Skocz do zawartości

Busta

Forumowicze
  • Postów

    7
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Busta

  1. Busta

    Korsyka !!!

    Dzień 14 - 25.04.2015 - Czwartek Poranek nieco spóźniony, już bez takiego entuzjazmu i dzikiej werwy jak na Korsyce, ale też bez zamulania. Śniadanie bez pośpiechu. Dzisiaj nie ma ciśnienia. Camping poza oficjalnymi godzinami otwarcia ma automatyczną bramkę, która nie ogarnia motocykli, więc startujemy dopiero po godzinie 9. Spacerowym można rzec tempem wyruszamy w kierunku Florencji, sprawnie połykając kolejne kilometry. Dzisiejszym celem jest ciekawy Camping Fusina położony niedaleko Wenecji. Podróż idzie gładko, tylko brak mi tych widoków i zakrętasów, którymi śmigaliśmy przez ostatni tydzień. W recepcji meldujemy się ok 14. Po szybkim odświeżeniu, kupujemy bilety na pobliski statek, który po chwili zabiera nas w półgodzinny rejs do Wenecji. Ruszamy na małe zwiedzanie... Ciekawe miejsce, wypełnione do granic możliwości ludźmi z całego Świata, poprzecinane kanałami i połączone mostkami. Poupychane jedne na drugich, wąskie kamieniczki. Dziesiątki kościołów, z których słychać śpiew chórów. Ekskluzywne sklepy - wizytówki czołowych projektantów . Spora część turystów, a głównie turystek w strojach prosto z pokazu mody. Oczywiście stragany z rękodziełem i pamiątkami, setki restauracji i lodziarni. W tych ostatnich na próżno szukaliśmy lodów "włoskich". Zasiadamy w knajpce nad wodą i zamawiamy naszą pierwszą, prawdziwą, włoską pizzę. Nadchodzi wieczór, robi się chłodniej, wracamy tym samym statkiem na Camping, gdzie dzięki uprzejmości Pani ekspedientki, w zamkniętym już sklepie kupujemy kilka bułek na jutrzejszy maraton. Dzień 15 - 26.04.2015 - Piątek To była chyba najkrótsza noc i najwcześniejsza pobudka. Kilka minut przed godziną czwartą otwieramy oczęta i jeszcze po ciemku zbieramy się do wyjazdu. Idzie nam to co raz sprawniej, chyba dochodzimy do perfekcji. Jeszcze tylko szybka bułka, łyk kawy i ruszamy w drogę, której mamy dzisiaj do pokonania dość sporo. Korzystając z tego, że wszyscy jeszcze śpią, sprawnie opuszczamy aglomeracje, kierując się na szerokie drogi klasy highway. Jedzie się świetnie, utrzymujemy żwawe tempo i szybko opuszczamy Włochy. Wjeżdżamy do Słowenii, kupujemy winietki i lecimy dalej, bardzo fajną drogą, na której nie można się nudzić. Super widoki, wzniesienia, szybkie łuki, mosty i tunele. Kilometry uciekają w mgnieniu oka. Z tego wszystkiego musieliśmy zjechać na moment z autostrady, bo przespaliśmy zakup kolejnych winietek na węgierskie drogi. Teren niestety ulega wypłaszczeniu, dookoła same łąki, a o jakimkolwiek łuku na jezdni można zapomnieć, po prostu nuda. Zatrzymujemy się na tankowanie, mamy dobry czas, więc możemy sobie pozwolić na dłuższy postój. W restauracji nieopodal stacji wcinamy węgierski obiad i gdy już mamy ruszać okazuje się, że nie mam rękawic. Mała zamota, lekki wku... Wracam na stację, pytam chłopaka z obsługi, a ten kieruje mnie do kasy. Są! Co za fart. Do dzisiaj nie wiem jak ja to zrobiłem, że zostawiłem swoje Alpiny na dystrybutorze. No nic, jedziemy dalej. Wjeżdżamy do Słowacji. Autostrady jak na lekarstwo - tyle dobrze, że dla