Skocz do zawartości

GruszkaPietruszka

Forumowicze
  • Postów

    23
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Ostatnia wygrana GruszkaPietruszka w dniu 27 Października 2011

Użytkownicy przyznają GruszkaPietruszka punkty reputacji!

Osobiste

  • Płeć
    Kobieta

Informacje profilowe

  • Skąd
    świętokrzyskie

Metody kontaktu

  • Strona www
    http://jednosladem.wordpress.com/

Osiągnięcia GruszkaPietruszka

NOWICJUSZ - macant tematu

NOWICJUSZ - macant tematu (8/46)

17

Reputacja

  1. hihihi masz rację, to odruch zdrowego faceta, serdecznie pozdrawiam:)))
  2. Musze Cię rozczarować, po ciepłym posiłku jedyne co go grzało to ciepły sweterek, bo Situ pojechał do domu. Czy to taka męska cecha doszukiwanie się tego czego nie ma, zwłaszcza w tematach damsko - męskich;))))?
  3. Situ jechał z Wrocławia, na wspomnianym skuterze, godzin kilka... było ciemno, zimno i w cholerę daleko. Dostało mu się ode mnie za tę jazdę jak tylko stanął w moich drzwiach. Martwiłam się o niego... Sama nie wiem kto ma rację: Situ, że jechał, czy ja, że miałam o to delikatne pretensje;).
  4. Witam serdecznie, dziękuję za pozdrowienia:) Na prawdę sweterek Sita podoba Ci się? Mnie bardzo... a Sitek w sweterku to już w ogóle extra:)) Wszystkiego naj naj najlepszego w Nowym Roku!! Pozdrawiam serdecznie:)
  5. Dobre serce bez wątpienia trzeba mieć, a wtedy na pewno jakaś ładna i zdolna blondi zechce z Tobą pojechać... Życzę Ci powodzenia:). A Situ to po prostu szczęściarz;) Dziękuję za pozdrowienia, już nie mogę doczekać się wiosny i pierwszych motocyklowych lekcji... choć... i chciałabym i boje się ;) Pozdrawiam!!
  6. Dziękuję. Na pewno pojawią się tu moje relacje, bo plany mam bogate:), pozdrawiam!
  7. Ten pierwszy raz będę miło wspominać po wsze czasy:)
  8. Zachęcam do lektury Podróży części I i II Prolog To było ciężkie przeżycie. Z rodzaju tych, które wolelibyśmy omijać szerokim łukiem. Spaliśmy w kiblu. Kibel ma jedno okno i tuż przy oknie miejsce do spania. Całą noc w to lichutkie okienko tłukły z pasją gałęzie dzikiej jabłonki. Nocą zerwał się bardzo silny wiatr. Huczał, zawodził jak potępieniec. Po niebie przewalały się tony ciężkich chmur. Krótko mówiąc, ni mniej ni więcej, tylko noc żywych trupów. Huczący szum nie do zniesienia, osaczał zmysły. Przywodził na myśl zło czające się tuż za rogiem. Niepokój nie do opisania… A tu chce mi się siku. Nie wiem co silniejsze paraliżujący lęk czy paraliżujące parcie na pęcherz. O Boże! Pomocy! Otwieram drzwi, staje w progu… Huk wiatru przeszywa moje serce… Zbieram w sobie całą odwagę i odchodzę kilkanaście kroków od kibla. Kucam w trawie, a oczami wyobraźni widzę wychodzące z lasu dusze pomordowanych Polaków, Ukraińców, poległych żołnierzy… Brrrr... Szybciutko wracam, ale sen nie nadchodzi… A jabłonka dobija się nieustannie w okienko jak dusza pokutująca… czekam na świt. Podróż dzień III I żeby nie było zbyt sielankowo, kapryśne Bieszczady postanowiły pokazać kto tu rządzi i uświadomiły nam na czym polega równowaga w przyrodzie. Wczoraj ładna pogoda, to dzisiaj deszcz, momentami przechodzący w mżawkę. Zagęszczamy ruchy, bo pogoda może się jeszcze pogorszyć. Ogacanie idzie mi coraz szybciej, jeszcze trochę praktyki i mogę startować w zawodach. W drogę. Będzie bezpardonowa walka, my kontra bieszczadzka