby się popisac, ale im nie wyszlo, nie klada kopyt na ziemie (jest to nawet chwalebne, jak wyjdzie). Moto powinno w praktyce postac sobie z nogami na podnozkach, w tym czasie obserwacja co się dzieje, i ruszenie bez nog na ziemi. Tak by było ladnie i elegancko. A co zrobila Lady Shadow? Ano w zapędach szpanerskich nie zatrzymala moto na amen, nieeeee, tylko wolniutko toczyla się do przejazdu, no i gazuuuuuu! Tak wiec ZATRZYMANIA moto nie było… Kolejna sprawa zwiazana z ruszaniem i zatrzymywaniem się. Gdy jest czerwone światło i zielona strzalka, należy zatrzymac się (na chwile), a nie uparcie stac dluzsza chwile i przepuszczac nieistniejacych pieszych. Wlasnie w tym przypadku należy zastosowac technike zatrzymania się z nogami na podnozkach, i ladnego ruszenia bez podpierania sie. W dniu dzisiejszym może ze dwa razy udalo mi się wcielic ten ideal w zycie. Jeden raz gdy poprzedzal nas policyjny radiowoz;-) Widac musiałam popisac się przed panami policjantami… Inna „atrakcja” mrozaca krew w zylach były pomarańczowe swiatla. Wydawalo mi się, ze zdaze i prułam na nich az się kurzylo… Podobniez raz pomarańczowe zmienilo się w czerwone… No i wstyd mi. Przyznacie mi racje, Lady Shadow uparcie szukala dzisiaj gwozdzi… W tym momencie nastapi mala dygresja. Na miescie spotkaliśmy Jawe z awaria (po zaliczeniu rowu), i oczywistym było, ze należy się zatrzymac, i spytac co się dzieje, co tez uczyniliśmy. Bardzo lubie ten gest ze strony Tomka, bo w dzisiejszym swiecie, nie każdy tak potrafi i nie każdy ma odwage zaoferowac pomoc. To mi się podoba, tak trzymac! Ja tez tak chce postepowac w moim motocyklowym zyciu! Po moich ekscesach miejskich, podczas których, niestety, nawet mi się podobalo, pojechaliśmy na placyk. I tu miałam niespodzianke - titanicowalam na Suzi, próbowałam latac a`la Titanic po luku. Z roznym skutkiem, ale frajda była nieziemska… Uuuuuu, ale to lubie… :evil: Potem było zawracanie na waskim odcinku z moto ustawionym prostopadle, i trudniejsza wersja – z moto rownolegle, ze skrecona kierownica. Dostąpiłam oświecenia i okazalo się, ze to nie jest trudne! Oczywiście przypominam (sobie przede wszystkim ;-) ), ze jak ruszamy po luku, to na ziemi jest noga od strony wnętrza luku, a na podnóżku noga zewnetrzna. To niby oczywista rzecz, ale musialam przemyśleć która noga jest która… ;-) Na koniec mialam jeszcze nauke stawiania Suzi na centralnej podstawce. Niby proste, ale. No wlasnie. Przy stawianiu Suzi, nalezy nadepnac na centralna podstawke prawa noga, oprzec moto na centralnej podstawce, skrecic kierownice w lewo, i caly czas ja trzymac lewa lapka, a prawa lapka chwycic od spodu kanape - tak blizej konca, ale bez przesady. Teraz lapki prostujemy, ale to nie silownia, caly dowcip polega na tym nadepnieciu podnozka i pchaniu go w dol noga. Rece asekuruja i pomagaja. Suzi sama wskakuje na podstawke... Zyby ja zdjac z centralnej podstawki, nalezy usiasc na moto, wyprostowac kierownice, POLOZYC bez naciskania paluszki (dwa, lub jeden) na hamulcu, bujnac moto do tylu i siuuup do przodu. No i Suzi prawie sama zlecie z centralnej podstawki. Gdy zrobi to zbyt dynamicznie, nalezy przyhamowac, zeby moto nie stracilo rownowagi... I tyle... No i tym milym akcentem zakończyła się moja lekcja z Ulubionym. Teraz nastapi wakacyjna przerwa w Pamiętniku. Tomek niedługo urlopuje (i słusznie) i dlatego moje kolejne lekcje przypadna po polowie lipca. Tak wiec do zobaczenia