moto jest bezpłatna. W zabudowanym wiadomo - mocno przepisowo, ale jakoś idzie. Ostatnie kilkanaście kilometrów do granicy RP to jakiś zły sen. Objazd objazdu, zamknięta droga przez Stropkov, a do samego Barwinka remont i wahadło za wahadłem. Wjeżdżamy do naszego kraju, tankujemy na pierwszej stacji i spacerowym już tempem lecimy do Krosna. W domu czeka już na nas komitet powitalny i kolacja. Przejechaliśmy tego dnia ok 1200 kilometrów w myślę bardzo przyzwoitym czasie. Wieczór upłynął na wspomnieniach, kopiowaniu zdjęć i toastach za udaną wyprawę i bezpieczny powrót do domu. Kolejny poranek, to nasze ostatnie ze Sławkiem wspólne śniadanie. Nadszedł czas pożegnania i podziękowania sobie wzajemnie, za na prawdę zajebistą wyprawę i dobrze spędzone MotoWakacje.Trasę Krosno - Strzebielino, Sławek przemierzył już sam. Bezapelacyjnie - musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć. Podsumowując... - Trzy osoby - Dwa motocykle - 15 dni - 5,5 tyś km, Savi - 7 tyś km ! - 0 mandatów - 0 strat w ludziach i sprzęcie - 8 Państw -> Polska - Czechy - Austria - Włochy - Francja (Korsyka) - Słowenia - Węgry - Słowacja -> - Spalanie 5-6 litrów / 100 km - K1600 Sławka - odpowiednio o litr mniej (?) - Ponad 100 Giga zdjęć i filmów - Cała masa nowych doświadczeń - Niezliczona ilość wspomnień Kraje zachodnie nie należą do najtańszych, a Korsyka tym bardziej. Benzyna w czerwcu kosztowała 1,5-1,8 euro za litr. Woda mineralna 0,3 l w przydrożnej stacji na pustkowiu, potrafiła kosztować 2 euro. Piwo 0,3 l na plaży to koszt 6-paka w markecie. Aby nie nadwyrężać i tak nadszarpniętego budżetu posiłki przygotowywaliśmy głównie sami. Wspólne zapasy zabrane z Polski, których wiele nie było, bo wiadomo ile miejsca jest w kufrach, pozwoliły jednak na przyzwoite egzystowanie. A wyczynowa kuchenka Sławka ratowała sytuację niejednokrotnie. Nie oznacza to jednak, że nie próbowaliśmy lokalnej kuchni... Na samej Korsyce trzeba szukać dużych marketów, które na szczęście otwarte są również w niedziele (ale tylko nieliczne). Ceny w sklepach Spar i innych podobnych do Inter Marche są porównywalne z tymi w PL. Ludzie, których spotykaliśmy na naszej drodze byli bardzo życzliwi i pomocni. Do jednej tylko rzeczy można mieć zastrzeżenie. Francuzi mają ogólnie wylane na resztę Świata i nie w każdym miejscu załatwisz, to co chcesz mówiąc tylko po angielsku. Lingwistycznymi mistrzami nie jesteśmy, ale zawsze daliśmy radę się dogadać ;) Wszystkie miejsca noclegowe mieliśmy wcześniej zarezerwowane, co dawało nam komfort podróżowania - wiem, że są przeciwnicy jak i zwolennicy tego typu wyjazdów. Wszystkiego w życiu trzeba spróbować, może kolejny wyjazd będzie na całkowitym spontanie - pożyjemy, zobaczymy! Wszystkie wyjazdy polecam, bo to świetna sprawa. Można sprawdzić sprzęt, a przede wszystkim siebie w różnych warunkach, poza tym uczą życia i kształtują charakter. Wyprawa przeszła już do historii, a na kolejną musimy jeszcze dłuuugo czekać... Cały wyjazd zaliczamy do mega udanych. Plan zrealizowaliśmy w stu dziesięciu procentach. Nie da się opisać tego co zobaczyliśmy i co przeżyliśmy. Najważniejsze jest to, że daliśmy radę! Savii - The best friend ever.
  2. Busta