aura. Ponownie pokonujemy drogę przez Muczne. Pomimo małej widoczności przez mokra szybkę kasku dostrzegam ją… Już tu jest! Przyszła właśnie tej nocy… Prawdziwa kolorowa jesień. Fajnie, że jesteś tylko czemu do cholery tak płaczesz?? Deszcz jest do zniesienia, natomiast ja mam obawy przed jazdą po mokrym asfalcie. Nic nie poradzę na to, że moja wyobraźnia w tej kwestii pracuje na najwyższych obrotach. Oczami duszy widzę jak opony tracą przyczepność na wilgotnym podłożu i odfruwamy w upadku. W mojej głowie trwa dialog, strach mówi: wywalimy się i połamiemy kości, rozsądek: Krowa ma dobre opony. Wygrywa rozsądek, bo nie dość, że Krowa trzyma się mocno drogi to jeszcze Situ ma tę dozę rozwagi, którą lubię: jedzie uważnie, natomiast nie wlecze się jak żółw. Deszcz jak do tej pory w miarę stały i niezbyt mocny, aczkolwiek skutecznie utrudnia jazdę. Moja szybka w kasku cała zalana, ciekawe jaką widoczność ma Situ? Bo ja prawie żadną. Cały świat zamazany. Dla impresjonistów to idealne, mogliby czerpać inspiracje przez tę moją szybkę, natomiast dla prowadzącego motor do kitu. Nie jestem lękliwa jeśli chodzi o jazdę na motorze po jakimś pewniejszym gruncie, dzisiaj nie czuje się dzisiaj komfortowo, zwłaszcza na zalanych deszczówką serpentynach . Mijamy Ustrzyki Górne, Szeroki Wierch i Połonina Caryńska zakamuflowane w mgłach. Serpentyny prowadzą nas coraz wyżej. Ani podziwiać widoków ani cieszyć się z fajnej krętej drogi, w wersji suchej oczywiście. Jest coraz gorzej. Nie ma co owijać w bawełnę, leje. Oprócz trudności na drodze, wynika całkiem inny problem, moje mokre spodnie. Nie rozumiem, czemu nie jest mi zimno? Czuję wilgoć, ale jakoś na razie dobrze to znoszę. Dojeżdżamy do Cisnej. Ja i Situ do knajpy, Krowa ma popas na parkingu. Knajpa jak tysiące innych w całej Polsce, bez względu na miejsce położenia, w stylu zakopiańsko – góralsko – ludowo – beskidzko – nadmorskim, czyli „ludziska wieszajta na ścianach co mata”. Chwytamy za kartę dań. Oprócz herbaty, ciepły posiłek. Wzbudzamy ogólną ciekawość. W środku kilkanaście osób i wszystkie w milczeniu przyglądają się naszej rozbiórce. Ściągamy z siebie kolejne warstwy ubrań a trochę czasu to zajmuje… Gdybym chciała zrobić dla faceta striptiz z taka ilością ubrań na sobie, jak ja miałam, to facet na pewno by nie doczekał, tylko zasnął. Nareszcie można swobodnie usiąść. Pochłaniamy potrawę regionalną a mianowicie placek po węgiersku. Zamówiłam sobie też wino grzane… mmm… pycha. Wiem, świnia jestem, bo Sitowi jest przykro. Sorry, Situ. Polak najedzony, Polak zadowolony. Nastroje wspaniałe, bo przestało padać, a moje przemoczone portki w miarę ociekły. Za Cisną skręcamy kierując się na Solinkę. Droga szutrowo-błotna, ze wskazaniem na szutrową. Gór nie widać bo mgła powoli przelewa się nad szczytami. Bardzo nastrojowo. Przejeżdżamy tory wąskotorówki, mijamy leśniczówkę. Mam nadzieję, że leśniczy nie podziwiał akurat widoków przez okno, bo musiałby nas ścignąć, za brak zezwolenia. Droga coraz gorsza, wjeżdżamy na stokówki a tam, praca wre! 200 % normy. Mam wrażenie, że zjechały się tu te wielkie leśne samochodziska z całej okolicy. Te olbrzymy jeżdżą w tę i we w tę po szutrowo – błotnistej drodze, tym razem ze wskazaniem na błotnistą. Stan drogi pozostawia bardzo dużo do życzenia. Już i tak jest