Uff, już po krzyku. Podszedłem do tego potwora bardzo ostrożnie. Najpierw poćwiczyłem utrzymywanie równowagi stojąc. Wyprowadzenie z garażu skończyło się lądowaniem w krzakach (pionowo na szczęście, równowagi nie straciłem). Jedyne straty to łapy poparzone przez pokrzywy :) . Wyprowadziłem sprzęt, poleciałem do domu po rękawiczki, a później jakoś poszło. Siadłem i pojechałem, oczywiście cały oblany zimnym potem, ze strachem w oczach :( . Od domu do asfaltu mam tak z 300 metrów drogi z płyt posypanych miejscami żwirem i piachem, więc strach był tym większy. Później ćwiczyłem zatrzymywanie się i ruszanie z miejsca, jak radziliście. Nie rozpędzałem więcej niż do 40 (no, raz było 50 :bigrazz: ). Sakwy i gmole obłożyłem szmatami (przykleiłem taśmą), ale okazało się to zbyteczne. Póki co żyję, bez draśnięcia (no, z poparzonym łapkami), sprzęt też OK. Na dzisiaj wystarczy tych emocji :P . Równowagę da się utrzymać, chociaż czuć tą masę (320 kg :P ). Coraz bardziej podoba mi się ten krążownik, a moja panna to się oblizała na jego widok :( .