w lipcu! Ale nie mysl drogo Czytelniku, ze spoczne na laurach, będę ujeżdżała domowa Hondzie (znaczy, taka mam nadzieje, ze maz mnie dopuści) - oczywiscie prywatne rodeo bedzie tylko na zamkniętym placyku ;-) ciag dalszy nastapi, Wasza Lady Shadow PS. Drogi Czytelniku, Ponieważ lubie winkle, a nie bardzo wiem jak się do nich prawidlowo zabrac, Mój Ulubiony Instruktor przyszedł mi z pomoca, i wystosowal krotki poradnik na temat skladania się w zakrety. Pozwole sobie w całości przytoczyc Tomkowe nauki na lamach Pamiętnika. Autorem poniższego fragmentu jest Mój Ulubiony Instruktor: „O skrecaniu. Istnieje zależność miedzy pochyleniem moto, prędkością jazdy i ciasnoscia zakretu. Pochylenie jest tym wieksze, im szybciej jedziemy, oraz im ciaśniejszy jest zakret. Pamiętajmy, ze w jezdzie rekreacyjnej, (czyli bez wykorzystywania zjawiska zwanego „przeciwskretem”, z ang. counter steering) najpierw wystepuje pochylenie, z którego dopiero wynika skret kierownicy. NIE ODWROTNIE! Te trzy wspomniane rzeczy możemy nazwac składnikami iloczynu, który nie może być wiekszy niż przyczepność w danym miejscu i sytuacji. Np. możemy przyspieszac proporcjonalnie do prostowania na wyjsciu z zakretu, bo jeżeli jeden składnik iloczynu maleje, to drugi może rosnac proporcjonalnie, tak, aby iloczyn się nie zmienial. Jeżeli iloczyn przekroczymy, to lezymy., bo przekroczyliśmy granice przyczepności. Inny przykład: Zacieśniając zakret musimy zwolnic, jeżeli nie mamy możliwości większego pochylenia maszyny.„
  23. Z pamiętnika… dzień 12, czyli…hymn pochwalny na czesc Ulubionego… i przegazowka. Po mojej dłuższej nieobecności na lamach „Pamiętnika…”, pragne rozwiac Twoje watpliwosci, drogi Czytelniku, i powiedziec Ci, ze nie zniechęciłam się w moich zmaganiach motocyklowych, nie rzuciłam tej aktywności w diabły, i nadal kontynuuje moje zdobywanie wiedzy. Przestoj był li tylko spowodowany dlugim oczekiwaniem na wolne terminy jazdy w kajeciku Mojego Ulubionego Instruktora. ;-) W tym momencie nadeszla wlasciwa pora aby rozpisac się na temat Ulubionego Instruktora…, tym bardziej, ze jeszcze nigdy tego tak szeroko nie czyniłam. Tak, tak, szanowny Czytelniku. Dobrze zrozumiales mnie, czekaja Cie teraz peany pochwalne na czesc Tomka. Czuje imperatyw wewnetrzyny, aby to uczynic, gdyz doszly mnie sluchy, ze moje określenie „ulubiony” może być odczytywane jako złośliwe, sarkastyczne i nieprzyjemne. A tak nie jest. Pragne publicznei zdementowac te ploty i pomowienia ;-) ! Ulubiony Instruktor jest rzeczywiście Moim Ulubionym Instruktorem, i juz. Cenie go bardzo za całokształt, za wiedze, za to, ze sam praktykuje jazde na moto, a nie jest „wszystkowiedzacym” teoretykiem, za to, ze uczy, a nie stoi gdzies „pod daszkiem”, bo pada deszcz (patrz – lekcja 1 ;-) ), ze nie mowi wszystkiego, tylko musze „przemyśliwać” co zrobiłam zle, ze jest odważny (moja mama miala racje, patrz lekcja 4) i ze wymaga ode mnie takich rzeczy, których ja sobie sama w najśmielszych oczekiwaniach nigdy nie wyobrażałam ;-). Tak wiec z cala moca potwierdzam (publicznie), ze mam fajnego i kompetentnego instruktora. A to, ze troche krzyczy, no coz, rozumiem go i jednoczesnie podziwiam, bo ja na jego miejscu już po 5 minutach pewnie bym eksplodowala z wściekłości, patrzac jakie głupoty wyrabia ciemny kursant…, a on wytrzymuje znacznie dłużej… Zreszta ostatnio jakos złagodniał… :mrgreen: Tak wiec, Tomku, chyle przed Toba