katastrofalnie poorana w bruzdy a jeszcze olbrzymy rozjeżdżają ją i miksują średniej gęstości błotko. Rozpychają się na drodze jak paniska zajmując całą jej szerokość… a ominąć nie ma jak. Po jednej i po drugiej stronie rowy. Ciężko się jedzie, te nierówności i błoto przyprawiają mnie o lekki niepokój, boję się upadku i już. Czuję jak Krowa tańczy w tym błocku. Situ mija olbrzymy z wielkim wyczuciem, na centymetry. Nie obyło się jednak bez zsadzenia mnie z kanapy… nie da rady przejechać. Ląduję z gracją w bagienku, pilnuję, żeby nie zostawić butów w błocie. Dużo czasu pochłania nam przebycie tego odcinka, bo i warunki trudne, i ruch jak cholera. Krowa ubłocona po same pachy. Cudnie wygląda! Przynajmniej widać, że się jechało! Droga poprawia się trochę, momentami pojawia się nawet asfalt. Dziurawy jak sito, ale zawsze to coś! Płynnie wjeżdżamy w gęstniejącą wraz z wysokością mgłę. Las wygląda mrocznie, tajemniczo… i strasznie, i pięknie jednocześnie. Ze szczytu prosto do Roztok Górnych. Szukamy noclegu. Nie ma tu wielkiego pola do popisu, bo stoją tylko dwa domy. Jest tablica ”Noclegi”. No, Situ! Po tym ciężkiej jeździe należy nam się gorący prysznic. Energicznie wskakuję po kilku schodkach na ganek, sięgam do klamki… zamknięte. Pukam… cisza, pukam mocniej. Nic. Dzwonek przy drzwiach. Naciskam. Raz, drugi… Nic. Dobra, Gruszko, myślę, do trzech razy sztuka. Na drzwiach wisi tabliczka z numerami telefonów. Telefon w dłoń i do dzieła! Nie ma zasięgu. Idę na tyły domu, znaleźć jakąkolwiek oznakę życia. No i znalazłam… coś jakby koza, tylko większa. Szczerze mówiąc całkiem duża. Wykonałam odruch obronny czyli zastygłam w bezruchu, tyle że ona też. Stałyśmy tak i mierzyłyśmy się wzrokiem. Stosując jedyna taktykę, która przyszła mi do glowy, zaczęłam się powoli, krok za krokiem wycofywać. Uff.. Udało się! Żyję! Znowu wspinaczka po stopniach ganku, pukanie, dzwonek, telefon… nic. Na ścianie wielka tablica, że w 1957 nocował tu Jan Paweł II, on tu nocował, my już raczej nie. 50% szans na nocleg w Roztokach Górnych przepadło, ale jest jeszcze drugie 50%, czyli drugi z dwóch tutejszych domów. To leśniczówka. Łapię za klamkę biura leśniczówki… zamknięte. Po drugiej stronie leśniczówki kolejne drzwi, do których pukam… pukam… Nikt nie wychodzi. Naciskam na klamkę… Otwarte!! W korytarzu pojawia się mężczyzna w średnim wieku, w przepastnych kaloszach i z wielkim wiadrem w ręku. Pytam o sąsiada od noclegów. Mężczyzna z wiadrem i w kaloszach wymownie macha ręką, „Pani, mówi, tamten to wpuszcza kogo chce, może otworzy, niech Pani puka, tylko niech Pani z nim o polityce nie gada, bo może być niebezpiecznie”. O cholera! Biegnę do Sita co sił w nogach. Spadamy stąd przyjacielu! Droga w prawo kusi - na Słowację, w lewo- w Polskę. Jest niezbyt późne popołudnie, ale pogoda jakaś taka... i nasze ubrania przemoczone… jedziemy w Polskę. Z Roztok skręcamy w stronę przełomu rzeki Roztoczki. Po prawej i lewej stronie wysokie wzgórza, chyba wysokie, bo szczytów nie widać zza mgły. Dokucza nam kapryśna pogoda, co chwilę pada, przestaje i znów zaczyna. Na szczęście nie jest bardzo zimno. Przejeżdżamy drewniany mostek na Roztoczce i nagle znajdujemy się w innym, bajkowym świecie. Kilka kilometrów drogi tak krętej, że nazwałam ją drogą stu zakrętów. Strome zalesione zbocza