    Korsyka !!!

    Dzień 12 - 23.04.2015 - Wtorek Wtorkowy poranek wita nas niezmiennie piękną, wakacyjną pogodą. Ptaki śpiewają, a my zajadamy śniadanie na naszym ekskluzywnym campingowym tarasie ;) No tak, ale nie przyjechaliśmy tutaj, żeby plaszczyć tyłki więc się zbieramy. Na drogę pakujemy jak zawsze mineralną z magnezem, po batonie na wzmocnieni i jakieś owoce. Dzisiaj, dla odmiany celujemy w Górną Korsykę. Zmierzamy w kierunku Saint-Florent, czyli na północ od naszej bazy wypadowej. Oczywiście szybko zjeżdżamy na zakręcone jak konfetti drogi boczne, które wiodą przez malownicze wioski. Krajobraz mocno się zazielenił. Tutaj czas płynie jakby wolniej. Ruch praktycznie zerowy, asfalt szorstki , jedzie się bajecznie, tylko od czasu do czasu jakaś garść piasku na środku zakrętu sprowadza nas na ziemię. Postój na fotkę jak najbardziej wskazany, żeby nie zakręciło się w głowach od tego ciągłego przekładania motocykli z lewej na prawą i z powrotem. Na samej dojazdówce do St. Florent robi się tłoczniej, sporo turystów, ale przede wszystkim motocyklistów, na wszystkim co ma silnik i dwa koła. Miasteczko jest bardzo przyjazne, łatwo znaleźliśmy odpowiednie miejsce do pozostawienia motocykli. Ludzie żyjący bez pośpiechu, na pełnym relaksie, zero spiny i żadnego stresu. Najładniejszą częścią, moim zdaniem jest bardzo duża przystań, wraz z otaczającym ją kompleksem restauracji i kawiarenek. Dłuższa chwila zwiedzania, jakieś foty i wracamy na gorące asfalty Korsyki! Przed powrotem na camping zahaczamy o supermarket i robimy ostatnie zakupy na wyspie - Tak, wzięliśmy też nieco Pietry do PL. To już niestety ostatni wieczór na wyspie, którego oczywiście nie marnujemy ;) Dzień 13 - 24.04.2015 - Środa Ostatnia pobudka, ostatni poranek i ostatnie wspólne śniadanie na francuskiej wyspie. Ale ten czas leci... Wszystko co dobre, tak szybko się kończy. Nie mogę uwierzyć, że ten tydzień tak szybko minął. Pora się pakować. Po raz pierwszy w drogę powrotną mamy więcej bagażu niż w pierwszą stronę. Do dzisiaj nie wiem jak udało nam się spakować to wszystko co mieliśmy do zabrania ze sobą. Kilka drobnych pamiątek. Coś dla rodziny i znajomych. No i kilka puszek sławnego już, korsykańskiego napoju. Camping opuszczamy ok godziny 10 i turystycznym tempem zmierzamy ku Bastii. Do odprawy promowej mamy jeszcze trochę czasu, więc zwiedzamy zawiłe uliczki portowego miasta. W samym porcie jesteśmy przed czasem, po krótkiej chwili ustawiamy się w kolejce i oczekujemy na nasz prom. Widząc jak po nas przypływa miałem mieszane uczucia, bo szkoda było rozstawać się z tak magicznym miejscem jakim jest Korsyka, ale cóż... Trzeba wracać. Wjeżdżamy na pokład, wita nas ta sama ekipa obsługi promu, z którą płynęliśmy w pierwszą stronę. Motocykle przymocowane, przechodzimy na górny pokład pożegnać się z Korsyką. Może ją jeszcze kiedyś odwiedzimy... Schodzimy piętro niżej i wrzucamy lekki obiadek z małym Heniekenem na otarcie łez. I tym razem cztery godziny przeprawy mijają bardzo szybko. Na włoską ziemię wyjeżdżamy jako jedni z pierwszych. Stały ląd wita nas prawdziwie italijską, bezchmurną pogodą. W eskorcie setek skuterów przebijamy się przez Livorno, aby dotrzeć na znany nam już camping. Odwiedzamy mini-market i przy lokalnych specjałach spoglądamy w kierunku zachodzącego słońca, wspominając miniony, szalony tydzień na Korsyce...
  3. Busta

    Korsyka !!!