czolo, :buttrock: jednoczesnie dziekujac za uczenie mnie motocyklowej wiedzy i ciagle podwyższanie mi poprzeczkę. Drogi Czytelniku, tylko ciiiiiiiii….. o tym hymnie pochwalnym, żeby Ulubiony nie dowiedział się o nim za szybko, bo mi się jeszcze rozpaskudzi… ;-) W dniu dzisiejszym miala miejsce lekcja 12 i 13 w jednym, czyli dwie godzinki. Z perspektywy czasu (hi. hi, kilku godzin wstecz!) oceniam, ze dla mnie to troche za duzo. Moje krotkie paluszki bardzo mi się zmeczyly przy sprzeglowaniu, cale lapki tez, co nie poprawialo efektow jazdy podczas tej nieszczesnej drugiej godziny… Wrecz przeciwnie. Wystartowaliśmy wieczorowa pora (20,30), już tradycyjnie, z Placu Bankowego. Po mojej dłuższej nieobecności na Suzi, a za to czestrzej bytności na domowej Hondzi, musiała minac chwilka zanim przyzwyczaiłam się do bardziej „sportowej”, a nie „chopperkowej” pozycji. Taaaaa, nie nogami do przodu, a pupą do gory… Pomknęliśmy w kierunku Mokotowa, no i po drodze przy Chałubińskiego, jak sobie dziarsko pomykałam, przy redukcji biegu, nagle stracilam obroty. Ki czort? Co zrobiłam zle? Z pewnością rozwaliłam skrzynie biegow!!! – pomyślałam w panice. Może nieeee, nic nie zgrzytalo – pocieszałam sie ;-) . Eeeee, to tylko skończyło się paliwo. I w tym momencie Mój Ulubiony Instruktor opowiedział mi co zrobic z tym fantem. Wiadomo, jechac na stacje benzynowa! Ale jak, skoro moto stoi uspione? Oto wyklad Tomka: "Trzeba przelaczyc na PRI, odpalic moto i wtedy przelaczyc na RES, czyli rezerwe. Tak naprawde, to na rezerwe warto przelaczyc jak moto zaczyna krztusic sie i przerywac, a nie dopiero wtedy, gdy zdechnie. Lecielismy jednak tak szybko (90 km), że przerywanie trwalo moze 3 sekundy i nie zdazylismy namacac i przestawic kranika. " No i po powyzszych operacjach pojechaliśmy zatankowac Suzi. :mrgreen: Generalnie podczas mojego rodeo po miescie pod okiem Ulubionego, caly czas próbowałam robic redukcje biegow z przegazowka. Metoda jest prosta – sprzegielko, gaz wiekszy o jakies 1000 obrotow i bieg w dol, po dodaniu tego gazu. Wtedy skrzynia biegow nie rozwala się, biegi miekko wchodza i jest elegancko. Nie wolno stosowac "techniki biegu lupanego"! NIE i juz! Podczas pierwszej godziny jakos radziłam sobie z przegazowka, natomiast podczas drugiej – to był już żywioł…Widac nie tylko lapki mie się zmęczyły, ale i rozumek tez ;-) Przy sławetnej przegazowce przy zrzucaniu biegow, niestety, nie szlo mi hamowanie i jednoczesne stosowanie przegazowki. A jak jest niewielka odległość i mamy zatrzymac się pod światłami za poprzedzającym autem, nie robiąc mu krzywdy, to trzeba hamowac i redukowac biegi z elegancka przegazowka jednoczesnie. Oczywiste, ale widac dla mnie nie do konca jasne. Jakos swiatla stopu poprzednika, nie robily na mnie większego wrazenia… :eek2: Aaaa, jeszcze a`propos hamowania. Dobrze by było, żeby hamowac tylko wtedy, gdy jest taka konieczność, a nie gdy wolny pas ruchu, cos tam w oddali majaczy, a my dajemy po hamulcach, bo gdzies tam kilometry do przodu JEDZIE AUTO! Niestety, tez mi się to zdarzylo… :oops: Kolejnym moim spostrzeżeniem, a raczej Ulubionego, a mi tylko podsuniętym do przemyśleń, jest sprawa nadziei u motocyklisty. A mianowicie, motocyklista NIE MOŻE MIEĆ NADZIEI, ze cos tam mu wyjdzie. On musi być pewny tego co zamierza zrobic. Musi wiedziec, co w danej chwili robi moto i panowac nad nim w 100%. Nie może być, ze wejde w zakret – jak Bog da, ze zahamuje, albo