Cześć. Latem stałem się szczęśliwym posiadaczem motocykla tak jak w tytule, GPZ1100 B1 82'. Maszyna jest zarejestrowana w kraju, ma komplet dokumentów i ciągłość umów, od 8 lat stała pod chmurą, przykryta jedynie jakąś nieszczęśliwą plandeką. Jak widać na zdjęciu straszy... ale! Jest kompletna to jej pierwszy atut, który pomógł mi się zdecydować się na nią. Przywiozłem ją do domu. W baku rdza. Wiązka elektryczna zdemolowana, ktoś próbował uruchomić silnik ale mu się nie udało. Pociął przewody, porozpinał wszystko w drobny mak. Gdy poskładałem to do kupy, okazało się, że pompa paliwa działa (poprzedni właściciel zarzekał się, że to z nią jest problem) ale rozrusznik nie kręcił... Jedyny problem z uruchomienia silnika wynikał z zaśniedziałych styków przekaźnika rozrusznika. Odpiąłem wężyk od kranika, podłączyłem pod butelkę z benzyną, udało mi się uruchomić silnik. Pracował ładnie, nie generował dziwnych dźwięków. Układ wtryskowy pracuje właściwie. Pomierzyłem kompresję, między 10 a 11. Układ wydechowy bez dziur, bez rys, nie jest pogięty. Rama nie nosi śladów napraw. Teraz stoję przed dylematem. GPZ1100 to legendarny motocykl, który jest piękny sam w sobie i to był pierwszy mój pomysł na jego przyszłość, dać mu drugie życie, doprowadzić do stanu sprzed 30 lat, w końcu jest tego wart. A z drugiej strony, kusi mnie żeby zrobić z niego coś takiego jak na załączonym zdjęciu. Co Wy na ten temat myślicie?