    Dzień 10 - 21.04.2015 - Niedziela Pobudka przed godziną siódmą stała się już naszym codziennym rytuałem, tak samo jak obłędne śniadania o tak wczesnej porze. O 8 już jedziemy. Pogoda świetna, dość rześki jak na korsykańskie warunki poranek. Plan na dzisiaj, to najbardziej na południe wysunięty skrawek Korsyki. Jedzie się dobrze, ruch niewielki a kierowcy samochodów ustępują miejsca na swoim pasie. Płynnie dojeżdżamy do Bonifacio. Zwinnie parkujemy motocykle i udajemy się w głąb nieskończonej ilości kamienic oraz ciasnych i krętych uliczek, które kończą się niekiedy, niczym nie zabezpieczonym klifem. Dziesiątki sklepików z rękodziełem, produktami lokalnymi, pamiątkami i biżuterią. Za miastem znajduje się opuszczony teren wojskowy, a na skrajnej części cypla, otoczony murami obronnymi, ujmujący cmentarz. Zaraz za nimi absolutnie niesamowite, kredowe, śnieżno białe klify, z których widać Sardynię. Wcześniej obie wyspy stanowiły jedność połączoną wąskim pasem lądu, który został przerwany przez morskie prądy. Bonifacio tętni życiem i jest pełne turystów z całego Świata, co mnie wcale nie dziwi, bo śmiało można o nim powiedzieć, że jest bajkowym miastem. Dla Kasi, to właśnie jest miejsce numer jeden całej wyprawy. Klimat w tym miejscu był prawdziwie południowy, zdecydowanie najcieplejszy dzień z całego pobytu na wyspie. Jeszcze tylko kilka pamiątkowych fotek i ruszamy w drogę wzdłuż południowo - zachodniego wybrzeża, a następnie w głąb wyspy. A tam czekała już na nas nieco niższa temperatura, góry, mosty, dzikie kozy i niezmiennie zakręcona jak korkociąg korsykańska droga. Co jakiś czas oczywiście krótka przerwa i wymiana zdań w stylu: "A widziałeś to?", "A widzieliście tamto?"... Korsyka zdecydowanie jest miejscem, które szybko się nie nudzi, bo pomimo stosunkowo niewielkiej powierzchni oferuje ogromne zróżnicowanie krajobrazu. Na camping wracamy po 370 km ok godziny 19. Kolejny świetny dzień za nami. Czas na kolację i łyk zimnej, korsykańskiej Pietry. https://goo.gl/maps/NOzXx Dzień 11 - 22.04.2015 - Poniedziałek Kolejny wczesny, słoneczny poranek. Jajecznica z miliona jajek, francuska bagietka skombinowana jeszcze przed świtem przez Sławka, kawa - dwa w jednym z zapasów w razie wojny i coś słodkiego na dopełnienie zastrzyku energii z rana. Pogoda dopisuje jak zwykle, na niebie żadnej chmurki, a temperatura pnie się w górę. Udajemy się do Corte, leżącego w centrum wyspy, które do tej pory jakoś omijaliśmy z każdej strony. To bardzo małe miasteczko, którego główną część wypełniają dziesiątki restauracji, kawiarenek, budki z lodami, lokalnymi przetworami oraz stragany przypominające typowy bazar. Zaskoczyło mnie to, że można tu spotkać klasyczne pamiątki z wszystkich zakątków wyspy, a nie tylko z tego konkretnego miejsca. Niewątpliwą zaletą takich małych korsykańskich miasteczek są znacznie niższe ceny. Spokojny spacer, kilka pamiątkowych fotek i niestety tego dnia się rozdzielamy. To jedyny moment całej wyprawy, w którym nie jedziemy dalej wspólnie. Savi odjeżdża w kierunku Piany dokończyć swoją misję (Tak, kto nie ma w głowie, ten nawija kilometry ;) , a my wyjeżdżamy w kierunku południowym N200, aby po chwili spenetrować jeszcze kilka mniejszych, korsykańskich wiosek. Nie wiem kto im wylał tak pokręcony asfalt, ale chętnie przybiłbym z nim pionę ;) Na camping wróciliśmy późnym popołudniem, wciągnęliśmy spóźniony obiad, (dla Sławka oczywiście też zostało ;) i poszliśmy dogrzać nasze tyłki na plaży. Gdy byliśmy już w komplecie, łącznie z grafitowym kiciusiem, popijając chłodną Pietrę wyznaczaliśmy trasę na kolejny dzień. https://goo.gl/maps/BHteb
  4. Busta

    Korsyka !!!

    Dzień 9 - 20.04.2015 - Sobota Pobudka jak zwykle. Korsykańskie śniadanie. I w drogę. Plan na dzisiaj to Stolyca. Zaczynamy szybkimi drogami, które jakby opustoszały, ruch w stosunku do poprzednich dni zmalał co najmniej o połowę. Czyżby dlatego, że jest sobota? Możliwe. Dość sprawnie dojeżdżamy do Ajaccio. Jak na stolicę przystało miasto pokaźne i ogromnie zatłoczone. Mnóstwo restauracji, kawiarni i sklepów. Ciężko jest się gdziekolwiek zatrzymać, niby parkingów sporo, ale wolnych miejsc parkingowych brak. Jest to miasto, w którym przyszedł na Świat i dorastał Napoleon. Na każdym kroku przypominają o tym szczegóły z nim związane. Ogólnie najbardziej zurbanizowane miejsce na wyspie. Przepych wszystkiego i ogromna ilość ludzi. Odjeżdżamy bo słonko dzisiaj chyba oszalało i chce z nas zrobić rodzynki. Podążamy w kierunku południowym pięknie wijącym się asfaltem biegnącym nad brzegiem morza, aby po kilkudziesięciu kilometrach odbić w głąb wyspy w poszukiwaniu kolejnej porcji tego co tygryski lubią najbardziej. Im wyżej tym chłodniej, miejscami nawet nas zmoczyło, ale to nic. Ciepły, letni deszczyk jeszcze nikomu nie zaszkodził, a już na pewno nie nam ;). Czasami miałem wrażenie, że ta pokręcona doga nigdy się nie skończy. Za każdym pagórkiem, za każdym zakrętem widok lepszy od poprzedniego i tak bez końca. W taki sposób przejechaliśmy dzisiaj niemal 400 km zawijasami, które śnią mi się po dziś dzień. Po powrocie studziliśmy atmosferę złotym napojem, spacerując brzegiem morza. https://goo.gl/maps/xvq4h
  5. Busta

    Korsyka !!!

