Zacięcie rajdowe ujawnia się, bo przeważnie całe życie tłuką sie w puszkach. O motocyklach mają małe pojęcie i każdy wydaje im się superszybki, a motocykliści to nie robią nic innego tylko się ścigają całymi dniami po ulicach. Nie potrafią ruszyć inaczej niż na gumie, a jak hamują to obowiązkowo stoppie. Oczywiście duża część z nich ma życie w pogardzie i przywiązuje się za szyję stalową linką do kierownicy, bo jak sie wywrócą, to nie ma sensu żyć na wózku. Wygrać z takim twardzielem to już jest powód do samozadowolenia, że kasa włożona w wiejski tuning (spojlery - ze trzy, czarne szyby, namalowane na masce płomienie, czy przerobienie na gaz sekwencyjny) nie poszła na marne. Dodajcie do tego chęć zaimponowania (jeśli siedzi obok) blond dziewczynie "Patrz, zaraz wyprzedzę tego cwaniaczka na motorze. Widziałaś jaki cienias. Nie to co moja beema" A ja wtedy lajcik. Spoko. Nie ma się gdzie śpieszyć. Czasem jeszcze puszczę im kierunek, ze mogą mnie wyprzedzić. Może opada im kopara, ale coraz częściej zdarza się, że nawet dziękują. Linkę stalową zostawiłem w domu, życia nie mam w pogardzie, a stoppie się nie nauczyłem i pewnie nie nauczę. Podniesienie przedniego koła czasem się udaje, ale nie jest to moim celem. A do tego wszystkiego mam świadomość ogormnej przewagi nad nimi i samo to daje dużo frajdy i przypomina patrzenie na dzieci w piaskownicy - kto ma największe grabki, silniejszego brata który zna karate i najwięcej resoraków.