i nie! Kazda decyzja musi być przemyslana i absolutnie swiadoma, a nie ze może się cos tam uda. Bo jak się nie uda, to już skutecznie. Tak wiec cytuje slowa Ulubionego – „nadzieja u motocyklisty, ze cos tam mu się uda jest pierwszym gwoździem do trumny”. Brutalne, ale prawdziwe. Nie mozna miec nadziei, ze cos sie nam uda, trzeba byc pewnym tego co sie robi. Kolejna rzecz to zatrzynywanie sie pod swiatlami. Na jezdni jak wol wymalowana jest linia zatrzymania, tak wiec TUZ PRZED nia nalezy sie ustawic, a nie zostawiac 10 metrow odstepui od niej... Niestety, zatrzymywalam sie - jak Bog da... Wstyd... I tym sposobem, podsumowania dzisiejszego dnia ulozyly sie same w pewna całość ;-) Właściwie do dodania mi pozostalo tylko stwierdzenie, ze bardzo lubie lekcje z Tomkiem. Czekam sobie na nie cierpliwie (a raczej niecierpliwie, bo z reguly nie moge sie ich doczekac...), w międzyczasie doskonaląc się na naszej domowej Hondzi (na zamkniętym placyku, z dala od innych użytkowników drog publicznych ;-)). A doskonale się, bo wiem, ze jak ktos ode mnie wymaga, to należy sprostac tym wymaganiom. No i głupio by było przynieść wstyd, tak miłemu (czytaj: ulubionemu) Instruktorowi.
  24. Z pamietnika…, dzien 11, czyli powrot z miasta na tarczy, nie z tarcza… Wlasciwie dzisiejsza jazde na miescie moge przyrownac do pobytu na wojnie. Dalam ciala i tylko dzieki pomocy Ulubionego Instruktora przezylam boj, ale co to za przezycie, skoro zostal wstyd. Wrocilam na tarczy… Wstyd i sromota… Strasznie mi glupio. Nawet nie wiem od czego zaczac. Przeprosic nie mogę, bo wylece z kursu, moge tylko bic sie w piersi i obiecywac poprawe… Mea culpa, mea maxima culpa… Bylismy umowieni na Placu Bankowym, skad punkt 19 wyruszylismy na Marszalkowska. I tu sie zaczelo. Ad rem, zacznijmy od poczatku. Ulubiony zaniechal już gruntownych podpowiedzi biegowych, bo z biegami nie było tez wiekszego problemu. Gorzej z redukcja (plynna) i stosowaniem delikatnego przegazowania – sprzeglo, redukcja biegu i przegazowanie… W moim przypadku, mimo szczytnych zalozen Ulubionego, popartych nawet wykladem teoretycznym na ten temat, nie dalo się takiej redukcji zrealizwoac, gdyz nie panuje nad gazem… Tak, tak, drogi Czytelniku. Gaz to zywiol, ktory mnie przerasta, a jednoczesnie fascynuje. Przerasta, poniewaz prawie przy kazdym hamowaniu, jednoczesnie z naciskaniem hamulca, dodawalam gazu. Lapa nie panowala nad caloscia, zyla wlasnym zyciem, no i hamowanie było nie kontrolowane, gaz tez. Do tego doszly pajaki nogami, kladzenie nog na ziemie, przy motorze w ruchu, co grozi kalectwem (patrz lekcja 10 i stosowne reprymendy). O niestabilnosci moto nie wspomne. Wstyd. Ulubiony zdzieral gardlo do cna, ja kiwalam glowa ze zrozumieniem, ale niestety robilam swoje… Jest mi glupio, bo wcale nie chcialam, zeby tak wyszlo. Naprawde. Fascynacja gazem objawiala się, natomiast przy ruszaniu spod swiatel. Odkrywam przyspieszenia, to, ze mozna szybko ruszyc, polozyc kopyta na podnozki w momencie ruszania i od razu zmieniac biegi na wyzej. Gazuuu, bieg, gazuuuu, i kolejny bieg… Alez to frajda! Odkrywalam rownize rollgaz przy zmianie pasa, już dzis nie było slimakow (patrz lekcja 4), tylko ucieczka sprzed nosa samochodu… Nie wiem dlaczego dostapilam w tej materii drobnego oswiecenia? Mysle, ze to wszystko było ze strachu przed moim Ulubionym Instruktorem… Czego się nie robi, zeby nie krzyczal i nie zabil mnie na tym motorze