    Dzień 8 - 19.04.2015 - Piątek Wstajemy przed siódmą. Wspólne kozackie śniadanie, na które regularnie zaczął przybywać kolega kiciuś. Dzisiaj już nie ma lipy, tego dnia zaczynamy eksplorację wyspy na poważnie. Wyruszamy około 8. Planujemy przejechać ok 350 kilometrów, co w korsykańskich warunkach oznacza niemal cały dzień. Pogoda typowo motocyklowa. Początkowo jedziemy głównymi drogami N198, N193, N197 są to super jakości, dość kręte i szybkie drogi, nie oznacza to wcale, że są pozbawione dobrych widoków, a wręcz przeciwnie, wystarczy przybliżyć mapę google, aby się o tym przekonać (lub - co polecam bardziej, przeglądnąć zdjęcia z naszej wyprawy ;). Dojeżdżamy do Calvi położonego na północno - zachodnim wybrzeżu Korsyki. Małe miasteczko, którego główną atrakcją są fortyfikacje i cytadela. Parkujemy w pobliżu i idziemy zobaczyć te cuda. Gdy wracamy w stronę motocykli, już z daleka widzimy oczekujących jakby na nas żandarmów. Podchodzimy z pewną dozą niepokoju, ale wszystko jest w porządku. Ogólnie tamtejsza policja bardziej pilnuje porządku, udziela pomocy, niż wymierza kary. Odpalamy i jedziemy dalej. Tym razem prędkość znacznie spada, bo droga wiedzie wybrzeżem, a widoki nie pozwalają przejechać obok nich obojętnie, więc co jakiś czas robimy postój na szybką fotę. Około południa docieramy do Piany. Nie jest to przypadkowy punkt naszej podróży. Savi miał do spełnienia w tym miejscu niecodzienną misję, która w dużym skrócie polegała na odnalezieniu jednego z domów i przekazaniu jego mieszkańcom listu od pewnego Pana z Polski. Była to sprawa honorowa. Rodzina ta udzieliła kilka lat temu nieocenionej i bezinteresownej pomocy naszemu rodakowi. Kobieta, którą zastaliśmy była początkowo bardzo zaskoczona naszym przybyciem, wszystko się jednak wyjaśniło, gdy odczytała list, który dla niej przywieźliśmy. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, radość i szczęście. Polonia, Polonia... powtarzała. Misja zakończona sukcesem. Droga, która prowadzi bezpośrednio do Piany wygląda jakby była wyrzeźbiona w czerwonej skale, efekt jest niesamowity. Przejechaliśmy tą drogą w obydwu kierunkach. Dla mnie osobiście okolice Piany to zdecydowanie numer jeden z pośród miejsc, które odwiedziliśmy na Korsyce. Czas nagli, jedziemy więc dalej wyznaczoną wcześniej trasą. Tym razem zapuszczamy się w głąb wyspy, gdzie czekają na nas niezliczone ilości zakrętów. Droga jest tak kręta, że od czasu do czasu musimy się zatrzymać, bo jedziemy jak nakręceni. Krajobraz się zmienia, momentami jest nawet zielono, wjeżdżamy co raz wyżej, temperatura spada do ok 18 stopni. Musimy jednak uważać na leżące na jezdni szyszki, żwirek, a nawet dzikie świnie, czy w najgorszym przypadku krowy. Wyjeżdżamy z gór i temperatura wraca do normy, czyli okolice 30 stopni. Kilka minut przed 19 robimy zaległe mega zakupy w dużym supermarkecie, jako jedni z ostatnich klientów tego dnia. Tradycyjnie ucztujemy na tarasie z nowym futrzastym kolegą, któremu najbardziej do gustu przypadł Gulasz Angielski z Sokołowa ;) https://goo.gl/maps/qWKYu
  6. Busta

    Korsyka !!!