zbiegające do samej drogi. Zachwyciła mnie ta chmurno-mglista dolina Roztoczki. Błyszczący, wilgotny asfalt oblepiony drobnymi, bukowymi listkami a drzewa pochylają się nad drogą ugięte pod ciężarem wilgoci i jesieni. Jestem zauroczona tym miejscem. Sto zakrętów doprowadziło nas do wsi Liszna. Zaczęło mocniej padać, konieczne jest znalezienie noclegu. Liszna trochę większa niż Roztoki ma ze 4 domy. Cha! Będzie w czym wybierać. Tablica „noclegi” , kolejne zamknięte drzwi, kolejne numery telefonów, pod które nie można się dodzwonić. Tym razem pojawia się jeszcze jedna szansa, informacja: „pukać do domu obok”. Już pędzę! Puk, puk. Mamy nocleg! Zabieramy bagaż z Krowy i zdecydowanym krokiem przekraczamy próg pensjonatu. Wraz z tym krokiem, zadziałał wehikuł czasu, znaleźliśmy się w epoce późnego Gierka. Boazeria od stóp do głów, w drzwiach zamiast klamek gałki, kiedyś na pewno oznaka bogactwa i nowoczesnego wzornictwa. Ciekawa byłam pokoju, ponieważ jak powiedział syn właścicielki, dostaliśmy najlepszy. Otwieramy drzwi i … zamieram z wrażenia. Żyrandol z poroża jelenia, na ścianach liczne makatki z barwionego sznurka sizalowego. Ale również dekoracje ambitniejsze, a mianowicie zdjęcia z gatunku: ” Konie w biegu” oraz „konie z rozwianymi grzywami”. To wszystko lokalne ciekawostki, bo cieszę się, że czeka mnie gorąca kąpiel. Kiedy ochłonęliśmy „porażeni” tym pięknem, rzuciliśmy sakwy, spojrzeliśmy na siebie z Sitem i już było wiadomo, że jeszcze nam mało motoru na dziś. Słowacja. To co nas kusiło, a w czym przeszkodził nam deszcz. Situ odpala krowę i jazda! Ponownie przejechaliśmy drogę stu zakrętów. Z Roztok droga prosta, najpierw asfalt, potem szutry i stromo pod górę na przełęcz Nad Roztokami. Im wyżej wjeżdżaliśmy, tym bardziej gęstniała mgła. Kiedy znaleźliśmy się na przełęczy, granicy między Polską i Słowacją, nie było widać nic, poza błądzącą mgłą. Widoczność bardzo słaba. W lewo od drogi, w górę czerwony szlak na Okrąglik, w prawo szlak na Rypi Wierch. Prosto Słowacja i leśna droga złowieszczo ukryta w mlecznej mgle. Jedziemy tam? Decyzje zostawiam Sitowi, może być niebezpiecznie ślisko, z mapy wynika, że to bardzo kręta droga poprowadzona trawersem na stromym zboczu. Chwila zastanowienia. Na szczęście Situ jest ciekawy tego co zagraniczne. Jedziemy. Szczerze przyznam, że ten karkołomny zjazd do Ruskiego po Słowackiej stronie była to dla mnie najbardziej stresującą częścią wyprawy. Na tej piekielnej drodze podłoże zmieniało się jak w jakimś cholernym kalejdoskopie. Najpierw trawa i koleiny w błotnistej brei, potem okruchy skalne jak na gołoborzu. Wszędzie stromo, ślisko i te ostre zakręty. Bałam się upadku. Pytałam Sita co chwilę, czy jest pewien tego co robi i czy pamięta, że trzeba będzie jeszcze tędy wrócić? Uspokajał mnie i zjeżdżał dalej… kolejne błotne koleiny, wielkie kałuże, które nie wiadomo co ukrywają. Miałam wrażenie, że ta droga nie ma końca… kolejne i kolejne ostre i strome zakręty. Leśny odcinek trasy usiany był opadłymi liśćmi, a pod nimi gładkie jak lustro wystające głazy. W wersji mokrej bardzo niebezpieczne. Wiem, że opona potrafi ślizgać się po czymś takim jak po lodzie. Trochę niżej znowu błoto, niebezpieczne koleiny a bardzo strome zbocze nie pozwalało na jechanie bokiem. Wreszcie koniec! Jakże się cieszę, że przeżyłam