Hubert Opublikowano 6 Lipca 2005 Autor Udostępnij Opublikowano 6 Lipca 2005 Widocznie duchem byłeś najmocniejszy :DA już tak na poważnie, to Twoja maszyna zasuwa jak głupia. Jak tylko ruszyliśmy spod Torwaru to musiałem się dobrze starać, aby Cię dogonić.Pozdrawiam,Hubert [ Dopisane: 18-07-05; 20:07 ]Kajając się za opóźnienie, śpieszę przedstawić relację z wypadu do Janowca. Jakoś tak nie mogłem zabrac się do napisania czegokolwiek, co ma więcej niż 3 zdania.No, więc było to tak. 3 lipca, dzień przed świętem naszych nowych sojuszników. Spotkaliśmy się na parkingu przed Torwarem. Niestety, miejsce, które wydawało mi się idealne, okazało się mało gościnne z uwagi na jakąś imprezę tam się odbywającą. Ale się udało. Na punkt zborny zjechali:1. Aker z Agą na Cieniu 750,2. Babajaga na miotle SV 1000,3. Bern i Kasia na Super Tenerze4. Galar na fregacie XJ9005. Hubert na maszynie dla Japończyka uczącego się jeździć (CB 750)6. Sly11 na Fazerze7. Zibiano, którego Twin z Africi zdaje się pochodzić.Początkowo był z nami jeszcze Malluttki, ale, łobuz jeden, zwinął tylko płytkę ze zdjęciami z wypadu mazurskiego, po czym szybko oddalił się w nieznanym kierunku ;)Planowaliśmy jechać lewym brzegiem Wisły do Janowca. Zgłosił się jednak Zbycho z informacją, że czeka na nas w Maciejowicach. Po określeniu niezbędnych koordynatów topograficznych obiektu „Maciejowie” ustalono, że znajduje się on na prawym brzegu Wisły. Ruszyliśmy zatem przez most siekierkowski, aby drogą wzdłuż rzeki, przez Otwock dotrzeć na punkt zborny. Jako pierwszy jechał Bern, który stwierdził, że mając pasażera i turystyczne enduro, to on będzie nadawał tempo. Nie zaoponowaliśmy, gdyż stwierdziliśmy, że ktoś w końcu te radary rozbijać musi :P Jednak, gdy Bern ruszył, stwierdziłem, że do jego słów należy podchodzić z większym dystansem. Wyrwał tak, że musiałem trochę pokombinować, żeby go dojść.Spacerek drogą po prawym brzegu Wisły do Maciejowic minął nam bez większych przygód, jeśli nie liczyć atrakcji ufundowanych przez drogowców, którzy stwierdzili, że tor testowy dla zawieszeń generalnie może być też pod Warszawą. Zajechaliśmy na stację benzynową, gdzie czekał już na nas mocno wytęskniony Zbycho, który, obliczając godzinę naszego przybycia, nie do końca zdawał się uwzględniać czynnik związanych z odległością pomiędzy punktem A (Torwar) i punktem B (stacja benzynowa w Maciejowicach). Ale podobno, co wytęsknione, bardziej smakuje ;) Krótka rozmowa ze spotkanymi na stacji motocyklistami na cruiserach i start do Dęblina, gdzie chcieliśmy wpaść na twierdzę. Bern dał mi znać, abym go wyprzedził i prowadził. Niestety, w Dęblinie byłem raz w życiu i to na dodatek przejazdem i wiedziałem tylko, że twierdza jest nad Wisłą przy samym moście. Jak się zorientowałem, że to już było to, to wyładowaliśmy na drugim brzegu rzeki. Ponieważ nie było co się wracać, pomknęliśmy do Janowca lewym brzegiem Wisły, nadkładając tym sposobem trochę kilometrów. Potem dodatkowo pluliśmy sobie w brodę, bo droga pomiędzy Dęblinem i Puławami była świeżo wyremontowana…Przed Janowcem postój w celu uzupełnienia poziomu paliwa i nakarmienia pasibrzuchów. Potem Janowiec.Zamek w Janowcu robi wrażenie – zdecydowanie większy od zamku w Kazimierzu i w lepszym stanie. Można było skakać po krużgankach. Połaziliśmy, posłuchaliśmy opowieści o Niemcach, których w 1944 roku wrzucono żywcem do studni i poszliśmy do pobliskiego skansenu. Następnie zjechaliśmy na prom w celu przepłynięcia do Kazimierza. Po drodze przeżyłem chwilę grozy, kiedy jadąc, nie mogłem się domacać portfela. Po zejściu z maszyny odnalazłem go leżącego spokojnie na miejscu pasażera – musiałem go tam położyć, przekładając dokumenty na czas zwiedzania zamku – kurtki i kaski zostały na wartowni.No więc prom i wjazd do Kazimierza. Chcieliśmy trochę podlansować się na rynku, ale konkurencja była zbyt duża. Wjechaliśmy tylko na chwilę i daliśmy nogę, aby nasze przykurzone nieco maszyny nie pogrążyły nas całkowicie w oczach lokalnego dziewczostanu, zapatrzonego na wypucowane ścigacze stojące na rynku. Co jak co, ale konkurencji, to my nie lubimy :twisted: Chcieliśmy zatrzymać się jeszcze w Bochotnicy, aby wpaść na znajdujące się tam ruiny zameczku, ale okazało się, że dotrzeć do niego jest dość trudno, a poza tym czas zaczął nas nieco naglić.Pomknęliśmy zatem przez Puławy do Dęblina. Piękna droga z pięknymi, gładkimi winkielkami. Bern zaczął mi trochę odjeżdżać – moja maszyna zaczęła szwankować Nagle usłyszałem za sobą huk startującego myśliwca – to Babajaga pogoniła miotłę, osiągając II prędkość kosmiczną. Ja zacząłem odstawać. Doturlałem się do Dęblina, gdzie, przed płotem z napisem "teren wojskowy, wstęp wzbroniony", za którym kryła się brama do twierdzy, próbowaliśmy coś zrobić z moją sevenką, gdyż wyglądało to tak, jakby coś się przytkało w przewodzie paliwowym. Potem dopiero, w warsztacie okazało się, że przy 5,5 tys. Obrotów odcinało mi zapłon na dwóch cylindrach – nie ma to jak blokada prędkości. Powtórnie pokonaliśmy most w Dęblinie i tempem spacerowym ruszyliśmy do Warszawy. W Dęblinie odłączył się od nas Zbycho.Dojechaliśmy tak spokojnie do Góry Kalwarii, gdzie, tuż przed miastem, zjechaliśmy na późny obiad lub wczesną kolację. Micha maksima ;) Nie będąc pewny maszyny, W Górze Kalwarii odłączyłem się, aby krótsza drogą dojechać do domu. I to by było na tyle. Pozdrawiam,Hubert Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.