    Dzień 5 - 16.04.2015 - Wtorek Pobudka nieco później niż dotychczas. Bungalow to nie pensjonat, więc mega śniadanie urządzamy sobie sami. Krótkie pakowanie, zapinamy kufry i ruszamy napawając się jeszcze przez dłuższą chwilę widokiem jeziora, po czym obieramy kierunek na Toskanię. Pogoda extra, na niebie żadnej chmurki, jedzie się świetnie. Na Campingu w Livorno meldujemy się ok 15 - 370 km za nami. Zostawiamy bagaże i udajemy się do Pizy, sprawdzić, czy ta wieża faktycznie taka krzywa. W samym centrum troszkę krążymy szukając miejsca do zaparkowania motocykli, aż w końcu znajdujemy "odpowiednie", bezpośrednio przy polu cudów, na które zmierzamy. Cały kompleks jaki stanowią katedry i krzywa wieża przyciąga turystów z całego Świata. Bardzo ciekawe miejsce, ale ze względu na żar lejący się z nieba musieliśmy się z niego ewakuować w poszukiwaniu cienia. Będąc we Włoszech chcieliśmy spróbować jak smakuje prawdziwa włoska pizza. Problemem stała się jednak "siesta", która trwa od godziny 13 do... tego chyba nikt nie wie. Trafiliśmy do otwartego lokalu nieopodal krzywej wieży, którego nie polecamy krótko mówiąc ;) Przed wieczorem docieramy na nasz Camping, na którym przygotowujemy swoją własną włoską kolację, po czym delektujemy się zimnym włoskim nad brzegiem Śródziemnego. Jutro Korsyka! Dzień 6 - 17.04.2015 - Środa Zrywamy się sporo wcześniej niż poprzedniego dnia. Błyskawiczna toaleta, mikro śniadanie i zapinanie kufrów. Tak szybkie tempo narzuca nam prom odpływający o godzinie 8. Z Campingu do portu mamy ok 30 km, które pokonujemy dość żwawym tempem, aby zgłosić się na odprawę z wymaganym półtoragodzinnym wyprzedzeniem. Docieramy na czas i na pokład wjeżdżamy jako jedni z pierwszych. Załoga kieruje nas na odpowiedni poziom i szybko mocuje nasze maszyny oraz pokazuje drogę do przedziału pasażerskiego, gdzie się udajemy. Przechodzimy na górny pokład, aby pożegnać na około tydzień stały ląd. Wracamy piętro niżej, wrzucamy coś na ząb i bierzemy po małym zimnym na drogę. Prom płynie 4 godziny, które bardzo szybko nam minęły. Z głośników nadano komunikat z informacją nie do końca zrozumiałą, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi... Tak, jesteśmy na Korsyce! Godzina 12 z minutami.... Nie tracąc czasu sprawnie opuściliśmy portowe miasto kierując się wzdłuż wschodniego wybrzeża malowniczą drogą D80. Wyspa przywitała nas piękną, słoneczną pogodą i jakże niebagatelnym krajobrazem - dosłownie jak w bajce. Z jednej strony skały, z drugiej błękitne morze, asfalt gorący, niebo czyściutkie, jednym słowem raj na ziemi. Zakręt w lewo, zakręt w prawo i tak bez końca, a uśmiechy od ucha do ucha ;) Przejeżdżamy na zachodnią część wyspy, zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce, aby zjeść coś na szybko. Tym razem trafiliśmy w dziesiątkę i wszystko co zamówiliśmy, w tym i pizza była wyśmienita. Lecimy dalej, zmieniamy drogę na D81 i kierujemy się w stronę naszego campingu La Vallicella na wschodnim wybrzeżu. Do celu docieramy ok godziny 18. Tego dnia przejechaliśmy po wyspie około 160 kilometrów, które uświadomiły nam, że jest dokładnie tak jak miało być. Jesteśmy w motocyklowym raju. Po szybkim zakwaterowaniu i odświeżeniu spędzamy chwilę na piaszczystej plaży, po czym przenosimy się na taras naszego apartamentu gdzie do późnych godzin świętujemy nasze przybycie na Korsykę... Dzień 7 - 18.04.2015 - Czwartek Z założenia miał to być dzień "gospodarczy", więc z pobudką nikt się nie śpieszył. Śniadanie też jakoś nie szło za szybko. W planach były poranne, porządne zakupy w hiper super markecie, ale nie było sprawnego kierowcy. Odpuszczamy dzisiaj jazdę i udajemy się na plażę, po drodze zabierając korsykańskie zimne, które jak się później okazało przyświecało nam przez cały pobyt na wyspie, a nawet dłużej. Słonko przysmażało nieprzyzwoicie. Naszym jedynym wybawieniem był leciuteńki, świeżutki powiew od strony morza... Ale ile można się prażyć. Wracamy coś zjeść. Zwabieni unoszącymi się zapachami wstępujemy do restauracji przy plaży i rzutem na taśmę udaje nam się złożyć zamówienie. Wybór nie był zbyt wielki, bo Pan kelner wskazał trzy pozycje z całej karty, które dla takich spóźnialskich jak my może przyrządzić kuchnia (Pora obiadowa trwa we Francji od 11 do 14) Nie wiem jak się nazywał ten makaron, ale mmm... Niebo w gębie. Takie nasze małe faux pas. Koniec obijania się, wracamy do apartamentu studiować mapy Korsyki. Posiłkując się mapami google wybraliśmy miejsca, które chcielibyśmy zobaczyć i drogi, które chcielibyśmy przejechać w kolejnych dniach. Wydawałoby się to proste, ale szczerze mówiąc niemal wszystkie drogi Korsyki warte są odwiedzenia, a każda miejscowość skrywa swoją małą historię.
  7. Busta

    Korsyka !!!