ten zjazd! Pod górę zawsze łatwiej, więc o powrót martwię się troszkę mniej. A przed nami dolinka rzeki Cirochy, zjeżdżamy asfaltem do Ruskiego. To urocze miejsce, dziko tu i pięknie. Wąska droga niknąca za zakrętem zachęca do dalszej podróży. Niestety, czas na nas… lada chwila zaczynie się ściemniać. Ruszamy na piekielną drogę. Zaczęło mocno padać, zmierzchało… Situ daje sobie doskonale radę w tych podłych warunkach, podjazd pokonaliśmy zdecydowanie szybciej. Przełęcz graniczna i zjazd w Polskę. Żal nam opuszczać to miejsce, pokonanie tej drogi dostarczyło nam tylu emocji. Teraz już tylko z górki do noclegowni na gorący prysznic. Szuterek, asfalt i drewniany mostek… a na mosteczku… wywroteczka. Nic z niej nie pamiętam. Jadę, widzę mosteczek a tu nagle leże na asfalcie. Na szczęście upadek dla nas niegroźny, trochę stłuczeń i siniaków Było bardzo ślisko, zakręt tuż za mostkiem pod kątem prostym. Przeszorowałam plecami i bokiem ubłocone dechy. Ot i potrzebna lekcja! Wreszcie przestanę bać się upadku, już wiem jak to działa. Ucierpiała tylko Krowa. Straciła szybę. Martwię się o Sita, jazda bez szyby jest niezbyt przyjemna, zwłaszcza przy takiej psiej pogodzie. Pogrążeni w smutku po utraconej szybie, kolejny raz przejeżdżaliśmy piękną drogę stu zakrętów…. To był długi i pełen emocji dzień. Cudowny, mimo deszczu, mgły, strachu i wywrotki. Jak dla mnie pełnia szczęścia, nie oddałabym z tego dnia ani minuty… Podróż dzień IV Mocno deszczowy poranek. Smętnie… Czyżby kolejny mglisto - paskudny dzień? Ładujemy sakwy na Krowę i ruszamy na północ. Przed nami jeszcze cały dzisiejszy dzień, a jednak czujemy już atmosferę powrotu. Z każdym kilometrem pogoda poprawiała się i w Baligrodzie było już prześlicznie i słonecznie. Cieplutko…. Mmmm… jak przyjemnie. Prędkością prawie spacerową jedziemy najpierw asfaltem, a potem miłym szutrem do Bereźnicy. Niesamowity punkt widokowy. Panorama niemalże 360 stopni. Sesja foto oczywiście. Potem już tylko wrażenia poza motorowe, zbieranie jabłek, polnych kwiatków dla Krowy i na koniec melancholijna nasiadówa na kamienistej plaży dzikiego półwyspu bez nazwy nad Soliną. I to by było na tyle kochane Bieszczady. Epilog Mój pierwszy raz na motorze… Cudowny, niezapomniany, szczególny. Przychodzi mi do głowy co najmniej setka wyrazów, które mogą opisać te przemierzone kilometry, strachy, przemoczone portki czy potłuczony łokieć. Każde z tych słów odda inne emocje i wrażenia. Ale jest taki jeden wyraz, który zawiera w sobie wszystkie te słowa: MOTOR. Nic dodać, nic ująć. Dziękuję za uwagę. Koniec
  9. Co powiesz na Syberię? Situ się zamierza. Ja na razie Rosja rowerem na wiosnę, póki motor w marzeniach;)
  10. hihihi masz rację! błoto, deszcze, i drogi ukryte w złowieszczych mgłach...to jest dla nas!!! :icon_mrgreen:
  11. Jak mawiał kiedyś Pan Kononowicz "się pisze się". Zaraz przyjeżdża Situ i uderzamy w śliczniutkie i malutkie góry Świętokrzyskie. Postaram się jutro w nocy wrzucić III część. Pozdrawiam baaaardzo serdecznie:)
  12. Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Jesteście wspaniali:) Życzę Wam masę takich emocji, dla mnie ten wyjazd był magiczny. Odkryłam kochane góry na nowo, kiedyś tam pracowałam. Góry te same, a emocje całkiem inne... fajniejsze:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...