za slimaczenie sie… Taaa, to ze strachu. W dzisiejszym dniu mialam dwie mile sytuacje. Jedna to jazda po slimakach (estakadach) przy moscie Poniatowskiego i kladzenie się w zakretach. Oczywiście ja do zakretow podchodze, niestety, zachowawczo. Skoro jest, to skladam się minimalnie, aby tylko… A gdzie prawdziwe „szlifownaie” podnozkow? Nie ma, bo sztywnosc ciala nie pozwala. Ulubiony pokazal mi, ze moze byc inaczej. W zyciu nie mialam takiej frajdy przy skladaniu sie w winklach! Zastanawia mnie fakt, jak to jest, jak plecakuje u kogos, zaden zakret mi nie straszny. Skladam się pieknie razem z nim i ciesze „szlifowaniem”. Gorzej jak ja mam zrobic cos takiego. Chyba po prostu brakuje mi odwagi, ale tez nie wiem na ile moge sobie pozwolic z polozeniem moto, zeby było stabilne i nie wylecialo z trajektorii lotu ;-) Drugi mily moment zastal mnie na stacji benzynowej. A mianowicie, zajechalismy tam, bo Ulubiony Instruktor juz nie wytrzymywal nerwowo i musial ochlonac po moich wyczynach (to wcale nie było takie mile). Ze spuszczona glowa wysluchalam wszystkiego na temat mojego hamowania. Uff, Tomek zniknal na chwilke (uspokajac sie ;-)), a ja postanowilam wykorzystac moje doswiadczenia spod kompresora (lekcja 9) i wbic luz w moto, bez odpalania go. Zabujalam SR-ka, nie dotknelam sprzegla, bo w pamieci mialam reprymendy, ze jak silnik nie dziala, to wara od sprzegla, i luz się znalazl… Już na luzie wykrecilam moto i bylam gotowa do dalszej jazdy… To znalezienie luzu było takim promyczkiem na tej dzisiejszej wojnie. Pozwol, Czytelniku, ze podsumuje dzisiejszy dzien. Zywiol i jeszcze raz zywiol w moim przypadku. I walka o zycie... Dlatego tez ufam, ze wypunktowanie to przyczyni się do lepszego zrozumienia materii motocyklowej (przeze mnie), a kto wie, może komus dopomoze w jego zmaganiach. Przeciez zawsze lepiej uczyc się na cudzuch bledach, niz na swoich. Tak wiec: 1. przy hamowaniu recznym hamulcem niech reka Boska broni przed gazem. Hamowanie to nie gazowanie! Dwa paluszki na hamulcu, pozostale na manetce gazowej, trzymaja ja stabilnie i nie pozwalaja na ruchy gazowe. Latwo to napisac w moim przypadku, trudniej wykonac… 2. przy zatrzymywaniu się pod swiatlami (i gdziekolwiek indziej) nie klasc kopyt na ziemie, jak motor jest w ruchu, bo polamia sie kulasy! Motor stoi, wtedy nogi na ziemi. (Ja wiem, ze to jest bardzo oczywiste, ale co z tego, skoro nie zawsze umiem zastosowac…) 3. przy hamowaniu nie trzymac sie kurczowo kierownicy, bo nadejdzie z pewnoscia taki moment, ze ciezar ciala wsparty na kierownicy zabuja nia i calym motorem przy okazji. No i wyjdzie na to, ze to moto wyprowadza nas na spacer, a nie my jego. 4. przy redukcji biegow za kazda zmiana biegu w dol, wciskac sprzeglo. Nie robic na jednym wcisnieciu sprzegla redukcji naraz wszystkich biegow w dol. Taka „szybkosc” moze być kosztowna, bo rozwali skrzynie biegow… 5. przy zmianie pasa uzywamy lusterek, glowy, rozsadku i wszystkich zmyslow. Jak cos jedzie w miare rowno, to dynamiczna zmiana i gazuuuuuu. Hodu, żeby nikt w nas nie wjechal! 6. przy ruszaniu spod swiatel na skrzyzowaniu nie slimaczyc sie, szybki start, bieg wyzej, 6 tys. (?) obrotow, nastepny bieg i gazuuuu! 7. po uzyciu kierunkowskazu, wylaczamy go, nie czekamy, az Ulubiony Instruktor zacznie wolac: skleroza, skleroza!!! ;-) I tym humorystycznym akcentem zakonczmy dzisiejszy niespecjalny dzien… Ehhh, dobrze, ze wrocilam z wojny - chociaz na tarczy… Wasza Lady Shadow - zawstydzona