    Misja Korsyka! +kilka atrakcji. Ekipa w składzie: Savii - Sławek na BMW K1600 GT Ja (Bartek) + Kasia na FJR1300 Expresss... Dzień 1 - 12.06.2015 - Piątek Ponieważ Savii i my mieszkamy na przeciwległych krańcach Polski, konieczne było wybranie odpowiedniego miejsca na mapie, z którego wystartujemy. Padło na Rybnik - to właśnie w tym miejscu późnym popołudniem, a w zasadzie już wieczorem rozpoczyna się nasza wspólna przygoda. Savii na miejsce dotarł ok 18, a my dwie godziny później. Zapoznanie i tosty trwały dość krótko, ponieważ już za kilka godzin czekała nas pierwsza wspólna trasa - Kierunek Kaprun (Austria). Dzień 2 - 13.06.2016 - Sobota Wstajemy po 6, krótka toaleta, pakowanie, moto-ciuchy i ok 7 schodzimy wspólnie na śniadanie. Klasycznie "stół szwedzki", do wyboru do koloru, dla każdego coś dobrego, ogólnie wypas. Hotel opuszczamy ok godziny 8 i turystycznym tempem, szerokimi drogami kierujemy się w stronę Czech, a później Austrii. Tego dnia do pokonania mamy ok 800 km, pogoda dopisuje, sucho, ciepło - momentami aż za bardzo, bo na czeskiej autostradzie FJR wyświetliła 36 stopni Celsjusza. Trzymamy równe tempo, kilometry uciekają, wszystko idzie sprawnie, postoje robimy regularnie, jakaś toaleta, tankowanie, łyk mineralnej z magnezem i niezliczone batoniki Sławka ;) Lekko po południu robimy sobie postój już w Austrii na fajnym parkingu ze stolikami i ławeczkami. Na super kuchence Sławka gotujemy ekspresowy, wysokokaloryczny obiadek, zagryzamy kabanoska i popijamy kawkę. Lecimy dalej, widoki coraz lepsze, zakrętów coraz więcej, Kaprun coraz bliżej! Kilka kilometrów przed miejscem docelowym okazało się, że droga, którą wyznaczyła nam navi jest zamknięta, więc musieliśmy się cofnąć kilka kilometrów objazdem - ale nic straconego, ponieważ prowadził on alpejskimi ścieżkami i dał nam przedsmak dnia jutrzejszego. Na miejsce docieramy ok 17. Ośrodek super, bardzo dobra lokalizacja, extra widok z okna i mega sympatyczna gospodyni - polka. Po szybkim prysznicu nadszedł czas na kolejny wieczór integracyjny, tym razem toasty wznosimy ognistym płynem z czarodziejskiej menażki Sławka ;) Dzień 3 - 14.06.2016 - Niedziela Pobudka ok 7, toaleta i takie tam. Schodzimy wspólnie na śniadanie. Gospodyni przygotowała dla nas prawdziwą ucztę. Nie zabrakło oczywiście lokalnych przysmaków oraz czarów na kiju w stylu jajek z różnokolorowym kawiorem. Szybkie zapinanie kufrów, rzut oka na pogodę, która nie mogła się zdecydować, czy pokazać nam Alpy w słońcu, czy przykryć je chmurami - startujemy. Kierunek Grossglockner Hochalpenstrasse. Po drodze mijamy motocykle wszelakiej maści, ekipy praktycznie z całego świata, nie brakuje również lokalesów podążających na niedzielne dzidowanie po przełęczach. Czerwcowa cena wjazdu na Hochalpenstrasse to 24,5 euro (!). Trudno, kupujemy bilety, dostajemy nalepki, książeczkę, broszurkę i kierujemy się ku górze. Jak na niedzielę spodziewaliśmy się większego ruchu, ale nie było tłoczno. Po drodze kilka obowiązkowych fotek i docieramy na szczyt, na którym niemal sami motocykliści. Pomimo niezbyt idealnej pogody widok robi spore wrażenie i zapiera dech w piersiach. Nasza radość z otaczających nas przypruszonych lekko śniegiem najwyższych austryjackich szczytów nie trwała jednak zbyt długo. W kilka chwil góry zasłoniła gęsta, mleczno biała mgła, a z nieba zaczął lecieć rzęsisty deszcz. Krótka decyzja - przeciwdeszczówki i spadamy stąd. No tak, łatwo powiedzieć, ale jazda w takich warunkach alpejskimi agrafkami nie należy do łatwych. Daliśmy radę, ale muszę powiedzieć, że w takich warunkach jeszcze nie jechałem. (Jak się później okazało, był to