Witam, No to magiczny moment pierwszej gleby mam za sobą. Jechałem Wałbrzyską, przecinałem Puławską i dalej w Al. Lotników chciałem jechać, ale niestety typ w Colt'cie skręcał z Al. Lotników w Puławską w stronę Wilanowskiej i wjechał mi pod koło .... hamulce, poślizg, motor w samochód, ja na glebę i się trochę prześlizgałem.... ... wstałem i oczywiście z mordą do typa:), ale ten był tak przerażony, że od razu mi rura zmiękła. Motorek postawiłem i ... dupa, nie pali. Zjechaliśmy, spisaliśmy oświadczenie, orzeczenie o winie, wszystkie dane itd. i popchałem maszynkę do pracy, bo zostało mi już 200 m ;))) W międzyczasie sprawdzałem, czy odpala, czy to nie kwestia osuszenia świec, ale nie dawał rady. Z przygazówką odpalał, ale obroty szybko spadały i gasł. Minęły już 4 h i cały czas nie pali. Pytanie: jaka jest dalsza procedura? ja dzwonię do ubezpieczyciela sprawcy wypadku i zgłaszam szkodę, ubezpieczyciel wycenia i jadę potem na warsztat, czy ubezpieczyciel wyznacza warsztat? nie mam doświadczenia w stłuczkach, także nie wiem też jak zorganizować transport do warsztatu i jeśli ja sam wybieram warsztat to gdzie ewentualnie robić - słyszałem że dobrą opcją jest serwis autoryzowany (np. Suzuki w Piasecznie). Czy ubezpieczyciel też zwraca koszty transportu do warsztatu?? Byłbym wdzięczny za jakieś rady oparte na waszych doświadczeniach ;) pozdr, Borewicz