  25. Z pamiętnika… lekcja 10, czyli Himalaje okielznane i... noga. Z powodu przedwczorajszej gorki zdecydowanie mialam dolek ;-). Bylam zdegustowana i zla na sama siebie. No bo jak mozna nie umiec ruszyc porzadnie pod gorke? No jak? Poniewaz juz jestem TWARDA, ostatnie dwie noce obmyslalam strategie jak by tu wjechac na te Himalaje. Teoretycznie rozwazalam mowy tronowe Ulubionego Instruktora (no puuuusc ten hamulec, pusc babo, jak dodajesz gazu to po co go trzymasz!!! Mysl, co robisz!!!) i warianty jak by tu w koncu puscic ten hamulec, dodac gazu i nie stoczyc sie w otchlan… W dniu dzisiejszym miałam mozliwosc przetestowania moich rozwazan teoretycznych, ale o tym za chwilke. Najpierw szybka rozgrzewka na Suzi na placyku. Biegi w gore i w dol, maly slalomik, zatrzymywanie się bez kopyt z hamowaniem recznym i drugi wariant z noznym (uuuuu, musiałam troche pocwiczyc, żeby wyszlo), a na deser, jak Ulubiony teoretycznie nie patrzyl (hi, hi, hi, znaczy jak moglo mi się wydawalo, ze nie patrzy - bo on, niestety, ma cos takiego, ze jak nie patrzy to i tak patrzy…;-)) to przemycilam dwa loty a` la Titanic… No nie mogłam się oprzec… :oops: Wybacz, Tomku, ale widac trzeba było nie uczyc mnie tego, bo teraz masz przemytnictwo… ;-) Potem nastąpiła moja chwila prawdy. Pojechalismy uliczkami Bemowa na slawetna gorke. Ulubiony stanął sobie obok:- pamietaj, gazuuuu, sprzegielko delikatnie i jak moto ozywa, to lapa puszcza hamulec, PUSZCZA, nie trzyma! Ale i tak nie uuuuda ci sie… ;-) -Ha, mi się nie uda! UDA! No i jakos za pierwszym razem wjechałam na te Himalaje. Az z wrazenia o malo nie spadlam z Suzi ;-) Ulubiony tez był mile zaskoczony ;-). Potem było jeszcze kilka prob, na pewno lepszych niż to co było przedwczoraj… Cos takiego, widac teoretyczne rozwazania poskutkowaly. Ida żyrafy przez pustynie…? Chyba taaak. ;-) Ale teraz przyszla pora na hamulec nozny. No i Suzi zgasla. Uuuuu, dopiero po kilku podejściach udalo mi się jakos to przeprowadzic… - Babonie wstrętny, nie trzymaj teraz noznego, jak dodajesz gazu!!!! – Ale ja troche nie trzymam!!! - TROCHE? A mozna byc troche w ciazy??? To tak samo nie można troche trzymac hamulacaaaa!!! - No nie można. Prawda… Ale się przytrzymal… - Gazuuu, wiecej gazu! - Ale wyje… - Co z tego ze moto wyje, ale jak wyje to znaczy, ze zdasz!!!! Nieee no, kto ci kazal stawiac Suzi na gumie!!!! – Nie postawilam, to był dynamiczny wjazd… - Eeee, tam, dynamiczny, 3 cm cie poderwalo!!! I w takiej atmosferze, drogi Czytelniku toczyla się moja wysokogorska wyprawa na Himalaje. Ale opłacało się. Dzieki Ulubiony Instruktorze za cierpliwość! :mrgreen: Juz bede mogla spac spokojniej! Po Gorce powrot na placyk. Przy skrecie w lewo z drogi o nawierzchni bitumicznej (hi, hi, w koncu mam niedługo egzamin i naumialam się teorii) na droge enduro, nieopatrznie podparlam się kopytem o ziemie, a motorek wtedy jechal… No i dostalo mi się od Ulubionego. Sorrry, Tomku. :D Teraz już wiem, ze takie glupie zachowanie grozi kalectwem, urwaniem kolanka, kostki i innych mechanizmow w kopycie… Juz nigdy nie będę tego robic! Nigdy! I Wy tego tez nie robcie, bo szkoda nozki. I tak sie zakonczyl dzien 10. Poniewaz jeszcze musze wielu rzeczy się nauczyc, spotkamy się niedlugo, drogi Czytelniku na jazdach extra dodatkowych. Do zobaczenia, Wasza Lady Shadow – slynna himalaistka :mrgreen:
×
×
  • Dodaj nową pozycję...