tylko przedsmak skrajnie ciężkich i nieprzewidywalnych warunków jazdy po przełęczach). Po jakimś czasie wyjechaliśmy z tego całego atmosferycznego bałaganu i przez dalszą część dnia, trzymając się naszej ustalonej wcześniej marszruty upajamy się jazdą po kolejnych przełęczach Falzarego, Valparola, Sella, aż do Prato Allo Stelvio gdzie nocujemy. Na miejsce docieramy ok 19, niestety w lekkim deszczu, ale mogę stwierdzić, że jazda po mokrym nie robiła już na nas wrażenia. Pensjonat super, no może poza kostką na podjeździe, która była mega śliska za sprawą opadów. Obsługa bardzo miła i pomocna. Kolacja, wieczorne pogawędki i dobranoc, bo jutro kolejny dzień z przełęczami. Oj działo się tego dnia, działo. To była gruba moto niedziela - ok 380 km. Dzień 4 - 15.04.2015 - Poniedziałek Klasycznie - wczesna pobudka, szybka toaleta, pakowanie i ubieranie podsuszonych moto-ciuchów, schodzimy na śniadanie, a tu zonk. Hehe, no tak, to już nie Polska, ani Austria z polską gospodynią, tylko kraina, w której głównym elementem śniadania jest espresso i herbatniki, ewentualnie słodki mini rogalik z nutellą. Mieliśmy tyle szczęścia, że załapaliśmy się jeszcze na kilka plasterków mortadeli (?), które pochłonęliśmy ze słodką bułką. Startujemy. Pogoda średnia - mżawka. Gdy już ruszamy podbiega do nas Pan z recepcji, pyta czy wszystko było w porządku, zaprasza ponownie i podaje rękę na pożegnanie życząc szerokiej drogi - ogromnie pozytywna postać. Kierujemy się na Trafoi, dalej wjeżdżamy na kolejną z cyklu "must see" trasę Passo dello Stelvio. Pogoda nas nie oszczędza, na niebie jak w kalejdoskopie, raz słonko, raz chmury i deszcz. Od połowy podjazdu aura nieco się zmieniła i dała nam poczuć sporo więcej przyjemności z jazdy. Podjazd pod Stelvio podczas deszczu jest bardzo trudny i wymaga ciągłego maksymalnego skupienia, ale daliśmy radę i tym razem. Na szczycie czekała na nas całkiem przyzwoita pogoda, odpustowe sklepiki z pamiątkami i dziesiątki turystów w tym "dziadkowie" w zabytkowych samochodach ,kolarze i motocykliści. Kilka pamiątkowych fotek i zjeżdżamy w dół. W Planach mieliśmy również Livigno, ale ze względu na niesprzyjającą aurę, a co za nią idzie kiepski czas przełożyliśmy tą wizytę na jedną z kolejnych wypraw ;) Kierujemy się w stronę Jeziora Garda przez wysokogórską miejscowość Santa Caterina. Pogoda jeszcze gorsza jak na Grossglockner, mgłę można kroić nożem, wiatr straszliwie wieje, a jakby tego było mało deszcz leje niemiłosiernie - Świata nie widać. Droga o szerokości ok. 2 metrów wiedzie niemal szczytem gór, po lewej skała, po prawej skarpa, brak pobocza i jakiegokolwiek zabezpieczenia to już standard, a do tego ślepe zakręty. Savii prowadzi swoje GT tak, że prawy kufer momentami zawieszony jest już nad przepaścią. Na szlaku jesteśmy sami. Nie chcę nawet myśleć o tym co by się działo gdybyśmy napotkali osobówkę z naprzeciwka. To nie są rurki z kremem. Nikt o zdrowych zmysłach, świadomie nie przemierza tego odcinka w takich warunkach. Poważnie - nie było nam do śmiechu. To był arcygroźny przejazd i najbardziej niebezpieczny moment całej wyprawy, później już było tylko lepiej ;)Dalej kierujemy się na Ponte di Legno, Dimaro przez Tione di Trento delektując się widokami oraz bardzo krętym i dobrej jakości asfaltem dojeżdżamy nad jezioro Garda, które wita nas świetną pogodą. Po nieco ponad 300 km docieramy do Navene - godzina 18. Nasz dzisiejszy nocleg to świetnie wyposażony Bungalow. Po wspólnie przyrządzonej kolacji robimy mały rekonesans po okolicy i lądujemy w nadbrzeżnej knajpce przy dobrze schłodzonym...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...